Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

amros

Zamieszcza historie od: 25 sierpnia 2011 - 22:44
Ostatnio: 2 kwietnia 2024 - 22:24
O sobie:

Jak przystało na zwykłego faceta obijam się całymi dniami, czasem wezmę się za jakąś pracę i ponarzekam na rzeczywistość.

Wychowałem się wśród lekarzy, fizyków i chemików, ale poza tym jestem normalny :P

  • Historii na głównej: 39 z 39
  • Punktów za historie: 27159
  • Komentarzy: 183
  • Punktów za komentarze: 661
 

#22134

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść mamy kolegi (powiedzmy pana Tomka) z pracy. Opowieść jak w kinie akcji, z cudownym zbiegiem okoliczności.

Kraków, godziny wieczorne, okres świąteczny, ruch na ulicach dość słaby. Po skończonej zmianie w szpitalu pan Tomek idzie w stronę przejścia dla pieszych, jest oddalony o około 10 metrów, gdy światło zmienia się na czerwone. Co ważne, pan Tomek jest ubrany w strój ratownika, którego nie da się pomylić z żadnym innym, inną ma jedynie kurtkę (bo ponoć cieplejsza :P). Nagle po drugiej stronie w rowerzystę, który przejechał przez pasy na czerwonym świetle uderza samochód. Szybkość nie była duża, bo auta dopiero ruszały, ale mimo wszystko uderzenie to uderzenie, rowerzysta upada.
Pan Tomek biegnie przez ulicę do leżącego na jezdni rowerzysty, oczywiście nie wchodząc na pasy (gdzie ciągle pali się czerwone).

Wtem cudownym zbiegiem okoliczności pojawiają się jaśnie nam zapewniający bezpieczeństwo policjanci, którzy:
- widzieli całą sytuację,
- podchodzą do pana Tomka i każą mu wstać podczas gdy ten klęczy przy rowerzyście sprawdzając jego stan,
- krzyczą "co tam wyjmujesz, rzuć to!", gdy pan Tomek sięga po komórkę, aby zadzwonić po pogotowie, bo policjanci mimo posiadanego radia nie zadali sobie tego trudu,
- po wyjaśnieniu sytuacji i zabraniu rowerzysty przez pogotowie, wypisują mandat panu Tomkowi za to, że przebiegał przez jezdnie nie na pasach. Mandat nie został przyjęty.

Hip hip mundurowi, kolejne podwyżki spożytkujcie na kupno zdrowego rozsądku.

policja Kraków

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 980 (1016)

#20483

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwaga, będzie mrocznie, zwłaszcza dla teściowych lub tych, które w przyszłości chcą nimi zostać i dokuczać swoim, niekoniecznie normalnym, zięciom. Piekielna będzie noga, pracownik specjalnej firmy i znajoma moich rodziców, przez którą nawet nie tknąłem kolacji.

Znajoma ta jest instrumentariuszką w szpitalu i opowiedziała nam tą historię przy okazji jednego ze spotkań. Obecnie w wielu szpitalach jest zasada, że większość czynności na oddziałach wykonują już nie salowe, ale specjalne firmy sprzątające, przy czym każda firma odpowiada za coś innego (jedna myje podłogi, inna okna, jeszcze inna zajmuje się wywozem śmieci, a kolejna sprzątaniem na salach chorych). Słowem - NFZ dokładnie wie, jak wydać nasze pieniądze na wszystko, byleby nas tylko nie leczyć :)

Podobnie działa to w przypadku bloków operacyjnych, z tym że tutaj wszelkie medyczne odpady (wiem, brzydka nazwa dla czyjegoś odmrożonego palca, którego trzeba amputować) jak wycięty wyrostek należy przewieźć w specjalnych workach na specjalnych wózkach w specjalne miejsce i tam za pomocą specjalnych narzędzi (czyt. ognia i pieca) specjalnie zutylizować. Oczywiście to wszystko wykonuje również osobna specjalna ekipa, która zajmuje się tylko i wyłącznie tym jednym zadaniem (mają specjalne uprawnienia i w ogóle ociekają specjalnością). Historia tyczy się pewnej nieszczęsnej nogi, którą operowanemu pacjentowi należało niestety usunąć. Po zabiegu noga powędrowała do specjalnego worka i tak dalej, ale jednemu z panów, który miał ją przetransportować do miejsca utylizacji tak się spodobała, że postanowił ją zatrzymać i podarować w prezencie swojej teściowej.

