Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bazienka

Zamieszcza historie od: 20 sierpnia 2011 - 17:54
Ostatnio: 3 lutego 2024 - 8:24
Gadu-gadu: 5477672
O sobie:

bazia, kotka (łac. amentum, ang. catkin) – odmiana kłosa lub grona, typ kwiatostanu, w którym pojedyncze kwiaty osadzone są na osi pędu bez szypułek lub z krótkimi szypułkami. Kotki mają przeważnie wiotką, zwieszająca się oś główną

  • Historii na głównej: 96 z 140
  • Punktów za historie: 28543
  • Komentarzy: 10980
  • Punktów za komentarze: 33147
 

#23938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwanie przykre.
Dojechaliśmy na miejsce, niestety nie było już co "zbierać". Pan, lat 35 (młody człowiek... chorował na raka) mimo próby reanimacji nie drgnął nawet. Wokół nas biegały dwie córeczki i załamana żona.
Kolega starał się zapanował nad rozpaczą żony, a ja zszedłem wezwać zespół z lekarzem (wbrew powszechnej opinii, my nie możemy stwierdzić zgonu).

Wróciłem na górę, zbierałem sprzęt (kolega podawał leki uspokajające, bo pani zaczęła wpadać w panikę) do plecaka i nagle słychać otwieranie drzwi. W pierwszej chwili pomyślałem, że już przyjechali (co by było dziwne, bo minęły jakieś 4 minuty, a przecież na sygnale nie jechali), a lekarzom zdarza się wchodzić do pomieszczenia bez pukania (uwierzcie, mam za sobą kilka lat wspólnej pracy z naszymi doktorkami ;)). Jednak za chwilę zza drzwi od pokoju wyłoniła się... sąsiadka.

S-Cooo? Tu przyjechało pogotowie?

Spojrzałem na żonę pacjenta i po jej minie zorientowałem się, że to nie jest specjalnie mile widziany gość, zwłaszcza w takiej chwili.

J-Może by pani wyszła? Proszę. Niech rodzina zostanie sama.
S-Ale ja tylko przyszłam zobaczyć. Pogotowie przyjechało!
J-Naprawdę? - Zerknąłem na swój mundur. - Nie wiedziałem. Mam nadzieję, że nie zastawiłem im podjazdu?
S-No co? Przyszłam zobaczyć!
J-To naprawdę nie jest film i prosiłbym żeby pani wyszła.

Starałem się lekko popychać panią w kierunku drzwi, ta jednak chwyciła się framugi i się gapi... "Gapienie się" - czyli coś, co w pogotowiu kochamy po prostu. Szkoda, że nie wyskoczyła z aparatem albo kamerą (choć wyglądała na taką, która chętnie by to zrobiła, gdyby akurat miała pod ręką)... Kolega wstał i przykrył twarz denata, aby zminimalizować ilość "ciekawych rzeczy do pooglądania"... Sąsiadka jednak nie dawała za wygraną. Przeszła do ataku.

S-Długo się męczył. Ehhh tam, zdarza się i tak. Każdy umiera. - I pełno komentarzy w ten deseń.
Żona pacjenta nie wytrzymała i krzyknęła przez łzy:
Ż-Wynoś się stąd! Po prostu się wynoś!

I teraz komentarz sąsiadki, po którym zbierałem szczękę z podłogi:

S-W końcu zdechł. Nie będzie mnie pogotowie wyć w nocy do tego zdechlaka!

I poszła. Profilaktycznie zamknąłem drzwi na zamek, jakby chciała wrócić czy coś...

Pogotowie ;)

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2964 (3016)

#69117

przez ~corkapiekla ·
| Do ulubionych
Duża stacja benzynowa niedaleko miasta wojewódzkiego.

