Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anyar

Zamieszcza historie od: 13 kwietnia 2012 - 18:47
Ostatnio: 4 maja 2012 - 18:05
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 9273
  • Komentarzy: 26
  • Punktów za komentarze: 228
 

#29650

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam na pierwszym roku studiów i wynajmowałam mieszkanie w bloku z dwiema innymi dziewczynami. Nazwijmy je Madzia i Zosia.
Wieczora pewnego Madzia poszła na imprezę piżamową trzy bloki dalej gdzie też miała zostać na noc.

My z Zośką poherbatkowałyśmy sobie, obejrzałyśmy jakiś film i poszłyśmy spać.

Mój pokój przechodził do pokoju Zosi więc oddzieliłam część ′sypialną′ zasłonką, żeby mieć trochę prywatności.

W środku nocy obudził mnie straszliwy łomot dochodzący z kuchni. Brzęk tłuczonego szkła, sprzęty spadające na kafle podłogi, przewracane meble. A potem cisza.
Usiadłam na łóżku. W tym momencie wpadła do mnie Zosia zdzierając przy tym zasłonkę.

Z- Co się dzieje??
J(a)- Nie wiem.
Z- Dzwonimy na policję czy idziemy sprawdzić?

Po krótkiej dyskusji i ponieważ w mieszkaniu panowała teraz cisza, ostrożnie wyszłyśmy na rekonesans.

W mieszkaniu ciemno. Przeszłyśmy korytarzykiem do kuchni, gdzie ponaglana przez Zosię zapaliłam światło. Naszym oczom ukazał się przerażający widok.

W kuchni poprzewracane taborety, wszystko ze stołu zmiecione na podłogę, na kaflach rozbite butelki, rozlany jakiś płyn pomieszany z krwią.
Oparta o kuchenkę stała chwiejnie Madzia, w piżamie, z zamkniętymi oczami, woniejąca jak gorzelnia, z obiema rękami przyciśniętymi do mostka. Pod jej rękami na piżamie powoli powiększała się duża plama krwi.

Z- JEZUS MARIA, ZASTRZELILI JĄ!!! - Ryknęła Zosia.

Madzia otworzyła oczy.

M- Ćśśśśśś ludźźźśśśśśpiom (przetłumaczyłyśmy to sobie jako ′ludzie śpią′)

Jej oddech przyprawił nas o zawrót głowy.

Madzia następnie wybełkotała ′Zasssszzcccczzzlili mie′ i osunęła się na podłogę. Przy tym ręce opadły jej na bok i ku naszej ogromnej uldze okazało się, że nie jest ranna w klatkę piersiową tylko ma kompletnie poharatane ręce. Ktokolwiek się kiedyś mocno skaleczył w rękę to wie jak to krwawi.

Pobiegłam obudzić sąsiada, a Zosia w tym czasie owinęła ręce Madzi ręcznikami. Potem Zosia z sąsiadem zawieźli ofiarę na pogotowie, gdzie ją profesjonalnie poszyli i opatrzyli. Ja zostałam i posprzątałam kuchnię.

Po dwóch dniach (następnego dnia niestety Madzia zdolna była tylko cierpieć, z powodu obrażeń, kaca i wstydu) Madzia wytłumaczyła nam, że na imprezie zabrakło soku do rozrabiania alko. Jako, że Madzia mieszkała blisko, wymyśliła, że przyniesie z domu. W piżamie i skarpetkach. Ponieważ nie chciała zapalać światła żeby nas nie obudzić;) po ciemku strąciła sok na podłogę, poślizgnęła się, próbowała chwycić się stołu, przechyliła go (wszystko z niego spadło) i tak upadła rękoma prosto w szkła, przy tym nogami przewracając taborety. Potem, w pijackim zamroczeniu, wyciągnęła po omacku co większe szkła (Zosia mówiła, że później na pogotowiu sporo jej też mniejszych powyciągali), jakoś tam wstała, oparła się o coś i przycisnęła obie ręce do piersi żeby zatamować krwotok.

I wtedy do akcji wkroczyłyśmy my.

