Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91168

przez ~Kaczybgr ·
| Do ulubionych
Daj palec, wezmą całą rękę.
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie znajomy, poinformował, że kandyduje w najbliższych wyborach samorządowych i zapytał czy może u mnie na płocie powiesić swój baner. Próbowałem się wymigać, że jestem apolityczny, ale znajomy (nazwijmy go Adam) nalegał. Pomyślałem "Co mi tam? 3 czy 4 tygodnie niech powisi." Adam przyjechał jeszcze tego samego dnia, powiesił baner, podziękował i odjechał.

Za kilka dni wracam z pracy i o mało mnie szlag nie trafił. Na każdym z 4 przęseł mojego płotu wisiał jakiś baner. Oprócz Adama zawisło jeszcze troje jego kolegów i koleżanek z partii. Złapałem za telefon i dzwonię do Adama ze stanowczym "Co to ma znaczyć?!"
- No przecież się zgodziłeś...
- Tak, ale tylko na Twój. O pozostałych nie było mowy. Zostały powieszone bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną, co jest poniżej wszelkiej krytyki.
- Oj no co Ci szkodzi...
- A to, że mój płot wygląda jak szopka. Nie podoba mi się to. A jest to moja własność, za moje pieniądze pobudowana, i mam prawo decydować o tym jak ma wyglądać.

Adam coś jeszcze poburczał, aż w końcu mnie zagotował i powiedziałem, że ma godzinę na zdjęcie wszystkich banerów łącznie ze swoim. Potem zrobię to sam, ale nie gwarantuję, że banery pozostaną w stanie nienaruszonym. Tu już zmienił ton, zaczął przepraszać, prosić, ale jedyne co ugrał to to, że pozwoliłem mu zostawić jego baner. Pozostałe musiały zniknąć.

Przy następnej okazji na prawdę pozostanę apolityczny.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (139)

#91166

przez ~tachoroba ·
| Do ulubionych
Moja mam cierpi od kilku lat na nerwicę.
Wszystko zaczęło po śmierci taty - zmarł on kompletnie niespodziewanie. Mama bardzo to przeżyła, przez kilka miesięcy płakała dzień w dzień, nie ogarniała codziennych spraw, brała kolejne zwolnienia lekarskie od rodzinnego, w końcu została zwolniona.

Stan psychiczny mamy nie ulegał poprawie, więc wizyty najpierw u psychologa, potem u psychiatry, który przepisał silne leki uspokajające. Mama brała je przez jakiś czas, ale miała po nich okropne zjazdy, więc odstawiła. Mimo wszystko wydawało się, że jej kondycja psychiczna się poprawiła.

Nie mniej mama niedługo później zaczęła skarżyć się na kłujące bóle w okolicach serca - no więc kardiolog, który nic nie stwierdził. Potem nudności, bóle brzucha, odruchy wymiotne, uczucie dławienia się, więc badania układu pokarmowego - nic. Kiedyś mama zadzwoniła do mnie płacząc i krzycząc, że ją sparaliżowało. Telefon na pogotowie i pędem do mamy. Ratownicy medyczni stwierdzili, że mama faktycznie jest lekko sztywna, ale nie sparaliżowana, odruchy w normie - czyli psychika.

Kolejne wizyty u psychiatry, inne leki, znów poprawa, co jakiś czas kolejne nawroty, epizody itd. Ja i brat mieliśmy rozmowę z psychiatrą mamy - powiedział nam wyraźnie, że, jeśli mama mówi, że jest sparaliżowana, że ma zawał, że mózg jej eksploduje - to dla niej są to realne odczucia i należy to traktować poważnie, a nie jako histerię, przesadę, hipochondrię.

Cała rodzina została poinformowana o sytuacji.
Kilka miesięcy temu nastąpił taki epizod - mama dzwoni i płacze, że miała udar, nie może ruszać prawą stroną ciała - w dodatku bełkotała, jakby nie potrafiła się poprawnie wysłowić. Zadzwoniłam do brata, bo ma do niej bliżej - był jeszcze w pracy, ale obiecał poprosił żonę o podjechanie. Ja w tym czasie dzwonię na pogotowie, bo już sama nie wiem, czy to kolejny objaw nerwicy, czy naprawdę udar.
Dojeżdżam do mamy i co zastaje? Mamą zajmują się ratownicy, uspokajają, że nie wygląda na udar, a obok stoi bratowa i krzyczy:
- uspokój się, wariatko! Znowu sobie wymyślasz i ludziom tyłek zawracasz!