Wchodzi elegancka i zadbana pani koło 50-tki z dorosłą córką. Kobieta idzie do kasy, płaci za paliwo i pyta "Gdzie są mentosy?". Sprzedawca - młody chłopak - bardzo grzecznie wskazuje ręką regał stojący przed kasą. Pani nie spojrzała nawet w stronę regału i mówi "Proszę mi podać". Sprzedawca na to, że są w tym miejscu (znów wskazuje ręką), wystarczy sięgnąć (on, żeby je podać musiałby wyjść zza lady, okrążyć regał, więc trochę roboty by miał, a kobieta naprawdę miała je na wyciągnięcie ręki).

Na to kobieta, zamiast po prostu wziąć dropsy zaczęła się wydzierać, że sprzedawca jest niekulturalny i nie wypełnia swoich obowiązków i przyzwoitość wymaga pomóc starszej pani [sic!]. W tym momencie córka, czerwona od żeber po cebulki włosów podchodzi do półki, bierze te nieszczęsne mentosy, kładzie na ladzie i wychodzi.

Czy sytuacja była piekielna? Dla mnie na pewno. Ponieważ w tej historii jestem córką...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 981 (1021)

#39370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim mieście mieszka małżeństwo. Obydwoje mają upośledzenie umysłowe. Nie są w stanie pracować zarobkowo, nie są w stanie załatwić ważniejszych spraw. MOPS ich żywi, ubiera, płaci za nich rachunki i załatwia ważne sprawy.

Owe małżeństwo jest za to dobre w jednej rzeczy. W płodzeniu dzieci. Lubią seks, a skuteczne stosowanie antykoncepcji wykracza poza ich możliwości intelektualne. Mają więc już kilkoro dzieci, wszystkie bez wyjątku z upośledzeniem umysłowym. Ponieważ rodzice nie są w stanie się nimi zająć, dzieci zaraz po porodzie oddawane są do domów dziecka i rodzin zastępczych.

W czym piekielność? Otóż w tym, że u tych ludzi nie można zgodnie z polskim prawem dokonać podwiązania jajowodów czy nasieniowodów, nawet za ich zgodą, bo dla "humanistów" pachnie to eugeniką. Będą więc bezkrytycznie sprowadzać na świat upośledzone umysłowo dzieci, którymi sami nie będą w stanie się opiekować.

duże miasto

Skomentuj (132) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1360 (1526)

#68039

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu musiałem zarejestrować się do dentysty. Wściekłem się przy tym nielekko i muszę przyznać że piekielności sporo było po mojej stronie. Dlaczego?

Wchodzę z samego rana na stronę swojej przychodni, wybieram numer i dzwonię do rejestracji. Godziny rejestracji, co wyraźnie zaznaczone, to 7-14. Wykonuję połączenia co 10-15 minut, zero odzewu. No cóż, trzeba się więc wybrać osobiście.
Przybywam punkt 12 do przychodni. Ludzi zero. Panie za ladą popijają kawkę śmiejąc się w najlepsze. No nic, podejmę ostatnią próbę, może telefon im padł. Biorę telefon w dłoń, wybieram numer i dzwonię. Urządzenie za ladą odzywa się natychmiast, reakcja pań zerowa. Czyli pora wkroczyć do akcji.
Podchodzę do lady, z telefonem przy uchu, aparat za ladą nadal wyje jak opętany.
[J]- Ja [PR]- Pani z Rejestracji.

