Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

azul

Zamieszcza historie od: 28 czerwca 2011 - 16:22
Ostatnio: 1 sierpnia 2011 - 14:00
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1232
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 19
 

#15143

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, zaraz po przekroczeniu magicznej osiemnastki, wpadłam na genialny pomysł, aby zrobić sobie prawo jazdy. Zapisałam się więc na kurs, na którym miałam pecha poznać piekielnego instruktora [I]. Facet był prawdziwą oazą piekielnych sytuacji i mimo, że szybko zmieniłam szkołę jazdy, zdążyłam zostać świadkiem paru jego ciekawych ,,akcji".
Pewnego wyjątkowo gorącego popołudnia instruktor zabrał nas (mnie i jeszcze jednego kursanta, Tomka [T]) do pobliskiego miasta. Prowadził Tomek, ja siedziałam na tylnym siedzeniu - później mieliśmy się zmienić. Krążyliśmy sobie rozgrzanym do czerwoności samochodem (oczywiście bez klimatyzacji) po równie nagrzanej starówce, powoli zaczynając rozumieć, jak się czują kurczaki w piekarniku. Otwarte okna niewiele dawały - na zewnątrz też było taaak gorąąącoo. Jedyną osobą, która nie zwracała uwagi na upał, był instruktor (jako piekielny był pewnie przyzwyczajony do podobnych temperatur). W pewnym momencie zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle przed przejściem dla pieszych. Mieliśmy pecha stanąć w pełnym słońcu, dlatego chcieliśmy ruszyć jak najszybciej. Chcieliśmy... ale nie mogliśmy. Cały czas świeciło czerwone światło, które najwyraźniej nie planowało się zmienić. Po dobrych paru minutach Tomek nie wytrzymał:
[T]: Może coś się zepsuło?
Zero odzewu ze strony instruktora. Piekielny wyciągnął z torby jabłko i wziął wielkiego gryza.
[T]: Może ja bym ruszył?
Piekielny zrobił minę a′la wkurzony Bazyliszek.
[I]: Widzisz, jakie światło?
[T]: Niby czerwone, ale...
[I]: Czerwone, k****, to stój! Prawka nie ma i już k**** pirat...- instruktor kontynuował swój jakże uprzejmy wywód, jednocześnie chrupiąc jabłko.
W tym momencie do chodnika zbliżyła się kobieta, z daleka wyglądająca zupełnie jak Elżbieta II, w eleganckiej sukni i wielgachnym kapeluszu, ciągnąc na smyczy jakieś wyfraczone cudo. Elżbieta zatrzymała się przy chodniku, pozwalając pieskowi wejść na trawnik. I wtedy instruktor skończył jeść jabłko, uważnie obejrzał ogryzka, po czym otworzył swoje okno i po prostu nim rzucił (nie patrząc na chodnik). Ogryzek wzbił się w powietrze, poszybował parę metrów i spadł idealnie na środek kapelusza zaskoczonej Elżbiety. Przez chwilę panowała idealna cisza, wszyscy wielkimi oczami wpatrywaliśmy się w resztki nieszczęsnego jabłka.
[I]:O k*****.
Ciągle mieliśmy czerwone światło. Elżbieta zrzuciła jabłko i ruszyła w stronę naszego auta. Piekielny z nagłą paniką spojrzał na zdezorientowanego Tomka.
[I]:Na co czekasz? Co się gapisz? NO JEDŹ, K*****, JEDŹ!- wrzasnął.
[T]:Czerwone jest...
W odpowiedzi piekielnego nie zdołałam doszukać się żadnego wyrazu, który można uznać za cenzuralny. Tomek ruszył. Niedługo potem oboje zrezygnowaliśmy ze współpracy z naszym uroczym instruktorem. Nie wyglądał na zaskoczonego ;)

Nauka jazdy Cośtam

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 470 (548)

#12852

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat dorabiam sobie udzielając korepetycji z angielskiego.
Zaczęło się od okazyjnej 'przedsprawdzianowej' pomocy znajomym, którzy z kolei zaczęli polecać mnie swoim znajomym itd.
Ostatecznie dorobiłam się w ten sposób niewielkiego stadka uczniów.
Chwilowo mieszkam w małej miejscowości - wiadomo - każdy wie wszystko o pozostałych mieszkańcach, zaś plotki rozchodzą się tu z prędkością światła.
Nie cierpię wszędobylskich plotkar i małomiasteczkowej mentalności, ale w tej sytuacji nawet mi to odpowiada, bo mam opinię dobrej korepetytorki i dzięki temu trafiają do mnie nowi uczniowie.
Teraz właściwa historia:

We wrześniu na korepetycje umówiła się Piekielna.
Właśnie zaczęła liceum, miała olbrzymie zaległości i zapewniała, że bardzo jej zależy na opanowaniu chociażby podstaw tego języka.
Cóż, w jej przypadku na zapewnianiu się skończyło.
Dziewczę najwyraźniej uważało, że słowo ,,korepetytorka" to inna nazwa frajera, odrabiającego za innych ich prace domowe i piszącego im wypracowania.
Kiedy wyjaśniłam jej, że owszem, będę pomagała jej w rozwiązywaniu zadań, ale nie zamierzam dyktować jej odpowiedzi, moja niedoszła uczennica przestała przychodzić na lekcje. W tym momencie muszę wspomnieć, że spotkałyśmy się zaledwie dwa razy. Jej nieobecność nawet mnie ucieszyła, bo nie cierpię pracować z tego typu ludźmi, a na brak chętnych na korki nie narzekałam.

Minęło parę miesięcy, ja zdążyłam zupełnie zapomnieć o Piekielnej, kiedy pewnego majowego dnia wpadła do mnie znajoma [Z], [J] - Ja:
[Z]: To które z Twoich uczniów jest zagrożone?
[J]: (W tym momencie opadła mi szczęka) Zagrożone?
Pracowałam wtedy z kilkorgiem naprawdę zdolnych dzieciaków i nie sądziłam, że któreś może mieć z angielskiego mniej niż czwórkę.
[Z]: Chodzą słuchy, że któraś z dziewczyn bardzo słabo sobie radzi, jej matka jest podobno wściekła.
Przez cały tydzień zażarcie przesłuchiwałam swoich uczniów, jednak ,,winnego" nie znalazłam. Zastanawiałam się również, jakim cudem owa wściekła rodzicielka jeszcze się ze mną nie skontaktowała. Zagadka rozwiązała się kilka dni później, kiedy około 23.00 zadzwonił domofon. Następnego dnia musiałam wcześnie wstać, więc o jedenastej wieczorem spałam jak niemowlę i na dźwięk domofonu zwlekłam się z łóżka z żądzą mordu w oczach. I wtedy rozegrał się następujący dialog:

[P]- Piekielna: O, dzień dobry, pamięta mnie pani? Ja przychodziłam tu we wrześniu...
[J]: Pamiętam. Coś się stało?
[P]: No bo moja mama myśli, że ja cały czas chodzę na te korepetycje.
Po raz kolejny szczęka opadła mi z hukiem. Przez cały rok Piekielna musiała wyłudzić od swojej matki sporą sumę. Ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie, że właśnie teraz postanowiła mnie o tym wspaniałomyślnie poinformować.
[J]: Co w związku z tym?
[P]: Bo jakby mama zadzwoniła, to powie jej pani, że ja dalej chodzę, ok?
[J]: Jesteś zagrożona z angielskiego, prawda?
[P]: Ale ja się uczę...
[J]: Nie jestem Twoją nauczycielką, więc to, czy i jak skutecznie się uczysz, pozostaje wyłącznie Twoją sprawą. Po mieście chodzą plotki, że jedna z moich uczennic jest zagrożona, że nie byłam w stanie niczego jej nauczyć. Tracę uczniów, chociaż nie jest to prawda. Nie rozumiem, dlaczego ja mam być pokrzywdzona przez to, że zachciało Ci się oszukiwać?
Piekielna zwiała. Następnego ranka zadzwoniła jej matka, której wyjaśniłam całą sytuację. Co usłyszałam w słuchawce? - No to było mi powiedzieć, że córka nie przychodzi.

Pomijam fakt, że wcześniej nie miałam nawet jej numeru, zaś ona sama nie raczyła się ze mną skontaktować przez cały rok szkolny. Oczywiście na 'przepraszam' nie miałam co liczyć.

Moja korepetytornia :)

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (756)

1