Profil użytkownika
Xynthia ♀
Zamieszcza historie od: | 30 sierpnia 2017 - 21:03 |
Ostatnio: | 14 stycznia 2025 - 14:32 |
- Historii na głównej: 150 z 162
- Punktów za historie: 19448
- Komentarzy: 660
- Punktów za komentarze: 4903
Po przeczytaniu ostatnio kilku historii o kurierach przypomniała mi się moja własna, sprzed paru miesięcy. Jeśli coś niedokładnie pamiętam, to wybaczcie.
Generalnie zawsze staram się zamawiać przesyłki do paczkomatu, z uwagi na charakter mojej pracy (dodatkowej) ciężko mi przewidzieć, kiedy będę w domu, a kiedy nie. Jeśli nie ma opcji paczkomatu, wybieram Pocztex, bo akurat z Pocztą Polską nigdy nie miałam problemów, kurier Pocztexu obsługujący mój rejon jest miły i uczynny, zawsze dzwoni w dniu dostawy, a jeśli nie da się ustalić godziny odbioru satysfakcjonującej i mnie, i jego, to po prostu zostawia na poczcie, którą mam 5 min drogi od domu.
Zamówiłam z Allegro COŚ. Przedmiot zazwyczaj w Polsce rzadko dostępny, a jeśli już, to za horrendalną cenę, powiedzmy że udało mi się znaleźć za 1/3 normalnej ceny. W sumie żadna łaska, na AliExpress kupiłabym za 1/4 ceny, ale zależało mi na czasie i dostawie z Polski, więc stwierdziłam, że i tak się opłaca. Opcje dostawy - ups, paczkomatu niet... Ale, ale, jest opcja dostawy przez Pocztex, no to dawaj. Kupiłam, zapłaciłam, czekam.
Uczciwie stwierdzam, że na szybkość wysyłki nie mogłam narzekać, zamówiłam po południu, na drugi dzień dostałam maila, że przedmiot został wysłany, jeszcze następnego dnia rano, że dzisiaj nastąpi próba doręczenia. Doręczenia przez DHL... Nosz kur...tyna wodna, Pocztex chciałam! Aż weszłam na moje konto na Allegro sprawdzić, czy to ja czegoś nie pokopsałam, no ale jak byk - wysyłka Pocztexem!!! Po chwili ochłonęłam i stwierdziłam, że może być, akurat cały dzień jestem w domu, niech to przywozi, kto chce.
Godzina jakoś tak po 10-tej, Kruszyna komunikuje, że potrzebuje wyjść. Spacerując z nią wokół bloku widzę podjeżdżający samochód z DHL-u. O, może moja przesyłka! A nie, kurier idzie do bloku obok... ale coś mnie tknęło, przedmiot, który zamówiłam miał być długi i wąski i z taką właśnie przesyłką kurier uparcie dzwonił domofonem pod jakiś numer w bloku obok. Podeszłam do niego:
- Dzień dobry, ma pan może przesyłkę na ul. Anielską 12 m 55?
Spojrzał na mnie, spojrzał na przesyłkę, którą trzymał w ręku, potem znowu na mnie.
- Pani godność?
- Xynthia Iksińska.
- No zgadza się, to właśnie to. Dobrze, że pani podeszła, bo z punktu by pani musiała odbierać.
- Wie pan co, ja się nie czepiam, bo faktycznie jak widać, nie ma mnie w domu. Ale przesyłka jest do bloku nr 12, a pan się uparcie dobija do 14...
Pan kurier zmieszał się, ale bardzo szybko odzyskał rezon, oj tam oj tam, przecież nic się nie stało, przesyłka doręczona do rąk własnych, on nie widzi problemu. No ja widzę przynajmniej dwa:
Po pierwsze - dlaczego przesyłka została wysłana inną firmą, niż zamawiałam? Mnie akurat to robi różnicę.
Po drugie - dlaczego kurier bagatelizuje SWOJĄ pomyłkę w odczytaniu adresu, co skutkowałoby tym, że po paczkę musiałabym jechać do punktu odbioru DHL, który w moim mieście jest umiejscowiony na totalnym za*upiu?
Ostatecznie historia z happy end'em, ale tylko dzięki niesamowicie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.
I dlatego kocham paczkomaty.
Generalnie zawsze staram się zamawiać przesyłki do paczkomatu, z uwagi na charakter mojej pracy (dodatkowej) ciężko mi przewidzieć, kiedy będę w domu, a kiedy nie. Jeśli nie ma opcji paczkomatu, wybieram Pocztex, bo akurat z Pocztą Polską nigdy nie miałam problemów, kurier Pocztexu obsługujący mój rejon jest miły i uczynny, zawsze dzwoni w dniu dostawy, a jeśli nie da się ustalić godziny odbioru satysfakcjonującej i mnie, i jego, to po prostu zostawia na poczcie, którą mam 5 min drogi od domu.
Zamówiłam z Allegro COŚ. Przedmiot zazwyczaj w Polsce rzadko dostępny, a jeśli już, to za horrendalną cenę, powiedzmy że udało mi się znaleźć za 1/3 normalnej ceny. W sumie żadna łaska, na AliExpress kupiłabym za 1/4 ceny, ale zależało mi na czasie i dostawie z Polski, więc stwierdziłam, że i tak się opłaca. Opcje dostawy - ups, paczkomatu niet... Ale, ale, jest opcja dostawy przez Pocztex, no to dawaj. Kupiłam, zapłaciłam, czekam.
Uczciwie stwierdzam, że na szybkość wysyłki nie mogłam narzekać, zamówiłam po południu, na drugi dzień dostałam maila, że przedmiot został wysłany, jeszcze następnego dnia rano, że dzisiaj nastąpi próba doręczenia. Doręczenia przez DHL... Nosz kur...tyna wodna, Pocztex chciałam! Aż weszłam na moje konto na Allegro sprawdzić, czy to ja czegoś nie pokopsałam, no ale jak byk - wysyłka Pocztexem!!! Po chwili ochłonęłam i stwierdziłam, że może być, akurat cały dzień jestem w domu, niech to przywozi, kto chce.
Godzina jakoś tak po 10-tej, Kruszyna komunikuje, że potrzebuje wyjść. Spacerując z nią wokół bloku widzę podjeżdżający samochód z DHL-u. O, może moja przesyłka! A nie, kurier idzie do bloku obok... ale coś mnie tknęło, przedmiot, który zamówiłam miał być długi i wąski i z taką właśnie przesyłką kurier uparcie dzwonił domofonem pod jakiś numer w bloku obok. Podeszłam do niego:
- Dzień dobry, ma pan może przesyłkę na ul. Anielską 12 m 55?
Spojrzał na mnie, spojrzał na przesyłkę, którą trzymał w ręku, potem znowu na mnie.
- Pani godność?
- Xynthia Iksińska.
- No zgadza się, to właśnie to. Dobrze, że pani podeszła, bo z punktu by pani musiała odbierać.
- Wie pan co, ja się nie czepiam, bo faktycznie jak widać, nie ma mnie w domu. Ale przesyłka jest do bloku nr 12, a pan się uparcie dobija do 14...
Pan kurier zmieszał się, ale bardzo szybko odzyskał rezon, oj tam oj tam, przecież nic się nie stało, przesyłka doręczona do rąk własnych, on nie widzi problemu. No ja widzę przynajmniej dwa:
Po pierwsze - dlaczego przesyłka została wysłana inną firmą, niż zamawiałam? Mnie akurat to robi różnicę.
Po drugie - dlaczego kurier bagatelizuje SWOJĄ pomyłkę w odczytaniu adresu, co skutkowałoby tym, że po paczkę musiałabym jechać do punktu odbioru DHL, który w moim mieście jest umiejscowiony na totalnym za*upiu?
Ostatecznie historia z happy end'em, ale tylko dzięki niesamowicie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.
I dlatego kocham paczkomaty.
usługi_kurierskie
Ocena:
177
(189)
Krótki poradnik, jak zyskać duże szanse na wygranie konkursu pt. Najgorszy Ojciec Roku:
1. Nie interesuj się dzieckiem od lat, spotykaj się z nim sporadycznie.
2. Dziecko nie ma ochoty się z tobą spotkać, kiedy ty akurat łaskawie znalazłeś czas? Obraź się śmiertelnie i daj to odczuć.
3. Nie kontaktuj się przez dłuższy czas, no przecież jesteś obrażony, nie?
4. No dobra, przeszło ci, teraz sobie zadzwonisz do dziecka. Jak to nie odbiera od ciebie telefonu, jak to ignoruje wiadomości???
5. Wydzwaniasz wszędzie gdzie się da, w tym do matki dziecka (ale ona to wiadomo, że wredna i nie pomoże, chociaż MUSI, bo ty CHCESZ!) i do pedagoga szkolnego (coś tam dziecko później wspomina, że mu "siarę" robisz w szkole).
6. Udało się! Po poruszeniu nieba i ziemi dziecko umówiło się z tobą na spotkanie. Idziesz i przez cały czas narzekasz, jak to ci źle, jak bardzo jesteś chory, jak ciężko pracujesz i jak mało masz pieniędzy.
7. Dziecko stanowczo nie chce się z tobą więcej spotkać. To na pewno ta wredna matka je nastawia przeciwko tobie!
8. Dzwonisz do matki dziecka z potężną awanturą i zapowiedzią złożenia w sądzie wniosku o widzenia z dzieckiem. Nie rozumiesz jej głupiego pytania, JAK zamierzasz zmusić dziecko do respektowania ewentualnego wyroku sądu.
Dziecko ma 12 lat. I ojciec jest dla niego kompletnie obcym facetem, który je nudzi i wkurza...
1. Nie interesuj się dzieckiem od lat, spotykaj się z nim sporadycznie.
2. Dziecko nie ma ochoty się z tobą spotkać, kiedy ty akurat łaskawie znalazłeś czas? Obraź się śmiertelnie i daj to odczuć.
3. Nie kontaktuj się przez dłuższy czas, no przecież jesteś obrażony, nie?
4. No dobra, przeszło ci, teraz sobie zadzwonisz do dziecka. Jak to nie odbiera od ciebie telefonu, jak to ignoruje wiadomości???
5. Wydzwaniasz wszędzie gdzie się da, w tym do matki dziecka (ale ona to wiadomo, że wredna i nie pomoże, chociaż MUSI, bo ty CHCESZ!) i do pedagoga szkolnego (coś tam dziecko później wspomina, że mu "siarę" robisz w szkole).
6. Udało się! Po poruszeniu nieba i ziemi dziecko umówiło się z tobą na spotkanie. Idziesz i przez cały czas narzekasz, jak to ci źle, jak bardzo jesteś chory, jak ciężko pracujesz i jak mało masz pieniędzy.
7. Dziecko stanowczo nie chce się z tobą więcej spotkać. To na pewno ta wredna matka je nastawia przeciwko tobie!
8. Dzwonisz do matki dziecka z potężną awanturą i zapowiedzią złożenia w sądzie wniosku o widzenia z dzieckiem. Nie rozumiesz jej głupiego pytania, JAK zamierzasz zmusić dziecko do respektowania ewentualnego wyroku sądu.
Dziecko ma 12 lat. I ojciec jest dla niego kompletnie obcym facetem, który je nudzi i wkurza...
relacje_rodzinne
Ocena:
139
(163)
zarchiwizowany
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W piątek po pracy odebrałam Młodą z treningu, podczas oczekiwania na autobus i podróży nim obie zgodnie doszłyśmy do wniosku, że jesteśmy koszmarnie zmęczone i potwornie głodne, w związku z czym nie przeżyjemy siedmiominutowego spaceru z przystanku do domu (w którym zresztą też żadnego "gotowca jedzeniowego" nie ma, trzeba coś zrobić...). W związku z tym weszłyśmy do Ropuszki*, Młoda wzięła jakieś drobiazgi i miała zamawiać po hot-dogu dla nas, ja stałam przed półką z "gotowcami" (hot-dogiem się nie najemy) i zastanawiałam się, w którym z tych "cudów" jest najmniej chemii...
Sklepik mały, więc siłą rzeczy widzę i słyszę, co się dzieje przy ladzie. Młoda podaje swoje drobiazgi i mówi:
- Jeszcze dwa małe hot-dogi poproszę.
