Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anekk

Zamieszcza historie od: 11 maja 2014 - 23:32
Ostatnio: 8 sierpnia 2017 - 14:02
  • Historii na głównej: 20 z 33
  • Punktów za historie: 6602
  • Komentarzy: 161
  • Punktów za komentarze: 1153
 

#68679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z dzisiaj.

Wracając z zakupów zauważyłam dwie dziewczynki w wieku gimnazjalnym, jadące na rowerach przez osiedle. Z racji tego, że była to godzina o największym natężeniu ruchu, panny postanowiły przenieść się na chodnik, coby nie przeszkadzać samochodom (jezdnia wąska, z jednej strony zaparkowane samochody, a chodnik bardzo szeroki). Dziewczęta jechały gęsiego, żeby nie zahaczać o przechodniów (specjalnie zwróciłam na to uwagę - starały się jak najmniej absorbować swoimi osobami pozostałych uczestników ruchu).

Przechodząc przez uliczkę, na kilka sekund straciłam je z oczu, po czym znów zobaczyłam - wciąż jechały gęsiego. Idąc już tym samym chodnikiem (dziewczyny coraz bardziej oddalały się ode mnie), usłyszałam nagle bardzo podniesiony głos pani Piekielnej:
- No, jak ja nienawidzę takich dzieci bez wyobraźni! Przecież one mogły was staranować!

Pani prowadziła obok siebie trójkę dzieciaczków w wieku około 4 - 5 lat. Razem z nimi zajmowała CAŁĄ szerokość chodnika.

Pomyślałam, że być może dziewczęta akurat wtedy jechały obok siebie, że może zahaczyły o dzieciaki... Skłonna jestem jednak przypuszczać, że tak nie było. Dlaczego?

Otóż kiedy ja (pieszo, w ciąży, z zakupami) zbliżyłam się do nadchodzącej z naprzeciwka gromadki, pani żadnym słowem czy gestem nie nakazała dzieciom zejścia na jedną stronę chodnika. Sama też nie miała zamiaru się usunąć. Pytanie - miałam ich wszystkich przeskoczyć, czy może wejść w żywopłot? Wybrałam jednak inne wyjście - weszłam prosto w Piekielną. Syknęła, ale już się nie odezwała.

Zdaję sobie sprawę, że zaraz odezwą się głosy, iż chodnik jest dla pieszych. Ale mimo wszystko, dzieciaki powinny od małego być wdrażane, że służy on do poruszania się w obie strony, i nawet na nim należy zachować szczególną ostrożność.
Pani Piekielna uważa chyba jednak inaczej...

osiedle

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (179)

#67971

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto jest piekielny? Architekt? Osoba zatwierdzająca? Czy może... brak funduszy?

Toaleta w szpitalu - między muszlą a drzwiami - jakieś 25 cm odległości. Nie, nie był to oddział dla anorektyczek.
Tylko... ginekologiczno-położniczy.

Pozdrawiam Panie, które podczas załatwiania potrzeby muszą zostawiać drzwi lekko uchylone.

Jakoś damy radę... I nasze brzuszki też. Nie mamy wyjścia :)

słuzba_zdrowia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (209)

#77726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z serii pieniężnych przekazów pocztowych.

Za roznoszenie ulotek miałam otrzymać takim przekazem 293 złote (nie miałam jeszcze konta bankowego), co dla licealistki było wówczas niemałą kwotą.
Do ręki otrzymałam 280 zł.

Tak, Pani Listonoszka "odliczyła" sobie automatycznie 13 zł.

Dopiero, kiedy pokazałam jej palcem kwotę i wskazałam na banknoty, które mi dała, z wielkim trudem wygrzebała resztę.

poczta

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (276)
zarchiwizowany

#76868

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zajechałam dzisiaj na zakupy do supermarketu T., ponieważ miałam kilka atrakcyjnych kuponów. Po skasowaniu produktów w kasie samoobsługowej podaję kasjerce kupony - pierwszy z nich upoważniał mnie do wbicia czterokrotnej liczby punktów na kartę (kto korzysta, powinien wiedzieć, o co chodzi).

