Po przeczytaniu dwóch-trzech zdań przerwałam czytanie, wzięłam kartkę i długopis, po czy napisałam sobie, jak ta historia się rozwinie. Proszę, oto moje notatki:
- poniżany i odtrącany chłopak po iluś tam latach jest przystojnym/bogatym/popularnym/atrakcyjnym mężczyzną;
- wrednej i złej dziewczynie nie ułożyło się życie, ma dzieci/długi/faceta, który ją bije
- spotykają się przypadkiem, ona go bardzo chce, on już jej nie;
- daje jej efektowną nauczkę, aż kierowca przejeżdżającego autobusu zatrzymuje się i zaczyna klaskać...
Potem spokojnie doczytałam do końca i okazało się, że miałam rację!
P.S. Mnie też zastanawia punktacja tej historii, po dwóch godzinach od opublikowania zagłosowało na nią 140 osób??? W porównaniu z historiami wrzuconymi tuż wcześniej i tuż później, jest to zadziwiający wynik... Chyba duża ta podstawówka, do której chodzisz.
@Armagedon:
Zmusić to nie, ale przytoczę ci krótką historyjkę - od razu zaznaczam, nie jestem na 100% pewna jej prawdziwości, bo nie byłam świadkiem, ale usłyszałam od osoby dla mnie wiarygodnej:
Rozprawa o ustalenie alimentów. Tatuś się zapiera, że nie będzie płacił, bo nie ma z czego, zarabia najniższą krajową, a to już jego piąte (!!!) dziecko (zresztą każde z inną partnerką), jego po prostu nie stać na kolejne alimenty na kolejne dziecko. Sędzia na to - "Panie Piekielny, doba ma 24 godziny, na sen potrzebuje pan maksymalnie osiem, cała reszta do pana dyspozycji, można poszukać dodatkowej pracy, aby zapewnić utrzymanie dzieciom."
@zendra:
Aż sprawdziłam ponownie - "...sąd przyzna pełnomocnika jedynie osobom nieporadnym, mającym trudności z występowaniem przed sądem, np. posiadającym orzeczony znaczny stopień niepełnosprawności." Za to teraz rozumiem, dlaczego aż takiego idiotę z siebie zrobił. I rozumiem pytanie sędziego, czy na poprzedniej rozprawie reprezentował go prawnik -"ważne dla sądu jest to, czy określona osoba występowała już przed sądem, czy ma doświadczenie w sporządzaniu pism sądowych lub czy skorzystała już z bezpłatnych porad prawnych". Czyli, podsumowując - owszem, wniosek może złożyć każdy, natomiast w niewielu przypadkach jest on rozpatrzony pozytywnie, i to właśnie miałam na myśli pisząc, że prawnik przysługuje tylko w pewnych przypadkach.
@Habiel:
Nie wiem, może i wygląda to na "tłumaczenie się", ale nie o to mi chodziło. Po prostu tak jak pisała kilka komentarzy wyżej pusia, mnie też wkurza wszechobecny hejt na matki i przekonanie większości ludzi, że:
- matka = madka zapatrzona w swojego bombelka;
- samotna matka = nierób żyjący z "państwowych" pieniędzy;
- samotna matka wnosząca o alimenty na dziecko = nierób j/w, ciągnący pieniądze nie tylko od państwa, ale i od biednego ojca dziecka.
Nie podoba mi się takie myślenie, tego typu uogólnianie, więc po prostu na swoim własnym przykładzie próbowałam pokazać, że to niezupełnie tak...
Oczywiście jednak "myślą przewodnią" tej historii było ukazanie kolejnych piekielności idioty. Jeśli odniosłaś inne wrażenie, no cóż, może znowu za bardzo emocjonalnie do tego podeszłam ;)
Ja parę lat temu dostałam od mojego ojca przelew zatytułowany "Dzień Dziecka". No fajnie, wiem że Dzień Dziecka, mam kalendarz. Jak przelew, to pewnie prezent, tylko pytanie dla kogo? Dla mnie? dla Młodej? Hmm... Dzieckiem swojego ojca jestem niewątpliwie ja, Młoda zaś jest dzieckiem w sensie jak najbardziej dosłownym, więc dla kogo ten przelew?
No dobra, wiem że dla Młodej, ale to nie można było normalnie napisać, zamiast zakładać, że powinnam wiedzieć, że to nie dla mnie?