Owszem, słowa "dwa małe" zabrzmiały w miarę głośno, natomiast "hot-dogi" już dużo ciszej. Pani nie zrozumiała dokładnie, więc dopytała:
- Proszę powtórzyć, jakie Pall Malle?
Zrobiłam dwa kroki w kierunku kasy i odezwałam się:
- Ona powiedziała "dwa małe hot-dogi". A ja jestem bardzo ciekawa, czy pani rzeczywiście zamierzała sprzedać papierosy dwunastoletniej dziewczynce.
Pani się bardzo zmieszała i zaczęła przepraszać mnie za to, że... nie zrozumiała dokładnie, no przecież każdy się może pomylić, ona już daje te hot-dogi, no źle usłyszała, zdarza się. Do tego, czy faktycznie sprzedałaby papierosy dwunastolatce, już się nie odniosła. Byłam głodna i zmęczona, więc nie ciągnęłam tematu, nie robiłam afery, po prostu zapłaciłam za te hot-dogi i drobiazgi Młodej i wyszłyśmy. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że nie kupiłam w końcu żadnego "gotowca", coś tam jednak na szybko przygotowałam w domu do zjedzenia.
Tytułem wyjaśnienia - nie wiem, na ile lat wygląda Młoda, jestem jej matką i wiem, ile ma, poza tym sama mam problemy z określaniem wieku obcych mi dzieci, no ale na pewno nie wygląda na osobę pełnoletnią.
A po drugie - owszem, byłyśmy razem w tym sklepie, ale podstawą do sprzedaży komuś, kogo wiek budzi wątpliwości, papierosów lub alkoholu, nie są słowa "tam jest moja mama", tylko dokument poświadczający wiek. No sorry, taki mamy klimat, oj przepraszam, przepisy.
*wiadomo, o jaki sklep chodzi, ale żeby nie było, że to jakaś reklama/antyreklama (wybierz co chcesz)
Sklepik mały, więc siłą rzeczy widzę i słyszę, co się dzieje przy ladzie. Młoda podaje swoje drobiazgi i mówi:
- Jeszcze dwa małe hot-dogi poproszę.
Owszem, słowa "dwa małe" zabrzmiały w miarę głośno, natomiast "hot-dogi" już dużo ciszej. Pani nie zrozumiała dokładnie, więc dopytała:
- Proszę powtórzyć, jakie Pall Malle?
Zrobiłam dwa kroki w kierunku kasy i odezwałam się:
- Ona powiedziała "dwa małe hot-dogi". A ja jestem bardzo ciekawa, czy pani rzeczywiście zamierzała sprzedać papierosy dwunastoletniej dziewczynce.
Pani się bardzo zmieszała i zaczęła przepraszać mnie za to, że... nie zrozumiała dokładnie, no przecież każdy się może pomylić, ona już daje te hot-dogi, no źle usłyszała, zdarza się. Do tego, czy faktycznie sprzedałaby papierosy dwunastolatce, już się nie odniosła. Byłam głodna i zmęczona, więc nie ciągnęłam tematu, nie robiłam afery, po prostu zapłaciłam za te hot-dogi i drobiazgi Młodej i wyszłyśmy. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że nie kupiłam w końcu żadnego "gotowca", coś tam jednak na szybko przygotowałam w domu do zjedzenia.
Tytułem wyjaśnienia - nie wiem, na ile lat wygląda Młoda, jestem jej matką i wiem, ile ma, poza tym sama mam problemy z określaniem wieku obcych mi dzieci, no ale na pewno nie wygląda na osobę pełnoletnią.
A po drugie - owszem, byłyśmy razem w tym sklepie, ale podstawą do sprzedaży komuś, kogo wiek budzi wątpliwości, papierosów lub alkoholu, nie są słowa "tam jest moja mama", tylko dokument poświadczający wiek. No sorry, taki mamy klimat, oj przepraszam, przepisy.
*wiadomo, o jaki sklep chodzi, ale żeby nie było, że to jakaś reklama/antyreklama (wybierz co chcesz)
sklepy
Ocena:
-1
(27)
A można za pobraniem?...
Grupy sprzedażowe na Twarzoksiążce. Generalnie te, na których jestem, mają swoje pisane i niepisane zasady, do tych drugich należy - wysyłka towaru po wpłacie na konto. Ale rozumiem, że nie każdemu to pasuje i naprawdę nie mam nic przeciwko wysyłce towaru za pobraniem, tylko że...
Tylko że, cholera jasna, jak czytam wiadomość "a wyśle pani za pobraniem?", to już wiem, że guano z tego będzie.
Wystawiam coś na sprzedaż. No dobra, uściślijmy to "coś", stroje treningowe dla dziecka za (powiedzmy) 1/4 ceny w stosunku do nowych. Rzeczy używane, ale w stanie dobrym lub bardzo dobrym, zniszczonych nie wrzucam, czasem ewentualnie dokładam jako gratis (wiecie, taka rzecz, że nie wypada już brać pieniędzy za to, ale z drugiej strony szkoda wyrzucić, bo może komuś się przyda).
Opis, cena i koszt wysyłki. Ja wysyłam tylko Pocztą Polską (tak mi najwygodniej), jak komuś nie pasuje, nie musi kupować. Cena wg cennika PP, nic nie utargujesz, chyba że z w/w firmą. Ale...
Wystawiam kilka (naście) rzeczy, jeśli ktoś jest chętny na wszystko, opuszczam sporo, a najczęściej informuję, że w takim razie koszt wysyłki po mojej stronie. Ot, taka uprzejmość i przejaw wdzięczności za to, że nie muszę z każdą pojedynczą rzeczą latać na pocztę i nadawać przesyłki. Mój czas też jest cenny.
Ale jak czytam w wiadomości "a wyśle pani za pobraniem?", to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera... Dlaczego? Bo 99% tych wiadomości urywa się nagle, kiedy informuję, że przesyłka pobraniowa jest o parę zeta droższa. Nic, ani "a nie, to dziękuję", ani "pocałuj mnie w d*pę", po prostu ktoś, kto tak baaardzo chciał kupić, nagle nie istnieje. Jedna pani przebiła jednak wszystkich.
