Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39831
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#68441

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy w Polsce pracodawców, którzy cały biznes plan opierają na traktowaniu pracownika jak chłopa pańszczyźnianego i nie pojęte dla nich jest, że pracownik śmie szukać lepszej pracy, co gorsza nie potrafią temu zaradzić.

Sytuację na rynku pracy mamy taką, że w IT oficjalnie mówi się o deficycie kilkudziesięciu tysięcy pracowników (dane pochodzące od firm), a nieoficjalnie w środowisku mówi się o deficycie 30-50 tys. programistów, co najmniej drugie tyle brakuje "bazodanowców" i developerów, a w niektórych przypadkach i znalezienie osoby do tzw. wsparcia użytkownika nastarcza problemów.

Nie zmienia to faktu, że tak jak napisałem na początku, są firmy które mają pewne problemy z zaakceptowaniem zmian i nadal usilnie forsują w/w model biznesowy - innymi słowy zaklinają rzeczywistość.

Ostatnio pozyskaliśmy pracownika z takiego właśnie "obozu pracy" - firma rodzinna większość stanowisk kierowniczych i menadżerskich obsadzonych przez znajomych i rodzinę, osoby nienależące do powyżej opisanej kasty traktowane były jakby szef był ich właścicielem, panem życia i śmierci - telefony o dowolnej porze, dnia czy nocy, odwoływanie na ostatnią chwilę urlopów, niezwracanie kosztów / obciążanie kosztami (50% wynagrodzenia było wypłacane w postaci premii uznaniowej) i tym podobne kwiatki. Facet się tam zasiedział (pierwsza praca po studiach), pracował tam od 7 lat, zatrudniony na podstawie umowy na czas określony. Jak sam przyznaję był tak "dojechany", że nie miał nawet czasu rozejrzeć się za inną pracą.

Czarę goryczy przelała sytuacja, w której po tym jak oznajmił szefowi, że musi znaleźć kogoś innego żeby pojechał do klienta, bo on jedzie na pogrzeb ojca, usłyszał "nie interesują mnie twoje prywatne sprawy, musisz je tak przełożyć, żeby nie kolidowały z twoimi obowiązkami" (dwa razy mi to powtarzał, bo nie wierzyłem w to co usłyszałem).

W każdym razie jak facet położył papier, to szef nagle uświadomił sobie jakim to cennym i trudnym do zastąpienia ogniwem jest nasz nowy kolega. Niestety poza szantażem emocjonalnym i groźbami, nic nie był w stanie zaproponować, to postanowił utrudnić facetowi odejście - dopiero pismo od prawnika skłoniło firmę do zmiany świadectwa pracy.

Historia ma ciąg dalszy - ostatnio gdy zastępowałem kolegę, który jest przełożonym nowego pracownika, odebrałem telefon od byłego szefa nowego kolegi (gość nierozważnie pochwalił się komuś z byłej pracy gdzie teraz jest zatrudniony).

Były szef nowego kolegi nie będąc w stanie zatrzymać go w firmie, postanowił obrobić mu cztery litery u nowego pracodawcy. Wysłuchałem całej litanii na temat jego byłego pracownika - od braku kompetencji, poprzez leserstwo, lenistwo na podejrzeniu o kradzieże skończywszy (na moje pytanie dlaczego w takim razie przez 7 lat zatrudnili taką osobę nie potrafił odpowiedzieć).

Na koniec facet zarzucił nam, że takie podkupywanie pracownika jest nieetyczne, niesolidarne i że, psujemy rynek (sic!). Po poinformowaniu go, że zanim się połączył był informowany o tym, że rozmowy są nagrywane rzucił słuchawką.
Po powrocie kolegi, którego zastępowałem odsłuchaliśmy jeszcze raz całą tą durną rozmowę i mamy dylemat czy informować faceta o tym co zrobił jego były szef (facet ma dowód w postaci nagrania i pełne podstawy do wniesienia pozwu), czy oszczędzić mu nerwów.

Edit.
Opary absurdu ulegają zagęszczeniu - były szef naszego nowego pracownika napisał mail do naszego "szefa wszystkich szefów" (dyrektora departamentu - w sumie mieliśmy razem z nim polewkę bo jako jedyny z departamentu jest na stronie www firmy i otrzymuje różne głupoty). We trojkę (kierownik nowego kolegi, nowy kolega i ja) zostaliśmy poproszeni o złożenie wyjaśnień - w każdym razie facet tym razem nie rzucał oskarżeń w kierunku swojego byłego pracownika, za to skupił się na etycznych aspektach podkupywania pracowników i solidarności pomiędzy menadżerami wysokiego szczebla i na tym jak takie działania rozbisurmaniają plebs... przy tym pisząc tak jakby z miłościwie nam panującym łoił co tydzień wódę.