Teściowa się chyba nie ucieszyła, kiedy wychodząc rano na pocztę, do sklepu czy do pracy zobaczyła leżącą przed drzwiami siną, odciętą nogę, która na szczęście nie krwawiła i była wymyta (noga, nie teściowa :P), bo wezwała policję (teściowa, nie noga) i dopiero wtedy sprawa się wyjaśniła. Jakie konsekwencje prócz zwolnienia warunkowego czekały na tego pracownika o specjalnym poczuciu humoru nie wiem, ale chyba prędko takich dowcipów mu się nie będzie chciało robić :D

Szpital i nie tylko :D

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 592 (706)

#17014

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie piekielna, ale zabawna, pokazująca, że stereotypy mają w sobie trochę prawdy.
Stoję w kolejce przy kiosku, przede mną stoi parka między 16-20 lat, przed nimi jakaś babcia już coś kupuje. Nie mam nic do publicznych pocałunków, ale kiedy stoi się w odległości 30 centymetrów od całującej się pary, to jest to nieco krępujące. Zwłaszcza że ta para nie tylko się całowała. Babcia kupiła, co miała kupić, do okienka podchodzi chłopak i kupuje przeze mnie tak zwany zestaw pierwszej potrzeby.

[CH]łopak: Poproszę tic-taki, LMy niebieskie i (tu padło spojrzenie na mnie pod tytułem "A zobacz, co ja jeszcze kupię") Durexy XXL.
Dobra, przyznaję, dawno durexów nie kupowałem, ale pierwszy raz słyszę, żeby były w takim rozmiarze. [P]ani z kiosku też chyba nie słyszała:
[P]: Niestety takich nie mam, są tylko classic i jakieś close fit.
[CH]: No co pani, klasycznych nie chcę, będą za ciasne (w tym miejscu zabrzmiał rechot godny żaby), da pani te close fit.
Tutaj jeszcze próbowałem nie wybuchnąć śmiechem (durexy close fit to najmniejsze prezerwatywy, o tak zwanym pomniejszonym rozmiarze:), ale kiedy odezwała się dziewczyna chłopaka zaglądając mu przez ramię...
[DZ]: I jeszcze Bravo Girl do tego!
...Nie mogłem wytrzymać :)

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 843 (901)

#17013

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok temu, Muzeum Powstania Warszawskiego. Akcja działa się właściwie tuż przy wejściu, gdzie po prawej stronie na ścianie wiszą stare plakaty. W ścianie wbudowane są monitory, gdzie można oglądać zdjęcia z okupacji, o ile pamiętam, to były to fotografie z łapanek, zdjęcia powstańców, z wywózek itp. (wiadomo - czarno-białe, sepia, chyba nikt nie wymaga cyfrowej jakości). Obok jest budka z telefonami, skąd słychać m.in. nagrane wywiady z uczestnikami powstania. Godziny tuż po otwarciu, więc nie ma zbyt wielu zwiedzających.

Akcja właściwa.
Stoję dłuższy moment przy telefonach i słuchając nagrań obserwuję wchodzących. Najpierw pojawiło się małżeństwo z dzieckiem około 6-7letnim, więc standardowy widok jak na takie miejsce. Jednak chwilę po nich do środka wchodzi karczek liczący na bank powyżej 2 metrów (sam mam dość sporo, a ten mnie znacznie przewyższał) ze swoją dziewczyną, która jak mało kto do tego miejsca na pewno nie pasowała (z wyglądu taki typ plastic fantastic). Nic mi do tego, co tu robią, ale uwierzcie, sam widok rodził już na twarzy uśmiech. Parka poszła w lewo, małżeństwo w prawo.

Po kilku minutach podchodzę do ściany i zaczynam oglądać plakaty i obwieszczenia, rodzice z dzieckiem oglądają zdjęcia wyświetlane na monitorach. Nagle mały się pyta:
-A co to za ludzie?
Myślałem, że padnie jakaś standardowa odpowiedź, że to uczestnicy powstania warszawskiego, bohaterowie i tak dalej, ale facet z pełną powagą odpowiada:
-To są żydowscy powstańcy, na szczęście Niemcy wszystkich wymordowali. Nie wiem tylko po co puszczają nam zdjęcia jakichś Żydów, nawet tu się muszą wpie*ć.
Facet jeszcze coś dalej mówił, ale złapałem wtedy tak wielkiego przysłowiowego karpia, że mnie zwyczajnie zamurowało. Nie wiedziałem, czy gorsze jest tak drastyczne mijanie się z prawdą historyczną, czy tak jawnie prezentowana antysemicka postawa.