Kasjerka: Ale te punkty tu nie wejdą.
Ja: Jak to nie wejdą?
Kasjerka: Na kasach samoobsługowych nie wchodzą.
J: /rozglądając się/ A gdzie tu jest taka informacja?
K: Mogę pani anulować paragon i pójdzie pani do zwykłej kasy.
J: Ale ja pytam, gdzie tu jest informacja, że wielokrotności punktów nie można wbijać na kasach samoobsługowych.
K: To anulować pani ten paragon?
J: /po dokładnym przeanalizowaniu moich wcześniejszych słów i upewnieniu się, że używam języka ojczystego/ Proszę mi najpierw pokazać informację, o którą prosiłam.
K: To jak, anulować?

Na szczęście inne kupony bez problemu weszły, inaczej krew by mnie zalała. Byłam w trasie, zakupy na kilkaset złotych, dziecko w wózku zaczyna płakać. I po raz kolejny odstać swoje trzeba...
Nie jestem z siebie dumna, ale zdołałam powiedzieć tylko podniesionym głosem: "Ten sklep już po raz kolejny robi ludzi w (...)"

Punkty, które zdobyłabym, w przeliczeniu na otrzymywane później kupony wynosiłyby około 10 zł. Ilu ludziom, podobnie jak mnie, nie chciało się zmieniać kasy i jeszcze raz kasować wybranych produktów?

Uprzedzając komentarze, że jednak mogłam powalczyć, a teraz płaczę na piekielnych - człowiek po całym dniu bieganiny i jazdy myśli tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu. A według mnie, skoro sklep wymyślił promocję, to powinien się jej trzymać, a nie kombinować na sto tysięcy sposobów (bo o innych też mogłabym sporo napisać), jak tu zaoszczędzić na punktach.

sklepy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (131)

#76506

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do historii ejci (http://piekielni.pl/76505) o matkach, które nie zwracają uwagi na zachowanie dzieci.

Kiedy miałam jakieś 9-10 lat, moją mamę odwiedziła znajoma z kilkuletnią córeczką. Mała, rozebrana z kurtki, od razu została wprowadzona do mojego i siostry pokoju i zostawiona. Na całą wizytę. Już to samo w sobie jest piekielne - jej mama ani razu nie zwróciła uwagi na swoją pociechę.

Po pewnym czasie zabawki zaczęły fruwać. Na środku pokoju utworzyła się kupka zabawek. Kupa zabawek. Cała ich sterta. Reszta leżała wszędzie - w kątach, na łóżku, pod biurkiem.

Ja i moja siostra, wówczas czteroletnia, jako istoty przywykłe do porządku i sprzątania po sobie, patrzyłyśmy na to wszystko z opadniętymi szczękami i nie bardzo wiedziałyśmy, co robić.

Gdy wizyta zbliżała się ku końcowi, piekielna mamuśka weszła odebrać córeczkę, a jej jedynym komentarzem było: "Ojjj, jak pięknie się bawiłyście!" O pomocy w sprzątaniu nie było nawet mowy. Zresztą, gdyby nawet... Nasza mama należy do osób lekko "nadskakujących", więc i tak uporządkowanie całego bajzlu należałoby do nas.

Inna sytuacja, kilka lat później. Przyjeżdża kolejna koleżanka mamy, z dwoma synkami. O ile starszemu zawsze wystarczyła kartka z bloku i kredki, aby siedział grzecznie, o tyle młodszy był diabłem wcielonym.
Reakcja mamuśki na mój widok?
"O, jest i moja opiekunka!" Oczywiście, o wizycie nawet nie byłam uprzedzona. A jako że miałam już te kilkanaście lat, odpowiedziałam spokojnie "Przykro mi, ale wychodzę", i poszłam poszwendać się po koleżankach, mimo, że miałam inne plany. Zostałam za to potem odpowiednio obsztorcowana przez mamę, bo przecież do moich obowiązków należy pilnowanie dzieci jej przyjaciółek. Mamę, która na każdej wizycie nie spuszczała mnie z oka, ponieważ uważa, że to rodzic ma dbać o dziecko, dlatego zawsze siedziałam przy stole z dorosłymi, podczas gdy inne dzieciaki bawiły się w pokoju obok.

Sama jestem mamą i wiem, że dziecku nie należy pozwalać na wszystko. Kiedy podczas wizyt moje dziecko zaczyna sięgać po rzeczy, których dotykać nie powinno, spokojnie, ale stanowczo mu tego zabraniam. I tego samego oczekuję od osób, które przychodzą do mnie. Czy to takie trudne?