Po raz kolejny odsłuchałem durnowatej litanii ex szefa nowego kolegi, tym razem w jego obecności i dyrektora, po czym mocno wku...ny dyrektor porozmawiał w cztery oczy z naszym nowym kolegą (ten ostatni wrócił do pokoju mocno uspokojony, bo po odsłuchaniu rozmowy był przejęty nie na żarty). Nagranie i maila Dyrektor przekazał do działu prawnego, bo jak stwierdził facet może swoje rewelacje rozgłaszać, a to nie będzie dla nikogo z pożytkiem.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 295 (313)

#68800

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia hildaihans (https://piekielni.pl/68778) o piekielnym teściu przypomniała mi sąsiadkę moich rodziców - ten sam typ, może bez "zabrania bogatym i dania biednym" i to też tak nie do końca, ale na pewno z podejściem "jak ktoś ma więcej ode mnie, to komuszy kacyk, kombinator, albo złodziej".

Słowem wstępu - rodzice po przejściu ojca na emeryturę postanowili przeprowadzić się z Wawki na wieś, sprzedali mieszkanie, kupili działkę i postawili nieduży domek, pech chciał, że mają za sąsiadkę bohaterkę tej historii.

Kobieta już koło 70 i można wnioskować, że jej głównym zajęciem i hobby jest narzekanie i komentowanie (w komentarzach o obiektywizm jej posądzić nie można).

Już na etapie budowy domu kobieta miała jakieś problemy - bo z Warszawy i to z bloków, a działkę sobie kupują, a wiadomym jest, że w syfiastych blokach w Warszawie to sama patologia mieszka, tam po wojnie to niedouczonych roboli ściągali i te k...y z KC…

Jeśli chodzi o kwestię tego niedouczenia - kobieta w sposób niemiłosierny kaleczy mowę ojczystą, np. jedynym uznawanym przez nią zaimkiem wskazującym jest "tamój".

Rodzicom się zamarzył domek w stylu góralskim, a okazało się, że finansowo dom z bali wychodzi wcale nie drożej niż w "technologii tradycyjnej”, więc zdecydowali się na takie rozwiązanie i zarówno to, jak i fakt, że nie zamierzają mieć na swojej działce grządek pomidorów, rzodkiewek tudzież innych warzyw, tylko trawnik i drzewa (i to nie owocowe, bo na działce w stanie zastanym był już całkiem zacny drzewostan iglasty) też nie uszły uwadze piekielnej (ani nie obyło się bez komentarzy w stylu nowobogackich poj...ów z Warszawy).

Z bratem na rocznicę ślubu rodziców (po konsultacjach) postawiliśmy rodzicom przy domu murowany grill i wędzarnię, oczywiście piekielna musiała sprawdzić, co się dzieje i po uzyskanej informacji, co się buduje, zaraz zaczęły się narzekania, że smród, że dym i kategoryczny zakaz grillowania, jak wiar będzie w kierunku jej domu wiał.

Do białej gorączki piekielną ojciec doprowadził, jak zmienił samochód, a niedługo potem do garażu trafił drugi - ojciec mimo emerytury nie do końca rozstał się ze swoim pracodawcą, co skutkowało tym, że matka zostawała bez środka transportu na całe dnie (ojciec wyjeżdżał przed 7, wracał po 20 czy 21). Zważywszy na fakt, że okolica wiejska, drogi jakie są, takie są (w szczególności zimą nie należą do priorytetów, jeśli chodzi o przejezdność), ojciec zdecydował się na zakup samochodów z napędem 4x4 - zgadnijcie, kogo najbardziej kłuł w oczy widok 2 "nowych terenówek" przed domem rodziców. Jak to możliwe, żeby patologię z bloków było stać na dwa nowe samochody. Poszła, mając 100% pewności, że rodzice prowadzą przestępczą działalność, na Policję (to, że taki donos poszedł, rodzice wiedzą) oraz prawdopodobnie posłała pisemko do US.

Po tym, jak wbrew oczekiwaniom piekielnej nie doszło o 6 rano do spektakularnej akcji Policji z udziałem AT na działce moich rodziców, piekielna za punkt honoru postawiła sobie dowiedzieć się, skąd u diabła moi rodzice mają "takie" pieniądze.

