Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39826
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#74537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po raz kolejny sobie powtarzam - więcej z "mordercami" nie piję ;)

Wczoraj dawno nie widziany kumpel przyjechał do Warszawy na szkolenie - tak mu się losy potoczyły, że teraz pracuje w salonie samochodowym (takim molochu - kilka marek) na stanowisku kierowniczym, w jednym z większych miast Polski.

Zrobiła się okazja do spotkania, a przy okazji dowiedzieliśmy jak wygląda od kuchni praca autoryzowanego salonu i serwisu - od frontu - pełny profesjonalizm, wszytko pro-klient, kawka w poczekalni, samochód wymyty w środku i na zewnątrz po każdym przeglądzie itp, od zaplecza - no już nie koniecznie - pewne trupy w szafie siedzą.

1) Chcesz dobrze zarobić na naprawach powypadkowych musisz mieć "oswojonego" rzeczoznawcę z TU. Oswojony rzeczoznawca wie jak wyceniać szkodę - koszt naprawy musi być ciut poniżej szkody całkowitej, najlepiej z maksymalną liczbą roboczogodzin (z ASO nikt nie będzie dyskutował czy technologia naprawy jest zgodna z zaleceniami producenta). Oswojony rzeczoznawca potrafi 3 rozbitki ocenić w 20 minut.

2) Marka samochodów X rekomenduje oleje marki Y - rekomenduje i używa się te oleje, na które dostanie się najlepszą cenę od dystrybutora. Dochodzi do cyrku, w którym rekomenduje się oleje gdzie na stronie internetowej producenta (nie Polskiej) tychże olejów przy dobieraniu oleju do pojazdu widać informację, że producent oleju nie posiada produktów spełniających normy producenta samochodów (normy SAE/API/ACEA oczywiście są określone, ale nie posiadają certyfikatów dopuszczenia producenta).

3) Marketing über alles - czyli kliencie prawdy najlepiej dowiedz się sam. To już nie jest wina salonu czy ASO, tylko podejścia producenta. Ktoś sobie policzył, że pierwszy użytkownik rzadko kiedy przejeżdża do odsprzedaży te 150 czy 200 tys. km. i w celu uprzyjemnienia mu życia (ograniczenia kosztów) powymyślano takie rzeczy jak oleje w automacie, którego się nie wymienia (albo wymienia 3 z 7 czy 8 litrów) czy interwały wymiany oleju silnikowego po 30 tys km. Smaczku dodaje fakt, że jak się przestudiuje zalecenia serwisowe producenta skrzyni biegów, to jak w mordę strzelił jest informacja żeby wykonywać pełną procedurę serwisową (wymiana oleju + płukanie z osadów) nie rzadziej niż co 50 czy 60 tys km oraz, że interwał ten może ulec skróceniu w zależności od warunków. No ale jakiegoś klienta mogła by odstraszyć świadomość konieczności wyłożenia raz na 1-1,5 roku dodatkowego 1000 na obsługę samochodu.

O takich smaczkach jak znajdowanie dziury w całym, żeby tylko nie uznać klientowi gwarancji, o tym, że inne procedury serwisowe "obowiązują" w okresie gwarancji, a inne kiedy już klient płaci to już nie będę pisał. Niejaki niesmak jednak pozostaje.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (136)

#74488

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drogi młody Kierowco.
Rozumiem piąta rano droga pusta, w głowie buszują głupie pomysły karmione ułańską fantazją, ale...
Ja naprawdę się cieszę, ze masz śliczne bordowe Audi A4 avant z silnikiem TDI (wjechałeś mi przed maskę tak "subtelnie", że nie umknęło to mojej uwadze).

Uwierz mi że posiadania takiego cuda (liczba naklejek z czterema kółkami na samochodzie świadczy, że na pewno jesteś dumny z posiadania takiej fury), nie czyni Cię automatycznie panem i władcą szosy.

Wyprzedzenie twojego samochodu nie jest równoznaczne z rzuceniem ci rękawicy i wyzwaniem o dominacje na drodze.
Nie musisz przyśpieszać, wsiadać mi na zderzak i wyprzedać w mało dogodnym momencie w otoczeniu kłębów czarnego dymu po to tylko, żeby za chwilę wcisnąć mi się przed maskę i dalej jechać z taką samą prędkością jak przed wyprzedzaniem - zaprawdę wyraz satysfakcji na twojej twarzy gdy mnie mijałeś wywołał u mnie politowanie i zirytował na twoją głupotę, a nie uraził moją dumę.

Zarówno wcześniej, jak i po twoim popisie nie miałem ochoty na żadną rywalizację tak więc kompletnie zbędna była jazda środkiem drogi i blokowanie mnie - i tak nie miałem zamiaru próbować Cię ponownie wyprzedzać.

Młody kierowco audi - trzymaj się tej dziewczyny, która siedziała z tyłu po prawej stronie, bo jej przepraszający gest i mina świadczyły o resztkach rozsądku w kabinie twojego samochodu.

