Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91234

przez ~konellllka ·
| Do ulubionych
Historie, które ostatnio tu przeczytałam zainspirowały mnie do opisania historii z mojej rodziny.

Mam ciocię, która ma 70 lat, jest wdową i ma trójkę dzieci.
Ciocia z wujkiem mieszkali na wsi. Wszystkie dzieci wyjechały na studia do miasta.

Wujek był prostym człowiekiem, rolnikiem, ciocia pomagała w gospodarstwie i trochę dorabiała po sąsiadach. Wioska, w której mieszkała to maleńka miejscowość, ledwie kilka gospodarstw. Sklepy, kościół, przychodnia - wszędzie trzeba dojeżdżać do sąsiednich wiosek.

Moje kuzynostwo urządziło się w mieście, wszystkim powodzi się nieźle. Jedna kuzynka wyszła za mąż, ma dwójkę dzieci, mieszkają z mężem w sporym domu. Druga kuzynka z partnerem w mieszkaniu własnościowym, kuzyn z partnerką i dzieckiem też w na swoim.

Dopóki żył wujek, wszystko było ok, wujek miał samochód, mieszkali sobie w tej wioseczce we dwójkę, dzieci często przyjeżdżały na święta, ot tak na weekend na wsi, a kuzynka nawet czasem podrzucała wnuki na tydzień czy dwa.
Niestety, 5 lat temu wujek zmarł. Na szczęście głupi nie był i całkiem dobrze zabezpieczył żonę na starość. Ciocia mieszkała jeszcze jakiś czas na wsi, radziła sobie, dojeżdżała wszędzie rowerem, ale zaczęła się po prostu czuć samotna. Dzieci, owszem, przyjeżdżały, ale wiadomo, wszyscy mają swoje życie, a ciocia jednak na co dzień była sama.

Trzeba też powiedzieć, że gdy dzieci zapowiadały się z wizytą, to zawsze pojawiały się sugestie, że zjedliby bigosu albo może zraziki, chętnie też szarlotka na deser. A ciocia jeździła rowerem i 3 km na rowerze woziła te zakupy na obiad dla kilku osób.

Pamiętam w jakim byłam szoku, gdy ciocia zaprosiła nas na swoje urodziny - pojechałam z mamą i moją córką. Obie kuzynki, jak i ich partnerzy, nie kiwnęli nawet paluszkiem, żeby pomóc nakryć do stołu, posprzątać talerze czy cokolwiek. Wszyscy jak książęta, podczas gdy ciocia, mama, ja i córka wszystkim się zajmowałyśmy. Ciocia nie prosiła o pomoc, to fakt, ale też ucieszyła się, że my po prostu zaczęłyśmy coś robić, bo to dla nas normalne.

Ogólnie nawet po śmierci wujka pozostała tradycja spotykania się na święta u cioci - kuzynostwo przyjeżdżało zawsze do mamusi w odwiedziny i dawali się obsługiwać. Ciocia czasem prosiła mamę, aby przyjechała z miasta samochodem i pomogła jej zrobić zakupy, bo dzieci przyjeżdżają na święta, trzeba nagotować, bo głodni, a ile można na rowerze przewieźć? Gdy prosiła dzieci o to, aby przywieźli jej zakupy albo podwieźli do sklepu - oczywiście, nikt nie miał czasu, a potem jeszcze pretensje, że nie ma czegoś, co by chętnie zjedli.

Ciocia jednak się nie skarżyła i dopiero ostatnio powyżalała się mojej mamie, bo chyba przelała się czara goryczy.
Otóż ciocia już jakiś czas rozmyślała o przeprowadzce do miasta. Chciała być bliżej rodziny, siostry, dzieci, wnuków, mieć sklep, lekarza, kościół pod nosem.
Domu nie chciała sprzedawać, ale jak wspomniałam, wujek ją zabezpieczył, ciocia sprzedała kawałek ziemi i kupiła kawalerkę całkiem niedaleko najstarszej córki.

Niestety, z dziećmi wcale nie spotykała się częściej niż dotychczas. Nikt nie miał dla niej czasu, nikt nie odwiedzał, nawet rzadko kiedy dzwonił. Jedyny plus, że miała bliżej do moich rodziców czy do mnie i mojej rodziny.

Nadeszły jednak święta Bożego Narodzenia i tu dzieci się odezwały, czy mama wyprawi Święta jak zwykle w domu na wsi. Ciocia zgodziła się, pojechała kilka dni wcześniej nagrzać w domu, posprzątać i rozpocząć gotowanie. Święta udane, ale zmęczyło to ciocię na tyle, że przy kolejnych Świętach (Wielkanoc) powiedziała dzieciom, że wolałaby spędzić Święta w mieście. Dzieci były zaskoczone i zapytały, gdzie ona chce te Święta urządzić, bo u siebie w kawalerce nie ma przecież miejsca. Ciocia zasugerowała, że w końcu można by urządzić Święta u któregoś z dorosłych dzieci (wszyscy są po 40).