Zaczęło się we mnie gotować i już szedłem w kierunku tego faceta, gdy wyprzedziła mnie dziewczyna, która przyszła z karczkiem. Stanęła przy mało rozumnym tatusiu i puściła w jego stronę taką wiązankę słów, które trudno przytaczać. Dość powiedzieć, że ich sens był mniej więcej taki, że to wcale nie są żydowscy powstańcy, tylko warszawscy bohaterowie, bez których prawdopodobnie on sam (ten facet) by nie miał okazji się urodzić, i może to byłoby całkiem dobre, bo wtedy nie opowiadałby swojemu dziecku takich idiotyzmów. Facet już miał coś odburknąć, ale zrezygnował, gdy pojawił się chłopak dziewczyny.

Końcowy komentarz mamuśki, która do tej pory milczała, był jednak wisienką na torcie. Pociągnęła męża za ramię i powiedziała:
-A mówiłam Krzysiu, że lepiej było iść do galerii.

Muzeum Powstania Warszawskiego

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 753 (805)

#16962

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczorajszego wieczoru. Mama wraca rano z dyżuru cała wściekła i opowiada nam sytuację, w jakiej miała nieprzyjemność uczestniczyć. Sobota wieczór, godziny odwiedzin dobiegają końca, mamę wywołuje pielęgniarka, że rodzina chorej chciałaby z nią porozmawiać. Rodzina okazała się małżeństwem około 30 letnim z może 3-4 letnim chłopczykiem.

Rozmowę zaczyna facet.
-O, pani doktor, jak dobrze, że panią złapaliśmy, chciałem się zapytać jaki jest stan mojej matki.
Mama standardowo wyjaśnia, że badania są w porządku i właściwie na początku przyszłego tygodnia można pacjentkę wypisać. Ta wiadomość najwyraźniej nie przypadła parce do gustu, bo zaraz zaczęli wypytywać, czy nie dałoby się jej przetrzymać trochę dłużej, tak z tydzień, a najlepiej ze dwa, bo cukier, bo ciśnienie, bo to, bo tamto, a że ona chora jest, a oni pracują i tak właściwie, to nie miałaby żadnej opieki. A za dwa tygodnie to oni już coś wykombinują i znajdą jakieś rozwiązanie, tylko żeby przez ten czas chora została w szpitalu.

Mama już w myślach przywołuje nazwiska pielęgniarek i opiekunek, które mogłyby pomóc w opiece, adresy ośrodków i innych instytucji, zastanawia się jak by tu parce pomóc, gdy nagle coś ją tknęło i pyta:
-A dlaczego tak właściwie za dwa tygodnie, tydzień państwu nie wystarczy?
Tutaj do rozmowy wtrąciła się synowa, która pełnym oburzenia głosem prawie wypluła w stronę mamy:
-No jak to tydzień?! To my mamy z wakacji w CHINACH zrezygnować, żeby się nią opiekować? To chyba wy jesteście od tego, nie?!

Nie będę przytaczał w jakich słowach mama uświadomiła paniusię, że to jednak nie szpital i nie polska służba zdrowia jest od opieki nad teściowymi wielkich dam, które w Chinach urządzają sobie wczasy.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 611 (657)

#16538

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zima, okres przedświąteczny. Ojciec opowiada nam historię zaprzyjaźnionego policjanta.
Kolega siedzi na słuchawce w komisariacie (odbiera telefony bezpośrednie gdy np. dzwonią z innych posterunków, a nie 997).
- Komisariat policji, starszy aspirant XY.
- Bo ja chciałam skargę zgłosić.
- Tak, słucham panią.
- Bo proszę władzy (dokładnie tak się zwracała), teraz weszły te przepisy o zwierzętach...
- Owszem, jest nowy prze...
- Bo proszę władzy! Ja byłam dzisiaj w takim jednym supermarkecie! I proszę władzy, tam te karpie to są w strasznych warunkach trzymane!
- Rozumiem, że powinniśmy podjąć interwencję w tym kierunku?
- No to chyba oczywiste! (Wcale nie, takie sprawy wedle słów kolegi ojca powinno się najpierw załatwiać z kierownictwem sklepu).
- A co tak właściwie tam się dzieje?
- Bo proszę władzy - one są do jedzenia sprzedawane!

:-)
Może szanowna obywatelka myślała, że 22 grudnia karpie się do akwariów kupuje?:)

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 514 (666)

#16536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ordynator na oddziale mojej mamy należy do lekarzy starszej daty, którzy "koperty i prezenty" wciąż uważają za część należnych im świadczeń, chociaż nie należy to ani do etycznej, ani moralnej, ani tym bardziej zgodnej z prawem sfery.

Kilka lat temu, kiedy głośno było właśnie o tego typu akcjach, na oddział trafił starszy dziadek, z karty wynikało że 89 lat, więc piękny wiek :) Dodatkowo po rozmowie z nim się okazało, że walczył w AK i niejedno przeżył. Jednocześnie na oddziale był też stary znajomy ordynatora, a że to oddział wewnętrzny (popularna interna), więc pacjentów najwięcej w całym szpitalu, poupychani po 10 salach i na korytarzach. Istne piekło dla pacjentów, ale też lekarzy i pielęgniarek. Oczywiście znajomy ordynatora dostał izolatkę (do której zresztą i tak na siłę wepchnięto potem dodatkowego pacjenta), a dziadek kisił się na korytarzu.

Do dziadka przychodziła bardzo miła staruszka, zawsze przynosiła lekarzom ciasto, pielęgniarki też częstowała, nie narzekała że dziadek na korytarzu leży, chociaż było widać, że jest jej z tego powodu przykro jak mąż jest traktowany.

W końcu jedna z pielęgniarek szepnęła na ucho ordynatorowi, że babcia obiecała jej "kopertę", jeśli mąż trafi do izolatki albo przynajmniej na salę. Oczywiście o żadnej kopercie nie było mowy, babcia o niczym nie wiedziała.

Na efekty nie trzeba było długo czekać, jeszcze tego samego dnia znalazło się miejsce na sali, a ordynator sam się pofatygował do pacjenta (chodził niby na obchody, ale jak takie wyglądają to już osobna historia).
Minął tydzień, dziadka wypisano, a babcia przychodzi do dyżurki i szuka ordynatora, bo to taki dobry człowiek i o jej męża dbał :) Co ważne, babcia przyniosła ze sobą jakieś pudełeczko opakowane w ozdobny papier (ordynator już ręce zacierał, bo pewnie jakaś wódeczka albo likierek z wkładką - oczywiście finansową). Babcia poszła, ordynator do gabinetu, mama z lekarzami nasłuchują - najpierw cisza, potem wielkie ŁUP - ordynator wychodzi wkurzony i woła, żeby salowa przyszła, bo trzeba posprzątać. Oj, niedobrze, drogi likierek się pewnie wylał.

Na (nie)szczęście nie było tak źle. Potłukły się jajka, które babcia opakowała w ładny papier i dała w ramach podzięki. Niestety bez dodatkowej wkładki :)

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 793 (843)

#16532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed przeprowadzką mieszkaliśmy w tak zwanym bloku policyjnym - cztery piętra, więc w klatce praktycznie każdy się z każdym znał, zwłaszcza że często nawet pracowało się razem. Do bloku ze spółdzielni oddelegowany był dozorca, który pełnił jednocześnie funkcję sprzątacza (bo przecież sami policjanci mieszkają, pełna kultura, więc po co zatrudniać dodatkowo sprzątaczkę). Przez kilka lat tą zaszczytną funkcję pełnił pan Miecio, który jak przystało na osobę pamiętającą czarną komunę od kieliszka nie stronił, co nie znaczy, że chodził pijany. Wręcz przeciwnie, z panem Mieciem można było pogadać o historii, ekonomii, religii, nawet o polityce, chociaż dla niego to "samo buractwo panie, ino im chlew napełnić, żeby się nie zagryzły" :)

Pan Miecio swoje lata już miał, więc spółdzielnia odesłała go na emeryturę, przysyłając nowego, młodszego dozorcę. Ten okazał się jaśnie panem, który sprzątać nie będzie, bo nie, bo on za delikatne rączki ma do takiej roboty i magistra skończył, więc niech sobie "policjanty same sprzątają".

No to w porządku, smrodu na klatce nie ma, śmieci się nie walają, jakoś się przez parę tygodni żyło w spokoju, aż w końcu nadeszła zima, a meneliki i bezdomni z całego miasta chyba nasz blok sobie upatrzyli na darmowy hotel. Niestety łącznie z darmową toaletą, więc na klatkach zaczęło śmierdzieć bliżej nieokreślonymi zapachami, które do najprzyjemniejszych nie należały.