Jakimś cudem udało jej się dowiedzieć, że ojciec dostaje oprócz emerytury z ZUS jeszcze emeryturę z Social Security Administration i z funduszu emerytalnego (po 15 latach pracy na kontrakcie nie jest to nic nadzwyczajnego) i tu piekielną fantazja o zawiść poniosła.

Raz ubzdurała sobie, że mój ojciec to pewnie jakieś CIA i ich tam inwigiluje, bo to niemożliwe, żeby Polak od Amerykanów emeryturę dostawał.

Dwa jej mężowi tak słabo emeryturę zrewaloryzowali, a tu taki dwie dostaje, jak ktoś ma zagraniczną emeryturę to już się polskiej nie powinno brać, bo dla tych, którym się ona należy, nie starcza. Gwoli informacji, piekielna całe życie była "przy mężu”, który doczłapał się do jakiegoś zacnego stopnia w kwatermistrzostwie w wojsku - o tym, jak "uczciwie" doszli do posiadanego majątku, to krążą legendy.

W zeszłym roku rodziców odwiedzili znajomi ze Stanów - Polacy z pochodzenia, ale tam oboje urodzeni i kiepsko władający polszczyzną - jak piekielna usłyszała, jak rodzice rozmawiają po angielsku ze swoimi gośćmi, to odnowiły jej się teorie spiskowo-szpiegowskie.

Co niemiłosiernie drażniło piekielną, to fakt, że ojciec jako osoba niewierząca, a tym samym do kościoła nieuczęszczająca, miał (a nawet ma, chociaż obecnie korespondencyjnie) całkiem zacne stosunki z poprzednim proboszczem miejscowej parafii (dwa razy miałem przyjemność z nim rozmawiać i naprawdę duszpasterz z powołania - nikogo nie oceniał, świetnie orientował się w sytuacji swojej trzódki i, co ważne, nie stronił od angażowania się).

Proboszcz starał się nauczyć angielskiego i co jakiś czas robił sobie z ojcem konwersację, jak zobaczył, że ojciec ma sporą kolekcję książek w oryginale (po angielsku), to pożyczał, czasami prosił o pomoc przy jakiejś papierkologii czy tłumaczeniu. Czasem też w jakimś większym gronie panowie tłukli w brydża.

Piekielną szlag trafiał, że ateista gości dobrodzieja, a dobrodziej ateistę na parafii/plebanii (i kto wie, co mu tam gada), że ojciec z księdzem normalnie jak z człowiekiem rozmawia (jak on śmie tak się do księdza zwracać, i to jeszcze per "ty", mimo że propozycja od dobrodzieja wyszła).

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 438 (542)

#81362

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo tu nie zaglądałem - w sumie nie było o czym pisać

Tym razem o szczycie "Kalinizmu" (tego od Kalego i kradzieży krowy), albo o mrocznej stronie solidarności jajników ...

Samego bohatera opowieści miałem okazję poznać, historię usłyszałem od wspólnych znajomych.

Bohater tej historii jest singlem - nie stetryczałym starym kawalerem z problemami, ale "wzorcowym" singlem z dobrym zawodem, dobrymi zarobkami i jak mam zwyczaj takich ludzi określać - pieniądze go lubią.

Jak to czasami bywa jak ktoś ma szczęście do pieniędzy, to niekoniecznie w związkach, to w związku z tym od paru lat facet wiedzie radosny żywot singla - nie ma zobowiązań, to stać go na fajny samochód (nie jeden), inwestowanie w siebie i realizację różnej maści zachcianek.
Jeden z koleżanek jegomościa nie pasowało chyba, że "takie ciacho się marnuje" i postawiła go wyswatać z jakąś swoją koleżanką.

Wszystko szło pięknie-cudnie do momentu kiedy facet się zorientował, że dziewczyna ma jakieś dziwne wahania nastrojów.
Jako, że gość parę razy się już sparzył w związkach, to postanowił posprawdzać czy rzeczywiście coś jest na rzeczy czy to może on jest przewrażliwiony.

Niestety wyszło, że jest - dziewczyna była po takich doświadczeniach, że dla paru ludzi by starczyło. Były mąż zostawił ją w ciąży z zaje...tym długiem, dziewczyna ze stresu straciła dziecko, do tego doszło jeszcze parę innych rzeczy, co za skutkowało próbą samobójczą i dziewczyna cały czas jest pod opieką psychiatryczną.

