Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zmijcia

Zamieszcza historie od: 3 marca 2012 - 13:33
Ostatnio: 26 grudnia 2022 - 20:10
  • Historii na głównej: 9 z 26
  • Punktów za historie: 4561
  • Komentarzy: 188
  • Punktów za komentarze: 1036
 

#87209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zator płucny w czasach koronawirusa.
Kilka dni przed całą akcją mąż zaczął gorzej oddychać, myśleliśmy że to zwykłe przeziębienie, bo zazwyczaj miał przy nim takie same objawy, do tego nieco bolała go noga, ale przeszło więc myślał, że uderzył się w pracy. Próbowaliśmy dodzwonić się do lekarza rodzinnego, obu numerów telefonu nikt nie odbiera. Kiedy po dwóch dniach rano nie był praktycznie w stanie wstać z łóżka i o własnych siłach dojść kilka metrów do łazienki stwierdziliśmy, że to na pewno coś poważniejszego. Po kilku krokach ciemno przed oczami, zawroty głowy, szum w uszach i brak możliwości złapania oddechu. Samochodu nie mamy, nikogo z sąsiadów ze środkiem transportu w domu nie ma(sobotnie popołudnie).

Postanowiliśmy zadzwonić po pogotowie, opisaliśmy objawy, mąż wspomniał że X lat temu przechodził zator i że wyglądało to bardzo podobnie. Dowiedzieliśmy się, że pan dyspozytor przez telefon nie słyszy żeby mąż się dusił (dosłownie ujął to tak, że nie dyszy jak ryba wyjęta z wody) więc to tylko zwykłe duszności i mamy czekać do poniedziałku do rodzinnego (do którego nie da się dodzwonić), a poza tym, skoro były objawy od dwóch dni, to nie jest to nagły wypadek i nie ma zagrożenia życia i czemu nie poszliśmy do lekarza wcześniej (wspomnieliśmy o tym, że są tylko teleporady i nie da się dodzwonić). Zdesperowani zadzwoniliśmy na pomoc świąteczną, gdzie uraczono nas teleporadą, na którą czekaliśmy godzinę. Po usłyszeniu objawów pani doktor kazała udać się na SOR, więc cóż nam zostało? Komunikacja miejska, z chłopem wielkości szafy, który ledwo trzyma się na nogach. Trasa, którą normalnie pokonalibyśmy w 30-40 minut zajęła nam prawie trzy godziny, z dwiema przesiadkami, bo inaczej do żadnego szpitala się nie dojedzie.

Czekania pod drzwiami SORu przez godzinę nie będę przytaczać, mąż został przyjęty, zakwalifikowany jako zielony (oczekiwanie na konsultację do czterech godzin), bo skoro przyszedł o własnych siłach to nic mu nie jest, a objawy pewnie od tego, że ciśnienie wysokie (ponad 200). Ale skoro już przyszedł, to zrobią mu badania, a co tam, niech stracą. Krew poszła do laboratorium, po godzinie przybiega zdenerwowana pielęgniarka, bo chyba zanieczyścili próbkę, bo wyniki szalone wyszły, kolejna krew pobrana, a w tym czasie mąż zabrany na drugi koniec szpitala spacerkiem na tomografię.
Po drugich wynikach badań krwi nagle zmiana podejścia o 180 stopni, nagle mąż ma leżeć, nie wstawać, kardiolog z oddziału przyleciał w kilka minut.
Na wypisie ze szpitala wyniki badań di-dimerów: norma: 0,5; wynik: 7,52 (stan zagrożenia życia).
W płucach nie było jednego dużego skrzepu, tylko kilkanaście małych, dlatego objawy nasilały się stopniowo przez kilka dni.

Gdybyśmy posłuchali dyspozytora pogotowia i poczekali do poniedziałku byłabym już od miesiąca wdową, bo pan postawił diagnozę na podstawie tego, że nie słyszy przez telefon, że ktoś się dusi.

lekarze

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (127)

#68942

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako iż zaczęłam już opisywać piekielności związane z byłą pracą, to czemu by nie wspomnieć jeszcze kilku?

