Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39826
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#61182

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O poczynaniach piekielnych sąsiadów ciąg dalszy - czyli kontynuacja http://piekielni.pl/61089

Historia z ostatniego weekendu, przekazana mi przez sąsiada, (ja byłem nie obecny w domu).

Piekielni urządzili imprezę w sobotę - w ich wydaniu klasyk gatunku discopolo i piosenka biesiadna do granic wytrzymałości tranzystorów w radiu, a i podobno live na akordeonie mieli sąsiedzi na około okazję posłuchać. Z tego co mi zrelacjonowano próby polubownego uspokojenia towarzystwa spełzły na niczym, a jeden z sąsiadów, który jakoś po godzinie 2 nad ranem zagroził, że jak za 30 minut nie będzie ciszy to dzwoni po Policję, został zwyzywany od "ku***w" i "konfidentów" i usłyszał jeszcze parę gróźb karalnych - impreza zakończyła się wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca interwencją służb mundurowych właśnie.

Po zakończonej interwencji z otwartych okien Piekielnych podobno było jeszcze słychać takie teksty:
"co za k***y tu mieszkają żeby od razu na psy dzwonić"
"ja tego sk******na, konfidenta j*****go co po nich zadzwonił ..., w zębach mi j****ny kasę przyniesie" (mandacik czy sprawa w sądzie?)"
i jeszcze parę wiązanek pod adresem sąsiadów - wszyscy to Żydzi, Masoni, UB'cy, SB'cy i cykliści itp.
Po piekielnej imprezie sąsiad mieszkający pod Piekielnymi ze 3/4 paczki petów na balkonie znalazł.

Jako, że weekend był piękny duża część mieszkańców wyjechała - niedzielę po powrocie do domu 5 osób czekała niemiła niespodzianka - miejsce postojowe w garażu pozajmowane - przez gości Piekielnych, no przecież ich rodzina nie będzie parkować na parkingu dla gości.
Jak ktoś myśli, że rodzinka piekielnego bezproblemowo opuściła nielegalnie zajmowane miejsca postojowe to jest w grubym błędzie - sytuacja od komicznej przerodziła się w chamską (osoby domagające się przestawienia samochodów z ich własności zostały niemiłosiernie zbluzgane), żeby w końcu zakończyć się kolejną w tym dniu interwencją policji w sprawie piekielnych, bo doszło do rękoczynów (jeden z sąsiadów pojechał po wszystkim na obdukcje lekarską).

Tym razem wspólnota ma sprawdzić jakie są możliwości prawne zmuszenia Piekielnych do wyprowadzki/sprzedaży mieszkania (podobno takie są).

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 484 (514)

#61089

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiedzi, sąsiedzi, sąsiedzi tak bardzo, bardzo... czyli o tym jak człowiek z wiochy wyjdzie, wiocha z człowieka nigdy (pod pojęciem wiocha mam na myśli mentalność nie miejsce zamieszkania czy urodzenia).

Od jakiegoś roku mam na osiedlu nowych sąsiadów (całe szczęście nie w tym samym bloku) - rodzinka przez ten okres zdołała chyba wszystkim krwi napsuć.
W kwestii wyjaśnienia - osiedle zostało oddane do użytku jakieś 4 lata temu - piekielni bohaterowie niniejszej historii kupili z tego co wiem mieszkanie, które ktoś kupił na inwestycje i nawet go nie wykańczał.

Akt 1 - remont.
Na remont mieszkania najlepszym okresem są weekendy, należy przyjechać z teściem i szwagrem w piątek po południu, "robotę" zacząć od zrobienia paru piwek/flaszki i omawiania donośnie do późnych godzin sytuacji rodzinnej przy otwartych oknach. Wszyscy mieszkańcy muszą wiedzieć, że szanowni majstrzy rozpoczęli pracę w sobotę rano (ca. 7) - najskuteczniejsza metoda pootwierać okna/balkon i ile mocy w tranzystorach koncert piosenki biesiadnej/discopolo.
Wszelki prace pylące najlepiej wykonuje się na balkonie, chociaż klatka schodowa też jest dobra.
Regulamin wspólnoty, który wyraźnie mówi o zakazie głośnych prac remontowych w niedzielę, należy traktować jako luźną sugestię.

Akt 2 - śmieci
Chyba tylko mieszczuchy nie wiedzą, że śmierdzące śmieci przed wyniesieniem na śmietnik muszą nabrać mocy urzędowej przed drzwiami na klatce - minimum 12h.