Gość się z dziewczyną rozmówił (rozstali się) w trakcie rozmowy wyszło, że to ich wspólna znajoma "zabroniła jej" mówić o swojej przeszłości, argumentując - taki fajny facet, chcesz go od razu wystraszyć. Gość się wk... pojechał do tej wspólnej znajomej i zapytał się wprost - co on jej takiego zrobił, że chciało go na taką życiową minę wsadzić.

Jak z przekazu usłyszałem jaką argumentacją posłużyła się znajoma gościa to..., można kompletnie stracić wiarę w ludzi.
Facet usłyszał że jest świnią, gdyż "dziewczyna po takich przejściach, a ty też ją kopnąłeś, ona też ma prawo do szczęścia".

Na pytanie (co prawda retoryczne, albo z grupy tych, na które nie można logicznie odpowiedzieć) - czemu to szczęście ma być jego kosztem, i jak tak dba o szczęście koleżanki, to czemu nie poznała go z własnym bratem, który też jest singlem - z rozbrajającą szczerością odpowiedziała "po co mi w rodzinie osoba z takimi problemami".

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (284)

#76229

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia usłyszana, także łapki za jej autentyczność nie dam sobie uciąć.

Kumpel opowiedział mi historię o pewnej parce, która znalazła sobie raczej mało etyczny sposób na dorobienie się...

Facet jest prawnikiem i zleca firmom budowanie domów. Wykonawcy zlecenia szuka na według bardzo szczególnego klucza - wyszukuje firmy w ciężkiej sytuacji (zaległości w US/ZUS, wpisane do różnej maści informacji gospodarczych). Jak już znajdzie ofiarę, to takiej firmie zleca budowę domu w ekspresowym tempie i za świetną stawkę. Tylko że w umowie są sprytnie zakamuflowane piekielne kary za opóźnienia w realizacji...

Jak już budowa jest w toku, na scenę wchodzi partnerka owego pana - pani architekt i zaczyna robić na placu budowy armagedon.
Czepia się każdego minimalnego niedociągnięcia, wyciąga jakieś pierdoły, analizuje dokumentacje w sposób, aż nadto szczegółowy - generalnie przy superekspresowym tempie prac zawsze coś wychodzi. Firma ofiara jest zmuszona do robienia poprawek i automatycznie zaczyna nie mieścić się w terminach co jest równoznaczne z potężnymi karami...

Państwo podobno postawili, a następnie sprzedali z potężnym zyskiem (bo budowali za pół darmo) w ten sposób już kilka nieruchomości. Facet celowo tak wybiera swoje ofiary, żeby nie miały możliwości ewentualnego dochodzenia swoich racji przed sądem.

Dla takich ludzi jest przygotowany specjalny kocioł w piekle.

Gdzieś w Polsce

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 275 (307)

#76126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka z pracy ma problemy z młodszą siostrą.

Jakie to problemy stwarza rodzinie 20 letnia siostra koleżanki? Po maturze uczyć się dalej nie chciała - to nie dla niej, do pracy nie pójdzie - bo ze średnim wykształceniem to najwyżej w call center może się zatrudnić, za najniższą krajową o to bardzo grubo poniżej jej oczekiwań i ambicji. I tak sobie od mniej więcej półtora roku dziewczę leseruje.
Rodzice od kasy odcięli, ale to nie kłopot, bo babcia i to mimo usilnych próśb i przekonywania przez rodziców nie ma zamiaru uczynić tego samego - młoda co miesiąc wyciąga z babcinej portmonetki sporo ponad minimalną krajową (od razu wyjaśniam nie wiem czym się babcia para). Próby przemówienia młodej do rozsądku kończą się każdorazowo karczemną awanturą i zarzutami do rodziców że są nieudacznikami bo od 30 lat harują jak woły, a nawet nie są w stanie spełnić marzeń dzieci ...

Na koniec crème de la crème
Jaki sobie dziewuszka wymyśliła sposób na życie?
Postanowiła zaciążyć z bogatym facetem i nawet nie ma zamiaru go przed ołtarz zaciągać czy wiązać przy sobie w inny sposób. Niech pechowiec kupi jej mieszkanie, samochód i daje co miesiąc kasę (plan jest na 12-15 tys.)
Dziewczę realizuje swój plan regularnie chodząc do różnej maści modnych klubów starając się upolować dawcę nasienia i (przede wszystkim) kasy.

W dziedzinie rozwiązań jak sobie życie ułożyć żeby zarobić, a się nie na robić współczesną młodzież mamy wyjątkowo uzdolnioną.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (302)

#76140

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejny odcinek serii "Polskie Drogi" ...

Niedzielne popołudnie z nieba leci coś dziwnego - ni to śnieg, ni to grad, w każdym razie w krótkim czasie droga pokryła się milionami lodowych kuleczek. Jazda po tym przypominała chodzenie po kulkach z łożyska...
Warunki "ciekawe", wszyscy jadą grzecznie, zachowawczo, powoli, odstępy zachowane takie, że ho ho i jeszcze trochę ..., no prawie wszyscy.

Jedzie cudowne dziecko wizji Chrisa Bangle'a w mafijnym kolorze (czarne BMW 5 E60), lewy migacz włączony na stałe, prędkość grubo powyżej obowiązującej w tym miejscu 60. Na prostej szło mu całkiem zacnie, ale każda prosta kończy się kiedyś zakrętem, a w tym przypadku zakręt jest wyjątkowo wredny.
Nie dość, że się zacieśnia za szczytem, to jeszcze droga idzie lekko w dół, a wisienką na torcie wredności jest wyprofilowanie - zewnętrzny pas drogi jest niżej niż wewnętrzny - nie bez przyczyny przed zakrętem jest znak A-2 (niebezpieczny zakręt w lewo) i ograniczenie do 40.

Niestety u króla szos, braki w wyobraźni szły w parze z jeszcze większymi brakami umiejętności, bo jego odpowiedzią na poślizg było depnięcie w heble i BMW na moich oczach zjechało prościutko do rowu po prawej stronie drogi. Zatrzymaliśmy się, za nami zatrzymał się jeszcze facet hiluxem.

Z BMW wyczłapał się chłopaczek (na oko koło 20 lat, nawet nie typowy drechol - raczej bananowa młodzież z i-watchem na łapce) i zaczyna biegać wokół samochodu (ze skakaniem przez rów, w którym leżał jego samochód włącznie) i rzucać takim mięchem jak pułk nawalonych szewców - zero zainteresowania, że jego pasażerka ma problemy z wydostaniem się z samochodu.

Razem z facetem z hiluxa pomogliśmy dziewczynie się wydostać (całe szczęście samochód "zaparkował" w rowie na przodzie, a nie na boku). Dziewuszka nie zdążyła jeszcze się wyprostować, po tym jak wyszła z rowu, a koleś na nią z mordą - to jej wina, jak by mu nie pier...ła, żeby wolniej jechał, to by mógł się skupić na prowadzeniu - ręce mi opadły poniżej kolan.

Dziewczyna natomiast zachowała taki poziom, że chapeau bas.
Nie wpadła w żadną dyskusją z furiatem, spytała się czy ktoś z nas będzie jechał koło jakiejś stacji benzynowej i czy ewentualnie może się zabrać...
Gość z hiluxa powiedział, że on niestety do celu podroży ma niecałe 5km i nie będzie koło takiego miejsca przejeżdżał, u nas natomiast nie było problemu, bo po drodze przejeżdżaliśmy jeszcze przez dwie miejscowości. Po tej informacji dziewuszka zadzwoniła do ojca żeby ją odebrał ze wskazanego przez nas miejsca i zabrała się z nami. Koleś dostał jeszcze od faceta namiar na pobliską pomoc drogową i każdy pojechał w swoją drogę, przy akompaniamencie pań lekkich obyczajów rzucanych przez chłopaczka.

Polskie drogi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (358)

#76019

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Circa about 06:30 rano, generalnie poranna szarówka.
Przystanek autobusowy z zatoczką zaraz za skrzyżowaniem z sygnalizacją i przejściem dla pieszych przy tymże skrzyżowaniu. W zatoczce stoją 2 autobusy. Jestem już na wysokości bliższego mnie autobusu jak widzę w światłach jak spomiędzy tych autobusów wyłania się ni mniej, ni więcej tylko wózek dziecięcy - na wyhamowanie szans zero, dobrze, że z przeciwka nic nie jechało i mogłem odbić na przeciwległy pas.

Ja pie...., k...a jego mać widłami we wszystkie otwory ..., 15 metrów do przejścia dla pieszych, ale komuś o tej porze jak widać jeszcze nie do końca zwoje funkcjonują. Nie jechałem szybko, ale i tak jakbym sekundę później zobaczył ten wózek to jak bym prasnął, to nawet nie potrafię / nie chcę sobie tego wyobrażać.