Firma produkująca kosmetyki w której pracowałam miała kilka kontraktów z poważnymi, dużymi firmami farmaceutycznymi. Co za tym idzie, część ich wyrobów medycznych, typu kremy, szampony, emulsje i olejki było produkowane u nas na miejscu.

W pewnym momencie dostaliśmy duży zwrot towaru od firmy, po odleżeniu kilku miesięcy na magazynie krem zaczął się rozwarstwiać, z opakowań wyciekała woda i na pojemniczku krystalizował się mocznik.

Do tej pory nie wiadomo, czy winę ponosiła produkcja czy osoby dozujące produkt do opakowań, a może po prostu opakowania nie były sterylnie przechowywane. Tak czy siak kierownictwo całą winę zwalało na dozujących, bo nie dozowali produktu idealnie w sam środek pojemnika, tylko odrobinę na boku - w innym przypadku towar wychlapywał na boki i brudził całe opakowanie.

Pewnego poranka kiedy kończyliśmy pracę kierowniczka naskoczyła na mnie, że to moja wina, że to ja tak dozowałam że potwierdziły to trzy osoby, bo widzieli to na własne oczy!

Gdzie piekielność? Pewnie w tym, że przez cały mój okres zatrudnienia w tej firmie produkt ten był dozowany jeden raz, przez dwa dni. A ja akurat byłam wtedy na pogrzebie na drugim końcu Polski. Przez trzy dni nie było mnie w pracy.
Kierowniczce nie dało się tego przetłumaczyć, bo przecież troje jej zaufanych, wieloletnich pracowników stwierdziło, że to ja bo mnie widzieli.

Dobrze chociaż, że prezes miał więcej oleju w głowie niż kierowniczka i docierały do niego normalne argumenty. Bo ona chciała mi wlepić za to karę finansową - a zwrot zamówienia był ogromny, kilkadziesiąt palet towaru, na każdej palecie jakieś 4500 kremów.

Każdy krem w pudełku, które nie nadawało się do ponownego użycia i zmarnowane etykiety produktu. Jak nic, pracowałabym za to za pół darmo przez rok, albo i dłużej.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (147)

#70435

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam sąsiadów. Miałam, ponieważ niedawno się wyprowadzili. Wcześniej wynajmowali mieszkanko koło nas, a teraz kupili coś własnego.
I z tej właśnie okazji wynieśli się z poprzedniego mieszkania po cichu, zostawiając na podwórku, na tym mrozie kota. Jakim trzeba być kretynem, żeby wiedząc od kilku miesięcy o przeprowadzce i o tym, że nie chce się już zwierzaka, nie próbować nawet znaleźć mu nowego domu, tylko wywalić go na dwór w środku zimy?

Chwilowo dokarmiają go wszyscy sąsiedzi, chcieliśmy biedaka przygarnąć, ale nasze bydle nie toleruje go na swoim terenie. Jeśli ktoś z Warszawy i okolic chce przygarnąć biało-rudego dachowca w nieokreślonym wieku to zapraszam na PW (jeśli ktoś chce go zobaczyć to mam zdjęcie z jego wizyty u nas jak wkradł się przez okno do misek naszego łobuza). Kot jest grzeczny i lubi pieszczoty, umie chodzić na szelkach.

zwierzęta sądziedzi-idioci

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 275 (303)

#69619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsza opowieść będzie o awizo. Co to jest awizo, zapewne każdy wie. Jeśli jednak uchował się jeszcze ktoś, kto nie miał z tym tworem nic wspólnego, to grzecznie tłumaczę: jest to taki mały, biały świstek papieru z kilkoma zdaniami, który budzi w znajdującym go człowieku wściekłość, żądzę mordu, czarną rozpacz i jeszcze kilka innych, ciekawych demonów.