@mariamasyna:
Tak, pokręciłam, ktoś już wcześniej mi zwrócił uwagę w komentarzu. Nauczka na przyszłość - nie wrzucać historii "na gorąco", w nerwach, tylko odczekać trochę i uspokoić się.
@magic1948:
Pomijając już fakt, że alimenty na moje dziecko NIE są z Funduszu Alimentacyjnego, to zadziwia mnie logika twojej wypowiedzi. Ojciec nie płaci, alimenty są wypłacane z FA, więc wg ciebie z "państwowego cyca" korzysta matka? Bo mnie się wydaje, że w takiej sytuacji to na "państwowym" żeruje ojciec, ale co ja tam wiem...
@szczerbus9:
Tak, "bezetki" to mój ulubiony temat (od bz - brak zadania). No teoretycznie to ja powinnam dopilnować, żeby dziecko odrobiło zadanie. A praktycznie to jak mam to zrobić, skoro dziecko nie zaznaczyło/nie zapisało sobie, co ma zrobić jako zadanie domowe? W szklaną kulę zainwestować czy co? Od nauczyciela też nie wymagam, żeby stał akurat nad moim dzieckiem i przypilnował, czy zapisała sobie, co ma zadane... Prosiłam, tłumaczyłam, wyciągałam konsekwencje - pomagało na krótko, po czym znowu "bezetka" w dzienniku. Dopiero w tym roku, jak poszła do czwartej klasy, problem się rozwiązał prawie że sam - jedna "bezetka", druga, a potem zdziwienie, że za trzecią już jest jedynka! I nagle nie zapomina, co ma zadane ;)
Tak mi jeszcze przyszło do głowy... A gdybyś ją zapisała na jakieś zajęcia sportowe? Po pierwsze - "wyszaleje się", rozładuje część tej rozpierającej ją energii. Po drugie - sport uczy też dyscypliny, umiejętności pracy w grupie, umiejętności pracy z samym sobą, poznania własnych potrzeb i możliwości. Ja wiem, że każde dziecko jest inne, ale mojej Młodej to pomogło, bo o ile w przedszkolu panie często mi zgłaszały, że Młoda ma problemy z koncentracją, nie umie się długo skupić na jednym zadaniu i "nosi" ją po sali, to już w podstawówce tych problemów nie było, chociaż Młoda nadal jest bardzo żywym dzieckiem z nadmiarem energii.
@singri: Dlatego pytałam, w której jest klasie, program "200 punktów na start" funkcjonuje chyba dopiero od czwartej klasy. Natomiast tu już widzę jeden błąd nauczyciela, wpisał uwagę i tyle. A może wystarczyłoby, żeby poprzedził to głośną informacją "przeszkadzasz mi w lekcji, wpisuję ci uwagę do dzienniczka"? Jakoś to podkreślić, że uwaga JEST karą, a nie tylko informacją dla mamy? Nie wiem, to już kwestia dogadania właśnie z nauczycielami...
@marcelka:
Jedną z funkcji szkoły, wymienianą zaraz na drugim miejscu po funkcji edukacyjnej, jest funkcja wychowawcza. Zdaję sobie sprawę z tego, że istnieją rodzice, którzy uważają, że szkoła (i wszyscy inni dookoła) ma ich wyręczyć w wychowywaniu dzieci, ale to nie usprawiedliwia "przegięcia" w drugą stronę i głoszenia poglądów, że "szkoła nie jest od wychowywania".