Wystawiłam wtedy sporo rzeczy na sprzedaż, pani chce. Pani chce wszystko. No OK, informuję panią, że w takim razie opłacam koszt wysyłki, i się zaczęło...
"A wyśle pani za pobraniem?". No wyślę, parę zł to już nie taka duża różnica. "A te rzeczy to w jakim stanie?". Noż ku... tka na wacie, opisane, obfotografowane, ale dobra, piszę i wyjaśniam jeszcze raz. W sumie każdy ciuszek musiałam jeszcze raz obfotografować z miliona stron, pani po namyśle jednak zrezygnowała z kilku rzeczy, no ale dobra, obiecałam, że ja pokrywam koszt wysyłki, więc niech będzie.
Wysłane, dostarczone, po czym wiadomość od pani - "Ale to są rzeczy UŻYWANE!!! Wyceniam je na XX zł" (50% tego, co pani zapłaciła). Taaak... Już nic nie mówię, że grupa, na której wystawiłam rzeczy, ma w tytule słowo UŻYWANE, no bo może są ludzie, którzy pasjami kupują stroje treningowe tylko po to, aby za jakiś czas odsprzedać je za 1/4 ceny. Grzecznie odpisałam, że bardzo mi przykro, iż nie jest zadowolona z zakupu i jeśli odeśle mi rzeczy, zwrócę jej pieniądze - oczywiście po odliczeniu kosztów przesyłki. No kurczę, pani już się nie odezwała...
A ja do teraz, jak widzę "a wyśle pani za pobraniem?", to dostaję szczękościsku...facebook
Grupy sprzedażowe na Twarzoksiążce. Generalnie te, na których jestem, mają swoje pisane i niepisane zasady, do tych drugich należy - wysyłka towaru po wpłacie na konto. Ale rozumiem, że nie każdemu to pasuje i naprawdę nie mam nic przeciwko wysyłce towaru za pobraniem, tylko że...
Tylko że, cholera jasna, jak czytam wiadomość "a wyśle pani za pobraniem?", to już wiem, że guano z tego będzie.
Wystawiam coś na sprzedaż. No dobra, uściślijmy to "coś", stroje treningowe dla dziecka za (powiedzmy) 1/4 ceny w stosunku do nowych. Rzeczy używane, ale w stanie dobrym lub bardzo dobrym, zniszczonych nie wrzucam, czasem ewentualnie dokładam jako gratis (wiecie, taka rzecz, że nie wypada już brać pieniędzy za to, ale z drugiej strony szkoda wyrzucić, bo może komuś się przyda).
Opis, cena i koszt wysyłki. Ja wysyłam tylko Pocztą Polską (tak mi najwygodniej), jak komuś nie pasuje, nie musi kupować. Cena wg cennika PP, nic nie utargujesz, chyba że z w/w firmą. Ale...
Wystawiam kilka (naście) rzeczy, jeśli ktoś jest chętny na wszystko, opuszczam sporo, a najczęściej informuję, że w takim razie koszt wysyłki po mojej stronie. Ot, taka uprzejmość i przejaw wdzięczności za to, że nie muszę z każdą pojedynczą rzeczą latać na pocztę i nadawać przesyłki. Mój czas też jest cenny.
Ale jak czytam w wiadomości "a wyśle pani za pobraniem?", to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera... Dlaczego? Bo 99% tych wiadomości urywa się nagle, kiedy informuję, że przesyłka pobraniowa jest o parę zeta droższa. Nic, ani "a nie, to dziękuję", ani "pocałuj mnie w d*pę", po prostu ktoś, kto tak baaardzo chciał kupić, nagle nie istnieje. Jedna pani przebiła jednak wszystkich.
Wystawiłam wtedy sporo rzeczy na sprzedaż, pani chce. Pani chce wszystko. No OK, informuję panią, że w takim razie opłacam koszt wysyłki, i się zaczęło...
"A wyśle pani za pobraniem?". No wyślę, parę zł to już nie taka duża różnica. "A te rzeczy to w jakim stanie?". Noż ku... tka na wacie, opisane, obfotografowane, ale dobra, piszę i wyjaśniam jeszcze raz. W sumie każdy ciuszek musiałam jeszcze raz obfotografować z miliona stron, pani po namyśle jednak zrezygnowała z kilku rzeczy, no ale dobra, obiecałam, że ja pokrywam koszt wysyłki, więc niech będzie.
Wysłane, dostarczone, po czym wiadomość od pani - "Ale to są rzeczy UŻYWANE!!! Wyceniam je na XX zł" (50% tego, co pani zapłaciła). Taaak... Już nic nie mówię, że grupa, na której wystawiłam rzeczy, ma w tytule słowo UŻYWANE, no bo może są ludzie, którzy pasjami kupują stroje treningowe tylko po to, aby za jakiś czas odsprzedać je za 1/4 ceny. Grzecznie odpisałam, że bardzo mi przykro, iż nie jest zadowolona z zakupu i jeśli odeśle mi rzeczy, zwrócę jej pieniądze - oczywiście po odliczeniu kosztów przesyłki. No kurczę, pani już się nie odezwała...
A ja do teraz, jak widzę "a wyśle pani za pobraniem?", to dostaję szczękościsku...
Ocena:
152
(160)
Kilka dni temu miałam do załatwienia pewną sprawę w pobliskiej Wsi. Wieś duża, spokojnie mogłaby uchodzić za miasteczko, dobrze skomunikowana z moim Miastem, więc w necie sprawdziłam sobie połączenia (PKS) i trasę, którą muszę przejść od przystanku we Wsi do miejsca docelowego.
Sprawę załatwiłam szybciej, niż planowałam, potuptałam znowu na przystanek z nadzieją, że będzie jeszcze jakieś wcześniejsze połączenie niż to, którym chciałam wracać. No niestety, wcześniej nic nie ma, czyli przyjdzie mi czekać prawie godzinę. Z Google Maps pamiętałam, że w pobliżu jest sklep typu supermarket, poszłam tam, poszwendałam się między półkami celem zabicia czasu, kupiłam jakiś drobiazg, po czym okazało się, że na tej jakże czasochłonnej czynności zeszło mi całe 10 minut.
