Profil użytkownika
Xynthia ♀
Zamieszcza historie od: | 30 sierpnia 2017 - 21:03 |
Ostatnio: | 2 października 2024 - 18:54 |
- Historii na głównej: 145 z 155
- Punktów za historie: 18742
- Komentarzy: 603
- Punktów za komentarze: 4580
Dobra, miałam tego nie wrzucać, bo historie znam już od dawna, ale naprawdę tak z "trzeciej ręki", opowiedziana została mi sporo czasu po wydarzeniach, nawet nie próbowałam znaleźć jej śladu w social mediach, chociaż podobno przez jakiś czas tam się porządna g*wnoburza przewaliła.
Była sobie kobieta, nazwijmy ja Ewa, w średnim wieku. Ewa miała dorosłe dzieci, które już jakiś czas temu "poszły na swoje", bez znaczenia dla historii, pomińmy dzieci. Ewa miała też psa rasy podobno agresywnej (dobra, bardziej w typie rasy, bo pies wzięty ze schroniska), który był super miziakiem i przylepą, zero agresji z jego strony, ot taki "cielaczek", który nie zważając na swoje gabaryty potrafi się każdemu władować na kolana... Pies już swoje lata miał, powiedzmy sobie szczerze, że w okresie, w którym toczyła się ta historia, powolutku zbliżała się do końca swoich dni.
Ewa miała również ojca, relacje z nim były chłodnawe, ale poprawne, kiedyś stwierdziła "no dobra, jest jaki jest, ale to mój ojciec i kocham go". Że nie były to tylko puste słowa okazało się, kiedy ojciec dostał udaru? wylewu? wybaczcie, nie wiem dokładnie, w każdym razie starszy pan, do tej pory całkowicie sprawny i samowystarczalny, z dnia na dzień zamienił się w "roślinkę" bez kontaktu z otoczeniem, wymagającym kompleksowej opieki.
Ewa nie zastanawiała się nawet chwili, ponieważ nie mogła rzucić pracy i jechać do ojca, ściągnęła go do siebie - załatwiła transport przez pół Polski, przystosowała jeden z dwóch pokoi w swoim mieszkaniu dla potrzeb ojca (łóżko rehabilitacyjne itp.), wynajęła opiekunkę na ten czas, kiedy ona była w pracy. W "komplecie" z ojcem zabrała też jego psa. Pies wyczuwając, że z jego panem jest bardzo źle, nie opuszczał go na krok, załatwianie potrzeb fizjologicznych wyglądało tak, że pozwalał się wyprowadzić dosłownie na dwie minuty, szybkie siusiu lub kupka i pędem do domu. Na jedzenie i picie również miał wywalone, dopóki Ewa nie przeniosła misek z wodą i żarciem do pokoju, w którym leżał ojciec (i rezydował nie opuszczający go pies), to niczego nie ruszył, bo po prostu nie szedł do kuchni zjeść.
Taka sytuacja trwała około miesiąca, po czym ojciec umarł. Ewa naprawdę kochała ojca, mocno ją to "walnęło", ale musiała się szybko pozbierać, bo wiadomo - pogrzeb, sprawy spadkowe itp. Pies (ten ojca pies) również mocno to przeżył, kilka dni wył i szukał pana, zwinięty w kłębek pod jego łóżkiem odmawiał jakiejkolwiek aktywności, ale po jakimś czasie i Ewa i pies zaczęli powoli wracać do siebie i próbowali normalnie funkcjonować. No właśnie, próbowali...
Pamiętacie, że Ewa miała psa? Otóż zwierzaki od pierwszego kopa zapałały do siebie czystą, niewytłumaczalną nienawiścią. Delikatnie przypuszczam, że po prostu spotkało się dwóch samców afla i żaden nie chciał odpuścić. Dopóki pies ojca był na zasadzie "gościa", było w miarę OK, psy nie wchodziły sobie w drogę, ty żyjesz tu, ja żyję tu, tam jest twój pan, a tu jest moja pani. No "pana" już nie było, pies był gotów uznać, że teraz ma nowa panią, ale na swoich zasadach. Zawsze był "pierwszy po bogu", teraz też tak ma być! Pies rezydent absolutnie się nie zgadzał na takie rozwiązanie i swoją degradację, zaczęły się problemy.
Pies Ewy był większy i teoretycznie silniejszy, ale stary i schorowany. Pies jej ojca mniejszy i "łagodniejszej" rasy, ale młodszy i zadziorny, z determinacja usiłujący wywalczyć sobie należną mu pozycję w stadzie. To, co nastąpiło później, to był jakiś horror. Psy walczyły dosłownie o wszystko, dopóki ta walka polegała na powarkiwaniu i pokazywaniu zębów, Ewa łudziła się, że jakoś się dogadają, że to się jakoś ułoży, no niestety, po pewnym czasie polała się krew (rozerwane ucho u jednego i rana po ugryzieniu na barku u drugiego). Weterynarz przytomnie zaproponował pomoc psiego behawiorysty, Ewa skwapliwie skorzystała, niestety nie pomógł.
Doszło do sytuacji, kiedy Ewa z wielkim bólem serca zdecydowała się oddać komuś psa swojego ojca. Czuła się, jakby zdradzała w tym momencie swojego ojca, nie obiecywała mu tego, ale dla niej oczywiste było, że zaopiekuje się jego psem, czuła się, jakby złamała tę nie wypowiedzianą obietnicę. Ponieważ oddanie psa ot tak, do schroniska lub poprzez ogłoszenie absolutnie nie wchodziło w grę, Ewa chciała mieć pewność, ze pies trafi w dobre ręce, poszperała na fb, znalazła odpowiednią grupę i wrzuciła tam post, w którym szczerze opisała całą sytuację. W efekcie wylały się na nią całe hektolitry g*wna:
"Tak, spadek po tatusiu to się chętnie przygarnęło, ale już psem się zaopiekować to za ciężko!" - wiecie co, kwestie finansowe akurat najmniej mnie obchodzą i nie znam tego aspektu historii. Ale dla mnie bez różnicy, czy ojciec zostawił Ewie kawalerkę w mało atrakcyjnej dzielnicy i trzycyfrową sumę na koncie (+ konieczność opłacenia bieżących rachunków), czy też kilka atrakcyjnych nieruchomości i kwotę, w której z niedowierzaniem liczysz zera... Była jedynaczką, odziedziczyła wszystko 'z automatu", gdyby ojciec zadecydował inaczej, mógł spisać testament.
"Jak to psy się nie dogadują, nie umiesz postępować z psami, oba ci powinni zabrać!" - bez komentarza.
"No nie żartuj, że chcesz oddać psa, bo warknął na twojego bombelka!" - tu potrzebne krótkie wyjaśnienie, pies Ewy miał "ludzkie" imię, powiedzmy że Michaś, ktoś nie przeczytał dokładnie postu, tylko gdzieś tam mu zajarzyło, że pies warknął (i nie tylko!) na Michasia.
"Co, pieniędzy na psiego behawiorystę szkoda?" - no cóż, z tego co wiem, Ewa wydała kupę kasy na weta i behawiorystę.
Poza tym pouczenia, jak się powinno postępować z psem jednej i drugiej rasy - pies Ewy jak pisałam, był tylko mocno w typie rasy, natomiast pies jej ojca był rasowy. Propozycji domu dla psa, a przynajmniej normalnych propozycji jak na lekarstwo. Krótkie "dobra, biorę" jakoś nie zachęcało Ewy do oddania psa, tak samo jak kilkukrotne dopytywanie się, czy pies na pewno jest rasowy i żądanie zdjęć rodowodu z każdej możliwej strony...
Historia skończyła się dobrze, nie poprzez grupę na fb, tylko poprzez znajomych znajomych znajomych pies znalazł nowy, kochający dom, ale Ewa jeszcze długo miała wyrzuty sumienia, że nie zaopiekowała się właściwie psem ojca.
Była sobie kobieta, nazwijmy ja Ewa, w średnim wieku. Ewa miała dorosłe dzieci, które już jakiś czas temu "poszły na swoje", bez znaczenia dla historii, pomińmy dzieci. Ewa miała też psa rasy podobno agresywnej (dobra, bardziej w typie rasy, bo pies wzięty ze schroniska), który był super miziakiem i przylepą, zero agresji z jego strony, ot taki "cielaczek", który nie zważając na swoje gabaryty potrafi się każdemu władować na kolana... Pies już swoje lata miał, powiedzmy sobie szczerze, że w okresie, w którym toczyła się ta historia, powolutku zbliżała się do końca swoich dni.
Ewa miała również ojca, relacje z nim były chłodnawe, ale poprawne, kiedyś stwierdziła "no dobra, jest jaki jest, ale to mój ojciec i kocham go". Że nie były to tylko puste słowa okazało się, kiedy ojciec dostał udaru? wylewu? wybaczcie, nie wiem dokładnie, w każdym razie starszy pan, do tej pory całkowicie sprawny i samowystarczalny, z dnia na dzień zamienił się w "roślinkę" bez kontaktu z otoczeniem, wymagającym kompleksowej opieki.
Ewa nie zastanawiała się nawet chwili, ponieważ nie mogła rzucić pracy i jechać do ojca, ściągnęła go do siebie - załatwiła transport przez pół Polski, przystosowała jeden z dwóch pokoi w swoim mieszkaniu dla potrzeb ojca (łóżko rehabilitacyjne itp.), wynajęła opiekunkę na ten czas, kiedy ona była w pracy. W "komplecie" z ojcem zabrała też jego psa. Pies wyczuwając, że z jego panem jest bardzo źle, nie opuszczał go na krok, załatwianie potrzeb fizjologicznych wyglądało tak, że pozwalał się wyprowadzić dosłownie na dwie minuty, szybkie siusiu lub kupka i pędem do domu. Na jedzenie i picie również miał wywalone, dopóki Ewa nie przeniosła misek z wodą i żarciem do pokoju, w którym leżał ojciec (i rezydował nie opuszczający go pies), to niczego nie ruszył, bo po prostu nie szedł do kuchni zjeść.
Taka sytuacja trwała około miesiąca, po czym ojciec umarł. Ewa naprawdę kochała ojca, mocno ją to "walnęło", ale musiała się szybko pozbierać, bo wiadomo - pogrzeb, sprawy spadkowe itp. Pies (ten ojca pies) również mocno to przeżył, kilka dni wył i szukał pana, zwinięty w kłębek pod jego łóżkiem odmawiał jakiejkolwiek aktywności, ale po jakimś czasie i Ewa i pies zaczęli powoli wracać do siebie i próbowali normalnie funkcjonować. No właśnie, próbowali...
Pamiętacie, że Ewa miała psa? Otóż zwierzaki od pierwszego kopa zapałały do siebie czystą, niewytłumaczalną nienawiścią. Delikatnie przypuszczam, że po prostu spotkało się dwóch samców afla i żaden nie chciał odpuścić. Dopóki pies ojca był na zasadzie "gościa", było w miarę OK, psy nie wchodziły sobie w drogę, ty żyjesz tu, ja żyję tu, tam jest twój pan, a tu jest moja pani. No "pana" już nie było, pies był gotów uznać, że teraz ma nowa panią, ale na swoich zasadach. Zawsze był "pierwszy po bogu", teraz też tak ma być! Pies rezydent absolutnie się nie zgadzał na takie rozwiązanie i swoją degradację, zaczęły się problemy.
Pies Ewy był większy i teoretycznie silniejszy, ale stary i schorowany. Pies jej ojca mniejszy i "łagodniejszej" rasy, ale młodszy i zadziorny, z determinacja usiłujący wywalczyć sobie należną mu pozycję w stadzie. To, co nastąpiło później, to był jakiś horror. Psy walczyły dosłownie o wszystko, dopóki ta walka polegała na powarkiwaniu i pokazywaniu zębów, Ewa łudziła się, że jakoś się dogadają, że to się jakoś ułoży, no niestety, po pewnym czasie polała się krew (rozerwane ucho u jednego i rana po ugryzieniu na barku u drugiego). Weterynarz przytomnie zaproponował pomoc psiego behawiorysty, Ewa skwapliwie skorzystała, niestety nie pomógł.
Doszło do sytuacji, kiedy Ewa z wielkim bólem serca zdecydowała się oddać komuś psa swojego ojca. Czuła się, jakby zdradzała w tym momencie swojego ojca, nie obiecywała mu tego, ale dla niej oczywiste było, że zaopiekuje się jego psem, czuła się, jakby złamała tę nie wypowiedzianą obietnicę. Ponieważ oddanie psa ot tak, do schroniska lub poprzez ogłoszenie absolutnie nie wchodziło w grę, Ewa chciała mieć pewność, ze pies trafi w dobre ręce, poszperała na fb, znalazła odpowiednią grupę i wrzuciła tam post, w którym szczerze opisała całą sytuację. W efekcie wylały się na nią całe hektolitry g*wna:
"Tak, spadek po tatusiu to się chętnie przygarnęło, ale już psem się zaopiekować to za ciężko!" - wiecie co, kwestie finansowe akurat najmniej mnie obchodzą i nie znam tego aspektu historii. Ale dla mnie bez różnicy, czy ojciec zostawił Ewie kawalerkę w mało atrakcyjnej dzielnicy i trzycyfrową sumę na koncie (+ konieczność opłacenia bieżących rachunków), czy też kilka atrakcyjnych nieruchomości i kwotę, w której z niedowierzaniem liczysz zera... Była jedynaczką, odziedziczyła wszystko 'z automatu", gdyby ojciec zadecydował inaczej, mógł spisać testament.
"Jak to psy się nie dogadują, nie umiesz postępować z psami, oba ci powinni zabrać!" - bez komentarza.
"No nie żartuj, że chcesz oddać psa, bo warknął na twojego bombelka!" - tu potrzebne krótkie wyjaśnienie, pies Ewy miał "ludzkie" imię, powiedzmy że Michaś, ktoś nie przeczytał dokładnie postu, tylko gdzieś tam mu zajarzyło, że pies warknął (i nie tylko!) na Michasia.
"Co, pieniędzy na psiego behawiorystę szkoda?" - no cóż, z tego co wiem, Ewa wydała kupę kasy na weta i behawiorystę.
Poza tym pouczenia, jak się powinno postępować z psem jednej i drugiej rasy - pies Ewy jak pisałam, był tylko mocno w typie rasy, natomiast pies jej ojca był rasowy. Propozycji domu dla psa, a przynajmniej normalnych propozycji jak na lekarstwo. Krótkie "dobra, biorę" jakoś nie zachęcało Ewy do oddania psa, tak samo jak kilkukrotne dopytywanie się, czy pies na pewno jest rasowy i żądanie zdjęć rodowodu z każdej możliwej strony...
Historia skończyła się dobrze, nie poprzez grupę na fb, tylko poprzez znajomych znajomych znajomych pies znalazł nowy, kochający dom, ale Ewa jeszcze długo miała wyrzuty sumienia, że nie zaopiekowała się właściwie psem ojca.
grupy_na_fb
Ocena:
122
(138)
Dziękuję, Piekielni!
https://piekielni.pl/91582#comments
Ponieważ z FedEx-em w żaden sposób nie dało się skontaktować, postawiłam na kontakt ze sprzedawcą i to był strzał w dziesiątkę! Pierwszy mój telefon spowodował kolejną próbę doręczenia, nie muszę chyba dodawać, że mimo mojego "kwitnięcia" w domu status przesyłki zmienił się po godz. 16-tej na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana"? Zadzwoniłam ponownie, ponownie przesyłka objawiła się jako "w doręczeniu", tuż przed 16-tą wkurzona na maxa zadzwoniłam po raz trzeci. Przeprosiłam, że tuż przed końcem ich pracy dzwonię (do 16-tej można się do nich dodzwonić), że przesyłka nadal ma status "w doręczeniu", ale jestem w stanie założyć się o wszystkie pieniądze świata, że najpóźniej do 17-tej zmieni się to na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana". Przy czym po raz pierwszy wspomniałam o czymś, co podpowiedzieli mi Piekielni w komentarzach - zarówno mój blok mieszkalny, jak i teren wokół niego są objęte monitoringiem, a jedna z kamer jest skierowana prościutko na osoby podchodzące do domofonu...
Pani na infolinii sprzedającego bardzo się ucieszyła na tę wiadomość, zapewniła, że już pisze maila do FedEx-u, w którym podkreśli tę okoliczność i będzie mnie informować o rezultacie.
No nie uwierzycie, trochę więcej niż pół godzinki upłynęło, jak mi się kurier z FedEx-u "zameldował" przez domofon, że ma dla mnie paczkę. Tak jak zazwyczaj pytam, czy zejść na dół i pomóc przy wnoszeniu (paczka 18 kg. ważyła), tak teraz z dziką satysfakcją rzuciłam tylko w domofon "dziesiąte piętro" i żałowałam, że obie windy działają.
Jeszcze raz dziękuję, Piekielni, bez waszych komentarzy chyba by mi nie przyszło do głowy, żeby wspomnieć o monitoringu, a chyba właśnie to było kluczową informacją, która spowodowała dostarczenie paczki.
https://piekielni.pl/91582#comments
Ponieważ z FedEx-em w żaden sposób nie dało się skontaktować, postawiłam na kontakt ze sprzedawcą i to był strzał w dziesiątkę! Pierwszy mój telefon spowodował kolejną próbę doręczenia, nie muszę chyba dodawać, że mimo mojego "kwitnięcia" w domu status przesyłki zmienił się po godz. 16-tej na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana"? Zadzwoniłam ponownie, ponownie przesyłka objawiła się jako "w doręczeniu", tuż przed 16-tą wkurzona na maxa zadzwoniłam po raz trzeci. Przeprosiłam, że tuż przed końcem ich pracy dzwonię (do 16-tej można się do nich dodzwonić), że przesyłka nadal ma status "w doręczeniu", ale jestem w stanie założyć się o wszystkie pieniądze świata, że najpóźniej do 17-tej zmieni się to na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana". Przy czym po raz pierwszy wspomniałam o czymś, co podpowiedzieli mi Piekielni w komentarzach - zarówno mój blok mieszkalny, jak i teren wokół niego są objęte monitoringiem, a jedna z kamer jest skierowana prościutko na osoby podchodzące do domofonu...
Pani na infolinii sprzedającego bardzo się ucieszyła na tę wiadomość, zapewniła, że już pisze maila do FedEx-u, w którym podkreśli tę okoliczność i będzie mnie informować o rezultacie.
No nie uwierzycie, trochę więcej niż pół godzinki upłynęło, jak mi się kurier z FedEx-u "zameldował" przez domofon, że ma dla mnie paczkę. Tak jak zazwyczaj pytam, czy zejść na dół i pomóc przy wnoszeniu (paczka 18 kg. ważyła), tak teraz z dziką satysfakcją rzuciłam tylko w domofon "dziesiąte piętro" i żałowałam, że obie windy działają.
Jeszcze raz dziękuję, Piekielni, bez waszych komentarzy chyba by mi nie przyszło do głowy, żeby wspomnieć o monitoringu, a chyba właśnie to było kluczową informacją, która spowodowała dostarczenie paczki.
kurierzy
Ocena:
152
(162)
Właśnie rozstrzygnęłam mój prywatny konkurs na najgorszą firmę kurierską. Jest to - uwaga, uwaga, nie będę "kamuflować" nazwy, pisać ogólnikami czy kalamburami, jest to FedEx.
Zamówiłam Młodej fotel gamingowy, spojrzałam na opcje dostawy, no niestety nie ma możliwości wyboru firmy kurierskiej, tylko FedEx. Z tej akurat nigdy nie korzystałam, ale na podstawie wcześniejszych doświadczeń z innymi firmami optymistycznie uznałam, że zawsze wszystko idzie załatwić i nie będzie tak źle. O ja naiwna...
Oczywiście, zamówiłam tak, żeby w przewidzianym czasie dostawy ktoś był w domu, niestety przy zamawianiu był podany przedział kilku dni roboczych, z których jeden był dla mnie "roboczy" jak najbardziej, bo musiałam być w pracy. Tu już oczywiście nie wina firmy, tylko złośliwość losu, że dostawę zaplanowali na ten jeden jedyny dzień, kiedy ja byłam 12 godz. w pracy. No, może tylko mogłabym się czepiać tego, że maila i sms-a z informacją o dostawie w godz. 12.00-15.00 dostałam w dniu dostawy o 10-tej, kiedy będąc w pracy już naprawdę nic nie mogłam zrobić.
Żywiłam delikatną nadzieję, że to będzie jednak bliżej 15-tej, kiedy Młoda wróci już ze szkoły, niestety tak gdzieś po 17-tej klikając na śledzenie przesyłki zauważyłam, że wpisano nieudaną próbę doręczenia i informację "przesyłka awizowana". I tu pierwszy zgrzyt. Dla mnie zwrot "przesyłka awizowana" oznacza, że dostałam awizo - informację, że przesyłki nie udało się dostarczyć i kontakt do ustalenia następnej próby odbioru lub osobistego odbioru przeze mnie (tak, zależało mi, chciałam pojechać po ten fotel, poza tym faktycznie nie było mnie w domu). Jednak wszystkie następne informacje czerpałam tylko z linku do śledzenia przesyłki, ponieważ firma:
- nie podaje NIGDZIE nr telefonu;
- w internecie jest kilka adresów ich punktów, typu odbierz/nadaj małą paczkę, tam się chociaż tyle dowiedziałam, że główny punkt przechowywania dużych paczek jest w pobliskim miasteczku oddalonym o 20 km, poza tym nikt mi tam paczki nie wyda;
- jedyna forma kontaktu to czat z wirtualnym doradcą, który nie rozumie, co się do niego pisze, mimo że starałam się krótko i konkretnie;
- wirtualny doradca twierdzi, że nie istnieje mój nr przesyłki, mimo że ja za pomocą dokładnie tego numeru przesyłkę śledzę...
Wiecie co, machnęłam ręką, mimo że Młoda bardzo zawiedziona, że dostawa tak się opóźnia. Ponieważ wiele osób ostrzegało mnie, że FedEx podejmuje tylko jedną próbę doręczenia, to stwierdziłam, że poczekam aż odeślą, skontaktuję się ze sprzedającym i poproszę o wysłanie inną firmą kurierską na mój koszt. Jeśli się nie da, no to poproszę o zwrot pieniędzy, kupię gdzieś nawet drożej, ale gdzie wysyłają jakąś normalną firmą.
Jednak dzisiaj ponownie wstąpiła we mnie nadzieja, bo sprawdzając status przesyłki zauważyłam, że ponownie została wydana kurierowi do doręczenia. Po tygodniu "leżakowania" w punkcie, no ale jednak hurra! Jestem cały dzień w domu, wreszcie Młoda dostanie swój fotel!
Taaa... O godz. 17.40 status przesyłki zmienił się na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana". Siedziałam w domu kamieniem, z psem byłam rano (dostawa jak poprzedni zaplanowana była na 12.00-15.00). Co więcej, razem ze mną siedziało dwóch facetów kładących mi panele w przedpokoju i oni też jako żywo nie słyszeli żeby ktoś dzwonił domofonem. Dodam, że kładzenie paneli generuje mało hałasu, za to mój domofon dużo, jest to dźwięk, który umarłego by obudził, więc jestem pewna, że nikt nie próbował mi dostarczyć tej przesyłki.
I wiecie co mogę? Guano mogę. Skargi nie mam gdzie złożyć, z automatem nie będę gadać, mogę się tylko powkurzać, poczekać na odesłanie przesyłki i załatwić sprawę ze sprzedawcą...
I na pewno nigdy więcej FedEx!
Zamówiłam Młodej fotel gamingowy, spojrzałam na opcje dostawy, no niestety nie ma możliwości wyboru firmy kurierskiej, tylko FedEx. Z tej akurat nigdy nie korzystałam, ale na podstawie wcześniejszych doświadczeń z innymi firmami optymistycznie uznałam, że zawsze wszystko idzie załatwić i nie będzie tak źle. O ja naiwna...
Oczywiście, zamówiłam tak, żeby w przewidzianym czasie dostawy ktoś był w domu, niestety przy zamawianiu był podany przedział kilku dni roboczych, z których jeden był dla mnie "roboczy" jak najbardziej, bo musiałam być w pracy. Tu już oczywiście nie wina firmy, tylko złośliwość losu, że dostawę zaplanowali na ten jeden jedyny dzień, kiedy ja byłam 12 godz. w pracy. No, może tylko mogłabym się czepiać tego, że maila i sms-a z informacją o dostawie w godz. 12.00-15.00 dostałam w dniu dostawy o 10-tej, kiedy będąc w pracy już naprawdę nic nie mogłam zrobić.
Żywiłam delikatną nadzieję, że to będzie jednak bliżej 15-tej, kiedy Młoda wróci już ze szkoły, niestety tak gdzieś po 17-tej klikając na śledzenie przesyłki zauważyłam, że wpisano nieudaną próbę doręczenia i informację "przesyłka awizowana". I tu pierwszy zgrzyt. Dla mnie zwrot "przesyłka awizowana" oznacza, że dostałam awizo - informację, że przesyłki nie udało się dostarczyć i kontakt do ustalenia następnej próby odbioru lub osobistego odbioru przeze mnie (tak, zależało mi, chciałam pojechać po ten fotel, poza tym faktycznie nie było mnie w domu). Jednak wszystkie następne informacje czerpałam tylko z linku do śledzenia przesyłki, ponieważ firma:
- nie podaje NIGDZIE nr telefonu;
- w internecie jest kilka adresów ich punktów, typu odbierz/nadaj małą paczkę, tam się chociaż tyle dowiedziałam, że główny punkt przechowywania dużych paczek jest w pobliskim miasteczku oddalonym o 20 km, poza tym nikt mi tam paczki nie wyda;
- jedyna forma kontaktu to czat z wirtualnym doradcą, który nie rozumie, co się do niego pisze, mimo że starałam się krótko i konkretnie;
- wirtualny doradca twierdzi, że nie istnieje mój nr przesyłki, mimo że ja za pomocą dokładnie tego numeru przesyłkę śledzę...
Wiecie co, machnęłam ręką, mimo że Młoda bardzo zawiedziona, że dostawa tak się opóźnia. Ponieważ wiele osób ostrzegało mnie, że FedEx podejmuje tylko jedną próbę doręczenia, to stwierdziłam, że poczekam aż odeślą, skontaktuję się ze sprzedającym i poproszę o wysłanie inną firmą kurierską na mój koszt. Jeśli się nie da, no to poproszę o zwrot pieniędzy, kupię gdzieś nawet drożej, ale gdzie wysyłają jakąś normalną firmą.
Jednak dzisiaj ponownie wstąpiła we mnie nadzieja, bo sprawdzając status przesyłki zauważyłam, że ponownie została wydana kurierowi do doręczenia. Po tygodniu "leżakowania" w punkcie, no ale jednak hurra! Jestem cały dzień w domu, wreszcie Młoda dostanie swój fotel!
Taaa... O godz. 17.40 status przesyłki zmienił się na "nieudana próba doręczenia, przesyłka awizowana". Siedziałam w domu kamieniem, z psem byłam rano (dostawa jak poprzedni zaplanowana była na 12.00-15.00). Co więcej, razem ze mną siedziało dwóch facetów kładących mi panele w przedpokoju i oni też jako żywo nie słyszeli żeby ktoś dzwonił domofonem. Dodam, że kładzenie paneli generuje mało hałasu, za to mój domofon dużo, jest to dźwięk, który umarłego by obudził, więc jestem pewna, że nikt nie próbował mi dostarczyć tej przesyłki.
I wiecie co mogę? Guano mogę. Skargi nie mam gdzie złożyć, z automatem nie będę gadać, mogę się tylko powkurzać, poczekać na odesłanie przesyłki i załatwić sprawę ze sprzedawcą...
I na pewno nigdy więcej FedEx!
firma kurierska
Ocena:
126
(132)
Kurczę, albo to ja mam jakiegoś pecha (czy też "szczęście" do oszustów), albo różnego rodzaju "działalność" jest już tak rozwinięta, że wszędzie można się na nią natknąć...
Było "na kuriera", było w oficjalnej wiadomości z OLX (zauważyłam, że OLX stara się te wiadomości wyłapywać i usuwać, bo dostałam jeszcze dwie, ale zaraz portal usunął). A teraz jest sms - treść podaję z pamięci, bo wykasowałam natychmiast:
"Witaj, dawno się nie widzieliśmy, bardzo za tobą tęsknię. W międzyczasie zmieniłem numer telefonu, kliknij w poniższy link, aby uzyskać dostęp do mojego WhatsApp."
Ktoś jeszcze został uszczęśliwiony takim sms-em?
Było "na kuriera", było w oficjalnej wiadomości z OLX (zauważyłam, że OLX stara się te wiadomości wyłapywać i usuwać, bo dostałam jeszcze dwie, ale zaraz portal usunął). A teraz jest sms - treść podaję z pamięci, bo wykasowałam natychmiast:
"Witaj, dawno się nie widzieliśmy, bardzo za tobą tęsknię. W międzyczasie zmieniłem numer telefonu, kliknij w poniższy link, aby uzyskać dostęp do mojego WhatsApp."
Ktoś jeszcze został uszczęśliwiony takim sms-em?
wszędzie
Ocena:
83
(101)
Mam w polubieniach na twarzoksiążce pewną fundację zajmującą się pomocą dla zwierząt. I ostatnio z każdym kolejnym postem zaczyna mnie coś trafiać...
Generalnie ludzie obserwujący (i komentujący) tę stronę to typowe "zwierzoluby", wszyscy jak jeden mąż zgodni, że pseudohodowle to zło. Tylko jak wyglądają komentarze, gdy do adopcji jest przeznaczony kundelek? No powiedzmy, taki piesek (suczka) w średnim wieku - nie, nie stary, bez problemów zdrowotnych, ot po prostu pies szuka domu. "Udostępniam", "szukamy domku", "trzymaj się, na pewno ktoś cię pokocha" itp.
Fundacja czasem ma psy odebrane z pseudohodowli. Pod postem - nie o adopcji, tylko z informacją, że np. kilka psów do nich trafiło i wymagają diagnostyki i intensywnego leczenia wysyp komentarzy typu: "jaki cudny, kiedy do adopcji?", "śliczny piesek, mogę go adoptować?", "dam mu domek, co trzeba zrobić, żeby go adoptować?". Podkreślam - psy odebrane z pseudohodowli, a nie można tak sobie psów komuś zabrać, bo to pseudo... To są psy zaniedbane, przetrzymywane w koszmarnych warunkach, z milionem problemów zdrowotnych i na pewno zaniedbane pod względem socjalizacji.
Czyli tak - pseudohodowle są "be", nie kupujemy psa z pseudo, ale jak jest do adopcji odebrany z pseudo, to milion chętnych. Bo "śliczny", bo prawie rasowy, a że z problemami, to co tam, fundacja wyleczy... Owszem, wyleczy bieżące problemy, ale wady genetyczne, skłonność do pewnych chorób i skutki ogólnego, wieloletniego zaniedbania pozostaną. Ale co tam, piesek "śliczny", bierzemy!
A absolutnie "nierasowe" pieski, zdrowe, w pełni sił, czekają nadal na swój dom...
Generalnie ludzie obserwujący (i komentujący) tę stronę to typowe "zwierzoluby", wszyscy jak jeden mąż zgodni, że pseudohodowle to zło. Tylko jak wyglądają komentarze, gdy do adopcji jest przeznaczony kundelek? No powiedzmy, taki piesek (suczka) w średnim wieku - nie, nie stary, bez problemów zdrowotnych, ot po prostu pies szuka domu. "Udostępniam", "szukamy domku", "trzymaj się, na pewno ktoś cię pokocha" itp.
Fundacja czasem ma psy odebrane z pseudohodowli. Pod postem - nie o adopcji, tylko z informacją, że np. kilka psów do nich trafiło i wymagają diagnostyki i intensywnego leczenia wysyp komentarzy typu: "jaki cudny, kiedy do adopcji?", "śliczny piesek, mogę go adoptować?", "dam mu domek, co trzeba zrobić, żeby go adoptować?". Podkreślam - psy odebrane z pseudohodowli, a nie można tak sobie psów komuś zabrać, bo to pseudo... To są psy zaniedbane, przetrzymywane w koszmarnych warunkach, z milionem problemów zdrowotnych i na pewno zaniedbane pod względem socjalizacji.
Czyli tak - pseudohodowle są "be", nie kupujemy psa z pseudo, ale jak jest do adopcji odebrany z pseudo, to milion chętnych. Bo "śliczny", bo prawie rasowy, a że z problemami, to co tam, fundacja wyleczy... Owszem, wyleczy bieżące problemy, ale wady genetyczne, skłonność do pewnych chorób i skutki ogólnego, wieloletniego zaniedbania pozostaną. Ale co tam, piesek "śliczny", bierzemy!
A absolutnie "nierasowe" pieski, zdrowe, w pełni sił, czekają nadal na swój dom...
fundacja
Ocena:
116
(130)
Kupiłam polską flagę przez internet. Na popularnym portalu zakupowym, a w sumie to nie jedną tylko trzy, i tak, zdawałam sobie sprawę z tego, że teraz przez najbliższe dni będą mi się wyświetlać reklamy podobnych produktów.
Niestety, twarzoksiążka ma jakieś swoje własne algorytmy i od momentu zakupu podsuwa mi w proponowanych dla mnie postach strony typu "Polska dla Polaków", "Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem" (przy czym ma to bardzo mało wspólnego z dumą, a bardzo wiele z nienawiścią do nie-Polaków) itp.
Kurde, od dwóch dni (czyli od momentu zakupu) przeglądanie twarzoksiążki zaczynam od kasowania kilkudziesięciu tego typu proponowanych stron... Klikam w "nie wyświetlaj więcej postów od...", albo nawet "blokuj", ale tego jest w cholerę i ciągle mam nowe.
Wiem, że na to nic nie poradzę, ale dla mnie to piekielne. I mam takie rozpaczliwe pytanie - długo jeszcze???
P.S. Jakby ktoś był ciekawy, po co mi była polska flaga - formacja taneczna mojej Młodej zakwalifikowała się na finały mistrzostw świata World Dance Cup, jadą za parę dni reprezentować Polskę.
Niestety, twarzoksiążka ma jakieś swoje własne algorytmy i od momentu zakupu podsuwa mi w proponowanych dla mnie postach strony typu "Polska dla Polaków", "Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem" (przy czym ma to bardzo mało wspólnego z dumą, a bardzo wiele z nienawiścią do nie-Polaków) itp.
Kurde, od dwóch dni (czyli od momentu zakupu) przeglądanie twarzoksiążki zaczynam od kasowania kilkudziesięciu tego typu proponowanych stron... Klikam w "nie wyświetlaj więcej postów od...", albo nawet "blokuj", ale tego jest w cholerę i ciągle mam nowe.
Wiem, że na to nic nie poradzę, ale dla mnie to piekielne. I mam takie rozpaczliwe pytanie - długo jeszcze???
P.S. Jakby ktoś był ciekawy, po co mi była polska flaga - formacja taneczna mojej Młodej zakwalifikowała się na finały mistrzostw świata World Dance Cup, jadą za parę dni reprezentować Polskę.
internet
Ocena:
130
(156)
Jestem przyzwyczajona do specyfiki grup internetowych, ale jakieś combo mi się ostatnio trafiło.
Należę m.in. do pewnej grupy recyklingowej na fb, nie sprzedaje się tam rzeczy, tylko wymienia - no, wiadomo, czasem jest to taka zakamuflowana sprzedaż, jak ktoś pisze, że wymieni daną rzecz za artykuły spożywcze o wartości 50 zł, to nikt się nie będzie bawił w zakupy, tylko te pięć dych dostanie do ręki. Ale najczęściej ludzie chcą na wymianę konkretnych, choć zazwyczaj łatwo dostępnych rzeczy - określony proszek do prania, takie a nie inne słodycze, takiej a takiej marki szampon itp.
Oczywiście, jak na każdej grupie, trafia się na ludzi, którzy wypytują, umawiają się, po czym milkną i znikają jak sen złoty, można się wkurzać, traci się na nich czas, ale przedmiot i tak "pójdzie", a jak nie, no to widocznie nikomu nie jest potrzebny, śmietnik mam blisko.
Ostatnio rzadko zaglądam na grupę, co miałam do oddania, oddałam, a ponieważ mam skłonność do zachwytu byle drobiazgami typu "nie wiem po co mi to, ale jakie fajne, może wziąć?", to unikam grupy. Jednak ktoś poprosił mnie o wystawienie przedmiotu, nie jest to problem, więc wrzuciłam ogłoszenie. Materac piankowo-kokosowy, niewiele używany, bo po prostu zaszła konieczność wymiany na twardszy, czyściutki, zadbany, nie "wyleżany", właścicielka "wyceniła" go na duże opakowanie papieru toaletowego.
Chętna nr 1 - "jakie wymiary ma ten materac?". Podałam, ponieważ szybciej było podać wymiary, niż zwracać uwagę, że są podane w ogłoszeniu. No i ja w takich sytuacjach zazwyczaj piszę "a nie, to za duży/za mały" albo "dziękuję, zastanowię się", ale to ja, pani zapewne zajęta i zalatana, nie ma czasu na drobiazgi, bo odpowiedzi się nie doczekałam.
Chętna nr 2 - "materac aktualny?". Tak, aktualny, usuwam nieaktualne ogłoszenia, no ale to pytanie akurat rozumiem, nie wszyscy usuwają, ogłoszenie sobie "wisi", mimo że przedmiot dawno znalazł nowego właściciela. Odpisałam, że aktualny - cisza.
Chętny nr 3 - "ja bym mógł jeszcze dzisiaj odebrać, tylko teraz na trening jadę, ale zaraz po treningu odbiorę". Hmm, godz. ok 21, materac nie mój (bo dla mnie to nie problem), więc wyjaśniam, że właścicielka nocnego życia nie prowadzi i że zapraszam jutro w dowolnych godzinach, byle znowu nie nocnych. Pan nie widzi problemu, żona pracuje do 15.30, zaraz po pracy podjedzie po materac. Uprzedziłam właścicielkę, panu podałam adres, po godz. 19-tej wysłałam zapytanie, czy zjawi się ktoś po ten materac? Tradycyjnie cisza, brak kontaktu.
Chętna nr 4 - "materac aktualny?". Ponieważ było to tuż po rozmowie z chętnym nr 3 wyjaśniam, że właśnie ktoś już go "zaklepał", ale gdyby coś się zmieniło, to dam znać. "Super, bardzo dziękuję, czekam na wiadomość!". Po zignorowaniu mnie przez chętnego nr 3, na drugi dzień rano informuję chętną nr 4, że materac jednak aktualny. Cisza.
Chętny nr 5 - w sumie to "powtórka" z chętnej nr 2, najpierw pytanie, czy materac aktualny, po mojej odpowiedzi, że tak - cisza.
Chętna nr 6 - "a za co ten materac?". Kurczę, bez informacji za co zamiana, to mi administrator postu nie puści, ale tylko zgrzytnęłam zębami i odpisałam, że za duże opakowanie papieru toaletowego. Po mojej odpowiedzi zgadnijcie co? Tak, CISZA!
Nie ogarniam...facebook
Należę m.in. do pewnej grupy recyklingowej na fb, nie sprzedaje się tam rzeczy, tylko wymienia - no, wiadomo, czasem jest to taka zakamuflowana sprzedaż, jak ktoś pisze, że wymieni daną rzecz za artykuły spożywcze o wartości 50 zł, to nikt się nie będzie bawił w zakupy, tylko te pięć dych dostanie do ręki. Ale najczęściej ludzie chcą na wymianę konkretnych, choć zazwyczaj łatwo dostępnych rzeczy - określony proszek do prania, takie a nie inne słodycze, takiej a takiej marki szampon itp.
Oczywiście, jak na każdej grupie, trafia się na ludzi, którzy wypytują, umawiają się, po czym milkną i znikają jak sen złoty, można się wkurzać, traci się na nich czas, ale przedmiot i tak "pójdzie", a jak nie, no to widocznie nikomu nie jest potrzebny, śmietnik mam blisko.
Ostatnio rzadko zaglądam na grupę, co miałam do oddania, oddałam, a ponieważ mam skłonność do zachwytu byle drobiazgami typu "nie wiem po co mi to, ale jakie fajne, może wziąć?", to unikam grupy. Jednak ktoś poprosił mnie o wystawienie przedmiotu, nie jest to problem, więc wrzuciłam ogłoszenie. Materac piankowo-kokosowy, niewiele używany, bo po prostu zaszła konieczność wymiany na twardszy, czyściutki, zadbany, nie "wyleżany", właścicielka "wyceniła" go na duże opakowanie papieru toaletowego.
Chętna nr 1 - "jakie wymiary ma ten materac?". Podałam, ponieważ szybciej było podać wymiary, niż zwracać uwagę, że są podane w ogłoszeniu. No i ja w takich sytuacjach zazwyczaj piszę "a nie, to za duży/za mały" albo "dziękuję, zastanowię się", ale to ja, pani zapewne zajęta i zalatana, nie ma czasu na drobiazgi, bo odpowiedzi się nie doczekałam.
Chętna nr 2 - "materac aktualny?". Tak, aktualny, usuwam nieaktualne ogłoszenia, no ale to pytanie akurat rozumiem, nie wszyscy usuwają, ogłoszenie sobie "wisi", mimo że przedmiot dawno znalazł nowego właściciela. Odpisałam, że aktualny - cisza.
Chętny nr 3 - "ja bym mógł jeszcze dzisiaj odebrać, tylko teraz na trening jadę, ale zaraz po treningu odbiorę". Hmm, godz. ok 21, materac nie mój (bo dla mnie to nie problem), więc wyjaśniam, że właścicielka nocnego życia nie prowadzi i że zapraszam jutro w dowolnych godzinach, byle znowu nie nocnych. Pan nie widzi problemu, żona pracuje do 15.30, zaraz po pracy podjedzie po materac. Uprzedziłam właścicielkę, panu podałam adres, po godz. 19-tej wysłałam zapytanie, czy zjawi się ktoś po ten materac? Tradycyjnie cisza, brak kontaktu.
Chętna nr 4 - "materac aktualny?". Ponieważ było to tuż po rozmowie z chętnym nr 3 wyjaśniam, że właśnie ktoś już go "zaklepał", ale gdyby coś się zmieniło, to dam znać. "Super, bardzo dziękuję, czekam na wiadomość!". Po zignorowaniu mnie przez chętnego nr 3, na drugi dzień rano informuję chętną nr 4, że materac jednak aktualny. Cisza.
Chętny nr 5 - w sumie to "powtórka" z chętnej nr 2, najpierw pytanie, czy materac aktualny, po mojej odpowiedzi, że tak - cisza.
Chętna nr 6 - "a za co ten materac?". Kurczę, bez informacji za co zamiana, to mi administrator postu nie puści, ale tylko zgrzytnęłam zębami i odpisałam, że za duże opakowanie papieru toaletowego. Po mojej odpowiedzi zgadnijcie co? Tak, CISZA!
Nie ogarniam...
Ocena:
110
(124)
No dobra, wiem że przekręt, ale z takim się jeszcze nie spotkałam, oficjalnie poprzez portal ogłoszeniowy, gdybym była trochę bardziej zmęczona i rozkojarzona, może bym się nabrała.
Wystawiłam na trzyliterowym portalu ogłoszeniowym coś. A, dobra, żadna tajemnica, strój do tańca Młodej z minionego sezonu. Cena trzycyfrowa (w sumie wystawiłam za połowę tego, ile ja zapłaciłam), ale to akurat najmniej ważne. Prawie od razu po zamieszczeniu ogłoszenia dostałam sms-a "potwierdź sprzedaż" z jakimś linkiem, w który należało kliknąć. Tak, oczywiście, już się rozpędziłam klikać we wszystkie linki, jakie mi przychodzą, tutaj od razu wiedziałam, że to przekręt, więc po prostu sms-a usunęłam, dla spokoju sumienia sprawdziłam ogłoszenie - nikt nie kliknął w "kup".
Ogłoszenie sobie "wisiało" jakiś tydzień, co prawda kasa nie jest mi pilnie potrzebna, ale porządki robię i chcę się pozbyć wszystkiego, co niepotrzebnie zabiera miejsce, więc wybrałam opcję "promuj ogłoszenie". I też prawie natychmiast (tak ok. 10 min.) na portalu otrzymałam wiadomość - wklejam:
"Dzień dоbry, ***! Z przyjemnością infоrmujemy, żе trаnsakcja doszłа do skutku! Klient ***** ***** zakupił prоdukt strój do tańca show dance lub modern о wartości 450 zł kоrzуstając z usługi "Kup z przesyłką".Dаnе dо nadania przesyłki: (pominęłam, ale dane jakiejś kobiety). Potwierdzeniе zamоwienia orаz оtrzymanie środków zа sprzedаny przеdmiot nastąpi ро zeskanowaniu kоdu QR, weryfikаcji Sprzedаwcy i kliknięсiu “оdbierz płatnоść”. Etykieta dІa wysyłki paczki zostаnie wygenerоwana аutomatуcznie pо zаkоńczeniu weryfikacji."
Powiem wam, zmęczona upałem o mało co nie zeskanowałam tego kodu, no bo w końcu wiadomość przez portal dostałam, ale na szczęście w ostatniej chwili mnie otrzeźwiło. Może dlatego, że na samym końcu był dopisek: "Nie możesz wymieniać wiadomości z tym użytkownikiem, ponieważ jego konto zostało wyłączone". Poza tym owo wyłączone konto nie miało nic wspólnego z danymi kobiety, która niby zakupiła strój.
Nie potrzebuje ktoś stroju do show dance lub modern? Bo chyba bezpieczniej na Piekielnych sprzedać... Dobra, to taki żarcik był ;)
Wystawiłam na trzyliterowym portalu ogłoszeniowym coś. A, dobra, żadna tajemnica, strój do tańca Młodej z minionego sezonu. Cena trzycyfrowa (w sumie wystawiłam za połowę tego, ile ja zapłaciłam), ale to akurat najmniej ważne. Prawie od razu po zamieszczeniu ogłoszenia dostałam sms-a "potwierdź sprzedaż" z jakimś linkiem, w który należało kliknąć. Tak, oczywiście, już się rozpędziłam klikać we wszystkie linki, jakie mi przychodzą, tutaj od razu wiedziałam, że to przekręt, więc po prostu sms-a usunęłam, dla spokoju sumienia sprawdziłam ogłoszenie - nikt nie kliknął w "kup".
Ogłoszenie sobie "wisiało" jakiś tydzień, co prawda kasa nie jest mi pilnie potrzebna, ale porządki robię i chcę się pozbyć wszystkiego, co niepotrzebnie zabiera miejsce, więc wybrałam opcję "promuj ogłoszenie". I też prawie natychmiast (tak ok. 10 min.) na portalu otrzymałam wiadomość - wklejam:
"Dzień dоbry, ***! Z przyjemnością infоrmujemy, żе trаnsakcja doszłа do skutku! Klient ***** ***** zakupił prоdukt strój do tańca show dance lub modern о wartości 450 zł kоrzуstając z usługi "Kup z przesyłką".Dаnе dо nadania przesyłki: (pominęłam, ale dane jakiejś kobiety). Potwierdzeniе zamоwienia orаz оtrzymanie środków zа sprzedаny przеdmiot nastąpi ро zeskanowaniu kоdu QR, weryfikаcji Sprzedаwcy i kliknięсiu “оdbierz płatnоść”. Etykieta dІa wysyłki paczki zostаnie wygenerоwana аutomatуcznie pо zаkоńczeniu weryfikacji."
Powiem wam, zmęczona upałem o mało co nie zeskanowałam tego kodu, no bo w końcu wiadomość przez portal dostałam, ale na szczęście w ostatniej chwili mnie otrzeźwiło. Może dlatego, że na samym końcu był dopisek: "Nie możesz wymieniać wiadomości z tym użytkownikiem, ponieważ jego konto zostało wyłączone". Poza tym owo wyłączone konto nie miało nic wspólnego z danymi kobiety, która niby zakupiła strój.
Nie potrzebuje ktoś stroju do show dance lub modern? Bo chyba bezpieczniej na Piekielnych sprzedać... Dobra, to taki żarcik był ;)
portale_ogłoszeniowe
Ocena:
123
(133)
Oczywiście po przeczytaniu historii o obcych ludziach zagadujących na ulicy przypomniało mi się... Ale autentycznie mi się przypomniało, to wydarzenie zagrzebałam mocno gdzieś w zakamarkach pamięci, dla mnie było bardzo nieprzyjemne, chociaż nic się złego nie wydarzyło.
Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.
Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...
No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.
Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.
Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.
A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).
Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.
Miałam jakieś 11-12 lat i nie, nie wyglądałam doroślej, dojrzalej. Biust mi zaczynał rosnąć, ale niewielki, ogólnie byłam na etapie "brzydkiego kaczątka" i nikt nie mógłby mnie pomylić ze starszą, dojrzalszą dziewczynką, a tym bardziej z dorosłą osobą.
Byłam na spacerze z psem, ale faktycznie na spacerze, a nie krótkim wyjściem "na siku", więc wybierałam odludne miejsca, gdzie mogłabym psicę spuścić ze smyczy, żeby się wybiegała. Pora - późne popołudnie, miejsce jak pisałam mocno odludne, ja idę chodnikiem między domkami jednorodzinnymi i wręcz pustymi połaciami/polami, sunia biega gdzieś tam daleko (zawsze przybiegała na zawołanie, więc pozwalałam jej odbiegać). Nie wiem skąd się wziął ten facet, ale przyczepił się do mnie i zaczął mnie komplementować. Że piękna jestem, czy nie myślałam o karierze modelki albo aktorki, że on jest zachwycony moją urodą...
No cóż, dla dziewczynki, której lustro mówi codziennie dokładnie co innego, a bliskie osoby raczej dyplomatycznie stwierdzają "no wiesz, kiedyś będziesz piękną kobietą, ale na razie to ci się właśnie rysy twarzy zmieniają...", takie komplementy były balsamem na duszę, ale tylko przez chwilę. Niestety, ta chwila, kiedy go słuchałam uważnie i potakiwałam zarumieniona ze szczęścia, wystarczyła, aby facet nabrał śmiałości, objął mnie ramieniem i zaczął "sterować" w stronę najbliższych krzaków. Kiedyś się tak nie uświadamiało młodzieży, ale jednak zorientowałam się, o co mu chodzi, najpierw mnie sparaliżowało ze strachu, ale zaraz potem głośno wykrzyknęłam imię psa.
Sunia zmaterializowała się przy mnie w pół minuty, facet, którego pierwszą reakcja było pobłażliwe "o, z pieskiem tu jesteś" po obejrzeniu "pieska" przestał mnie obejmować, chociaż jeszcze się nie odczepił, próbował werbalnie przekonać mnie do udania się z nim "tam" - czyli w jakimś bliżej nie określonym kierunku, generalnie mocno "zakrzaczonym", oczywiście po uprzednim wzięciu psa na smycz i (zapewne) przywiązaniu go gdzieś. Przy psie poczułam się już pewniej, ale nadal bałam się tego faceta, więc zrobiłam coś, czego nigdy nie robiłam na spacerach z psem - zdjęłam jej kaganiec. Sunia usiadła przede mną, prezentując w ziewnięciu przepiękne uzębienie, ja ukucnęłam za nią i objęłam ją rękami za szyję - trochę bez sensu, ale tak się czułam bezpieczniej.
Facet był uparty, bo nadal nie odpuszczał, nadal gadał i przekonywał, gdy w tym ferworze swoich "argumentów" za udaniem się z nim "tam" zrobił nieopatrznie krok w moją stronę, usłyszał głuchy, złowieszczy warkot i ponownie zobaczył komplet zębów, tym razem już nie przy ziewnięciu. Usłyszałam tylko, że takie agresywne psy to powinno się usypiać i on to zgłosi, gdzie trzeba. Po czym na szczęście zrezygnował i poszedł sobie.
A w domu dostałam opieprz za zdjęcie psu kagańca. Dobra, nie mam pretensji, bo faktycznie miałam tego nie robić (sunia była przekochana i nawet mnie słuchała, ale kagańca nie dałam rady jej nigdy założyć, tak wykręcała i odwracała pysk, że mnie się to nigdy nie udało), a nie chciałam opowiedzieć, co mi się przydarzyło i dlaczego zdjęłam jej kaganiec. Nie wiem czemu, może się wstydziłam, może się bałam o psa (te słowa faceta, że takie agresywne psy to się powinno usypiać gdzieś mi tam utkwiły w pamięci).
Jakby ktoś był ciekawy rasy psa, to nic takiego. Bokser.
odludne_miejsce
Ocena:
135
(153)
Upał zabija. Nie, to nie żadna przenośnia, jestem przerażona, zrozpaczona i nie wiem, co mam robić...
Moja sunia, Kruszyna, ma ponad 16 lat. Oprócz tego ma chore serce i nerki, no ogólnie nie jest z nią najlepiej.
Kilka dni temu odebrałam telefon od córki, spanikowanym tonem wykrzyczała mi w słuchawkę, że Kruszyna na spacerze położyła się na trawie, leży, piszczy i nie chce wstać.
Byłam w pracy, ale w drugiej, dodatkowej, więc po sprawdzeniu gdzie i do kogo jeszcze mam się udać wykonałam telefon, że sorry, ale dzisiaj nie przyjdę, przyjechałam do domu w celu udania się z psem do weta (na szczęście wstała, załatwiła się jeszcze i wróciła do domu). Ponieważ byłam po 12 godzinach "nocki" + kilku godzinach pracy dodatkowej, nie poszłam z nią od razu, tylko chwilę odpoczęłam, wychodząc z założenia (jak się potem okazało, bardzo słusznego), że dwie godziny w tą czy w tą to żadna różnica, a nie będę psiesiątka na ten upał ciągnęła.
Kruszyna spacerek powitała z nieodmiennym entuzjazmem, niestety chwilę po wyjściu z domu przewróciła się na środku parkingu, skomlała głośno i żałośnie i mimo, że wcześniej załatwiła się na trawniku, posiusiała się na tym betonowym parkingu. Przerażona i spanikowana wzięłam ją na ręce i zaniosłam do weta (na szczęście mamy blisko).
No cóż, upały są zabójcze dla "sercowców". Dostałam absolutny zakaz wychodzenia z Kruszyną w ciągu dnia, kiedy upał "dobija", tylko rano i wieczorem, ewentualnie jak mi się chce, to mogę w nocy. No mnie nie tyle, że się chce, ale mogę to zrobić, niestety dla Kruszyny noc jest od spania (w sumie teraz to już każda pora jest dla niej "od spania").
No dobra, nie ma sprawy. Tylko, że psu w takie upały bardzo się chce pić, więc pije. Jak wypije, to chce sikać. I piszczy mi, że chce wyjść... I co ja mam zrobić??? Ograniczać jej wodę czy "przetrzymywać" z pełnym pęcherzem do czasu, aż upał zelżeje i można będzie z nią wyjść?
W sumie to pytanie retoryczne, tak się tylko chciałam wyżalić... Na razie zamierzam kupić maty do sikania dla szczeniaków i trudno, niech sika w domu. A prognozy pogody na najbliższe dni nie nastrajają optymistycznie...
P.S. Jakby ktoś miał pomysł, że w takiej sytuacji należy psa już uśpić - ona nie cierpi, nic jej nie boli, jest po prostu słabiutka, ale komfort jej życia niewiele się obniżył, żyje sobie, śpi i JEST. Czy dlatego mam ją zabić, bo jej funkcjonowanie stało się DLA MNIE uciążliwe? Przy każdej wizycie u weta pytam, jak Kruszyna odczuwa swoja chorobę, jeśli mi powie, że boli ją i cierpi, wtedy rozważę uśpienie. Teraz nie.
Moja sunia, Kruszyna, ma ponad 16 lat. Oprócz tego ma chore serce i nerki, no ogólnie nie jest z nią najlepiej.
Kilka dni temu odebrałam telefon od córki, spanikowanym tonem wykrzyczała mi w słuchawkę, że Kruszyna na spacerze położyła się na trawie, leży, piszczy i nie chce wstać.
Byłam w pracy, ale w drugiej, dodatkowej, więc po sprawdzeniu gdzie i do kogo jeszcze mam się udać wykonałam telefon, że sorry, ale dzisiaj nie przyjdę, przyjechałam do domu w celu udania się z psem do weta (na szczęście wstała, załatwiła się jeszcze i wróciła do domu). Ponieważ byłam po 12 godzinach "nocki" + kilku godzinach pracy dodatkowej, nie poszłam z nią od razu, tylko chwilę odpoczęłam, wychodząc z założenia (jak się potem okazało, bardzo słusznego), że dwie godziny w tą czy w tą to żadna różnica, a nie będę psiesiątka na ten upał ciągnęła.
Kruszyna spacerek powitała z nieodmiennym entuzjazmem, niestety chwilę po wyjściu z domu przewróciła się na środku parkingu, skomlała głośno i żałośnie i mimo, że wcześniej załatwiła się na trawniku, posiusiała się na tym betonowym parkingu. Przerażona i spanikowana wzięłam ją na ręce i zaniosłam do weta (na szczęście mamy blisko).
No cóż, upały są zabójcze dla "sercowców". Dostałam absolutny zakaz wychodzenia z Kruszyną w ciągu dnia, kiedy upał "dobija", tylko rano i wieczorem, ewentualnie jak mi się chce, to mogę w nocy. No mnie nie tyle, że się chce, ale mogę to zrobić, niestety dla Kruszyny noc jest od spania (w sumie teraz to już każda pora jest dla niej "od spania").
No dobra, nie ma sprawy. Tylko, że psu w takie upały bardzo się chce pić, więc pije. Jak wypije, to chce sikać. I piszczy mi, że chce wyjść... I co ja mam zrobić??? Ograniczać jej wodę czy "przetrzymywać" z pełnym pęcherzem do czasu, aż upał zelżeje i można będzie z nią wyjść?
W sumie to pytanie retoryczne, tak się tylko chciałam wyżalić... Na razie zamierzam kupić maty do sikania dla szczeniaków i trudno, niech sika w domu. A prognozy pogody na najbliższe dni nie nastrajają optymistycznie...
P.S. Jakby ktoś miał pomysł, że w takiej sytuacji należy psa już uśpić - ona nie cierpi, nic jej nie boli, jest po prostu słabiutka, ale komfort jej życia niewiele się obniżył, żyje sobie, śpi i JEST. Czy dlatego mam ją zabić, bo jej funkcjonowanie stało się DLA MNIE uciążliwe? Przy każdej wizycie u weta pytam, jak Kruszyna odczuwa swoja chorobę, jeśli mi powie, że boli ją i cierpi, wtedy rozważę uśpienie. Teraz nie.
upały
Ocena:
99
(123)