Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

amros

Zamieszcza historie od: 25 sierpnia 2011 - 22:44
Ostatnio: 2 kwietnia 2024 - 22:24
O sobie:

Jak przystało na zwykłego faceta obijam się całymi dniami, czasem wezmę się za jakąś pracę i ponarzekam na rzeczywistość.

Wychowałem się wśród lekarzy, fizyków i chemików, ale poza tym jestem normalny :P

  • Historii na głównej: 39 z 39
  • Punktów za historie: 27159
  • Komentarzy: 183
  • Punktów za komentarze: 661
 

#58045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Salon fryzjersko-kosmetyczny, gdzie jest specjalny kącik dla dzieci, z wykładziną, zabawkami, więc mamy przychodzące z pociechami mogą je tam zostawić pod opieką recepcjonistki (i jednocześnie mojej znajomej) i spokojnie poddawać się zabiegom upiększającym.

Czekam w poczekalni, aż żona stanie się jeszcze piękniejsza, gdy koło 11 przychodzi klientka, koło 60 lat, z może 3-letnim dzieckiem, więc pewnie wnuczkiem, które się bawi kąciku. Po skończonej usłudze pani się ubiera, płaci i wychodzi. Bez dziecka. Fryzjerka w szoku, recepcjonistka w szoku, klientki w szoku - jedna wypadła na ulicę, ale babci brak.

Recepcjonistka sprawdza w książce zapisów - jest numer telefonu, dzwoni. Pierwsza rozmowa: "No zaraz, zrobię zakupy i wrócę po Krzysia". Druga rozmowa: "Nie zawracaj mi du*y, zapłaciłam przecież". Kolejne połączenia odrzucone. W takim razie pora na SMS - poszła wiadomość, że jeśli kobieta nie wróci w 15 minut, to znajoma dzwoni po policję. W odpowiedzi przychodzi SMS "Nie żartuj se".

Nikomu nie było do żartów, po 15 minutach telefon na policję, która całkiem szybko się uwinęła, bo panowie w mundurach przybyli po kolejnych 10. Tym razem to policjant wykonał telefon - najwyraźniej skuteczny, bo 20 minut później babka była z powrotem i od razu we wrzask. Dostało się każdemu, także Bogu ducha winnemu dziecku.

Pani została przez policjantów wyprowadzona na zewnątrz, więc nie mam pojęcia jak to się skończyło. Ale cóż, będzie miała co wnuczkowi opowiadać.

kraków salon fryzjerski

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1026 (1050)

#56428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja żona pracuje w sieci żółtych dyskontów z czerwonym robalem i wraz z nadejściem jesienno-zimowej pory, szefostwo wydało odgórne rozporządzenie, aby na obiekt nie wpuszczać bezdomnych, osób pijanych lub ogólnie "źle wyglądających", bo odstraszają klientów.

Oczywiście - o ile pijanych bywalców biedronkowych salonów (a takich jest naprawdę wielu w akurat tym sklepie, bo park blisko i ludzi się dużo kręci, którzy "ratują złotóweczką") można wyprosić, o tyle całkowicie niezrozumiałe jest to w stosunku do osób bezdomnych (trzeźwych!), które chcą się zwyczajnie chwilę ogrzać i nikogo nie zaczepiają.

Zazwyczaj nawet nie wchodzą na sklep, tylko stoją w przejściu między drzwiami wejściowymi a wyjściowymi i nikomu nie przeszkadzają, a nawet niekiedy jakiś klient sam z siebie da im bułkę lub kupi napój. Nie koczują, nie spędzają w sklepie całego dnia, wchodzą na dziesięć minut i idą dalej, być może do innego sklepu czy kolejnego ciepłego miejsca.

No ale żyjemy w Polsce - do sklepu przybyła wczoraj kontrola z regionalki i trafiła akurat na takiego bezdomnego, którego ani ochroniarze, ani pracownicy sklepu nie mieli serca wyprosić. Kto mieszka w Warszawie ten wie, że mimo ładnego słoneczka bardzo wiało i chwilami człowiek stojąc na przystanku zaczynał do niego przymarzać.

Kontrola była w godzinach porannych - o 15 przyszło pismo z żądaniem wyjaśnień i całą listą konsekwencji (na czele ze zwolnieniem kierownika i pracowników mających wtedy zmianę), a dzisiaj cały zespół sklepu zastanawia się, jak wytłumaczyć osobom grzejącym swoje tłuste tyłki w wygodnych fotelach w biurach, że czasem zwykły ludzki gest i dobry uczynek są ważniejsze niż bzdurne zarządzenia.

biedronka warszawa

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 651 (807)

#53618

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zepsuła mi się myszka komputerowa, więc zaglądam na stronę sklepu oferującego takie artykuły. I jest - niestety tylko cztery dostępne, ale! taki sam egzemplarz znajduje się w stacjonarnym sklepie w moim mieście, więc nie muszę nic zamawiać przez Internet.

Wchodzę do środka, a tam za biureczkiem siedzi panna w wieku około 20-23 lat, z wściekle białymi włosami (bo typowy blond to na pewno nie był), próbująca coś pisać na klawiaturze swoimi metrowymi tipsami. Cóż, nazwę modelu i producenta znam, więc może nie będzie problemu...

Pierwsze piętnaście minut spędziłem na dyktowaniu pannie numeru modelu, który usiłowała wpisać do systemu. "Nie, nie mamy tutaj takiego modelu, jest zaznaczony, ale jako WYS". No dobrze, może coś na stronie mieli pochrzanione. Chcę już wyjść i wtedy widzę za szybą moją upragnioną mysz. Na wystawie. Wracam, uśmiecham się i mówię, że chciałbym kupić właśnie ten model z wystawy. Panna patrzy na mnie nieprzytomnie, więc pukam w szybkę, wskazując palcem.

Kolejne piętnaście minut spędziłem na czekaniu, aż znajdzie się klucz do wystawy. Nie znalazł się, panna dzwoni po kierownika.

Kolejne piętnaście minut spędziłem czekając, aż kierownik może odbierze. Odebrał przy setnym połączeniu. Klucz jest w szufladzie. Hurra. Ale nie do końca. Bo ona nie wie, czy może sprzedawać produkty z wystawy. Znów dzwonienie do kierownika, tym razem w ogóle nie odebrał.

Następne piętnaście minut to już oczekiwanie, aż panna na zapleczu znajdzie jakiś "zapasowy" egzemplarz, mimo że kilkakrotnie jej mówiłem, że wg informacji ze strony w sklepie jest TYLKO jeden i to zapewne ten z wystawy.

Zaczynałem się wkurzać, bo kilkuminutowa wyprawa zamieniała się w jakąś farsę. W końcu powiedziałem, że dziękuję, zamówię przez Internet.

Po tygodniu wracam - znów ta sama panienka siedzi przy biurku, ale tipsy chyba ciut mniejsze. Wyłuszczam sprawę - tak, tak, zamówienie jest gotowe - po czym wstaje i wyjmuje moją mysz z wystawy. Tą samą, której tydzień temu nie mogłem kupić.

sklep komputerowy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 720 (772)

#51685

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już dawno nie byłem w takim szoku.

Szukam praktyk. Wysłałem do jednej agencji CV, portfolio, opisałem w skrócie swoje doświadczenie, przedstawiłem referencje i następnego dnia o 7 rano zadzwoniła do mnie pani z działu rekrutacji, że zaprasza mnie na rozmowę, ale to tylko formalność, bo oni są przekonani, że chcą mnie przyjąć. Kiedy? Najlepiej za godzinę, bo już szef będzie, to od razu dopniemy umowę.

Cóż, w dużym mieście 7 rano to czas korków, zwłaszcza że agencja mieści się w centrum (które jest przebudowywane), a ja mieszkam na obrzeżach. No ale nic, podjadę motorem, to może będzie szybciej.

Na miejscu byłem minutę przed 8, do środka wchodziłem z jakimś starszym panem, który dość krzywo na mnie patrzył, gdy parkowałem. Wsiadamy do windy, jedziemy na to samo piętro, wchodzimy do tego samego pokoju, gdzie wita mnie pani, która wcześniej do mnie dzwoniła. Jak się okazało, jechałem z szefem. Pani się zachwyca moim portfolio, coś tam mówi, że kwestie formalne to już z szefem, zaprasza mnie do jego gabinetu.