Singri, ile lat ma twoja córka? Tzn, bardziej mi chodzi o to, do której klasy chodzi. Bo moja Młoda (czwarta klasa w tym momencie), też parę razy przyniosła uwagę "Nie uważa na lekcji" (dokładnie trzy razy) i powiem ci, że ja jej za to nie opieprzałam. Dlaczego? Bo ona już została ukarana. Tak, uwaga pisemna jest dla niej karą, plus to, że za uwagę o tej treści odejmuje się dwa punkty od tych "200 punktów na start". Jeśli za dużo tych uwag wpadnie, będzie obniżona ocena z zachowania. Ważne jest też twoje podejście, jeśli po przyniesieniu przez nią uwagi w dzienniczku ty ją ochrzaniasz i zapowiadasz dalsze konsekwencje, to ona też nie uzna wpisu w dzienniczku jako kary. Nie, to dla niej będzie taka informacja dla mamy, i dopiero mama wyciąga konsekwencje. Chyba troszkę psujesz robotę nauczycielom... Oni się starają dyscyplinować dzieci w pewnych narzuconych im ramach, ty im jeszcze to utrudniasz wyrabiając w córce przekonanie, że uwaga w dzienniczku to żadna kara. To JEST kara, kiedyś owszem, stawiali do kąty, ale pamiętam dzieci, dla których nawet postawienie do kąta nie było karą, kwitowali ją wzruszeniem ramion i po 5 min nie pamiętali. Więc zamiast wymyślać, co by jeszcze można zrobić, może by pomyśleć, jak dobrze funkcjonować w sytuacji, kiedy nauczyciel niewiele może zrobić? Pozdrawiam :)
@pasjonatpl:
Na początku znajomości (no, nie na samym początku, bo nie zaczęliśmy od "hop do łóżka"), to oczywiście, że używaliśmy prezerwatyw. Ale potem, jak już znasz dobrze partnera, jego stan zdrowia i jego podejście do wierności, to po co prezerwatywy?
@zaqqaz:
Raczej - partykuła wyrażająca przekonanie mówiącego, że jedna z możliwości jest bardziej prawdopodobna od drugiej. Czyli w tym przypadku "raczej tam nie kupuję" oznacza, że staram się tam nie kupować, ale czasem (bardzo rzadko), to się zdarza.
@zendra: Masz rację. Tylko teraz nie wiem, czy to sędzia się przejęzyczył, a ja to bezmyślnie powtórzyłam, czy też pomyłka jest od początku do końca moja - co nie usłyszałam, to sobie dopowiedziała... Oczywiście, że musiało chodzić o pełnomocnika z urzędu, a nie przedstawiciela ustawowego.
@toomex:
W takiej sytuacji, jak opisałeś, to wydaje mi się, że wszystko zależy od tego, czy faktycznie stwierdzono u kobiety niepłodność lub bezpłodność (bo to nie to samo), czy też po prostu ona go okłamała.
U mnie np. stwierdziło to trzech lekarzy, z czego dwóch dopuszczało możliwość zajścia kiedyś tam w ciążę pod warunkiem podjęcia leczenia. Jak pisałam w komentarzu wyżej, na leczenie się nie zdecydowałam, stwierdziłam, że nie będę poświęcać czasu na to, aby uzyskać ok. 20% szansy na zajście w ciążę. Nie odczuwałam silnej potrzeby posiadania dziecka...
No i teraz nie wiem, po czyjej stronie jest tzw. "odpowiedzialność" (cokolwiek rozumiesz przez to pojęcie). Może lekarzy?
A poza tym tu sytuacja jest o tyle inna, że mój były marzył o posiadaniu dziecka, a przynajmniej tak twierdził, praktycznie przez cały nasz związek namawiał mnie na podjęcie leczenia, bo "może jeszcze nie jest za późno, może nam się uda"...
@maat_:
Można to nazwać wpadką, ale sytuacja jest tak absurdalna, że nawet zastanawiałam się nad wrzuceniem jej tutaj jako historii... Krótko - wiele lat temu lekarze stwierdzili u mnie niepłodność, nie chciało mi się leczyć i wiele lat trwałam w przekonaniu, że nie mogę mieć dzieci. Aż do momentu dwóch kresek na teście, zrobionym tylko po to, aby komuś udowodnić, że te dolegliwości to na pewno nie ciąża!
@vezdohan:
Tylko na co mu to odroczenie? Jakby ktoś nie wiedział (bo nie każdy musi wiedzieć), to jeśli zasądzą mu to podwyższenie, obowiązuje go ono od dnia złożenia przeze mnie wniosku... Czyli może sobie przeciągać sprawę nawet do roku, skutkuje to tylko tym, ze potem ma rok "niedopłaty" i różnicę musi wyrównać.
@MarcinMo:
A, to już wyjaśniam jak mniej-więcej wygląda trening u Kasi. Najpierw rozgrzewka i rozciąganie się, najczęściej w jakimś spokojnym, mało uczęszczanym kąciku. Potem owszem, jakiś czas zajmują trampolinę, potem ścieżkę (lub odwrotnie), potem zależy co tam akurat ćwiczą, jak np. salto w tył, to najwygodniej akurat do basenu z gąbkami. Czasem zajmują tylko po prostu kawałek podłogi, żeby sprawdzić, czy skok, który już się udaje wykonać na trampolinie, uda się wykonać na twardym podłożu. Nie ma mowy o "okupowaniu" cały czas jednego sprzętu.