Polskie drogi wczesnym rankiem

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (279)

#74623

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłem z roboty. Musiałem pojechać do firmy na 22 bo o tej godzinie zaczynał pracę delikwent z którym w dniu dzisiejszym się pożegnaliśmy w oparciu o 52§ KP.

Cóż takiego delikwent uczynił, że zasłużył na dyscyplinarkę - zapomniał nas poinformować, że z poprzedniej firmy poleciał również dyscyplinarnie za wynoszenie poufnych danych(co ciekawe informacja o dyscyplinarce nie znalazła się w jego świadectwie pracy). Za to nie zapomniał się pochwalić na facebook'u nową pracą, co nie umknęło uwadze przełożonych z byłej firmy ...

Chłopak nie przejął się zbytnio - stwierdził, że nigdzie nie pokaże świadectwa pracy od nas (pracował niecały miesiąc), a na następny raz będzie bardziej ostrożny.
Wspomniałem już o jego świadectwie pracy - że jakimś dziwnym trafem nie zawierało informacji o dyscyplinarce - świadectwo, które dostarczył do nas do firmy wyszyło spod jego ręki. Trochę się bardziej przejął na wieść, że za posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami grozi do 5 lat odsiadki i, że nie omieszkamy zawiadomić o tym odpowiedniej instytucji.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (268)

#74589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Kotel o przeprawie z windykacją przypomniała mi moją własną, analogiczną ...

Sprawa zaczęła się jakoś błahostką - w 2010 zamawiałem via net jakąś chemię do samochodu, towar dotarł, ale nie końca to co zamawiałem - w każdym razie sprawa załatwiona, to czego nie chciałem odesłałem, wszystko mam na mailach - do zapomnienia, jak się okazało nie do końca ...

Jakoś 9 miesięcy później z tegoż sklepu dostaje maila, że mam niezapłaconą fakturę na ileś tam. Lekko skonsternowany zadzwoniłem na numer podany w tymże mailu dopytałem się o co chodzi, odnalazłem korespondencje w/w sprawie, przesłałem Pani, z którą rozmawiałem. Wszystko się zgodziło. Pani przeprosiła za zamieszanie, ale firma została wykupiona przez inną i mają delikatnie rzecz ujmując bałagan do tego połączony z audytem.

Znowu o sprawie zapomniałem do momentu, w którym dostałem list polecony (a była to tak jakoś już połowa 2012) tym razem z "kancelarii", o wszczęciu egzekucji i, że jak nie zapłacę kwoty z listu, to sąd, komornik, rejestr dłużników i wieczne potępienie. Zadzwoniłem do tejże "kancelarii" i dowiedziałem się, że prowadzą windykacje w imieniu sklepu internetowego w oparciu o niezapłaconą fakturę z 2010. Parsknąłem śmiechem - panią poprosiłem o adres e-mail gdzie mogę przesłać dokumentację związaną ze sprawą. Na otrzymany adres przesłałem całą korespondencję z 2 poprzednich spraw wraz z potwierdzeniem przelewu z 2010 roku w formie pdf (posiadałem takowe jeszcze z poprzedniego wyjaśniania).

Odpowiedź, którą otrzymałem spowodowała u mnie zapalenia wszelkich możliwych lampek kontrolnych. Oni nie uznają dostarczonej dokumentacji, a już w ogóle to potwierdzenie przelewu w formie pdf to mogę sobie w buty wsadzić. Żądają ode mnie potwierdzenia podbitego stemplem bankowym, albo poświadczonego notarialnie. Na dokumencie z systemu bankowego jest jak byk informacja, że taki dokument nie wymaga poświadczenia, to raz, dwa nikt mi za darmo tego nie wyda (potwierdzeń sprzed przeszło 2 lat), notariusz tym bardziej za friko mi nic nie poświadczy. W związku z powyższym napisałem im, że jak najbardziej jestem gotowy im dostarczyć w wymaganej przez nich formie poświadczenia, ale najpierw proszę o pisemną promesę zwrotu poniesionych w tym celu kosztów.

Otrzymana odpowiedź rozwaliła mnie na atomy - pani z "kancelarii" stwierdziła, że owszem sprawa się wyjaśniła w sklepie, ale ich kancelaria poniosła koszty związane ze wszczęciem windykacji - tak mniej więcej 4 razy tyle co moje niby zadłużenie i..., do definitywnego zakończenia sprawy konieczne jest przelanie przeze mnie tejże kwoty na podany w pierwszym liście rachunek bankowy.

Tym razem odpowiedź napisała żony kumpela - prawniczka - coś o jakiekolwiek dalszej korespondencji z ich strony, zgłoszeniu podejrzenia popełnienia przestępstwa z 286 artykułu KK do prokuratury itp.

Pomogło. Więcej się nie odezwali :)

Pierepałki z windykacją

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 305 (315)

#74471

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Weekend obfitował mi w dosyć nietypowe wrażenia.

