Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39826
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#59621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rosół nie zupa, szwagier nie rodzina (tym bardziej nie własny), przejmować by się nie należało, ale krew człowieka zalewa.

Szwagier mojego brata to mistrzostwo świata w zrażaniu do siebie ludzi - wynika to głównie z jego roszczeniowej postawy jak i z faktu, że wszystkich traktuje przedmiotowo, chyba w życiu nic nigdy nie zrobił bezinteresownie - gość jest mechanikiem samochodowym i od swojego teścia u którego przez długi okres mieszkał "na krzywy ryj" wraz z żoną zażądał pieniędzy za pojechanie z nim i sprawdzenie samochodu przed kupnem. Takim małym epizodem była akcja w której poleciał z pracy po tygodniu po tym jak się okazało, że nie mniej nie więcej tylko okrada właściciela warsztatu, jak ktoś myśli, że miał jakieś poczucie winy to jest w błędzie, tu cytat:
"ch** myślał, że sobie frajera znalazł co go będzie za takie psie pieniądze dorabiał" - smaczku dodaje fakt, że ową pracę miał załatwioną po znajomości.
W chwili obecnej koleś mieszka w wynajmowanym domu i prowadzi jakiś dziwny interes związany z naprawami samochodów.

W dniu wczorajszym gość do mnie dzwoni z zapytaniem czy mam jakieś plany na wieczór, jako że faceta znam nie od wczoraj i mając świadomość, że bezinteresownie to on nawet SMS'em życzeń na nowy rok nie wyśle, od razu przeszedłem do meritum - czyli czego potrzebuje.
Tutaj słyszę tekst jak bym po pracy, do niego podjechał, bo on kupił nowy komputer i to mu nie działa, tamto mu nie działa, potrzebuje oprogramowanie do interfejsu diagnostycznego, dla niego to czarna magia, a dla mnie parę minut roboty (tia szczególnie to oprogramowanie do diagnostyki to wsadził - wyjął). Na koniec słyszę "Vege nie bierz fury, po drodze kup kilka browarków, to się napijemy, pogadamy, a ty mi zrobisz ten komputer - to co koło 18 będziesz?".

Generalnie miałem już plan na czas po pracy - musiałem wymienić klocki hamulcowe w swoim samochodzie, poza tym nie uśmiechało mi się tłuc przez pół miasta komunikacją miejską, a już szczególnie oglądać tego człowieka.
Tak więc poinformowałem go, że nie ma opcji, chyba, że robimy transakcje wiązaną - on mi wymieni klocki ja mu w tym czasie zrobię ten komputer.

W tym miejscu nastąpiła obraza majestatu - co ja sobie wyobrażam, on mnie prosi o przysługę, a ja chce z niego frajera zrobić, wymiana klocków u niego to lekko 8 dych kosztuje itd.
Nie widziałem sensu kontynuowania tej rozmowy i stwierdziłem, że w takim razie niech szuka kogoś innego do zrobienia mu komputera.

Po pracy pojechałem do wujka do garażu zająć się wymianą klocków. "Grzebiemy" sobie z wujkiem przy tych hamulcach i nagle dzwoni telefon - szwagierek mojego brata.
Odbieram i gość na mnie z mordą, że umawialiśmy się na 18 jest prawie 19, a mnie nie ma, on ma na jutro klienta umówionego, ten interfejs jest mu potrzebny itp.
Szczęką mi z deko opadła jak to usłyszałem. Jak skończył swój monolog to go powtórnie poinformowałem, że nie ma opcji żebym do niego przyjechał bo mam co robić. Poinformowałem go również, że nie widzę najmniejszego powodu żeby poświęcać czas na rozwiązywanie jego problemów, skoro on nie może poświecić 30-40 minut, żeby w zamian pomóc mi.
W tym miejscu usłyszałem, że jestem "wrednym ch***" i się koleś rozłączył.

Jak ktoś myśli, że na tym sprawa się skończyła to jest w dużym błędzie - nie minęło 40 minut jak dostaję telefon od swojej bratowej z zapytaniem a co come on? Bo co zrobił Jaśnie Pan - nakręcił żonę, ta zadzwoniła do siostry z pretensjami i, że ja mam przyjechać i zrobić ten komputer, bo to narzędzie pracy Jaśnie Pana i on bez tego nie może zarabiać.
Jak bratowa usłyszała jakie znowu fanaberie ma jej szwagier, to stwierdziła, że tu tylko eutanazja może pomóc.

P.S
Dzisiaj się dowiedziałem, że siostra mojej bratowej dzwoniła jeszcze o 21 z pytaniem, o której ja w końcu do nich dojadę.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 895 (933)

#59318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę byłem na czymś co dumnie było nazwane szkoleniem (bardziej to to przypominało prezentacje produktu i promocje firmy, ale nie o tym).
Jednym z punktów tego zjazdu były mniej lub bardziej powiązane z tematem popisy krasomówcze. Jednym z przemawiających był dyrektor generalny pewnej firmy, który przeczytał pokaźnych rozmiarów elaborat o etyce korporacyjnej, przestrzeganiu zasad itp. na bezpieczeństwo informacji. Jednym z punktów był wpływ stosunków i ich klarowność w relacji pracodawca - pracownik. I tutaj mieliśmy o tym, że jak to dobra współpraca i docenianie pracownika odwdzięcza się wzajemnym zaufaniem i zaangażowaniem, o przejrzystości zamiarów, etyce pozyskiwania pracownika, wypracowywaniu standardów, prawie etc.
Tyle teorii dalej jak to wygląda w praktyce.

Na przerwie spotkałem znajomego, który do niedawna pracował w firmie zarządzanej przez w/w prelegenta i mi krótko powiedział jak jego deklaracje mają się do rzeczywistości.

Firma poszukiwała pracownika na cito - jak kandydat poinformował, że ma miesięczny okres wypowiedzenia to mu zaproponowali, że na ten miesiąc załatwią mu zwolnienie lekarskie, a żeby nie był stratny podpiszą z nim umowę o dzieło - jak cholera "zgodnie z prawem" i do tego jak etycznie.
Kandydat dogadał warunki zatrudnienia, jak przyszło do podpisywania umowy stawka na papierze była o 1/4 niższa, niż to co wynegocjował - stwierdzenie osoby rekrutującej - nie przewidziała, że "góra" nie zgodzi się na taką stawkę jak ustalili.
Kolesiowi razem z umową dali do podpisania wypowiedzenie za porozumieniem stron in blanco (bez daty).

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (392)

#59105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że ostatnio pojawiło się kilka historii o kupnie/sprzedaży samochodów i piekielnych handlarzach, napisze jak to potrafi wyglądać, z "drugiej strony barykady" - czyli o sprzedaży samochodu.

Lat temu już kilka (bo pod koniec ubiegłej dekady) wystawiłem na sprzedaż swoją dumę i radość - no cóż facetowi po ślubie priorytety się zmieniają, pojawiają się różne dylematy (typu zakup Kayab AGX czy zmywarki których to lepsza połowa nie do końca chce zrozumieć :)), poza tym samochód swoje lata miał i mimo, że dopieszczony i doinwestowany (cytując klasyka "człowiek dba bardziej jak o żonę" :)) to każdy zakup zaczynał się robić poważnym procentem wartości samochodu tym bardziej, że auto nie typowe i niektóre graty trzeba było zamawiać w ASO.

Tak więc samochód wymyłem w środku i na zewnątrz, świeży wosk położyłem, prze polerowałem, żeby się lakier błyszczał jak psu jajca, porobiłem naście fotek, wypracowałem pokaźnych rozmiarów elaborat o samochodzie i jego historii (który do celów publikacji na portalu ogłoszeniowym musiałem równie pokaźnie skrócić) i wystawiłem na sprzedaż - i tu zaczyna się piekielność w postaci potencjalnych chętnych których można podzielić na kilka kategorii.

1) Chętnie wezmą, ale nie mają kasy to może bym się zgodził na zamianę za rasowego psa, quada, futro po teściowej (autentyk - facet oferował mi część w gotowce część w futrze z norek), a najlepiej to rozłożył na nieoprocentowane raty na 10 lat, albo obniżył cenę o połowę.

2) Handlarze - tu można opisać w miarę krótko - nie interesuje ich w jakim samochód jest stanie, nie muszą go nawet oglądać byle bym obniżył cenę o 30-40% i podpisał umowę in blanco.

3) kupujący w asyście "śwagra specjalisty - złotej rączki" - generalnie temat na osobną historię, jeden spec stwierdził, że "nisko siedzi czyli resory są do wymiany" (nie sprzedawałem Poloneza tylko samochód z wielowahaczowym zawieszeniem z przodu i z tyłu). Inny stwierdził, że samochód miał klepany cały bok (samochód od nowości blacharza nie widział, jedynym elementem którego się tykał lakiernik by tylni zderzak który ktoś mi przytarł na parkingu) - na nic się zdawały tłumaczenia, że mogę im na piśmie dać oświadczenie, że poza tylnym zderzakiem samochód nie miał napraw blacharskich czy lakierniczych, że jak chcą to możemy pojechać do warsztatu gdzie mają miernik lakieru - był bity w bok i koniec i chce im szrot po dzwonie wcisnąć. Kolejny mistrz mechaników rzucił tekst po dłuższym patrzeniu pod maskę do swojego brata(szwagra?) - Heniu, to nie ma sensu tu jest wtrysk tu tylko sekwencje można założyć (żeby było śmiesznej kod silnika i informacja o tym, że jest wtrysk wielopunktowy była w ogłoszeniu).

4) Cwaniaczki - narzekacze - mam zwyczaj przechowywania wszystkich faktur/gwarancji/rachunków i byli potencjalni kupcy których od bieżącego stanu samochodu bardziej interesowało to moje archiwum i tu się zaczynały jazdy - Panie tu tyle klocki kosztują, ja to mniej zapłaciłem za wymianę całego zawieszenia w Lanosie, jak na tą cenę to za drogi w utrzymaniu ten samochód, pan chcesz za niego tyle kasy to pan przynajmniej nowy komplet opon dokup, ja panu tyle nie zapłacę no chyba, że pan najpierw gaz założy - itp., itd.

5) Amatorzy jazd próbnych - generalnie przyjeżdżała grupka 3-4 kolesi z jednym zamiarem - panie daj pan kluczyki my sobie parę rundek po okolicy zrobimy zobaczymy jak to jeździ i powiemy czy to weźmiemy i za ile. Temat był prosty do załatwienia - mogę pojechać z jednym z nich do warsztatu, a jak chcą sobie "robić rundki po okolicy" sami to poproszę o zabezpieczenie w gotówce za pokwitowaniem - generalnie skutkowało, raz tylko musiałem "postraszyć" wezwaniem Policji bo zaczęło się robić nie miło.

Raz przyjechał starszy Pan z wnukiem, któremu obiecał samochód jak ten się na studia dostanie - dobrze, że to było na początku perypetii ze sprzedażą to jeszcze miałem na tyle przyzwoitości, żeby facetowi powiedzieć, że to nie jest samochód dla 19 latka który 3 tygodnie wcześniej odebrał prawo jazdy (po krótkiej przejażdżce facet przyznał mi racje).

Po prawie 3 miesiącach zawalonych weekendów, odbierania telefonów o różnych przedziwnych porach, odbierania i odpowiadania na dziesiątki mniej lub bardziej poważnych maili, napisał do mnie facet z prośbą o więcej szczegółów na temat samochodu i kila szczegółowych fotek, przyjechał ze swoim miernikiem lakieru, przejrzał faktury i rachunki spytał czy mogę z nim podjechać do ASO bo umówił stanowisko, bo chce jeszcze płytę podłogową sprawdzić. Jak się okazało że wszystko jest zgodne z tym co mu wysłałem, to nawet nie za bardzo próbował negocjować cenę. Po podpisaniu umowy powiedział, że on już wcześniej moje ogłoszenie miał na oku ale cena trochę wykraczała poza jego budżet. Tylko jak w międzyczasie obejrzał z 3 czy 4 takie samochody to moja cena nie okazała się taka wygórowana w porównaniu do stanu samochodu.

Sprzedaż samochodu

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (563)

#58445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sweet_Fairy (http://piekielni.pl/58443)przypomniała mi też jedną "piekielną" historię weselną.

W zeszłym roku byliśmy zapraszani na ślub (dalekiej) kuzynki żony. Generalnie byliśmy w lekkim szoku, bo kontaktu ani z nią, ani z jej najbliższą rodziną jakiegoś specjalnego nie utrzymujemy (bliżej prawdy było by napisać, że praktycznie to zerowy), no ale cóż, przyjechali, zaproszenia wręczyli i mówią, że wpadli na pomysł z listą prezentową - tak żeby się prezenty nie dublowały, to oni mają listę - "najpotrzebniejszych drobiazgów na nową drogę życia".

Pokazują nam tą listę, a tam wśród tych "najpotrzebniejszych drobiazgów" takie rzeczy jak wypasiony lapek, tablet z wysokiej półki, zacnych rozmiarów TV (oczywiście podane jakie modele państwa młodych zadowolą) i jeszcze kilka "nietanich" sprzętów "niezbędnych" do domu.

Najlepszy numer był w tym, że prezenty w cenach rozsądnych czyli nie przekraczających tych 800 PLN były już zarezerwowane. Na moją sugestię, że lapek za przeszło 4000 to trochę drogi prezent, czy rozważają ewentualność "zrzuty" w kilka osób na takie droższe prezenty, zaczęły się dziwne tłumaczenia. Że liczą na to, że każdy przyniesie swój prezent, że nie chcą powodować jakichś spięć, że jeden się wykosztował i sam kupił, a inni zrobili zrzutę itp.

W momencie jak się dowiedzieliśmy, że cała impreza jest w miejscowości oddalonej od nas o prawie 300 km, a wszelkie tematy związane z noclegiem po weselu goście organizują sobie we własnym zakresie (nawet nie jest kwestia płacenia za czyjś nocleg, ale zorganizowania jakichś niedrogich miejsc noclegowych), to żeśmy po prostu od razu podziękowali.

Później "pocztą pantoflową" dowiedzieliśmy się 2 kwestii
a) spora liczba gości wypięła się na całą imprezę i w ostatnim momencie odwołała swój przyjazd
b) narzeczeństwo listę gości i kolejność zapraszania obrało wg. ciekawego klucza - goście "obowiązkowi" (rodzeństwo, świadkowie, dziadkowie, rodzice chrzestni) byli zapraszani pierwsi i oni załapali się na rozsądne pozycje z listy, reszta była zapraszana w kolejności kto wg. narzeczeństwa ile ma i kogo na lepsze prezenty będzie stać i ci byli zapraszani na samym końcu.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 654 (698)

#58348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie skończyłem rozmowę telefoniczną z równoległym wszechświatem (muszę sprawdzić na stronie operatora ile za minutę to kosztowało ;))

Ale po kolei.
Szukamy ze znajomymi domku do wynajęcia na parę dni wolnego które udało się wygospodarować i znalazłem fajną ofertę w górach - domek z dwoma 2 osobowymi pokojami z łazienkami i duży salon z kuchnią i kominkiem - o to właśnie chodziło. Cena znośna, zdjęcia zachęcające, miejscowość mi znana - dzwonie dopytać o szczegóły.
Odbiera bardzo miły starszy Pan, doprecyzowuje temat - termin wolny, żadnej kaucji nie wymaga bo ma 3 domki na działkach sąsiadujących z jego posesją, pytam się o rezerwacje, jak ewentualnie można mu zaliczkę wpłacić i w tym momencie pada pytanie:

- Czy państwo są małżeństwem?

No dobra Pan po głosie wnioskując swoje lata ma, tak jak swoje zasady moralne, może się kiedyś sparzył na jakiejś wynajmującej parce, więc odpowiadam zgodnie z prawdą, śmiejąc się, że tak dwa małżeństwa by przyjechały.
Kolejne pytanie spowodowało zapalenie wszelkich możliwych kontrolek ostrzegawczych

- A czy państwo macie ślub kościelny?

Już nie śmiejąc się odpowiadam, że raczej nie muszę się obcemu bądź co bądź, człowiekowi spowiadać z własnego światopoglądu.
W tym momencie dostaje wykład, że przez telefon wydaje się bardzo sympatycznym młodym człowiekiem, ale on z założenia nie wynajmuje osobom które żyją w grzechu, bo on nie może mieć pewności jacy to ludzie, a po takich co nie żyją po Katolicku to się można wszystkiego spodziewać itd.

Dobra za własne pieniądze to ja się indoktrynować nie dam i w tym miejscu już nie wdając w żadne zbędne dyskusje bardzo dziękuje Panu za informacje i daje jasno do zrozumienia że, rezygnuje.

Pan chyba nie chciał zarobić, a parę ogłoszeń dalej jest też fajny domek w tej samej miejscowości...

Indoktrynacja urlopowa

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 356 (618)

#58217

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracam sobie w ten piękny lutowy poranek po nocnych manewrach, związanych z testami gwarantowanego układu zasilania u klienta, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku (od 19 do jakiejś 4:20 siedziałem na 4 literach, w między czasie wypiłem 2 kawy, oszamałem ryż smażony z krewetkami, a moje czynności służbowe ograniczyły się do weryfikacji i podpisania protokołu, że w logach nie zanotowano żadnych zdarzeń związanych z przełączeniem na awaryjne systemy zasilania - cóż klient płaci może wymagać, w końcu jego pieniądze).

Żeby drogi nie nadrabiać pojechał Vege "opłotami", czyli drogą wiodącą na obrzeżach parku z całkiem sporym jeziorkiem przylegającym do samej ulicy. Po wyjechaniu z za zakrętu w świetle reflektorów ujrzał Vege scenkę trochę odbiegającą od tego, czego można się spodziewać o c.a 5 nad ranem na bocznej drodze - biegiem wsiadającego od strony pasażera kolesia i samochód ruszający z piskiem w obłokach spalin, po samochodzie na środku drogi zostały dwa spore śmieć-worki.
Pomyślałem, że tępe buraki chciały do parku śmieci wywieźć, zatrzymałem, żeby przynajmniej zdjąć te wory z drogi, ale zanim wysiadłem z samochodu zobaczyłem w świetle reflektorów, że jeden worek się rusza (dobra ponad 20h na nogach to człowiek może być zmęczony, ale zwidów jeszcze nie powinienem mieć). W każdym worku była włochata kulka w rozmiarze XL i cegła.

Sku....ny chciały w jeziorku utopić 2 szczeniaki.
Zapakowałem worki do bagażnika (do kombi także spokojnie :)), Po przejechaniu 30 metrów po heblach i z powrotem do bagażnika bo w nerwach podniosłem worki za tasiemki do ścigania :) i telefon do zaprzyjaźnionej Vet.
Co się w gabinecie okazało:
- pieski (pies i suczka) to około 10 tygodniowe na 99% rasowe owczarki niemieckie
- pieski są odchowane, dobrze odżywione, na pewno nie są to psy z jakiegoś dzikiego miotu
- niestety chip'ów ani tatuaży nie było
Pani doktor rozpuściła wici po okolicznych gabinetach i nie tylko, jak się właściciel nie znajdzie to ona je przygarnie
W tym miejscu parę pytań, parę wniosków.
- jakim trzeba być idiotą żeby chcieć zabić dwa odchowane zdrowe szczeniaki, o nie małej wartości?
- pieski mogły być ukradzione i jak się zrobił żar przy d..ie to ktoś chciał się pozbyć dowodów.
- "dobro sąsiedzka przysługa" - sąsiad mnie wk...ił to ja mu psy utopie
- raczej mało prawdopodobne, że ktoś chciał się pozbyć w tak mało humanitarny sposób nieudanego zakupu - na takie psy chętny bez problemu by się znalazł.

P.S
Od ślubnej dostałem opi...ol jak koza za obierki, bo z tego wszystkiego zapomniałem zadzwonić, że będę później, a ona już miała czarnowidztwo, że zasnąłem za kółkiem i się rozwaliłem na latarni :)

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 618 (698)
zarchiwizowany

#58204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam

Historia przekazana przez kumpelę, publikowana za jej pełną zgodą.

Kumpela pracuje w call center na stanowisku zastępcy kierownika/trenera/specjalisty od spraw niemożliwych (skarg i reklamacji).
W/w call center to taka trochę wyższa półka w procederze telefonicznej obsługi - nie wciskają zaproszeń na pokaz cudownych kołder z wełny jednorożca co leczy wszystkie choroby, a raczej można by to określić jako pierwsza linia wsparcia dla klienta.
Ponieważ poziom zadowolenia klienta (spółki matki) spadł poniżej jakiegoś określonego umowami poziomu, została podjęta decyzja o zatrudnieniu dodatkowych konsultantów w liczbie 3 osób.
No więc firma umieściła ogłoszenie, że poszukuję osób na takie, a takie stanowisko, że praca na umowę zlecenie, w trybie zmianowym 24/7/365, stawka godzinowa (podobno jedna z lepszych na rynku) no i wymagania - komunikatywny angielski, roczne doświadczenie, dobra dykcja i parę standardowych pierdół na zachętę.
Liczba nadesłanych aplikacji przekroczyła podobno 700 - tyle, że ponad połowa z miejsca odpadła bo to były raczej listy do św. Mikołaja (był grudzień ub.r) a nie aplikacje - na zasadzie oczekuje słonia w karafce, tresowanego krokodyla i latającego wielbłąda - czyli chętnie podejmę się pracy o ile firma poza dobrą pensją zapewni mi służbową furę, lapka i najnowszego iPhone'a bez limitu kosztów. Duża część osób zrezygnowała na etapie obdzwaniania i zapraszania na rozmowę, także jak to koleżanka określiła wydawało jej się, że sito selekcji było na tyle drobne, że zostali sami poważni kandydaci. Nic bardziej mylnego.
Na rozmowę nie dotarł poważny procent kandydatów, kolejny procent odpadł na teście znajomości języka
- jak pani/pana znajomość angielskiego ?
- świetnie
- proszę się przedstawić i zapytać w czym mogę pomóc, tak jakby pani/pan rozpoczynała rozmowę z klientem przez telefon
- yyyy my name is XXXXXX, what's your problem

Dobrze, że na końcu dude nie dodała ;)
Jak to koleżanka określiła szukali osoby na stanowisko gdzie nie ma się bezpośredniego kontaktu z klientem i gdzie ubiór ma nawet nie drugorzędne znaczenie, ale na rozmowę o pracę przyjść poplamionych dresach - brak szacunku i niepoważne traktowanie potencjalnego pracodawcy.
Paru kandydatów przyszło "wczorajszych", jeden nie tyle po alkoholu co po innych używkach i to raczej mocno jeszcze działających bo miał bardzo utrudniony kontakt ze światem rzeczywistym.
Najlepszą akcję wycięła dziewuszyna z którą kumpela wiązała największe nadzieję - język bez problemu, doświadczenie w branży (procowała nawet aktualnie u konkurencji na takim samym stanowisku) i okazała się nad wyraz przedsiębiorcza.
Kumpela informuje ją, że jest bez wątpienia jednym z najlepszych kandydatów na stanowisko i od kiedy może zacząć pracę bo chcieli by z nią podpisać umowę.
Panienka na to, że ona właściwie to już studia skończyła i, że teraz to już by wolała umowę o pracę nie zlecenie, poza tym stawka jest trochę kiepska, bo na etacie to ona myślała o wyższej, i te godziny, ona chce pracować pn-pt w godzinach dziennych itd. i coś zaczyna marudzić i mamrotać
W tym miejscu koleżanka spojrzała się ze zdziwieniem na swoją przełożoną z którą wspólnie prowadziła rekrutację i już z deka rozzłoszczona mówi panience, że warunki zatrudnienia były jasno określone w ogłoszeniu, że zmarnowała zarówna swój jak i ich czas aplikując jak w/w były dla niej nie do przyjęcia.
Na to dziewuszka wyjeżdża z tekstem (tu cytat)
"jak mnie zatrudnicie na moich warunkach to jeszcze na odchodne z (tu nazwa obecnego pracodawcy), podprowadzę bazę klientów, a i namieszać coś mogę tak żeby paru przekonać do przejścia tutaj"
Po tym tekście zarówno kumpela jak i jej przełożona zahaczyły dolnymi szczękami o podłogę.

call_center rekrutacja

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (300)

#58051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prywatne renomowane przedszkole (nie tanie), podobno ze świetną opinią. Dziecko przed przyjęciem podlega rozmowie z psychologiem, rodzice również, wypełnia się całą masę papierów, podpisuje wielostronicowy regulamin - wszystko niby pięknie ale ...

Dziecko w/w papierach miało napisane, że cierpi na alergię pokarmową wraz z informacją, że się leczy i z listą produktów, które nie mogę być dziecku podawane. I co? I 3 dni po przyjęciu dziecka do przedszkola, telefon do matki, że dziecko jest chore i trzeba je jak najszybciej (czyt. natychmiast) odebrać. Co widzi matka na miejscu?, Ano typowe i znane jej objawy - napuchnięte wargi, pokrzywkę i wymiotującego dzieciaka. Nie wdając się w dyskusję, matka zabiera dzieciaka i pędem do lekarza tym bardziej, że dziecko zaczyna się dusić.

Co się okazało, że mimo zatwierdzonej listy "produktów zabronionych" dziecko dostało w posiłku cały koktajl alergenów co poskutkowało pojawieniem się dodatkowo skurczem oskrzeli i dusznościami. Co na to Dyrektorka przedszkola - nie widzi w tym żadnej winy podległej jej placówki, a w ogóle to dziecka w takim stanie to nie należy do przedszkola posyłać - tylko nie widziała problemu jak przed przyjęciem była informowana o alergii pokarmowej dziecka i podpisała się pod listą produktów, które dziecko nie może spożywać.

Ciekaw jestem jak się będzie tłumaczyła przed prokuraturą, bo za namową lekarza rodzice postanowili powyższą również poinformować.

Przedszkole

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1074)

#57890

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia przytargana z sobotniego piwka

Rzecz o podejściu ubezpieczycieli gdy chodzi o wypłatę odszkodowania - never ending story.

Sprawa z przed kilku już lat. Pan X drogą zakupu nabył nowy samochód wyższej klasy, jako że samochód "funkiel nówka nie śmigana" prosto z salonu, X ubezpieczył ją pakietem w TU, które miało podpisaną umowę z salonem (tudzież marką - nie jest to istotne).
X dopilnował, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik - papierkologia, zabezpieczenie były zgodne z wymaganiami TU, certyfikowane itd.

Nie wiadomo jaki był poziom wku...nia X gdy po około 2 tygodniach od chwili odebrania samochodu z salonu, nie zastał swoich 4 kółek w miejscu gdzie je poprzedniego dnia zostawił. Ochłonąwszy trochę nasz bohater zadzwonił do ubezpieczyciela aby dowiedzieć się jak ma w takiej sytuacji postępować i zgodnie z otrzymanymi wskazówkami X zaczął się przedzierać przez ubezpieczeniowe procedury.

W związku z tym, że nasz bohater miał naprawdę wysoki pakiet ubezpieczania, od momentu złożenia dokumentów w TU pomykał sobie samochodzikiem zastępczym. Jakoś po upływie 2 tygodni dostał od TU list, w którym ten poinformował w sposób lakoniczny, że o odszkodowaniu może zapomnieć w związku z niedotrzymaniem obowiązku czyli naruszeniem tam jakiegoś paragrafu OWU i ma zwrócić w trybie natychmiastowym zastępczaka, który też mu się w takiej sytuacji nie należy.
Niewiele myśląc X pojechał do prowadzącego jego sprawę oddziału ubezpieczyciela, ażeby sprawę wyjaśnić, to co usłyszał przeszło jego najśmielsze oczekiwanie - na zlecenie TU zostało przeprowadzone badanie mechanoskopijne na podstawie którego rzeczoznawca jednoznacznie orzekł, że z jednego z przekazanych TU przez X kluczyków bez żadnych wątpliwości została sporządzona kopia, w związku z czym X nie dotrzymał warunków ubezpieczenia nie oddając wszystkich kluczy do pojazdu...

X zbaraniał, od Pani w inspektoracie dostał kopie opinie rzeczoznawcy i po dojściu do wniosku, że jedynym miejscem gdzie ktoś mógł wykonać tę kopię był salon w związku z czym udał się żeby sprawę zbadać.
Po bardzo rzeczowej rozmowie w salonie, w którym nasz bohater dowiedział się, że kluczyki do jego samochodu są w praktyce nie do skopiowania i ASO zamawia dodatkowe klucze w fabryce na podstawie jakichś ściśle tajnych procedur i są one robione i kodowane od zera tam, a Pan rzeczoznawca to powinien kury macać, a nie wypowiadać się w temacie na których nie ma zielonego pojęcia i oni mu mogą wydać zaświadczenie na piśmie, że kluczyki nie były zamawiane, już bardzo mocno wku...ny Pan X udał się do prawnika.

Od mecenasa usłyszał, że próba podważenia opinii rzeczoznawcy to walka z wiatrakami i będzie się ciągnąć latami, ale ma inny pomysł. Zapytał się X co się stało z kluczykami po przekazaniu ich pracownikowi TU? X zgodnie z prawdą odpowiedział, że kluczyki wraz z dokumentami wylądowały w koszulce i w jakimś segregatorze. W tym momencie prawnik kazał mu pozyskać od dealera obiecany papier i samemu sporządzić oświadczenia, że on X nigdy nie zamawiał kopii kluczyków, ani nie próbował robić ich kopii w inny sposób.

Razem z tymi oświadczeniami X zaniósł do TU pismo, w którym Pan Mecenas zręcznie napisał, że zważywszy na załączone oświadczania jedynym czasem kiedy próba dorobienia kluczy mogła mieć miejsce jest ten pomiędzy przekazaniem ich pracownikowi TU w oddziale, a badaniami mechanoskopijnymi (w tym miejscu opis, że klucze nie były w tym czasie należycie zabezpieczone przed dostępem osób trzecich, że od momentu przekazania to TU ma obowiązek ich zabezpieczenia przed jakąkolwiek ingerencją itp.). W tym momencie TU stało się bezbronne - bo to na nim w tym momencie spoczywa ciężar obalenia oświadczeń X i salonu, z kolei udowodnienie, co w czasie ponad tygodnia od momentu przekazania do badań się w działo z kluczami jest nierealne.
Pan X w terminie zgodnym z warunkami ubezpieczenia dostał należne odszkodowanie.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (701)

#57851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z okolic grajdołka rodziców - jednak sąsiad to wyjątkowy gatunek :)

Na osiedlu domków jednorodzinnych mieszkali Państwo X. Państwo X na ostatnie święta wzięli ponad 3 tygodnie urlopu i wybrali się do rodziców Pana X, a to podróż nie byle jaka, bo za wielką wodę, Atlantykiem zwaną. Jako że wyprawa daleka i długa (powrót dopiero po nowym roku) X'wie poprosili o pomoc zaprzyjaźnionych sąsiadów - Państwa Piekielnych - ot taka drobna dobrosąsiedzka przysługa - kwiatki podlać, przewietrzyć od czasu do czasu, światło zapalić, korespondencje ze skrzynki wciągnąć - dla Piekielnych nie było problemu.

Problem zaczął się gdy X'wie wrócili z wojaży do kraju Wuja Sama, po przekroczeniu progu ich oczom ukazał się widok średnio ciekawy - duma gospodarza - olejowany egzotyczny parkiet wyglądał jak by na nim pijany Wit Stwosz pilarką trenował, stan licznika gazu wyglądał tak jakby przez cały okres ich nieobecności ktoś urządzał w domu oranżerię symulując środek gorącego tropikalnego lata, ilość przelanej wody świadczyła o napełnianiu basenu olimpijskiego, a licznik prądu mógłby świadczyć o tym, że w trakcie ich nieobecności podpięła się do nich Huta Katowice.

Co się okazało - Piekielna wpadła na genialny pomysł, że na święta zaprosi liczniejsze grono rodziny (tak ze 20 osób), a X'wie nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby na te 2 dni rodzinkę im bez ich wiedzy zakwaterować w pustym domu.

Tyle, że rodzinka nie wpadła na 2 dni świąt tylko siedziała od 20 czy 21 grudnia do nowego roku, Piekielna dodatkowo całe święta urządzała w domu u X'ów - prała, gotowała, piekła ..., ale wisienka na torcie tudzież perła w koronie piekielności jeszcze przed nami.

Państwo X w prezencie ślubnym od babki dostali pełną zastawę zabytkowej ręcznie robionej francuskiej porcelany, do tego jakieś wypasione równie zabytkowe srebrne sztućce inkrustowane złotem, kością słoniową i HGW czym. X'wie traktowali ten zestaw jako lokatę kapitału dla córki (ponad 100 letnia porcelana i sztućce to nie Rembrandt nad kominkiem, ale też jest sporo warta) i w ogóle z niej nie korzystali. Piekielna postanowiła uhonorować rodzinny zjazd świąteczny wyjątkową oprawą - w/w porcelaną i sztućcami.
Zabytkowa porcelana i sztućce lądowały później bez ceregieli w zmywarce automatycznej, czego ponad 100-letnie ręczne zdobienia nie zniosły bez uszczerbku.
Rzeczoznawca wycenił straty na kilkadziesiąt tysięcy.

W chwili obecnej sprawa jest na etapie kierowania do sądu...

Sąsiedzi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1080 (1124)