Aż się dziwiłyśmy, że jej nie zatrzymali w szpitalu bo krwi było sporo, ale widocznie obrażenia nie były aż takie wielkie. Madzine rączki wygoiły się pięknie, aczkolwiek blizny ma jak weteran wojenny. Do tej pory śmiejemy się jak to Madzia, ′postrzelona′ i zakrwawiona uciszała Zosię ′bo ludzie śpią′. Ale stracha napędziła nam wtedy, że hej!

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 794 (886)

#29645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz będzie krótko a treściwie o urokach pracy pokojówki oraz załatwianiu potrzeb fizjologicznych przez gości hotelowych. Konkretniej, ehem, tzw. numer 2.

Numer 2 w naszym cudownym hotelu występował w miejscach różnistych.

-Pełna toaleta rozlewająca zawartość na podłogę to w zasadzie norma.

-Na balkonie.

-Rozmazany po pościeli.

-Rozmazany po ścianie.

-W wannie.

-W zlewie kuchennym.

-W zlewie w łazience.

-W szufladzie.

-W śmietniku.

-W sejfie.

-Na dywanie w korytarzu. (Rozumiem, że czasem potrzeba nagli a klucz przestaje działać czy coś, ale w takich wypadkach mozna skorzystać z toalety dla gości w lobby przy recepcji. Na co widocznie czasem jest za późno. Patrz poniżej.)

-Mała kałuża numeru 2 w postaci płynnej w windzie, następnie przerywany sznureczek tegoż samego wiodący od windy do wspomnianej wyżej toalety w lobby. (Dziewczyny w recepcji wspominały kobietę z ryczącym dzieckiem w dziwnym ′przykucu′ ciągniętym w stronę toalety. Widziały ich jedynie od połowy wzwyż, bo kontuar jest wysoki, jednak kilka sekund później wszystko wyjaśnił charakterystyczny fetorek.)

W 99.9% przypadków przyczyną nie jest niemożliwość skorzystania z toalety, a małpia złośliwość i/lub totalny brak pomyślunku.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (590)

#29670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc na studiach wynajmowałam mieszkanie z koleżankami, nazwijmy je Madzia i Zosia, od pewnego pana, nazwijmy go panem Edmundem.
Mieszkanie było ładne i dobrze utrzymane, jednak pan Edmund lubił mieć nad wszystkim kontrolę.
Mimo, iż rachunki (elektryczność itp) nie były wliczone w czynsz i nie były zbyt wygórowane, pan Edmund lubił nas pouczać o oszczędzaniu energii. Nieodmiennie w każdą niedzielę po powrocie z domu rodzinnego zastawałyśmy zakręcone na max kaloryfery (siedziałyśmy w zimowych kurtkach parę godzin dopóki się dom nie rozgrzał) i WSZYSTKO powyłączane z kontaktów.
Ale z tym się dało żyć, jakkolwiek irytującym był fakt, że pan buszował sobie po mieszkaniu pod naszą nieobecność.

Nie pamiętam, jak to dokładnie działało, ale w sezonie grzewczym za ogrzewanie płaciło się jakąś średnią stawkę, a na wiosnę spółdzielnia podliczała zużycie i przeważnie trzeba było trochę dopłacić.
Pan Edmund zazwyczaj zostawiał kopie wszystkich rachunków razem ze swoimi obliczeniami w naszej skrzynce pocztowej, a po kilku dniach zgłaszał się po pieniądze.
Tego roku kiedy na wiosnę wydobyłyśmy rachunek za ogrzewanie ze skrzynki okazało się, że jesteśmy winne spółdzielni ponad 150 zł każda! Wydało nam się to dziwne bo co weekend kaloryfery były przecież zakręcane, a nawet jak byłyśmy w domu to temperatury były sensowne, bo nie lubiłyśmy mieć zbyt wysuszonego powietrza w domu.
Trochę się spieszyłyśmy bo był to piątek i wyjeżdżałyśmy do domów, zauważyłyśmy tylko, że na kopii rachunku coś się nie zgadza w obliczeniach.
Zosia stwierdziła, że weźmie rachunek ze sobą i go w pociągu dokładniej obejrzy.

