Profil użytkownika
Xynthia ♀
Zamieszcza historie od: | 30 sierpnia 2017 - 21:03 |
Ostatnio: | 10 września 2024 - 21:24 |
- Historii na głównej: 142 z 151
- Punktów za historie: 18407
- Komentarzy: 582
- Punktów za komentarze: 4379
poczekalnia
Skomentuj
(5)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Właśnie rozstrzygnęłam mój prywatny konkurs na najgorszą firmę kurierską. Jest to - uwaga, uwaga, nie będę "kamuflować" nazwy, pisać ogólnikami czy kalamburami, jest to FedEx.
Zamówiłam Młodej fotel gamingowy, spojrzałam na opcje dostawy, no niestety nie ma możliwości wyboru firmy kurierskiej, tylko FedEx. Z tej akurat nigdy nie korzystałam, ale na podstawie wcześniejszych doświadczeń z innymi firmami optymistycznie uznałam, że zawsze wszystko idzie załatwić i nie będzie tak źle. O ja naiwna...
Oczywiście, zamówiłam tak, żeby w przewidzianym czasie dostawy ktoś był w domu, niestety przy zamawianiu był podany przedział kilku dni roboczych, z których jeden był dla mnie "roboczy" jak najbardziej, bo musiałam być w pracy. Tu już oczywiście nie wina firmy, tylko złośliwość losu, że dostawę zaplanowali na ten jeden jedyny dzień, kiedy ja byłam 12 godz. w pracy. No, może tylko mogłabym się czepiać tego, że maila i sms-a z informacją o dostawie w godz. 12.00-15.00 dostałam w dniu dostawy o 10-tej, kiedy będąc w pracy już naprawdę nic nie mogłam zrobić.
Żywiłam delikatną nadzieję, że to będzie jednak bliżej 15-tej, kiedy Młoda wróci już ze szkoły, niestety tak gdzieś po 17-tej klikając na śledzenie przesyłki zauważyłam, że wpisano nieudaną próbę doręczenia i informację "przesyłka awizowana". I tu pierwszy zgrzyt. Dla mnie zwrot "przesyłka awizowana" oznacza, że dostałam awizo - informację, że przesyłki nie udało się dostarczyć i kontakt do ustalenia następnej próby odbioru lub osobistego odbioru przeze mnie (tak, zależało mi, chciałam pojechać po ten fotel, poza tym faktycznie nie było mnie w domu). Jednak wszystkie następne informacje czerpałam tylko z linku do śledzenia przesyłki, ponieważ firma:
- nie podaje NIGDZIE nr telefonu;
- w internecie jest kilka adresów ich punktów, typu odbierz/nadaj małą paczkę, tam się chociaż tyle dowiedziałam, że główny punkt przechowywania dużych paczek jest w pobliskim miasteczku oddalonym o 20 km, poza tym nikt mi tam paczki nie wyda;
- jedyna forma kontaktu to czat z wirtualnym doradcą, który nie rozumie, co się do niego pisze, mimo że starałam się krótko i konkretnie;
- wirtualny doradca twierdzi, że nie istnieje mój nr przesyłki, mimo że ja za pomocą dokładnie tego numeru przesyłkę śledzę...
Wiecie co, machnęłam ręką, mimo że Młoda bardzo zawiedziona, że dostawa tak się opóźnia. Ponieważ wiele osób ostrzegało mnie, że FedEx podejmuje tylko jedną próbę doręczenia, to stwierdziłam, że poczekam aż odeślą, skontaktuję się ze sprzedającym i poproszę o wysłanie inną firmą kurierską na mój koszt. Jeśli się nie da, no to poproszę o zwrot pieniędzy, kupię gdzieś nawet drożej, ale gdzie wysyłają jakąś normalną firmą.
Jednak dzisiaj ponownie wstąpiła we mnie nadzieja, bo sprawdzając status przesyłki zauważyłam, że ponownie została wydana kurierowi do doręczenia. Po tygodniu "leżakowania" w punkcie, no ale jednak hurra! Jestem cały dzień w domu, wreszcie Młoda dostanie swój fotel!
Taaa... O godz. 17.40 status przesyłki zmienił się na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana". Siedziałam w domu kamieniem, z psem byłam rano (dostawa jak poprzedni zaplanowana była na 12.00-15.00). Co więcej, razem ze mną siedziało dwóch facetów kładących mi panele w przedpokoju i oni też jako żywo nie słyszeli żeby ktoś dzwonił domofonem. Dodam, że kładzenie paneli generuje mało hałasu, za to mój domofon dużo, jest to dźwięk, który umarłego by obudził, więc jestem pewna, że nikt nie próbował mi dostarczyć tej przesyłki.
I wiecie co mogę? Guano mogę. Skargi nie mam gdzie złożyć, z automatem nie będę gadać, mogę się tylko powkurzać, poczekać na odesłanie przesyłki i załatwić sprawę ze sprzedawcą...
I na pewno nigdy więcej FedEx!
Zamówiłam Młodej fotel gamingowy, spojrzałam na opcje dostawy, no niestety nie ma możliwości wyboru firmy kurierskiej, tylko FedEx. Z tej akurat nigdy nie korzystałam, ale na podstawie wcześniejszych doświadczeń z innymi firmami optymistycznie uznałam, że zawsze wszystko idzie załatwić i nie będzie tak źle. O ja naiwna...
Oczywiście, zamówiłam tak, żeby w przewidzianym czasie dostawy ktoś był w domu, niestety przy zamawianiu był podany przedział kilku dni roboczych, z których jeden był dla mnie "roboczy" jak najbardziej, bo musiałam być w pracy. Tu już oczywiście nie wina firmy, tylko złośliwość losu, że dostawę zaplanowali na ten jeden jedyny dzień, kiedy ja byłam 12 godz. w pracy. No, może tylko mogłabym się czepiać tego, że maila i sms-a z informacją o dostawie w godz. 12.00-15.00 dostałam w dniu dostawy o 10-tej, kiedy będąc w pracy już naprawdę nic nie mogłam zrobić.
Żywiłam delikatną nadzieję, że to będzie jednak bliżej 15-tej, kiedy Młoda wróci już ze szkoły, niestety tak gdzieś po 17-tej klikając na śledzenie przesyłki zauważyłam, że wpisano nieudaną próbę doręczenia i informację "przesyłka awizowana". I tu pierwszy zgrzyt. Dla mnie zwrot "przesyłka awizowana" oznacza, że dostałam awizo - informację, że przesyłki nie udało się dostarczyć i kontakt do ustalenia następnej próby odbioru lub osobistego odbioru przeze mnie (tak, zależało mi, chciałam pojechać po ten fotel, poza tym faktycznie nie było mnie w domu). Jednak wszystkie następne informacje czerpałam tylko z linku do śledzenia przesyłki, ponieważ firma:
- nie podaje NIGDZIE nr telefonu;
- w internecie jest kilka adresów ich punktów, typu odbierz/nadaj małą paczkę, tam się chociaż tyle dowiedziałam, że główny punkt przechowywania dużych paczek jest w pobliskim miasteczku oddalonym o 20 km, poza tym nikt mi tam paczki nie wyda;
- jedyna forma kontaktu to czat z wirtualnym doradcą, który nie rozumie, co się do niego pisze, mimo że starałam się krótko i konkretnie;
- wirtualny doradca twierdzi, że nie istnieje mój nr przesyłki, mimo że ja za pomocą dokładnie tego numeru przesyłkę śledzę...
Wiecie co, machnęłam ręką, mimo że Młoda bardzo zawiedziona, że dostawa tak się opóźnia. Ponieważ wiele osób ostrzegało mnie, że FedEx podejmuje tylko jedną próbę doręczenia, to stwierdziłam, że poczekam aż odeślą, skontaktuję się ze sprzedającym i poproszę o wysłanie inną firmą kurierską na mój koszt. Jeśli się nie da, no to poproszę o zwrot pieniędzy, kupię gdzieś nawet drożej, ale gdzie wysyłają jakąś normalną firmą.
Jednak dzisiaj ponownie wstąpiła we mnie nadzieja, bo sprawdzając status przesyłki zauważyłam, że ponownie została wydana kurierowi do doręczenia. Po tygodniu "leżakowania" w punkcie, no ale jednak hurra! Jestem cały dzień w domu, wreszcie Młoda dostanie swój fotel!
Taaa... O godz. 17.40 status przesyłki zmienił się na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana". Siedziałam w domu kamieniem, z psem byłam rano (dostawa jak poprzedni zaplanowana była na 12.00-15.00). Co więcej, razem ze mną siedziało dwóch facetów kładących mi panele w przedpokoju i oni też jako żywo nie słyszeli żeby ktoś dzwonił domofonem. Dodam, że kładzenie paneli generuje mało hałasu, za to mój domofon dużo, jest to dźwięk, który umarłego by obudził, więc jestem pewna, że nikt nie próbował mi dostarczyć tej przesyłki.
I wiecie co mogę? Guano mogę. Skargi nie mam gdzie złożyć, z automatem nie będę gadać, mogę się tylko powkurzać, poczekać na odesłanie przesyłki i załatwić sprawę ze sprzedawcą...
I na pewno nigdy więcej FedEx!
kurierzy
Ocena:
15
(17)
Kurczę, albo to ja mam jakiegoś pecha (czy też "szczęście" do oszustów), albo różnego rodzaju "działalność" jest już tak rozwinięta, że wszędzie można się na nią natknąć...
Było "na kuriera", było w oficjalnej wiadomości z OLX (zauważyłam, że OLX stara się te wiadomości wyłapywać i usuwać, bo dostałam jeszcze dwie, ale zaraz portal usunął). A teraz jest sms - treść podaję z pamięci, bo wykasowałam natychmiast:
"Witaj, dawno się nie widzieliśmy, bardzo za tobą tęsknię. W międzyczasie zmieniłem numer telefonu, kliknij w poniższy link, aby uzyskać dostęp do mojego WhatsApp."
Ktoś jeszcze został uszczęśliwiony takim sms-em?
Było "na kuriera", było w oficjalnej wiadomości z OLX (zauważyłam, że OLX stara się te wiadomości wyłapywać i usuwać, bo dostałam jeszcze dwie, ale zaraz portal usunął). A teraz jest sms - treść podaję z pamięci, bo wykasowałam natychmiast:
"Witaj, dawno się nie widzieliśmy, bardzo za tobą tęsknię. W międzyczasie zmieniłem numer telefonu, kliknij w poniższy link, aby uzyskać dostęp do mojego WhatsApp."
Ktoś jeszcze został uszczęśliwiony takim sms-em?
wszędzie
Ocena:
77
(91)
Mam w polubieniach na twarzoksiążce pewną fundację zajmującą się pomocą dla zwierząt. I ostatnio z każdym kolejnym postem zaczyna mnie coś trafiać...
Generalnie ludzie obserwujący (i komentujący) tę stronę to typowe "zwierzoluby", wszyscy jak jeden mąż zgodni, że pseudohodowle to zło. Tylko jak wyglądają komentarze, gdy do adopcji jest przeznaczony kundelek? No powiedzmy, taki piesek (suczka) w średnim wieku - nie, nie stary, bez problemów zdrowotnych, ot po prostu pies szuka domu. "Udostępniam", "szukamy domku", "trzymaj się, na pewno ktoś cię pokocha" itp.
Fundacja czasem ma psy odebrane z pseudohodowli. Pod postem - nie o adopcji, tylko z informacją, że np. kilka psów do nich trafiło i wymagają diagnostyki i intensywnego leczenia wysyp komentarzy typu: "jaki cudny, kiedy do adopcji?", "śliczny piesek, mogę go adoptować?", "dam mu domek, co trzeba zrobić, żeby go adoptować?". Podkreślam - psy odebrane z pseudohodowli, a nie można tak sobie psów komuś zabrać, bo to pseudo... To są psy zaniedbane, przetrzymywane w koszmarnych warunkach, z milionem problemów zdrowotnych i na pewno zaniedbane pod względem socjalizacji.
Czyli tak - pseudohodowle są "be", nie kupujemy psa z pseudo, ale jak jest do adopcji odebrany z pseudo, to milion chętnych. Bo "śliczny", bo prawie rasowy, a że z problemami, to co tam, fundacja wyleczy... Owszem, wyleczy bieżące problemy, ale wady genetyczne, skłonność do pewnych chorób i skutki ogólnego, wieloletniego zaniedbania pozostaną. Ale co tam, piesek "śliczny", bierzemy!
A absolutnie "nierasowe" pieski, zdrowe, w pełni sił, czekają nadal na swój dom...
Generalnie ludzie obserwujący (i komentujący) tę stronę to typowe "zwierzoluby", wszyscy jak jeden mąż zgodni, że pseudohodowle to zło. Tylko jak wyglądają komentarze, gdy do adopcji jest przeznaczony kundelek? No powiedzmy, taki piesek (suczka) w średnim wieku - nie, nie stary, bez problemów zdrowotnych, ot po prostu pies szuka domu. "Udostępniam", "szukamy domku", "trzymaj się, na pewno ktoś cię pokocha" itp.
Fundacja czasem ma psy odebrane z pseudohodowli. Pod postem - nie o adopcji, tylko z informacją, że np. kilka psów do nich trafiło i wymagają diagnostyki i intensywnego leczenia wysyp komentarzy typu: "jaki cudny, kiedy do adopcji?", "śliczny piesek, mogę go adoptować?", "dam mu domek, co trzeba zrobić, żeby go adoptować?". Podkreślam - psy odebrane z pseudohodowli, a nie można tak sobie psów komuś zabrać, bo to pseudo... To są psy zaniedbane, przetrzymywane w koszmarnych warunkach, z milionem problemów zdrowotnych i na pewno zaniedbane pod względem socjalizacji.
Czyli tak - pseudohodowle są "be", nie kupujemy psa z pseudo, ale jak jest do adopcji odebrany z pseudo, to milion chętnych. Bo "śliczny", bo prawie rasowy, a że z problemami, to co tam, fundacja wyleczy... Owszem, wyleczy bieżące problemy, ale wady genetyczne, skłonność do pewnych chorób i skutki ogólnego, wieloletniego zaniedbania pozostaną. Ale co tam, piesek "śliczny", bierzemy!
A absolutnie "nierasowe" pieski, zdrowe, w pełni sił, czekają nadal na swój dom...
fundacja
Ocena:
106
(118)
poczekalnia
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pani kontrolerka w autobusie wypisała mi tzw. "mandat", czyli opłatę za przejazd bez ważnego biletu, dla ułatwienia będę w dalszej części historii posługiwać się słowem "mandat".
Pani miała rację, bo chociaż miałam zakupiony bilet miesięczny, to nie byłam w stanie go okazać - "padła" mi aplikacja w telefonie, ten pechowy przypadek oceniam na 10% winy aplikacji i 90% telefonu, który już od dłuższego czasu pomalutku sobie zdychał i odmawiał współpracy. Pani była pełna zrozumienia, nie potraktowała mnie jak oszustki, dokładnie wyjaśniła, gdzie mam się udać jak już odzyskam dostęp do biletu i jak załatwić anulowanie mandatu.
Niestety, po powrocie do domu i prawie godzinnej walce z telefonem okazało się, że apka zablokowała się na amen, ja nie umiem dotrzeć do danych na niej. Pewnie ktoś by potrafił, ten "ktoś" to w moim przypadku serwis, więc zapłacić za serwis, stracić czas na dojazd tamże, potem z odzyskanym biletem jechać do biura MZK (zad*pie jakich mało, jeden autobus tam jeździ), stracić tam kolejny czas i kolejne pieniądze na tzw. "opłatę manipulacyjną" (nie wiem ile, kilka lat temu to było 20 zł, teraz na pewno więcej), kurczę, to już nie chodzi o kasę, ale o mój czas, a ostatnio bardzo go sobie cenię.
Wyciągnęłam mandat, przeczytałam informację, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł + koszt przejazdu (do 7 dni, potem jest to 200 zł + koszt przejazdu) i stwierdziłam, że dobra, zapłacę. W sumie co z tego, że zapłaciłam za bilet, skoro go nie mam, jest mi niedostępny. Na szczęście była to końcówka miesiąca, te dwa czy trzy dni przejeździłam na jednorazowych, w następnym miesiącu zainstalowałam apkę na nowym telefonie, co prawda jakość apki nadal była taka sama, ale telefonik śmiga bez grymasów.
I to mógłby być koniec tej historii bez żadnych piekielności, gdyby nie to, że ostatnio wpadł mi w oko jakiś artykuł na temat naszego MZK, gdzie mimochodem wspomniano, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł do 7 dni i 200 zł powyżej 7 dni + RZECZYWISTY koszt przejazdu. A ten rzeczywisty koszt przejazdu to 50 x koszt biletu jednorazowego...
No cóż, zrobiłam przelew na MZK na 144 zł, nie na 340, więc teraz czekam na gromkie upomnienie, żądanie dopłaty itp. A piekielność widzę taką, że na mandacie nie ma tej informacji. Jest "opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi ... + koszt przejazdu". No dla mnie koszt przejazdu to koszt biletu i zgodnie z tym zrobiłam przelew.
Mam tylko nadzieję, że komornika mi nie naślą, bo mają moje pełne dane, w tym adresowe i jak najbardziej mogą się najpierw upomnieć u mnie.
Pani miała rację, bo chociaż miałam zakupiony bilet miesięczny, to nie byłam w stanie go okazać - "padła" mi aplikacja w telefonie, ten pechowy przypadek oceniam na 10% winy aplikacji i 90% telefonu, który już od dłuższego czasu pomalutku sobie zdychał i odmawiał współpracy. Pani była pełna zrozumienia, nie potraktowała mnie jak oszustki, dokładnie wyjaśniła, gdzie mam się udać jak już odzyskam dostęp do biletu i jak załatwić anulowanie mandatu.
Niestety, po powrocie do domu i prawie godzinnej walce z telefonem okazało się, że apka zablokowała się na amen, ja nie umiem dotrzeć do danych na niej. Pewnie ktoś by potrafił, ten "ktoś" to w moim przypadku serwis, więc zapłacić za serwis, stracić czas na dojazd tamże, potem z odzyskanym biletem jechać do biura MZK (zad*pie jakich mało, jeden autobus tam jeździ), stracić tam kolejny czas i kolejne pieniądze na tzw. "opłatę manipulacyjną" (nie wiem ile, kilka lat temu to było 20 zł, teraz na pewno więcej), kurczę, to już nie chodzi o kasę, ale o mój czas, a ostatnio bardzo go sobie cenię.
Wyciągnęłam mandat, przeczytałam informację, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł + koszt przejazdu (do 7 dni, potem jest to 200 zł + koszt przejazdu) i stwierdziłam, że dobra, zapłacę. W sumie co z tego, że zapłaciłam za bilet, skoro go nie mam, jest mi niedostępny. Na szczęście była to końcówka miesiąca, te dwa czy trzy dni przejeździłam na jednorazowych, w następnym miesiącu zainstalowałam apkę na nowym telefonie, co prawda jakość apki nadal była taka sama, ale telefonik śmiga bez grymasów.
I to mógłby być koniec tej historii bez żadnych piekielności, gdyby nie to, że ostatnio wpadł mi w oko jakiś artykuł na temat naszego MZK, gdzie mimochodem wspomniano, że opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi 140 zł do 7 dni i 200 zł powyżej 7 dni + RZECZYWISTY koszt przejazdu. A ten rzeczywisty koszt przejazdu to 50 x koszt biletu jednorazowego...
No cóż, zrobiłam przelew na MZK na 144 zł, nie na 340, więc teraz czekam na gromkie upomnienie, żądanie dopłaty itp. A piekielność widzę taką, że na mandacie nie ma tej informacji. Jest "opłata za przejazd bez ważnego biletu wynosi ... + koszt przejazdu". No dla mnie koszt przejazdu to koszt biletu i zgodnie z tym zrobiłam przelew.
Mam tylko nadzieję, że komornika mi nie naślą, bo mają moje pełne dane, w tym adresowe i jak najbardziej mogą się najpierw upomnieć u mnie.
komunikacja_miejska
Ocena:
13
(37)
Kupiłam polską flagę przez internet. Na popularnym portalu zakupowym, a w sumie to nie jedną tylko trzy, i tak, zdawałam sobie sprawę z tego, że teraz przez najbliższe dni będą mi się wyświetlać reklamy podobnych produktów.
Niestety, twarzoksiążka ma jakieś swoje własne algorytmy i od momentu zakupu podsuwa mi w proponowanych dla mnie postach strony typu "Polska dla Polaków", "Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem" (przy czym ma to bardzo mało wspólnego z dumą, a bardzo wiele z nienawiścią do nie-Polaków) itp.
Kurde, od dwóch dni (czyli od momentu zakupu) przeglądanie twarzoksiążki zaczynam od kasowania kilkudziesięciu tego typu proponowanych stron... Klikam w "nie wyświetlaj więcej postów od...", albo nawet "blokuj", ale tego jest w cholerę i ciągle mam nowe.
Wiem, że na to nic nie poradzę, ale dla mnie to piekielne. I mam takie rozpaczliwe pytanie - długo jeszcze???
P.S. Jakby ktoś był ciekawy, po co mi była polska flaga - formacja taneczna mojej Młodej zakwalifikowała się na finały mistrzostw świata World Dance Cup, jadą za parę dni reprezentować Polskę.
Niestety, twarzoksiążka ma jakieś swoje własne algorytmy i od momentu zakupu podsuwa mi w proponowanych dla mnie postach strony typu "Polska dla Polaków", "Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem" (przy czym ma to bardzo mało wspólnego z dumą, a bardzo wiele z nienawiścią do nie-Polaków) itp.
Kurde, od dwóch dni (czyli od momentu zakupu) przeglądanie twarzoksiążki zaczynam od kasowania kilkudziesięciu tego typu proponowanych stron... Klikam w "nie wyświetlaj więcej postów od...", albo nawet "blokuj", ale tego jest w cholerę i ciągle mam nowe.
Wiem, że na to nic nie poradzę, ale dla mnie to piekielne. I mam takie rozpaczliwe pytanie - długo jeszcze???
P.S. Jakby ktoś był ciekawy, po co mi była polska flaga - formacja taneczna mojej Młodej zakwalifikowała się na finały mistrzostw świata World Dance Cup, jadą za parę dni reprezentować Polskę.
internet
Ocena:
130
(156)
Jestem przyzwyczajona do specyfiki grup internetowych, ale jakieś combo mi się ostatnio trafiło.
Należę m.in. do pewnej grupy recyklingowej na fb, nie sprzedaje się tam rzeczy, tylko wymienia - no, wiadomo, czasem jest to taka zakamuflowana sprzedaż, jak ktoś pisze, że wymieni daną rzecz za artykuły spożywcze o wartości 50 zł, to nikt się nie będzie bawił w zakupy, tylko te pięć dych dostanie do ręki. Ale najczęściej ludzie chcą na wymianę konkretnych, choć zazwyczaj łatwo dostępnych rzeczy - określony proszek do prania, takie a nie inne słodycze, takiej a takiej marki szampon itp.
Oczywiście, jak na każdej grupie, trafia się na ludzi, którzy wypytują, umawiają się, po czym milkną i znikają jak sen złoty, można się wkurzać, traci się na nich czas, ale przedmiot i tak "pójdzie", a jak nie, no to widocznie nikomu nie jest potrzebny, śmietnik mam blisko.
Ostatnio rzadko zaglądam na grupę, co miałam do oddania, oddałam, a ponieważ mam skłonność do zachwytu byle drobiazgami typu "nie wiem po co mi to, ale jakie fajne, może wziąć?", to unikam grupy. Jednak ktoś poprosił mnie o wystawienie przedmiotu, nie jest to problem, więc wrzuciłam ogłoszenie. Materac piankowo-kokosowy, niewiele używany, bo po prostu zaszła konieczność wymiany na twardszy, czyściutki, zadbany, nie "wyleżany", właścicielka "wyceniła" go na duże opakowanie papieru toaletowego.
Chętna nr 1 - "jakie wymiary ma ten materac?". Podałam, ponieważ szybciej było podać wymiary, niż zwracać uwagę, że są podane w ogłoszeniu. No i ja w takich sytuacjach zazwyczaj piszę "a nie, to za duży/za mały" albo "dziękuję, zastanowię się", ale to ja, pani zapewne zajęta i zalatana, nie ma czasu na drobiazgi, bo odpowiedzi się nie doczekałam.
Chętna nr 2 - "materac aktualny?". Tak, aktualny, usuwam nieaktualne ogłoszenia, no ale to pytanie akurat rozumiem, nie wszyscy usuwają, ogłoszenie sobie "wisi", mimo że przedmiot dawno znalazł nowego właściciela. Odpisałam, że aktualny - cisza.
Chętny nr 3 - "ja bym mógł jeszcze dzisiaj odebrać, tylko teraz na trening jadę, ale zaraz po treningu odbiorę". Hmm, godz. ok 21, materac nie mój (bo dla mnie to nie problem), więc wyjaśniam, że właścicielka nocnego życia nie prowadzi i że zapraszam jutro w dowolnych godzinach, byle znowu nie nocnych. Pan nie widzi problemu, żona pracuje do 15.30, zaraz po pracy podjedzie po materac. Uprzedziłam właścicielkę, panu podałam adres, po godz. 19-tej wysłałam zapytanie, czy zjawi się ktoś po ten materac? Tradycyjnie cisza, brak kontaktu.
Chętna nr 4 - "materac aktualny?". Ponieważ było to tuż po rozmowie z chętnym nr 3 wyjaśniam, że właśnie ktoś już go "zaklepał", ale gdyby coś się zmieniło, to dam znać. "Super, bardzo dziękuję, czekam na wiadomość!". Po zignorowaniu mnie przez chętnego nr 3, na drugi dzień rano informuję chętną nr 4, że materac jednak aktualny. Cisza.
Chętny nr 5 - w sumie to "powtórka" z chętnej nr 2, najpierw pytanie, czy materac aktualny, po mojej odpowiedzi, że tak - cisza.
Chętna nr 6 - "a za co ten materac?". Kurczę, bez informacji za co zamiana, to mi administrator postu nie puści, ale tylko zgrzytnęłam zębami i odpisałam, że za duże opakowanie papieru toaletowego. Po mojej odpowiedzi zgadnijcie co? Tak, CISZA!
Nie ogarniam...facebook
Należę m.in. do pewnej grupy recyklingowej na fb, nie sprzedaje się tam rzeczy, tylko wymienia - no, wiadomo, czasem jest to taka zakamuflowana sprzedaż, jak ktoś pisze, że wymieni daną rzecz za artykuły spożywcze o wartości 50 zł, to nikt się nie będzie bawił w zakupy, tylko te pięć dych dostanie do ręki. Ale najczęściej ludzie chcą na wymianę konkretnych, choć zazwyczaj łatwo dostępnych rzeczy - określony proszek do prania, takie a nie inne słodycze, takiej a takiej marki szampon itp.
Oczywiście, jak na każdej grupie, trafia się na ludzi, którzy wypytują, umawiają się, po czym milkną i znikają jak sen złoty, można się wkurzać, traci się na nich czas, ale przedmiot i tak "pójdzie", a jak nie, no to widocznie nikomu nie jest potrzebny, śmietnik mam blisko.
Ostatnio rzadko zaglądam na grupę, co miałam do oddania, oddałam, a ponieważ mam skłonność do zachwytu byle drobiazgami typu "nie wiem po co mi to, ale jakie fajne, może wziąć?", to unikam grupy. Jednak ktoś poprosił mnie o wystawienie przedmiotu, nie jest to problem, więc wrzuciłam ogłoszenie. Materac piankowo-kokosowy, niewiele używany, bo po prostu zaszła konieczność wymiany na twardszy, czyściutki, zadbany, nie "wyleżany", właścicielka "wyceniła" go na duże opakowanie papieru toaletowego.
Chętna nr 1 - "jakie wymiary ma ten materac?". Podałam, ponieważ szybciej było podać wymiary, niż zwracać uwagę, że są podane w ogłoszeniu. No i ja w takich sytuacjach zazwyczaj piszę "a nie, to za duży/za mały" albo "dziękuję, zastanowię się", ale to ja, pani zapewne zajęta i zalatana, nie ma czasu na drobiazgi, bo odpowiedzi się nie doczekałam.
Chętna nr 2 - "materac aktualny?". Tak, aktualny, usuwam nieaktualne ogłoszenia, no ale to pytanie akurat rozumiem, nie wszyscy usuwają, ogłoszenie sobie "wisi", mimo że przedmiot dawno znalazł nowego właściciela. Odpisałam, że aktualny - cisza.