Podjęłam decyzję - wracam taksówką. Ciemno, zimno, lekka mżawka, nie będę tu kwitła 45 minut. Telefon uprzejmie poinformował mnie, że jest bardzo głodny (3% baterii), ale co tam, na wykonanie jednego połączenia mi wystarczy, prawda? Otóż nieprawda...
Dzwonię do firmy taksówkarskiej (nazwijmy ją Cyferka, bo w numerze telefonu ma powtarzającą się cyfrę, dzięki czemu numer łatwo zapamiętać). Odbiera kobieta i opryskliwym tonem rzuca w słuchawkę (serio, była niemiła od pierwszego słowa, zanim jeszcze moje "zamówienie" okazało się dla niej problematyczne):
- Cyferka, słucham?
- Dobry wieczór, chciałam zamówić taksówkę do Wsi, samo centrum, pod sklep Supermarket.
- Adres!
- Proszę pani, nie znam Wsi, chcę się stąd wydostać, podaję pani najwidoczniejszy dla mnie punkt, który chyba łatwo znaleźć.
- Proszę mi podać ulicę!
No tak. Z Google Maps pamiętałam, że Wieś ma dwie takie większe ulice, ulica Piekielna przechodzi w którymś momencie w ulicę Diabelską, ale już za cholerę nie wiedziałam, czy jestem jeszcze na Piekielnej, czy już na Diabelskiej. Zresztą ta wiedza do niczego by mi się nie przydała, sama ulica to za mało, a serio, na ŻADNYM mijanym przeze mnie budynku nie było widocznego numeru. Wysiliłam maksymalnie szare komórki i złożyłam kolejną propozycję:
- To poproszę tę taksówkę pod Urząd Gminy we Wsi (mijałam po drodze tabliczkę ze strzałką i napisem URZĄD GMINY 300 m., pomyślałam, że zanim taksówka dojedzie, ja tam dojdę, urząd Gminy na pewno jest oznakowany tak, że tam trafię).
Pani coraz bardziej opryskliwym tonem:
- Myślę, że najlepiej będzie, jak się pani dowie, jaka to ulica.
Nie no, bo ja tak ze złośliwości jej nie podaję nazwy ulicy... Ciemno, zimno i pusto, nie ma się kogo spytać, w necie nie sprawdzę, bo mój telefon zaraz zdechnie, wkurzona jak cholera (bardziej tonem obrażonej księżniczki, który serwowała mi ta pani niż czymkolwiek innym), odpaliłam bez zastanowienia:
- A ja myślę, że najlepiej będzie, jak zadzwonię do innej firmy.
Pani rzuciła słuchawką.
Wróciłam na ten nieszczęsny przystanek (podczas rozmowy krążyłam po tym centrum Wsi, wypatrując tabliczki z nazwą ulicy, tabliczki z numerem na jakimkolwiek budynku, czegokolwiek, co by usatysfakcjonowało obrażoną panią), korzystając ze światła latarni wygrzebałam z torebki ulotkę innej firmy taksówkarskiej i zadzwoniłam, modląc się, aby telefon to jeszcze wytrzymał.
- Dobry wieczór, firma Super Taxi, w czym mogę pomóc?
Zdenerwowana całą tą sytuacją, zaczęłam rozmowę najgłupiej, jak się tylko dało, czyli informacją, że chcę zamówić taksówkę do Wsi, ale nie wiem, gdzie dokładnie jestem, a jako punkt orientacyjny podałam park, koło którego się znajdowałam. W słuchawce usłyszałam klikanie klawiatury komputera, po czym pani powiedziała:
- Ten park jest duży, znajduje się przy ulicy Piekielnej, potem Diabelskiej, czy mogłaby pani podać jeszcze jakieś informacje?
Oprzytomniałam, już zamierzałam zaproponować Supermarket, kiedy wpadła mi w oko restauracja po drugiej stronie ulicy:
- Restauracja Anielski Zakątek, będę czekać przed wejściem.
Znowu klikanie klawiatury, po czym usłyszałam:
- Ulica Diabelska 281, wysyłam taksówkę.
Można? Można.
P.S. Teraz dopiero mi przyszło do głowy, że mogłam wejść jeszcze raz do tego Supermarketu i zapytać ekspedientki o dokładny adres sklepu...
Sprawę załatwiłam szybciej, niż planowałam, potuptałam znowu na przystanek z nadzieją, że będzie jeszcze jakieś wcześniejsze połączenie niż to, którym chciałam wracać. No niestety, wcześniej nic nie ma, czyli przyjdzie mi czekać prawie godzinę. Z Google Maps pamiętałam, że w pobliżu jest sklep typu supermarket, poszłam tam, poszwendałam się między półkami celem zabicia czasu, kupiłam jakiś drobiazg, po czym okazało się, że na tej jakże czasochłonnej czynności zeszło mi całe 10 minut.
Podjęłam decyzję - wracam taksówką. Ciemno, zimno, lekka mżawka, nie będę tu kwitła 45 minut. Telefon uprzejmie poinformował mnie, że jest bardzo głodny (3% baterii), ale co tam, na wykonanie jednego połączenia mi wystarczy, prawda? Otóż nieprawda...
Dzwonię do firmy taksówkarskiej (nazwijmy ją Cyferka, bo w numerze telefonu ma powtarzającą się cyfrę, dzięki czemu numer łatwo zapamiętać). Odbiera kobieta i opryskliwym tonem rzuca w słuchawkę (serio, była niemiła od pierwszego słowa, zanim jeszcze moje "zamówienie" okazało się dla niej problematyczne):
- Cyferka, słucham?
- Dobry wieczór, chciałam zamówić taksówkę do Wsi, samo centrum, pod sklep Supermarket.
- Adres!
- Proszę pani, nie znam Wsi, chcę się stąd wydostać, podaję pani najwidoczniejszy dla mnie punkt, który chyba łatwo znaleźć.
- Proszę mi podać ulicę!