@Johanna:
Za korzystanie z "obiektu i sprzętu" płacisz kupując bilet wstępu, to po pierwsze. Po drugie - moja wina, nie zaznaczyłam tego w historii - owe prywatne lekcje odbywały się za wiedzą i zgodą kierownictwa obiektu.
@Iras:
Odnośnie super, hiper interaktywnej zabawki - raz tylko kupiłam coś takiego Młodej, akurat miałam więcej kasy, pomyślałam, że się ucieszy. Czas zainteresowania zabawką (po pierwszym wybuchu radości, że taka super, ekstra i w ogóle och i ach) - niecała godzina. Potem zabawka wylądowała w kącie i pozostała tam aż do czasu oddania jej komuś...
Był taki czas, że miałam ochotę wywiesić na drzwiach kartkę: "Pluszakom wstęp wzbroniony!!!". Każdy, ale to każdy, przy każdej możliwej okazji uważał, że obdarowanie mojej Młodej jakimś pluszakiem to świetny pomysł... A Młoda pluszaki kocha, uwielbia i żadnego nie pozwala wyrzucić czy oddać, co w sytuacji, gdy mieszkałyśmy na 13m2 było mocno uciążliwe. Teraz odpuściłam, bo ma swój pokój i jeśli jej nie przeszkadza, że jest on "zapluszakowany" do granic możliwości, no to już jej sprawa - a pluszaki są wszędzie, część w takim koszu kupionym specjalnie w celu ich przechowywania, część (duża część!!!) w jej łóżku, część porozstawiana na każdym wolnym miejscu... I każdy jedyny, najkochańszy, nie do oddania!
Po przeczytaniu dwóch-trzech zdań przerwałam czytanie, wzięłam kartkę i długopis, po czy napisałam sobie, jak ta historia się rozwinie. Proszę, oto moje notatki: - poniżany i odtrącany chłopak po iluś tam latach jest przystojnym/bogatym/popularnym/atrakcyjnym mężczyzną; - wrednej i złej dziewczynie nie ułożyło się życie, ma dzieci/długi/faceta, który ją bije - spotykają się przypadkiem, ona go bardzo chce, on już jej nie; - daje jej efektowną nauczkę, aż kierowca przejeżdżającego autobusu zatrzymuje się i zaczyna klaskać... Potem spokojnie doczytałam do końca i okazało się, że miałam rację! P.S. Mnie też zastanawia punktacja tej historii, po dwóch godzinach od opublikowania zagłosowało na nią 140 osób??? W porównaniu z historiami wrzuconymi tuż wcześniej i tuż później, jest to zadziwiający wynik... Chyba duża ta podstawówka, do której chodzisz.
@Armagedon: Zmusić to nie, ale przytoczę ci krótką historyjkę - od razu zaznaczam, nie jestem na 100% pewna jej prawdziwości, bo nie byłam świadkiem, ale usłyszałam od osoby dla mnie wiarygodnej: Rozprawa o ustalenie alimentów. Tatuś się zapiera, że nie będzie płacił, bo nie ma z czego, zarabia najniższą krajową, a to już jego piąte (!!!) dziecko (zresztą każde z inną partnerką), jego po prostu nie stać na kolejne alimenty na kolejne dziecko. Sędzia na to - "Panie Piekielny, doba ma 24 godziny, na sen potrzebuje pan maksymalnie osiem, cała reszta do pana dyspozycji, można poszukać dodatkowej pracy, aby zapewnić utrzymanie dzieciom."
@zendra: Aż sprawdziłam ponownie - "...sąd przyzna pełnomocnika jedynie osobom nieporadnym, mającym trudności z występowaniem przed sądem, np. posiadającym orzeczony znaczny stopień niepełnosprawności." Za to teraz rozumiem, dlaczego aż takiego idiotę z siebie zrobił. I rozumiem pytanie sędziego, czy na poprzedniej rozprawie reprezentował go prawnik -"ważne dla sądu jest to, czy określona osoba występowała już przed sądem, czy ma doświadczenie w sporządzaniu pism sądowych lub czy skorzystała już z bezpłatnych porad prawnych". Czyli, podsumowując - owszem, wniosek może złożyć każdy, natomiast w niewielu przypadkach jest on rozpatrzony pozytywnie, i to właśnie miałam na myśli pisząc, że prawnik przysługuje tylko w pewnych przypadkach.