Chętny nr 3 - "ja bym mógł jeszcze dzisiaj odebrać, tylko teraz na trening jadę, ale zaraz po treningu odbiorę". Hmm, godz. ok 21, materac nie mój (bo dla mnie to nie problem), więc wyjaśniam, że właścicielka nocnego życia nie prowadzi i że zapraszam jutro w dowolnych godzinach, byle znowu nie nocnych. Pan nie widzi problemu, żona pracuje do 15.30, zaraz po pracy podjedzie po materac. Uprzedziłam właścicielkę, panu podałam adres, po godz. 19-tej wysłałam zapytanie, czy zjawi się ktoś po ten materac? Tradycyjnie cisza, brak kontaktu.
Chętna nr 4 - "materac aktualny?". Ponieważ było to tuż po rozmowie z chętnym nr 3 wyjaśniam, że właśnie ktoś już go "zaklepał", ale gdyby coś się zmieniło, to dam znać. "Super, bardzo dziękuję, czekam na wiadomość!". Po zignorowaniu mnie przez chętnego nr 3, na drugi dzień rano informuję chętną nr 4, że materac jednak aktualny. Cisza.
Chętny nr 5 - w sumie to "powtórka" z chętnej nr 2, najpierw pytanie, czy materac aktualny, po mojej odpowiedzi, że tak - cisza.
Chętna nr 6 - "a za co ten materac?". Kurczę, bez informacji za co zamiana, to mi administrator postu nie puści, ale tylko zgrzytnęłam zębami i odpisałam, że za duże opakowanie papieru toaletowego. Po mojej odpowiedzi zgadnijcie co? Tak, CISZA!
Nie ogarniam...
Ocena:
108
(122)
No dobra, wiem że przekręt, ale z takim się jeszcze nie spotkałam, oficjalnie poprzez portal ogłoszeniowy, gdybym była trochę bardziej zmęczona i rozkojarzona, może bym się nabrała.
Wystawiłam na trzyliterowym portalu ogłoszeniowym coś. A, dobra, żadna tajemnica, strój do tańca Młodej z minionego sezonu. Cena trzycyfrowa (w sumie wystawiłam za połowę tego, ile ja zapłaciłam), ale to akurat najmniej ważne. Prawie od razu po zamieszczeniu ogłoszenia dostałam sms-a "potwierdź sprzedaż" z jakimś linkiem, w który należało kliknąć. Tak, oczywiście, już się rozpędziłam klikać we wszystkie linki, jakie mi przychodzą, tutaj od razu wiedziałam, że to przekręt, więc po prostu sms-a usunęłam, dla spokoju sumienia sprawdziłam ogłoszenie - nikt nie kliknął w "kup".
Ogłoszenie sobie "wisiało" jakiś tydzień, co prawda kasa nie jest mi pilnie potrzebna, ale porządki robię i chcę się pozbyć wszystkiego, co niepotrzebnie zabiera miejsce, więc wybrałam opcję "promuj ogłoszenie". I też prawie natychmiast (tak ok. 10 min.) na portalu otrzymałam wiadomość - wklejam:
"Dzień dоbry, ***! Z przyjemnością infоrmujemy, żе trаnsakcja doszłа do skutku! Klient ***** ***** zakupił prоdukt strój do tańca show dance lub modern о wartości 450 zł kоrzуstając z usługi "Kup z przesyłką".Dаnе dо nadania przesyłki: (pominęłam, ale dane jakiejś kobiety). Potwierdzeniе zamоwienia orаz оtrzymanie środków zа sprzedаny przеdmiot nastąpi ро zeskanowaniu kоdu QR, weryfikаcji Sprzedаwcy i kliknięсiu “оdbierz płatnоść”. Etykieta dІa wysyłki paczki zostаnie wygenerоwana аutomatуcznie pо zаkоńczeniu weryfikacji."
Powiem wam, zmęczona upałem o mało co nie zeskanowałam tego kodu, no bo w końcu wiadomość przez portal dostałam, ale na szczęście w ostatniej chwili mnie otrzeźwiło. Może dlatego, że na samym końcu był dopisek: "Nie możesz wymieniać wiadomości z tym użytkownikiem, ponieważ jego konto zostało wyłączone". Poza tym owo wyłączone konto nie miało nic wspólnego z danymi kobiety, która niby zakupiła strój.
Nie potrzebuje ktoś stroju do show dance lub modern? Bo chyba bezpieczniej na Piekielnych sprzedać... Dobra, to taki żarcik był ;)
Wystawiłam na trzyliterowym portalu ogłoszeniowym coś. A, dobra, żadna tajemnica, strój do tańca Młodej z minionego sezonu. Cena trzycyfrowa (w sumie wystawiłam za połowę tego, ile ja zapłaciłam), ale to akurat najmniej ważne. Prawie od razu po zamieszczeniu ogłoszenia dostałam sms-a "potwierdź sprzedaż" z jakimś linkiem, w który należało kliknąć. Tak, oczywiście, już się rozpędziłam klikać we wszystkie linki, jakie mi przychodzą, tutaj od razu wiedziałam, że to przekręt, więc po prostu sms-a usunęłam, dla spokoju sumienia sprawdziłam ogłoszenie - nikt nie kliknął w "kup".
Ogłoszenie sobie "wisiało" jakiś tydzień, co prawda kasa nie jest mi pilnie potrzebna, ale porządki robię i chcę się pozbyć wszystkiego, co niepotrzebnie zabiera miejsce, więc wybrałam opcję "promuj ogłoszenie". I też prawie natychmiast (tak ok. 10 min.) na portalu otrzymałam wiadomość - wklejam:
"Dzień dоbry, ***! Z przyjemnością infоrmujemy, żе trаnsakcja doszłа do skutku! Klient ***** ***** zakupił prоdukt strój do tańca show dance lub modern о wartości 450 zł kоrzуstając z usługi "Kup z przesyłką".Dаnе dо nadania przesyłki: (pominęłam, ale dane jakiejś kobiety). Potwierdzeniе zamоwienia orаz оtrzymanie środków zа sprzedаny przеdmiot nastąpi ро zeskanowaniu kоdu QR, weryfikаcji Sprzedаwcy i kliknięсiu “оdbierz płatnоść”. Etykieta dІa wysyłki paczki zostаnie wygenerоwana аutomatуcznie pо zаkоńczeniu weryfikacji."
Powiem wam, zmęczona upałem o mało co nie zeskanowałam tego kodu, no bo w końcu wiadomość przez portal dostałam, ale na szczęście w ostatniej chwili mnie otrzeźwiło. Może dlatego, że na samym końcu był dopisek: "Nie możesz wymieniać wiadomości z tym użytkownikiem, ponieważ jego konto zostało wyłączone". Poza tym owo wyłączone konto nie miało nic wspólnego z danymi kobiety, która niby zakupiła strój.
Nie potrzebuje ktoś stroju do show dance lub modern? Bo chyba bezpieczniej na Piekielnych sprzedać... Dobra, to taki żarcik był ;)
portale_ogłoszeniowe
Ocena:
122
(132)
Oczywiście po przeczytaniu historii o obcych ludziach zagadujących na ulicy przypomniało mi się... Ale autentycznie mi się przypomniało, to wydarzenie zagrzebałam mocno gdzieś w zakamarkach pamięci, dla mnie było bardzo nieprzyjemne, chociaż nic się złego nie wydarzyło.
Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.
Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...
No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.
Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.
Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.
A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).
Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.
Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.
Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...
No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.
Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.
Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.
A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).
Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.
odludne_miejsce
Ocena:
134
(152)
Upał zabija. Nie, to nie żadna przenośnia, jestem przerażona, zrozpaczona i nie wiem, co mam robić...
Moja sunia, Kruszyna, ma ponad 16 lat. Oprócz tego ma chore serce i nerki, no ogólnie nie jest z nią najlepiej.
Kilka dni temu odebrałam telefon od córki, spanikowanym tonem wykrzyczała mi w słuchawkę, że Kruszyna na spacerze położyła się na trawie, leży, piszczy i nie chce wstać.
Byłam w pracy, ale w drugiej, dodatkowej, więc po sprawdzeniu gdzie i do kogo jeszcze mam się udać wykonałam telefon, że sorry, ale dzisiaj nie przyjdę, przyjechałam do domu w celu udania się z psem do weta (na szczęście wstała, załatwiła się jeszcze i wróciła do domu). Ponieważ byłam po 12 godzinach "nocki" + kilku godzinach pracy dodatkowej, nie poszłam z nią od razu, tylko chwilę odpoczęłam, wychodząc z założenia (jak się potem okazało, bardzo słusznego), że dwie godziny w tą czy w tą to żadna różnica, a nie będę psiesiątka na ten upał ciągnęła.
Kruszyna spacerek powitała z nieodmiennym entuzjazmem, niestety chwilę po wyjściu z domu przewróciła się na środku parkingu, skomlała głośno i żałośnie i mimo, że wcześniej załatwiła się na trawniku, posiusiała się na tym betonowym parkingu. Przerażona i spanikowana wzięłam ją na ręce i zaniosłam do weta (na szczęście mamy blisko).
No cóż, upały są zabójcze dla "sercowców". Dostałam absolutny zakaz wychodzenia z Kruszyną w ciągu dnia, kiedy upał "dobija", tylko rano i wieczorem, ewentualnie jak mi się chce, to mogę w nocy. No mnie nie tyle, że się chce, ale mogę to zrobić, niestety dla Kruszyny noc jest od spania (w sumie teraz to już każda pora jest dla niej "od spania").
No dobra, nie ma sprawy. Tylko, że psu w takie upały bardzo się chce pić, więc pije. Jak wypije, to chce sikać. I piszczy mi, że chce wyjść... I co ja mam zrobić??? Ograniczać jej wodę czy "przetrzymywać" z pełnym pęcherzem do czasu, aż upał zelżeje i można będzie z nią wyjść?
W sumie to pytanie retoryczne, tak się tylko chciałam wyżalić... Na razie zamierzam kupić maty do sikania dla szczeniaków i trudno, niech sika w domu. A prognozy pogody na najbliższe dni nie nastrajają optymistycznie...
P.S. Jakby ktoś miał pomysł, że w takiej sytuacji należy psa już uśpić - ona nie cierpi, nic jej nie boli, jest po prostu słabiutka, ale komfort jej życia niewiele się obniżył, żyje sobie, śpi i JEST. Czy dlatego mam ją zabić, bo jej funkcjonowanie stało się DLA MNIE uciążliwe? Przy każdej wizycie u weta pytam, jak Kruszyna odczuwa swoja chorobę, jeśli mi powie, że boli ją i cierpi, wtedy rozważę uśpienie. Teraz nie.
Moja sunia, Kruszyna, ma ponad 16 lat. Oprócz tego ma chore serce i nerki, no ogólnie nie jest z nią najlepiej.
Kilka dni temu odebrałam telefon od córki, spanikowanym tonem wykrzyczała mi w słuchawkę, że Kruszyna na spacerze położyła się na trawie, leży, piszczy i nie chce wstać.
Byłam w pracy, ale w drugiej, dodatkowej, więc po sprawdzeniu gdzie i do kogo jeszcze mam się udać wykonałam telefon, że sorry, ale dzisiaj nie przyjdę, przyjechałam do domu w celu udania się z psem do weta (na szczęście wstała, załatwiła się jeszcze i wróciła do domu). Ponieważ byłam po 12 godzinach "nocki" + kilku godzinach pracy dodatkowej, nie poszłam z nią od razu, tylko chwilę odpoczęłam, wychodząc z założenia (jak się potem okazało, bardzo słusznego), że dwie godziny w tą czy w tą to żadna różnica, a nie będę psiesiątka na ten upał ciągnęła.
Kruszyna spacerek powitała z nieodmiennym entuzjazmem, niestety chwilę po wyjściu z domu przewróciła się na środku parkingu, skomlała głośno i żałośnie i mimo, że wcześniej załatwiła się na trawniku, posiusiała się na tym betonowym parkingu. Przerażona i spanikowana wzięłam ją na ręce i zaniosłam do weta (na szczęście mamy blisko).
No cóż, upały są zabójcze dla "sercowców". Dostałam absolutny zakaz wychodzenia z Kruszyną w ciągu dnia, kiedy upał "dobija", tylko rano i wieczorem, ewentualnie jak mi się chce, to mogę w nocy. No mnie nie tyle, że się chce, ale mogę to zrobić, niestety dla Kruszyny noc jest od spania (w sumie teraz to już każda pora jest dla niej "od spania").
No dobra, nie ma sprawy. Tylko, że psu w takie upały bardzo się chce pić, więc pije. Jak wypije, to chce sikać. I piszczy mi, że chce wyjść... I co ja mam zrobić??? Ograniczać jej wodę czy "przetrzymywać" z pełnym pęcherzem do czasu, aż upał zelżeje i można będzie z nią wyjść?
W sumie to pytanie retoryczne, tak się tylko chciałam wyżalić... Na razie zamierzam kupić maty do sikania dla szczeniaków i trudno, niech sika w domu. A prognozy pogody na najbliższe dni nie nastrajają optymistycznie...
P.S. Jakby ktoś miał pomysł, że w takiej sytuacji należy psa już uśpić - ona nie cierpi, nic jej nie boli, jest po prostu słabiutka, ale komfort jej życia niewiele się obniżył, żyje sobie, śpi i JEST. Czy dlatego mam ją zabić, bo jej funkcjonowanie stało się DLA MNIE uciążliwe? Przy każdej wizycie u weta pytam, jak Kruszyna odczuwa swoja chorobę, jeśli mi powie, że boli ją i cierpi, wtedy rozważę uśpienie. Teraz nie.
upały
Ocena:
98
(122)
Dobra, znowu mi się przypomniało, tym razem po przeczytaniu pewnej dyskusji na FB.
W sumie to postać głównego "bohatera" tej historii zasługiwała by na kilka wpisów tutaj na Piekielnych, ale nie o to chodzi. Nie lubię go, nie mam ochoty go sobie przypominać, napiszę tylko to, co istotne dla historii.
Moja przyjaciółka ma dwie córki, każda ma inne nazwisko. Obie ma z tym samym indywiduum, tylko starsza ma nazwisko ojca, a młodsza już jej. Dlaczego? Otóż tak ją straszył, tak jej w pewnym momencie "wyprał" umysł, że uwierzyła, że on może jej odebrać dzieci. Niepracujący facet, którego głównym życiowym zajęciem było polegiwanie na kanapie, granie na Play Station i chodzenie na rozmowy o pracę (średnio raz na miesiąc), z których nic nie wynikało, bo "to praca nie dla niego", zdołał wmówić dorosłej, rozsądnej kobiecie, pracującej i zajmującej się domem, dzieckiem i nim, ze w razie czego to JEMU sąd przyzna opiekę nad dzieckiem. Z jednej strony była przekonana, że on ma rację i że gdyby chciał, to by jej zabrał dziecko, z drugiej coraz wyraźniej dostrzegała, że to facet, któremu nie powierzyłaby pod opiekę nawet rybek w akwarium, a co dopiero mówić o dzieciach.
Pod koniec 9-go miesiąca jej drugiej ciąży, Piotruś (imię zmyślone, ale tak mi do niego Piotruś Pan pasuje) postanowił wyjechać do pracy w Holandii. Oczywiście z tej pracy moja przyjaciółka musiała go ściągnąć, bo się "rozchorował" zaraz po przyjeździe, nie miał siły pracować, pieniędzy na powrót niet, więc mu wysłała kasę na powrót. Na szczęście to już była ostatnia rzecz, jaką dla niego zrobiła, bo kiedy go nie było, Agnieszka urodziła drugą córkę, jak najszybciej poszła do USC, gdzie zarejestrowała ją pod swoim nazwiskiem, jako ojca podając NN.
Sytuacja ze trzy lata później - Piotruś dziećmi się interesował średnio, np. kilka miesięcy cisza, po czym nagle przychodził, odwiedzał, zabierał na spacery i w ogóle kochający tatuś. Oczywiście przychodził, kiedy jemu pasowało, Agnieszka coraz mocniej zgrzytała zębami podczas jego wzmożonej "ojcowskiej" aktywności, ale w sumie godziła się na coś takiego tylko dla starszej córki, która w tamtym czasie w ojca była wpatrzona jak w obrazek (młodsza mało "tatusia" kojarzyła). Alimentów nie płacił (nadal nie pracował), więc Agnieszka częściowo z potrzeby podratowania finansów, a częściowo z chęci pomocy dawnemu koledze wynajęła mu jeden z dwóch pokoi w swoim mieszkaniu.
To był strzał w dziesiątkę, dawna luźna znajomość przekształciła się w solidną przyjaźń trwająca do dziś (nie, bez żadnych erotycznych czy romantycznych podtekstów, to była i jest autentyczna damsko-męska przyjaźń), ona mu wynajęła ten pokój dosłownie za grosze (które jednak mocno ja ratowały), on zagubiony i dopiero "wychodzący na prostą" po różnych życiowych zawirowaniach w razie potrzeby pomagał jej przy dzieciach i w różnych innych sprawach.
I teraz sytuacja, której nie widziałam, została mi opowiedziana i bardzo żałuje, ze mnie tam nie było.
Agnieszka była w pracy, dzieci w domu z przyjacielem (dobra, dajmy mu Marek na imię), kochający tatuś wysłał sms-a, że on zabiera dzieci na spacer. Musiał go chyba pisać idąc już po schodach, bo Agnieszka nie zdążyła zawiadomić Marka (gdyby zdążyła, pewnie by powiedziała, że Piotruś może wziąć dzieci). Niestety, kiedy jaśnie pan i władca zjawił się z informacją "biorę dzieci", Marek grzecznie mu odpowiedział, że sorry, ale on o tym nic nie wie, dzieci są pod jego opieką i może je wydać dopiero, jak dostanie takie info od Agnieszki. Piotruś wpadł w szał, ma być tak jak on chce, no i spróbował swojej najprostszej metody, czyli rozwiązania siłowego. Kurczę, tylko tym razem miał przed sobą nie kobietę, a sprawnego, wysportowanego faceta, który w dodatku właśnie zaczął się interesować różnymi sztukami walki (zostało mu to do tej pory, amatorsko bo amatorsko ale ma sukcesy na tym polu). Wymachiwanie łapkami przez Piotrusia nie zrobiło na Marku żadnego wrażenia, przez chwilę przytrzymywał go po prostu na odległość ramienia, potem znudzony tym wymachiwaniem i stekiem wyzwisk (z których "popychacz" było najdelikatniejszym), za pomocą celnego ciosu posłał go w róg przedpokoju.
Co zrobił wtedy Piotruś? No oczywiście jak typowy przedstawiciel ideologii CHwDP, zadzwonił po Policję, bo mnie tu biją i dzieci nie pozwalają wziąć! MOICH dzieci!!!
Patrol zjawił się dosyć szybko i wykazał się dużym rozsądkiem. Widząc ciskającego się, bluźniącego i ogólnie mocno niestabilnego "poszkodowanego" oraz spokojnego "agresora", kwestię "pobicia" zostawili na później, chcieli dojść o co w ogóle chodzi. No jak to o co, dzieci mi nie pozwala wziąć!
Na pytające spojrzenie policjantów Marek wyjaśnił, że Piotrusia pierwszy raz w życiu widzi na oczy, że na chwile obecną dzieci są pod jego opieką, owszem, zapewne to ojciec, bo starsza dziewczynka przywitała go okrzykiem "tata", ale i tak nie wyda dzieci bez potwierdzenia od ich matki, że ma to zrobić. Poza tym, wg jego informacji, córką Piotrusia jest tylko starsza dziewczynka.
Pytające spojrzenie policjantów zwróciło się teraz na Piotrusia. "To pana dzieci?" "Tak, to moje córki, chciałem je wziąć na spacer, a ten..." "Pytam, czy to pana dzieci?" "No tak" "Obie?" "No oficjalnie to tylko starsza, ale..." "Proszę pana, ale mnie interesuje tylko to, co jest oficjalnie. Czy obie dziewczynki są wg dokumentów pańskimi córkami?" "No nie, tylko starsza, ale..." "W takim razie sprawa jest prosta - jako ojciec ma pan pełne prawo do kontaktów z dzieckiem, zgłaszał pan trudności w egzekwowaniu tego prawa, jesteśmy tu i może pan zabrać na spacer czy co tam pan zaplanował wyłącznie swoją córkę. Czyli starszą dziewczynkę." "Albo biorę obie, albo żadnej!" "Zwracam panu uwagę, że wg dokumentów nie jest pan nikim bliskim dla młodszej dziewczynki. Na pewno nie pozwolimy panu jej zabrać, bo pan tak chce".
Piotrusiowi w tym momencie przypomniało się, że on przecież jest CHwDP całą gębą, pobluźnił jeszcze trochę w stylu "je*ane psy", ale poszedł, zanim policjanci wkurzyli się na tyle, żeby zacząć z tego wyciągać konsekwencje.
P.S. Agnieszka była na tyle rozsądna, że akty urodzenia dzieci miała w jakimś łatwo dostępnym miejscu, w którymś momencie tej afery Marek poszedł po nie i pokazał policjantom, bo tak na słowo to chyba niekoniecznie by uwierzyli.
A sprawy o "pobicie" Piotrusia Marek jakoś do tej pory się nie doczekał, mimo że ten się mocno tym odgrażał.
W sumie to postać głównego "bohatera" tej historii zasługiwała by na kilka wpisów tutaj na Piekielnych, ale nie o to chodzi. Nie lubię go, nie mam ochoty go sobie przypominać, napiszę tylko to, co istotne dla historii.
Moja przyjaciółka ma dwie córki, każda ma inne nazwisko. Obie ma z tym samym indywiduum, tylko starsza ma nazwisko ojca, a młodsza już jej. Dlaczego? Otóż tak ją straszył, tak jej w pewnym momencie "wyprał" umysł, że uwierzyła, że on może jej odebrać dzieci. Niepracujący facet, którego głównym życiowym zajęciem było polegiwanie na kanapie, granie na Play Station i chodzenie na rozmowy o pracę (średnio raz na miesiąc), z których nic nie wynikało, bo "to praca nie dla niego", zdołał wmówić dorosłej, rozsądnej kobiecie, pracującej i zajmującej się domem, dzieckiem i nim, ze w razie czego to JEMU sąd przyzna opiekę nad dzieckiem. Z jednej strony była przekonana, że on ma rację i że gdyby chciał, to by jej zabrał dziecko, z drugiej coraz wyraźniej dostrzegała, że to facet, któremu nie powierzyłaby pod opiekę nawet rybek w akwarium, a co dopiero mówić o dzieciach.
Pod koniec 9-go miesiąca jej drugiej ciąży, Piotruś (imię zmyślone, ale tak mi do niego Piotruś Pan pasuje) postanowił wyjechać do pracy w Holandii. Oczywiście z tej pracy moja przyjaciółka musiała go ściągnąć, bo się "rozchorował" zaraz po przyjeździe, nie miał siły pracować, pieniędzy na powrót niet, więc mu wysłała kasę na powrót. Na szczęście to już była ostatnia rzecz, jaką dla niego zrobiła, bo kiedy go nie było, Agnieszka urodziła drugą córkę, jak najszybciej poszła do USC, gdzie zarejestrowała ją pod swoim nazwiskiem, jako ojca podając NN.
Sytuacja ze trzy lata później - Piotruś dziećmi się interesował średnio, np. kilka miesięcy cisza, po czym nagle przychodził, odwiedzał, zabierał na spacery i w ogóle kochający tatuś. Oczywiście przychodził, kiedy jemu pasowało, Agnieszka coraz mocniej zgrzytała zębami podczas jego wzmożonej "ojcowskiej" aktywności, ale w sumie godziła się na coś takiego tylko dla starszej córki, która w tamtym czasie w ojca była wpatrzona jak w obrazek (młodsza mało "tatusia" kojarzyła). Alimentów nie płacił (nadal nie pracował), więc Agnieszka częściowo z potrzeby podratowania finansów, a częściowo z chęci pomocy dawnemu koledze wynajęła mu jeden z dwóch pokoi w swoim mieszkaniu.
To był strzał w dziesiątkę, dawna luźna znajomość przekształciła się w solidną przyjaźń trwająca do dziś (nie, bez żadnych erotycznych czy romantycznych podtekstów, to była i jest autentyczna damsko-męska przyjaźń), ona mu wynajęła ten pokój dosłownie za grosze (które jednak mocno ja ratowały), on zagubiony i dopiero "wychodzący na prostą" po różnych życiowych zawirowaniach w razie potrzeby pomagał jej przy dzieciach i w różnych innych sprawach.
I teraz sytuacja, której nie widziałam, została mi opowiedziana i bardzo żałuje, ze mnie tam nie było.
Agnieszka była w pracy, dzieci w domu z przyjacielem (dobra, dajmy mu Marek na imię), kochający tatuś wysłał sms-a, że on zabiera dzieci na spacer. Musiał go chyba pisać idąc już po schodach, bo Agnieszka nie zdążyła zawiadomić Marka (gdyby zdążyła, pewnie by powiedziała, że Piotruś może wziąć dzieci). Niestety, kiedy jaśnie pan i władca zjawił się z informacją "biorę dzieci", Marek grzecznie mu odpowiedział, że sorry, ale on o tym nic nie wie, dzieci są pod jego opieką i może je wydać dopiero, jak dostanie takie info od Agnieszki. Piotruś wpadł w szał, ma być tak jak on chce, no i spróbował swojej najprostszej metody, czyli rozwiązania siłowego. Kurczę, tylko tym razem miał przed sobą nie kobietę, a sprawnego, wysportowanego faceta, który w dodatku właśnie zaczął się interesować różnymi sztukami walki (zostało mu to do tej pory, amatorsko bo amatorsko ale ma sukcesy na tym polu). Wymachiwanie łapkami przez Piotrusia nie zrobiło na Marku żadnego wrażenia, przez chwilę przytrzymywał go po prostu na odległość ramienia, potem znudzony tym wymachiwaniem i stekiem wyzwisk (z których "popychacz" było najdelikatniejszym), za pomocą celnego ciosu posłał go w róg przedpokoju.
Co zrobił wtedy Piotruś? No oczywiście jak typowy przedstawiciel ideologii CHwDP, zadzwonił po Policję, bo mnie tu biją i dzieci nie pozwalają wziąć! MOICH dzieci!!!
Patrol zjawił się dosyć szybko i wykazał się dużym rozsądkiem. Widząc ciskającego się, bluźniącego i ogólnie mocno niestabilnego "poszkodowanego" oraz spokojnego "agresora", kwestię "pobicia" zostawili na później, chcieli dojść o co w ogóle chodzi. No jak to o co, dzieci mi nie pozwala wziąć!
Na pytające spojrzenie policjantów Marek wyjaśnił, że Piotrusia pierwszy raz w życiu widzi na oczy, że na chwile obecną dzieci są pod jego opieką, owszem, zapewne to ojciec, bo starsza dziewczynka przywitała go okrzykiem "tata", ale i tak nie wyda dzieci bez potwierdzenia od ich matki, że ma to zrobić. Poza tym, wg jego informacji, córką Piotrusia jest tylko starsza dziewczynka.
Pytające spojrzenie policjantów zwróciło się teraz na Piotrusia. "To pana dzieci?" "Tak, to moje córki, chciałem je wziąć na spacer, a ten..." "Pytam, czy to pana dzieci?" "No tak" "Obie?" "No oficjalnie to tylko starsza, ale..." "Proszę pana, ale mnie interesuje tylko to, co jest oficjalnie. Czy obie dziewczynki są wg dokumentów pańskimi córkami?" "No nie, tylko starsza, ale..." "W takim razie sprawa jest prosta - jako ojciec ma pan pełne prawo do kontaktów z dzieckiem, zgłaszał pan trudności w egzekwowaniu tego prawa, jesteśmy tu i może pan zabrać na spacer czy co tam pan zaplanował wyłącznie swoją córkę. Czyli starszą dziewczynkę." "Albo biorę obie, albo żadnej!" "Zwracam panu uwagę, że wg dokumentów nie jest pan nikim bliskim dla młodszej dziewczynki. Na pewno nie pozwolimy panu jej zabrać, bo pan tak chce".
Piotrusiowi w tym momencie przypomniało się, że on przecież jest CHwDP całą gębą, pobluźnił jeszcze trochę w stylu "je*ane psy", ale poszedł, zanim policjanci wkurzyli się na tyle, żeby zacząć z tego wyciągać konsekwencje.
P.S. Agnieszka była na tyle rozsądna, że akty urodzenia dzieci miała w jakimś łatwo dostępnym miejscu, w którymś momencie tej afery Marek poszedł po nie i pokazał policjantom, bo tak na słowo to chyba niekoniecznie by uwierzyli.
A sprawy o "pobicie" Piotrusia Marek jakoś do tej pory się nie doczekał, mimo że ten się mocno tym odgrażał.
dom
Ocena:
94
(102)