W sobotę byliśmy u znajomych na grillu - pogoda trochę nie dopisywała, ale do pewnego momentu impreza rozwija się dobrze.

Wspomnianym momentem było przybycie rodzonego brata gospodarza.
Gość nie tryskał humorem, raczej był mało rozmowny, za to bardzo go nęciły napoje wysokoprocentowe. Po zaspokojeniu pragnienia i jak mu już wypite "co nie co" weszło do łba i hamulce pościły to zaczęła się jazda ...

W pewnym momencie słychać jak gość zaczyna ku...ć, wyzywać nie wiadomo kogo, i nie wiadomo za co. Parę osób się zainteresowało i co wyszło - okazało się, ze szanowny ze względu na to, że potomka ma w drodze, postanowił się przeprowadzić wraz z lubą z zajmowanej do tej pory kawalerki na jakieś większe włości, nagle spotkał się w brutalny sposób z rzeczywistością.
Koleś liczył, że sprzedając 20 kilku metrowa kawalerkę z czasów wczesnego Gierka, dokładając 60 tys. przeprowadzi się do 70 metrowego mieszkania z garażem w nowym budownictwie (co do lokalizacji też miał nielichy target). Jak się okazało, że plany wielmożnego wzięły w łeb (bo razem z oszczędnościami to może miał na połowę ustalonego celu), zaczęło się szukanie winnych i długo sprawców swojego nieszczęścia nie szukał - "kredyciarzy".

No i się zaczęło - szmaty, złodzieje, dziady, skur....ny okradli go z oszczędności... i tak w te i nazad, na kilka sposobów.
Ktoś jeszcze próbował mu przemówić do rozsądku, że ma na 50% mieszkania to nie jest w tragicznej sytuacji - kredyt bez problemu dostanie to się jeszcze typ dodatkowo obruszył - co to za pierd...., jaki kredyt, jeb... kredyciarze go okradli.

W końcu nie wytrzymał gospodarz i powiedział bratu, żeby zamknął twarz, a najlepiej to by wyszedł, bo w towarzystwie jest co najmniej kilka osób, które na kredyt kupiły nieruchomości, w tym także on i nie życzy sobie, żeby ktoś jego ani jego gości obrażał - nawet rodzony brat.
Słowa brata zadziały na jegomościa jak płachta na byka - zamiast się zamknąć, zaczął naskakiwać na ludzi z pytaniem, który go okradł i jak ma mu to zamiar zrekompensować... Koniec końców trzeba było gościa w innym pokoju odizolować i zadzwonić po jego narzeczoną.

Generalnie atmosfera mocno padła i impreza zakończyła się jakąś godzinę po tym jak braciszek gospodarza został zabrany do domu.
Nie wiem jakim deklem trzeba być, żeby przyjść do rodzonego bata schlać się i wszczynać awantury.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (190)

#74472

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspomniałem w poprzedniej historii - Weekend obfitował mi w dosyć nietypowe wrażenia.


Jakoś niecały rok temu pisałem o przebojowej siostrze ciotecznej mojej ślubnej i o jej przygotowaniach do ślubu (historia #68936
). Otóż ten dzień zbliża się wielkimi krokami i zaczynają się problemy, ale po kolei ...

W niedzielę z żoną korzystamy z ładnej pogody pijąc kawę na balkonie , planujemy jakiś rower, albo zabranie psa na kilkugodzinny spacer, gdy nagle nasze rozważania przerywa telefon - dzwoni teściowa.
Czy jesteśmy w domu bo jest ważny temat do obgadania i nie na telefon.
OK - przyjeżdżajcie nie mamy w planach nic co nie mogło by poczekać.
No, ale teściowa jedzie bez teścia, pociągiem czy możemy po nią na stację wyjechać - jak już teściowa pociągiem w tajemnicy przed teściem przyjeżdża "to wiedz, że coś się dzieje".

Pojechałem po teściową na stację, jak zobaczyłem, że idzie ze swoją siostrą (czyli mamusią bohaterki historii #68936) to szczerze maiłem ochotę szybko wrócić do domu i gdzieś pojechać z żoną nie zabierając telefonu - już wiedziałem co się szykuje.

Panie wsiadły do samochodu, ciotka żony rozejrzała się po wnętrzu i stwierdziła
- widzę, że samochód zmieniłeś
Potwierdziłem informując jednocześnie zgodnie z prawdą, że poprzedni mi rozbili, po chwili dodała
- ładny, pewnie drogi - z taką już nawet nie zazdrością tylko wręcz zawiścią w głosie, że się rodzona siostra dziwnie na nią spojrzała. Nic nie odpowiedziałem tylko uśmiechnąłem się w duchu i stwierdziłem po cichu, ze będzie gruba jazda.