[J]- Proszę odebrać telefon.
[PR]- (patrzy na mnie ze szczerym zdumieniem) CO PROSZĘ?
[J]- Nie, to ja proszę. O podniesienie słuchawki.
Pani niechętnie podnosi słuchawkę i przykłada ją do ucha.
[J]- A teraz mnie pani bardzo wyraźnie posłucha. W czasie gdy panie się opier***ały za ladą, ja dzwoniłem jak poje***y aby się zarejestrować do dentysty. Przez pań lenistwo, musiałem tłuc się przez pół miasta aby zrobić to, co powinienem móc zrobić siedząc w domu i robiąc to, co panie robią teraz, czyli opie**alając się w najlepsze. Powinienem w tej chwili udać się do dyrekcji tego przybytku i zapytać co się tu do cholery dzieje. Ale to za chwilę. Teraz zrobimy tak: Proszę mi znaleźć termin do dentysty.
[PR]- Na kiedy?
[J]- Na wczoraj.
[PR]- (cała spocona, sapiąc jak parowóz szpera w systemie) Za tydzień najbliższy termin.
[J]- To ja poproszę na jutro.
[PR]- Ale najbliższy termin...
[J]- Powiem wprost. W nosie to mam, tak jak pani, przez pół dnia miała w nosie mnie. Proszę mnie zarejestrować na jutro do dentysty.
Chwilę szpera w systemie, alleluja! Nagle znalazł się termin, dzień następny, 9 rano. Pani zbiera dane, wrzuca do systemu i po robocie.
[J]- Widzi pani? Trudno było? I pomyśleć że byłoby o wiele szybciej i przyjemniej gdyby tylko podniosła pani tę cholerną słuchawkę. To wcale nie jest takie trudne. Do widzenia.
[PR]- Do widzenia.

Wiem że ujawniłem sporą dawkę wrodzonej piekielności, ale od czego one do cholery są za tą ladą?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 845 (933)

#67237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka sytuacja sprzed 3 lat.
Jadę z córką (lat 3) tramwajem, sporo ludzi, na szczęście jedno miejsce było wolne. Posadziłam córkę, a sama nad nią stałam (nie lubię jej trzymać na kolanach).

Przejechałyśmy dwa lub trzy przystanki i wtedy wchodzi ona. Kobieta ok. 50-tki, dziarskim krokiem zmierza w naszą stronę.
Podchodzi do mnie, bez żadnego przepraszam czy czegokolwiek i tak rzecze: "Zabierz dziecko, bo ona nie płaci za bilet, więc ma mnie puścić. Jej się nie należy siedzenie". W tym momencie mogłabym zrobić wielkie oczy, ale że jestem wychowana jak jestem, to wzięłam córkę na ręce, siadłam na tym siedzeniu, młoda na kolanach i też coś rzekłam "ja za bilet płacę, mam nadzieję, że teraz Pani lepiej".

Pani oczywiście była pewna, że miejsce się zwalnia dla niej, więc już ruszała je zająć, a tu taki zonk. Zła ja.

komunikacja_miejska

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1061 (1149)

#66502

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, kto tu był piekielny, bo może i ja trochę sobie na to określenie zasłużyłam. Jednak do tej pory gdy o tym pomyślę chce mi się śmiać z komizmu sytuacji.

Dzień wczorajszy. Siedząc w pracy wylałam na spodnie podczas drugiego śniadania kefir. Cała klejąca, walczyłam z nimi wodą, gąbką, płynami, lekko przeschły, no ale cóż, wielka plama została. Z racji wykonywanego zawodu nie mogłam sobie pozwolić na taki wygląd. Szybka decyzja --> skoro nie mam spodni na zmianę, biegnę na chwilę do sklepu jakiegokolwiek i coś kupię. Zawijam się w płaszcz ciesząc się, że zasłania niekorzystne miejsca i pędzę, gdzie najbliżej. Łapię w biegu dwie pary spodni (te same, ale w innym rozmiarze) i szukam przebieralni.

Sklep duży, ciąg około 10 przebieralni, wszystkie zajęte, przechadzam się wzdłuż, ale widzę, że na końcu jedna zasłona odsunięta, masa rzeczy wala się po podłodze, haczyki na ściance uginają się pod nieodłożonymi rzeczami. Ehh, ludzie mają po wyjściu z przebieralni takie wieszaki, na które odkładają rzeczy które ich nie interesują/pasują (niepotrzebne skreślić). Jednak nie każdy ma taką kulturę, żeby chociaż w taki sposób ułatwić pracę i obsłudze, i korzystanie innym klientom. Nie musimy przecież każdej rzeczy odkładać na miejsce. Cóż, nie mam czasu, więc wchodzę. Ściągam torebkę, odwijam się z płaszcza, zrzucam buty, spodnie. Jestem już w połowie wciskania się w nową parę, kiedy nagle zasłona się rozsuwa na oścież z moim tyłkiem na wierzchu świecącym na pół sklepu. W rolach głównych [J]a i [P]iekielna baba koło 50:

P: Nie widzisz, że zajęte?
J: Nie, nikogo nie było w przebieralni od dłuższego czasu, zdążyłam się rozebrać (ciągnąc za zasłonę, żeby uchronić wszystkich od widoku moich pośladków)
P: Rzeczy tu zostawiłam, to chyba jasne że zajęte.
J: Proszę Pani, nie ma tu Pani prywatnych rzeczy, są tylko ze sklepu. A że u wielu klientów kultura osobista siada, to wywnioskowałam, że ktoś je tu zostawił z czystego lenistwa. Nikt nie mówił, że ta przebieralnia ma na Panią czekać.
P: Ale ona jest MOJA! Ja ją sobie tak zostawiłam i poszłam po inne rozmiary, to chyba oczywiste, że ona jest MOJA, wynoś się!
J: Proszę Pani, proszę stąd wyjść, nie będę tak stała, poza tym wyraźnie pisze, ze do przebieralni wnosimy 5 rzeczy, a nie połowę sklepu.

Wyszarpałam zasłonę, wciągam spodnie dalej i przeglądam się w lustrze.

P (stojąca za kotarą): Długo tam jeszcze będziesz? Masz mi ją zaraz zwolnić.
J: Wyjdę jak skończę wybierać.
Zasłona znowu się rozsunęła, a ja znów w połowie drogi ściągania spodni.
P: To ja biorę swoje rzeczy do mierzenia!
I ściąga z wieszaków wszystko co tam jest, łącznie z moją drugą para spodni w innym rozmiarze.
J: Hallo, to moje! Wzięłam je do przymierzenia.
P: I co z tego? Mi się one też podobają i CHCĘ JE! Też szukałam TEGO rozmiaru!

Kobieta jak szafa trzydrzwiowa, rozmiar spodni S i ciągniemy, ja z jednej, ona z drugiej. No cóż poddałam się, spodnie puściłam, babsztyl z niemałą siłą ciągnął, więc zachwiał się, zakręcił i bęc na podłogę. Stoję tak nadal z nie do końca ściągniętymi spodniami i patrzę na nią. Zerwała się i zaczyna zbierać na czworaka niemal porozrzucane przez siebie w przebieralni rzeczy na podłodze, razem z moimi starymi spodniami.

J: To są moje rzeczy.
P: A jak mi to gówniaro udowodnisz?
J: Nie mają metki...
P: Złodziejka! ZŁODZIEJKA! Metki urywa i chce spodnie ukraść! - drze się na pół sklepu.
J: Proszę panią, to są moje prywatne rzeczy, noszą normalne ślady użytkowania, nawet są poplamione...
P: Złodziejka i brudaska! ZŁODZIEJKA I BRUDASKA - kontynuuje.
J: ZAMKNIJ SIĘ GŁUPIA BABO! - wzięłam resztę "jej" rzeczy z przebieralni, wcisnęłam jej w ręce, zasłoniłam kotarę, przebrałam się już o dziwo na spokojnie. Wychodzę - a za kotarą na podłodze elegancka sterta ubrań, które najwyraźniej rzuciła jak stała. Podchodzę już na spokojnie do kasy i chcę zapłacić.

J: Przepraszam, nie widziała Pani co się działo w przebieralni? Słychać było na pół sklepu, dlaczego nikt nie zareagował?
Ekspedientka: Oj sama Pani rozumie, wolałyśmy się nie wtrącać.
J: Nie wtrącać? No to teraz ma pani zniszczone i brudne rzeczy na podłodze, już nie mówiąc o tym, że cała ochrona, personel i połowa klientów oglądała mój tyłek.

