Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Werbena

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2011 - 23:23
Ostatnio: 27 stycznia 2014 - 15:24
O sobie:

Z wykształcenia kopaczka dołów i wieśniakolożka, z zawodu wróżka, z charakteru paskuda, jędza i stworzenie aspołeczne. Ruda, podła, cyniczna.

  • Historii na głównej: 42 z 50
  • Punktów za historie: 49243
  • Komentarzy: 335
  • Punktów za komentarze: 4379
 
zarchiwizowany

#36911

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem, czy to ja mam za duże wymagania wobec świata, czy też świat do tej pory za mało wymagał ode mnie... Nie wiem tego i nie wiem też, czy chcę to wiedzieć.

Mam taką przypadłość, że nie lubię, kiedy komuś dzwoni komórka, a ten ktoś ani jej nie odbiera, ani nie wycisza. Drażni mnie to. Jeżeli mąż nie może odebrać swojego telefonu, robię to ja - i odwrotnie.

Ósma z minutami, normalni ludzie albo są w pracy, albo śpią. Mój mąż jest w pracy, ja śpię. Nagle rozdzwania się jego telefon. Powyklinałam na własną durnotę, bo sama ustawiłam mu dzwonek, który obudziłby umarłego, żeby już więcej nie było poszukiwania zaginionej nokii, zwlokłam się z łóżka i powędrowałam do miejsca, z którego urządzenie darło mordę. Numer nieznany, odbieram i słyszę szum, a w szumie męski głos nadający komunikat, że Renata znowu podpierdzieliła neskę i z tym już trzeba coś zrobić, bo coś tam.
[Ja] Halo?!
[Głos_w_słuchawce] Poczekaj, chyba wreszcie odebrał... HALO!
[Ja] Słucham?
[G_w_s] A z kim rozmawiam? Z [mężem] proszę!
[Ja] Proszę zadzwonić po 16.
[G_w_s] A gdzie jest [mąż]?
[Ja] A kim pan jest?
JEBUT słuchawką.

Popatrzyłam w ekranik, jakby mógł mnie objaśnić, co się właściwie stało i wróciłam do łóżka, przezornie zabierając komórkę ze sobą.
Nie minęło 5 minut, kolejny telefon.
[Ja] Słucham?
[G_w_s] Z [mężem] proszę!
[Ja] Z kim w ogóle rozmawiam?
[G_w_s] Z [mężem] proszę, mam ważną wiadomość.
[Ja] A kim pan jest? Już mówiłam, że proszę zadzwonić po 16.
[G_w_s] Po 16 to ja nie pracuję. Niech mi pani poda do niego jakiś inny numer.

Uznałam, że chyba mam do czynienia z przypadkiem dysmózgii i wypadałoby to sprawdzić.
[Ja] A może być stacjonarny?
[G_w_s] No ja tylko na komórki mogę niby... niech pani da.

Podałam. Po minucie telefon na stacjonarny.

[Ja] Dzień dobry, Werbena X, słucham.
[G_w_s] Dobry, z [mężem] proszę!
[Ja] W tej chwili go nie ma, czy coś przekazać?
[G_w_s] Ja mam ważną wiadomość biznesową, to nie może czekać! Niech mi pani poda numer na komórkę.

Zdębiałam. Przesuwałam wzrokiem od stacjonarnego do komórki, od komórki do stacjonarnego...
[G_w_s] Halo, jest tam pani? Halo!
[Ja] Tak, dyktuję numer...

Poczułam się, jakby nagle przeniesiono mnie na plan "Co ludzie powiedzą", tylko kamer i reżysera nigdzie nie było widać. Po minucie zadzwoniła komórka męża.
[Ja] Dzień dobry, Werbena X, męża w tej chwili nie ma, proszę mi przekazać tę wiadomość.
[G_w_s] A gdzie jest mąż?
[Ja] ... w pracy?
[G_w_s] To czemu komórki nie zabiera? Ja nic nie będę zostawiać, bo nie wiem, czy ma pani upoważnienie, ja tu nic nie mam o tym, czy mogę pani wiadomości zostawiać!
JEBUT słuchawką.