Dostała opieprz od ratownika, który wyraźnie jej powiedział, że takie napady to nie żarty i skoro mama jest chora to nie robi tego złośliwie, a co gorsza - naprawdę cierpi i najprawdopodobniej naprawdę nie może się ruszyć.
Ja też opieprzyłam bratową i poinformowałam brata o zajściu - usłyszałam tylko, że wszyscy jesteśmy zmęczeni psychicznie i bratowa miała prawo odreagować.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (119)

#91169

przez ~juztakajestem ·
| Do ulubionych
Nie sądziłam, że spotkam na swojej drodze człowieka-mema.
Mam dwóch siostrzeńców, bliźniaków. Tak się składa, że zazwyczaj ja ich odbieram z przedszkola, bo mieszkamy z siostrą koło siebie, a ja pracuję 100m od przedszkola, w przeciwieństwie do siostry i szwagra, którzy muszą przejechać pół miasta z pracy.
Przedszkolne realia, jak i rodziców innych dzieci znam dość dobrze.

Do grupy z siostrzeńcami chodzi Julek. Julek jest bardzo drobny jak na swój wiek (4 lata, wygląda na max.2,5), ale jest rezolutnym, uśmiechniętym i w pełni zdrowym chłopcem. Moi siostrzeńcy i Julek tworzą paczkę trzech muszkieterów i są praktycznie nierozłączni. Mama Julka to wyluzowana babka, czasem po przedszkolu chodzimy razem na pobliski plac zabaw, bo chłopcy nie mogą się rozstać. Normalką jest, że dzieci jak się bawią, to czasem gdzieś się obiją, zderz itd. Julek wychodzi na tym najgorzej, bo jest najmniejszy, ale jego mama pochodzi do tego na luzie, choć oczywiście staramy się temu zapobiegać.

Kiedyś siorka mówi do mnie, że umówiła się z mamą Julka na weekend na wypad do parku z dzieciakami. Postanowiłam dołączyć. Jednak w ostatniej chwilii mama Julka poinformowała, że przyjdzie jej mąż, bo ona źle się czuje. Jej męża znałam tylko o tyle o ile z widzenia - elegancki, grzeczny, z zawodu prawnik.

W parku spotykamy Julka z tatą. Tata przyszedł w eleganckiej koszuli, spodniach na kant i eleganckich mokasynach. Ogólnie cały czas siedział z telefonem, odrywał się od niego tylko po to, aby nakrzyczeń na Julka, że zaraz się wywali albo ubrudzi ciuchy. Z nami nie rozmawiał wcale. Po pół godzinie chciał się już zawijać, ale Julek marudził (no kurde, dziwicie się?), że chce się jeszcze bawić, więc tata niechętnie przystał. Niestety, pogoda się zepsuła, ale siostra zaproponowała, aby przenieść się do niej do domu, bo mieszka niedaleko.

O dziwo, facet nie prostestował, powiedział tylko, że podejdzie na chwilę do samochodu coś wziąć. Wrócił z laptopem.
U siory poprosił o mocną kawę, hasło do wi-fi i rozsiadł się z komputerem.
Nie hamował się już z pokrzykiwaniem na syna, ale argumenty się zmieniły.
Przykładowo chłopcy okładali się piankami - tatuś krzyczy:
- Jak ty się zachowujesz? Czy tak się zachowuje chłopiec z dobrego domu?
Siostra przyniosła przekąski, na które chłopcy się rzucili. Tatuś
- Julek? I co się tak rzucasz. Jeszcze pani pomyśli, że w domu jedzenia nie masz
Chłopcy bawili się w chowanego, Julek wlazł za fotel. Tatuś:
- Julek, wyłaź. Nie tarzaj się po BRUDNEJ podłodze. Czy tak się zachowuje syn prawnika?!