W ostatniej historii wspominałam, że odwołano mi sprawę w sądzie. Jako iż było to już dwa tygodnie temu, tak sobie dumałam od kilku dni, że w sumie to niedługo powinno przyjść do mnie wezwanie z nowym terminem. Jakoś mnie to nie wystraszyło, wszak ostatnie kilka dni siedzę w domu i nie wychodzę, to miłego pana z InPostu nie mam szans przegapić. Nie będę musiała grzać trzy wioski dalej, do małego spożywczaka, jedynego we wsi, w którym kolejki są przeogromne. Hurra!

A dzisiaj rano odnalazłam w skrzynce awizo. Wystawione wczoraj. Cały dzień byłam w domu. Ja rozumiem, że komuś może się nie chcieć wchodzić na piąte lub dziesiąte piętro, ale na bór szumiący, żeby komuś nie chciało się wejść na posesję domu jednorodzinnego? I psa nie musiał się obawiać, bo takowego tu nie ma, brama jest otwarta, po terenie włóczą się tylko trzy miniaturki tygrysów szablozębnych. Które raczej wolą ganiać po krzakach za ptaszkami, niż za pracownikami poczty/InPostu.
No cóż, niestety trzeba będzie się z domu ruszyć i tracić czas i pieniądze na dojazd. Ale najważniejsze, że InPost tańszy niż PP, więc państwo szczęśliwe, bo zaoszczędziło.

inpost awizo sądy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 264 (316)

#69428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jechałam w zeszły czwartek do sądu, sprawa spadkowa, obecność obowiązkowa.

Mieszkam pod Warszawą, sprawa odbywała się w sądzie w małym mieście, jakieś 60km od Poznania. Trasa nieco daleka, żeby dojechać na 13:15 na rozprawę, w drogę musiałam ruszyć po 4.

Kiedy dojechałam na miejsce, na drzwiach przywitała mnie śliczna karteczka. Po dacie, która była na niej zapisana, wywnioskowałam, że wisi tam już od kilku dni. Informowała o tym, że wokanda została odwołana z powodu choroby sędziego.

Niby nic piekielnego, zdarza się, prawda? Nie do końca. Miła pani w sekretariacie poinformowała, że gdyby był podany numer telefonu, to zostalibyśmy poinformowani o zaistniałej sytuacji, nikt by nie tracił czasu i pieniędzy na dojazd z drugiego końca Polski, bo niestety na wysłanie pisma było już za późno. Szkoda tylko, że numer telefonu był podany. Nawet dwa, na wszelki wypadek podaliśmy numer komórki oraz zwykły, stacjonarny do dziadka. Ale widocznie komuś nie chciało się ich zapisać/szukać. I tak oto jestem jakieś 150 złotych i dwa dni w plecy.

Kochani piekielni, część z Was zna się na prawie lepiej niż ja. Czy mogę ubiegać się w jakiś sposób o zwrot kosztów podróży?

sądy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (371)

#69089

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsza historia będzie o Allegro i piekielnych kupujących.
Zdarzyło się nam (mi i mojemu chłopakowi) prowadzić sklep modelarski. Niestety, nie był to zbyt dochodowy interes więc sklep zamknęliśmy. Towar, którego zostało całkiem sporo, postanowiliśmy wyprzedać na Allegro. A jak wiadomo, Allegro lubi przyciągać dziwnych osobników.
Oto kilka przykładowych historii:

1. Farby.
Mieliśmy 3 stojaki z farbami. Łącznie można było je liczyć w tysiącach, więc miejsca zajmowały sporo. Głównie Humbrole. Lifecolor oraz Citadel. Ogólnie w sklepach warte powyżej 10 złotych za sztukę, ale chcieliśmy się ich jak najszybciej pozbyć, więc ceny mieliśmy praktycznie takie same jak u producenta.
Wielu z kupujących próbowało nas szantażować, że jak im nie obniżymy ceny, to od nas nie kupią. Proszę bardzo, zapraszamy do kupna u innych, nie mamy zamiaru dopłacać. Często próbowali wycyganić darmową wysyłkę. Zawrotny koszt paczki przy dużej ilości farb ustawiliśmy na 15 złotych - przy dużych zamówieniach ceny paczki wychodziły większe, ale jakoś to przeboleliśmy - wiadomo, szczęśliwy klient może wrócić, często zresztą tak właśnie było.
Zdarzyło się raz tak, że napisał do mnie klient, z prostym zapytaniem, czy aby na pewno te farby Lifecolor są nowe, skoro taka cena. Bo na forum modelarskim znalazł wpis, że sprzedaję stare, używane farby. Można by pomyśleć, że tutaj piekielną jestem ja, prawda? No właśnie nie do końca. Otóż piekielny klient opisuje, że farby, które sprzedaję na 100% są stare i używane, ponieważ:
a. mają zakurzone zakrętki - niestety mając wiele zamówień nie zawsze miałam czas przetrzeć z wierzchu towar, a stojąc na stojaku miał prawo się zakurzyć.
b. gwint po odkręceniu zakrętki ma jedną małą plamkę farby. Nieważne, że pojemnik pełny, tu na szczęście inni użytkownicy forum oświecili go, że farby dozowane są maszynowo i takie zabrudzenia czasem się zdarzają.
Co było w tym najbardziej piekielnego? To, że gdyby ten pan do mnie napisał, że jest taki problem, to wysłałabym mu na swój koszt drugą farbę i zapewne jakiś gratis. No, ale po co pisać z problemem do sprzedającego, lepiej oczernić go na forum. Nie wiem, co on chciał osiągnąć, ale osiągnął jedno: zyskałam nowych klientów, bo stwierdzili, że nawet gdyby te farby były stare, to za tą cenę opłacałoby im się nawet przesiać je przez sitko, żeby pozbyć się grudek, gdyby jakiekolwiek były.
Farby Citadel, używane do figurek Warhammera. Kto używał, ten wie, że są podzielone na kilka rodzajów. I znowu niezadowolony klient, bo farba ma grudki! Farba z tego co pamiętam była z rodzaju texture, więc grudki mieć powinna, żeby figurka po pomalowaniu wyglądała bardziej realnie. A do tego moje farby nie mają zabezpieczonych opakowań! Owszem, niektóre nie miały, bo nie zawsze były takie z zabezpieczeniami. Producent zmienia opakowanie dajmy na to w lipcu, dodaje zabezpieczenia. Co robi z farbami wyprodukowanymi wcześniej? Oczywiście są one dalej w sprzedaży, dalej są wartościowe, po prostu mają inny typ opakowań. W końcu chyba dotarło, bo przestał pisać i wystawił pozytywny komentarz.
Farby Humbrol. Pakowane do pudełek po 6 sztuk, po 2 kolory w pudełku. Dla ułatwienia pracy nam i klientom, każde pudełko było przez nas oklejone - na naklejce była nazwa koloru, numer i obrazek. Zdarzało się tak, że klient kupował 6 farb, każda innego koloru. Paskowaliśmy je więc do jednego pudełka, które czasami było oklejone innym kolorem, po prostu leżało puste i mogliśmy je wykorzystać. Wielu kupujących, zamiast sprawdzić co jest w środku, wypisywało do nas maile, że ich oszukujemy bo przysłaliśmy im tylko dwa kolory i to inne niż te z zamówienia. Po wytłumaczeniu cisza, zero odpowiedzi, nawet jednego przepraszam. Komentarz od takiej osoby zwykle pojawiał się dopiero po miesiącu lub dwóch.