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (226)

#76398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mały apel do robiących zakupy przed świętami (i nie tylko):

SPRAWDZAJCIE PARAGONY.

W dyskoncie z owadem zakupiłam trochę cukierków, potrzebnych do zrobienia świątecznej paczki. Przy kasie szybko, szybko, zakupy na prawie 100 zł, do torby i do domu.

Coś mi jednak nie pasowało. Zerkam na paragon i ważę słodycze.
Pierwszy rodzaj - 17 dag. Na paragonie 45 dag.
Drugi rodzaj - 23 dag. Na paragonie 46 dag.

Jutro idę sprawę wyjaśniać. Chodzi "tylko" (albo aż) o 8 zł. I o mój (głęboki oddech) spokój.

Zastanawiam się tylko - źle ustawiona waga przy kasie czy (o czym już kilkakrotnie czytałam na piekielnych) wspomaganie łokciem?

PS. Moja waga - w porządku. Sprawdziłam na kilogramowym opakowaniu cukru. Żeby już całkowicie mieć czyste sumienie.

sklepy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (160)

#76315

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak odnośnie historii Kateriny (http://piekielni.pl/76314) - kupując jakikolwiek sprzęt elektroniczny, trzeba być bardziej cwanym od sprzedawcy.

Jakieś 3 lata temu mąż kupował laptopa. Z opisu na półce wynikało, że pamięć to 8 GB RAM. Niestety, po odpaleniu okazało się, że RAM to tylko 4 GB.

Mąż, wściekły, wrócił do sklepu. Po dłuższej chwili wyszedł zadowolony - udało mu się uzyskać kilkaset złotych rabatu. Byłam zdziwiona, że tak łatwo mu poszło.

Co się okazało?

Zanim mąż przystąpił do jakiegokolwiek działania, zrobił kilka zdjęć - i sprzętu na półce, i opisu. Potem poszedł do kierownika. Ten zaczął kręcić, gdzieś chodzić, coś sprawdzać... Po jakimś czasie okazało się, że karteczka z półki... "wyparowała".

Na co małżonek wyciągnął telefon i z uśmiechem pokazał sygnowane datą i godziną zdjęcia.

Powiedział mi potem, że patrząc na minę jegomościa bał się, iż ten wytrąci mu telefon z ręki. Po negocjacjach stanęło na kwocie niższej o kilkaset złotych (komputer był kupowany na raty). A mąż, wychodząc, słyszał krzyki z zaplecza.

Wniosek - w dzisiejszych czasach trzeba być przygotowanym na wszystko.

uslugi

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 291 (299)

#76313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeboje z UP. Postaram się maksymalnie streścić.

Pojawiła się możliwość zatrudnienia w ramach projektu, który angażuje osoby poniżej 30 roku życia. Warunek - zarejestrować się w UP. Uczynić to miałam konkretnego dnia, żeby jak najszybciej otrzymać umowę.

I właśnie danego dnia ok. godziny 10.00 (czynne do 14.00) wkroczyłam do rzeczonego przybytku. Po raz pierwszy w życiu (ważne!).

Żeby nie było - kilka dni wcześniej zadzwoniłam i upewniłam się, które dokumenty będą mi potrzebne, żeby nie jechać 150 km do rodzinnego domu bez potrzeby. Okazało się, że to, co niezbędne, mam przy sobie.

Urzędniczka zza biurka (jej nastawienia nie będę opisywać, gdyż podejrzewam, że jest wszystkim mniej lub bardziej znane) wypaliła od razu po wpisaniu mojego numeru PESEL:
/U/rzędniczka: Zaświadczenia o pracy.
/J/a: Proszę - położyłam przed nią wymagane świadectwa pracy.
/U/: No, i jeszcze te z umowy zlecenia.
/J/: Co proszę?
/U/: Te z umowy zlecenia - zerknęła w monitor. - Inaczej nie zarejestruję.

Jak już wspomniałam, przybytek odwiedzałam po raz pierwszy, byłam zatem przekonana, że Urzędniczka ma przed sobą całą historię mojej pracy zawodowej i żadne tłumaczenia "że ja nie..." na nic się zdadzą.