@Habiel: Nie wiem, może i wygląda to na "tłumaczenie się", ale nie o to mi chodziło. Po prostu tak jak pisała kilka komentarzy wyżej pusia, mnie też wkurza wszechobecny hejt na matki i przekonanie większości ludzi, że: - matka = madka zapatrzona w swojego bombelka; - samotna matka = nierób żyjący z "państwowych" pieniędzy; - samotna matka wnosząca o alimenty na dziecko = nierób j/w, ciągnący pieniądze nie tylko od państwa, ale i od biednego ojca dziecka. Nie podoba mi się takie myślenie, tego typu uogólnianie, więc po prostu na swoim własnym przykładzie próbowałam pokazać, że to niezupełnie tak... Oczywiście jednak "myślą przewodnią" tej historii było ukazanie kolejnych piekielności idioty. Jeśli odniosłaś inne wrażenie, no cóż, może znowu za bardzo emocjonalnie do tego podeszłam ;)
Ja parę lat temu dostałam od mojego ojca przelew zatytułowany "Dzień Dziecka". No fajnie, wiem że Dzień Dziecka, mam kalendarz. Jak przelew, to pewnie prezent, tylko pytanie dla kogo? Dla mnie? dla Młodej? Hmm... Dzieckiem swojego ojca jestem niewątpliwie ja, Młoda zaś jest dzieckiem w sensie jak najbardziej dosłownym, więc dla kogo ten przelew? No dobra, wiem że dla Młodej, ale to nie można było normalnie napisać, zamiast zakładać, że powinnam wiedzieć, że to nie dla mnie?
@mariamasyna: Tak, pokręciłam, ktoś już wcześniej mi zwrócił uwagę w komentarzu. Nauczka na przyszłość - nie wrzucać historii "na gorąco", w nerwach, tylko odczekać trochę i uspokoić się.
@magic1948: Pomijając już fakt, że alimenty na moje dziecko NIE są z Funduszu Alimentacyjnego, to zadziwia mnie logika twojej wypowiedzi. Ojciec nie płaci, alimenty są wypłacane z FA, więc wg ciebie z "państwowego cyca" korzysta matka? Bo mnie się wydaje, że w takiej sytuacji to na "państwowym" żeruje ojciec, ale co ja tam wiem...
@szczerbus9: Tak, "bezetki" to mój ulubiony temat (od bz - brak zadania). No teoretycznie to ja powinnam dopilnować, żeby dziecko odrobiło zadanie. A praktycznie to jak mam to zrobić, skoro dziecko nie zaznaczyło/nie zapisało sobie, co ma zrobić jako zadanie domowe? W szklaną kulę zainwestować czy co? Od nauczyciela też nie wymagam, żeby stał akurat nad moim dzieckiem i przypilnował, czy zapisała sobie, co ma zadane... Prosiłam, tłumaczyłam, wyciągałam konsekwencje - pomagało na krótko, po czym znowu "bezetka" w dzienniku. Dopiero w tym roku, jak poszła do czwartej klasy, problem się rozwiązał prawie że sam - jedna "bezetka", druga, a potem zdziwienie, że za trzecią już jest jedynka! I nagle nie zapomina, co ma zadane ;)
Tak mi jeszcze przyszło do głowy... A gdybyś ją zapisała na jakieś zajęcia sportowe? Po pierwsze - "wyszaleje się", rozładuje część tej rozpierającej ją energii. Po drugie - sport uczy też dyscypliny, umiejętności pracy w grupie, umiejętności pracy z samym sobą, poznania własnych potrzeb i możliwości. Ja wiem, że każde dziecko jest inne, ale mojej Młodej to pomogło, bo o ile w przedszkolu panie często mi zgłaszały, że Młoda ma problemy z koncentracją, nie umie się długo skupić na jednym zadaniu i "nosi" ją po sali, to już w podstawówce tych problemów nie było, chociaż Młoda nadal jest bardzo żywym dzieckiem z nadmiarem energii.
@singri: Daj spokój, nie karm trolla... Przecież nikt na tym portalu nie bierze jej ani jej wypowiedzi na poważnie, więc nie bądź tą jedyną ;)
@singri: Dlatego pytałam, w której jest klasie, program "200 punktów na start" funkcjonuje chyba dopiero od czwartej klasy. Natomiast tu już widzę jeden błąd nauczyciela, wpisał uwagę i tyle. A może wystarczyłoby, żeby poprzedził to głośną informacją "przeszkadzasz mi w lekcji, wpisuję ci uwagę do dzienniczka"? Jakoś to podkreślić, że uwaga JEST karą, a nie tylko informacją dla mamy? Nie wiem, to już kwestia dogadania właśnie z nauczycielami...
@marcelka: Jedną z funkcji szkoły, wymienianą zaraz na drugim miejscu po funkcji edukacyjnej, jest funkcja wychowawcza. Zdaję sobie sprawę z tego, że istnieją rodzice, którzy uważają, że szkoła (i wszyscy inni dookoła) ma ich wyręczyć w wychowywaniu dzieci, ale to nie usprawiedliwia "przegięcia" w drugą stronę i głoszenia poglądów, że "szkoła nie jest od wychowywania".
Singri, ile lat ma twoja córka? Tzn, bardziej mi chodzi o to, do której klasy chodzi. Bo moja Młoda (czwarta klasa w tym momencie), też parę razy przyniosła uwagę "Nie uważa na lekcji" (dokładnie trzy razy) i powiem ci, że ja jej za to nie opieprzałam. Dlaczego? Bo ona już została ukarana. Tak, uwaga pisemna jest dla niej karą, plus to, że za uwagę o tej treści odejmuje się dwa punkty od tych "200 punktów na start". Jeśli za dużo tych uwag wpadnie, będzie obniżona ocena z zachowania. Ważne jest też twoje podejście, jeśli po przyniesieniu przez nią uwagi w dzienniczku ty ją ochrzaniasz i zapowiadasz dalsze konsekwencje, to ona też nie uzna wpisu w dzienniczku jako kary. Nie, to dla niej będzie taka informacja dla mamy, i dopiero mama wyciąga konsekwencje. Chyba troszkę psujesz robotę nauczycielom... Oni się starają dyscyplinować dzieci w pewnych narzuconych im ramach, ty im jeszcze to utrudniasz wyrabiając w córce przekonanie, że uwaga w dzienniczku to żadna kara. To JEST kara, kiedyś owszem, stawiali do kąty, ale pamiętam dzieci, dla których nawet postawienie do kąta nie było karą, kwitowali ją wzruszeniem ramion i po 5 min nie pamiętali. Więc zamiast wymyślać, co by jeszcze można zrobić, może by pomyśleć, jak dobrze funkcjonować w sytuacji, kiedy nauczyciel niewiele może zrobić? Pozdrawiam :)
@pasjonatpl: Na początku znajomości (no, nie na samym początku, bo nie zaczęliśmy od "hop do łóżka"), to oczywiście, że używaliśmy prezerwatyw. Ale potem, jak już znasz dobrze partnera, jego stan zdrowia i jego podejście do wierności, to po co prezerwatywy?
@zaqqaz: Raczej - partykuła wyrażająca przekonanie mówiącego, że jedna z możliwości jest bardziej prawdopodobna od drugiej. Czyli w tym przypadku "raczej tam nie kupuję" oznacza, że staram się tam nie kupować, ale czasem (bardzo rzadko), to się zdarza.
@zendra: Masz rację. Tylko teraz nie wiem, czy to sędzia się przejęzyczył, a ja to bezmyślnie powtórzyłam, czy też pomyłka jest od początku do końca moja - co nie usłyszałam, to sobie dopowiedziała... Oczywiście, że musiało chodzić o pełnomocnika z urzędu, a nie przedstawiciela ustawowego.