2. Pędzle.
Handlowaliśmy głównei Vallejo Pony Hair - pędzlami z naturalnego, końskiego włosia, pędzlami firmy Italeri oraz pędzlami Citadel. Ceny też niewielkie, bo towaru sporo, mieszkanie zagracone. Przy dużych zamówieniach dorzucaliśmy gratis pędzle, których mieliśmy większe ilości, czasem były innej firmy niż te zamówione. Dacie wiarę, że kupujący potrafili do nas pisać z pretensjami, że sprzedaliśmy im towar, którego nie zamawiali? I nie potrafili zrozumieć, kiedy tłumaczyliśmy im, że to gratis i za to nic nie dopłacali.
3. Modele.
a. Zamówienie jednego modelu, kupujący wybrał najtańszą, ekonomiczną przesyłkę listem, bo model nieduży i spokojnie do koperty się zmieści. Po otrzymaniu towaru pretensje do nas, że pudełko wgniecione, a on ten model chciał w pudełku postawić na regale, żeby ładnie wyglądał. Nie wiem, czego się spodziewał, może tego, że dopłacimy mu do paczki z własnej kieszeni i dodatkowo zabezpieczymy?
b. zostało nam kilka modeli, które nie chciały zejść. Wszystko inne już wyprzedaliśmy, postanowiliśmy zrobić z nich paczkę, cena 120 złotych + 11 złotych przesyłka. W skład paczki wchodził model samochodu Renault 4CV "Pie" - seria limitowana. Cena w sklepie to było wtedy ponad 100 złotych, na allegro najtańszy do kupienia za 80. Dodatkowo 4 albo 5 innych, mniejszych i większych modeli + zestaw klejów, rozklejaczy, pęsety, cążki i kilka pędzli.
Po kilku tygodniach oburzony klient pisze do nas, że w modelu X brakuje jednej owiewki i ja mam mu ją dosłać bo na pewno zostawiłam ją sobie w domu. Oczywiście, otworzyłam model, wycięłam z wypraski jedną owiewkę, zafoliowałam spowrotem pudełko i sprzedałam. Informuję pana, że model przecież oryginalnie zapakowany, na pewno element nie został u mnie w mieszkaniu, czasem się tak zdarza, że fabryczny brak, ale postaram się coś załatwić.
Tak więc rozpoczęłam batalię, przeszukuję sterty papierów, jest! W końcu mam! Numer do osoby, która sprowadzała nam te modele od producenta. Niestety, ale już się tym nie zajmuje, zamknął interes, ale on nam da email do producenta, tam na pewno coś zdziałamy. Wymiana mailów w toku, a tymczasem kupujący pisze do mnie, że on się nie pozwoli tak okradać, ja go oszukałam i wystawi mi komentarz negatywny!
Tak moi drodzy, oszukałam tego pana wyciągając mu z oryginalnie zapakowanego modelu, wartego jakieś 15 złotych jedną owiewkę, tracąc jednocześnie czas na próbę zdobycia tego elementu u producenta.
Cóż miałam zrobić w takim przypadku? Ano nic, zaprzestałam starań, napisałam do producenta, że jednak nieaktualne, żeby nie szukał tego elementu bo klient jednak się rozmyślił i już go nie chce. Sprawę olałam. Komentarz negatywny do tej pory się nie pojawił, może pan kupujący przemyślał swoje zachowanie i stwierdził, że jakbym go chciała oszukać, to braki byłyby raczej w najdroższym z modeli. Nie mam pojęcia.
Wiem za to jedno - nigdy więcej nie sprzedawać nic na Allegro, to nie na moje nerwy.

Allegro

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (289)

#68941

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po dłuższej nieobecności, nadrabiając czytanie natrafiłam na historię o tym, jak pracownica urządzała sobie darmowe solarium za pomocą lamp UV-C i od razu przypomniały mi się przeboje w byłej pracy.

Pracowałam wtedy w firmie produkcyjnej, zajmującej się kosmetykami. Wiadomo, że przy takich produktach trzeba pracować w odpowiednich sterylnych warunkach, więc hale produkcyjne były zaopatrzone w takie właśnie lampy UV-C, włączane tylko wtedy, kiedy nikogo nie było w pracy.

Pracowałam tam na noc razem z dwiema innymi osobami, my zaczynaliśmy o godzinie 18, druga zmiana kończyła o 22.
Genialne "koleżanki" zrobiły nam raz niewinnego psikusa. Niewinnego tylko według nich. Wychodząc z pracy włączyły nam lampy UV-C tam gdzie akurat danego dnia pracowaliśmy.

Światło na hali zapalone, nie było więc widać towarzyszącej im niebieskawej poświaty. Zafundowały nam jedyne 12 godzin naświetlania.

Koleżanka skoczyła z zapaleniem spojówek, a ja z poparzoną skórą, z którą później miałam spore problemy, bo ciągle była przesuszona.

Zero skruchy z ich strony, bo to przecież tylko żarty były!

produkcja kosmetyki

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 606 (636)
zarchiwizowany

#61068

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po prostu allegro.
Dostałam dzisiaj list od firmy windykacyjnej allegro. Ślicznie nazwany "ostatecznym" przedsądowym wezwaniem do zapłaty zaległej prowizji. Szkoda tylko, że ich ostateczne wezwanie do zapłaty jest pierwszym jakie widze. I do tego przesłane zwykłym listem, bez potwierdzenia odbioru. Wrzuconym do skrzynki w domu jednorodzinnym, do której dostęp ma 17 lokatorów.

Allehro

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (25)
zarchiwizowany

#58973

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stare dzieje i przepychanki ze starszą sąsiadką (SS) z dołu.
Mieszkałam z rodzicami w starym bloku, hotel wojskowy przerobiony na mieszkania. Pod nami mieszkało starsze małżeństwo, mniej więcej pod sześćdziesiątkę.
W starym bloku bez wymienianych rur wiadomo, czasem w pionie rurę zapcha, a czasem człowiek sam sobie winien bo wrzuca do zlewu co popadnie nie mając siateczek ochronnych. Ale sąsiadka przebijała samą siebie.
Trzy, czasem cztery razy w miesiącu potrafiła do nas przylecieć z pretensjami, że:
(SS)- Niech państwo w końcu przestaną u siebie ten zlew zapychać! Bo u nas co chwilę woda wybija!
Nasze tłumaczenia, że jeśli wybija u nich i u nikogo więcej w pionie to zapchane jest u nich nic nie dawało. Aż po sam kres swoich dni z każdym zatkanym zlewem leciała do nas i twierdziła, że to nasza wina.

Kiedy z bratem mieliśmy po 1-5 lat przylatywała za każdym razem, kiedy w ogóle wstaliśmy z łóżek - bo biegamy jak szaleni i tupiemy! Co z tego, że u nas w pokoju gruby dywan a ja jeszcze nie chodziłam - dysplazja biodrowa i usztywniająca poducha nieco mi utrudniała naukę więc bardziej się czołgałam, a brat siedział cicho i bawił się samochodzikami.

Bawiące się na dworze dzieci też były be. Bo w końcu czasem krzykną i głośno się śmieją. No i tupią po klatce schodowej jak schodzą! A ona ma ciężko chorego męża w domu! Tak ciężko chorego, że kilka razy dziennie wypełzał przed blok żeby palić papierosy. Ale jego choroba to też wina dzieci z bloku. To na pewno przez ten hałas tak się rozchorował!

Tacy ludzie chyba czerpią przyjemność z utrudniania życia innym...

Sąsiedzi

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (32)
zarchiwizowany

#56241

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój chłopak w czerwcu dostał informację z ZUSu, że zalega ze składkami. Poprosił o przysłane wyliczenia jak duża jest zaległość, żeby mógł ją uregulować.

Mamy połowę listopada, wyliczenia nie dotarły. Za to dostał wyliczenie swojej emerytury po 10 latach pracy i po roku prowadzenia firmy. Zawrotne 4 złote i 10 groszy.
Jak widać są rzeczy ważne i ważniejsze do wysłania...

ZUS

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (250)