Na drugi dzień zadzwoniła do mnie z nowiną, że pan Edmund chciał nas naciągnąć, bo po dokładniejszym przyjrzeniu się widać na papierze ciemniejszą obwódkę, gdzie pan przyłożył na rachunek swoje wydrukowane obliczenia, zakrywając te właściwe, i tak to odkserował. Mało tego, na drugiej stronie rachunku były stawki za elektryczność i metraż mieszkania, które nie zgadzały się z tym na pierwszej stronie. Rachunek wyglądał tak, jakbyśmy sobie dobudowały do mieszkania w bloku kilka pokoi, bo metraż był kilkukrotnie większy.
Zosia powiedziała, że jeszcze poprzedniej nocy zadzwoniła do pana, ale kiedy wyjaśniła mu grzecznie o co chodzi, ten kazał jej się przestać wygłupiać i odłożył słuchawkę.

Do pana zadzwonił więc tata Zosi, który pracuje w tamtejszej spółdzielni mieszkaniowej. Pan Edmund najpierw się oburzył, potem krzyczał, potem tłumaczył, w końcu tata Zosi zagroził mu policją, po czym pan podobno wrzasnął ′no dobra, jakoś to załatwię(?)′ i rozłączył się.

Po powrocie w niedzielę czekał na nas właściwy rachunek z notką, że poprzednio pan Edmund się trochę pomylił i to jest sprostowanie. Według rachunku byłyśmy winne za ogrzewanie ok 9zł na osobę.
Pan także przestał nam wszystko wyłączać co weekend, a po pieniądze zaczął przysyłać syna. W mieszkaniu zostałyśmy do końca roku akademickiego ale wymówiłyśmy umowę i od października już zamieszkałyśmy gdzie indziej.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (535)

#29498

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szczeniętami będąc chodziliśmy na lekcje religii do tzw. salki katechetycznej niedaleko kościoła. Nie wiem czemu nie odbywały się one w szkole ale za to były obowiązkowe. Było to 25 lat temu z okładem.

W dzień lekcji od samego rana miałam przygotowaną strategię działania - jak się wymigać. Przeważnie wymyślałam różnorakie bóle, choroby, itp. Przeważnie Mama oczywiście wiedziała, że udaję i tak czy owak musiałam iść. A dlaczego nie chciałam?

Ksiądz proboszcz na lekcje religii przynosił swojego ′pomocnika′. Pamiętacie jak nie było elektrycznych dzbanków do gotowania wody na herbatę i wkładało się grzałkę do byle jakiego gara z wodą i tak grzało? Pomocnikiem księdza była właśnie taka grzałka. Na grubym kablu.

Kiedykolwiek ktoś z nas rozmawiał, zaśmiał się nie w porę (z żartów księdza można, a nawet trzeba było się śmiać), nie nauczył się katechizmu, pomalował aniołka na nie ten kolor itp. padało hasło: ′Taki owaki, przez ławkę, wciągnąć brzuch i wypiąć d..!′ Brał szeroki zamach i z całej siły walił kablem po tyłku. Nie było mocnych - najwięksi klasowi twardziele płakali z bólu. Głównie obrywali chłopcy, jako żywsi, aczkolwiek parę koleżanek także dostało.

Ksiądz lubił też przechadzać się między nami, delikatnie uderzając kablem po nogach ławek.

Nie potrafię nawet wytłumaczyć jaki terror nas ogarniał przed każdą lekcją. Oprócz bicia kablem, ksiądz lubował się w roztaczaniu przed nami wizji piekieł, do których niechybnie zmierzaliśmy, a gdzie rozlegał się jedynie ′płacz i zgrzytanie zębów′.

Raz moja koleżanka zapomniała czegoś z salki i musiała po to wrócić. Dopiero parę lat później kiedy wspominałyśmy te czasy, powiedziała mi, że kiedy tam wtedy wróciła, ksiądz przytulił ją mocno do siebie i pocałował ją w usta.

Niestety byliśmy tak zastraszeni, że dopiero jak ksiądz przeszedł na emeryturę to powiedzieliśmy rodzicom co się tam działo.

księża

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (838)

#29536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o sąsiadce.

Wynajmujemy z mężem mieszkanie w 6-mieszkaniowym budyneczku. Ponieważ miejscowość jest wypoczynkowa, w budynku pomieszkujemy na stałe tylko my, a reszta lokatorów przyjeżdża tylko latem na tydzień czy dwa więc przez większość roku mamy święty spokój.

Ok. 2 miesięcy temu do mieszkania bezpośrednio nad naszym wprowadziła się dziewczyna 25-30 lat. Jak się wkrótce okazało, prowadzi ona głównie nocny tryb życia. Przez pierwsze dwa tygodnie tolerowaliśmy ją cierpliwie, po zakupieniu zatyczek do uszu (które, nota bene, nie eliminują hałasu tylko go trochę tłumią). Myślimy sobie - no dobra, laska się dopiero urządza. Wbijanie gwoździ w ściany, przesuwanie mebli itp. W nocy. Po trzech tygodniach kupiłam ciasto i poszliśmy na rozmowę, bo byliśmy już lekko wykończeni. Laska nie otworzyła drzwi, chociaż było słychać jak się porusza po domu. No dobra, ciasto zjedliśmy sami, później próbowaliśmy pukać do jej drzwi jeszcze kilka razy, bez rezultatu. Zostawiliśmy kartkę w drzwiach. Kartka zniknęła, hałasy pozostały. Dziewczyna wychodzi z domu mniej więcej raz na tydzień na parę godzin, po nocy buszuje, w dzień śpi. Czasami przyjeżdża do niej jakaś inna dziewczyna.

Jakieś dwa tygodnie temu zadzwoniliśmy do właścicielki naszego mieszkania, żeby skontaktowała się z właścicielem mieszkania nad nami, bo jak tak dalej pójdzie, to się wyprowadzamy. Mieliśmy względną ciszę (tv włączone ale ciszej niż zwykle) przez dwie noce.

Trzecia noc.
Wiecie, jak się ogląda film na dvd, to zanim właściwy film się zacznie, najpierw są reklamy innych filmów, a potem wyskakuje plansza z opcjami ′play′, ′napisy′, ′sceny′ itp, której to planszy towarzyszy mniej więcej 10-cio sekundowy dżingielek muzyczny.

Otóż, włączywszy sobie film i skończywszy go oglądać około północy, nasza sąsiadka z trzaskiem drzwi zatupała po schodach, wsiadła w samochód i odjechała. Telewizor ciągle włączony, 10 sekund dżingielka w koło Macieju. Głośno. Zatyczki co prawda przytłumiły trochę dźwięk ale i tak do 1 w nocy już chodziliśmy po ścianach. Myślimy sobie - kto normalny zostawia tv włączone i wychodzi? Ktoś tam musi być, pewnie ta druga dziewczyna. Idziemy na pięterko, pukamy, odpowiada nam jedynie repetytywna muzyczka. Może laska nie słyszała pukania, muzyka była naprawdę głośno.
Wróciliśmy do siebie i mój mąż zaczął walić w sufit trzonkiem od miotły. Bez rezultatu.
Wyjechaliśmy na przejażdżkę, wracamy po 45 minutach - to samo.
Jesteśmy cierpliwymi ludźmi ale o 3 w nocy już razem zaczęliśmy walić do jej drzwi. Nic. Jedynie te 10 sekund dźwięku, wyryte już w naszych mózgach na zawsze.

Zaraz potem poddałam się i zadzwoniłam do hotelu, w którym pracuję, czy mają jakieś wolne pokoje. Resztę nocy spędziliśmy w hotelu.

Następnego dnia zapukaliśmy do sąsiadki, bo słyszeliśmy, jak chodzi po mieszkaniu. Nie otworzyła. Zaczęliśmy więc wołać przez drzwi i wyłożyliśmy jej całą sprawę. Bez odzewu.
Nie wiem, czy laska ma problemy psychiczne czy co ale nic nie dawało rezultatu.
Tego wieczoru postanowiliśmy jej odpłacić pięknym za nadobne.

Zasiedliśmy przed komputerem w poszukiwaniu irytujących piosenek i po krótkim czasie mieliśmy ′faworyta′.
Następnego ranka podłączyliśmy ipoda do głośników. Jedna piosenka na repeat. Piosenka Cotton Eyed Joe zespołu Rednex. Nie na full power ale dość, żeby dotarło. I poszliśmy do pracy.
Kiedy wróciliśmy i wyłączyliśmy ipoda, nad nami panowała martwa cisza. I tak przez prawie tydzień. Od czasu do czasu odgłos kroków, cichy dźwięk tv, to wszystko. Potem wszystkie hałasy zaczęło się od nowa.

Szukamy nowego mieszkania.

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 751 (785)

#29525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie moja a Amerykanki, z którą pracowałam.

Byłyśmy pokojówkami w hotelu. Jej wujek był naszym szefem. Pracował z nami również jej kuzyn, który też mieszkał blisko mnie więc się czasami spotykaliśmy po pracy na piwo.

Dziewczyna często przychodziła do pracy zapłakana i z siniakami na rękach i nogach. Nie byłyśmy sobie bliskie ale kiedyś zapytałam, co się złego dzieje i czy mogłabym pomóc. Podziękowała i zbyła mnie półsłówkami. Usłyszał to jej kuzyn i później powiedział mi, że dziewczyna mieszka ze swoim chłopakiem, który ją regularnie tłucze. Cała rodzina próbowała interweniować, zabrać ją do siebie do domu, faceci z rodziny odbywali ′rozmowy′ z delikwentem, który poprawiał się, ale na krótko. Niestety, ponieważ dziewczyna stanowczo odmawiała wyprowadzenia się czy wezwania policji i złożenia skargi, niewiele można było zrobić.

Po około 3 latach związku urodził im się synek. Sytuacja jakby się uspokoiła, dziewczyna wyglądała na szczęśliwszą a i kuzyn potwierdził, że w ich domu jest nieporównywalnie lepiej. Po kolejnym roku para wzięła ślub i wkrótce urodziło im się kolejne dziecko.

Jakiś czas później nasz szef dostał pracę gdzie indziej i zabrał rodzinę ze sobą na nowy grunt.

W dalszym ciągu widywałam kuzyna, który mówił, że w rodzinie wszystko w porządku, wszystko się poukładało. Po jakichś 4 latach, nie pamiętam dokładnie, kuzyn powiedział mi, że chłopak stracił pracę i znowu zaczął bić dziewczynę. Kiedy zaczął bić też ich dwójkę dzieci, dziewczyna powiedziała ′dość′, wyprowadziła się i wystąpiła o separację i sądowy zakaz zbliżania się do niej i dzieci. Pamiętam, że było to wczesnym latem.

Krótko potem kuzyn wyprowadził się do swojej dziewczyny i widzieliśmy się znacznie rzadziej.

Tego samego roku w grudniu, blisko Bożego Narodzenia, lokalną społecznością wstrząsnęła tragedia, ludzie opowiadali historie o tym, że ktoś się włamał, ktoś został postrzelony. Wersji było wiele ale wszystko wyklarował artykuł w lokalnej gazecie.

Otóż pewnej nocy facet w separacji od żony i z zakazem zbliżania się, zaczął dobijać się do jej drzwi. Żona była w trakcie telefonowania na policję, kiedy facet wyłamał drzwi i wdarł się do środka, żądając opieki nad dziećmi. Żona kategorycznie odmówiła, więc facet zaatakował ją. Ona zdołała czymś w niego rzucić i uderzyła go w głowę. Facet rozwścieczony wyciągnął z kieszeni nóż i dźgnął ją w brzuch, a kiedy upadła zaczął ją dusić. W tym momencie do mieszkania wtargnęła policja. Facet zostawił kobietę i rzucił się na nich z nożem lecz oni natychmiast otworzyli ogień i postrzelili go.

Wszystko to na oczach dwójki przerażonych, skulonych w kącie dzieci.

Gazeta podała pełne nazwiska obu ofiar, była to ta dziewczyna, którą znałam z pracy i jej piekielny mąż.

Na szczęście dziewczyna nie miała poważnych wewnętrznych obrażeń. Dziećmi zaopiekowała się rodzina, dziewczyna wyszła ze szpitala i z tego co wiem zupełnie wydobrzała.

Piekielny również wydobrzał, bo rana postrzałowa nie była śmiertelna, i dostał, o ile dobrze pamiętam, 20 lat za kratkami.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 617 (661)

#29355

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed ok. 29 lat.

Wychowałam się na wsi i chodziłam jeszcze do przedszkola, ale byłam na tyle duża żeby drogę odbywać samodzielnie bo raz, że wieś mała i wszyscy się znają, a i przedszkole blisko.

Od wczesnego dzieciństwa byłam krótkowidzem ale wadę wykryto dopiero jak byłam w 1 klasie podstawówki. Przedtem byłam po prostu uważana za ′gapcia′.

Wracałam sobie kiedyś do domu, była lekka mgła, ale przyjemnie się szło, pamiętam, że podśpiewywałam sobie jakąś piosenkę, której się akurat nauczyliśmy. Przed przejściem przez ulicę oczywiście spojrzałam w obie strony, ruszyłam naprzód i... prawie wpadłam pod autobus, który wyhamował na szczęście z piskiem opon.

Z autobusu wyskoczył czerwony na twarzy kierowca i zaczął się na mnie drzeć. Ja oczywiście w ryk. Stałam tak i szlochałam przez parę minut, podczas gdy kierowca wyzywał mnie od wszelakich, między innymi padło ′ty mala p*****lona k***o′. Następnie z autobusu wysiadła nasza sąsiadka, która akurat wracała z miasta do domu i zapytała co się stało. Ja oczywiście do niej się przytuliłam i tylko bardziej płakałam. Kiedy kierowca powiedział, że prawie mu się pod autobus wpakowałam, ona odepchnęła mnie i też zaczęła na mnie wrzeszczeć. I w tym momencie posikałam się w majtki ze strachu. I stałam tak przemoczona i zapłakana, aż się obydwoje zmęczyli i kierowca odjechał, a sąsiadka ruszyła do domu. Ja za nią w bezpiecznej odległości. W domu skuliłam się w kącie i dalej płakałam.

Nigdy nie zapomnę terroru na twarzy mamy, kiedy wróciła z pracy i zobaczyła mnie w kącie ze spuchniętą twarzą i mokrymi rajstopkami. Gdy powiedziałam jej co się stało, łzy stanęły jej w oczach, a kiedy zapytałam co to jest p*****lona k***a, mama pomaszerowała do sąsiadki rozmówić się z nią, czemu mnie nie broniła a potem nie odprowadziła do domu.

Wiem, że trudno sobie wyobrazić, że ktoś nie zauważył autobusu bo to i wielkie i światła ma. Sama do tej pory nie wiem, jak to się stało. Kierowca się pewnie nieźle zestresował jak mu mały szkrab prawie wlazł pod koła.

A ja, z powodu mgły i tego, że byłam krótkowzrocznym krecikiem, zwyczajnie tego autobusu nie widziałam.

No i kto się wydziera na już i tak przerażone dziecko?

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 523 (699)

#29318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje pierwsze lato w Stanach.
Zostałam umiejscowiona gdzieś na odludziu w Północnej Karolinie, gdzie tylko kasyno i rezerwat. W jeden z dni wolnych razem z bandą innych studentów, postanowiliśmy wypożyczyć vana i wybrać się na jednodniową wycieczkę.

Wycieczka się udała, wracamy zadowoleni w nocy i stwierdziliśmy, że przydałoby się piwko, bo od razu przecież spać nie pójdziemy.
Zatrzymaliśmy się w popularnym supermarkecie, a że duży był, to sobie połaziliśmy, kupiliśmy jakieś jedzenie, no i parę zgrzewek piwa. Do kasy dotarliśmy może kwadrans przed 2 w nocy. Pani nabija nam jedzenie, doszła do piwa, prosi o dokument tożsamości. Wyciągamy paszporty.

(P)iekielna- A co to ma być?
(M)y- Paszport.
P- Bez amerykańskiego prawa jazdy nie mogę wam sprzedać alkoholu.
M- Może pani.
P- Nie, tego dokumentu nie uznajemy w Stanach.
M- Jak to nie?! Cały świat uznaje paszporty.
Wesoło nam się robi ale pani nie dość, że nie ustępuje, to jeszcze chmurnieje.
P- Musicie mi okazać amerykański dowód tożsamości.