Żona w międzyczasie wyskoczyła po jakieś ciasto zrobiła świeżą kawę, teściowa z siostrą się rozsiadły i zaczęły wyłuszczać temat z którym przyjechały.
W telegraficznym skrócie - do ślubu zostało 3 tygodnie, większość gości się wypięła (jakoś mnie to nie dziwi skoro o liście prezentów pożądanych przez młodą parę to już po rodzinie żony legendy krążą). Jako że teściowa jest matką chrzestną panny młodej to jej się zrobiło jej żal w związku z sytuacją, ciotka przyjechała nas w imieniu córki i przyszłego zięcia przeprosić i jednocześnie zaprosić na ślub i wesele.
W tym miejscu wywody obydwu Pań przerwałem, stwierdzając, że siostra cioteczna żony jasno się określiła - albo jej damy 5,5 tys. na wymarzoną suknie, albo nas nie zaprasza, a to że w takiej, a nie innej sytuacji do nas przyjeżdżają i coś się starają ugrać to wcale obrazu tejże sytuacji nie poprawia.
Ciotka ślubnej zaczęła brać córkę w obronę - że to taki charter, że życie jej nie rozpieszczało itp. - no rzesz kurde - grać poszkodowaną to ona sobie przed kim innym może, my znamy ją z własnych doświadczeń.
Żona w końcu "poprosiła" matkę i ciotkę o przejście do konkretów. Co się okazało - ciotka zaczęła urabiać moją teściową jako matkę chrzestną na zakup dla jej córci wymarzonego zastawu do kuchni postaci - Jakiegoś super zaawansowanego robota kuchennego za circa about 5000. Do tego ekspres ciśnieniowy za niewiele mniej, a na koniec hit - zestaw garnków za 8500.
Jako, że teście nie mają własnej wytwórni papierów wartościowych teściowa do spółki z siostrą wymyśliły, że zrobimy zrzutę we trójkę (teściowie + my + siostra ślubnej z narzeczonym w ustalonych proporcjach).
Jak to usłyszałem o mało się nie zakrztusiłem kawą.
Po naszym stwierdzeniu (mocno kategorycznym), że kogoś chyba bardzo pogrzało, zaczęło się przesłuchiwane żony i mnie z dochodów, wydatków, oskarżanie o dziadowanie, skąpstwo itp.
Żona nie wytrzymała i zaczęła wyliczać matce przy ciotce ile razy to jej siostrzenica zachowała się względem niej w sposób delikatnie rzecz ujmując pozostawiający sporo do życzenia, ile razy żaliła się o to, że pożyczyła od niej pieniądze, a potem kontakt się urywał - generalnie przetrzepała historię stosunków od niepamiętnych czasów. Ja ze swojej strony dorzuciłem, że nikt nas nie będzie rozliczał z tego jak swoje zarobione pieniądze wydajemy.

Teściowa już w pewnym momencie nic się nie odzywała (zabrakło argumentów, albo raczej argumenty do niej dotarły), ciotka ślubnej strzeliła obrazą (rzuciła coś, o igle i belce w oku, skąpiradłach, dorobkiewiczach), po czym zebrała się i wyszła (oj mocno trzasnęła drzwiami). Żona odwiozła matkę do domu, teść chciał się dowiedzieć o co chodzi bo, ciotka wpadła jeszcze do nich z pytaniem jak córkę wychował i za jakiego chama wydał ...
Jak się dowiedział co zaszło, delikatnie obsztorcował teściową, że się w ogóle dała w to wciągnąć i nic mu nie powiedziała.
Puenta całej niedzieli w wydaniu teścia "ale przynajmniej przez dłuższy czas będzie z nimi spokój"

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 395 (413)

#73916

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę spotkałem się z kolegą - facet ma chyba od początku związku permanentną jazdę z teściami (raczej należałoby napisać, że z rodziną żony). Początkowo miało to bardziej komiczny niż piekielny charakter, ale ostatnio idzie już na prawie na noże...

Kumpel jest z dziada pradziada mieszczuchem, w przeciwieństwie do swojej żony, której to rodzina znowu od niepamiętnych czasów zajmuje się gospodarką rolną i tu jest chyba podstawa do wszelkiej maści spięć. Kumpla żona jest chyba pierwszą z rodziny, której nie kusiła praca na roli, po szkole średniej poszła na polibudę. W Wawce pracuje, tu złożyła rodzinę i tu żyje - delikatnie rzecz ujmując jej rodzina nie do końca jest chętna zaakceptować wybrany przez nią sposób na życie.

Już na etapie przygotowań do ślubu zaczęło dochodzić do spięć - kolega wraz z narzeczoną postanowili pojechać do ślubu zaaferowanym im do tego celu przez znajomego klasykiem w postaci Chevroleta Corvette z 1975 roku zamiast Audi wujka narzeczonej - argumenty "bo to wstyd 35-letnim samochodem do ślubu jechać". Z igły zrobiły się widły - przyszli teście jeszcze zaogniali, efektem była obraza ze strony wujka, który się na ślubie wraz z rodziną nie pojawił (po jakimś czasie sprawę koledze z żoną udało się załagodzić - i wtedy wyszło, że to teście kolegi uprawiali politykę mającą na celu wymuszenie pewnych postępowań córki).