Najstarsza córka zgodziła się rodzinę ugościć u siebie, ale oczywiście oczekiwała, że ciocia przyjdzie i wcześniej wszystkie ugotuje. Ciocia się jednak zbuntowała, powiedziała, że owszem ugotuje kilka rzeczy, ale już nie w takich ilościach jak wcześniej, bo zwyczajnie chciałaby też na Święta odpocząć i posiedzieć spokojnie przy stole, a nie latać ciągle między stołem a kuchnią.

Święta mimo niezadowolenia dzieci z takiego postawienia sprawy, udały się dość dobrze.

Nadeszły Święta Bożego Narodzenia. Mama widziała się z ciocią parę dni przed Wigilią i zapytała jakie ciocia ma plany. Ciocia przyznała, że żadne. Żadne z dzieci się do niej nie odezwała, aby zaprosić na Święta. Mama pomyślała, że to dziwne, ale jest jeszcze czas, na pewno to niedopatrzenie. Postanowiła mimo wszystko zadzwonić do kuzynki i zapytać, co planują na Święta, gdzie urządzają, bo ich mama nic nie wie. Kuzynka odparła tylko, że już mają swoje plany, które nie uwzględniają spotkania z mamą. Kuzynka druga odpowiedź w tym samym tonie. Kuzyn wyjeżdżał z rodziną do teściów na dwa tygodnie.
Ciocia Święta spędziła u moich rodziców.

Okazało się, że kuzynki spędziły Święta razem, czego dowiedziałam się z relacji na FB, ale mamy postanowiły nie zapraszać. Zapytałam ich o to, dlaczego tak postąpiły i co usłyszałam od jednej z kuzynek?
- Bo mama to by chciała, że ją ciągle obsługiwać i koło niej skakać!

rodzina

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (126)

#91195

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hej, to moja pierwsza historia. Ku przestrodze. Słoneczna sobota 6 kwietnia w Opolu. Pawlak postanowił pójść do PizzyHut na placu Wolności. Wchodzę, parę minut po 13, kilka stolików zajętych, po lokalu krzątają się 2 kelnerki. I teraz tak - ceny nawet nie wysokie, gdzie pizza 40 cm kosztuje 56 zł tylko rzecz będzie o obsłudze.

Na złożenie zamówienia, to jest podejście kelnerki czekałem 17 minut. Zamówiłem zupę z grzankami, na którą czekałem kolejnych 20 minut. Dobra, każdy może mieć słabszy dzień, machnąłem ręką na to.

Z racji, że zamówiłem jeszcze po zupie makaron zapiekany (w zestawie z pepsi i dodatkowo dobranymi grzankami za 5 zł) zaczęła się ostra jazda. Dostaję rachunek i widzę, że kwota nie zgadza się o 5 zł, bo zamiast 5 zł dodatku doliczono mi 10 zł. Zgłaszam to kelnerce, ona zaczyna się wykłócać więc proszę menadżerkę.

Przychodzi i dialog mniej więcej taki, że mimo że w karcie jest napisane dosłownie zestaw: makaron + pepsi = kwota np 39 zł + dobierz za 5 zł pepsi lub grzanki to ona podawała jakieś niestworzone teorie, ale potem przyznała że to błąd marketingu i nie może mi tego nabić. Finalnie wycofała te dodatkowe grzanki.... i jeszcze nie koniec.

Daje 100 zł, rachunek wynosi zamiast 61 zł to 56 zł, a reszty dostaję 20 zł, 10 zł i 2 x 2 zł. Brakuje dyszki. Idę więc do lady i mówię że zaszła pomyłka. Na co oburzona pani manager mówi, że każdemu się może zdarzyć i daje mi dodatkowe 10 zł. Kurtyna.

Czy to ja byłem piekielny czy jednak ekipa PizzaHut?

Opole

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (139)

#88013

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszystkie historie typu "dej na horom curke" przestały mnie śmieszyć.
Właśnie doświadczyłam nachalnego "dej bo masz".

Wynajmuję mieszkanie, którego jest przypisane miejsce parkingowe. Auta nie mam, więc nie korzystam.

Zarys sytuacji: z właścicielem dogadane, mam pozwolenie żeby wynająć parking na czas trwania mojej umowy na wynajem mieszkania. Na parking można wjechać kilkoma wjazdami gdzie każdy ma bramę otwieraną na pilota oraz furtkę otwieraną na magnetycznego foba. Rzecz się dzieje za granicą, więc ogródki piwne od miesiąca są otwarte.

Mam też koleżankę, która mieszka w tej samej dzielnicy. Koleżanka ma samochód, ale parkuje na ulicy, równolegle do chodnika. Co miesiąc musi uiszczać drobną opłatę do zarządcy drogi aby dostać pozwolenie na parking.