Poprosiliśmy ją, żeby wezwała menedżera. Fuknęła rozdrażniona ale wezwała. Przyszedł pan i na szczęście wytłumaczył kasjerce, że paszporty są jak najbardziej akceptowalne. Po czym wrócił na zaplecze.
Piekielna nagle oznajmia z satysfakcją:

P- I tak wam nie mogę sprzedać piwa, bo już jest 2 w nocy.
Według prawa nie mogą sprzedawać alko po 2 w nocy, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy.
Wszyscy patrzą na zegarki. Jest 1:55.
M- Ale jeszcze mamy 5 minut!
P- Nie, na moim zegarku jest 2.
Patrzymy na zegar przy kasie - 1:57.
M- Jeszcze mamy 3 minuty według pani zegarka, zdąży pani!
Słowna przepychanka trwała aż faktycznie zrobiła się 2 w nocy więc odłożyliśmy piwo, zapłaciliśmy za jedzenie i wyszliśmy.
Oczom naszym ukazało się 5 wozów policyjnych z włączonymi światłami. Któraś z kasjerek wezwała policję widząc jak przekonujemy naszą, żeby sprzedała nam piwo, chociaż nawet nie podnieśliśmy głosów. Tak na wszelki wypadek.

Ponieważ dalecy byliśmy od awanturowania się, uniknęliśmy konfrontacji z władzą. Panowie mundurowi odprowadzili nas jedynie wzrokiem do vana i tyle.
Swoją drogą pozazdrościć szybkości reakcji policji.
Aczkolwiek piwa szkoda.

zagranica

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (798)

#29325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój drugi wyjazd do Stanów na Work&Travel.
Przyleciałam z kumpelą, z którą zaprzyjaźniłam się podczas pierwszego takiego wypadu. Miałyśmy ofertę pracy w restauracji w małej miejscowości na wschodnim wybrzeżu.

Wylądowałyśmy w Nowym Jorku więc musiałyśmy odbyć samodzielnie drogę kilkoma autobusami i promem do miasteczka docelowego. Udało się. O 17 zmęczone i wymemłane podróżą wylądowałyśmy na miejscu, skąd miał nas odebrać przyszły pracodawca.

Na dworcu nikogo nie było.

Rozsiadłyśmy się na ławce, zakupiłyśmy w automacie napoje i batoniki i czekamy. Minęła godzina.

Poszłam do automatu i zadzwoniłam na numer kontaktowy pracodawcy, który dostałyśmy od organizatora. Facet oznajmił rozbrajająco, że o nas zapomniał ale że już jedzie.

Około godziny 19 zadzwoniłam znowu. Już, już za chwilkę jedzie.

Przyjechał o 19:30, zapakował nas do samochodu i zawiózł do biura, gdzie miałyśmy podpisać umowy o prace itp., a następnie miał nas zawieźć do naszego mieszkania (obowiązkiem pracodawcy było zapewnienie studentom pokoju na czas pracy). Tu szok - biuro było dosłownie 5 minut drogi samochodem od nas więc gdybyśmy miały adres, mogłyśmy tam dojść w kwadransik zamiast zapuszczać korzenie na dworcu.

Papierki zajęły nam trochę czasu ale już o 8:30 byłyśmy w drodze do naszego domku, marząc o prysznicu.

Pan zatrzymał się przed obłażącym białą (szarą?) farbą domu i oznajmił, że tu mieszka pani, która nam wynajmie pokój.

Weszliśmy po schodkach na górę, pan zapukał i po usłyszeniu komendy do wejścia, weszliśmy.

Szok. Burdel na kółkach, śmieci wszędzie, meble ogólnie podniszczone. Na kanapie siedzi potwornie otyła kobieta z tłustymi siwymi włosami odziana w jakiś pstrokaty namiot. Głaszcze wyliniałego pudla.

Miny zrzedły nam totalnie. Facet wyjaśnił o co chodzi, kobieta powiedziała, że nasz pokój ma osobne wejście, wchodzi się z dołu, oto klucz, proszę iść samemu bo ona nie będzie wstawać.

Zeszliśmy na dół, facet próbuje żartować chociaż nie trafia. Obeszliśmy dom i trafiliśmy na nasze drzwi. Facet posiłował się z kluczem, otworzył, weszliśmy. Schodziło się w dół po schodach do jakiejś piwnicy bez okien. Ciemno. Facet zapalił światło (mała lampka na podłodze przy wejściu - jedyne źródło światła). W pokoju była mała szafka, jaką się zwykle stawia przy łóżku, wypłowiała, podarta kanapa z zapadniętą dziurą w środku i to wszystko. W powietrzu smród pleśni.

Staliśmy bez słowa, nie mogąc ogarnąć co się dzieje. W końcu powiedziałyśmy facetowi, że nasza noga tam nie postanie, tam się nie da mieszkać. Facet się zgodził, wyraźnie zmieszany i zaczął nas przepraszać.

Wróciliśmy do biura, facet zadzwonił do kogoś, następnie oznajmił, że to było jedyne mieszkanie jakim dysponował, wręczył nam mapki miejscowości i kazał szukać pokoju samodzielnie.

Zatkało nas, ale co było robić? Plecaki na plecy i idziemy. Słońce zaczęło już zachodzić ale jeszcze przez dwie godziny pochodziłyśmy, nie mając pojęcia dokąd idziemy. Potem wynajęłyśmy pokój w jakimś motelu.

Rano poszłyśmy do kafejki internetowej i zapytałyśmy właściciela czy nie wie kto ma pokoje do wynajęcia. On miał. :) Zawiózł nas na miejsce, dostałyśmy skromny ale czysty i jasny pokój.

Następnego dnia stawiłyśmy się do pracy, a dwa tygodnie później zostałyśmy wywalone, bo szef ′zamówił′ za dużo studentów na kontrakty i musiał zrobić miejsce nowym przybyłym.

zagranica

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (670)

#29297

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przygody w hotelu. Może nie całkiem piekielnie ale za to dziwnie.

Historia jest z czasów, kiedy pracowałam w hotelu w Stanach jako pokojówka. Codziennie miałam 13 tych samych pokoi, o które bardzo dbałam, bo to w końcu ′moja′ sekcja.
W jednych z nich przebywała, przez bodajże 4 dni, kobiecinka w średnim wieku. Zakładałam że sama, bo tylko ją widziałam na korytarzu. Jej pokój sprzątałam codziennie i na oko były tam rzeczy tylko dla jednej osoby.
Zdziwiłam się więc lekko kiedy pewnego dnia pani zawołała mnie do siebie i powiedziała, że chciałaby mnie przedstawić swojemu tatusiowi, bo jestem taka miła, tak świetnie sprzątam.

Stanęłam w progu pokoju, zasłony zaciągnięte więc półmrok, niewiele widzę. Myślę sobie - gdzie ten tatuś? (K)obieta ruszyła w głąb pokoju cały czas rozpływając się w zachwytach nade mną. Nie ukrywam, było mi miło. Drzwi zamykają się automatycznie, więc podparłam je stopą i czekam uśmiechnięta.
Kobietka wraca po chwili niosąc coś w rękach.

K - Tatusiu, to jest Anyar, nasza miła pokojówka, o której ci opowiadałam. Anyar, to jest mój tatuś.

Wyciągnęła ręce z przedmiotem w moją stronę. Patrzę - średniej wielkości wazonik. O co chodzi?
Po chwili dotarło do mnie - to nie wazonik, to urna z prochami tatusia kobiety. Czas jakby się zatrzymał. Kompletnie zbaraniała, wodziłam oczami od urny do kobiety, która patrzyła na mnie z wyczekującym uśmiechem.

K - Tatuś powiedział mi, że bardzo mu się tutaj podoba, więc może w przyszłym roku też przyjedziemy.

Nie było rady. Trzeba się było zapoznać z prochami tatusia. Nieśmiało wyciągnęłam drżącą rękę, dotknęłam urny i wybąkałam ′Bardzo mi miło′. Następnie najszybciej jak można było pożegnałam się i zjechałam windą na dół, gdzie w pokoju dla pracowników przez bite pół godziny ze zmarszczoną brwią, zastanawiałam się co się przed chwilą stało.

zagranica

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 964 (1060)