Dalej była jazda z suknią panny młodej - zakup miała zasponsorować babcia dziewczyny, ale za żadne skarby wnuczką z babcią nie mogły dojść do konsensusu - to co podobało się babci niekoniecznie odpowiadało wnuczce i na odwrót - skończyło się tym, że młodzi sami kupili swoje ubrania ślubne - znowu obraza i najazd na dziewczynę przez większość rodziny, że seniorki rodu nie szanuje.

Teście mają manią wpieprzania się im w decyzje i zaglądania do portfela - kiedy znajomi kupili mieszkanie, to teście za punkt honoru postawili sobie, że im to mieszkanie wykończa/urządzą (nie to, że zapłacą, tylko powiedzą młodym co i jak mają robić) - zmywarka to fanaberia, w mieszkaniu nie ma gazu - nie szkodzi, kuchenkę można z butli pędzić, dwudrzwiowa lodówka z kostkarką do lodu - nowobogacka moda, materac za drogi, płytki nie takie ... I już, można powiedzieć, klasykiem - obraza majestatu, jak jednak znajomi zrobili po swojemu.

Kolega ma 3 samochody - jeden do codziennego użytkowania i dwa, które traktuje jako hobby, gdzie jeden z nich to 5-litrowy Mercedes W126 coupe zarejestrowany na żółtych tablicach - dla teścia kolegi jest nie do zrozumienia, jak można 5-litrowym niepraktycznym coupe jeździć, i to bez gazu. Do faceta nie dociera, że ten samochód nie traci na wartości, tylko wręcz przeciwnie, i jak to stwierdził: "nie znajdzie kolejnego debila, który ten samochód bez gazu od niego kupi". Teść swoim zwyczajem strzelił obrazą, kumplowi stwierdził, że się gówniarz nie zna, popełnił błąd jak kupił ten samochód i nie chce się do niego przyznać.

O ile powyższe po koledze spływają jak woda po kaczce, o tyle od przeszło pół roku kolega wozi się z innym problemem. Szwagier kolegi wyjechał za granicę, tam założył rodzinę i ani myśli o powrocie - zaczęło się maltretowanie kolegi i jego żony o przejęcie gospodarki po teściach. Niestety, ale tłumaczenia nic nie dają, informowanie teściów, że oni mają życie w Warszawie poukładane - dobrą pracę, mieszkanie - nie dociera. Mieszkanie to się sprzeda i do gospodarki dołoży, a pracować to będą na swoim - kolejny raz teście im życie układają. O sprzedaży ziemi nie ma mowy, bo to ojcowizna. Ostatnio to kolega z żoną zerwali kontakt z teściami po tym, jak po kolejnym "nie" teść ich zwyzywał. Jak sam to kolega stwierdził, zrywaniem kontaktów i obrażaniem się nic tu nie zwojują. Coś muszą z tym zrobić, a sytuacje jest patowa, bo teść nie chce na krok ustąpić.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 326 (356)
zarchiwizowany

#74303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pech chciał, że moja duma i radość po bliskim spotkaniu z dostawczym Mesiem Sprinterem odeszła do krainy niekończących się, szerokich, równych jak tafla szkła górskich serpentyn, niechrzczonej benzyny i kompetentnych mechaników.

Ku mojemu niemałemu zdziwieniu rzeczoznawca okazał się facetem który znał się na rzeczy nie tylko z nazwy.Mogę powiedzieć, że wyliczone odszkodowanie wręcz miło mnie zaskoczyło (pewnie dlatego, że sprawca miał od 3 miesięcy nieważny przegląd i sam rzeczoznawca przyznał, że będzie miał wytoczone roszczenie regresowe).
Niestety przez jakiś czas byłem bez samochodu, bo Żony 4 kołka poszły na sprzedaż odkąd dostała służbowe i zostałem z ręką w nocniku ...
W połowie czerwca w firmie poszło ogłoszenie, że na sprzedaż idą samochody służbowe w tym kilka wypasionych sztuk po dyrektorach i zarządzie.
Firma zarządziła mniej więcej taką procedurę - podała jaka jest kwota wykupu danego samochodu i to była kwota minimalna oferty. Każdy zainteresowany danym samochodem wrzucał do urny jednorazowo ofertę na to co go interesowało. Danego dnia komisyjnie urna została otwarta i najlepsza oferta wygrywała.
Jako, że miałem pieniądze z odszkodowania rzuciłem kwotę circa about 2 razy taką jak minimalna i o dziwo okazało się, że była to zwycięska oferta.
Początkowo kombinowałem co by nie pojeździć tym samochodem przez pół roku, a później sprzedać - i tak bym był wtedy dobrze finansowo do przodu (2 letni samochód serwisowany, garażowany, z przebiegiem który wskazywał, że do pierwszej wymiany oleju zostało 2 raz tyle co na liczniku stało). Ale jak się nim przejechałem ... mordka radosna od uruchomienia ślinika .Wskoczyłem na A2 i ... dojechałem z Wawy do Skierniewic, zwiedziłem Bolimowski Park Krajobrazowy, do domu wróciłem S8 i cały czas mi banan z ryja nie schodził. Po taj przejażdżce ślubnej kategorycznie stwierdziłem, że się 2 Volvo w garazu koło siebie zajebiaszczo prezentują, a i Cioci ślubnej (tej z historii #71281) trzeba pokazać jak to się plebs potrafi rozbisurmanić.
I tu się zaczyna cyrk na kółkach i ... no nie wiem jak to nazwać. O ile z sąsiadami było fajnie - zrobiliśmy okazjonalne piwko - sąsiad mnie dorwał w garażu pogratulował, pogadaliśmy o samochodach, a że od dłuższej rozmowy to w gardle zaschło to poszliśmy do sklepu. Później kolejny sąsiad dojechał i też się przyłączył, później jeszcze dwóch - w sumie ze 4 godziny zeszło.
W pracy zrobiła się okazja do departamentowego wspólnego wyjścia - też fajnie.
Za to co przez ostatnie 2 tygodnie odstawiało bananowe towarzystwo z biznesu do spółki z niemniej bananowym towarzystwem z finansów to już ludzkie pojęcie przechodzi.
Generalnie niektórzy mają wrażenie, że oni zawsze za mało zarabiają, a za to cała reszta to powinna robić za czapkę gruszek - teraz to wyszło i ot ze zdwojoną siłą. Do tego stopnia, że przychodzą ludzie (i to często na stanowiskach menedżerskich - coś sobą powinni reprezentować) i zadają w jakiś pokrętny, zawoalowany sposób dziwne pytania (o zarobki moje, żony, czym się rodzice zajmują, czy mam jakąś drugą robotę - rzeczy które generalnie nic nie powinno ich obchodzić).
Drobne złośliwości - a to ktoś mi kawę wylał do zlewu, a to wyjął brudny kubek ze zmywarki przed myciem, a to zakamuflował żarło w lodówce ...
Dalej to już było takie techno, że mam wątpliwości czy mam do czynienia z dorosłymi ludźmi. Dwóch pajaców postanowiło dopiec nie tyko mojej osobie, ale też praktycznie całemu mojemu departamentowi angażując do tego wszystkich świętych nie wyłączając zarządu(również klientów). Kolesie na siłę udają, że codziennie są pierwszy dzień w pracy i nie widzą co się dzieję - codziennie super pilne sprawy i zlecenia tylko zero konkretów, zero informacji - procedury - ich nie obowiązują, oni są z Biznesu, "IT jest od tego żeby im służyć" (cytat).
Jakakolwiek prośba o szczegóły, specyfikacje, ba nawet o jakiego klienta chodzi (jakaś wiedza tajemna ???) kończyło się wszczynaniem awantury, udowadnianiem jacy to oni są biedni i poszkodowani, wszystko na ich głowach, a my to tylko balast wiszący im u szyi.
Miłościwie panujący Dyrektor Departamentu w końcu nie wytrzymał (bo ile razy dziennie można robić za Posejdona uspokajającego stolco-burzę w sedesie) i poruszył sprawę na zebraniu zarządu. Efekt - obydwa pajace otrzymały wczoraj laurkę z naganą (przez cały poprzedni tydzień byli uspokajani telefonicznie, mailowo, werbalnie - nie pomagało). Teraz to dopiero mogą zacząć narzekać na zarobki bo nagana jest równa pół rocznemu brakowi premii, a u nich to jakieś 2/3 dochodu.

Ludzie-praca

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (187)

#73875

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakby mnie ktoś zapytał o listę zajęć niebezpiecznych to bez zająknięcia bym wymienił ratownika, policjanta, strażaka, wojskowego , pracę na wysokościach ..., a wczoraj dowiedziałem się że sprzedawanie samochodu również wiążę się z ryzykiem utraty zdrowia.

Spotkałem wczoraj kolegę i tak widzę, ze koleś jakiś taki posiniaczony, szwy na łuku brwiowym WTF ?
Kolega podzielił się ze mną jakie miał przejścia przy sprzedaży samochodu.

Swój obecny pojazd wystawił na sprzedaż bo chce już kupić coś młodszego. A że ma samochód od nowości - zadbany, regularnie serwisowany, bez najmniejszej rysy (gość z tych co jak jadą na zakupy to parkuje na szarym końcu parkingu tam gdzie najwięcej miejsca - zresztą też tak mam) z pełną dokumentacją to i cenę wystawił taką jaką za ten model i rocznik w takim stanie można znaleźć w ogłoszeniach od prywatnych właścicieli na serwisach typu autoscout24 czy mobile. Innymi słowy jego samochód był tak circa about 50% droższy od królujących w ogłoszeniach igiełek, bez wkładu własnego z niskim przebiegiem.

No więc po kilku mało owocnych telefonach w końcu znalazł się gość zainteresowany obejrzeniem samochodu - umówili się z facetem na konkretny termin i miejsce.

W umówionym miejscu kolega zastał czekających 3 kolesi, jeden zabrał się za przeglądanie papierów które kolega przywiózł, dwóch za oglądanie samochodu. Dopóki panowie tylko sprawdzali samochód miernikami grubości lakieru kumpel był spokojny, ale jak goście wyciągnęli wkrętaki z zamiarem wyciąganie uszczelek to już kolega stanowczo stwierdził, że takie zabiegi to mogą robić jak go kupią.

Następnie panowie postanowili zrobić diagnostykę komputerową przy użyciu przywiezionego przez siebie sprzętu w postaci jakiegoś no name'u tu kumpel stwierdził, że starczy - czymś takim to można narobić niezłych szkód w szczególności jak ktoś nie wie co wyczynia - chcą samochód sprawdzać nie ma problemu dzwonimy do serwisu i niech serwis robi diagnostykę, oczywiście na ich koszt. Tłumaczenie szefa ekipy kupującej (tego od sprawdzania papierów), że to doskonali fachowcy i nic nie zrobią jakoś kolegi nie przekonało, w końcu stanęło na tym, że jadą do serwisu.

Diagnostyka w serwisie potwierdziła to co kolega twierdził od początku na temat samochodu, szef kupujących fakturę za diagnostykę zapłacił - przychodzi czas negocjacji ceny.

Facet pyta się kolegi ile za niego chce - na to kumpel, że tyle ile w ogłoszeniu, gość, że to jest kpina po tyle to te samochody z niemieckiego salonu można kupić, w Polsce to te roczniki chodzą po x i on tyle daje.

Kumpel (gość parę lat przepracował jako handlowiec i w ciemię bity nie jest) ucinając dalsze dywagacje gościa (i również nadzieję na jakieś poważne zbicie ceny) mówi kolesiowi, że takim razie niech sobie szuka samochodu z tych co właściciele wyceniają na x, on może spuścić parę stów do równej kwoty i to jest wszystko.

Gość na to że nie ma opcji, maksymalnie to może dać tysiąc górką do x i jak się kolega nie zgadza to on nie kupuje. Kumpel ciśnienia nie ma mówi, że w takim razie trudno, niepotrzebnie facet przyjeżdżał.
Kumpel już chciał wsiadać do samochodu, a facet mu zastępuje drogę i mówi, że nie tak szybko, że kto mu teraz zwróci za sprawdzenie samochodu, za paliwo i zmarnowany czas...

Kumpel mówi, że trochę zdębiał na takie stwierdzenie, odpowiedział kolesiowi, że to chyba nie jego problem bo facet sam się zgodził zapłacić za diagnostykę, a już dojazd i jego czas to kompletnie nie jego sprawa, a cena samochodu była w ogłoszeniu to koleś wiedział z czym musi się liczyć. Po chwili zrobiło się mało przyjemnie (wyzwiska i zastraszanie), a jak to nie pomogło to całą ekipa kupująca zaczęła szarpać mojego kolegę.

Dopiero biegnący w kierunku szarpiących się pracownicy serwisu zmusili panów do ewakuacji do samochodu którym przyjechali i ucieczki.

Policja przyjechała na miejsce, zabezpieczyła nagrania z monitoringu w serwisie, będzie ustalać właściciela telefonu z którego panowie dzwonili. Kolega ma jeszcze ponad tydzień zwolnienia lekarskiego - oprócz szwów na łuku brwiowym, to jeszcze usztywniony nadgarstek i parę razy z kolana po żebrach zaliczył, tak że następnego dnia nie mógł się z łóżka podnieść.

Naprawdę nie wiem czym takie typy się kierują.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (411)

#73817

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka ślubnej, po latach klęcia na czym świat stoi na koleje podjęła "męską" decyzję o przesiadce do samochodu. Zakup wyżej wspomnianego pojazdu stał się zarzewiem takiego konfliktu małżeńskiego, że nie wiadomo, czy to się rozwodem nie skończy.

Bohaterka niniejszej opowieści z domu do pracy ma coś w okolicach 50 km, do tego z rana z buta na stację jakieś 4 km. Po kilku latach "udręki" i na wieść o planowanym coś około 2-letnim remoncie drogi żelaznej i towarzyszącym temu rozkoszom w postaci utrudnień w ruchu powiedziała stanowcze dość.

Plan był dość prosty: zamiast jeździć pociągami, to przesiąść się na samochód, którym by dojeżdżała do pasującego jej parkingu park&ride i stamtąd komunikacją miejską do pracy. Po analizie google maps, tras tramwajów/autobusów wyszło, że dziennie w tę i z powrotem samochodem pokonywałaby około 70 km.

Jako że koleżanka z motoryzacją do tej pory miała mało wspólnego i generalnie mało się zna, poprosiła mnie o pomoc i doradztwo - po przedstawieniu swoich oczekiwań i przejrzeniu ogłoszeń doszliśmy do wniosku, że albo mały Diesel, albo coś tej samej wielkości pędzone LPG.