Komuś chyba 500+ niemiłe.

Polskie drogi

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (311)

#75781

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o pierepałkach z miejscami parkingowymi przypomniała mi podobną sytuacje (u mnie obyło się bez niszczenia samochodu).

Jakoś pod koniec zeszłego roku gmina wyremontowała drogę koło osiedla, na którym mam mieszkanie, przy okazji została uregulowana kwestia dzikiego parkowania. W kwestii parkowania dochodziło do dantejskich scen. Ludzie parkowali kompletnie na pałę, problemy z przejazdem miały samochody osobowe, o śmieciarce czy czymś większym nie wspominając. Skutkiem remontu i ww. regulacji liczba miejsc parkingowych spadła o jakąś 1/3, ponieważ dumnie stał zakaz parkowania poza miejscami wyznaczonymi, a miejsc wyznaczonych jest dla wszystkich chętnych za mało.

Sytuacja jakoś mnie specjalnie nie tyczyła, gdyż mam kupione 2 miejsca parkingowe w parkingu podziemnym, ale niektórych pili.
O wyższym poziomie odrealnienia i jeszcze wyższym poziomie bezczelności - czyli historia właściwa.

Mamy gościa na osiedlu, który kupił 3 czy 4 mieszkania pod wynajem (ma ksywkę landlord) i generalnie na wszystkie projekty/uchwały wspólnoty, które generują jakiekolwiek dodatkowe koszty jest na "nie". Dla niego to są zbędne koszty - po co to, a tak w ogóle to jak coś zostało przegłosowane na "tak", to odbiera to jako atak na swoją osobę czy interesy (maile z gorzkimi żalami do zarządcy z żądaniem przekazania do wszystkich mieszkańców, durne tyrady na zebraniach wspólnoty itp.).

Jakoś na początku tego roku ww. jegomość mnie zdybał na parkingu i zaczyna tyradę.
Gmina, sku...ny, zlikwidowała miejsca parkingowe, łajzy - to specjalnie, żeby ludzie problemy mieli itp., itd. Dobra, proszę gościa o przejście do meritum.
No on wynajmuje na tym osiedlu mieszkania. Teraz ma problem, bo nie ma chętnego, bo tu nie ma gdzie parkować... Pytam się gościa, że jak kupił mieszkania, to razem z miejscami parkingowymi, to jaki jest problem? Bo on wynajął te miejsca innym mieszkańcom, podpisał 2-letnie czy dłuższe umowy... - no to panie, to była pana decyzja, czego pan oczekuje ode mnie.
No to gość wyłuszcza - jak ja mam 2 miejsca, to chce, żebym mu jedno odstąpił - WTF. Pokazuję gościowi, że chyba widać, że użytkowane są obydwa, z tego co wiem, to jest do wynajęcia miejsce, wiszą na klatkach ogłoszenia, to niech tam się zgłosi.
Na to gość - tam facet chce 200 za miesiąc... Dobra, a ile pan bierze za swoje? To już nie moja sprawa (ma gość pełną rację - nie moja).
On ma dla mnie taką propozycję - on podpiszę ze mną umowę na 5 lat i będzie zwracał mi koszty.

Jakie koszty chce mi zwracać, pytam się gościa - no tyle, ile w "czynszu" płacę za jedno miejsce parkingowe...

Pytam się faceta, czy jest poważny - po pierwsze nie chcę wynająć swojego miejsca, po wtóre mam podpisać z nim umowę na klika lat i on mi będzie zwracał całe 8,30 czy 8,50 co miesiąc, a ja się mam bujać ze znalezieniem codziennie miejsca do parkowania. Z takimi pomysłami to raczej do św. Mikołaja. W tej kwestii na empatię z mojej strony, jeśli chodzi o jego problem z wynajęciem mieszkania, nie ma co liczyć.

No i się zaczęło złorzeczenie, rzucanie mięchem, narzekanie, że ludzie nieużyte takie, nikt nie chce pomóc, zawistne, złośliwe...

Ja czytając czasami wypociny gościa, które zarządca przesyłał, i słuchając co na zebraniach wspólnoty ma do powiedzenia miałem świadomość, że gość ma niezły tupet, ale to już było przegięcie.
Ślubna po zdaniu jej relacji z rozmowy w garażu trzy razy się pytała, czy na pewno był trzeźwy...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (332)

#75678

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z której piekielność wynikła jest dosyć specyficzna/hermetyczna, natomiast sama piekielność już nie.