Co za ludzie! Ani pracownicy, ani klienci, nikt nie zareagował. Cóż, dobre przedstawienie :)

sklepy

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (692)

#66492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poszłam dziś na zakupy do pewnego dyskontu spożywczego. Zapakowany wózek pchałam powoli w stronę kasy przed którą ustawiła się spora kolejka. Pani kasjerka widząc pokaźny ogonek zadzwoniła po koleżankę. Ja, widząc to, udałam się pod wywołaną kasę i zajęłam się wypakowywaniem zakupów. Nagle za moimi plecami pojawił się Pan emeryt i krzyczy:

- Proszę mnie przepuścić, jestem starszy należy mi się pierwszeństwo.
Odwracam się, pokazuję mojej pokaźnej wielkości brzuch ciążowy i odpowiadam z uśmiechem:
- Jak widać ja też jestem uprzywilejowana.
Na to Pan się zrobił czerwony i począł syczeć przez zęby:
- Ciąża to nie choroba, przepuść mnie.
Smarkulą już nie jestem od dawna, nie pozwolę się traktować lekceważąco, wiec odpowiedziałam:
- Starość też nie.
Pan się zapowietrzył, ale już nie odezwał :)

Nie wymagam specjalnego traktowania z tego powodu, że jestem w ciąży.
W autobusie gdy jest tłok stoję, nie pcham się bez kolejki, ogólnie ze swojego stanu nie robię wielkiego halo. Jednak w tej sytuacji facet wyprowadził mnie z równowagi.

sklepy

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (785)

#65990

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z cyklu "piekielna ostatecznie byłam ja, ale to ona zaczęła!". Jeśli ktoś kojarzy moje historie, to domyśla się, że dzieci nie lubię. Jednak nie jestem taka całkiem aspołeczna, osoby starsze raczej z miejsca budzą moją sympatię i muszą się natrudzić, żeby mnie zirytować. Pewnej pani się jednak udało...

Supermarket. W supermarkecie kolejka. W kolejce ja, za mną staruszka, może nie taka, co to zaraz ma umrzeć, bo całkiem dziarska się wydawała, ale myślę, że 70-tkę miała. Ja tulę piramidę zakupów do siebie, bo w sklepie tłum i nie chciało mi się czekać na koszyk, staruszka koszyk ma.

Dochodzę do końca taśmy, planuję zrzucać powoli z siebie to całe tałatajstwo, co ma mnie wyżywić przez następne dni, ale niedoczekanie moje... Staruszka myk na to metalowe zakończenie wykłada mozzarellę, jajka i ze 3 pomidorki. Nie uśmiecha mi się to, ale w końcu staruszka = moja sympatia, poza tym tłumaczę sobie, że może gorzej się czuje, niż wygląda, ciężko jej było, a ja nie umrę. Taśma przejechała kawałek, ja zwaliłam z siebie górę żarcia, staruszka zepchnęła swoje zakupy z tego tego metalowego (kij wie, jak to nazwać) na taśmę.

Stoję sobie grzecznie, coś mnie popycha. Nadal pełna ciepłych uczuć dla "babci" nic nie mówię, jednak COŚ zaczyna mnie popychać coraz bardziej hm... systematycznie? Generalnie staruszka zaczęła po prostu przesuwać się ruchem jednostajnie prostoliniowym do przodu, nie zwracając uwagi na przeszkody, tj. na mnie i klienta przede mną. Jak mały lodołamacz dosłownie. Odwróciłam się grzecznie (resztki sympatii cały czas się tliły) i poprosiłam panią, żeby uważała. Zamiast uśmiechu i jakichś przeprosin otrzymałam wykład. Wykład o tym, że ona się spieszy, że czemu jej nie ustąpiłam, że jestem młoda i powinnam starszym ustąpić, że...