Jak dla mnie tatko jest na najlepszej drodze do zrycia dzieciakowi psychiki, ale na szczęście chyba pewną równowagę stanowi jego całkiem sensowna małzonka.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (137)

#91164

przez ~vonder ·
| Do ulubionych
Krótko o hipokryzji.
Koleżanka pokazała mi dwa posty z jakiejś polonijnej grupy, do której należy z racji miejsca zamieszkania. Jeden sprzed 2-3 miesięcy, który odkopała i jeden nowy.

Post sprzed paru miesięcy - na zdjęciu młoda kobieta z paroletnim dzieckiem. Napisała, że szuka mieszkania dla siebie i córki, problemem jest to, że mieszkanie na ten moment opłaca jej urząd, więc musi to być mieszkanie, którego czynsz mieści się w jego kryteriach finansowych (nie wiem, dokładnie o co chodzi, z tego, co tłumaczyła mi koleżanka jeśli ktoś jest bez dochodu to urząd socjalny czy coś takiego płaci mu czasowo czynsz za mieszkanie i daje zasiłek, ale ciężko znaleźć mieszkania na wynajem w takiej cenie). Kobieta owszem, dostała trochę dobrych rad i słów wsparcia, ale też mnóstwo chamskich i kąśliwych komentarzy, żeby się wzięła do do roboty, że urodziła dziecko i nie bierze za nie odpowiedzialności itd itp. Rozumiem takie myślenie, choć komentarze uważam za zbędne, ale ok.
I nowy post. Zdjęcie młodego faceta rozwalonego na kanapie z dwoma psami. Facet siedzi w gaciach, wokół bałagan. Facet szuka mieszkania w niskiej cenie, bo żyje z socjalu, a z dotychczasowego musi się wyprowadzić po nakazie eksmisji za niepłacenie czynszu. Facet pisze, że kocha swoje psy i nigdy ich nie odda, nawet jakby miał wylądować pod mostem.

Koleś dostał całe mnóstwo słów wsparcia dla siebie i psów, a jeden jedyny komentarz o młodym, leniwym byczku zebrał same negatywne reakcje i odpowiedzi, że życie pisze różne scenariusze i nie warto oceniać.

Nie rozumiem tej różnicy w reakcjach.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (136)

#91165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak przy okazji lekcji WF.

W rodzinie był taki dzieciak, któremu na WF nie bardzo się udawało. Słabszy, wolniejszy.

Okazało się, że jest to choroba genetyczna powodująca osłabienie stawów, przez co niemożliwe było wykonywanie niektórych ćwiczeń typu pompki, podciąganie, wybijanie się do skoku i kilka innych. Czasem choroba powodowała ból utrudniający nawet chodzenie, ale było sporo dni, kiedy funkcjonowanie było dobre.
Oczywiście odpowiednie zaświadczenie lekarskie i przy dogadaniu z nauczycielem, chłopak robił te ćwiczenia, na które czuł się na siłach. I o dziwo, zaczął chętniej chodzić na WF, starał się i wszyscy byli zadowoleni.

Tak minęła podstawówka i gimnazjum, nastała szkoła średnia. Musiał się znaleźć nauczyciel, który stwierdził, że z dzieciaków uczyni mężczyzn i lekcje prowadził tak, że nawet zdrowi uczniowie narzekali na jego metody.

Oczywiście nie było mowy o zwolnieniu z niektórych ćwiczeń, bo to takie fanaberie, uważał, że ktoś np. ze zwichniętą nogą może biegać itp. Chłopak besztany za niewłaściwe wykonywanie ćwiczeń, przeforsowany, obolały, z trudem wytrzymywał w ławce kolejne zajęcia w szkole, zdarzało się, że następnego dnia nie mógł przyjść do szkoły, bo stawy odmawiały współpracy. A WF sporo godzin było w tygodniu.

Zostało tylko jedno rozwiązanie - całkowite zwolnienie z zajęć, tego nauczyciel nie mógł zakwestionować.

Tylko nikt na tym dobrze nie wyszedł.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (96)

#91159

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu. Dla niewtajemniczonych - wypełniam obowiązki konduktora plus ponoszę odpowiedzialność za cały pociąg, także za maszynistę.

W mojej pracy spotykam specyficzny rodzaj klienta - piekielnych nie brakuje. ;) Dzisiaj skupię się na podróżnych, którzy ciągle się spieszą.