Akt 3 - dzieci
Dzieci (trójkę z których najstarsze na oko ma 7-8 lat) muszą się wyszaleć - najlepiej w soboty i niedzielę tak od 6:30 - 7:00 na tzw. patio pomiędzy budynkami, przy okazji z balkonu od piekielnych lecą takie panie lekkich obyczajów, że zakład szewski to przy tym filharmonia.

Akt 4 - pies
Należy sprawić sobie psa - najlepiej yorka, ale yorki powinno się strzyc, a to kosztuje - tak więc yorczek piekielnych radośnie niestrzyżony paraduje sobie umazany we własnych fekaliach (pies jest tak zarośnięty, że nie może załatwić swoich potrzeb bez ..... się).
Małemu psu wystarczy jeden spacer dziennie - to psa się na całe dnie wywala na balkon gdzie ten załatwia swoje potrzeby - w ciepłe dni tajemnicza woń roznosząca się wokół balkonu piekielnych przyprawia o mdłości i łzawienie oczu.

Akt 5 - babcia
Piekielni jako opiekunkę do dzieci na wakacje ściągnęli babcię - typowy wróbel-komentator balkonowy, swoimi całodziennymi spostrzeżeniami dzieli się donośnie wieczorami z rodzinką (tak więc sąsiad jeżdżący Mercedesem to na pewno mafioso albo alfons).
Ostatnio wracając ze spaceru z psem, gdy wyrzucałem produkty psiej przemiany materii do kosza (nota - bene postawionego do tego właśnie celu), "zdybała mnie na tym procederze" piekielna babcia - wywiązał się między nami mniej więcej taki dialog.
[P]iekielna [B]abcia, [J]a

[PB]- Hej, hej, hej gdzie to wyrzuca, do domu niech zabierze, to tu mi śmierdzieć będzie.
[J] - Słucham?
[PB] - Wyraźnie mówię, do domu niech se te psie gówno weźmie, a nie wszystkim smrodzić.
[J] - Proponowałbym zastosować się do tej rady odnośnie państwa balkonu.
[PB] - Ty ch.., ty gówniarzu, jeszcze pyskować mi tu będzie, ja zaraz na policje i do SM zadzwonię.
[J] - Czekam z niecierpliwością.

Ilość skarg na piekielnych u administratora i w zarządzie wspólnoty ma już podobno objętość segregatora - podobno mają wszcząć kroki prawne - zobaczymy.

Sąsiedzi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 485 (553)

#61066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Loli (http://piekielni.pl/61055) o oddawaniu fotelika, przypomniała mi podobne przejścia tyle, że z towarem który mi został po wykończeniu mieszkania.

W ramach oszczędności, jak i z racji tego, że wychodzę z założenia, że jak się coś robi samemu to raz, że człek wie jak to jest zrobione, dwa czegoś się uczy przy wykończeniu mieszkania pewne rzeczy robiłem sam (tudzież z bratem, ewentualnie w ramach "spółdzielni" "pomoc sąsiedzka").

Szkoda mi było porządnych narzędzi (głównie elektronarzędzi) do pracy "na placu budowy" gdzie pył, syf, wylewki, kleje itp, na zasadzie do mieszania klejów, zapraw, gipsów nie będę używał porządnej Makity za ładnych parę stówek, jak mogę do tego celu kupić hipermarketową wiertarkę za kilkadziesiąt złocziszy. Tym sposobem w czasie wykończenia zebrałem sporą kolekcję sprzętu (głównie hipermarketowy "no name" i używki), w tym używany zestaw do szlifowania gipsów (tzw. żyrafa + odkurzacz). Po zakończonych pracach zostało mi jeszcze trochę chemii budowlanej (jakiś worek kleju do płytek, bańka gładzi, ze 2/3 worka hydroizolacji, coś tam jeszcze) i trochę narzędzi ręcznych, które raczej do przechowywania w domu ze względu na ubrudzenie się nie nadawały.

Mieszkanie wysprzątane - nie ma co syfu w domu trzymać, w komórce lokatorskiej też miejsca nie za dużo, to pomyślałem, że najszybciej będzie jak komuś to za darmo oddam - zrobiłem fotkę, opis co zestaw zawiera i dałem ogłoszenie, że do oddania z warunkiem "odbiór osobisty" i się zaczęło:

1) Maile, telefony, sms'y - czy odbiór osobisty jest konieczny, a może bym wysłał (lekko licząc kilkadziesiąt kilo), najlepiej na swój koszt - teksty typu "przecież ja panu przysługę robię, to pan chcesz się tego pozbyć".
A może jednak to jeszcze przywiozę - w końcu z Warszawy pod Bełchatów to daleko nie jest, a szanownemu zainteresowanemu na czasie zależy.

2) Handlarz cwaniaczek - przyszedł ogląda i w pewnym momencie rzuca tekstem - mogłeś pan to przynajmniej porządnie wymyć, jak ja to teraz sprzedam.

3) Wystawianie towaru, który został po remoncie nie jest jednoznaczne z tym, że chce się wszystkiego z mieszkania pozbyć - przyszedł gość, pokazuje mu to co zostało w pewnym momencie gość do mnie z tekstem:
- A czegoś porządnego pan nie masz? Po co mi taki syf?

4) Wymagający "klienci" w sprawie zestawu do szlifowania ([Z]ainteresowany, [J]a)
Z - Panie, a ten sprzęt to jakiej firmy?
J - Hipermarketowa chińszczyzna, ale wszystko jest sprawne.
Z - Panie to co, pan głowę zawracasz - jak by to jakiś flex był (sprzęt gdzie sama szlifierka kosztuje ca. 3 tys.) to bym przyjechał.

5) Rzuć wszystko i zadowól najjaśniejszego pana
([Z]ainteresowany, [J]a)

Z - Panie, gdzie po to można przyjechać?
J - Do Piekiełkowa, ale dopiero po 18?
Z - Ale ja teraz jestem w Piekiełkowie, to nie możesz pan teraz przyjechać?
J - Przykro mi jestem w pracy, w domu będę dopiero po 18.
Z - Drugi raz to ja po to specjalnie jechać nie będę.
J - Trudno, jakoś to przeżyję.
Z - Panie, pan jakiś niepoważny jesteś - dajesz pan ogłoszenie, że do oddania, a teraz pana w domu nie ma ...

Po niecałych 2 tygodniach, za namową kolegi towar wystawiłem na aukcji od złotówki z informacją, że tylko odbiór osobisty - ze sprzedaży całości na spokojnie starczyło na weekend na Mazurach.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 717 (763)

#60655

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałem w firmie gdzie Pan Dyrektor w pionie eksploatacji miał płaconą premię za oszczędności budżetowe - na zasadzie w budżecie były zapisane podwyżki, kasa na premie, zakup nowego sprzętu, opłaty faktur itd., a Dyrektor jak się na koniec roku wykazał oszczędnościami przytulał miłą premię.
Założenie prezesostwa było takie, że jak się taki "target" wyznaczy to Dyrektor będzie się chętniej udzielał przy negocjacjach umów, nie będzie szalał z podwyżkami itp., itd.

Prezesostwo jednak nie przewidziało, że Pan Dyrektor będzie aż tak pomysłowy przy oszczędnościach - podwyżki zapomnijcie - oczywiście spychologia - nie ma, bo kierownicy nie potrafią uzasadnić wniosków, kierownicy już nawet nie pisali wniosków bo jak Dyrektor widział w tytule podwyżka, pisał "odmowę" bez czytania, to samo premie.
Nadgodziny - jak był "pożar w burdelu" to bez mrugnięcia okiem łgał w żywe oczy i wypisywał, później oczywiście walenie tekstów o braku funduszy i nakaz odbioru (na święte gdy, gdy), po kilku akcjach chętnych nie było i przychodzili ci co się dali zastraszyć.

Inwestycje w nowy sprzęt - temat na osobną historię, ale akcje typu:
-"trzeba kupić nową macierz, ta już nie daje rady, może paść w każdej chwili"
-"nie ma pieniędzy na taką inwestycje"
-"jak to nie ma? była za-budżetowana"
-"ale wypadła z budżetu"
-"to ja nie gwarantuje ciągłości działania"
-"jak to nie będzie działało to ja cię wywalę dyscyplinarnie, za niedotrzymywanie obowiązków, to ma działać jak to zrobisz to twoja sprawa"
były jeżeli nie na porządku dziennym to przynajmniej tygodniowym, w pewnym momencie doszło do takiego absurdu, że nie było w zapasie ani jednej myszki czy klawiatury (o monitorze nie mówiąc).

Ja już tam nie pracowałem, ale doszły mnie słuchy, że Pan Dyrektor na koniec zrobił takiego szamba, że głowa mała. Przychodził koniec roku, a jemu się kończył kontrakt, to żeby wyrobić maksymalną premię od oszczędności nasz Geniusz ..., nie popłacił faktur (prąd, łącza, opłat licencyjnych,... ) i wykazał super oszczędności w budżecie (do momentu do kiedy sprawa wyszła na jaw).

Podobno jak później szukał pracy to na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszał, że ciągnie się za nim taki smród, że w IT to on w tym kraju pracy nie znajdzie.

Praca

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 596 (652)

#60484

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Której części słowa "nie" nie rozumiesz" - ostatnio nabrało dla mnie całkiem rzeczywistego znaczenia.

Jakiś czas temu wracaliśmy z imienin od teścia i zabrał się z nami brat cioteczny mojej małżonki - nazwijmy go Mareczek.
Mareczek jest wzorcowym przykładem rozpuszczonego jak dziadowski bicz jedynaka, a że rodzice Mareczka należą raczej do ludzi mocno zamożnych to jemu niczego nie brakowało (a bardziej co chciał to miał) i "wyhodowali" sobie despotycznego egocentryka, do tego cwaniaczka i manipulanta (o tym, że ma dwie lewe ręce do każdej roboty nie wspomnę).

Mareczek lat temu chyba z 5 czy 6 zdał maturę, co Mareczek za to by chciał dostać - samochód - ale Mareczek nie będzie jeździł używanym, "wypierdzianym" samochodem. Mareczkowi się zamarzyło nowe BMW 3 coupe, i co? Mareczek chciał to Mareczek dostał (z opłakanymi skutkami, bo jakoś po pół roku przejażdżka BMW skończyła się dla Mareczka i jego dziewczyny pobytem na OIOM'e). Tyle w kwestii wyjaśnienia.

No więc wracamy sobie i przez całą drogę Mareczek wypytuje mnie o mój samochód, a który rocznik, a ile pali, a ile mocy, ile do steki, a co w nim robiłem, a kupowałem nowy czy używany, w końcu pyta ile bym za niego chciał dostać. W tym miejscu mu odpowiadam, że w najbliższym czy dalszym czasie nie mam zamiaru go sprzedawać, bo mi ten samochód odpowiada to raz, dwa wiem co ma,m bo spędziłem sporo czasu i przeznaczyłem jeszcze więcej środków żeby samochód reprezentował sobą to co reprezentuje i jak te roczniki chodzą po 30-35 tys. to chyba bym musiał 2 tyle dostać żeby się nad sprzedażą zastanowić (generalnie wychodzę z zasady "jak się dba, tak się ma" i nienawidzę druciarstwa oraz półśrodków czym doprowadzam do szału teściową, która wychodzi z złożenia "z samochodem ślubu się nie brało").
Na koniec od Mareczka usłyszałem, że jak bym zmienił zdanie co do sprzedaży, to dać mu znać to on sobie zaklepuje.

Dowieźliśmy Mareczka do domu, my też wróciliśmy do siebie, i o powyższej rozmowie zapomniałem - na 2 dni.

Dwa dni później dzwoni do mnie Mareczek i mnie informuje, że on posprawdzał, a nawet oglądał taki samochód jak mój i ceny faktycznie są mniej więcej takie jak mówiłem, no ale samochód by "został w rodzinie" to jakaś zniżka dla rodziny się należy na koniec słyszę - "to co Vege 25 tysiączków tak żebyś stratny nie był i jesteśmy umówieni?"

Na szybko przypomniałem sobie naszą rozmowę sprzed 2 dni i przeanalizowałem powtórnie co przed chwilą usłyszałem. Tłumiąc w sobie dosyć mocne wk.... odpowiedziałem, że już go informowałem, że samochodu sprzedawać na razie nie zamierzam, a jeżeli miałbym to w ogóle rozważać, to ile bym musiał dostać. Jak się napalił, to mogę mu pomóc szukać, trochę gratów mi jeszcze zostało, to mu mogę po kosztach oddać, dam mu namiar na dobrego mechanika, który się specjalizuje w tej marce, ale swojego samochodu nie mam zamiaru sprzedawać, a już na pewno znacznie poniżej wartości. A jak już się na układy rodzinne powołuje, to niech nie liczy na zniżkę tylko sypnie coś ekstra - w końcu gość przy kasie jest (co prawda rodziców, ale zawsze).

Po takim wywodzie słyszę od Mareczka - "A żeby ci tego Szrota ukradli" - i na tym koniec rozmowy.

Początkowo mieliśmy niezły ubaw z Żoną z pomysłów Mareczka, ale na koniec już poważnie rzuciła - żebyś przypadkiem nie wsadził kija w mrowisko - wykrakała.
Jeszcze tego samego dnia otrzymałem bardzo "sympatyczny" telefon mamusi Mareczka - Mareczek sobie do konfabulował, że ja mu obiecałem sprzedać samochód, że teraz się wycofuję, że chcę go naciągnąć, że jak sprzedaję to chyba normalne, że się w rodzinie lepszą cenę daję itp.

Chwilę mi zajęło pozbieranie się po monologu Cioci mojej ślubnej i opanowanie emocji, zanim w sposób normalny przedstawiłem jak się mają fakty do tego co od syna usłyszała i w swojej naiwności myślałem, że sprawa zakończona - gdzie tam. Ciocia zmieniła strategię.

Mareczkowi bardzo zależy, samochód ma już swoje lata i jak mam okazję go sprzedać od razu, to nad czym się zastanawiam, przecież niedawno kupiliście drugi samochód, a czy nas w ogóle stać na taki samochód jak on tyle pali i w ogóle.
Po 5 minutach miałem serdecznie dosyć i nieco piekielnie zakończyłem wywody Cioci:

[J]a - Ciociu, jak Cioci tak zależy na tym żeby Marek ten samochód dostał, to mam dla Cioci propozycję.
[M]amusia [M]areczka - Tak, tak, co proponujesz?
J - Zamianę.
MM - Tak, tak, a na co?
J - Ja Markowi dam swój samochód, a Ciocia da mi swoje Volvo.
MM - No chyba sobie żartujesz, dwuletnie Volvo z takiego starego grata.
J - No widzi Ciocia, jednak Cioci tak bardzo nie zależy, a po za tym po co Markowi stary grat?
MM - Ja myślałam, że ty normalniejszy jesteś i będzie z tobą można się dogadać.

W tym miejscu rozmowa się zakończyła, następnego dnia dzwonił jeszcze teść do mojej żony, bo siostra nie omieszkała się jemu poskarżyć jak to strasznie została przez jego zięcia obrażona - po krótkim wyjaśnieniu nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (740)

#60426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Teść mojego kolegi jest człowiekiem z dosyć specyficznym podejściem do życia, co przejawia się m.in. bardzo konserwatywnym podejściem do ról i obowiązków kobiety i mężczyzny.

Akt I.
Na weselu kolega od teścia usłyszał, że rolą faceta jest zapewnienie rodzinie dachu na głową i jak najlepszego poziomu życia i on do wszystkiego sam doszedł, a w obecnych czasach to młodzi mają takie perspektywy o których on nawet nie mógł marzyć. Jak facet nie potrafi tego rodzinie zapewnić bez oglądania się na innych to jest gówniarzem nie powinien rodziny zakładać.

Akt II.
Po paru latach kumpel od teścia usłyszał, że on liczył na coś lepszego dla swojej córki niż szuflada w bloku w Warszawie, bo facet to powinien dla rodziny dom zapewnić, a nie szufladę (a, że dwupoziomowa koło 100 m "szuflada" z jeszcze większym tarasem jest warta 3-4 razy tyle co jego dom na wygwizdowiu, to już pomijalny szczegół - co ważne zakup podparty minimalnym kredytem na wykończenie).

Akt III.
Koledze urodził się syn - od teścia usłyszał - "szkoda, że nie xsiński" (xsiński to nazwisko rodowe żony kolegi).

Akt IV.
Szwagier kumpla się żenił - teść zadecydował, że dom zostanie w rodzinie(córka to ma już swoją rodzinę) - przepisał na syna dom.

Akt V.
Teściowie wyjeżdżali na urlop, w związku z tym żona kolegi poprosiła żeby zabrali juniora ze sobą (oni oczywiście za jego pobyt zapłacą + dadzą kasę na zachcianki młodego).
Teść stwierdził, że oni jadą odpocząć, a nie robić za darmową opiekę nad dziećmi - żeby było śmieszniej bez oporu i na własny koszt zabrali córkę szwagra kolegi.

Akt VI.
Teść dzwoni do kumpla i pyta jak stoją z pieniędzmi, na pytanie o co chodzi, okazuje się, że dom teściów wymaga pilnego i gruntownego remontu - dach, komin, piec, instalacje i coś tam jeszcze. Kumpel się pyta dalej ile potrzebują, tutaj teść rzuca kwotą kilkudziesięciu tysięcy.
W tym miejscu kolega zgodnie z prawdą stwierdził, że on teraz nie ma takich pieniędzy bo musi zmienić samochód i już wpłacił zaliczkę u dealera.
Od teścia słyszy, że z wymianą samochodu to może się wstrzymać, a dom do porządku przed zimą trzeba doprowadzić, i, że rodzina na pierwszym miejscu i te pieniądze ma mu dać.
W tym miejscu w kumpla wstąpiły siły piekielne i pociągnął teściowi chyba ze wszystkim co się uzbierało - raz, że formalnie to dom jest szwagra, i on nie ma pojęcia czemu po pieniądze to do niego teść dzwoni. Tym bardziej, że szwagier pracuje i pod hipotekę domu taki kredyt na remont bez problemu dostanie. Dwa - on nie jest Rockefellerem żeby kilkadziesiąt tysięcy z tylnej kieszeni wyjąć i dać - jemu nikt nic za darmo nie daje. Trzy - przypomniał teściowi jego mądrości z wesela (patrz Akt I).

Nie mogę się doczekać na epilog :)

Z rodziną to najlepiej na zdjęciu

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 761 (887)

#60422

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia "przytargana" z długo weekendowego spotkania

Bratanek kolegi po maturze postanowił sobie co nieco dorobić w wakacje i zaczął wertować ogłoszenia, w końcu znalazł coś co go zainteresowało mniej więcej w takim brzmieniu "potrzebna osoba z prawem jazdy kat.B i własnym samochodem. Doświadczenie nie wymagane".

Młodzian wysłał CV i został zaproszony na rozmowę na której dowiedział się, że oferta dotyczyła pracy gońca i zostanie "zatrudniony" na podstawie umowy cywilnoprawnej, w pracy ma się meldować na 9, odbierać przesyłki wychodzące i najpóźniej o 15 ma być z powrotem z przesyłkami przychodzącymi. Za te 6 godzin stawka wynosiła 60 zł. Pani rekrutująca podkreśliła, że 10 PLN brutto za godzinę to powinna być bardzo atrakcyjna stawka dla 19-latka.

W tym miejscu młody zapytał się Pani jak będzie rozliczany z kosztów użytkowania samochodu - czy to będzie "kilometrówka" czy będzie miał przywozić rachunki za paliwo i na tej podstawie będzie mu zwracane?
W tym miejscu usłyszał odpowiedź, która skłoniła go do rezygnacji z bardzo atrakcyjnej oferty dla 19 latka - Pani stwierdziła:
"jakby mieli zwracać koszty użytkowania samochodu, to by szukali osoby z doświadczeniem i dali służbowy samochód, by to ich taniej wyszło".

Jak to usłyszałem to mi się przypomniał dowcip jak to spółdzielnia szukała palacza do osiedlowej kotłowni - warunki świetne, ale jeden warunek - własny węgiel.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 822 (844)

#60081

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W niedzielę niewiele brakowało żebym zrozumiał postępowanie Breivik'a, ale po kolei:

Na sobotę byliśmy zaproszeni na spęd rodzinny do babci mojej ślubnej, osobiście wolałbym dostać grypy żołądkowej niż tam jechać, ale trudno. Umówiliśmy się, że ja prowadzę (= nie piję), do samochodu zabraliśmy jeszcze OMC szwagra i szwagierkę i pojechaliśmy - prawie 300 km w jedną stronę.
Poza epizodem, w którym jakiś kuzyn ganiał mnie z flaszką i starał się przekonać do pomysłu, żeby jego córka która właśnie zdawała maturę poszła na studia w Wawie i w tym czasie u nas zamieszkała (jak po 30 minutach mu nie wyszło to poszedł do mojej żony, ale ona chyba wykazała się większą asertywnością, bo po 5 minutach kuzyn odszedł od niej wyraźnie niezadowolony), impreza była nad wyraz nudna i spokojna.

W niedzielę przed południem zaczęliśmy się zbierać - OMC w poniedziałek na 6 do roboty, żona na 7, lekko licząc 5 do 6 godzin drogi przed nami, a jeszcze psa muszę od brata odebrać to chcieliśmy jak najszybciej wyjechać i tu zaczęły się jazdy.
Do samochodu podszedł jakiś kuzyn (gość jeszcze ledwo na oczy widział) który bez ceregieli i pytania wpakował się za kierownicę, po chwili oglądania rzuca tekstem "daj kluczyki"
W tym miejscu wywiązuje się taka konwersacja:

[J]a - Po co?
[N]awalony [K]uzyn - Chce się przejechać.
[J] - No chyba żartujesz.
[NK] - Ale o co ci k***a chodzi?
[J] - Człowieku nawalony jesteś jeszcze jak Messerschmitt, dwa z zasady nie daje "się przejechać", bo jak coś się stanie to chętnych na pokrycie szkód już tak szybko nie ma.
[NK] (już mocno podniesionym głosem) - Nie p*******ol, tylko dawaj te kluczyki.
[J] - Starczy tego, wysiadaj.

W tym miejscu przy samochodzie robi się tłumek, podzielony na 2 frakcje - jedni optują, żeby dać się Heniowi przejechać, drudzy mówią mu żeby wysiadł. OMC nie wytrzymał i jako jeszcze nie z rodziny stwierdził, że jego konwenanse nie obowiązują i "subtelnie" kazał Heniowi wysiąść, sugerując jednocześnie pomoc jak by ten miał jakieś obiekcje - pomogło.

Na tym nie koniec - "ulubiona" Ciocia mojej małżonki wpadła na pomysł, że zanim pojedziemy to, żebym porobił za taksówkę i porozwoził część gości - za nim zapytała nas o zdanie już złożyła zainteresowanym propozycje (kto by nie przystał na darmową taksówkę). Pytam się gdzie mam kogo zawieść - Zdzisiów do X, Janków do Y, Franków do Z - ok. Tylko do Z to jest 70 km w jedną stronę - sorry ale my chcemy w miarę szybko wyjechać, a to jest 2h tam i z powrotem, dwa samochód na wodę nie jeździ. Co słyszę w odpowiedzi - nie przesadzaj Vege, w Warszawie pracujesz to cię stać. Zanim zdążyłem się odezwać, inicjatywę przejęła moja małżonka i skończyła dywagacje stwierdzeniem - "Wujek wczoraj się chwaliłeś, że masz tyle zleceń, że musisz ludzi z kwitkiem odsyłać - to na taksówkę Cię stać" - foch jak stąd do Moskwy i z wycieczki do Z nici.

Na koniec Zdzisiu stwierdził, że przy okazji to on od dziadków z garażu worki z wylewką zabierze - ile? Niewiele 5 worków po 40 kg, w czym problem Vege przecież masz kombi.
Na pytanie czemu sam po to nie przyjedzie - bo jego Audi to nie dostawczak żeby nim cement wozić, sorry Zdzisiu mój samochód to też nie dostawczak.

W drodze powrotnej ślubna żartowała, że jak w przyszłym roku znowu coś takiego się będzie odbywało, to mi nawet nie zaproponuje jazdy, bo w odpowiedzi może dostać pozew rozwodowy.

Zjazdy rodzinne

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 773 (859)

#60248

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świat nie jest idealny, mam na tyle dużo wiosen za sobą, żeby z niektórymi "trudnościami" się pogodzić, ale są ludzie którzy za cholerę nie dają podstaw do jakiegoś w miarę akceptowalnego poziomu współpracy.

Pan Piekielny jest właścicielem firmy która dla mojego pracodawcy wykonuje instalacje i obsługę klimatyzacji. Z tak nonszalanckim stosunkiem do swoich obowiązków chyba nawet w urzędzie się nie spotkałem. Niestety ze względu na pracę byłem zmuszony do współpracy z tym indywiduum(czas przeszły dlatego że po ostatniej jego akcji "moja" firma zerwała umowę).
Grzeszki Piekielnego miały charakter od śmiesznych do absurdalnych - od bagatelizowania takich "drobnostek" jak SLA (gwarantowany poziom usług) do prób "przekupstwa" czy oszustwa - na zasadzie wystawie fakturę na "trochę" więcej czynnika roboczego, czy próba wymuszenia podpisania odbioru pod nieskończoną pracą, a standardem już było wystawianie faktur za naprawy sprzętu będącego na gwarancji.
Ale ostatnio Piekielny przepałował w swoich próbach testowania wytrzymałości materii, ale po kolei.

U jednego z klientów wysypała się klimatyzacja w serwerowni - problem duży bo klient świadczy usługi w trybie 24/7/365, w związku z czym na cito dostarczone przemysłowe klimatyzatory przenośnie, problem zagaszony ale nie ugaszony bo jak się jeszcze trochę ociepli to przenośne nie dadzą rady, nie wspominając o obciążeniu instalacji elektrycznej.
Ze standardową prawie 100% obsuwą dojeżdża ekipa Piekielnego i po 30 minutach grzebania stwierdza, że oni nie mają co tu robić bo nie mają części, na ich magazynie też nie ma - trzeba zamawiać z magazynu w Holandii albo Austrii. Zgodnie z umową w takiej sytuacji firma ma 72h na ściągnięcie części i naprawę.
Ok. wyjścia nie ma czekamy, dorzuciliśmy jeszcze kilka przenośnych urządzeń, ku nieskrywanemu niezadowoleniu klienta zrobiliśmy relokacje kilku usług tak żeby parę urządzeń położyć co by bez potrzeby nie grzały i czekamy na części do naprawy klimatyzatora.
Termin naprawy umówiony wszyscy zwarci i gotowi czekają na miejscu (godziny wczesno-poranne) - przyjeżdża Piekielny - sam bez ekipy i informuje, że części nie ma w magazynie, no on znalazł co potrzeba we Włoszech ale z tamtą firmą on nie ma umowy to jak ma ją ściągać to musi renegocjować stawkę (sprzęt na gwarancji), bo tak to mu się nie kalkuluje.
W tym miejscu wywiązuje się taki mniej więcej dialog:
[P]iekielny, [J]a
J - Panie Piekielny, a płacenie kar umownych to się panu kalkuluje?, zdaje pan sobie sprawę, że od tej chwili również będziemy na pana re-fakturować koszt wynajęcia sprzętu?, zgodnie z umową.
P - no własnie w tej kwestii panie Vege
J - ???
P - Pan rozumie, że to nie jest moja wina, tutaj nie ma żadnych podstaw, żebym ja ponosił jakieś dodatkowe koszty i płacił kary umowne, ja bym chciał żeby pan mi podpisał protokół
J - w takiej sytuacji pana się jeszcze żarty trzymają ...
P - no ale co panu zależy, przecież pan jest tylko pracownikiem. ***** to nie pańska firma.
J - udam, że tego nie słyszałem. Jednocześnie radzę żeby Pan się zastanowił nad ściągnięciem tych części z Włoch, bo w takiej sytuacji my nie mamy wyjścia tylko ściągnąć zewnętrzny agregat i agregat prądotwórczy.
P - Pan chyba żartuje
J - Panie Piekielny, nas też obowiązuje umowa z naszym klientem, nie widzę podstaw żebyśmy my płacili kary, bo pan nie potrafi się wywiązać ze swoich zobowiązań.
J - teraz pana przepraszam, muszę zadzwonić do swojego przełożonego

Na koniec od wsiadającego do samochodu Piekielnego usłyszałem, że on nie omieszka poinformować swoich pracowników komu mogą podziękować jak im będzie wypowiedzenia wręczał.

Praca

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (571)

#59694

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zdobyć tytuł aroganta roku tudzież Beta vulgaris (buraka pastewnego).

Przyjść do sklepu rowerowego wraz z żoną i tak na oko 12-letnią córcią i przez ponad godzinę angażować 3/4 personelu, wybierając, przymierzając, wybrzydzając (a ten rower to tylko w takim kolorze występuje?) rowery dla siebie, żony, dziecka, następnie zabezpieczenia - które lepsze, które gorsze, jakie wady, jakie zalety, po czym przejść do kasków, okularów, spodenek, bidonów itp.
Jak już wydawało się, że szanowna rodzinka jest zadowolona, naradziła się między sobą i dokonała wyboru wywiązuje się taki dialog pomiędzy sprzedawcą, a klientem.

[S] - Rozumiem, że dokonał Pan już wyboru?
[K] - Tak, tak już wszystko wiem
[S] - Dobrze, to będzie gotówka czy karta?
[K] - No nie, nie zrozumieliśmy się, ja nie mam zamiaru przepłacać, ja tu tylko przyjechałem zobaczyć jak te rowery i to wszystko na żywo wygląda, przymierzyć i porozmawiać z fachowcem. Ja nie jestem pierwszy naiwny jak to wszystko taniej w internecie można kupić.
Minę sprzedawcy po tym co usłyszał można opisać jako bezcenną.

sklep rowerowy

Skomentuj (88) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (736)