Wystawiłam ogłoszenie na wynajem parkingu, odzew spory.
Przy wyjściu na piwko ze znajomymi, dostałam telefon w sprawie ogłoszenia. Koleżanka usłyszała rozmowę i dopytuje a co a jak a gdzie.

Koleżanka: Hej czemu nie mówiłaś, ja chętnie wezmę od ciebie to miejsce, nie będziesz się użerać z telefonami
Ja: Ok, dogadamy się co do ceny i możemy podpisać umowę, dam Ci pilot i możesz parkować.
K: Ale jaka cena, hehe przecież mówię, że mogę wziąć jak masz na zbyciu.
J: No nie mam na zbyciu, ale mam do wynajęcia. Ogłoszenie jest wystawione za 100zł/MSC (cena oczywiście inna), więc Tobie mogę odstąpić za 80zł. Jest to dla mnie dodatkowy budżet, który chciałam przeznaczyć na moje bilety miesięczne.

Wówczas nastąpiła obraza majestatu. Bo jak to płacić. Ja jestem jak pies ogrodnika bo mam i innemu nie dam, a sama nie korzystam. A ona nie ma i jej lusterko ktoś urwał i to niebezpieczne tak auto przy ulicy zostawiać itd. FOCH.

Piwko w barze się skończyło, wróciliśmy do domu. Koleżanka wypisywała jeszcze kilka dni w podobnym tonie "dej bo ja nie mam, a ty masz i mnie też się należy".
Myślałam że się uspokoiła, ale w kolejny weekend po godzinie 23:00 dobija się domofonem przy bramie i krzyczy do mnie "otwórz bramę bo ja muszę zaparkować". Totalne WTF.
Bo ona wróciła późno dziś i ktoś zajął "jej" miejsce przy ulicy i ona musi zaparkować u mnie, bo przecież jest gdzie.
Zablokowałam domofon i poszłam spać. Oczywiście 50 połączeń od Koleżanki, kilka wiadomości głosowych od "otwórz proszę," po "jesteś (cenzura)" (uwielbiam nocny tryb nie przeszkadzać w telefonie :) )

Żeby nie było, że koleżankę nie stać. Nikomu do portfela nie zaglądam, ale od lat pracuje na stanowisku kierowniczym w średniej agencji nieruchomości, więc nie jest to ktoś komu brakuje pieniędzy każdego miesiąca.

Koniec końców wynajęłam parking sąsiadowi z bloku, który potrzebował miejsca na drugi samochód.

A koleżanka zaprasza na piwko w weekend...

Parking

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (202)

#88012

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupiłem sobie jakiś czas temu raspberry pi, które niestety przyszło do mnie uszkodzone. Naderwany port USB i przerwane dwie linie na płytce. Nic czego nie mógłbym naprawić sam, ale wychodzę z założenia, że jak kupuję jakiś produkt to nie mam zamiaru go na starcie naprawiać, aby w ogóle móc z niego skorzystać. Moja wina, że nie sprawdziłem towaru przy kurierze, przez to musiałem bawić się w reklamowanie produktu.

Zacząłem od telefonu do sklepu. Po wyłożeniu sprawy miła pani poprosiła mnie o wysłanie do nich sprzętu na ich koszt. Tak zrobiłem i zapomniałem o sprawie na o wiele dłużej niż 14 dni roboczych ustawowo przeznaczonych na odpowiedź. Po około dwóch miesiącach przypomniałem sobie o nieszczęsnej malince i postanowiłem sprawdzić skrzynkę mailową czy nie dostałem jakiejś odpowiedzi. No i okazało się, że nic nie mam.

Postanowiłem po raz kolejny zadzwonić do sklepu. Odebrała ta sama miła pani i poinformowała mnie entuzjastycznie, że reklamacja nie została uznana ze względu na uszkodzenia mechaniczne. Fakt takie uszkodzenia były i z tego co się orientuję mogą mi z tego powodu uwalić reklamację, ale miałem asa w rękawie. Otóż minęło o wiele więcej niż 14 dni roboczych od wniesienia reklamacji i według ustawy oznacza to, że reklamacja jest w takim przypadku uznawana za przyjętą i muszą albo naprawić albo wymienić płytkę. Poinformowałem o tym fakcie miłą panią, która o dziwo nagle przestała być taka miła i sympatyczna. Poinformowała mnie, że nie mam racji, że w systemie jest reklamacja nieuznana i najlepiej gdybym nie przeszkadzał jej więcej w reflektowaniu własnej egzystencji. Jedną burzliwą wymianę argumentów, rozmowę z kierownikiem i straszenie rzecznikiem praw konsumenta później okazało się, że jak najbardziej mam rację i sprzęt zostanie wymieniony i przyjdzie do mnie za maksymalnie 4 dni robocze.

Dni od ostatniej rozmowy minęło nie 4 a 10 a ja nadal nie miałem mojej upragnionej maliny, więc odbyłem kolejną rozmowę telefoniczną z bardzo miłą panią, której pozwolę sobie nie opisywać gdyż jej przebieg był prawie identyczny jak za pierwszym razem.

Jednak tym razem udało się. W końcu kurier dostarczył moją płytkę. Nauczony doświadczeniem postanowiłem komisyjnie sprawdzić sprzęt przy dostawcy i co? I dupa... Odesłano do mnie dokładnie tą samą płytkę bez dokonania jakichkolwiek napraw. Port USB jak był naderwany tak jest nadal, ścieżki jak były przerwane tak są nadal. Paczki nie przyjąłem i wykonałem telefon numer 4, który odebrała dobrze nam znana miła pani, która po usłyszeniu mojego głosu z automatu przestała być taka miła. Po wyłożeniu powodu mojego kontaktu, pani się oburzyła i stwierdziła, że to niemożliwe bo ona osobiście pakowała nowy egzemplarz, który miał zostać do mnie wysłany. Po kolejnej wymianie argumentów i jednym małym straszaku w postaci rzecznika praw konsumenta, pani zgodziła się sprawdzić paczkę jak tylko do nich dotrze i niezwłocznie powiadomić mnie, że wszystko jest dobrze i zawracam im tylko gitarę.

Więc poczekałem tydzień i gdy byłem pewien, że paczka na bank już jest u nich, wykonałem telefon numer 5. Bardzo miła pani, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie była już taka miła stwierdziła, że jestem niepoważny gdyż ona ma paczkę zaraz koło siebie i widzi, że z malinką jest wszystko ok. Gdy poprosiłem ją by zrobiła zdjęcia tej płytki i przesłała je do mnie, stwierdziła, że to niemożliwe. Za to ona pakuje płytkę i wysyła ją do mnie w trybie now. I mam się cieszyć, że nie obciążają mnie kosztami wysyłki. Łudziłem się, że tym razem uda im się wysłać sprawną malinkę...

Przed chwilą był u mnie kurier. Jak już się pewnie domyślacie, w paczce przyszła do mnie po raz kolejny dokładnie ta sama płytka z uszkodzonym gniazdem USB i zerwanymi ścieżkami. To już nie jest ani odrobinę zabawne. Przed chwilą zebrałem paczkę z całą korespondencją mailową, nagranymi rozmowami i zdjęciami płytki po każdym jej odebraniu i przed każdym wysłaniem. Nie mam zamiaru bawić się w kolejną rozmowę z bardzo miłą panią zamiast tego utnę sobie pogawędkę z rzecznikiem praw konsumenta.

A ja chciałem tylko dokończyć moją retro konsolę...

sklepy_internetowe

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (154)

#91231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak (nie)warto być dobrym człowiekiem.

Słowem wstępu: mieszkam w małej miejscowości, gdzie każdy, każdego, lepiej bądź gorzej zna. Historia będzie dotyczyć mojej mamy oraz naszej rodziny.

Mama, osoba, która zawsze udzielała się w naszej małej ojczyźnie. Nikomu nie odmówiła pomocy. Była wspaniałą przyjaciółką, duszą towarzystwa. Wspomagała biedniejszych mieszkańców, organizowała lokalne imprezy i czynnie brała w nich udział. Miała kilka przyjaciółek "od serca", które i ja uwielbiałam. W końcu spędziłam wśród nich znaczną część swojego życia.

Historia właściwa.

Od dłuższego czasu mama czuła się coraz gorzej. Kolejne leki, niecelne diagnozy nie przynosiły znacznej poprawy. W końcu lekarz rodzinny zlecił kompleksowe badania. Już wiedzieliśmy, że jest bardzo źle, gdy dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwonił telefon z laboratorium, aby mama natychmiast skonsultowała wyniki z lekarzem. Diagnoza spadła na nas jak grom z nieba: ostra białaczka. Pierwszy cykl chemii zniszczył mamie układ nerwowy, brak możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl mógł ją albo zabić albo pozostawić w stanie wegetatywnym),decyzja konsylium: przerwanie leczenia, hospicjum domowe jako jedyna forma wparcia rodziny. Powrót do domu nie był łatwy. Mama częściowo niepełnosprawna,w domu ja, mąż i dwójką dzieci w tym noworodek.

Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wieści szybko się roznosiły po mieście. Czasem ktoś mnie "zaczepi" na spacerze z dziećmi i zapyta o mamę kiwając jednocześnie ze zrozumieniem i współczuciem głową. Żadna z "przyjaciółek od serca" nie podjęła próby kontaktu z mamą, o odwiedzinach bądź chęci pomocy nie wspomnę. Mama często wspomina kobiety, które były dla niej jak siostry, a ja się zastanawiam co noc, gdzie są moje kochane "ciocie", które uważałam za część swojej rodziny. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Znam swoje obowiązki względem mamy i nie oczekuje wyręczania w opiece bądź współczucia. Łudziłam się tylko na to, że mama będzie mogła liczyć na wsparcie, rozmowę bądź chwilę wytchnienia w gronie bliskich jej sercu osób. Zastanawiam się często, czy te kobiety czasem myślą o mamie i dlaczego z najbliższych stały się obcymi ludźmi, choć nawet nie wiem czy to właściwe określenie, bo czasem z dobroci serca i nas obcym człowiekiem się pochylisz...

ToTylkoŻycie

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (111)

#91228

przez ~siostra ·
| Do ulubionych
Mąż podesłał mi dzisiaj ten oto obrazek
https://kwejk.pl/zobacz/4048422/szacunek-do-preferencji-i-przyzwyczajen-innych-ludzi.html

i zapytał czy z czymś mi się to kojarzy.
Ano kojarzy. Ale po kolei.

Mam siostrę. Wychowywałyśmy się raczej w skromnych warunkach. Nasza mama pracowała na cały etat, tata pracował sporo za granicą, mama choć się starała, to nie miała w sobie nigdy żyłki gospodyni domowej - jeśli chodzi o gotowanie to gotowała i gotuje raczej kilka prostych potraw na krzyż, ale ciepły i pożywny obiad zawsze na stole był.
Siostra wyszła za mąż, więc dorobiła się też teściów. Teściowa siostry to perfekcyjna pani domu, kobieta, która nigdy nie pracowała zawodowo, teść dorobił się na własnym biznesie, a teściowa uwielbiałą rolę matki, żony i gosposi domowej. Jest kobietą, która wyczaruje każdą potrawę, uwielbia gotować i rozpieszczać wszystkich kuchennymi cudami.
Nasza mama oczywiście jako kucharka w jej cieniu wypada blado. Niestety, od kiedy siostra weszła w tamtą rodzinę bardzo chętnie to mamie wypomina - bo u mamy to zawsze tylko schabowy i rosół, a teściowa raz polędwiczki wołowe, raz orientalny kurczak, kotleciki jaglane, schab ze śliwką. Jak zaprasza to nie tylko na obiad, ale i przystawki, zupę i wykwintny deser.
Jeśli to wypominanie jest mało piekielne to słuchajcie dalej. Podam Wam przykład z ostatniej Wielkanocy, kiedy moja siostra zachowała się typowo w swoim stylu.
Po pierwsze obie mamy do rodziców jakieś 100km. Ja przyjeżdżam przed Świętami zawsze parę dni wcześniej, pomagam mamie robić zakupy, gotować, posprzątać. Dodam, że z rodzicami mieszka moja babcia, mama taty, która choć nie jest całkowicie niepełnosprawna, to wymaga pewnej pomocy w codziennych czynnościach, a mama nadal pracuje, choć teraz już na pół etatu. Tata też ma problemy zdrowotne, stara się wykonywać pewne czynności w domu, ale wiele rzeczy przychodzi mu z trudnością.
Staram się, aby mama, która chętnie spotyka się i z nami (mój mąż i dzieci) i z siostrą i z ciociami i wujkami miała ode mnie jak największej pomocy, aby mogła sie tymi spotkaniami cieszyć.
Moja siostra podchodzi do tego zupełnie inaczej. Przyjeżdża z mężem i synem zawsze na gotowe - ale ok, nie ma obowiązku pomagać, szczególnie, że część Świąt zawsze spędzają u jej teściów. Jednak siostra i mąż nigdy nic ze sobą nie przywożą - ani sałatki ani ciasta ani chociażby jakichś napojów. Nadal mało piekielne? Być może, ale to nie koniec.
Najgorsze jest to, że moja siostra od progu narzeka, że u mamy jest stół skromnie zastawiony - bo jest tylko jedna sałatka i jeden rodzaj dania głównego, bo tylko trzy ciasta, nie ma nic dietetycznego, nie ma jakichś przystawek, koreczków itd
Potem zaczyna zaliczać co było u teściowej, że wszystko do wyboru do koloru w ilościach, których nie da się przejeść.
A jeszcze bardziej przykra sprawa jest z synem mojej siostry. Otóż siostrzeniec ma 6 lat i bardzo wybredny. W domu je tylko kotlety z kurczaka i rosół. Kotlety same, bez żadnych dodatków, rosół koniecznie z samym makaronem bez żadnych warzyw. Co ciekawe, w przedszkolu je wszystko - siostra załamuje ręce, czemu w domu taki wybredny, a w przedszkolu nie.
W te Święta wyglądało to tak - siostra i mąż przyjechali do mamy w poniedziałek. Mama miała przygotowany obiad - specjalnie pod wnuka kotlety z kurczaka. Od progu pretensje od siostry, że czemu nie ma rosołku. Mama odparła, że jest żurek ze wczoraj i nie wiedziała, że skoro jest obiad (kotlety) to ktoś będzie chciał jest rosół. Młody wtrząchnął kotleta - mama zapytała, czy na pewno nie zje ziemniaków czy surówki, a siostra do niej z japą, żeby dała dziecku spokój, on tak je i koniec! Temat rosołu, którego nie było i przez to dziecko jest głodne przywoływała jeszcze chyba z 3 razy. Potem zaczęła się wyliczanka, co tam było u teściowej, że teściowa specjalnie dla wnuka ugotowała obok żurku rosołek na śniadanie wielkanocne, a poza tym było 5 rodzajów mięs, 10 ciast i platery z finger food. Potem zawodzenie typu
- no, tu to jednak skromnie
- no, tu to się nie najemy
- chyba do maca jeszcze podjedziemy
- żurek pewnie z torebki
- sernik taki opadnięty
- co, synuś, głodny jesteś, co?
Niestety, w końcu nie wytrzymałam, zapytałam się siostry, dlaczego sama czegoś nie przyniesie skoro wie, że u mamy tak skromnie, mogłaby trochę ubogacić stół. Siostra nieee, bo przecież ona jest gościem, więc zaproponowałam aby następnym razem ona rodziców ugościła i pokazała co potrafi w kuchnii. Siostra nieeee, bo oni nie mają warunków. Trochę się poprztykałyśmy i atmosfera trochę siadła i miałam trochę wyrzuty sumienia wobec rodziców, więc, aby rozluźnić atmosferę zaczęłam pytać siostrzeńca, co tam w przedszkolu słychać. Siostrzeniec rozjazgotał się w typowo dziecięcy sposób i nagle jak nie wypali:
- Babcia, a ty wiesz, że ja już tu więcj nie przyjadę?
- No co ty mówisz, dziecko? - pytające spojrzenie mamy w stronę siostry
Siostra:
- No tak rozważamy, czy tu jeszcze przyjeżdżać na Święta następne, bo Ty niedobre jedzenie robisz. Jasiu (siostrzeniec) woli drugą babcię, bo ona mu zawsze robi do jedzenia co chce i nam zresztą też, a ty się nigdy nawet nie zapytasz co byśmy chcieli. Trochę żenada nie?
Żenadą było to, że siostra do dziś uważa, że zachowała się wielce na miejscu, bo ma się za wielką damę z wyższych sfer. Jej zdaniem nie ma obowiązku mamy odwiedzać, skoro mama nie chce jej ugościć jak się należy. Ech...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (181)

#91230

przez ~PoProstuJa330 ·
| Do ulubionych
Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.

Parę słów wstępu. Mieszkam w dość małej miejscowości gdzie każdy, każdego zna, lepiej bądź gorzej. Poniższa historia będzie dotyczyć mojej mamy i naszych losów jako rodziny.

Mama - osoba od zawsze zaangażowana w życie naszej małej ojczyzny, pomocna, przyjazna, dusza towarzystwa, która nigdy, nikomu nie odmówiła pomocy. Poniżej, aby dać zarys sytuacji opiszę tylko kilka przypadków. Woziła przyjaciółkę na chemię trzymając ją za rękę pomimo, że ta posiadała trójkę dzieci (wtedy dorosłych, ale bez rodzin), a to w środku nocy pojechała na szpital z gorączkującą córką sąsiadów, bo ojciec dziecka nie mógł gdyż wcześniej wypił "kilka" piw. Miała kilka przyjaciółek "od serca" w tym tę wspomnianą powyżej. Wspierała finansowo uboższe rodziny, działała na ich rzecz. Organizowała lokalne imprezy i aktywnie w nich uczestniczyła. Mogłabym tak pisać bez końca, ale przechodząc do sedna...

Już jakoś czas temu mama zaczęła się fatalnie czuć. Najpierw oczywiście próba leczenia antybiotykami, chybione diagnozy itd. W końcu zlecono kompleksowe badania. Gdy Panie z laboratorium, dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwoniły żeby natychmiast skonsultować się z lekarzem, już wiedziałam, że jest bardzo źle.

Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba: ostra białaczka. Szansę na wyleczenie niewielkie. Dużo chorób współistniejących, brak możliwości ewentualnego przeszczepu, agresywna chemia. Po pierwszym cyklu chemii kolejny cios. Komórki nowotworowe się cofają, ale chemia uszkodziła układ nerwowy. Mama staje się osobą niepełnosprawną, bez możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl chemii by ją albo zabił albo pozostawił w stanie wegetatywnym). Zostaje wypisana do domu, w którym mieszkam ja z mężem i dwójką dzieci w tym noworodek (dowiedzieliśmy się o chorobie mamy pod koniec mojej ciąży). Nie piszę tego by się żalić, nie oczekuje współczucia. Sytuację opisuje aby dać państwu zarys w jakiej sytuacji znalazła się moja rodzina.

Teraz wracamy do akcji właściwej.
Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wymaga całkowitej opieki, oczywiście wszyscy wiedzą, bo wieść po mieście rozeszła się szybko. Proszę zgadnąć, ile osób, którym pomogła, ile przyjaciółek ją odwiedziło bądź w jakikolwiek sposób pomogło? ZERO. Żadnych telefonów, odwiedzin czy jakiegokolwiek zainteresowania. Czasem, gdy jestem na spacerze z dziećmi, ktoś mnie "zaczepi", zapyta jak mama, pokiwa ze współczuciem głową i tyle.

Proszę mnie źle nie zrozumieć.
Znam swoje obowiązki i zobowiązania względem mamy i opieki nad nią, ale czuję gorycz rozczarowania i mam do tego prawo. Codziennie wieczorem zastanawiam się, jaki sens ma niesienie pomoc innym, skoro nie możemy jej otrzymać w zamian gdy my jej potrzebujemy. Dodam, że mamy umysł jest na tyle sprawny (jeszcze), że nie raz wspomina kobiety, które były jej przyjaciółkami, a ja mówiłam do nich "Ciociu". Dziś, te same kobiety, są dla nas obcymi ludźmi, a i nie wiem czy nawet tak je nazwać można, bo czasem człowiek i nad obcym w potrzebie się pochyli...

ToTylkoŻycie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 64 (66)

#91229

przez ~pino ·
| Do ulubionych
Mieszkam za granicą i mam znajomego, który pracował kiedyś w Customer Service eBaya. Kolega opowiedział mi dość zabawną, ale i pouczają historię z cyklu "Chytry dwa razy traci".

Otóż kolega miał kiedyś przypadek dość typowy i rutynowy. Otóż eBay jak wiadomo ma program ochrony kupujących. W teorii, gdy kupujący ma problem z zamówieniem (nie dotarło, jest uszkodzone itd), zgłasza to do eBay, sprzedawca może się ustosunkować, przyjąć zwrot, oddać kasę itd. Czasem zdarza się jednak, że klient i sprzedawca nie mogą się dogadać i wtedy mogą zwrócić się do eBaya o rozstrzygnięcie sporu.

Kolega dostaje przypadek, kobieta kupiła coś z zagranicy, twierdzi, że przyszło uszkodzone, sprzedawca w korespondencji prosił o dokumentację uszkodzenia, aby reklamację i zwrot przyjąć lub nie, bo w przypadku zakupów zza granicy nie ma takiego obowiązku przyjęcia zwrotu, ale kobieta odpisuje w nieprzyjemnym tonie i domaga się natychmiastowego zwrotu pieniędzy. W takich przypadkach, gdy nie wiadomo czy towar naprawdę jest uszkodzony i strony nie mogą się dogadać, eBay grzecznościowo zwraca kasę klientowi, jednocześnie nie ściągając jej od sprzedawcy.

Kolega rutynowo tak też zamknął sprawę, ale wyświetliło mu też historię kontaktów kupującej z Customer Service.
Tym sposobem zwrócił uwagę, że kobieta średnio 3/4 zakupów zgłasza jako niezgodne z opisem. W części zakończyło się to ugodą ze sprzedawcą, ale wielokrotnie otrzymywała zwrot z eBaya bez konieczności zwrotu towaru. A kwoty szły czasem w tysiące euro miesięcznie...

Kolega poczuł się w obowiązku zgłosić to komuś wyżej, że to dość kuriozalna sytuacja, aby większość zakupów była nieudana, bo normalny człowiek, gdy jest niezadowolonyz większości zakupów w internecie, to chyba ich zaprzestaje, a kobieta niejednokrotnie kupowała te same przedmioty od tych samych sprzedawców i zgłaszała problem. Najprawdopodobniej kobiecie wydawało się, że oszukała system - kupuje, zgłasza problem, celowo utrudnia sprzedawcy przeprowadzenie procedury zwrotu (czasami uparcie twierdziła, że nie otrzymała etykiety zwrotnej, czasami, że nie ma jak wysłać, czasami twierdziła, że wysłała i to problem z przewoźnikiem itd) ostatecznie zwracając się do eBaya, gdzie ktoś rutynowo zlecał zwrot kasy.

Ostatecznie kobiecie zawieszono konto. Podobno możliwe było oskarżenie jej o wyłudzenie, ale czy do tego doszło - nie wiadomo.

ebay

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (69)

#91204

przez ~Madka ·
| Do ulubionych
Co tu się odjaniepawliło to ja nawet nie.