W tym miejscu na scenę wkracza małżonek koleżanki, który od samego początku traktował pomysł żony jako fanaberię - bo co jej dojazdy koleją przeszkadzają. Facet pracuje w urzędzie w mieście, w którym mieszka, spacerkiem ma do pracy 15 minut, kompletnie nie czuje potrzeby, żeby zrozumieć problemy z transportem, z jakimi boryka się jego żona.

Kolejną kwestią jest to, że gość - jak on to określa - "szanowanie własnych pieniędzy" wniósł na kompletnie nowy poziom. Tylko w mojej opinii kupowanie najtańszego, najgorszego szmelcu to jest dziadowanie i z szanowaniem własnych ciężko zarobionych pieniędzy nie ma nic wspólnego. Facet wychodzi z założenia, że jak coś jest aż podejrzenie tanie, to nie oznacza, że jest wyjątkowo marnej jakości, tylko on jest taki zaradny, że coś mu się udało tak tanio zrobić/kupić, a że w 95% przypadków sprawdza się stare powiedzenie, że kto tanio robi, ten dwa razy robi, to nie jest jego wina.

Tak więc Diesel to nie, bo kolega szwagra kolegi z pracy to miał i to strasznie drogie w naprawach, a dwa, to on nie ma dojścia do taniej ropy. Tak więc mąż koleżanki zaczął jej szukać samochodu (nie mając o tym pojęcia) z takim efektem, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem żony na jakąś poważna kwotę nie ubezpieczył (jeden anglik, przy drugim sprzedający pisał, że samochód to raczej na części, trzeci był tak pordzewiały, że za Chiny Ludowe by przeglądu nie przeszedł) - co na to szacowny małżonek? - ale o co wam chodzi, dobre samochody i tanie.

Po jakimś czasie znalazł się samochód, który po sprawdzeniu z czystym sumieniem można było kupić - niestety takich samochodów nikt za półdarmo nie oddaje, w związku z czym szacowny małżonek dostał spazmów, darł się na żonę przez 3 dni, że on tyle nie zarabia, żeby taki samochód kupować (zapomniał tylko, że ona też zarabia i to spoooro lepiej od niego), nie pohamował się też przed telefonem do poprzedniego właściciela, że on ten samochód chce oddać, że żona jest niespełna rozumu itp. - cyrk.

Jako że samochód nie miał instalacji LPG, a dziewczyna raz, że miała jeszcze bilet miesięczny na koleje, dwa, że chciała się najpierw oswoić z samochodem w znanych sobie okolicach, to zostawiała go pod domem na czas wyjazdu do pracy. I tu szacowny małżonek wziął sprawy w swoje ręce i chcąc uchronić ślubną przed kolejnym marnotrawieniem pieniędzy, sam się zajął założeniem instalacji LPG. W związku z tym, że żona zaszalała z kupnem, to on tanio gaz założy i tu koleś wspiął się na takie szczyty dziadowania, że w mojej opinii zrobił to złośliwie (bo nie wierzę, ze można być takim ignorantem).

Samochód oddał do kompletnych rzeźników, którzy w dodatku chyba nie za bardzo wiedzieli co czynią (a jak się okazało, to wręcz na odwrót) bo efekt był taki, że po miesiącu użytkowania z tą "instalacją" samochód wymagał transportu na lawecie. Samochód trafił do mojego kolegi do warsztatu i sama naprawa kosztowała ponad dwa razy tyle (i to po stawkach dla znajomych), co szacowny małżonek za te dzieło sztuki wsadzone pod maskę zapłacił (tego co realnie zapłacił, a nie tego, co na fakturze jest).

Koleżanka pojechała do panów instalatorów z zapytaniem jak mają zamiar to załatwić i co się okazało? - szanowny małżonek był informowany, że taka instalacja jak sobie zażyczył nie nadaje się do tego samochodu i w papierach jest stosowna adnotacja, i że on się pod tym podpisał, a jak ma jakieś obiekcje, to zawsze może iść do sądu.

W tym miejscu kumpela poszła po maksach - Piotrek (mechanik) ma samochód robić i to w wersji na porządnych gratach (początkowo to była opcja szukania używek) i załatwić założenie nowej instalacji - na pytanie Piotrka jakiej, kumpela odpowiedziała jednym słowem - najlepszej.

Samochód od jakichś dwóch tygodni dobrze służy kumpeli, mniej więcej od takiego samego czasu koleżanka ma ciche dni z mężem po tym, jak się dowiedział ile za naprawę zapłaciła. Z tego co koleżanka przekazała mojej małżonce, doszło do takiej awantury, że dopiero sugestia dziewczyny, że dzwoni na policję trochę szacownego utemperowała. Po tym, co usłyszała, poważnie zastanawia się nad złożeniem pozwu rozwodowego - sugestię, że ma iść na ulice odpracować jego pieniądze, które roztrwoniła. Na jej stwierdzenie, że to są też jej pieniądze i jak na razie to ona zarabia lepiej od niego, o mało co nie dostała po twarzy.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (512)