Mąż wrócił, oddzwonił - nikt nie odbiera.
Siedzimy i zastanawiamy się, co to w zasadzie miało być.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (482)
zarchiwizowany

#36512

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zostałam ogłoszona terrorystką. I nie tylko.
Jechałam tramwajem i rozmawiałam przez komórkę. Nie wiem, kto projektował wagony z czterema miejscami siedzącymi zwróconymi do siebie, ale gratuluję pomysłu, bez tego zapewne nie byłoby przedstawienia. Ze mną na środku sceny.
Jechałam, rozmawiałam z koleżanką, w pewnym momencie powiedziałam "... no i korzystam z uroków medycyny paliatywnej, dzisiaj mnie wypuścili do miasta, żebym wreszcie wśród ludzi pobyła" - zapewne nie dosłownie tak, ale ze zbliżoną leksyką i identycznym sensem. Gdybym wiedziała, jaką panikę tym wywołam, przeszłabym na rosyjski.
Siedząca obok mnie [k]obieta zerwała się z miejsca, zaczęła szarpać dziecko, które siedziało na kolanach kobiety naprzeciwko niej i krzyczeć.
[K] JEZU! JEZU, WARIATKA!! Pozabija nas wszystkich, jak te zamachowce!!! LUDZIE, UCIEKAJCIE!!
Jak wiadomo, kiedy ktoś zaczyna się rzucać i histerycznie krzyczeć, ludzkość zachowuje się w jedyny słuszny sposób, czyli połowa udaje, że nie widzi, nie słyszy, a w ogóle to takie ciekawe rzeczy są za oknem, druga połowa rzuca się do przodu, żeby nie stracić widowiska. Na dobre to kobiecinie nie wyszło, bo jakiś krewki staruszek w wieku matuzalemowym właśnie ją wziął za wariatkę i zdrowo przywalił jej laską. Aż zadzwoniło, niestety, nie ucichło.
[K] JĄ BIĆ! JĄ! Terrorystka! Zaraz nas wysadzi! W telewizji o takich mówili, żeby uważać! Z psychiatryka uciekła!
To już zainteresowało ludzi. Wokół mnie zdecydowanie się zagęściło, dziadziuś od laski zaczął nią niebezpiecznie wywijać, kobieta siedząca po mojej drugiej stronie odepchnęła mnie, wpadłam na okno, zaczęłam gorączkowo myśleć, co robić, bo zaraz mnie zadepczą, żeby zobaczyć, jak wygląda zbiegła z wariatkowa terrorystka-samobójczyni, a ja im zasłaniam.
[Ja] Ludzie, uspokójcie się, znikąd nie uciekłam!
[K] Sama słyszałam! Że się leczy psychiatrycznie! Mówiła, że uciekła, że ją puścili, żeby między ludzi iść, żeby pozabijać! Zaraz nas wysadzi, brudna islamka!
Chwała i dzięki wszystkim bogom nieba i ziemi za zesłanie [ch]łopaka, który wtedy się wtrącił.
[Ch] To uciekła czy ją puścili?
Najwyraźniej zbił ją tym z pantałyku, bo na chwilę przestała zawodzić, gapiła się na niego z otwartymi ustami... i podjęła litanię od początku - WARIATKA! TERRORYSTKA! ZAMACH! Z PSYCHIATRYKA UCIEKŁA!
W sytuacjach szczególnych trzeba się ratować za wszelką cenę. Wzięłam głęboki oddech, zebrałam się w sobie i ryknęłam:
[Ja] A ONA MI LEKI ZABRAŁA I TUTAJ PRZYPROWADZIŁA! ŁAPCIE JĄ, WIDAĆ, ŻE NAĆPANA!
I zwiałam do przodu, a po chwili ewakuowałam się na przystanku - i w długą.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 389 (483)
zarchiwizowany

#32522

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gratuluję wszystkim śledczym, którzy zadali sobie mozolny trud ustalenia mojego nazwiska (ba, nawet drugie imię wytropiono), adresu firmy i nawet osiedla, na którym mieszkam.

Odwiedziła mnie dzisiaj szefowa. Pokazała mi cały plik wydrukowanych maili z donosami na mnie. Aż rozdziawiłam usta, bo czego o sobie nie wiem, to przecież dobrzy ludzie z chęcią powiedzą. Moja szefowa dowiedziała się od życzliwych, że:
-szkaluję ją, oskarżam w sieci o mobbing, ośmieszam;
-odradzam wizyty w naszym salonie, rzucam kalumnie na zawód, rozpowiadam o braku profesjonalizmu;
-nie dochowuję tajemnicy zawodowej i działam w ten sposób na materialną szkodę firmy;
-zdradzam intymne szczegóły dotyczące klientów, personalia to dopiero wierzchołek góry lodowej;
-werbuję ludzi, żeby otworzyć konkurencyjną firmę;
-robię ze współpracowników idiotów;
-osoba mieszkająca w mojej dzielnicy nie ma prawa być uczciwa, więc na pewno kradnę w pracy;
-"hańbię elementarne zasady kultury zawodowej" - ktoś wie, o co chodzi?

Żeby było zabawniej - zidentyfikowałam ponad połowę autorów, zdziwiłam się, jak wielu pochodzi z tego portalu (umieszczenie nicku w adresie mailowym to naprawdę szczyt kamuflażu, jestem pod wrażeniem). Gratuluję tym spośród piekielnych, którzy nie omieszkali wspomnieć o charakterystycznych detalach, które ujawniłam tylko w prywatnych rozmowach - dziękuję, to bardzo ułatwiło ustalenie, kto zacz. Naśladowców lojalnie (wiem, kuriozum stylistyczne) uprzedzam, że uprzejme donosy i skargi i tak trafiają do mnie.

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (747)
zarchiwizowany

#26304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o "weteranie" palącym w pociągu doczekała się dziś swojego powtórzenia w nieco bardziej prozaicznych okolicznościach. Tym razem bez przypiętych do piersi zasług dla ojczyzny i robienia z innych idiotów, za to z widowiskowym finałem.
Miałam dziś odwiedzić przyjaciółkę mieszkającą poza Warszawą. Daleko-nie daleko, najlepiej jechać pociągiem. Dobrze, że wsiadałam na Wschodniej, czyli pierwszej stacji, bo już na Śródmieściu nie było gdzie usiąść, a i z miejscem do stania zaczynało być kiepsko. Po drugiej stronie przedziału siedziało dwóch uczniaków, dziewczyna wcinająca zestaw z Mc′Syfa i dziadek, na oko pamiętający Mieszka I.
Ledwo wyjechaliśmy z Warszawy, dziadek odpalił peta. Nie wiem, co to było i mam nadzieję nigdy się nie dowiedzieć, bo śmierdziało, że aż żołądek do gardła podchodził. Dosłownie.
Na dziadka posypały się chóralne gromy, że nie wolno, że ludziom przeszkadza, że ma natychmiast zgasić, że śmierdzi.
Dziadek skrzeczy, że był na wojnie (pewnie walczył pod Joanną D′Arc) i jemu wolno, bo całe życie palił i palić będzie do śmierci.
Nie zdążyłam wyklarować dziadkowi, że śmierć będzie bardzo rychła, jeżeli natychmiast nie zniknie z mojego pola widzenia i węchu.
Dziewczyna siedząca naprzeciwko niego postanowiła podzielić się z nim posiłkiem. I poprzednim. I, zdaje się, jeszcze poprzednim. Poprawiło mi to humor na kilka sekund - tyle tylko trzeba było, zanim uderzył mnie smród wymiocin.
Ewakuowałam się na najbliższej stacji. Jak chyba większość ludzi, którzy jechali razem ze mną.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 314 (382)
zarchiwizowany

#18877

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uwaga. Ważny komunikat. W historii pojawia się wątek mojej pracy. Jeżeli uważasz, że moje dobre samopoczucie zawodowe jest hańbą dla świata, to ugryź się w ząbki i nie czytaj.

Pracuję w zawodzie od ładnych kilku lat i myślałam, że przeżyłam już większość rzeczy, które mogą spotkać wróżkę. Nalot księdza i zdewociałej ubecji z kropidłem i krzyżmem, sanepid (bo w cenie wizyty dostaje się filiżankę herbaty albo kawy), zazdrosne "koleżanki po fachu" ("tarot tanio sama prawda doświatczona wrużka Monisia21"), panie z wizjami i objawieniami maryjnymi, nastolatki i kobiety po tej gorszej stronie czterdziestki. Ale to nawet nie było preludium do dzisiejszego dnia.

Krótki poradnik "po co NIE chodzić do wróżki".
1) Nie pytaj, czy urodzisz dziecko, jeżeli przedstawiasz się w formie "Mam na imię Joanna i wycięli mi macicę". Nie odrośnie.
2) Nie pytaj, czy znajdziesz pracę w zawodzie, jeżeli uważasz, że określenie "bezrobotna bez wykształcenia" opisuje go w pełni.
3) Nie opowiadaj o tym, że śniła ci się sukienka z Zary. Nie mam pojęcia, jak wygląda i czy po weekendzie ciągle będą mieli eskę. Tym bardziej, że na oko nosisz XL, jeżeli liberalnie potraktować numerację. Co oznacza ten sen poza tym, że podoba ci się sukienka z Zary, też nie wiem.
4) Nie pytaj, czy twój syn przestanie być gejem. Nie przestanie.
5) Nie pytaj o życie intymne sąsiadów tak szczegółowo, żeby wróżka, kobieta bądź co bądź doświadczona, pozieleniała. Gdybym chciała pornosa w wersji narracyjnej, to bym go sobie sama znalazła.
Oczywiście, jeżeli nie wiesz, co zrobić z pieniędzmi, przyjdź i opowiedz. Ale nie oczekuj ode mnie, że zacznę się zwierzać w ramach rewanżu.

Tyle podsumowania dzisiejszego dnia. Każdej z tych osób cierpliwie tłumaczyłam, jak funkcjonuje ich świat. Szefowa po zobaczeniu raportu stwierdziła, że nie ogarnia.
To jakieś 5% klientów. Tylko zapamiętuje się ich o 95% lepiej niż innych, normalnych.

Kiedy wracałam do domu, gapiąc się przed siebie i licząc lata do emerytury, moja pomyłka życiowa - dzisiaj nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego zgodziłam się za niego wyjść i mam nadzieję, że do jutra sobie przypomnę - zadzwonił i zaordynował kupno mineralnej. Jakaś kobieta wjechała we mnie wózkiem (miała w nim dwie torebki proszku do pieczenia. Po co brać wielki wózek na dwie torebki proszku?) i usiłowała wyrwać butelkę (i włosy też) mimo kilkunastu metrów półek pełnych wody. Bo jej się nie chciało rozrywać zgrzewek. M. nie może zrozumieć, dlaczego przywaliłam jej tą butelką. Ja też nie mogę - dziwię się, że tylko przywaliłam. Potem próbowała wryć się przede mnie w kolejce do kasy. Z dwoma proszkami i wielkim wózkiem. Po prostu wyrzuciłam ją za siebie. Teraz żałuję, że nie podeptałam i nie naplułam. I nie posypałam tym proszkiem.
Nie wkurzaj wróżki, kiedy miała trudny dzień. Bo jest nieobliczalna.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 273 (493)
zarchiwizowany

#10617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Big Cyc ma piosenkę "Facet to świnia", jeszcze ze świętej pamięci Danusią Rinn w teledysku. O tym, że tytuł wcale udany, przekonałam się dziś naskórnie.

Ostatnio w pracy mieliśmy małą awarię instalacji elektrycznej, jakieś kable się popaliły czy cholera wie co i szefowa zorganizowała błyskawicznych fachowców, którzy mieli to naprawić od ręki, a na mnie i koleżankę spadł obowiązek patrzenia im na ręce i dopingowania do wytężonej harówki ku czci kapitalizmu. Na początku zrobili na mnie i Adze świetne wrażenie - punktualni, czyści, pachnący, grzeczni, młodzi i tacy przystojni, że oczy świeciły nam jaśniej od wszystkich konstelacji zodiakalnych razem wziętych. Nic dziwnego, że od razu przeszło do gadki szmatki, pierwszy raz cokolwiek naprawiali w salonie wróżbiarskim, trochę standardowego narzekania na wszystko, wreszcie fajrant i kawa. Parzenie spadło na mnie, więc idę do boksu kuchennego, pochylam się nad szafką i nagle czuję, że ktoś kładzie mi rękę na pośladku. Pozieleniała, odwracam się i widzę, że to jeden z cudownych panów fachowców, który niespodziewanie wiele stracił ze swojego męskiego uroku.
Nie przestając się uśmiechać, klepnął(!) mnie w tyłek i zapytał "No, co z tą kawą?". Pechowo dla niego trzymałam w ręce kubek i z całej siły grzmotnęłam nim faceta w głowę. A rękę mam ciężką.
Wynieśli się jeszcze szybciej niż uwijali się z robotą. Szefowa, po wysłuchaniu historii, zadzwoniła do ich szefa z takim wściekiem, że aż miło było słuchać, jak go objeżdża ("Panie, ten cham OBŁAPIAŁ MI PRACOWNICĘ, w normalnym kraju mogłaby go za to zabić, a przynajmniej łapy połamać!"). Utargowała darmową usługę i przeprosiny dla nas wszystkich, łaskawie zgadzając się nie iść do sądu z molestowaniem seksualnym.
Nie wiem, co się stało z niewczesnym podrywaczem, ale bezpieczny nie jest, ponieważ mój luby zapałał żądzą mordu, w której go skrycie i jawnie utwierdzam.
A dla wszystkich, którzy myślą, że są na tyle cudowni, żeby obmacywać obcą kobietę, mam przestrogę: obok kubków jest pojemnik z nożami. I w sytuacji zagrożenia nie patrzę na to, co mam w rękach, tylko uderzam.

salon wróżbiarski

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 363 (433)
zarchiwizowany

#9956

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W poniedziałek byłam z chłopakiem u znajomych. Okazja nieznaczna, ale wystarczająca, żeby zebrać kilka osób. Akurat mam dość stresujący okres (w tym tygodniu musiałam oddać ostateczną wersję magisterki, a jeszcze promotor stwierdził w ostatniej chwili, że "warto by rozszerzyć temat") i chciałam zrelaksować się przy piwie, rozmowach o wszystkim i niczym tudzież błogiej nieświadomości świata.
Jak wiadomo, jeżeli coś może pójść źle, to pójdzie, zatem - święta naiwności - nie było mi dane zjeść nawet kilku paluszków, nim zostałam zaatakowana przez nieznaną mi kobietę. Wystarczy powiedzieć, że "od zawsze" marzyła o wizycie u wróżki i "czy to nie wspaniałe, że się spotkałyśmy". Ale na żądanie (bo "musisz mi ułożyć horoskop, po prostu musisz!" prośbą nijak nazwać nie mogę) przepowiedni usłyszała stanowcze "NIE". Powodów było sporo, od całkowitego braku ochoty począwszy, na tym, że nie lubiła jej gospodyni i moja dobra przyjaciółka zarazem, skończywszy (krótko mówiąc, wprosiła się na imprezę i nie reagowała na mało subtelne aluzje "wiesz, może już byś sobie poszła?"). I zaczął się dramat. Bo ja wredna, niedobra, nieuprzejma, a przecież jesteśmy przyjaciółkami (świetnymi, piętnastominutowymi kumpelami!), a jak to tak, a przecież... W połowie dostałam migreny i rozglądałam się za czymś ostrym, żeby ją wreszcie uciszyć. W końcu wymolestowała od przyjaciółki informację, gdzie pracuję, stwierdziła "to ja się umawiam na jutro!" i rozanielona pobiegła zamęczać innych. A my odetchnęłyśmy z ulgą.
We wtorek uprzedziłam szefową i koleżankę z pracy, że będzie nalot i starałam się robić dobrą minę do złej gry. Kobieta przyszła w czasie przerwy obiadowej, całkowicie zignorowała Agnieszkę, powitała mnie gromkim "no czeeeeeeeść", od mojej szefowej zażądała podwójnego latte "koniecznie z cynamonem" i wyraźnie czekała na jakieś spektakularne zabiegi. Ponieważ i szefowa, i Aga zostały uprzedzone, zniosły to prawie bezboleśnie i wzięłam się za układanie prostego horoskopu. I wtedy zaczęła się droga przez mękę. Nie dość, że nie umiała siedzieć na jednym miejscu i zaglądała we wszystkie zakamarki (tabliczka "Tylko dla personelu" została albo niezauważona, albo zignorowana), to jeszcze milczenie zdecydowanie nie zaliczało się do jej cnót. Kilka komentarzy mojej nowej najlepszej przyjaciółki:
-ojej, jakie ładne! Mogę sobie wziąć jedną kartę? (chodziło o talię tarota z początku XX wieku, kupioną za ciężkie pieniądze, żeby ładnie wyglądała w gablotce)
-a co to jest, to niebieskie?
-i ty znasz te wszystkie cyferki?
-a tutaj to co jest, to szklane? ("wazon, babo, WAZON" wymemłane pod nosem przez Agnieszkę)
-a taka kula to ile kosztuje?
-gdzie kupiłaś ten lakier?
-a te karty to drogie są?
-a kiedy wyjdę za mąż też potrafisz przewidzieć?
-a pani co robi? z mężem ma pani problemy?
-a ludzie z czym przychodzą?
-a ten program to jak się nazywa?
-a z ręki też umiesz?
-a z fusów?
-a to po co jest? (i dźgul paluchem w papierowy lampion, który szefowa przywiozła z Japonii)
-a czy ja mam jakieś zdolności parapsychiczne? ("psychiczne to na pewno" - kolejny komentarz Agnieszki)
W końcu ułożyłam jej horoskop, zinterpretowałam, omówiłam, uprościłam interpretację, żeby ją mogła zrozumieć, wydrukowałam i przyszło do płacenia. Szefowa skręcała się z ochoty, żeby jej zaśpiewać 250% stawki za nerwówkę, w czym chętnie bym jej pomogła, ale stwierdziłam, że będę uczciwa.
[J]a: 150 złotych.
[K]obieta: TO JA MAM ZA TO PŁACIĆ? PRZECIEŻ TO PO ZNAJOMOŚCI!
[J]: Jestem w pracy. To jest salon wróżb i się płaci.
[K]: Ale przecież TO PO ZNAJOMOŚCI!
[S]zefowa: Może i po znajomości, ale ja pani nie znam, a to moja pracownica. Albo pani płaci, albo wychodzi i nie wraca.
[K]: Nie wiedziałam, że będę musiała płacić!
[J]: Tak, to bardzo dziwne, że firmom płaci się za usługi.
[K]: To ja tego już nie chcę!
[S]: Za późno, usługa została wykonana, cennik wisi przed panią. Musi pani zapłacić.
[K]: To ja wychodzę!! Koniec naszej przyjaźni!