Właściciel firmy w której pracuję, postanowił urządzić nam rewolucje - słowem wyjaśnienia są trzy bliźniacze do naszej firmy (właściciel wszystkich 4 to Kanadyjsko-Amerykańskie joint venture), tyle że wyniki 1 są poniżej oczekiwań, a 2 to dno i parę metrów mułu (się do interesu dokłada, ale nie można się zwinąć ze względu na długoterminowe umowy). Innymi słowy 2 utrzymują pozostałe 2 i jeszcze generują zysk dla właściciela.

Zaczęło się od pilnego spotkania, na które pojechało nasze naczelne dowództwo, po powrocie zaczęły się pewne niepokojące ruchy (rozmowy/przeglądanie zakresów obowiązków/długie spotkania z zarządcą budynku etc.).
Niestety oficjalna informacja co do planów poszła trochę późno (dopiero jak już wszystko było ustalone, harmonogramy przyjęte, plany zaakceptowane) i niektórzy podejmowali decyzję na podstawie przeróżnych plotek krążących po zakładzie.

Podstawowa plotka była taka, że nas likwidują, interes przenoszą (zależności od wersji) Rumunia/Bułgaria, a nawet egzotyczne kraje typu Wietnam czy Indie. Plotka numer 2, to cięcie kosztów i wszystkich wywalają na na B2B (czyli samozatrudnienie) i ogólnie będzie pogrom i ragnarok. Tak więc były osoby, które zarządziły dla siebie ewakuację ze statku. Prawda okazała się skrajnie inna - przejmujemy dużą część zadań od pozostałych "sióstr", zostaną utworzone osobne podmioty do realizacji tych i bieżących zleceń. Właściciel przeznacza na to wagon dutków, także o brak zajęć i to przez najbliższe kilka lat martwić się nie za bardzo musimy.

Odnośnie osób które nie doczekały informacji i podjęły decyzję o zmianie pracy - czyli historia właściwa.

Ja nie wiem jakim ścierwem trzeba być, żeby przekazywać informację o byłych współpracownikach i o tym czym się zajmują. Sytuacja dotknęła nie tylko mnie, bo się z tego zrobiła niezła afera, ale jakieś indywiduum przekazało jakieś firemce (pewnie head hunterskiej) znaczną ilość dosyć wrażliwych danych, w tym danych prywatnych.

Dzwoni do mnie kobieta na mój prywatny telefon z zastrzeżonego numeru, nie przedstawia się, nie mówi skąd jest, ani w czyim imieniu do mnie dzwoni. Zaczyna od (może nie dosłownie, ale sens oddany):

- Panie Vege, w związku z sytuacją w (tu pada nazwa mojego pracodawcy) mamy dla pana propozycję. W imieniu naszego klienta, który jest pod dużym wrażeniem prac, które pan przeprowadził dla (i tu padają nazwy 3 klientów mojego pracodawcy), chcielibyśmy pana poprosić o spotkanie...

Brak odpowiedzi na pytanie kim ona jest (wyjaśni w trakcie spotkania), skąd ma do mnie numer, za to w przekonywaniu mnie do spotkania bardzo sprytnie wykorzystuje informację o:
- moim wieku
- o tym, że nie posiadam jeszcze potomstwa
- o tym, że mam kredyt na mieszkanie
- wie o moich zainteresowaniach poza pracą
- wie czy się zajmuje moja lepsza połowa

Na moją niedelikatną sugestię, że nie jestem zainteresowany, a także, po zażądaniu usunięcia wszelkich moich danych posiadanych przez tą firmę, kobieta się rozłączyła. Parę dni później kolejny telefon od innej osoby w tym samym temacie, która podobno nic nie wie, żeby ktoś od niej z firmy się ze mną kontaktował (tu przynajmniej Pan potwierdził, że moje dane zostaną osunięte z ich baz).

Afera gruba, bo firma bardzo poważnie traktuje kwestię ochronny danych, wiem o co najmniej kilku innych przypadkach sytuacji takich jak moja.
Nie rozumiem takiego postępowania, sam kilka razy rozmawiałem ze znajomymi na temat zmiany pracy jak była taka możliwość czy potrzeba (na zasadzie jest ktoś potrzebny do takiego czy innego zadania, a ja mam kogoś kogo mógłbym polecić), ale zawsze sam, nigdy by mi do łba nie wpadło, żeby sprzedawać czyjeś dane czy to osobiste, czy służbowe.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (210)

#75527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkanie w szerszym gronie znajomych, w pewnym momencie znajoma która prowadzi dg(działalność gospodarczą) zaczyna wywód z cyklu jak to jej ciężko i nie jest to opowieść o przejściach z ZUS, US, kontrolami z takiej czy innej instytucji, ale o zmieniającej się sytuacji na rynku pracy.

Zaczyna jej wtórować jakiś jej znajomy - korpo-ludek na stanowisku menadżerskim. No więc potencjalnym kandydatom to się teraz w głowach, poprzewracało, nie ma i nie będzie zgody na dyktat pracownika (na moje zwrócenie uwagi, czy jej zdaniem dyktat pracodawcy jest ok? stwierdziła, że tak bo to jest sytuacja naturalna - no cóż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia).

Korpo-ludek wtóruje (po 3 minutach widać, ze gość się nie nadaje do żadnego zarządzanie ludźmi - tam nie ma miejsca na emocje, a z niego te, aż buchają przy każdym słowie).

No i zaczynają się konkrety - znajoma ma kandydata do pracy na stanowisku wymagającym mocno specjalistycznej wiedzy, wszystko ekstra ale jak przychodzi do kwestii wynagrodzenia gość mówi wprost - teraz, ma X plus premie, do tego służbowy samochód, opiekę medyczną dla siebie i rodziny, rodzinną kartę multisport jak ona zamierza to przebić.

No i obraza majestatu jak tak w ogóle można, jak można z takim podejściem przychodzić na rozmowę, co za roszczeniowa postawa itd.

Korpo-ludek wali w ten sam deseń - nie może znaleźć pracowników, on ma sztywno za budżetowane pieniądze na konkretne stanowisko, kandydaci chcą 2 raz tyle, ludzie są odrealnieni nie wiedzą jak to wygląda.Ma dziewczynę która się wstępnie zgadza na warunki, a w ostatniej chwili rezygnuje bo dostała lepszą ofertę i jak on przed dyrektorem wyszedł.
W pewnym momencie korpo-ludek wygłasza najważniejsze zdanie w tej całej jałowej dyskusji - jak by mieli płacić tyle co ludzie oczekują, to by musieli cały budżet przeorać i kasę z wynagrodzeń dla menadżerstwa przenieść na pensję szeregowych pracowników.

Wtrąciłem się w tym miejscu i mówię, ze przecież na to samo wychodzi - jak nie masz kim to musisz sam to zrobić. Jak nie zrobisz to góra pozbędzie się nieefektywnego menadżera, a nie pracowników, ergo wykonujesz znacznie więcej obowiązków za te same pieniądze.

Wyskoczyła na mnie znajoma, że ona ma związane ręce, jak by dała takie pensje, ile ludzie chcą to by musiała ceny podnieść i przestała by być konkurencyjna, ona nie może, bo koszty ma sztywne - zapytałem, czy nie pomyślała o tym, że trzeba będzie rozważyć obniżenie własnych dochodów, bo jak nie będzie miała kim wykonywać zleceń to na 100% wypadnie z rynku.

No i się zaczęło - ja się nie znam bo sam jestem etatowcem, syty głodnego nie zrozumie, one nie po to zakładała dg i zasuwała po 14-16 h na dobę, żeby musieć się szczypać.
Zaczęły się wycieczki osobiste - jej nikt nie pomagał, tatuś nie za sponsorował jej studiów w stanach, ona miała ciężko.
Nie pozostałem dłużny, wspominając, żeby nie przesadzała z tym wypruwaniem żył, bo z tego co pamiętam, jak zaczynała z działalnością to tatuś piastujący dyrektorskie stanowisko załatwił jej taki kontrakt, że przez 3 lata interes sam się nie tylko kręcił, ale i nieźle rozwijał, poza tym zadbał też, o kontakty w środowisku.

Powiem szczerze, że nie spodziewałem się - ta znajoma (następnego dnia zadzwoniła normalnie pogadać, przeprosiła za wycieczki osobiste - faktycznie o 2 drinki za dużo), nie jest nowicjuszką w tym co robi i sama nie raz powtarzała, że idzie się tam gdzie jest lepiej, ale jak widać nie do końca jest w stanie zaakceptować to o czym sama mówiła.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 253 (283)