Na praktyki się nie dostałem. Czemu?

Jak stwierdził szef "Pan się tak rozbija na tym motorze, że niedługo będzie miał wypadek, umrze i dla nas to tylko kłopot".

szukanie praktyk

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 756 (838)

#49243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak się każdemu nagle coś przypomina, to i mnie się przypomniało. Na drugim roku studiów miałem nieszczęście mieć za ćwiczeniowca szanownego pana prodziekana, człowieka mającego o sobie i swoim przedmiocie bardzo duże mniemanie. Tak się zdarzyło, że z powodu wizyty u lekarza nie mogłem być na jednych ćwiczeniach (dopuszczana była jedna nieobecność, którą wcześniej "straciłem" z powodu spóźnienia).

Poprosiłem więc grzecznie panią doktor, aby mi wystawiła zaświadczenie, że faktycznie u niej byłem. W następnym tygodniu idę do ćwiczeniowca, zanoszę mu zaświadczenie, na co on odpowiada, że mi go nie uzna, bo nie ma na nim wypisanej godziny wizyty ani PIECZĄTKI SZPITALA, w którym pani doktor pracuje (bo jak nie ma pieczątki, to znaczy że zaświadczenie jest fałszywe; w końcu każdy wie, że lekarze przyjmują tylko w szpitalach, a prywatne gabinety nie istnieją).

Wlokę się więc ponownie do pani doktor po nowe zaświadczenie i znów po tygodniu zanoszę je do ćwiczeniowca, nadal bez pieczątki, ale z dopiskiem:

"Pana również zapraszam."

Minę ćwiczeniowca pamiętam do dzisiaj.

Pani doktor jest psychiatrą :-)

Sz.P. profesor Pie...ski

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1352 (1400)

#47700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzyło się, że w ostatnim czasie trafiłem na odział chirurgii, przeleżałem tydzień (i dobrze, bo więcej się nie dało wytrzymać), w czasie którego miałem do czynienia nie z piekielnymi pielęgniarkami i lekarzami, ale innym pacjentem. Na szczęście na sali obok, ale współczuję tym, którzy dzielili z nim jego salę.

Facet był zwykłym pijaczyną, którego pogotowie przywiozło z rozwaloną głową, kompletnie pijanego i śmierdzącego. Śmierdział nawet kiedy trafił na oddział, więc nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się działo na SORze. Nie uznawał toalet - swoje potrzeby załatwiał pod siebie, w łóżku. Pielęgniarki i salowe pościel i piżamę zmieniały mu kilka razy na dzień. Podobną zasadę uznawał w przypadku "wypuszczania gazów". Robił to na tyle głośno, że słyszeliśmy w swojej sali przy zamkniętych drzwiach.

Oczywiście jako pan i władca nie ruszał się z łóżka, aby iść na świetlicę zjeść obiad - pielęgniarki musiały mu go podawać na sali, przy czym raz zdarzyło się, że nie podpasowała mu zupa. Zamiast ją zostawić, wolał wylać ją na środek sali. Nie patrząc na to, że prócz pacjentów były na niej też osoby odwiedzające chorych.

2 w nocy, pacjenci śpią, lekarze śpią, pielęgniarki też śpią :) On nie śpi, podbiera szklaną butelkę po soku od innego pacjenta, wychodzi na korytarz i z uroczym "łubudu" rozwala ją tuż przed salą pooperacyjną, po czym rzuca równie uroczą wiązankę wulgaryzmów i budzi pewnie połowę oddziału.

Kiedy jego kolegów nie wpuszczono na odział, bo byli pijani i ledwo trzymali się na nogach, odgrażał się, że złoży skargę do Rzecznika Praw Pacjenta.

Wyzywanie pielęgniarek było na porządku dziennym (że za mocno ukłuła, że za wolno przybiegła, że obiadu jeszcze nie ma). Na wizytach zawsze przy lekarzach musiał się pożalić, że jest paskudnie traktowany albo biadolić, że wszyscy próbują go tu zabić.

Ordynator w końcu nie wytrzymał i zapytał, czy ma wezwać dla niego psychiatrę, skoro gość ma urojenia. Na kilka godzin się uspokoił - kiedy następnego dnia wychodziłem i odbierałem w sekretariacie wypis, na pożegnanie ponownie usłyszałem wiązankę przekleństw. Najwyraźniej zabawa zaczynała się od nowa.

uroki chorowania

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 750 (788)

#44390

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako freelancer.
Trzy miesiące temu trafił się klient, który "zapomniał" mi zapłacić, mimo że napisane przeze mnie teksty opublikował na swoich stronach www. Chyba dużo nie żądałem - albo płaci za teksty, albo je usuwa, ale gość milczy, mimo że aktualizuje opis na GG, wstawia nowe statusy na FB.

Po prawie 3 tygodniach upominania się o swoje, dzwonienia, proszenia, próby kontaktu, zacząłem działać - najpierw zgłoszenie na policję, potem wizyta u prawnika. Wszystkie dane klienta miałem, bo prócz podpisania umowy poprosiłem na początku współpracy o wykonanie przelewu weryfikacyjnego na zawrotną sumę 1 grosza (ile z tym było zabawy to już inna historia), wyszukałem go też na Facebooku i NK, gdzie ma całkiem pokaźną kolekcję zdjęć.
Dwa dni później dzwoni telefon, numer zastrzeżony. Odbieram, a z drugiej strony stosunkowo młody głos zaczyna się nakręcać, wrzucając mi od takich i owakich, że "mnie znajdzie i popamiętam, że policję na niego nasyłam".

Zignorowałem, pozwoliłem policji działać.

Przedwczoraj dzwonią do mnie rodzice (mieszkają w Krakowie, gdzie jestem zameldowany, sam obecnie przebywam w Warszawie), że ktoś zniszczył furtkę wejściową (a skubana jest gruba i masywna), pociął siatkę w ogrodzie, wyłamał furtkę do sadu, stłukł dwa okna od frontowej części mieszkania i ogólnie zrobił syf na podwórku (połamany i poprzecinany dach altany, krzesła, stoły - wszystko grube i drewniane). Rodziców nie było przez cały tydzień, sąsiedzi nic nie słyszeli. U nas kamer nie ma, ale naprzeciw jedna u sąsiada jest skierowana na jego bramę i łapiąca też część naszego podwórka. Wszystko się może nie nagrało, ale widać dwóch gości w wieku około 20-25 lat, jak wjeżdżają w furtkę samochodem, potem wchodzą na podwórko i rzucają kamieniami w stronę domu.

Nagranie zaniesione na policję, dzisiaj jadę z rodzicami na komisariat, policjant pokazuje nam jedno ujęcie na zbliżeniu - a tam pięknie wyeksponowana i widoczna mordka mojego ukochanego, niedoszłego klienta.

No cóż, nie wiem, drogi kliencie, czy dla 250zł (wartość tekstów) warto było się tak "bawić"?

praca i życie

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1499 (1527)

#43396

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zabawne, piekielne czy idiotyczne - zależy chyba od punktu widzenia.

Wyjazd karetki do osoby potrąconej przez samochód. Ratownicy docierają na miejsce i zastają tam kobietę około 30-letnią i kierowcę auta plus oczywiście policję. Pani się skarży, że boli ją noga i faktycznie, na spodniach i butach widać krew.
Ratownicy chcą przystąpić do działania, ale tu napotykają opór ze strony pani - bo ona im nie pozwoli na podwinięcie/ściągnięcie/rozcięcie spodni, żeby mogli zobaczyć co się dzieje. Czemu? Bo ma niewydepilowane nogi. I ona chce, żeby ratownicy ją opatrzyli przez spodnie, a jak nie, to ona żąda, żeby przyjechała lekarka, bo tylko kobieta zrozumie jej sytuację.

Po wielkim WTF ze strony ratowników, interwencji policjantów i męża kobiety, który zawiadomiony przez nią dociera na miejsce, pani łaskawie pozwoliła się normalnie opatrzyć i zawieźć do szpitala.

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 929 (983)

#42368

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dopiero co wróciłem ze spotkania z kumplem (lat 30 kilka na karku, to istotne) i oto jaką historią mnie uraczył.

Jego narzeczona studiuje na jednym z warszawskich uniwerków i pod koniec października zorganizowano tam całą akcję pobierania krwi, tzw. Wampiriadę. Postanowił skorzystać z okazji i skoro i tak jechał po swoją lubą na kampus, to wybrał się wcześniej, żeby też przy okazji oddać krew. Swoje w kolejce odstał, bo ponoć były całkiem spore, przychodzi jego kolej, jest już po badaniach, siada, ale nagle stop.

Pielęgniarce pobierającej krew najwyraźniej coś się nie spodobało, bo mierzy go wzrokiem z góry na dół i stwierdza, że ona mu krwi nie pobierze, bo on nie jest na pewno studentem i w dodatku taki zarośnięty. Kumpel potwierdza, ale że przeszedł badania i wszystko jest OK, to co za problem, żeby tą krew oddał teraz?

Problem jednak był, bo pielęgniarka zrobiła mu halt, wyprosiła na korytarz i mówi, że ta akcja to tylko dla studentów i tylko tej uczelni i co on tu w ogóle sobie wyobraża, że przychodzi taki zakudłaczony. Przez kilka ładnych minut się ze sobą sprzeczali, czy kumpel ma prawo oddać krew czy nie.

Koniec końców Karolowi się udało (dzięki interwencji jakiegoś studenta, który wyjaśnił pielęgniarce, że akcja jest dla wszystkich chętnych), krew oddał, miał się też zgłosić po jakąś koszulkę, ale po tym wszystkim mu się już odechciało.

pobieranie krwi uksw

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (569)

#42308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po długich, bo prawie sześcioletnich bojach, z pewnego liceum odwołany został ksiądz-katecheta. W międzyczasie około 3/4 jego uczniów przestało uczęszczać na zajęcia religii, zorganizowano kilkanaście "spotkań" z księdzem, dyrekcją, rodzicami, przedstawicielem Kurii i Wydziału Katechetycznego. Powodem walki była zbytnia zagorzałość - może nawet fanatyzm księdza - szczegółów nie znam, ale faktem jest, że chcieli się go pozbyć praktycznie wszyscy.

Od tego roku do liceum skierowana została nowa katechetka - miała skierowanie od biskupa (tzw. misję), ukończone studia teologiczne i prawa kanonicznego, kilka lat doświadczenia w innej szkole. Katechetka jednak długo miejsca nie zagrzała, a to z powodu swojej pierwszej lekcji, na której padło (podobno) stwierdzenie:

"Jeśli ktoś z was przychodzi tu po to, aby dostawać oceny za uczestnictwo w mszy* lub oczekuje, że będziemy rozwijać tu wyłącznie tematy z zakresu religii katolickiej, to niestety źle trafił."

Ogółem chodziło o to, że katechetka nie miała zamiaru uczyć modlitw czy stawiać plusików, jak ktoś ładnie powie paciorek, ale zamierzała czegoś tych uczniów nauczyć - o innych religiach, odłamach, sektach, w pojęciu szerszym niż chrześcijańskie/katolickie.

Niektórym uczniom (lub ich rodzicom) najwidoczniej się nie spodobało, że lekcje religii, które mogli sobie przebimbać, bo mieli papierek, że byli na mszy, nagle miały się zamienić w lekcje z prawdziwego zdarzenia, gdzie będzie wymagana jakaś WIEDZA. O "sprawie" została poinformowana kuria (dyrektor kompletnie nic nie wiedział, dopóki nie dostał pisma, że kuria katechetkę odwołuje, cofając misję), która przywróciła poprzedniego księdza-katechetę.

Mamy listopad - od połowy września ponownie 3/4 uczniów z klas księdza nie uczęszcza na zajęcia religii, a między dyrektorem, kurią a rodzicami ponownie zaczynają się "rozmowy".

*odwołany ksiądz-katecheta właśnie w oparciu o to wystawiał oceny i bieda, jeśli ktoś był z innej parafii - musiał dojeżdżać do jego parafialnego kościoła i podbić u księdza papierek.

Kraków liceum ponoć renomowane

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 530 (628)