Powszechnie wiadomo, że w Polsce, jeśli pociąg na czas dojedzie, to przypadkiem. Mniej powszechne jest za to przekonanie, że opóźnienie pociągu NIE JEST winą obsługi pociągu, a jeśli już, to naprawdę rzadko.

Za opóźnienia odpowiadają w większości awarie pojazdów, sygnalizacji lub innych urządzeń sterowania ruchem, decyzje dyżurnych ruchu o zatrzymaniu jednego pociągu, aby móc przepuścić inny (pierwszeństwo mają tutaj pociągi dalekobieżne, np. InterCity), skomunikowania (kiedy pociąg czeka na inny, opóźniony, z którego pasażerowie przesiadają się do tego pierwszego), różnego rodzaju wypadki, roboty i remonty na torach, które wymuszają zwolnienie prędkości.

Piekielni są tutaj pasażerowie, którzy zawsze winą obciążają nas - konduktorów. Pretensje i wyrzuty są na porządku dziennym. A dla nas to opóźnienie jest tak samo denerwujące i uciążliwe, jak dla nich. I nie mamy na to absolutnie żadnego wpływu. Pracujemy po 12h, często zaczynamy pracę o nieludzkiej porze (3,4 rano), a opóźnienie powoduje, że tracimy nasza jedyną przerwę albo musimy zostać po godzinach.

Hitem są osoby, które przy pierwszym w karierze wypadku śmiertelnym, z udziałem człowieka, który odebrał sobie w ten sposób życie, przyszły do konduktora z oskarżeniem, że to jego wina, bo teraz pociąg będzie stał 3h, a oni mają przesiadkę, śpieszą się do lekarza/urzędu/pracy. Zero współczucia.. Dla nas to jest bardzo stresująca sytuacja, tym bardziej, że musimy wyjść na zewnątrz w celu, ewentualnego, udzielenia pierwszej pomocy. Już samo oglądanie ciała (które czasem jest naprawdę w tragicznym stanie) jest traumą.

Dlatego mam prośbę do czytających osób - jeśli często jeździcie pociągiem lub znacie takie osoby - przekażcie im proszę nasze przeprosiny za opóźnienie i zapewnienie, że gdyby zależało to tylko od nas, pociągi zawsze jeździłyby o czasie :)

Pociąg

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (92)

#91162

przez ~Lekcjewfu ·
| Do ulubionych
Rolka na Instagramie o powodach dla których nie lubiliśmy wf, przypomniała mi o moich udrękach na tym przedmiocie. Ustąpiły one dopiero w liceum, gdzie mieliśmy mega fajną nauczycielkę, a raczej trenerkę.

1. Skok przez kozła
Niby nic strasznego. Wystarczy wziąć rozpęd, wybić się i przeskoczyć. Chyba, że tak jak ja, ma się 150 w kapeluszu, gdy wszystkie inne koleżanki w klasie minimum 160. I tak oto one miały kozła na wysokości bioder, a prawie na wysokości klatki piersiowej. Dostałam 1, bo nawet nie dawałam rady na niego wskoczyć.

2. Rzuty do kosza
Podobny problem jak wyżej. Nauczyciel miał gdzieś regulowanie wysokości kosza, chociaż taka opcja była i wymagał, abym trafiła na wysokość ponad 2 metrów, bo taka była dostosowana pod chłopaków, którzy chodzili na SKS. Tu już nie dostawałam 1, a 4, bo obniżano mi ocenę za brak trafienia do kosza, ale technikę dwutaktu miałam dobrą.

3. Gry zespołowe
Nie byłam może najpopularniejsza w klasie,ale miałam swoją ekipę. Realnie jednak na WFie, który mieliśmy połączone w dwie klasy, zostawałam do wyboru na końcu. Chyba, że graliśmy w zbijaka, to wtedy byłam pierwsza (mała, drobna, z dobrym refleksem zawsze zostawiłam ostatnia na placu boju). Ale w kosza już nie trafię, w siatkówce jeśli będę musiała zaserwować jest szansa, że uderzę w siatkę.