Szczerze mówiąc, trochę mnie zatkało, bo a) nie prosiła o przepuszczenie, b) miałam sporo zakupów, ale jak na trzymanie ich w rękach, to przecież nie był pełny wózek. Nie bardzo wiedząc, co robić, odwróciłam się po prostu od pani i czekałam na swoją kolej. Pani nie przestawała ani złorzeczyć, ani pchać się na mnie, byłam pod sporym wrażeniem jej uporu. Generalnie kazanie nadal dotyczyło okropnej młodzieży, której reprezentatywną jednostką się stałam, nawet dość zabawne.

Nic to, zaraz koniec, moje zakupy dotarły do kasy, tuż za nimi zakupy staruszki, kasjerka kasuje, ja szukam portfela, babcia psioczy. Podnoszę wzrok, uśmiecham się pod nosem, płacę. Staruszkę nagle oświeciło i z krzykiem, że kasjerka skasowała też jej pomidorki, jej mozzarellę i jej jajka. I co to ma być, i oddać. Kasjerka z zakłopotaniem patrzy na mnie, wyciąga niepewnie ręce po jajka, żeby anulować, ale byłam szybsza.
- Ja zapłaciłam, teraz już moje.
Wrzuciłam wszystko do torby i odmaszerowałam. Nie widziałam tylko, czy staruszka wróciła do sklepu i ponownie odstała swoje w kolejce, czy zrezygnowała z zakupów.

PS. Jajecznica z mozzarellą i pomidorkami - polecam. :D

sklepy

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 774 (906)

#64082

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historię a propos Dnia Babci sprzedał mi kolega prawnik.

Parę lat temu, do ich kancelarii zawitała damulka z tych "ąę-ęą".
Poszło o spadek po starszej pani, która umarła na raka, wcześniej zostawiając testament.
Testament zapisywał jej mieszkanie jednej z córek (miała 3 córki, z czego jedna to powyższa damulka, druga także mająca węża w kieszeni, a trzecia to ta, która dostała mieszkanie, bo miała synka-ulubionego wnuka starszej pani), pozostałym dwóm figę z makiem.

Początkowo, obie siostrzyczki za wszelką cenę starały się pozbawić mieszkania trzecią z dzieckiem, podważając testament, co im się powiodło.
Ale bestia nie przeżyje obok bestii. Same zaczęły się żreć między sobą o mieszkanie i konto starszej pani.
Kiedy wreszcie klientka mojego kolegi wygrała, pozostało gorzkie rozczarowanie.
Starsza pani przewidziała, że z rakiem nie wygra. Zaciągnęła więc kredyt odnawialny i wraz ze swoimi oszczędnościami, całą kwotę wsadziła na polisę dla swojego wnuka (mały jak podrośnie, dostanie całkiem niezłą sumkę).
Ograbiona z mieszkania córka wiedziała o polisie, ale nie o długu.

Tak oto najzachłanniejszej pozostało do zapłaty ćwierć miliona złotych (250 000PLN), do której to kwoty kredyt zdążył urosnąć. Kolega za wszelką cenę starał się powstrzymać od śmiechu, gdy wręczał jej rachunek za swe usługi.
Chytry dwa razy traci, a starsza pani odwaliła numer stulecia.

trollująca babcia

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 753 (815)

#63187

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dawna przeglądam piekielnych, ale dopiero sytuacja sprzed kilku dni skłoniła mnie do założenia konta. Otóż jestem konsultantem w jednej z telefonii komórkowych (praca w salonie).

Wchodzi ONA - klientka ok 60, umalowana jak różowa nastolatka, z brudem za paznokciami i lata od jednej ściany z telefonami do drugiej jak perszing. Już wiedziałem że będzie piekło, bo kolega podpisywał przy mnie umowę z tą kobietą jakiś rok temu, przez co zapadła mi w pamięć (temat na inną historię).

JA: Dzień dobry, czy mogę w czymś doradzić?
K: Tak, szukam dobrego telefonu.

I ładuje mi się za biurko. Jak ja tego nie lubię... dla klienta jest miejsce po drugiej stronie biurka. w każdej sieci komórkowej, banku itp. tak samo. Klient z jednej, a pracownik z drugiej strony. Więc stanowczo jak to w takich przypadkach, wskazuję jej miejsce i proszę aby usiadła.

K: Ale ja tu postoję.
JA: Niestety tu nie wolno. Obowiązują mnie procedury zabraniające wpuszczania osób trzecich na tą stronę.
(Generalnie każdy rozumie i staje na miejscu wskazanym)
K: Ale ja jestem druga, a nie trzecia.
JA: Ale nie jest pani pracownikiem i nie może mi pani zaglądać w monitor.
K: Ale pan będzie mi mówił ofertę. To ja chcę to widzieć!
JA: Przedstawię pani ofertę na ulotce i pokażę telefony na biurku.
K: Ale pan wejdzie na mnie w komputerze, to ja chcę widzieć co tam o mnie piszą.
JA: Niestety obowiązuje mnie ochrona danych osobowych i nie może pani zaglądać.
K: Ale to są moje dane!
JA: Podczas sprawdzania pani ofert mogą mi się wyświetlać też dane innych klientów, a pani nie może tego widzieć.

Kobieta ze spuszczoną głową zajęła swoje miejsce. Lekko rozkojarzony poprosiłem o numer telefonu aby się dostać na jej konto w celu sprawdzenia oferty.

K: Nie podam.
JA: Więc nie będę mógł sprawdzić oferty na przedłużenie.
K: Ale ja nie chcę żeby pan znał mój numer.
JA: Muszę go znać, żeby przedstawić pani propozycje.
K: No dobra, 666 xxx xxx.
JA: 666 xxx xxx (zawsze powtarzam żeby mieć pewność, że dobrze wklepałem).
K: Po co pan mi mówi? Ja znam swój numer.
JA: Powtarzam, żeby mieć pewność czy dobrze zapisałem.
K: To niech pan w myślach powtarza. Ja nie mam czasu głupot słuchać!
JA: ...Eee.. Dobrze, pani imię i nazwisko (dalsza procedura weryfikacji).
K: Nie podam. Niech pan mi powie co się panu wyświetliło.

Wszystko mi opadło...

JA: Obowiązuje mnie ochrona danych osobowych. Nie mogę Pani udzielać takich informacji. Pani musi się przedstawić, ja to weryfikuję i przedstawiam ofertę.
K: Ale pan mi się nie przedstawił!
JA: Nie mam takiego obowiązku. Posiadam dwa identyfikatory z imieniem i nazwiskiem. W tym jeden ze stanowiskiem i zdjęciem.
K: Proszę zawołać szefa!
JA: ("KIEROWNIK") Słucham?
K: Z szefem poproszę! On mnie zna.
JA: Ja jestem tutaj kierownikiem (jednocześnie właścicielem salonu). Nie mam przełożonych.
K: Więc złoże skargę na pana na pana.
JA: ...Eee... więc najpierw oferta czy skarga?
K: Nazywam się Piekielna. Telefon chcę.
JA: Czy ma pani na myśli jakiś konkretny model?
K: Taki co pan ma. (Samsung Galaxy S5 leży na biurku) A o imię pan nie pyta?
JA: Nie.
K: Ale ja chcę wiedzieć.
JA: Nie zna pani swojego imienia?
K: Znam, ale chce zobaczyć czy pan zna.
JA: Nie muszę znać. W pani abonamencie 49,99 bez limitu rozmów, sms-ów i mmms-ów do wszystkich sieci krajowych komórkowych i stacjonarnych oraz limitem 250 MB danych, telefon kosztuje 1299 zł przy umowie na 2 lata.
K: Pan jest chory. Ja stała klientka tyle nie zapłacę za zwykły telefon.
JA: To jest jeden z najlepszych smartfonów na rynku.
K: Nie wierzę, skoro zwykłego sprzedawcę stać. Musi być najtańszy, a pan chce mnie oszukać.

I wyszła.

usługi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 779 (865)