Poszła więc skarga na nowego dozorcę, potem do spółdzielni, ale nic to nie dało - prośby o zamykanie klatki (mamy drzwi z domofonem na kod) też bez odzewu - jak śmierdziało tak śmierdzi. Myśleliśmy, że z wiosną to wszystko ustanie, ale nie - klatka cały czas była zapaskudzona, tyle tylko, że teraz już nie na parterze, ale pod samymi drzwiami. I to głównie tych osób, które podpisały imieniem i nazwiskiem (a nie np. parafką) skargę na dozorcę. Coś więc było nie tak, a wydało się przypadkiem, gdy ojciec wychodząc rano z psem zauważył, że nasz miły dozorca również postanowił skorzystać z darmowej toalety przy drzwiach sąsiada.

Po powrocie ze spaceru ojciec zapukał do sąsiada, wyjaśnił mu sytuację i plan był gotowy - gdy dozorca wszedł do klatki, ojciec razem z sąsiadem "zastanawiali się" nad problemem zapaskudzonych drzwi, że może wandale jacyś, że to się już powtarza dość długo i w ogóle mało higienicznie jest. Wtedy sąsiad "wpadł na pomysł", że przecież mogą pobrać próbkę, zanieść do laboratorium i pod DNA na pewno dojdą do tego, kto im takie kawały robi. Na te słowa dozorca chyba w jednym skoku pokonał osiem schodków i od razu zaczął przepraszać sąsiada, bo to jego wina, bo mu się spieszyło, i to tak naprawdę nie było specjalnie, tylko że ciemno i że nie trafił i w ogóle cuda na kiju:) Ojciec słuchając tych tłumaczeń też ledwo wytrzymał ze śmiechu, ale ostatkiem woli się wstrzymał - sąsiad mógłby tego nie przeżyć :P

Od tamtej pory dozorca CODZIENNIE (prócz niedziel i świąt, niech ma chłopina wolne:) sprzątał naszą klatkę, wypucował stary grzejnik, który nie jest nawet do instalacji podłączony, a sąsiadowi sam czyścił wycieraczkę z piachu.

Pytaniem pozostaje tylko fakt, jak dozorca "z magistrem" mógł uwierzyć, że będąc niekaranym można go będzie znaleźć w bazie DNA :)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 602 (660)

#16533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mama jest lekarzem, ma dyżur w przychodni, bo zastępuje kolegę na urlopie. Po kilku godzinach pracy wchodzi ostatnia pacjentka i od drzwi ani żadnego dzień dobry, ani nic, tylko pakuje się na kozetkę i zaczyna trajkotać. Po minucie albo i więcej (mama zdążyła już przejrzeć jej kartę) patrzy na mamę nieco zdziwiona.
- O, to pani nie jest doktorem X?
- No jak widać nie jestem, ale mam nadzieję, że też pani w czymś pomogę - tu służbowy uśmiech, chociaż dochodziła 16, mama od 7 w pracy, a przepisowo miała być do 14.
-To ja krótko pani doktór wyjaśnię, bo ja jestem chora na to, na to, na to, na tamto, i na tamto, i jeszcze na tamto również, a boli mnie tutaj, tutaj, tam i jeszcze o w tym miejscu. A, no i od tygodnia nic nie jem (w tym miejscu muszą nadmienić, że wedle słów mamy pacjentka wyglądała jakby od tygodnia tylko jadła:P) i bym prosiła o te same lekarstwa, co pan doktór mi ostatnio zrobił.

Objawy dość nietypowe :-) Mama zagląda w kartę, ostatnia wizyta cztery dni temu, nie stwierdzono żadnych chorób i nieprawidłowości, pacjentka jest po prostu zdrowa jak karp przez wigilią. Dla świętego spokoju wypisała jej skierowanie na USG jamy brzusznej, a nóż może coś przeoczono? Ale pacjentka dalej się upiera, że ona chce lekarstwa, że jej doktór je zrobił, wyszedł na chwilę do pielęgniarek i wrócił z lekarstwami.

Mama już zdziwiona, bo pierwszy raz słyszy, żeby w tej przychodni lekarze sami lekarstwa robili, no ale nic, dzwoni do kolegi, a ten ze śmiechem jej przerywa i mówi:
-Słuchaj, wlej jej do fiolki przegotowanej wody i wsyp trochę soli, i powiedz, że jak wrócę i nie będzie efektów, to zmienimy kurację.

Pacjentka okazała się starą bywalczynią przychodni, która wiecznie na coś umierała i wiecznie jej coś dolegało. Fakt faktem - nie przychodziła na 7 rano i nie blokowała kolejki, ale zwykle wchodziła jako ostatnia. Tylko tak się zastanawiam - a jak kiedy faktycznie zachoruje, a lekarz zignoruje ten problem?

Przychodnia, Kraków

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 688 (748)