No tak. Z Google Maps pamiętałam, że Wieś ma dwie takie większe ulice, ulica Piekielna przechodzi w którymś momencie w ulicę Diabelską, ale już za cholerę nie wiedziałam, czy jestem jeszcze na Piekielnej, czy już na Diabelskiej. Zresztą ta wiedza do niczego by mi się nie przydała, sama ulica to za mało, a serio, na ŻADNYM mijanym przeze mnie budynku nie było widocznego numeru. Wysiliłam maksymalnie szare komórki i złożyłam kolejną propozycję:
- To poproszę tę taksówkę pod Urząd Gminy we Wsi (mijałam po drodze tabliczkę ze strzałką i napisem URZĄD GMINY 300 m., pomyślałam, że zanim taksówka dojedzie, ja tam dojdę, urząd Gminy na pewno jest oznakowany tak, że tam trafię).
Pani coraz bardziej opryskliwym tonem:
- Myślę, że najlepiej będzie, jak się pani dowie, jaka to ulica.
Nie no, bo ja tak ze złośliwości jej nie podaję nazwy ulicy... Ciemno, zimno i pusto, nie ma się kogo spytać, w necie nie sprawdzę, bo mój telefon zaraz zdechnie, wkurzona jak cholera (bardziej tonem obrażonej księżniczki, który serwowała mi ta pani niż czymkolwiek innym), odpaliłam bez zastanowienia:
- A ja myślę, że najlepiej będzie, jak zadzwonię do innej firmy.
Pani rzuciła słuchawką.
Wróciłam na ten nieszczęsny przystanek (podczas rozmowy krążyłam po tym centrum Wsi, wypatrując tabliczki z nazwą ulicy, tabliczki z numerem na jakimkolwiek budynku, czegokolwiek, co by usatysfakcjonowało obrażoną panią), korzystając ze światła latarni wygrzebałam z torebki ulotkę innej firmy taksówkarskiej i zadzwoniłam, modląc się, aby telefon to jeszcze wytrzymał.
- Dobry wieczór, firma Super Taxi, w czym mogę pomóc?
Zdenerwowana całą tą sytuacją, zaczęłam rozmowę najgłupiej, jak się tylko dało, czyli informacją, że chcę zamówić taksówkę do Wsi, ale nie wiem, gdzie dokładnie jestem, a jako punkt orientacyjny podałam park, koło którego się znajdowałam. W słuchawce usłyszałam klikanie klawiatury komputera, po czym pani powiedziała:
- Ten park jest duży, znajduje się przy ulicy Piekielnej, potem Diabelskiej, czy mogłaby pani podać jeszcze jakieś informacje?
Oprzytomniałam, już zamierzałam zaproponować Supermarket, kiedy wpadła mi w oko restauracja po drugiej stronie ulicy:
- Restauracja Anielski Zakątek, będę czekać przed wejściem.
Znowu klikanie klawiatury, po czym usłyszałam:
- Ulica Diabelska 281, wysyłam taksówkę.
Można? Można.
P.S. Teraz dopiero mi przyszło do głowy, że mogłam wejść jeszcze raz do tego Supermarketu i zapytać ekspedientki o dokładny adres sklepu...
taxi
Ocena:
131
(141)
Zidiocenie niektórych urzędników jest naprawdę potężne.
Pracuję m.in. jako asystent osoby niepełnosprawnej, w piątek byłam z moją podopieczną (niewidomą kobietą) na zakupach, potem ją odprowadziłam do domu, gdzie usiadłyśmy chwilę odpocząć i pogadać, zanim pójdę. Telefon jej pikał, stwierdziła, że chyba bateria słaba, więc poderwałam się, żeby jej go podłączyć (no dobra, to akurat bez problemów zrobiłaby sama, ale tak jakoś wyręczyłam ją). W momencie podłączenia ładowarki ekran się rozjarzył i przypadkiem wpadł mi w oko otrzymany przez nią sms z MOPS-u. Sms. Sms do osoby niewidomej!
Uprzedzając wątpliwości, że może nie wiedzieli, że to osoba niewidoma, wyjaśniam - sms informował o przyznaniu dofinansowania na zakup sprzętów potrzebnych osobie niewidomej.
Ręce opadają...
Pracuję m.in. jako asystent osoby niepełnosprawnej, w piątek byłam z moją podopieczną (niewidomą kobietą) na zakupach, potem ją odprowadziłam do domu, gdzie usiadłyśmy chwilę odpocząć i pogadać, zanim pójdę. Telefon jej pikał, stwierdziła, że chyba bateria słaba, więc poderwałam się, żeby jej go podłączyć (no dobra, to akurat bez problemów zrobiłaby sama, ale tak jakoś wyręczyłam ją). W momencie podłączenia ładowarki ekran się rozjarzył i przypadkiem wpadł mi w oko otrzymany przez nią sms z MOPS-u. Sms. Sms do osoby niewidomej!
Uprzedzając wątpliwości, że może nie wiedzieli, że to osoba niewidoma, wyjaśniam - sms informował o przyznaniu dofinansowania na zakup sprzętów potrzebnych osobie niewidomej.
Ręce opadają...
mops
Ocena:
163
(191)
Niedawno pojawiła się tutaj historia o wysyłaniu do szkoły chorych dzieci, przez co inne się zarażają. Ja mam historię dokładnie odwrotną:
SZKOŁA:
Nie posyłajcie do szkoły chorych dzieci! Zostawcie je w domu, jeśli mają nawet najmniejsze objawy choroby! No nie chcecie chyba powrotu do nauczania zdalnego?
RODZICE:
Zostawiają w domu dzieci z powodu byle drobiazgu, np. Tomek wczoraj aż dwa razy kichnął, Basia rano miała coś w rodzaju kataru, a Zuzia po szaleńczej zabawie miała przez chwilę wypieki i taka zgrzana była...
SZKOŁA:
Ojej, ile nieobecności, ile chorych dzieci! Chyba musimy przejść na zdalne.
Ktoś umie tu znaleźć jakąkolwiek logikę?
SZKOŁA:
Nie posyłajcie do szkoły chorych dzieci! Zostawcie je w domu, jeśli mają nawet najmniejsze objawy choroby! No nie chcecie chyba powrotu do nauczania zdalnego?
RODZICE:
Zostawiają w domu dzieci z powodu byle drobiazgu, np. Tomek wczoraj aż dwa razy kichnął, Basia rano miała coś w rodzaju kataru, a Zuzia po szaleńczej zabawie miała przez chwilę wypieki i taka zgrzana była...