4. Rzeczy siłowe/wydolnościowe, w które byłam dobra
Od zawsze miałam talent do rzeczy, które wymagały użycia mięśni w inny sposób niż do biegania, i wydolności. Rzut palantówką- jeden z najlepszych wyników w klasie. Ilość skoków na skakance- kazano mi skończyć po 15 minutach, bo nikomu nie chciało się liczyć. Liczba okrążeń do przebiegnięcia w swoim tempie- zwykle 1 trójka. Utrzymanie się w planku-najlepszy w klasie.
Tylko co z tego, że z takich rzeczy byłam dobra, skoro nie wystawiano za nie ocen? Jedynie plusiki? Nie miałam czym nadrobić ocen, które dostałam za skok przez kozła, albo skok w dal.

5. Okres w szkole podstawowej
Nie urosłam, bo szybko dostałam okres i jak to w mojej rodzinie bywa, podskoczyłam wtedy tylko 2 cm. Niestety wraz z okresem na początku 5 klasy podstawówki, nie przyszła mi pewność siebie, aby zakomunikować, że jestem niedysponowana. Nabrałam jej dopiero wtedy gdy koleżanka z klasy oznajmiła, że ma okres. Wtedy też zaczęłam zgłaszać. I co? Nadal miałyśmy ćwiczyć tak jak wszyscy- łącznie z rozciąganiem się w takich pozycjach, że podpaska łatwo się przesuwała. Dopiero interwencja mam u wychowawczyni spowodowała, że mogłyśmy usiąść na ławce i nie ćwiczyć.

6. WF pośrodku lekcji, łączony w kilka klas
W gimnazjum mieliśmy mikroskopijną salę gimnastyczną. Nie przeszkadzało to jednak łączyć zajęć 3 klas na niej. I o ile szliśmy gdy było ciepło na boisko, tak zimą głównie graliśmy w rzeczy grupowe (czy. Siatkówka i koszykówka, bo inne sporty są nieznane).

7. Nieuznanie osiągnięć poza szkołą
W gimnazjum zaczęłam trenować karate. W uznaniu wfisty nie zasługiwałam na podwyższenie oceny za zajęcia poza tokiem edukacyjnym, bo to były zajęcia prywatne. Jakbym chodziła na SKS albo trenowała w lokalnym klubie młodzikow piłki nożnej (ups, przyjmowali tylko chłopców, a mi czegoś brakowało między nogami) to już co innego.

W liceum trafiliśmy do wfistki, która niedawno skończyła studia. Może dlatego jej się jeszcze chciało. To co powiedziała na początku zajęć, czyli "wf ma być waszą dawką ruchu między siedzeniem na lekcjach, a nie przykrym obowiązkiem" spełniło się. Pokazała nam ćwiczenia na kręgosłup, tańczyliśmy zumbę, korzystałyśmy z siłowni, a gdy pogoda pozwalała,a jednocześnie było za zimno na normalne zajęcia, zamiast tenować na stadionie, szłyśmy na spacer. Akceptowała nasze ograniczenia. Liczyła się dla niej technika wykonania i jak mówiła, liczy się dla niej jeden prawidłowy przysiad, a nie 100 wykonanych byle jak ale w minutę. Oceny dostawaliśmy za technikę, nie ilość. I gdyby tak WF wyglądał u mnie zawsze, kochałabym go.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (109)

#87907

przez ~aurelianka ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej dentystce.

Krótkie nakreślenie sytuacji. Kilka lat temu rozpoczęła się moja przygoda z wyrywaniem wszystkich ósemek, na które w moim zgryzie nie było miejsca. Niestety jedna z nich miała nietypowe położenie (rosła poziomo) co powodowało nacisk na inne zęby w danym łuku. Dentysta, do którego chodziłam na NFZ po zdjęciu RTG powiedział, że nie podejmie się wyrwania tego zęba, ponieważ potrzebowałby sprzętu którego nie ma (trzeba było rozcinać dziąsło z kością, żeby wyjąć wszystkie korzenie), a dodatkowo potrzebny jest chirurg szczękowy.

Historia właściwa rozgrywa się kilkadziesiąt dni przed moją maturą.
Jako, że nie byłoby to moje pierwsze wyrywanie zęba, wiedząc na jakie konsekwencje muszę być przygotowana, na wizytę w dużym mieście wojewódzkim zarejestrowałam się 2 tygodnie po maturze, by nie musieć martwić się tym, że nie będę mogła mówić na egzaminach ustnych. Niestety ząb zaczął boleć, a raczej cała część twarzy ponieważ ząb zbyt mocno naciskał na inne.