/J/: Nie mam... Nie wiedziałam, że są konieczne. Moja praca jest związana z kierunkiem studiów, a nie z roznoszeniem ulotek czy pracą za barem - pokazałam odpowiedni dyplom.
/U/: Zaświadczenia muszą być. Inaczej nie zarejestruję. I świadectwo maturalne.
/J/: Świadectwo? (Był to właśnie jeden z dokumentów, znajdujących się het, het, daleko...)
/U/: Tak. I zaświadczenie o zameldowaniu czasowym.
/J/: Kiedy się meldowałam, powiedziano mi, że zaświadczenie w UP nie będzie potrzebne, ponieważ wszystko jest w systemie.
/U/: No tak! Widzę, że mieszka pani (podała mi dokładny adres), ale karteczkę musi mi pani pokazać.
/J/: Ale ja dzwoniłam i powiedziano mi...
/U/: Oooo! (uśmieszek nr 5) A gdzie to pani dzwoniła?
/J/: Tutaj, do sekretariatu...
/U/: Tak, oczywiście - uśmieszek nr 5 stał się uśmieszkiem nr 15, a mina mówiła "nie ze mną te numery!". - I tak nie zarejestruję. Proszę przyjść z dokumentami.

Z urzędu wyszłam z płaczem. Udało mi się dodzwonić do rodziców i poprosić, żeby nieszczęsne świadectwo dostarczyli mi w połowie drogi. Ale co z umowami zlecenie? Skąd wziąć zaświadczenia? Jedno z miejsc, gdzie pracowałam, już na pewno nie istniało, co do drugiego nie byłam pewna. Inne znajdowały się w rodzinnym mieście... I na to wszystko miałam niecałe 3 godziny...

Na szczęście mąż zachował przytomność umysłu. Powiedział, że nie mają prawa mnie nie zarejestrować, a umowy zlecenie nie są brane pod uwagę, jeśli nie chcę pracować w danym zawodzie. Zdobycie zaświadczenia o zameldowaniu nie było problemem, więc po dwugodzinnej wyprawie po świadectwo wkroczyłam do urzędu tuż przed zamknięciem.

Miałam to szczęście, że urzędniczka, u której byłam wcześniej, właśnie wyszła. Trafiłam do innej /P/ani.
/P/: Poproszę dyplomy i świadectwa pracy - zapisała, skserowała.
/J/: Proszę, tu jest jeszcze świadectwo ukończenia szkoły - podsunęłam jej dokument.
/P/ Świadectwo? - ledwie zerknęła. - Pani nie musi składać świadectwa, nie ma pani wykształcenia technicznego ani zawodowego.

Muszę przyznać, że trochę się we mnie zagotowało. Dwie godziny jazdy i tyle nerwów...

/P/: Proszę jeszcze zaświadczenie o zameldowaniu.
/J/: Proszę - podałam dokument. I tu, uwaga - pani położyła na nim rękę, po czym odsunęła w moją stronę. Nie odrywając wzroku od monitora! W takim razie po co było potrzebne?!

Przyznam, że czekałam tylko, aż zacznie się temat umowy zlecenie. Może w całym opisie na to nie wygląda, ale byłam już bardzo, ale to bardzo zdenerwowana! Tak bardzo, że w razie kilku słów o umowach awantury chyba nie dałoby się uniknąć.

I - tak, macie rację - na temat umowy zlecenia nie padło ani jedno słowo...

Rejestracja trwała jakieś 20 minut, potem udałam się do doradcy. Wszystko bez problemów.

Niestety, moje "szczęście", że musiałam trafić na osobę niekompetentną, przez którą straciłam czas, pieniądze i mnóstwo nerwów...

urząd........................

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (234)

#74170

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Absurdy NFZ.

Żeby nie przedłużać, pominę niektóre szczegóły.

Do swojego ginekologa zarejestrowałam się na połowę sierpnia. Niestety, w międzyczasie okazało się, że konsultcji będę potrzebowała szybciej, dlatego moja mama, której przypadł termin na połowę lipca, zdecydowała się ze mną zamienić.
W tym celu udała się do gabinetu, skąd wróciła bardzo poirytowana.

Powód?

"Operacja", jakiej chciałyśmy dokonać, okazała się niemożliwa ze względu na system, który nie zanotowałby zamiany, a jedynie fakt, iż nazwisko mamy zostało z danego dnia wyrzucone, a wpisane moje. A nie wolno, ojjj, nie wolno!!! Bo skargi, bo kary, bo manipulacje!!!

Z jednej strony doskonale to rozumiem - taka polityka zapobiega wpisywaniu osób "na lewo", a system kolejkowy ma być oparty na sprawiedliwości.

Jak to wygląda w praktyce?

Poza moimi dolegliwościami, mama i tak nie mogła udać się do ginekologa, gdyż tego dnia miała ważny wyjazd. Chciałam wskoczyć na połowę lipca, a termin sierpiony oddać jej. Miejsce za miejsce, i chyba nikt nie powinien mieć o to pretencji.
Pielęgniarka nie może mnie zapisać (bo system kolejkowy), muszę zatem wskoczyć na pierwszy wolny termin sierpniowy. A lipcowe miejsce się marnuje.

Czy tylko ja widzę tu sztuczne dorabianie kolejki?

Na szczęście w systemie jest luka, zwana "nagłym przypadkiem", z której skorzystałam (uprzedzę komentarze - nie, nie ze względu na kumoterstwo, tylko rzeczywisty stan zdrowia).

I na koniec piekielność nie moja, tylko osoby rejestrującej - po telefonie okazało się, że mama i tak nie zostałaby przyjęta tego dnia, gdyż pomyłkowo zapisana została moja siostra. Sktek ten sam - nie można wykreślić jednego nazwiska, a wpisać drugiego, nawet jeśli wina ewidentnie leży po stronie pielęgiarki.

Tego dowiedziałyśmy się od pań w rejestracji, których absolutnie nie winię (może poza tą ostatnią sytuacją) - w końcu mają swoje wytyczne.

Nasuwa się tylko pytanie - kto to wszystko wymyśla? I po co? A skoro już taki system został stworzony, to czy nie mogłaby zostać wprowadzona opcja "zamiany miejsc"? Może zbytnio sobie fantazjuję, ale moim skromnym zdaniem skróciłoby to (i tak już z lekka przydługawe) kolejki do specjalistów...

Oceńcie sami.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (186)
zarchiwizowany

#74270

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miał być komentarz na temat historii o ŚDM 2016 http://piekielni.pl/74262#, ale stwierdziłam, że zasługuje on na osobną historię.

Wiejska parafia, organizowanie spotkań przed bierzmowaniem.

Ówczesny ksiądz proboszcz wymyślił, że takowe będą się odbywać co tydzień o godzinie 18.00. Ale wiadomo - zimno, ciemno, nieprzyjemnie, a dla niektórych udział w spotkaniu (oczywiście obowiązkowym - dopuszczalna była tylko 1 nieobecność) oznaczał kilkukilometrowy spacer, gdzie większa część drogi była nieoświetloną trasą z ograniczeniem prędkości do 90 km/h.

(Uprzedzam pytania - autobusu nie było, odblaski nie były wtedy jeszcze aż tak rozpowszechnione, a nie były to czasy, kiedy w każdym domu znajdował się samochód).

W związku z powyższym rodzice uczniów udali się do księdza z prośbą o przesunięcie spotkań - może przed Mszą św., może tuż po lekcjach?

Oczywiście usłyszeli odpowiedź odmowną - nie, spotkania MUSZĄ odbywać się po Mszy, bo młodzież MUSI w niej uczestniczyć (czy tylko mnie się zdaje, czy naprawdę sakrament bierzmowania jest dla wielu młodych ludzi pożegnaniem z Kościołem? Czy to nie aby przez to ciągłe przymuszanie?)

Rodzice: Ale proszę księdza, dzieci mają naprawdę daleko do domu, a autobusy już o tej porze nie kursują...
Ksiądz: To niech ktoś po nich przyjedzie.
R: Nie zawsze jest możliwość...
K: To niech się przejdą, młodzi są.
R: Ale to okres zimowy, ciemno, brak latarni, a samochody jak tam jeżdżą, sam ksiądz wie. Może im się coś stać...
K: Jak zginą, to w imię Boga.


To tyle, jeśli chodzi o empatię duchownych wobec świeckiego społeczeństwa.

duchowieństwo

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (227)