I wyszła. Ubolewać nie będę.

salon wróżbiarski

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (448)
zarchiwizowany

#7257

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w salonie wróżbiarskim. Najczęściej przyjmujemy klientów z koleżanką w takim trybie, że przez cztery dni pracujemy obie, a jeden dzień mamy na zmiany, raz jedna w piątek, a druga w sobotę i odwrotnie. Co jakiś czas pojawiają się stałe osoby, dla których wizyta u wróżki jest chyba zamiennikiem spotkania za znajomymi. Kiedyś koleżanka (powiedzmy, Agnieszka) miała dość spory problem z umówieniem takiej stałej klientki, która przychodziła regularnie co półtora miesiąca. Adze wypadał akurat urlop (w końcu sierpień), a do mnie jakoś ta klientka nie była przekonana. W końcu się dogadały. Po dwóch dniach z numeru klientki przyszedł dość rozpaczliwy SMS, w którym prawie że błagała o umówienie jej na już, natychmiast. Koleżanka oddzwoniła do niej z wyjaśnieniami, że - niestety - terminarz na ten dzień jest pełny, a jutro nie pracuje. O piątku z kolei nie mogło być mowy, bo klientka chciała wizyty natychmiastowej. Nie słyszałam rozmowy, ale, obserwując minę Agnieszki, domyślałam się, że nie należy ona do najprzyjemniejszych. W końcu zaproponowała jej, że może przyszłaby do mnie. O dziwo, klientka się zgodziła. Agnieszka powiedziała, że musiała być strasznie zdenerwowana, bo miała zupełnie odmieniony głos. Stwierdziłyśmy obie, że pewnie coś się stało, zgodziłyśmy się, że to dziwne, bo nigdy się tak nie zachowywała (odwiedzała nas regularnie i zawsze miałam ją za bardzo spokojną i opanowaną osobę) i że okaże się jutro.
Jutro rzeczywiście wszystko się wyjaśniło, kiedy - zamiast spodziewanej kobiety - odwiedziła mnie dziewczyna w wieku 15-16 lat, bardzo zdenerwowana i przejęta. Okazało się, że to córka naszej klientki, przeżywająca wielki dramat miłosny. Cała we łzach stwierdziła, że jeżeli nie dowie się, czy niejaki Patryk (imię zmienione) ją kocha i czy odejdzie dla niej od swojej obecnej dziewczyny, to umrze z rozpaczy i serce jej pęknie (dosłowny cytat - nie sądziłam, że nastolatki są takie melodramatyczne).
Zanim uspokoiłam dziewczynę i trochę poukładałam jej w głowie, sama byłam spocona z nerwów. Niestety, spokój skończył się, kiedy chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do jej matki (nie wiem, co mnie podkusiło). Delikatnie mówiąc, nie była zachwycona tym, że jej córka odwiedza wróżki (chyba działała zasada "co wolno wojewodzie..."). Nie dość, że oberwało mi się przez telefon, to jeszcze nie omieszkała obsobaczyć mnie przy następnej wizycie. Od tamtej pory zawsze zapisuje się na te dni, kiedy akurat nie mam zmiany.

salon wróżbiarski

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (164)

1