@toomex: W takiej sytuacji, jak opisałeś, to wydaje mi się, że wszystko zależy od tego, czy faktycznie stwierdzono u kobiety niepłodność lub bezpłodność (bo to nie to samo), czy też po prostu ona go okłamała. U mnie np. stwierdziło to trzech lekarzy, z czego dwóch dopuszczało możliwość zajścia kiedyś tam w ciążę pod warunkiem podjęcia leczenia. Jak pisałam w komentarzu wyżej, na leczenie się nie zdecydowałam, stwierdziłam, że nie będę poświęcać czasu na to, aby uzyskać ok. 20% szansy na zajście w ciążę. Nie odczuwałam silnej potrzeby posiadania dziecka... No i teraz nie wiem, po czyjej stronie jest tzw. "odpowiedzialność" (cokolwiek rozumiesz przez to pojęcie). Może lekarzy? A poza tym tu sytuacja jest o tyle inna, że mój były marzył o posiadaniu dziecka, a przynajmniej tak twierdził, praktycznie przez cały nasz związek namawiał mnie na podjęcie leczenia, bo "może jeszcze nie jest za późno, może nam się uda"...
@maat_: Można to nazwać wpadką, ale sytuacja jest tak absurdalna, że nawet zastanawiałam się nad wrzuceniem jej tutaj jako historii... Krótko - wiele lat temu lekarze stwierdzili u mnie niepłodność, nie chciało mi się leczyć i wiele lat trwałam w przekonaniu, że nie mogę mieć dzieci. Aż do momentu dwóch kresek na teście, zrobionym tylko po to, aby komuś udowodnić, że te dolegliwości to na pewno nie ciąża!
@vezdohan: Tylko na co mu to odroczenie? Jakby ktoś nie wiedział (bo nie każdy musi wiedzieć), to jeśli zasądzą mu to podwyższenie, obowiązuje go ono od dnia złożenia przeze mnie wniosku... Czyli może sobie przeciągać sprawę nawet do roku, skutkuje to tylko tym, ze potem ma rok "niedopłaty" i różnicę musi wyrównać.
@digi51: Ja, jak już ochłonęłam, to też ;)
@MarcinMo: A, to już wyjaśniam jak mniej-więcej wygląda trening u Kasi. Najpierw rozgrzewka i rozciąganie się, najczęściej w jakimś spokojnym, mało uczęszczanym kąciku. Potem owszem, jakiś czas zajmują trampolinę, potem ścieżkę (lub odwrotnie), potem zależy co tam akurat ćwiczą, jak np. salto w tył, to najwygodniej akurat do basenu z gąbkami. Czasem zajmują tylko po prostu kawałek podłogi, żeby sprawdzić, czy skok, który już się udaje wykonać na trampolinie, uda się wykonać na twardym podłożu. Nie ma mowy o "okupowaniu" cały czas jednego sprzętu.
@Johanna: Za korzystanie z "obiektu i sprzętu" płacisz kupując bilet wstępu, to po pierwsze. Po drugie - moja wina, nie zaznaczyłam tego w historii - owe prywatne lekcje odbywały się za wiedzą i zgodą kierownictwa obiektu.
@Iras: Odnośnie super, hiper interaktywnej zabawki - raz tylko kupiłam coś takiego Młodej, akurat miałam więcej kasy, pomyślałam, że się ucieszy. Czas zainteresowania zabawką (po pierwszym wybuchu radości, że taka super, ekstra i w ogóle och i ach) - niecała godzina. Potem zabawka wylądowała w kącie i pozostała tam aż do czasu oddania jej komuś...
Był taki czas, że miałam ochotę wywiesić na drzwiach kartkę: "Pluszakom wstęp wzbroniony!!!". Każdy, ale to każdy, przy każdej możliwej okazji uważał, że obdarowanie mojej Młodej jakimś pluszakiem to świetny pomysł... A Młoda pluszaki kocha, uwielbia i żadnego nie pozwala wyrzucić czy oddać, co w sytuacji, gdy mieszkałyśmy na 13m2 było mocno uciążliwe. Teraz odpuściłam, bo ma swój pokój i jeśli jej nie przeszkadza, że jest on "zapluszakowany" do granic możliwości, no to już jej sprawa - a pluszaki są wszędzie, część w takim koszu kupionym specjalnie w celu ich przechowywania, część (duża część!!!) w jej łóżku, część porozstawiana na każdym wolnym miejscu... I każdy jedyny, najkochańszy, nie do oddania!
@KatiCafe: Nie, nieprawda. Oksymoron to zestawienie dwóch wyrazów o przeciwstawnym znaczeniu. To, co ty napisałaś, to pleonazm.