SZKOŁA:
Ojej, ile nieobecności, ile chorych dzieci! Chyba musimy przejść na zdalne.
Ktoś umie tu znaleźć jakąkolwiek logikę?
szkoła
Ocena:
138
(152)
Wracam wczoraj z pracy autobusem, książkę skończyłam, bateria w telefonie zdycha, więc nie mam się jak "wyłączyć" i odizolować od otoczenia. Chcąc nie chcąc słucham więc rozmowy matki z +/- trzynastoletnią córką, a właściwie monologu, po córka ani razu nie zdołała się odezwać.
Matka:
- Prze*ebane masz u mnie, mówię ci, prze*ebane! To ja ci ku*wa telefon kupiłam, ciuchy masz jakie tylko chcesz i ch*j wie co jeszcze, a ty tak się zachowujesz? O nie, ku*wa, tak nie będzie. Do*ebałaś tak, że naprawdę mnie wku*wiłaś. Koniec tego dobrego! Ja ci ku*wa ufałam, a ty co od*ebałaś?
Monolog podałam w formie skróconej, bo ciągnął się dosyć długo, ale pewnie jesteście ciekawi, za cóż to córka zbierała taki ochrzan? Za używanie niecenzuralnych słów...
Ciekawe, gdzie też mogła się ich nauczyć?
Matka:
- Prze*ebane masz u mnie, mówię ci, prze*ebane! To ja ci ku*wa telefon kupiłam, ciuchy masz jakie tylko chcesz i ch*j wie co jeszcze, a ty tak się zachowujesz? O nie, ku*wa, tak nie będzie. Do*ebałaś tak, że naprawdę mnie wku*wiłaś. Koniec tego dobrego! Ja ci ku*wa ufałam, a ty co od*ebałaś?
Monolog podałam w formie skróconej, bo ciągnął się dosyć długo, ale pewnie jesteście ciekawi, za cóż to córka zbierała taki ochrzan? Za używanie niecenzuralnych słów...
Ciekawe, gdzie też mogła się ich nauczyć?
komunikacja_miejska
Ocena:
189
(205)
Komentarz użytkowniczki Armagedon pod historią o hmm... defekacji dziecka na trawniku przy placu zabaw nasunął mi pewną refleksję.
Nie jestem zwolenniczką poglądów "kiedyś to byli czasy, teraz nie ma takich czasów", no wiecie, w sensie, że kiedyś to było lepiej, kąpaliśmy się w przeręblu, właziliśmy na wulkany, skakaliśmy na główkę do pustego basenu i jakoś żyjemy. Ale faktycznie dostrzegam trend przesadnej nadopiekuńczości w stosunku do dzieci.
Ostatnio znajoma żaliła mi się, że będzie musiała zrezygnować z zajęć dodatkowych dla dzieci, na które chodziły w zeszłym roku, bo teraz kończą się o godz. 19-tej, a jej się grafik zmienił i nie da rady ich odebrać. Z lekka mnie zatkało, bo:
- po pierwsze zajęcia te odbywają się JEDEN przystanek autobusowy od jej domu, czyli albo dzieci czekają na autobus i podjeżdżają prawie pod sam dom, albo uskuteczniają max. 10-min. spacer;
- po drugie, te "dzieci" mają 11 i 13 lat...
Ja wiem, że siedmiolatek z kluczem na szyi to nie był dobry pomysł i wcale nie tęsknię do tamtych czasów. Ale trzynastoletnie "dziecko", które nie może samo wrócić do domu po godz 19-tej, to chyba lekkie przegięcie...
Nie jestem zwolenniczką poglądów "kiedyś to byli czasy, teraz nie ma takich czasów", no wiecie, w sensie, że kiedyś to było lepiej, kąpaliśmy się w przeręblu, właziliśmy na wulkany, skakaliśmy na główkę do pustego basenu i jakoś żyjemy. Ale faktycznie dostrzegam trend przesadnej nadopiekuńczości w stosunku do dzieci.
Ostatnio znajoma żaliła mi się, że będzie musiała zrezygnować z zajęć dodatkowych dla dzieci, na które chodziły w zeszłym roku, bo teraz kończą się o godz. 19-tej, a jej się grafik zmienił i nie da rady ich odebrać. Z lekka mnie zatkało, bo:
- po pierwsze zajęcia te odbywają się JEDEN przystanek autobusowy od jej domu, czyli albo dzieci czekają na autobus i podjeżdżają prawie pod sam dom, albo uskuteczniają max. 10-min. spacer;
- po drugie, te "dzieci" mają 11 i 13 lat...
Ja wiem, że siedmiolatek z kluczem na szyi to nie był dobry pomysł i wcale nie tęsknię do tamtych czasów. Ale trzynastoletnie "dziecko", które nie może samo wrócić do domu po godz 19-tej, to chyba lekkie przegięcie...
rodzicielstwo
Ocena:
167
(173)
Odnośnie "czepialskich" sąsiadów...
Wydaje mi się, że nie jestem uciążliwą lokatorką. Imprez nie urządzam (na moich oszałamiających 30m2 trudno zorganizować imprezę), pies z tych cichych, a nie ujadających na byle szmer na klatce, Młoda nadmiar energii rozładowuje na treningach, poza tym obie z Młodą mamy raczej cichy sposób chodzenia, więc nawet nie "tuptamy" sąsiadom z dołu. A, nie sąsiadom - sąsiadowi. Starszy pan, na oko miły i sympatyczny.
Pierwsza fala pandemii, pozamykane wszystko, Młoda nie chodzi ani do szkoły, ani na treningi. Po pierwszym "zachłyśnięciu się" sytuacją "ale fajnie, tyle wolnego!" zaczęło jej się po prostu nudzić i brakować wysiłku fizycznego, postanowiła ćwiczyć w domu. Kurczę, byłam przy tym (często razem z nią ćwiczyłam jakieś proste rzeczy, żeby jej było raźniej) i naprawdę nie było to mocno hałaśliwe. Ot, czasem nie utrzymała poziomki i nogi opadły na podłogę, czasem po serii "scyzoryków" ostatni był już na zasadzie - opadam bezwładnie i leżę, czasem stanie na głowie czy na rękach nie wyszło. Podkreślam - CZASEM, nie co chwilę. Niestety, przy najlżejszym puknięciu w podłogę sąsiad rewanżował się długim i uporczywym stukaniem w sufit (jego sufit, czyli moją podłogę).
Druga sytuacja - jak wspominałam, Kruszyna jest naprawdę cichym psem. Ale jak to pies, potrzebuje się pobawić i kiedy widzę, że pies dostaje "głupawki", szukam jakiejś jej zabawki, żeby ją "wybawić", zmęczyć. Taka zabawa naprawdę nie powoduje hałasu, ale raz się sąsiadowi nie spodobała. Otóż Kruszyna, żeby dosięgnąć trzymanej przeze mnie zabawki, skakała z łóżka w jej kierunku (stałam tuż koło łóżka z zabawką w ręku). Ile hałasu może spowodować pies +/- 5 kg, skaczący z łóżka na podłogę? Dla sąsiada za dużo, bo po chwili już było stukanie w sufit.
I trzecia, jak dla mnie najbardziej absurdalna sytuacja. Nie chodzę w butach po mieszkaniu, zrzucam je od razu w przedpokoju, to już taki odruch. Jednak tego dnia wychodziłam gdzieś i dopiero, gdy byłam już przy windzie, zorientowałam się, że zapomniałam czegoś (teraz już nawet nie pamiętam, co to było) z biurka. Wróciłam do domu, przeszłam przez przedpokój, przeszłam przez mój pokój do biurka, miałam buty na obcasach, więc owszem, stukałam po podłodze. W połowie drogi powrotnej z pokoju do przedpokoju usłyszałam znajome stukanie w sufit... Nie jestem złośliwa, ale w tym momencie miałam ogromną ochotę odtańczyć na środku pokoju kilka tańców ludowych z dużą ilością poskoków i przytupów. Niestety, spieszyłam się.
Najlepsze jest to, że sąsiada widuję regularnie co dwa-trzy dni i nigdy (nawet bezpośrednio po tych moich "hałasach" i jego stukaniu) nawet słowem nie wspomniał na ten temat. Ze dwa razy ja sama chciałam porozmawiać, co tak bardzo mu przeszkadza, ale po zwyczajowym "dzień dobry" zmywa się w tempie nie pozwalającym na rozpoczęcie jakiejkolwiek rozmowy.
Pod koniec roku planuję remont kuchni, może być ciekawie ;)
Wydaje mi się, że nie jestem uciążliwą lokatorką. Imprez nie urządzam (na moich oszałamiających 30m2 trudno zorganizować imprezę), pies z tych cichych, a nie ujadających na byle szmer na klatce, Młoda nadmiar energii rozładowuje na treningach, poza tym obie z Młodą mamy raczej cichy sposób chodzenia, więc nawet nie "tuptamy" sąsiadom z dołu. A, nie sąsiadom - sąsiadowi. Starszy pan, na oko miły i sympatyczny.
Pierwsza fala pandemii, pozamykane wszystko, Młoda nie chodzi ani do szkoły, ani na treningi. Po pierwszym "zachłyśnięciu się" sytuacją "ale fajnie, tyle wolnego!" zaczęło jej się po prostu nudzić i brakować wysiłku fizycznego, postanowiła ćwiczyć w domu. Kurczę, byłam przy tym (często razem z nią ćwiczyłam jakieś proste rzeczy, żeby jej było raźniej) i naprawdę nie było to mocno hałaśliwe. Ot, czasem nie utrzymała poziomki i nogi opadły na podłogę, czasem po serii "scyzoryków" ostatni był już na zasadzie - opadam bezwładnie i leżę, czasem stanie na głowie czy na rękach nie wyszło. Podkreślam - CZASEM, nie co chwilę. Niestety, przy najlżejszym puknięciu w podłogę sąsiad rewanżował się długim i uporczywym stukaniem w sufit (jego sufit, czyli moją podłogę).
Druga sytuacja - jak wspominałam, Kruszyna jest naprawdę cichym psem. Ale jak to pies, potrzebuje się pobawić i kiedy widzę, że pies dostaje "głupawki", szukam jakiejś jej zabawki, żeby ją "wybawić", zmęczyć. Taka zabawa naprawdę nie powoduje hałasu, ale raz się sąsiadowi nie spodobała. Otóż Kruszyna, żeby dosięgnąć trzymanej przeze mnie zabawki, skakała z łóżka w jej kierunku (stałam tuż koło łóżka z zabawką w ręku). Ile hałasu może spowodować pies +/- 5 kg, skaczący z łóżka na podłogę? Dla sąsiada za dużo, bo po chwili już było stukanie w sufit.
I trzecia, jak dla mnie najbardziej absurdalna sytuacja. Nie chodzę w butach po mieszkaniu, zrzucam je od razu w przedpokoju, to już taki odruch. Jednak tego dnia wychodziłam gdzieś i dopiero, gdy byłam już przy windzie, zorientowałam się, że zapomniałam czegoś (teraz już nawet nie pamiętam, co to było) z biurka. Wróciłam do domu, przeszłam przez przedpokój, przeszłam przez mój pokój do biurka, miałam buty na obcasach, więc owszem, stukałam po podłodze. W połowie drogi powrotnej z pokoju do przedpokoju usłyszałam znajome stukanie w sufit... Nie jestem złośliwa, ale w tym momencie miałam ogromną ochotę odtańczyć na środku pokoju kilka tańców ludowych z dużą ilością poskoków i przytupów. Niestety, spieszyłam się.
Najlepsze jest to, że sąsiada widuję regularnie co dwa-trzy dni i nigdy (nawet bezpośrednio po tych moich "hałasach" i jego stukaniu) nawet słowem nie wspomniał na ten temat. Ze dwa razy ja sama chciałam porozmawiać, co tak bardzo mu przeszkadza, ale po zwyczajowym "dzień dobry" zmywa się w tempie nie pozwalającym na rozpoczęcie jakiejkolwiek rozmowy.
Pod koniec roku planuję remont kuchni, może być ciekawie ;)
sąsiedzi
Ocena:
155
(167)