Byłam z dziećmi na placu zabaw. Dzieciaki mają po dwa lata, świat jest dla nich przyjaznym miejscem i przede wszystkim kochają zwierzęta, dlatego za każdym razem, gdy widzą psa lecą do niego z zamiarem głaskania/przytulenia.

Wracając do historii: siedzimy sobie na huśtawkach, obok przechodzi około 60-letnia baba z dwoma dużymi psami na smyczy (oczywiście bez kagańca). Moje dzieci od razu lecą do tych psów, więc wywiązał się dialog:

(J): Synu, nie biegnij do pieska, bo pieski mogą ugryźć.
(B)aba od psów: Ale nie wszystkie psy gryzą, nie strasz dzieci, bo się będą bać potem.
Ja, JAKO MATKA MOICH DZIECI wiem, że one nie boją się zwierząt, bo sami mamy w domu trzy fretki, ale przypomnienie o tym że zwierzęta gryzą aktywuje ostrożne podejście do takowych. Poza tym dla mojemu dwulatkowi pojęcie "nie wszystkie" nie jest znane, więc posługujemy się pojęciami, które są mu znajome. Więc odpowiadam "troskliwej" babie:
(J): Kiedyś podlecą do psa, który może ich zagryźć, więc nie mogą podbiegać do cudzych, nieznanych nam zwierząt.
(B): Masz nie mówić dzieciom, że wszystkie psy gryzą, bo to jest głupota.
(J): Dziękuję za poradę, a teraz czy mogłabym wychowywać swoje dzieci tak, jak ja uważam za słuszne?
(B) [Coś tam, czego nie zrozumiałam] pieprzysz głupoty dzieciom, potem będą się bały (i dalej w tym tonie wypowiedzi).
(J) To ty pieprzysz głupoty i nie wiesz o czym mówisz.
(B) A ty jeszcze większe.

Baba poszła ze swoimi psami, robiąc jakieś dziwne miny i wygibasy w moją stronę, chciałam ją nagrać, bo wyglądało to komicznie, a poza tym jeszcze mąż chodzi z dziećmi w to samo miejsce, więc chciałam mu pokazać tą kobietę ku przestrodze.
Wracając z psami, to ona zaczęła nagrywać mnie, krzycząc, że mnie znajdzie (?), w międzyczasie jej pies, który sięgał mi do pasa, skoczył na mnie - jego mordę miałam na wysokości swojej twarzy. Kiedy zaczęłam krzyczeć, żeby zabrała psa i zapytałam ją, gdzie ma kagańce dla swoich psów to nagle zaczęła uciekać.

Moje dwuletnie dzieci, o które tak bardzo się martwiła, przez całą sytuację stały obok i patrzyły na tą niezrównoważoną psychicznie kobietę.

Podsumowując - pamiętajcie, aby wasze dzieci nie bały się psów, ale drżały przed chorymi psychicznie babami.

Bolesławiec

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (131)

#91226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobra, może nie jakaś wielka piekielność, tylko drobna piekielnostka, ale jednak.

Tuż przed tym, jak udało mi się rzucić palenie, kupiłam sobie zapalniczkę. Nie, nie jakaś droga i wypasiona dobrej firmy, po prostu zwykła zapalniczka, za to z fajnym wzorkiem, po prostu ładna, no spodobała mi się. Została u mnie w torebce, zmieniając torebkę też ją zawsze przekładam do nowej, lubię ją, choć używam sporadycznie - czasem pożyczę na chwilę jakiemuś palaczowi, który akurat nie ma "ognia", raz zapalałam nią świeczki na torcie, raz znicz na cmentarzu i tyle.

Dzisiaj w pracy pożyczyłam ją na chwilę palącej koleżance, której właśnie "zdechła" jej zapalniczka. Wróciła z palarni, upomniałam się o moją własność.

- No ale po co ci, ty nie palisz?

- Lubię tę zapalniczkę.

- Nie używasz jej.

- Czasem używam. Poza tym jest moja i już mówiłam, że ją lubię.

- Ale ja nie mam, moja jest zepsuta!

- Za pół godziny kończymy pracę, kupisz w pierwszym-lepszym sklepie.

- Nie bądź skapiradło, co ci zależy?

- Właśnie cały czas ci tłumaczę, dlaczego mi zależy. Podoba mi się i lubię ją, tak po prostu.

Nie będę przytaczać całej rozmowy, bo takie przepychanki słowne trwały dłuższą chwilę, aż się zdenerwowałam i naprawdę ostrym tonem zażądałam zwrotu. Zapalniczkę odzyskałam, dowiadując się przy okazji, że jestem histeryczką, robiącą awanturę o byle drobiazg.

Chyba już nikomu jej nie pożyczę.

relacje _miedzyludzkie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (179)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni