Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Xynthia

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2017 - 21:03
Ostatnio: 16 kwietnia 2024 - 9:07
  • Historii na głównej: 126 z 133
  • Punktów za historie: 16680
  • Komentarzy: 509
  • Punktów za komentarze: 3873
 

#84335

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio częste jest narzekanie na pieszych, że przepisy ruchu drogowego ich faworyzują, że są traktowani jak "święte krowy", że pieszy nie wiadomo co musiałby zrobić, aby uznano, że wypadek był z jego winy...

Sytuacja z dzisiaj.

Matka z dziewięcioletnią córką zbliżają się do pasów. Jedzie samochód, bardzo powoli, matka uznaje, że kierowca widzi ich i zwalnia przed przejściem, więc przechodzi. Niestety, kierowca nie zmienia prędkości (niewielkiej, ale stałej), matka, orientując się w sytuacji, usiłuje wycofać się z powrotem na chodnik. Jej się udało, dziecko opóźnione o ćwierć kroku czy ułamki sekund zostaje zahaczone lusterkiem samochodu. Nie wiem, jaka była prędkość samochodu (matka oceniała ją na ok. 10 km/h), ale dziecko przewróciło się, krew się polała (wybity ząb - jedynka), sytuacja ogólnie kwalifikująca się do przyjazdu pogotowia i policji.

Przyjechali jedni i drudzy.

Pogotowie. Dziewczynka w szoku, rozhisteryzowana, nie dała się zbadać. "No, to pani ją weźmie do domu i obserwuje, w razie czego szybko do szpitala". Noż kur...

Policja. "Ale to pani wina, nie zachowała pani odpowiedniej ostrożności, przez ulicę można przejść dopiero wtedy, kiedy upewni się pani, że pojazdy się zatrzymały". Ale że co? Ja naprawdę nie namawiam nikogo do wkraczania na jezdnię pewnym krokiem niezależnie od sytuacji, bo "jezdem pieszym i mam pirszeństwo", ale do cholery, zbliżam się do pasów, widzę WOLNO jadący samochód, więc przechodzę, bo uznaję, że zwalnia przed pasami!

No wiem, nie jestem obiektywna. Sytuacja przydarzyła się mojej przyjaciółce i może to zakłóca mi racjonalne myślenie. Z jednej strony ja sama często powtarzam: "nie sprzeczam się z samochodem o pierwszeństwo, bo jest większy, cięższy i szybszy ode mnie" oraz "co mi przyjdzie z tego, że miałam pierwszeństwo, jak wyląduję połamana w szpitalu?", ale z drugiej strony - podchodzę do pasów, widzę zwalniający samochód, więc przechodzę, nie czekam, aż on się całkiem zatrzyma. Gdybym czekała, sądzę, że kierowcy kilku następnych samochodów wypowiedzieliby w myślach wiele "miłych" słów pod moim adresem...

Dla mnie w tej chwili najważniejsze jest to, czy córce przyjaciółki na pewno nic się nie stało. No, oprócz wybitej jedynki, ale tym będziemy się martwić później.

Pani kierująca autem miała prawie 70 lat. Nie widziała mojej przyjaciółki z dzieckiem, ale przecież jechała powoli i ostrożnie...

P. S. Pasy znajdowały się dokładnie przed szkołą (przyjaciółka zaprowadzała córkę do szkoły), przed nimi znajdował się znak drogowy A17 (Uwaga na dzieci).

przejścia_dla_pieszych

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (159)

#84504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkownika czerwony_parasol przypomniała mi mojego byłego pracodawcę.

Był sobie zakład produkujący coś - dla historii absolutnie nieważne co. Zakład ten miał również swoją filię w pobliskim miasteczku. My (czyli pracownicy owej filii) byliśmy ciągle informowani przez naszych zwierzchników, że w głównej siedzibie pracownicy robią więcej, lepiej, szybciej, że mamy się bardziej starać, że dlatego nie otrzymujemy premii itp. No cóż, staraliśmy się, ale kierownictwo ciągle niezadowolone... Nie słuchali naszych delikatnych sugestii, że pracujemy na przestarzałych maszynach (niektóre podejrzewałam o migrację prosto ze złomowiska), że braki w zaopatrzeniu - nie mieliśmy magazynu, tylko mały magazynek, wszystkie półprodukty dojeżdżały z głównego zakładu, i czasami brak jednego elementu powodował, że produkcja stawała. Nie ma zmiłuj się, źle pracujemy i koniec!

Chyba jednak aż tak źle nie pracowaliśmy, bo któregoś dnia nawiedził nas szanowny pan prezes, czyli właściciel obu w/w zakładów. Przeszedł się po hali, popatrzył, po czym udał się do kierownika i zażądał listy dziesięciu najlepszych pracowników (nie mówił kierownikowi, po co mu to). Listę otrzymał, zerknął na nią i stwierdził, że od przyszłego miesiąca te osoby pracują w głównym zakładzie. Kierownik zbladł, bo 10 osób to była jakaś 1/3 stanu osobowego, poza tym uczciwie wymienił najlepszych. My, pracownicy przewidziani do "awansu"* raczej byliśmy zadowoleni.

Koniec końców stanęło na siedmiu osobach. Pierwszy dzień pracy w nowym miejscu był dla nas mocno stresujący, ponieważ dostaliśmy od pracowników głównego zakładu porządny opieprz za... zawyżanie norm. Cytuję: "Czy wy żeście tam och*jeli, czy co, zapi*przacie jak małe robociki, co chwila nam przez was normy podnoszą!!!".

No pomysł w sumie genialny, wmówić jednym, że drudzy pracują lepiej, i już mamy samonakręcajacy się mechanizm - więcej! lepiej! szybciej!

*Przeniesienie do głównego zakładu przyjęliśmy jako "awans", ponieważ tam płacili lepiej. Teraz już nie pamiętam, bo to było duuużo lat temu, ale podstawa była chyba taka sama, natomiast nas w fili "omijały" wszystkie dodatki i premie - jak już ktoś dostał premię, to były to naprawdę śmieszne pieniądze, w odniesieniu do dzisiejszych realiów płacowych to było jakieś 100 zł.

produkcja

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (118)

#84459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki.

Miałam ochotę napisać banał typu "starość jest straszna", ale to nieprawda. Starość jest po prostu specyficzna i u każdego inna...

Pani (powiedzmy) Basia ma ogromne problemy z pamięcią. Zapomina, w którym pokoju mieszka, zapomina, o której godzinie jest obiad, zapomina, że przed chwilą dostała swoje leki i przychodzi się o nie upomnieć.

Ale pamięta, że rodzina obiecała zabrać ją do siebie na Wielkanoc. Cały dzień dzisiaj pobudzona, podekscytowana, co chwilę próbowała zakładać kurtkę i buty, bo przecież zaraz po nią przyjdą!

Nie przyszli.

Oni też kiedyś będą starzy. I to jest jedyna sprawiedliwość na tym świecie.

dom_opieki

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (240)

#84391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem przeglądam Piekielni.pl metodą "losuj" i jakoś tak się ostatnio złożyło, że poczytałam sobie dużo historii o psach - psach agresywnych albo tylko sprowokowanych do agresji ludzką głupotą. I oczywiście przypomniało mi się...

Wiele lat temu moja codzienna trasa do pracy i z pracy prowadziła przez cichą, spokojną uliczkę zabudowaną domkami jednorodzinnymi. Dom, płot, ogródek (czy tam inny kawałek terenu), a w ogródku zazwyczaj pies. Całą drogę przez tę uliczkę towarzyszyło mi więc psie poszczekiwanie zza płotów - od przyjaznego, poprzez neutralne, aż po poważne psie ostrzeżenia "ja tu pilnuję!". Wydaje mi się, że nie trzeba być jakimś szczególnym znawcą psów, żeby rozpoznać po szczekaniu nastawienie psa do ewentualnego kontaktu, no ale mogę się mylić, ja jestem "psiolubem" i do żadnego psa nie jestem z góry nastawiona negatywnie.

Dobra, do czego zmierzam. Tak jak pisałam, wachlarz psich zachowań (poszczekiwań) i poziomu agresji był różny, ale był też na tej uliczce PIES. Tak, Caps Lockiem, należy mu się. Jest jakaś skala psiej agresji? Jeśli tak, on się w niej na pewno nie mieścił. Zresztą nie wiem, czy to był PIES, czy też raczej furia wcielona, skumulowana nienawiść, kwintesencja wściekłości i zajadłości, dzikie pragnienie "ugryźć! zabić! rozszarpać na strzępy!". Według mnie, nawet największy laik w temacie psów i psich zachowań powinien wiedzieć, że ten PIES jest po prostu niebezpieczny. A co robili ludzie? Oto mój TOP ludzkich zachowań względem tej bestii:

1. Matka z dzieckiem. "Zobacz, jaki fajny piesek, jak śmiesznie szczeka, chcesz go pogłaskać?". Nie interweniowałam, bo dziecko mądrzejsze od matki, na taką propozycję po prostu wybuchnęło płaczem, matka odpuściła.

2. "Jestem oazą spokoju, żyję w harmonii ze wszechświatem, zwierzęta mnie uwielbiają, ten PIES też się do mnie przekona". No cóż, przynajmniej nie próbował wpychać rąk między sztachety, przekonywał psa tylko werbalnie albo po prostu stał i patrzył na niego. Osiągnął tylko to, że pies na jakiś czas ochrypł, bo nie zamierzał przestać szczekać (i warczeć jednocześnie, do dzisiaj nie wiem, jak to robił, że prawie równocześnie ze szczekaniem było słychać głuchy, złowrogi warkot - tak, na pewno był tam tylko jeden pies). Dał spokój dopiero po jakichś dwóch tygodniach.

3. Gówniarze. "Ty, zobacz, jak on się śmiesznie wścieka, chodź go podrażnimy!". Drażnienie polegało na waleniu jakimś kijem w sztachety, PIES oprócz skumulowanej nienawiści miał też niesamowity refleks, bo wykorzystał ułamek sekundy, kiedy to kij znalazł się nie na sztachetach, ale między nimi, złapał i szarpnął. Gówniarz z krwawiącą dłonią (chyba skaleczoną o płot, bo gdyby PIES go złapał zębami, to raczej by już nie puścił...) uciekł w panice, koledzy wraz z nim.

4. Przechodnie. "Ło matko, co to za bydlę, jak można coś takiego trzymać, po policję trzeba zadzwonić, przecież on kiedyś kogoś zeżre! Ja tu zawału mało co nie dostałam/em!!!". No fakt, pierwsze spotkanie z PSEM dostarczało niesamowitych wrażeń słuchowych i emocjonalnych, ale posesja była naprawdę dobrze zabezpieczona. Płot (nie siatka, jak w sąsiednich domkach) wysoki, z grubych, solidnych sztachet, więc według mnie nie było się czego obawiać.

Nie wiem, dlaczego ten PIES tak się zachowywał. Czy miał za sobą jakieś traumatyczne przeżycia? Czy po prostu nieco za silny instynkt obrony własnego terytorium (zaczynał szczekać w momencie wkroczenia intruza na chodnik przed "jego" posesją, uspokajał się po opuszczeniu tego odcinka chodnika).

Wiem tylko, że ja, jako "psiolub", nigdy bym nie próbowała w żaden sposób się z nim zaprzyjaźnić, bo stwierdzenie "ten pies nie życzy sobie żadnych kontaktów" jest w tym przypadku bardzo łagodnym eufemizmem... Więc czy ktoś może mi wyjaśnić pobudki ludzi, którzy na siłę próbują "zaprzyjaźnić się" z psem, który sobie tego ewidentnie nie życzy? Ewentualnie wręcz przeciwnie - drażnią go, a potem płacz, bo pies zaatakował?

Ludzie, myślcie! Podobno tym właśnie różnimy się od zwierząt.

cicha spokojna uliczka

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (110)

#84256

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dyrektor(ka) Roku.

Poinformuj pewną grupę pracowników, że dokładasz im obowiązków - na razie sporadycznie, ale w sumie to: "przyzwyczajajcie się, bo docelowo tak będzie na stałe”. Innym pracownikom zmniejsz zakres obowiązków.

Zebranie na temat planowanych zmian? "Nooo, gdzieś tak w przyszłym tygodniu zrobię. Nie narzekajcie, gdzie indziej też tak mają!". Fajnie, ale ja się nie zatrudniałam GDZIE INDZIEJ, tylko tutaj. Na konkretne stanowisko, z konkretnym zakresem obowiązków (tak, mam to na piśmie).

Kilka razy stanowczo podkreśl, że mamy nawet nie myśleć o podwyżkach, bo nie ma na to pieniędzy (inni dostali). Aha, no i premii też nie będzie (to już dotyczy wszystkich).

Według mojego rozeznania od poniedziałku ładnych kilka osób zamierza się "przespacerować" do biura po autograf na piśmie zatytułowanym WYPOWIEDZENIE UMOWY O PRACĘ. W tym ja.

Ciekawe, dlaczego...

praca

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (119)

#84211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wychodzić z psem na spacer?

1. Weź psa na smycz. I listę zakupów.

2. Szarp za smycz po drodze do sklepu, bo przecież ty nie masz czasu, co z tego, że pies szuka właśnie miejsca na załatwienie swojej potrzeby!

3. Przywiąż psa pod sklepem, idź na zakupy.

4. W sklepie spotkałaś sąsiadkę? Świetnie, stańcie sobie gdzieś i pogadajcie, przecież w sumie to aż tak bardzo ci się nie spieszy...

5. Ojej, jak późno! Wypadasz ze sklepu, odwiązujesz psa i pędzisz do domu, znowu szarpiąc za smycz, bo pies nie wiadomo dlaczego usiłuje się zatrzymać na każdym dostępnym mu skrawku trawy.

6. Pod sklepem/pod twoją klatką/przy windzie zostaje "urocza" niespodzianka w postaci psiej "dwójeczki"? Skarć psa, nakrzycz na niego, ale oczywiście nie sprzątaj, no bo po co? I w ogóle głupi pies, jak mógł się załatwić w takim miejscu???

Dzisiaj naliczyłam trzy psie kupy pod sklepem, jedną tuż pod klatką schodową i jedną koło windy... No dobra, ta koło windy po pewnym czasie została sprzątnięta (magiczne słówko brzmi - monitoring).

Ludzie się wkurzają na psie kupy. Psy się męczą. Jakiś pomysł na tych "inteligentnych inaczej" właścicieli psów?

osiedle bloki sklepy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (140)

#84187

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przepraszam, jeśli będzie chaotycznie, ale zdarzenie dosłownie sprzed chwili, jeszcze się trzęsę, nie wiem, o co chodzi i po prostu się boję.

Wyszłam z Kruszyną na wieczorny spacer, no dobra, żaden spacer, po prostu krótkie wyjście "na siku". Młoda dzisiaj akurat nocuje u koleżanki, więc w domu tylko ja i pies.

Wychodząc z mieszkania zrobiłam głupstwo, które mnie najprawdopodobniej uratowało - zostawiłam otwarte drzwi (w sensie niezamknięte na klucz) oraz klucz po wewnętrznej stronie.

Wracamy po spacerze, wysiadam z windy i widzę faceta, wchodzącego po schodach. Trochę mnie to zdziwiło, mieszkam na dziesiątym piętrze, kto normalny wchodzi na dziesiąte piętro, jak jest winda? Facet na mój widok wyraźnie przyspieszył, ja jakoś tak odruchowo też, w tempie, o które sama bym siebie nie podejrzewała, dotarłam do drzwi od swojego mieszkania, weszłam i natychmiast przekręciłam klucz w zamku.

Zrobiłam to dosłownie w ostatniej chwili, już w momencie, gdy go obracałam, poczułam silny napór na drzwi (chyba walnął w nie barkiem) i szarpnięcie za klamkę. Potem walnął parę razy pięścią - chyba, byłam tak przestraszona, że nie odważyłam się nawet zerknąć przez wizjer, poszarpał za klamkę i poszedł. Chyba poszedł, nie wiem, nie zamierzam już dzisiaj wychodzić, boję się.

Oczywiście milion myśli "co by było, gdyby...":

Gdybym zamknęła drzwi na klucz, nie zdążyłabym ich otworzyć i uciec przed nim. Ale...

Gdyby on był chwilę wcześniej i wszedł do mieszkania, zanim ja wróciłam?

Gdyby Młoda była w domu? Sama?

Nie wiem. Nie potrafię racjonalnie myśleć. Kto to był? Czy czaił się akurat na mnie? No nie wydaje mi się, żebym podpadła komuś aż do tego stopnia, poza tym to są chyba metody z półświatka, a nie kojarzę, abym miała z nim jakiekolwiek kontakty. Może po prostu przypadek, facet uznał, że drobna kobieta z małym pieskiem na smyczy będzie łatwym łupem? No ale co, w poszukiwaniu tego "łupu" przemierza okoliczne wieżowce?

Zamierzam to w poniedziałek zgłosić do zarządcy budynku (na klatce jest monitoring), ale nie sądzę, aby to coś dało, facet miał kaptur nie tyle zasłaniający, co ocieniający twarz, a miejsca pod samymi moimi drzwiami kamera nie obejmuje. Nie wiem co o tym myśleć, nie wiem, co mam robić, po prostu boję się.

dom

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (168)

#84087

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas czytania historii AJYSYT miałam tak silne uczucie déjà vu, że postanowiłam podzielić się z wami moją wersją zdarzenia pt.: "legitymacja musi być!".

Przeprowadziłam się krótko przed tym, zanim Młoda poszła do pierwszej klasy, ale na jej prośbę nie zmieniałam jej szkoły, mimo że miała do niej trzy przystanki autobusem. No cóż, trzy przystanki to nie tak dużo, Młoda chce chodzić do szkoły, do której idą też jej koleżanki z przedszkola, niech tak będzie, kupię jej bilet miesięczny i po problemie.

Zaraz na początku września okazało się, że pierwszoklasiści trochę dłużej niż zazwyczaj poczekają na swoje pierwsze legitymacje szkolne, bo szkoła zmieniała patrona, trzeba było zrobić nową pieczątkę - nie pytajcie mnie, czemu nie mogli tego zrobić wcześniej (przez wakacje) ani dlaczego to tak długo trwało, bo sama nie wiem, w sekretariacie szkoły byłam zbywana słowami: "no co ja pani poradzę, jeszcze nie ma".

Nie ma to nie ma, legitymacja nie była mi do szczęścia potrzebna, postudiowałam sobie regulamin naszego MZK i uspokojona jeździłam z Młodą bez problemów. To znaczy bez problemów do pierwszej kontroli, gdzieś tak po połowie września. Wracamy ze szkoły i zagadałyśmy się z Młodą do tego stopnia, że nie usłyszałyśmy nieśmiertelnego "bileciki do kontroli proszę!" (a tak na marginesie, was też wkurzają te "bileciki"?). Ogarnęłam sytuację dopiero wtedy, gdy kontroler stanął koło nas i dobitniej powtórzył swoją kwestię. Młoda pierwsza podała mu swój bilet, kontroler obejrzał go, obejrzał Młodą wraz z jej szkolnym plecakiem i rzucił:

- Legitymacja uczniowska!

Ponieważ ja byłam pogrążona w czeluściach torebki w poszukiwaniu mojego biletu miesięcznego, odpowiedziała mu Młoda:

- Nie mam, nie dali nam jeszcze w szkole.

- No to będzie mandat.

Wygrzebałam swój bilet, wręczyłam kontrolerowi (ledwo na niego zerknął) i próbuję wyjaśnić sytuację:

- Ale proszę pana, ona...

Kontroler z wyraźnym zniecierpliwieniem:

- Proszę pani, wytłumaczenia "nie mam jeszcze legitymacji" przyjmuję tylko w pierwszych dniach września! Jest już po połowie miesiąca, do kiedy się pani zamierza tak tłumaczyć, do grudnia? Czy może do końca roku szkolnego? Jeśli faktycznie szkoła nie wydała jeszcze legitymacji, to pretensje do szkoły, ja w tej chwili wypisuję mandat, poproszę od pani jakiś dokument.

- Chciałam panu właśnie wyjaśnić, że...

- Co mi tu pani chce wyjaśniać? Przepisy mówią wyraźnie, że dziecko od siódmego roku życia ma prawo do przejazdów ulgowych na podstawie ważnej legitymacji szkolnej, a nie samego faktu uczęszczania do szkoły!

- Aha. Ale ona ma sześć lat.

- Yyyyyy... (serio, wydał z siebie dokładnie taki dźwięk), no ale... No ale ona chodzi do szkoły, legitymacja musi być!

- Nie, proszę pana. Przed chwilą zacytował mi pan przepisy, które mówią, że legitymację szkolną musi posiadać dziecko od siódmego roku życia, zgryźliwie dodając, że mało istotny jest sam fakt uczęszczania do szkoły. Proszę więc ten mało istotny fakt zignorować i przyjąć do wiadomości, że moja córka jeszcze przez parę miesięcy nie będzie potrzebować legitymacji szkolnej.

Ech, gdyby spojrzenie mogło zabijać, to nie miałabym szans opowiedzieć wam tej historii, bo padłabym wtedy trupem. Pan kontroler wywarczał tylko:

- Dokument potwierdzający wiek dziecka!

O dziwo, bez problemów przyjął ode mnie "do wglądu" kartę NFZ-tu Młodej (no bo niby co miałam mu dać, odpis jej aktu urodzenia? nie noszę przy sobie...) i odszedł, rzucając jeszcze przez ramię:

- Następnym razem to tak nie przejdzie! Legitymacja musi być!

Nie wiem, czy by "przeszło", czy nie, parę dni później Młoda (i reszta pierwszoklasistów) dostała wreszcie tę swoją upragnioną legitymację.

komunikacja_miejska

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (207)

#83888

przez (PW) ·
| Do ulubionych
https://piekielni.pl/83861#comments

Oczywiście byłam w poniedziałek w szkole. Okazało się, że przyszłam za późno, bo było już dawno "po sprawie".

Młoda opowiedziała mi całą historię ze swojej perspektywy, więc skupiła się na tym, co dla niej było najważniejsze. Ale wspomniała też (i ja również napisałam o tym w historii), że pani wyśmiewała dzieci, którym ten nieszczęsny mostek nie wychodził. Nie wiem dokładnie, jakimi słowami, ale ostro musiało być, bo dwie dziewczynki popłakały się po tym nieszczęsnym WF-ie. Nie na lekcji czy zaraz po niej (bo Młoda tego nie widziała), ale chyba parę kroków za szkołą, po odebraniu przez rodziców. Rodzice się wku..., no, bardzo mocno zdenerwowali, w związku z tym wykonali natychmiastowy "w tył zwrot" i heja z powrotem do szkoły. Niestety, szczegółów tej niewątpliwie interesującej konfrontacji nie znam, znam tylko efekty.

W poniedziałek rano moja grzeczna prośba do wychowawczyni Młodej, czy mogłybyśmy chwilę porozmawiać, została przyjęta słowami: "Aaa, o ten WF chodzi?". No tak, chodzi o ten WF. Dowiedziałam się, że:

- wszystkie oceny wystawione wtedy zostały anulowane (jedynkę dostała tylko Młoda, ale pani "sportowiec z zawodu" wystawiła tam w większości tróje).

- wobec pani zostaną wyciągnięte odpowiednie konsekwencje, jeszcze nie wiedzą jakie, bo sprawa świeża, ale dyrekcja już wie o sprawie i stanowczo potępia tego typu zachowania wobec dzieci.

Nie wiem jak wy, ale ja czuję się usatysfakcjonowana. Jedyne, czego żałuję, to tego, że nie było mnie tam w piątek, bo chyba było ciekawie.

szkoła

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (165)

#83865

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stara historia, to było 9 lat temu... Pamięta ktoś jeszcze takie twory jak Kolegia? Były to szkoły policealne, które w określonych warunkach mogły mieć status szkół wyższych - warunkiem było uzyskanie patronatu jakiejś uczelni, wtedy po ukończeniu Kolegium miało się tytuł licencjanta. Dla tej historii ważne jest to, że Kolegia to zazwyczaj były małe jednostki, z małą liczbą studentów, liczebność danego roku wahała się od 20 do 30 osób.

Ostra zima 9 lat temu. Studia zaoczne w Kolegium Mało Popularnego Kierunku. Osób na roku ok. 20, na zajęciach obecnych około ...nastu.

Ja, w 7 miesiącu ciąży i moja przyjaciółka Magda, narzekająca od dłuższego czasu na kręgosłup (po wielu perypetiach ze zdiagnozowaniem jej, no bo "za młoda jesteś, żeby mieć takie problemy!", okazało się, że to nie kręgosłup, tylko stawy biodrowe - oba do wymiany). Nasz rok po 12 godzinach zajęć - tak, od 8.00 do 20.00, ale wykładowca też człowiek i 19.30 koniec. Ja i Magda jako jedne z niewielu (a w tym dniu jedyne) podróżujące komunikacją miejską - reszta dziewczyn (typowo "żeński" rok) miała lepsze lub gorsze samochody, których niewątpliwą zaletą był fakt, że JEŹDZIŁY.

Tutaj chciałabym wtrącić jedną ważną uwagę - nigdy nie prosiłyśmy o podwózkę. Przyzwyczajone do autobusów, nie przychodziło nam do głowy, że można by być w domu w 10 minut zamiast w godzinę, ktoś ma samochód, to fajnie, ja mam autobus.

Tego dnia jednak było troszkę inaczej. Po skończonych zajęciach podeszłam do Magdy, aby ją trochę "pogonić".

- Magda, zbieraj się, mamy autobus za 10 minut!

Magda (ze zbielałą twarzą):

- Nie. Mogę. Wstać.

- Cooo???

- No serio... Nie wiem, co się dzieje, nie mogę wstać. Boli...

- Spokojnie, Magda. Pomogę ci, dasz radę. No, oprzyj się o mnie i wstaniesz. Magda, dajesz!

- Debilko, nie rozumiesz, że boli? Nie dojdę na ten cholerny przystanek!

- Sama jesteś debilka, wstawaj! No wstań, zaraz zapytam kogoś, czy nas nie podwiezie, dziewczyny pomogą, wstawaj!

Pochyliłam się nad nią, pomogłam wstać. Ile to trwało - minutę, półtorej? Po czym spojrzałam na PUSTĄ salę... Tak, nasze szanowne koleżanki zmyły się w tempie ekspresowym. Te same koleżanki, które uwielbiały Magdę za jej żywiołowość i spontaniczność. Te same, które prosiły mnie o notatki z wykładów. Te same, które przy każdej okazji podkreślały, jakim to zgranym i solidarnym rokiem jesteśmy.

Na sali tylko my. I wykładowca. Poskładał notatki, odpiął i spakował laptopa, po czym powiedział spokojnie:

- Drogie panie, pospieszcie się. Ja was podwiozę, ale nie będę czekał do rana.

Tak, wiem że piekielni uwielbiają "wisienki na torcie" . I dlatego będą aż dwie:

Wisienka na torcie nr 1: Kolegium kształciło pracowników socjalnych, czyli teoretyczne ludzi, którzy z założenia powinni mieć w sobie dużą dozę empatii.

Wisienka na torcie nr 2: Magda i ja "wozimy sobie d*pę" samochodami wykładowców. No comments...

studia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (162)