Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Xynthia

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2017 - 21:03
Ostatnio: 28 marca 2024 - 13:32
  • Historii na głównej: 124 z 131
  • Punktów za historie: 16508
  • Komentarzy: 497
  • Punktów za komentarze: 3796
 

#89466

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I znowu czyjaś historia przypomniała mi moją. Zanim wzięłam Kruszynę ze schroniska, miałyśmy z Młodą jeden "falstart".

Nie wiem jak teraz (bo już nie przeglądam takich ogłoszeń), ale te parę lat temu schronisko w naszym mieście wrzucało ogłoszenia o psach do adopcji. Nie było tego dużo, na kilka stron ogłoszeń dosłownie kilka było "schroniskowych" i te właśnie przeglądałam. Wypatrzyłam Atosa - mały, łaciaty kundelek, taki trochę w typie foksteriera. Poczytałam opis - młody pies (ok. 2 lat), spokojny, nadaje się do mieszkania w bloku, polecany dla osób z dziećmi. Super, jedziemy do schroniska poznać Atosa. Na ten zapoznawczy spacer oprócz Młodej pojechała też córka mojej przyjaciółki, czyli miałam ze sobą dwójkę dzieci w wieku 8 i 10 lat.

Po dotarciu do schroniska poinformowałam panią z biura, że chciałabym wziąć Atosa na spacer*, na co druga pani, przy biurku obok, z wyraźnym zaskoczeniem i niedowierzaniem zapytała:

- Ale jak to Atosa? Z dziećmi???

Pani, do której zwróciłam się z pytaniem, zgromiła ją wzrokiem, po czym z miłym uśmiechem poinformowała mnie, gdzie mam znaleźć wolontariusza, który przygotuje mi psa do spaceru i wytłumaczy, gdzie na ten spacer można się udać. Wolontariuszka znalazła Atosowi obrożę, przypięła smycz, pokazała teren "spacerowy" schroniska i mogliśmy iść i zacząć się zaprzyjaźniać.

Iść może tak, ale zaprzyjaźniać stanowczo nie. Atos bał się dzieci. Nie, źle mówię, nie bał się (nie okazywał strachu ani agresji), po prostu wyraźnie nie lubił dzieci. Przez cały spacer stanowczo i konsekwentnie trzymał się jak najdalej od dziewczyn, uchylał się przed głaskaniem przez nie, ogólnie całym swoim zachowaniem dawał odczuć, że mają go zostawić w spokoju. Do mnie też podchodził z pewną rezerwą, ale nie każdy pies jest "przytulaśny", przynajmniej nie na pierwszym spacerze, ogólnie wydawało mi się, że w miarę się dogadujemy i coś by mogło z tego być, no ale nie. Jego niechęć do dzieci była zbyt wyraźna, zbyt głęboka.

Przypominam, że w ogłoszeniu Atos był "polecany" dla ludzi z dziećmi... Nie wiem, kto te ogłoszenia im pisze, bo jeszcze mogłabym pomyśleć, że może zareagował tak konkretnie na Młodą lub córkę mojej przyjaciółki (zdarza się taka antypatia od pierwszego wejrzenia), gdyby nie reakcja tej drugiej pani z biura. Po jaką cholerę wmawiać ludziom, że pies może zamieszkać wspólnie z dziećmi, skoro nie może?

Za Atosa grzecznie podziękowałam, no cóż, zyskał przynajmniej bardzo długi spacer, za jakiś czas zawitałam do schroniska ponownie, tym razem bez "upatrzonego" wcześniej psa. Też nie wybrałam wtedy psa, to pies wybrał mnie, ale to już zupełnie inna historia. I na szczęście nie piekielna.

*z powodu malej ilości pracowników i nieco większej, ale nadal niewystarczającej ilości wolontariuszy w naszym schronisku w określone dni i godziny można przyjść i wziąć dowolnego psa na spacer - często jest to przez ludzi traktowane jako spacer zapoznawczy przed adopcją, ale też wiele osób raz na jakiś czas przychodzi po prostu po to, aby wyjść z jakimś psem na spacer

schronisko

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (62)

#89240

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno trafiła na główną moja historia o grupach sprzedażowych na fb i chyba to jakaś klątwa, bo znowu mam bardzo podobną sytuację...

Wystawiłam na sprzedaż ocieplacz baletowy za 1/3 ceny. Sama kupiłam go jako używany (za 1/2 ceny), stan oceniłam za warty tej ceny, niestety Młodej jakoś nie podpasował, skończyło się na tym, że przeleżał parę miesięcy w szafie, przy kolejnych porządkach zapytałam Młodej - "będziesz używać czy sprzedać?". Mimo że przez Młodą nie użyty nawet raz, uznałam, że jeszcze obniżę cenę w stosunku do tej, za którą kupiłam, to w końcu już rzecz "z trzeciej ręki".

Na wszystkich trzech grupach, na których wystawiłam ocieplacz, jest opcja zaznaczenia, jaki jest stan danej rzeczy - bodajże jest tam do wyboru:
- nowy;
- używany, jak nowy;
- używany, w dobrym stanie;
- używany, w przeciętnym stanie.

Zaznaczyłam "używany, w dobrym stanie" (bez dziur, przetarć, zmechaceń, "puszczonych" szwów, po prostu po materiale trochę widać, że nie jest to "nówka sztuka, nie śmigana"), oprócz tego w opisie też umieściłam wzmiankę, że ocieplacz jest używany.

I dostałam już ósmą (!!!) wiadomość w sprawie tego ogłoszenia, czy ocieplacz jest nowy, czy używany...

Ludzie! Czytajcie!!!

grupy_sprzedażowe

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (154)

#84535

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często spotykam się ze stwierdzeniem, że obecnie ludzie nie potrafią czytać ze zrozumieniem. Otóż chciałam ze wszystkich sił przeciwko temu zaprotestować - nie wiem, czy potrafią, czy nie, ale na pewno NIE CZYTAJĄ. W ogóle nie czytają, tylko oglądają obrazki.

Należę na fb do kilku grup sprzedażowych o konkretnym profilu - stroje startowe i treningowe dla gimnastyczek, akrobatek, tancerek, baletnic. Startowe mało mnie obchodzą (Młodej zapewnia to klub, w którym trenuje), ale treningowe jak najbardziej. Są po prostu drogie, ale że są to rzeczy naprawdę dobrej jakości (moje dwie ulubione firmy na literę M już dawno wyrobiły sobie bardzo dobrą opinię), to dziecko wyrasta z nich wcześniej, niż zdąży zniszczyć, po prostu opłaca się kupić używane za 1/2 czy nawet 1/3 ceny.

Młoda wyrosła z kilku ciuszków (treningowych), więc robię fotki, opisuję i wrzucam post. No i zaczyna się cyrk...

- Czy ogłoszenie aktualne?

Dobra, tu się nie czepiam. To znaczy czepiam się, ale innych użytkowników, którzy nie usuwają nieaktualnych ogłoszeń - ciuszki dawno sprzedane, a ogłoszenie dalej "wisi". Ludzie, tak trudno wykonać trzy kliknięcia? Edytuj post - usuń post - czy na pewno chcesz usunąć post? No chyba trudno...

- Czy legginsy ze pierwszego zdjęcia aktualne?

Tak, aktualne, to co się sprzedało, usuwam z postu na bieżąco.

- A jaki to rozmiar?

Kur...tyna wodna (czy inna), w poście są wszystkie informacje:
-rozmiar;
-cena;
-stan.

- A jaka cena?

Kur... i tak dalej, patrz wyżej.

- A z wysyłką ile?

Tak, w poście jest info, że odbiór osobisty albo + XX zł za wysyłkę...

To pytania od pojedynczych osób, ale pewna pani zaliczyła combo - wszystkie powyższe oraz niezrozumienie tego, co pisałam odnośnie rozmiaru. Otóż rozmiar z metki był (powiedzmy) 134 cm, podałam to w opisie, zaznaczając też, że wg mnie jest to raczej 128 cm, że kto zna stroje z firmy M***, ten powinien wiedzieć, że rozmiarówka jest zaniżona. Pani oczywiście opisu nie czytała, zapytała standardowo, jaki rozmiar, cena i ile za wysyłkę (wrrrr...), w wiadomości prywatnej powtórzyłam info o zaniżonej rozmiarówce. Pani chce, pani kupuje, pani już robi przelew. Pieniądze dostałam, ciuszek wysłałam, pani dostała i zonk:

- Ale to jest za małe!!! To jest rozmiar mniejsze, niż na metce!

Nie no, serio?

Byłoby miło, gdyby ludzie zaczęli czytać, a nie tylko oglądać obrazki (zdjęcia).

fb_grupy_sprzedażowe

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (207)

#89168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kocham moją przyjaciółkę, uwielbiam ją, no w końcu jest moją przyjaciółką. Poglądy na wiele spraw mamy identyczne, na inne zbieżne, o różnice potrafimy się spierać zażarcie, choć kulturalnie i każda z nas szanuje prawo tej drugiej do posiadania własnego zdania w dowolnym temacie. Ale czasem nie rozumiem jej totalnie...

Krótkie wprowadzenie, bo temat dla mnie niemiły, ale ważne dla historii - mam problemy finansowe. Spore, ale do ogarnięcia, jestem na początkowym etapie "ogarniania" ich (tak, widzę światełko w tunelu), w związku z czym żyjemy z Młodą naprawdę oszczędnie. I oczywiście, jak to zwykle bywa, coś się przytrafiło w najmniej spodziewanym momencie. To "coś" jest nawet miłe, bo to duże wyróżnienie dla Młodej, a mianowicie możliwość wyjazdu na duży, ważny, międzynarodowy festiwal (w Polsce, żeby nie było, ale o randze międzynarodowej). Nie biorą "jak leci", trzeba sobie zasłużyć, Młoda widocznie dobrze rokuje, bo może jechać.

Nie no, nie może. Wyjazd czterodniowy w drugi koniec Polski, więc przejazd + noclegi + posiłki + akredytacja = suma poza zasięgiem moich obecnych możliwości. Licząc się z tym, że trzeba by jej dać jakieś dodatkowe kieszonkowe na ten wyjazd, kwota byłaby czterocyfrowa. Jednak cuda się zdarzają i mój ojciec zgłosił chęć opłacenia wyjazdu Młodej. Nad moimi relacjami z ojcem nie będę się rozwodzić, bo i dziesięciu historii byłoby mało, ale jego wnuczka, jego pieniądze, więc jeśli chce, niech zapłaci, Młoda przeszczęśliwa.

Zadzwoniłam dzisiaj z tą informacją do przyjaciółki, m.in. też dlatego, że będę potrzebowała dla Młodej walizkę na wyjazd, ja mam tylko taką dużą, "wakacyjną", na kilkudniowy wyjazd potrzebna raczej mała, zgrabna walizeczka, kojarzyłam że Agnieszka taką ma. Jej reakcja na wyjazd Młodej niemile mnie zaskoczyła:

- A nie szkoda Ci tych pieniędzy?

W pierwszym momencie pomyślałam, że coś jej niedokładnie wytłumaczyłam, byłam podekscytowana, może nie zrozumiała:

- Agnieszka, to nie są moje pieniądze. Mnie nie stać na ten wyjazd, mój ojciec go opłacił.

- No właśnie... Pomyśl, tyle pieniędzy na czterodniowy wyjazd, to śmieszne. Masz teraz kiepską sytuację, te pieniądze mogłabyś wydać na potrzebniejsze rzeczy.

Ku*wa. Wielu rzeczy odmawiam sobie, wielu rzeczy odmawiam Młodej, ale rachunki płacę, na żarcie mnie stać i obdarte też nie chodzimy. Próbowałam jej to wyjaśnić:

- Mój ojciec przesłał mi pieniądze na wyjazd Młodej na festiwal. Takie jest ich przeznaczenie i tak je wydam.

- To niepotrzebny wydatek! Pomyśl, potrzebujesz...

- Nie, Agnieszka. Dużo rzeczy potrzebuję, ale te pieniądze są przeznaczone na konkretny cel.

Nie dogadałyśmy się. Ona uważa, że wyjazd to wybryk i fanaberia, ja uważam, że skoro dostałam pieniądze na ten wyjazd, to je na niego wydam i inna opcja nie wchodzi w grę.

I w sumie nie wiem, kto ma rację...

relacje_międzyludzkie

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (205)

#89025

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako opiekunka w Domu Pomocy Społecznej. Lubię moja pracę, lubię moich podopiecznych, ale czasami ręce opadają...

Idę "na dzwonek" do dwuosobowego pokoju. Od progu wita mnie dziki wrzask pana X, że jego głowa boli, a pan Y ogląda telewizor z dźwiękiem na full, mam coś z tym zrobić! Nawet się nie wysilałam na przypominanie, że dzwonek jest od sytuacji alarmowych, a nie od żądań "zgaś/zapal światło", "zrób mi kawy", "podrap mnie za uchem", tylko zapytałam pana Y, czy przyciszy telewizor. Machnął ręka z rezygnacją i wyłączył go całkiem.

10 minut później - przebieram panią w pokoju sąsiadującym z pokojem panów X i Y i słyszę, że wchodzi tam inna opiekunka (też poszła "na dzwonek"). Coś mnie tknęło, poszłam wrednie podsłuchiwać pod drzwiami, o co chodzi. A no chodziło o to, że pan X poskarżył się, że pan Y wyłączył telewizor...

Duuużo cierpliwości należy mieć w tej pracy...

dom_pomocy_społecznej

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (163)

#88890

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie zawsze udaje się patent na "ja nie panimaju".

Żeby nikt się nie czepiał - to nie jest historia bazująca na stereotypach, znam kilka osób narodowości ukraińskiej i tylko z tą jedną miałam chwilowy problem. Nie uogólniam, nie generalizuję, po prostu spotkałam piekielną Ukrainkę, więc ją opisuję.

Chciałam jeszcze zaznaczyć, że zdaję sobie sprawę z tego, że rosyjski i ukraiński to dwa różne języki, owszem podobieństwa są, jak we wszystkich słowiańskich językach, ale ilu z nas porozumie się po rosyjsku? Jednak w tej historii ważne jest to, że Swietłana przyjmując się do nas do pracy, twierdziła (zgodnie z prawdą), że tak samo dobrze mówi po ukraińsku, jak i po rosyjsku. Niestety, żadnego innego języka już nie znała...

Dom Opieki, Swietłana zatrudniła się u nas do sprzątania. Problemy zaczęły się prawie od zaraz, bo każde bardziej skomplikowane polecenie było kwitowanie bezradnym "ja nie panimaju" i oddaleniem się Swietłany w siną dal. Ponieważ jednak coś tak robiła, coś tam sprzątała, a chętni na ten etat jakoś nie walili drzwiami i oknami, to tak sobie "pracowała". Jednak pewnego dnia podniosła ciśnienie osobiście mnie, i to mocno:

(Osoby wrażliwe proszone są o zaprzestanie konsumpcji, osoby bardzo wrażliwe o "odpuszczenie' sobie tego fragmentu).

Jeden z naszych podopiecznych postanowił sam skorzystać z toalety. W szczegóły nie będę wchodzić, ale owszem, pampersa zdjął i "dwójeczkę" uskutecznił, ale efekt jego "samodzielności" był taki, że pan był do kąpieli, ciuchy do prania, a łazienka do generalnego sprzątania - nie pytajcie mnie, jakim cudem g*wnem było wysmarowane wszystko w zasięgu jego rąk, bo naprawdę wole w to nie wnikać.

No cóż, kąpiemy pana, a w tzw. międzyczasie Monika zawiadamia Swietłanę, że jest łazienka do posprzątania. Po pewnym czasie coś mnie tknęło i idę sprawdzić stan łazienki. Nawet nie musiałam zapalać światła, smród, który na mnie buchnął po otworzeniu drzwi, mówił wszystko.

Wkurzyłam się. Porządnie. I wyruszyłam na poszukiwania Swietłany. Znalazłam ją w kuchni, wesoło gawędzącą z kucharkami, jakoś tutaj nie istniała bariera językowa. Weszłam i przerwałam wesołą pogawędkę:

- Swietłana, czemu nie posprzątałaś łazienki na pierwszym piętrze? Monika cię o to prosiła.

Baranie spojrzenie i znane mi już:

- Ja nie panimaju.

Kucharki ze złośliwą uciechą "życzliwie" mi podpowiadają:

- Po rosyjsku do niej mów, przecież ona po polsku nie rozumie.

Po rosyjsku, mówicie. No z tego co słyszałam, zanim wpadłam do kuchni, to faktycznie rozmawiały jakąś dziwną mieszanką polsko-rosyjskich słów i zwrotów, no to OK. Doznałam przypływu nadludzkich sił umysłowych i zaczęłam mówić po rosyjsku. Nie, nie olśniło mnie, ja jeszcze ten rocznik, że "załapałam się" na obowiązkowy rosyjski w szkole, a potem już sama z siebie zachwyciłam się Wysockim i słuchałam go w oryginale.

Zastanawiałam się, jak przedstawić ten dialog, chciałam fonetycznie, ale bez sensu, potem musiałabym tłumaczyć, więc po prostu wszystko poniżej było powiedziane po rosyjsku - starałam się tylko zachować mój sposób porozumiewania się, czyli prostą (prostacką) gramatykę i krótkie zdania - na tyle mnie było stać:

- Swietłana, czemu ty nie pracujesz?

Zatkało ją. Potem zarzuciła mnie potokiem słów, z których zrozumiałam tylko tyle, że ona pracuje, bardzo ciężko pracuje, dzisiaj już tyle zrobiła, teraz odpoczywa. Przerwałam jej stanowczym gestem:

- Swietłana! Ja mówię po rosyjsku, ale nie bardzo dobrze. Ty do mnie mów powoli i krótko. Dlaczego ty nie zrobiłaś wszystkiego?

- Ja wszystko zrobiłam! Wszystko! Teraz odpoczywam, bo...

- Nie! Nie zrobiłaś tego, co ci powiedziała Monika!

- Ja jej nie zrozumiałam!

- Dobrze, chodź, pokażę ci, co jeszcze masz zrobić.

- Ja teraz odpoczywam!

Spojrzałam na pustą szklankę po kawie stojącą przed Swietłaną, spojrzałam po kucharkach, które nagle okazały się bardzo zajęte jakąś swoją robotą i stwierdziłam, że koniec odpoczynku:

- Chodź, pokażę ci, co jest do zrobienia.

Tak, zawlokłam ją do tej łazienki. Tak, musiała to posprzątać. I nie wiem czemu, po paru dniach złożyła wypowiedzenie.

komunikacja_międzynarodowa

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (214)

#88877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu ostatnio kilku historii o kurierach przypomniała mi się moja własna, sprzed paru miesięcy. Jeśli coś niedokładnie pamiętam, to wybaczcie.

Generalnie zawsze staram się zamawiać przesyłki do paczkomatu, z uwagi na charakter mojej pracy (dodatkowej) ciężko mi przewidzieć, kiedy będę w domu, a kiedy nie. Jeśli nie ma opcji paczkomatu, wybieram Pocztex, bo akurat z Pocztą Polską nigdy nie miałam problemów, kurier Pocztexu obsługujący mój rejon jest miły i uczynny, zawsze dzwoni w dniu dostawy, a jeśli nie da się ustalić godziny odbioru satysfakcjonującej i mnie, i jego, to po prostu zostawia na poczcie, którą mam 5 min drogi od domu.

Zamówiłam z Allegro COŚ. Przedmiot zazwyczaj w Polsce rzadko dostępny, a jeśli już, to za horrendalną cenę, powiedzmy że udało mi się znaleźć za 1/3 normalnej ceny. W sumie żadna łaska, na AliExpress kupiłabym za 1/4 ceny, ale zależało mi na czasie i dostawie z Polski, więc stwierdziłam, że i tak się opłaca. Opcje dostawy - ups, paczkomatu niet... Ale, ale, jest opcja dostawy przez Pocztex, no to dawaj. Kupiłam, zapłaciłam, czekam.

Uczciwie stwierdzam, że na szybkość wysyłki nie mogłam narzekać, zamówiłam po południu, na drugi dzień dostałam maila, że przedmiot został wysłany, jeszcze następnego dnia rano, że dzisiaj nastąpi próba doręczenia. Doręczenia przez DHL... Nosz kur...tyna wodna, Pocztex chciałam! Aż weszłam na moje konto na Allegro sprawdzić, czy to ja czegoś nie pokopsałam, no ale jak byk - wysyłka Pocztexem!!! Po chwili ochłonęłam i stwierdziłam, że może być, akurat cały dzień jestem w domu, niech to przywozi, kto chce.

Godzina jakoś tak po 10-tej, Kruszyna komunikuje, że potrzebuje wyjść. Spacerując z nią wokół bloku widzę podjeżdżający samochód z DHL-u. O, może moja przesyłka! A nie, kurier idzie do bloku obok... ale coś mnie tknęło, przedmiot, który zamówiłam miał być długi i wąski i z taką właśnie przesyłką kurier uparcie dzwonił domofonem pod jakiś numer w bloku obok. Podeszłam do niego:

- Dzień dobry, ma pan może przesyłkę na ul. Anielską 12 m 55?

Spojrzał na mnie, spojrzał na przesyłkę, którą trzymał w ręku, potem znowu na mnie.

- Pani godność?

- Xynthia Iksińska.

- No zgadza się, to właśnie to. Dobrze, że pani podeszła, bo z punktu by pani musiała odbierać.

- Wie pan co, ja się nie czepiam, bo faktycznie jak widać, nie ma mnie w domu. Ale przesyłka jest do bloku nr 12, a pan się uparcie dobija do 14...

Pan kurier zmieszał się, ale bardzo szybko odzyskał rezon, oj tam oj tam, przecież nic się nie stało, przesyłka doręczona do rąk własnych, on nie widzi problemu. No ja widzę przynajmniej dwa:

Po pierwsze - dlaczego przesyłka została wysłana inną firmą, niż zamawiałam? Mnie akurat to robi różnicę.

Po drugie - dlaczego kurier bagatelizuje SWOJĄ pomyłkę w odczytaniu adresu, co skutkowałoby tym, że po paczkę musiałabym jechać do punktu odbioru DHL, który w moim mieście jest umiejscowiony na totalnym za*upiu?

Ostatecznie historia z happy end'em, ale tylko dzięki niesamowicie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.

I dlatego kocham paczkomaty.

usługi_kurierskie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (187)

#88828

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótki poradnik, jak zyskać duże szanse na wygranie konkursu pt. Najgorszy Ojciec Roku:

1. Nie interesuj się dzieckiem od lat, spotykaj się z nim sporadycznie.

2. Dziecko nie ma ochoty się z tobą spotkać, kiedy ty akurat łaskawie znalazłeś czas? Obraź się śmiertelnie i daj to odczuć.

3. Nie kontaktuj się przez dłuższy czas, no przecież jesteś obrażony, nie?

4. No dobra, przeszło ci, teraz sobie zadzwonisz do dziecka. Jak to nie odbiera od ciebie telefonu, jak to ignoruje wiadomości???

5. Wydzwaniasz wszędzie gdzie się da, w tym do matki dziecka (ale ona to wiadomo, że wredna i nie pomoże, chociaż MUSI, bo ty CHCESZ!) i do pedagoga szkolnego (coś tam dziecko później wspomina, że mu "siarę" robisz w szkole).

6. Udało się! Po poruszeniu nieba i ziemi dziecko umówiło się z tobą na spotkanie. Idziesz i przez cały czas narzekasz, jak to ci źle, jak bardzo jesteś chory, jak ciężko pracujesz i jak mało masz pieniędzy.

7. Dziecko stanowczo nie chce się z tobą więcej spotkać. To na pewno ta wredna matka je nastawia przeciwko tobie!

8. Dzwonisz do matki dziecka z potężną awanturą i zapowiedzią złożenia w sądzie wniosku o widzenia z dzieckiem. Nie rozumiesz jej głupiego pytania, JAK zamierzasz zmusić dziecko do respektowania ewentualnego wyroku sądu.

Dziecko ma 12 lat. I ojciec jest dla niego kompletnie obcym facetem, który je nudzi i wkurza...

relacje_rodzinne

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (160)

#88697

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A można za pobraniem?...

Grupy sprzedażowe na Twarzoksiążce. Generalnie te, na których jestem, mają swoje pisane i niepisane zasady, do tych drugich należy - wysyłka towaru po wpłacie na konto. Ale rozumiem, że nie każdemu to pasuje i naprawdę nie mam nic przeciwko wysyłce towaru za pobraniem, tylko że...

Tylko że, cholera jasna, jak czytam wiadomość "a wyśle pani za pobraniem?", to już wiem, że guano z tego będzie.

Wystawiam coś na sprzedaż. No dobra, uściślijmy to "coś", stroje treningowe dla dziecka za (powiedzmy) 1/4 ceny w stosunku do nowych. Rzeczy używane, ale w stanie dobrym lub bardzo dobrym, zniszczonych nie wrzucam, czasem ewentualnie dokładam jako gratis (wiecie, taka rzecz, że nie wypada już brać pieniędzy za to, ale z drugiej strony szkoda wyrzucić, bo może komuś się przyda).

Opis, cena i koszt wysyłki. Ja wysyłam tylko Pocztą Polską (tak mi najwygodniej), jak komuś nie pasuje, nie musi kupować. Cena wg cennika PP, nic nie utargujesz, chyba że z w/w firmą. Ale...

Wystawiam kilka (naście) rzeczy, jeśli ktoś jest chętny na wszystko, opuszczam sporo, a najczęściej informuję, że w takim razie koszt wysyłki po mojej stronie. Ot, taka uprzejmość i przejaw wdzięczności za to, że nie muszę z każdą pojedynczą rzeczą latać na pocztę i nadawać przesyłki. Mój czas też jest cenny.

Ale jak czytam w wiadomości "a wyśle pani za pobraniem?", to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera... Dlaczego? Bo 99% tych wiadomości urywa się nagle, kiedy informuję, że przesyłka pobraniowa jest o parę zeta droższa. Nic, ani "a nie, to dziękuję", ani "pocałuj mnie w d*pę", po prostu ktoś, kto tak baaardzo chciał kupić, nagle nie istnieje. Jedna pani przebiła jednak wszystkich.

Wystawiłam wtedy sporo rzeczy na sprzedaż, pani chce. Pani chce wszystko. No OK, informuję panią, że w takim razie opłacam koszt wysyłki, i się zaczęło...

"A wyśle pani za pobraniem?". No wyślę, parę zł to już nie taka duża różnica. "A te rzeczy to w jakim stanie?". Noż ku... tka na wacie, opisane, obfotografowane, ale dobra, piszę i wyjaśniam jeszcze raz. W sumie każdy ciuszek musiałam jeszcze raz obfotografować z miliona stron, pani po namyśle jednak zrezygnowała z kilku rzeczy, no ale dobra, obiecałam, że ja pokrywam koszt wysyłki, więc niech będzie.

Wysłane, dostarczone, po czym wiadomość od pani - "Ale to są rzeczy UŻYWANE!!! Wyceniam je na XX zł" (50% tego, co pani zapłaciła). Taaak... Już nic nie mówię, że grupa, na której wystawiłam rzeczy, ma w tytule słowo UŻYWANE, no bo może są ludzie, którzy pasjami kupują stroje treningowe tylko po to, aby za jakiś czas odsprzedać je za 1/4 ceny. Grzecznie odpisałam, że bardzo mi przykro, iż nie jest zadowolona z zakupu i jeśli odeśle mi rzeczy, zwrócę jej pieniądze - oczywiście po odliczeniu kosztów przesyłki. No kurczę, pani już się nie odezwała...

A ja do teraz, jak widzę "a wyśle pani za pobraniem?", to dostaję szczękościsku...

facebook

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (157)

#88635

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu miałam do załatwienia pewną sprawę w pobliskiej Wsi. Wieś duża, spokojnie mogłaby uchodzić za miasteczko, dobrze skomunikowana z moim Miastem, więc w necie sprawdziłam sobie połączenia (PKS) i trasę, którą muszę przejść od przystanku we Wsi do miejsca docelowego.

Sprawę załatwiłam szybciej, niż planowałam, potuptałam znowu na przystanek z nadzieją, że będzie jeszcze jakieś wcześniejsze połączenie niż to, którym chciałam wracać. No niestety, wcześniej nic nie ma, czyli przyjdzie mi czekać prawie godzinę. Z Google Maps pamiętałam, że w pobliżu jest sklep typu supermarket, poszłam tam, poszwendałam się między półkami celem zabicia czasu, kupiłam jakiś drobiazg, po czym okazało się, że na tej jakże czasochłonnej czynności zeszło mi całe 10 minut.

Podjęłam decyzję - wracam taksówką. Ciemno, zimno, lekka mżawka, nie będę tu kwitła 45 minut. Telefon uprzejmie poinformował mnie, że jest bardzo głodny (3% baterii), ale co tam, na wykonanie jednego połączenia mi wystarczy, prawda? Otóż nieprawda...

Dzwonię do firmy taksówkarskiej (nazwijmy ją Cyferka, bo w numerze telefonu ma powtarzającą się cyfrę, dzięki czemu numer łatwo zapamiętać). Odbiera kobieta i opryskliwym tonem rzuca w słuchawkę (serio, była niemiła od pierwszego słowa, zanim jeszcze moje "zamówienie" okazało się dla niej problematyczne):

- Cyferka, słucham?

- Dobry wieczór, chciałam zamówić taksówkę do Wsi, samo centrum, pod sklep Supermarket.

- Adres!

- Proszę pani, nie znam Wsi, chcę się stąd wydostać, podaję pani najwidoczniejszy dla mnie punkt, który chyba łatwo znaleźć.

- Proszę mi podać ulicę!

No tak. Z Google Maps pamiętałam, że Wieś ma dwie takie większe ulice, ulica Piekielna przechodzi w którymś momencie w ulicę Diabelską, ale już za cholerę nie wiedziałam, czy jestem jeszcze na Piekielnej, czy już na Diabelskiej. Zresztą ta wiedza do niczego by mi się nie przydała, sama ulica to za mało, a serio, na ŻADNYM mijanym przeze mnie budynku nie było widocznego numeru. Wysiliłam maksymalnie szare komórki i złożyłam kolejną propozycję:

- To poproszę tę taksówkę pod Urząd Gminy we Wsi (mijałam po drodze tabliczkę ze strzałką i napisem URZĄD GMINY 300 m., pomyślałam, że zanim taksówka dojedzie, ja tam dojdę, urząd Gminy na pewno jest oznakowany tak, że tam trafię).

Pani coraz bardziej opryskliwym tonem:

- Myślę, że najlepiej będzie, jak się pani dowie, jaka to ulica.

Nie no, bo ja tak ze złośliwości jej nie podaję nazwy ulicy... Ciemno, zimno i pusto, nie ma się kogo spytać, w necie nie sprawdzę, bo mój telefon zaraz zdechnie, wkurzona jak cholera (bardziej tonem obrażonej księżniczki, który serwowała mi ta pani niż czymkolwiek innym), odpaliłam bez zastanowienia:

- A ja myślę, że najlepiej będzie, jak zadzwonię do innej firmy.

Pani rzuciła słuchawką.

Wróciłam na ten nieszczęsny przystanek (podczas rozmowy krążyłam po tym centrum Wsi, wypatrując tabliczki z nazwą ulicy, tabliczki z numerem na jakimkolwiek budynku, czegokolwiek, co by usatysfakcjonowało obrażoną panią), korzystając ze światła latarni wygrzebałam z torebki ulotkę innej firmy taksówkarskiej i zadzwoniłam, modląc się, aby telefon to jeszcze wytrzymał.

- Dobry wieczór, firma Super Taxi, w czym mogę pomóc?

Zdenerwowana całą tą sytuacją, zaczęłam rozmowę najgłupiej, jak się tylko dało, czyli informacją, że chcę zamówić taksówkę do Wsi, ale nie wiem, gdzie dokładnie jestem, a jako punkt orientacyjny podałam park, koło którego się znajdowałam. W słuchawce usłyszałam klikanie klawiatury komputera, po czym pani powiedziała:

- Ten park jest duży, znajduje się przy ulicy Piekielnej, potem Diabelskiej, czy mogłaby pani podać jeszcze jakieś informacje?

Oprzytomniałam, już zamierzałam zaproponować Supermarket, kiedy wpadła mi w oko restauracja po drugiej stronie ulicy:

- Restauracja Anielski Zakątek, będę czekać przed wejściem.

Znowu klikanie klawiatury, po czym usłyszałam:

- Ulica Diabelska 281, wysyłam taksówkę.

Można? Można.

P.S. Teraz dopiero mi przyszło do głowy, że mogłam wejść jeszcze raz do tego Supermarketu i zapytać ekspedientki o dokładny adres sklepu...

taxi

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (139)