Chcąc nie chcąc, zadzwoniłam do przychodni, w której przyjmował mój dentysta gdzie po krótkim opisie mojego problemu od pani w słuchawce usłyszałam "przyjść, może doktor zajrzy". Pojawiłam się na miejscu około godziny 9 i po ponownym opisie sytuacji usłyszałam, że jeżeli boli to czekać. Okazało się, że będę mogła wejść do gabinetu gdy nie będzie już zarejestrowanych pacjentów. Chyba nie miałam szczęścia, ponieważ w momencie gdy zostawałam sama w korytarzu (mogłam wejść gdy pacjent wyjdzie), zaraz pojawiała się nowa osoba. Taka sytuacja trwała kilka godzin, nawet gdy poprosiłam Panią, by przekazała doktorowi moją sprawę (rozmawiałam z nim o takiej ewentualności i jasno powiedział, że gdyby ząb zaczął boleć to mam przyjść i on "zatruje" go, bym doczekała do wizyty). Z jej nastawienia mogłam się domyśleć, że tego nie zrobiła, jednak najlepsze miało dopiero nadejść.

Nagle jest! Co prawda nie mój Pan doktor, ale Pani doktor przyjmująca w gabinecie obok jest wolna i mogę wejść. Po raz trzeci streszczam sprawę, mówiąc o umówieniu, o tym co jej kolega po fachu powiedział, i że niestety ale ból jest nie do wytrzymania, a ja nie mogę ryzykować takiej sytuacji podczas matury. Pani popatrzyła, pogrzebała i... mówi że wyrywamy! Z szoku otrząsnęłam się po chwili, mówiąc, że nie przyszłam tu na wyrywanie tylko po doraźną pomoc. Pani niczym nie zrażona, mówi, że to będzie chwila moment (?!) Czyli podsumowując - bez odpowiedniego sprzętu, bez aktualnego zdjęcia RTG, bez możliwości nawet zrobienia tego zdjęcia na miejscu, Pani chciała wyrywać ząb, który był ułożony poziomo i co najlepsze, nawet nie było go widać, bo przez swoje ułożenie był przykryty dziąsłem.

No cóż, przyszło mi podziękować za wizytę trzaśnięciem drzwiami.

Na szczęście udało się cudem dostać na wizytę prywatną, która trwała kilka minut, ale swoje też kosztowała. Jednak kto wie jaki to ból to wie, że pieniądze się nie liczą.
Samo usunięcie tego przeklętego zęba to materiał na oddzielną historię, bo ze skutkami spartaczonej roboty chirurgów szczękowych mierzę się do dziś.

dentysta

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (130)

#91160

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Druga i oby ostatnia część przygód z moimi dostawcami internetu.

Zrywam umowę na internet, bo mogę bez konsekwencji. Przy okazji wspominam, że router się popsuł (jeszcze działa, ale ledwo dyszy i zostało mu parę tygodni życia). Okazuje się, że jeżeli chcę ten router naprawić na gwarancji, to muszę przynieść fakturę za niego, mimo że kupno routera było w umowie. Czyli w systemie mają umowę "internet+router", ale nie mają samego zakupu routera. Mój błąd, że nie wzięłam faktury, pewnie ona jest gdzieś na dole szuflady z papierami "może kiedyś się przyda, ale raczej na pamiątkę". Nawet nie chce mi się szukać, po prostu kupię inny router u oby lepszego dostawcy.

Wczoraj zadzwonił ktoś ode nich żeby się spytać, czemu zrywam umowę, czy warunki były niekorzystne.
Mówiłam przy zrywaniu umowy, ale może nie dotarło. Warunki były średnie, ale przede wszystkim denerwowała mnie obsługa klienta i to, że ten głupi router się popsuł. Dopytał, to powiedziałam, że nie zamierzam płacić dwa razy, bo oni sprzedali mi sprzęt niskiej jakości. Co odpowiedział? Próbował załagodzić sytuację jakkolwiek? Proponować, że jeszcze raz zajrzy w system, bo może jednak coś da się zrobić?

Zaczął dyskutować ze mną, że zażalenia mam składać do producenta, bo oni tylko pośredniczą. No to ja mówię, że mi sprzedali, a on że to moja wina, że kupiłam. W tym momencie się rozłączyłam. Ja nie wybierałam routera losowo tylko ich konsultantka powiedziała, że tenże router będzie najlepiej dostosowany do moich potrzeb.

Co on chciał tak właściwie osiągnąć poza zdenerwowaniem mnie? Jak gdyby nie patrzeć to powiedział, że ja absolutnie nie mogę im ufać, bo mają prawo mnie oszukać.

call_center

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (96)

#91149

przez ~Menagotobe12 ·
| Do ulubionych
Jak zlikwidować fajnie działający zespół? Przywrócić na jego szefa swojego znajomego.

Gdy zaczęłam pracę w dziale marketingu/grafiki/video, managerem był Piotrek. Piotrek był dobrym znajomym szefa i mimo, że sam nie potrafił obsłużyć czegoś więcej niż Canva, zarządzał projektami. Około 2 lat temu odszedł na własne i właśnie powrócił.

Przez czas jego nieobecności nie mieliśmy formalnie żadnego managera. Każdy dostawał swój projekt i go prowadził. Dajmy na to w projekt A zaangażowano 4 osoby i jedna z nich go prowadziła. W projekcie B ta sama osoba już nie musiała być kierownikiem projektu, a już tylko wykonawcą jego pomniejszej części.

Funkcjonowało to u nas świetnie, bo każdy czuł się odpowiedzialny za coś. Każdy miał chwilę aby się wykazać, a jednocześnie osoby, które nie miały ochoty zarządzać danym projektem, mogły się z kimś zamienić (bo np. nie czuły danej tematyki). Braliśmy pod uwagę nasze doświadczenie w danym temacie, potrzeby klienta i to ile czasu obecnie mamy i w ile projektów jesteśmy zaangażowani. Każdy projekt był oddany na 100%, przed terminem i nie mieliśmy skarg. System więc działał.

Coś jednak z działalnością Piotrka nie poszło i wrócił do nas na koniec stycznia. Wprowadził chaos, bo jemu nasz styl prowadzenia projektów się nie podoba i sam będzie je prowadził. Tym samym mylił klientów, ich feedback co do próbek, a jeden z klientów pozyskanych podczas jego nieobecności, wyraźnie zakomunikował szefowi, że on wolał gdy współpracował z kimś innym, bo Piotr narzuca mu swoje wizje.

Co więcej Piotr stwierdził, że początkowe grafiki możemy tworzyć w Canvie, a on naniesie swoje poprawki i puści dalej w świat. Jego poprawki prowadzą do tego, że z estetycznej, minimalistycznej kobiecej reklamy kosmetyków, robi się reklama przaśna, bo przecież jak produkt adresowany jest do kobiet, to musi mieć obowiązkowo różowe i kwietne elementy.

Pakiet Adobe zaczął nam służyć tylko jako coś do generowania dodatkowych grafik do Canvy. Zamiast projekt od początku do końca wykonać w Adobe, w połowie mieliśmy go zapisywać na elementy i wklejać w Canvie, bo jest łatwiejsza do ogarnięcia, a nie każdy w zespole umie w np. Ilustratora.

I ok, tylko osoba, która nie zna pakietu Adobe, była u nas copywriterem, więc poza tekstami do grafik, nie musiała nam nic dawać. Ale według Piotra każdy miał być od każdego. Nasze uwagi do niego nie docierały i tak robił po swojemu.

W końcu ludzie zaczęli między sobą gadać, że mają go dość. Czują się cofnięci w rozwoju i jak tak dalej pójdzie, to klienci się zdenerwują. Poszliśmy więc do szefa, a ten miał ponoć porozmawiać z Piotrem.

Rozmowa odbyła się w piątek, a po niej Piotr, zamiast z nami przedyskutować elementy pracy, obraził się jak dziecko. Cytując "wbiliśmy mu nóż w plecy", a miał nas za przyjaciół. Jedna z dziewczyn wyrwała się, że stwierdzeniem, że w pracy to się pracuje, a nie tworzy przyjaźnie i wspólne zamówienie lunchu, nie jest aktem przyjaźni, tylko normalnych stosunków w pracy.

Czekam jak sytuacja się rozwinie. Ludzie z zespołu zaczynają szukać innych alternatyw, jeśli dalej będzie nam szefować Piotrek.

praca szef

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (161)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni