Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bazienka

Zamieszcza historie od: 20 sierpnia 2011 - 17:54
Ostatnio: 3 lutego 2024 - 8:24
Gadu-gadu: 5477672
O sobie:

bazia, kotka (łac. amentum, ang. catkin) – odmiana kłosa lub grona, typ kwiatostanu, w którym pojedyncze kwiaty osadzone są na osi pędu bez szypułek lub z krótkimi szypułkami. Kotki mają przeważnie wiotką, zwieszająca się oś główną

  • Historii na głównej: 96 z 140
  • Punktów za historie: 28547
  • Komentarzy: 10978
  • Punktów za komentarze: 33166
 

#62328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmujesz od kogoś mieszkanie - płacisz rachunki, utrzymujesz czystość, nie demolujesz chaty - jest ok.

A jak nie płacisz to, zgodnie z umową, dostajesz wypowiedzenie i wypad. Nie, żeby dług przepadał - i tak trzeba będzie uregulować zaległości, oczywista oczywistość. Zrozumiałe jest też, że czasem noga się poślizgnie, w życiu nie idzie, różnie jest. Strata pracy, wielkie, nieoczekiwane wydatki, wiadomo. Jak jesteś uczciwy to i dogadać się można co do spłaty. I jak jesteś uczciwy to temat załatwisz po ludzku i bez marudzenia.

A jak uczciwy nie jesteś, to co robisz? A na przykład, po 4 miesiącach wielkich kłótni z właścicielem lokalu (mimo ewidentnego nawalenia jeszcze trzeba naubliżać, a co), łaskawie zgodzić się wynieść, dogadać termin zdania kluczy i mieszkania, i dzień przed planowanym spotkaniem cichaczem się wynieść.

Należy jeszcze zostawić odkręconą wodę w kuchni i łazience. Światła nie udało się zostawić włączonego, bo parę dni wcześniej licznik został zdjęty...

A klucze? Raczej właścicielowi nie będą potrzebne, zwłaszcza że wkładki zostały zmienione. Dopiero po wyłamaniu zamków, dwa dni później, sąsiadka coś wspomniała, że "tamci" wrzucali jakieś klucze do kratki ściekowej przy bloku.

Racja. Faktycznie, znalazły się.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 662 (698)

#61999

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Ach, sąsiedzi. Prawie jak rodzina.

Jakiś czas temu trafiła się nam okazja wynajęcia po taniości mieszkanka w dość "eleganckiej" dzielnicy miasta.

Właścicielką jest Polka mieszkająca na stałe za zachodnią granicą, potrzebująca kogoś, kto miałby się opiekować jej mieszkaniem, kiedy postanowi wrócić tu na stare lata.

Obejrzenie i podpisanie umowy jeszcze tego samego dnia, bo samolot nie poczeka. Mieszkanie - bomba. Wyremontowane, estetyczne, prawie nowy sprzęt.

Pierwszy zgrzyt wystąpił już pierwszego wieczoru po przeprowadzce: chłopak kończył przenosić ostatnie, najcięższe rzeczy, więc żeby bezużytecznie nie siedzieć, zaczęłam odkurzać przedpokój, gdzie nanosiliśmy najwięcej piachu.

Przez dosłownie kilka minut odkurzałam, gdy ktoś zaczął walić do drzwi.

Na progu stał facet, około trzydziestki, i jak nie zacznie się drzeć! Że jego dzieci już śpią! A w ogóle kim jesteśmy, skąd jesteśmy, co my sobie wyobrażamy, robiąc taki rumor!

Gdy pierwszy szok nam minął, chłopak na spokojnie starał się powiedzieć, że przecież jest środek tygodnia, godzina szósta po południu, ale okej, jeśli przeszkadzamy, to nie ma o co drzeć kotów.

Krzykacz pomendził jeszcze, ale poszedł.

Osobiście taka ugodowa nie jestem, jeśli mi ktoś tak pod drzwiami wywrzaskuje, ale już niech te dzieci śpią, odkurzanie przełożyłam na dzień następny.

Następnego dnia zabrałam się do przerwanej pracy, chłopak był już w biurze. I po kilku minutach odkurzania powtórka z rozrywki. Walenie w drzwi.

Wściekłam się już, bo godzina jedenasta, co ten [b]ałwan znów chce.

[J]: Pan normalny jest? O co panu chodzi?
[B]: Mówiłem, że cicho ma być! Ja dzieci mam!
[J]: Jest JEDENASTA, dzieci pan kładzie? Tym waleniem pan je świetnie uśpi, mam w ogóle nie sprzątać? Daj mi spokój, człowieku.
[B]: Ja zadzwonię do administratora! Odechce ci się! Dzieci mi obudziłaś!
(uch, to przeszliśmy na ty?)

Taka pyskówka trwała jeszcze parę minut, bo bałwan ewidentnie nie chciał skończył i trzymał jedną ręką drzwi. Zdenerwowana jak nigdy, trzasnęłam w końcu drzwiami, zamknęłam zamek i odkurzałam dalej.

W ciągu paru następnych dni, wychodząc do pracy czy z pracy trafialiśmy na coraz różniejsze niespodzianki. Krzyczenie do nas z okien, gdy przechodziliśmy, zaczepianie na schodach, papierki na wycieraczce, bardzo głośna muzyka puszczana po południu, kiedy pajac wypatrzył, o której wracamy do domu (ale wyłączana przed osiemnastą), rzuca nam jakieś stosy ulotek pod drzwi i do skrzynki (tylko my mamy ulotki, ogólnie jest zakaz wnoszenia materiałów reklamowych). Zadzwoniłam do zarządcy budynku, ale usłyszałam tylko, że nie robi nic sprzecznego z regulaminem.

Facet wciąż nas nagabywał, gdy spotkaliśmy się gdzieś na klatce, nie omieszkał powrzeszczeć.
Monitoring jest tylko zewnętrzny, na parkingu i przed wejściem, nie mamy dowodów.

Niestety, historia kończy się bez happy endu, w mieszkaniu mieszkamy nadal, a pajac nadal nam uprzykrza życie.
Jeśli ktoś na pomysł na to, jak się upierdliwca pozbyć, chętnie poczytam.

dom

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (651)

#61969

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie zepsułem komuś wieczór.

Dzwoni nieznany numer - 519 900 132. Nieodebrane, szybkie sprawdzenie na Google. Wyniki od razu wskazują na firmę zajmującą się wciskaniem abonentom Orange "nowych lepszych umów". Po chwili numer dzwoni drugi raz. No to jedziemy...

- Tak, słucham?
- Dzień dobry, nazywam się Taka Owaka, dzwonię z biura Orange. Czy rozmawiam z właścicielem tego telefonu?
- Owszem.
- Dobrze, chciałam więc powiedzieć, że rozmowa jest nagrywana dla pana bezpieczeństwa.
- Zgadza się, jest.
- (chwila konsternacji) Dzwonię, gdyż ma pan u nas numer na kartę...
- Nie, proszę pani, nie na kartę.
- Dobrze więc, nie na kartę, dzwonię by panu zaproponować nową umowę...
- Gdyby dzwoniła pani rzeczywiście z firmy Orange, wiedziałaby pani, że nie jest to numer na kartę, lecz na umowę stałą. Również wiedziałaby pani, że umowa została niedawno przedłużona na okres kolejnych dwóch lat. Jak również nie tylko poinformowałaby mnie pani, że rozmowa jest nagrywana, ale również zapytała, czy wyrażam na to zgodę. Cóż, pani poinformowała mnie, a ja poinformowałem panią, gdyż również nagrywam tą rozmowę. Spodziewałem się, że zadzwonią państwo ponownie, numer sprawdziłem i wiem, że dzwoni pani nie z Orange, ale z biura pośrednictwa działającego na własną rękę. Nie wiem skąd mają państwo ten numer, ale uprzejmie proszę o jego usunięcie z państwa bazy...
- Nie możemy usunąć tego numeru!
- No to poproszę mniej uprzejmie i przypomnę, że rozmowa jest nagrywana, z obu stron, a numer nie tylko mogą, ale i muszą państwo w świetle obowiązującego prawa usunąć na moje żądanie, gdyż mam prawo do wglądu, modyfikacji i usunięcia moich danych z każdej niepaństwowej bazy danych. Jako, że rozmowa jest nagrywana tak przez państwa jak i przeze mnie, deklarację tą muszą państwo uznać za wiążącą. Niedostosowanie się i ponowne wykorzystanie tego numeru celem nawiązania połączenia, uznane zostanie za nękanie i zgłoszone na policję oraz do Generalnego Inspektoratu Danych Osobowych, zaś posiadane przeze mnie nagranie zostanie przedstawione jako dowód w sprawie, wraz z rejestrem połączeń przychodzących. Dodam do tego również zarzut próby oszustwa poprzez podawanie się za pracownika firmy Orange. Raz jeszcze więc: żądam usunięcia moich danych z państwa bazy w trybie natychmiastowym. Rozumiem, że może pani potwierdzić przyjęcie takiej dyspozycji?
- Tak... mogę...
- Proszę więc o jasne potwierdzenie przyjęcia dyspozycji.
- Potwierdzam...
- Nie nie, nie tak. "Potwierdzam przyjęcie dyspozycji usunięcia pana danych osobowych z bazy danych naszej firmy w trybie natychmiastowym, nie później niż w ciągu 24 godzin od momentu przyjęcia dyspozycji." Proszę powtórzyć.
- Potwierdzam przyjęcie dyspozycji... usunięcia pana danych osobowych z bazy danych naszej firmy w trybie natychmiastowym... nie później niż w ciągu... 24 godzin od momentu przyjęcia dyspozycji...
- Bardzo dziękuję za telefon i miłą rozmowę. Spokojnego wieczoru.

*BEEP BEEP BEEP*

call_center orange

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 830 (990)
odrzucony

#58616

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Widziałam już wiele i słyszałam wiele. Dziś jednak przekonałam się, że nie widziałam i nie słyszałam jeszcze wszystkiego.

Byłam dziś u koleżanki w odwiedzinach. Mieszka ona z dwoma dziewczynami. Jedna była w pracy, do drugiej przyszedł chłopak. My zrobiłyśmy sobie herbatkę i poszłyśmy do pokoju koleżanki pogadać na spokojnie. Oni robili obiad.
Odgłosy czułego całowania olałyśmy. Kiedy ucichły poszłyśmy do kuchni zrobić sobie kanapki, czy coś innego do wszamania. Co zastałyśmy? Naszych bohaterów na stole kuchennym w samym środku "akcji". Ja karpik, przepraszam i wycofuję się. Oni, jak gdyby to była najnormalniejsza sytuacja mówią, żebyśmy sobie nie przeszkadzały... Co też koleżanka czyni - zaczyna szykować jedzonko na sąsiednim blacie... W tym momencie wymiękłam. Wyszłam.

Brak mi słów na jakikolwiek komentarz... Nadal jestem w podwójnym szoku.

miłość

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 655 (783)

#59584

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia tak głupia, że aż nie wierzę, że mi się przytrafiła.

Wracam z nocnej zmiany w pracy i jak na człowieka wiecznie odchudzającego się przystało, odwiedziłam po drodze McDonald's.

Idę na przystanek, do autobusu jeszcze grubo ponad 10 minut... no cóż, czisburger nie dojedzie do domu :) Zainstalowałam się nieco dalej od przystanku, coby ludzi zapachem nie nęcić.
Wpierdzielam aż miło, a tu kręci się obok mnie dzieciaczek, ok. 4 latka, obok stoi mamuśka. Wtem matka rzecze do mnie nieco znudzonym tonem:
- PANI MU DA GRYZA, ON TAK LUBI.
.................

Zamarłam. Moją minę najlepiej oddaje ta emotka --> 0.o
Zacisnęłam chytrze swoje tłuściutkie paluszki na burgerze, wydukałam "nie" i nawiałam na drugi koniec przystanku.

Czy to jest normalna akacja, żeby prosić obcą osobę o to by dała gryza obcemu dziecku? Czy ja jestem jakaś dziwna? I najważniejsze: czy pójdę do piekła za niepodzielenie się? :)

przystanek

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1113 (1209)

#59534

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o moich sąsiadach mnie samej przypomina serial, więc zamiast pilota: Niecały rok temu wprowadziliśmy się do pewnej kamienicy. Jako że zajęliśmy mieszkanie, którego poprzedni lokatorzy dość konkretnie utrudniali życie sąsiadom zdecydowaliśmy, że darujemy sobie wizyty powitalne i przedstawianie się, pokażemy najpierw, że jesteśmy istotami spokojnymi i rozsądnymi, niech nasze czyny świadczą za nas. Jak dotąd idzie nam dobrze, ale minusem jest to, że z większością lokatorów znamy się tylko z "dzień dobry" na klatce.

Odcinek pierwszy zaczął się w pewną sobotę, jeszcze w listopadzie. Sąsiedzi mieszkający nad nami, na trzecim piętrze, urządzili sobie imprezę. Nasza kamienica ma oryginalną konstrukcję ścian i w poziomie izolację dźwięku doskonałą, za to pionem niesie się wszystko. Do tego dodać należy ciekawą metodę słuchania przez imprezowiczów muzyki: przez około pół godziny na połowie skali dźwięku, potem podkręcenie do maksimum na jakieś 5 - 10 minut, i znów spokojna połowa skali. Przy takiej akustyce po podkręceniu do maksimum w naszym mieszkaniu słychać słowa ich piosenek.

Akurat byłyśmy w domu same z nastoletnią Córą, ale wyszarpywane tak ze snu z nużącą regularnością około 2:00 nie zdzierżyłyśmy, i wybrałyśmy się na górę poprosić o ciszę. Otworzyła nam nie znana wcześniej młodziutka dziewczyna, przeprosiła, obiecała poprawę. Po czym, ledwo zeszłyśmy do siebie - muzyka poleciała do maksimum.

Z brzydkim słowem na ustach nakręciłam zatem 997 i poprosiłam o wizytę patrolu. Zanim jednak dojechał, po około pół godzinie od naszej interwencji na schodach rozniósł się echem tupot, bynajmniej nie białych mew, i impreza uległa naturalnemu zakończeniu.

Na odcinek drugi musieliśmy czekać do stycznia. Znów sobota, znów impreza, nagłaśniana tą samą metodą, znów szklanki drżą w naszej kuchni. Tym razem na interwencję około 3:00 wypchnęłam Mężczyznę. Z racji tego, że jest duży i ma mocno wygoloną głowę może się wydać groźny, zwłaszcza nietrzeźwemu oku, więc specjalnie naciskałam, aby kulturę wypowiedzi zachował. Zachował, powiedział po prostu, że następnego dnia oboje pracujemy (co było prawdą). Od tej samej, młodziutkiej panienki usłyszał: "aleee o sooo choziii, przecież my nie imprezujemy codziennie", po czym zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Muzyka jednak tym razem przestała podjeżdżać do końca skali, i dało się zasnąć. Nie na długo jednak - o 7:00 ktoś oparł się na naszym dzwonku do drzwi i stał tak, dopóki nie poszłam otworzyć. Za drzwiami ujrzałam nieznaną, ogniście rudą panią, w kompletnej odzieży wierzchniej. Pani, wrzeszcząc na całą klatkę oznajmiła mi, że:
1. Nie życzy sobie, żeby jej zwracać uwagę,
2. Mieszkamy to pół roku a oni 20 lat,
3. Nie imprezują codziennie,
4. Nie życzy sobie, żeby jej zwracać uwagę.

Moje nieśmiałe próby wtrącenia, że chodzi tylko o nie podkręcanie za głośno muzyki, impreza nam nie przeszkadza, zostały przez jej krzyki stłumione w zarodku. Wyrwana ze zbyt krótkiego snu nie jestem mistrzynią asertywności, poprzestałam więc na mruknięciu do jej oddalających się pleców "Dobrze, następnym razem wzywam policję", na co usłyszałam "A wzywaj sobie trzy".

Odcinek trzeci miał miejsce w lutym, jak zwykle w sobotę. Impreza wg znanego schematu, my wszyscy w domu, mija 2:00, chcemy już spać, a więc zgodnie z ustaleniami - dzwonię na policję. Ustalam z dyspozytorką, że jeśli sąsiedzi nie otworzą bramy, patrol może dzwonić do mnie, więc czekam. Po jakichś 20 min - jest patrol, oczywiście u mnie. Stoimy, państwo piszą notatkę... I nagle muzyka imprezowa zostaje podkręcona do maksimum i w naszym mieszkaniu znów słychać tekst jakiegoś szlagieru. Policjanci spojrzeli po sobie, kiwnęli głowami, i poszli na górę. O dziwo, na bezpośredni dzwonek do drzwi nawet im otworzono. Dość długo trwała cisza, po jakimś kwadransie zadzwonili do nas znowu i poinformowali, że sąsiedzi otrzymali mandat karny, a następnym razem patrol mam wzywać od razu do siebie, celem sporządzenia zgłoszenia sprawy przez Sąd Grodzki.
Po interwencji policji impreza ucichła od razu, niedziela minęła spokojnie...

Zaś w poniedziałek zaczął się odcinek czwarty.
Mężczyzna, wychodzący do pracy około 8:00 cofnął się od drzwi i z niejakim obrzydzeniem poinformował, że mamy coś na dzwonku do drzwi. Dzwonek mamy staroświecki, długi, z tabliczką na numer mieszkania, i kiedy podeszłam do drzwi oczom moim zaspanym ukazała się właśnie tabliczka, solennie wysmarowana czymś brązowym, z zakrętasem na końcu. Kiedy jednak pochyliłam się nad tym czymś w celu wytarcia, doleciał mnie całkiem apetyczny zapach... kremu karmelowego. Obśmieliśmy się, sfotografowaliśmy, wytarliśmy.

Po dwóch dniach pojawiło się, znów rano i znów na dzwonku coś białego, co przy bliższych oględzinach okazało się klejem do glazury. Kiedy po następnych dwóch dniach Mężczyzna oznajmił konspiracyjnie: "Słowem dnia jest smar", nawet się nie zdziwiłam. Smar powtórzył się jeszcze raz, a serię dziwnych rzeczy na dzwonku ukoronowała... Marmolada. Tak, nie przesadzam, marmolada truskawkowa. Poświęciłam się dla dobra rodziny i spróbowałam.
Po marmoladzie nastąpiła przerwa w emisji naszego serialu... Do wczoraj.

Wczoraj ok 7:00 wyrwał nas wszystkich ze snu dzwonek połączony z bębnieniem i kopaniem w drzwi (ślady butów były, a jakże). Kiedy do nich dotarłam, na klatce było już pusto.
Premiery kolejnego odcinka spodziewamy się w każdej chwili...

Kamienica w centrum miasta

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 698 (766)

#59837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Los chciał, że jestem matką chrzestną pewnego pociesznego i rezolutnego 8-letniego smyka (nazwijmy Go [P]iotrek), a co za tym idzie mnie również czeka przeprawa przez komunijne szaleństwo.
Sytuację mam nieco utrudnioną, gdyż - jak już niektórym czytelnikom piekielnych wiadomo - mieszkam za granicą, więc już sam przylot w tym okresie jest niemałym wydatkiem nie mówiąc już o prezencie.

Jakiś czas temu zadzwoniłam do mamy mojego komunisty, tak swoją drogą niezbyt lubianej w rodzinie żony mojego kuzyna, żeby ustalić kilka szczegółów związanych z uroczystością i przy okazji podpytać o prezent. Przygwoździło mnie nieco, gdy usłyszałam od Marty (imię zmienione), że Piotruś chciałby dostać telefon komórkowy, przy czym marzy mu się taki dosyć ambitny, moim skromnym zdaniem, model jakim jest Samsung Galaxy S5 (wydatek rzędu ok 3000zł z tego co mi wiadomo, a więc generalnie nie mały, przynajmniej jak na moją kieszeń).
W tym miejscu dodam, że nie jestem zwolenniczką komunijnego prezentowego wariactwa, jako że wychowana zostałam w przekonaniu, iż I Komunia Święta powinna być przede wszystkim wartościowym przeżyciem duchowym, nie materialnym.

No ale nic to, myślę – temat jest jeszcze do ogarnięcia, posprawdzam ceny, poszperam po e-bayach i innych allegrach – a nuż wyszukam jakiś wypasiony telefon w przyzwoitej cenie, żeby uniknąć ewentualnych rozczarowań, a młodego podpytam jeszcze osobiście, może akurat wpadnie mu do głowy jakiś mniej obciążający kieszeń pomysł.
Jak pomyślałam tak zrobiłam. I oto jak mniej więcej wyglądała rozmowa z moim chrześniakiem:

[J]a: (...) to słyszałam, że marzy Ci się Samsung S5 Piotrusiu. A wiesz, że to bardzo drogi telefon (i tu mój wywód na temat tego, że mogą go ukraść, że to może jednak nie jest najlepszy prezent dla chłopca w 2 klasie podstawówki itp itd) może wolałbyś coś innego...?

[P] (ściszonym głosem): Wiesz co ciociu... tylko nie mów mamie, że Ci powiedziałem ale ja chciałem rower, takiego BMXa jak ma Kuba [kolega], ale mama powiedziała, że wszyscy dostają na Komunię rowery i że ja mam dostać coś lepszego niż wszyscy, a poza tym ciocia jest za granicą to ma dużo pieniążków i może kupić taki telefon (...) No i wujek [chrzestny, też z zagranicy] ma mi kupić kłada, ale ja nie chcę, bo się boję tym jeździć (...)

Nie chcielibyście widzieć mojej miny jak młody skończył mówić. Jak już odzyskałam głos w gardle, to maksymalnie spokojnie - za to z diablikami w oczach i chęcią pochowania piekielnej mamuśki żywcem – z premedytacją zadałam takie nieco podchwytliwe pytanie, spodziewając się dokładnie takiej odpowiedzi, jaką otrzymałam.
(wybaczcie, ale musiałam wykorzystać dziecięcą naiwność i dobre chęci mojego chrześniaka - wiem, niezbyt ładnie z mojej strony:/)

[J] (z udawaną dezaprobatą): I co ty byś mój biedaku zrobił z takim niechcianym prezentem, co...?

[P]: No bo mama powiedziała, że ona by sobie ten telefon wtedy wzięła, bo przecież ja takiego nie potrzebuję, a poza tym w szkole by mi pewnie ukradli.

Wystarczyło. Pożegnałam się, „uściskałam i wycałowałam” młodego zapewniając, że dostanie taki prezent, jaki sobie wymarzył. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jakim cudem można mieć taki tupet jaki ma Marta. Nie rozmawiałam z nią od tamtej pory i nie powiem, żebym miała na to ochotę. Za kilka dni ciąg dalszy - nie mogę się doczekać.

I Komunia

Skomentuj (98) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1261 (1321)

#59452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybieramy się z koleżankami do klubu i przypomniała mi się taka historia sprzed kilku miesięcy:

Poszłyśmy ze współlokatorką na imprezę. Tańczyłyśmy sobie spokojnie, a w naszą stronę zaczął zmierzać typowy karku 2x2. Zarejestrowałam, że idzie, ale nie zwracałam na niego większej uwagi. Do momentu, kiedy nie złapał mnie w pasie i zaczął nieść przez parkiet jak worek ziemniaków. Ja w osłupieniu nie zrobiłam absolutnie nic oprócz zastanawiania się czy ochroniarze zatrzymają go przy wyjściu. Ale pan doniósł mnie tylko do stolików, postawił przed sobą i bez pardonu zapytał: "Pójdziemy na szybki numerek do kibla?"

No jakoś nie skorzystałam :)

klub

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (710)

#58370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie lubię historii o najmie mieszkań, bo mam do nich bardzo osobisty stosunek.
Tym bardziej denerwują mnie dyskusje na jego temat w komentarzach, które uwidaczniają nieznajomość prawa w tym zakresie i mylne, bardzo roszczeniowe podejście przez właścicieli do mieszkań, które wynajmują. W komentarzach często przewijają się głosy, o najemcach nierobach, którzy czyhają tylko na piękne i drogo wyremontowane mieszkanko, by zaraz zamienić je w chlew, albo latami nie płacić mieszkania i lawirować pomiędzy wyrokami sądowymi. Zaś sami właściciele, są biednymi i uczciwymi istotami, których notorycznie się oszukuje.

Z racji swojego wieku i doświadczenia życiowego, przyszło mi wynajmować kilka obcych kwater i przyznam, że z punktu widzenia najemcy - uczciwych właścicieli mieszkań jest chyba jeszcze mniej, niż uczciwych najmujących. Oto kilka moich doświadczeń w zakresie najmu:

* Pierwsza przeprawa, to poszukiwanie lokum. Podam kilka historii z autopsji i z doświadczeń bliskich mi osób.

1) Notoryczny śmietnik w wynajmowanym mieszkaniu. Przeszukując oferty, spotykamy zdjęcia ładnych i wygodnych mieszkań, w których będzie nam się żyć wygodnie - w końcu płacimy nie małe pieniądze (często przewyższające wypłatę kasjerki z marketu) i mamy prawo wymagać. Umawiamy się na spotkanie i co ukazuje się naszym oczom?
- stare, potargane tapety, po poprzednim najemcy, nie wymieniane przez dekadę. Właściciel tłumaczy się, że poprzedni lokatorzy nie dbali etc. Pytanie - po co jest wam kaucja? Przecież wiadomo, że po 5-8 latach najmu takie rzeczy jak tapeta, czy farba nie będą wyglądały na nowe. Po to jest kaucja, żeby takie odnowienia zrobić na własną rękę przed najmem kolejnej osobie, albo wymusić na poprzednim lokatorze taką modernizację. Natomiast z reguły, wygląda to tak, że dostajemy w najem stare, syfskie ściany, które wypada samemu zrobić przed zaproszeniem gości, w dodatku opłacić w całości kaucję - i najlepiej po okresie najmu, wytapetować to mieszkanie jeszcze raz, bo najemca zacznie bić pianę, że kaucji nie zwróci - najczęstszy powód.

2) Ukrywanie niewidocznych gołym okiem wad mieszkania, które to powodują dyskomfort mieszkania w nim i całkowite olewanie próśb lokatora o naprawę takich zaległych modernizacji. Sama spotkałam się z mieszkaniem, któremu właściciel ktoś zrobił piękny lifting - lamperie na ścianach, drogie meble, piękna kuchnia w zabudowie, parkiet. Wszystko pięknie. Tylko nie wspomniał o tym, że podczas zimy w mieszkaniu panuje temp. niewiele wyższa od tej za oknem (całkowity brak ocieplenia ścian budynku, oraz zabudowany, nie widoczny szyb gospodarczy, który prócz płyt nie jest niczym zabezpieczony) i potrafi dojść do minusowych temperatur, ani o tym, że właściwie szyb wentylacyjny jest zaraz obok pieców węglowych sąsiadów i gdy tamtym taki się troszkę zatka, to nam przez wentylacje wparuje cały ten czad na mieszkanie - no przecież takie informacje wcale nie są istotne, co nie? Ale w przypadku natychmiastowej wyprowadzki - kaucji nie zwróci, i jeszcze poczuje się oszukany.

Ktoś z bliskich mi znajomych wynajmował ładne mieszkanie, blisko 1500zł odstępnego, tylko właściciel zapomniał wspomnieć o tym, że cyklicznie w okresie letnim, do mieszkania wprowadzają się niechciani lokatorzy w postaci prusaków, bo spółdzielnia olewa eliminację gniazda gdzieś w pionie. Właściciel jest zaś na tyle uczciwy, by takie mieszkanie nająć rodzinie z maleńkim dzieckiem.

3) Ukrywanie faktycznych opłat najmu. Po to pytam na wstępie, ile wynosi odstępne, czynsz, media itp. Żeby przekalkulować sobie czy na dane mieszkanie mnie stać i już na wstępie wykreślić te nieruchomości, na które mnie nie stać. Notoryczne jest podawanie w ogłoszeniu odstępnego parę stów niższego, i niższego czynszu, by ogłoszenie znalazło się na górze sortowania. Natomiast przy oglądaniu okazuje się, że mieszkanie nie jest w cenie 1000zł z czynszem plus media (jak wg ogłoszenia i rozmowy telefonicznej) a 1000zł plus 500 do administracji, a ogrzewanie nie jest miejskie, tylko na prąd. No przecież 600zł w te czy wewte dla nikogo nie robi różnicy.

4) Umawianie się na oglądanie lokum podczas nieobecności dotychczasowych lokatorów. Zdarzyło mi się dwa razy. Wchodzę do mieszkania, względny bajzel, a pan tłumaczy, e tu mieszkają ludzie i tego nie będzie, a on ma klucze to umawia.
Z tego względu tuż po najmie wymieniam zamki.
NIE ŻYCZĘ SOBIE, ABY OBCY LUDZIE OGLĄDALI SKANSEN POD TYTUŁEM MOJE ZYCIE OSOBISTE. Od, taki drobny terytorializm.

Właściciele często burzą się, że jak to, on musi mieć dostęp do mieszkania w razie pożaru etc. Podczas pożaru lub innego zalania, nikt nie będzie cię pytał o klucze do lokum, tylko odpowiednie służby - straż pożarna/policja wyważą drzwi bez wielogodzinnego czekania na to, aż ktoś z kluczami łaskawie pojawi się na miejscu wypadku. Natomiast za zalanie odpowiedzialność ponoszę, jako najemca - ja, i jako osoba z umową najmu, to ja jestem odpowiedzialna za niezwłoczne udostępnienie lokum oraz za pokrycie szkody - ot, takie prawo.

5) Umieszczanie na portalach, w działach dotyczących najmu całego mieszkania oferty najmu jednego pokoju. Szczerze mnie to denerwuje i utrudnia normalne przeglądnięcie dostępnych ofert. Właściciele - skoro jestem w rubryce z najmem mieszkania dwupokojowego, to znaczy, że chcę nająć mieszkanie z dwoma pokojami, a nie miejsce w pokoju dwuosobowym (z obcym człowiekiem) i żadna cena, ani atrakcyjny wygląd mnie nie skuszą, a tylko utrudnią przeglądanie tego, czym jestem względnie zainteresowana.

6) Brak dokumentacji, świadczącej o regularnej konserwacji pieca gazowego. Mieszkam w Krakowie, gdzie w okresie zimowym słyszy się o kilkunastu śmierciach z tytułu zaczadzenia na mieszkaniu. Dla mnie absolutną podstawą jest udostępnienie obcej osobie za opłatą miejsca, gdzie ta osoba ma prawo żyć bez obaw o własne życie. Stare piece konserwuje się raz na rok a uprawniony do tego serwis wystawia zaświadczenie i daje naklejkę na piec.
Osobiście nie spotkałam się z tym NIGDY, aby przy oglądaniu właściciel pochwalił się takim papierkiem i musiałam negocjować taką konserwację na jego koszt przed najmem.

7) Oferowanie mieszkania, którego stan techniczny jest gorszy od meliny pijackiej. Zdarzyło mi się wleźć do mieszkania, w którym za łazienkę, robiło wydzielone z dykty pomieszczenie, ze starym, brudnym ustępem, wanną sugerującą kąpiel ekipy remontowej i zasłoniętej brudną ścierą, przenośną kuchenką na butlę, robiącą za piec w kuchni, Meblami sugerującymi zainteresowanie zbieractwem z osiedlowych śmietników, zatęchłym smrodem kurzu i pleśni, oraz sparaliżowaną babcią w jednym z pokoi za przystępną cenę 2k plus media miesięcznie + 2k kaucji. Stwierdzam, że ludzie nie mają wstydu. Zachwalaniom pana nie było końca.

* okres najmu mieszkania

1) AGD. Staram się ciąć koszty najmu i nie narażać się na straszliwe koszta remontów w razie, gdyby mi się coś popsuło, toteż poszukuję mieszkań w przeciętnym standardzie. Wynajmowałam swego czasu mieszkanie. Całkiem ładne, jasne, czyste i ciepłe. Problem polegał na tym, że sprzęt agd był co najmniej o dekadę starszy ode mnie - ale działał. Jak działa, to spoko, najmujemy. Po około 3 miesiącach zepsuła się pralka - ot, robię sobie pranie, a tu cyk, zwarcie, dymi i pralka nie działa. Już machnęłam ręką na kilka ciuchów, które poszły do wywalenia (widziały gały, co brały) i dzwonię do właścicielki poinformować o trupie na jej włościach. Informuję zatem, że w najbliższym czasie będę rupiecia wymieniać.

Po chyba dniu, dostałam długiego maila z opisem wymagań, co do tego, jakie to fajne pralki widziała - w granicach 1300-1400zł. Nie powiem, troszkę zgłupiałam. Dlaczego? Ano dlatego, że dostałam do dyspozycji zabytek prl, który z górą wyceniłabym na 150zł z transportem i nie oczekiwałam niczego lepszego. Poczuwałam się do obowiązku wymiany sprzętu, ale już nie bardzo leżało w moim interesie wymienianie Pani na własny koszt starego agd - na nowe z gwarancją. Napisałam więc o tym i nadmieniłam, że znalazłam już nieco nowszą, używaną praleczkę za 200zł, która jest sprawna i jeśli chce taki lepszy sprzęt, to nie widzę problemu - może mi taki kupić, ja jej te 150-200zł dorzucę. 15 minut później dzwoni mi telefon i Pani wielce obrażona i zaaferowana sugeruje mi, że chcę ją oszukać i najpierw niszczę jej mienie a potem chcę się wymigać od konsekwencji.
Więc tłumaczę Pani, że w takiej sytuacji, to ja czuję się naciągana, bo niby dlaczego mam płacić 1300zł za zepsucie sprzętu, który był wart maksymalnie 200zł. Troszkę się zapowietrzyła, ale następnego dnia odpuściła i zgodziła się na wymianę pralki na taką, jaką znalazłam.

W ogóle uważam, że wymiana sprzętu pogwarancyjnego powinna leżeć po stronie właściciela i lokator nie powinien być tym obarczany. Dlaczego? - ano dlatego, że po pierwsze nie wiem, jakie były losy sprzętu przed moim panowaniem na włościach i nie mam znacznego wpływu na to ile taka stara pralka/lodówka podziała jeszcze, a wiadomo, że używany sprzęt z czasem niszczeje bez względu na to, jak bardzo byśmy nie dbali. Natomiast właściciel dostaje już na tyle dużo odstępnego, że tego typu naprawy/wymiany powinny się odbywać na jego koszt (o ile sprzęt nie został zepsuty celowo - mowa o awarii wynikającej ze starości/normalnego korzystania ze sprzętu). W końcu płacę nie małą kasę za możliwość mieszkaniu w jego własności.

2) Chyba najgorsza piekielność ze wszystkich. Wchodzenie pod nieobecność do mieszkania, które się najmuje.
Ja doskonale rozumiem, że mieszkanie jest waszą własnością, ale do jasnej, ciasnej - płacę wam kasę za to, by mieć gdzie mieszkać, w spokojnych, godnych warunkach, gdzie będę czuć się bezpiecznie i swobodnie będę mogła po nim paradować w bieliźnie np. (gdyby mi nie przeszkadzały naloty i obecność obcych, to najęłabym stancję w gąsienicy, pokój w akademiku czy co tam jeszcze za 1/5 tego, co muszę płacić).
Historia właściwa: w sumie ta sama kobieta, o której mówiłam przy okazji agd postanowiła mnie odwiedzić. Problem polegał na tym, że pora była dość późna, okres zimowy (jakoś przed świętami) a ja korzystając z urlopu postanowiłam troszkę sobie odpocząć i przed ferworem walki świątecznego szaleństwa zażyć małego sam na sam w mieszkaniu. Akcja właściwa - godzina 3 w nocy, a z objęć morfeusza budzi mnie zgrzyt drzwi do pokoju, w którym zasnęłam na kanapie podczas oglądania jakiegoś filmu. Nawpół przytomna widzę w ciemnych drzwiach zarys czarnej jak noc sylwetki ludzkiej. Ilość adrenaliny, wydzielonej przez organizm, można porównać chyba tylko do skoku ze spadochronu - bez spadochronu. Więc w ułamku sekundy podniosłam się na równe nogi i zaczęłam wrzeszczeć. Zapala się światło, a w drzwiach stoi właścicielka, bardzo przeprasza za najście i tłumaczy, że myślała iż wyjechałam na święta, a w mieszkaniu leżą jakieś jej książki, które chciała sobie zabrać.

Lęk przerodził się w złość i w dość ostrych słowach powiedziałam pani, że przegięła, bo mogła się umówić rano, zadzwonić, zapytać - cokolwiek, a nie włamywać mi się na mieszkanie! Już co tam stres. Ale wyjeżdżając, zostawiam w końcu na mieszkaniu dobytek swój: drogi komputer, telewizor, masę gadżetów, ciuchy, bieliznę, kilka mebli, swoje pamiątki, biżuterię - i za kwotę najmu, MAM PRAWO, oczekiwać, że podczas mojej nieobecności te rzeczy nie tylko będą bezpieczne, ale też nikt nie będzie sobie ich macał, oglądał, dotykał. Bez względu na to, czy ta osoba ma prawo własności do lokalu czy nie.
Pomyślcie sami - czy życzylibyście sobie wizyty kogoś spółdzielni podczas waszej nieobecności, albo bez zapowiedzi i zgody, w środku nocy podczas gdy śpicie? Dla mnie taka wizja jest po prostu upiorna.

3) Kaucja. Zazwyczaj opiewa na niebagatelną sumę, równą jednomiesięcznego odstępnego, czasem wraz z czynszem, powiedzmy, że jest to 1000zł.
Przy pierwszym miesiącu mamy więc do zapłacenia 2tysiące złotych, plus czynsz - powiedzmy 400zł.
2400zł to są bardzo duże pieniądze, ale rozumiemy, że to na poczet zniszczeń/braku uregulowań za czynsz etc. Okej. Raz na te parę lat idzie te pieniądze zorganizować, ale co w przypadku, gdy musimy wynieść się na JUŻ (strata roboty, choroba, brak dogadania się z właścicielem, zmiana planów życiowych etc?). Ano rozwiązujemy umowę z okresem, jaki tam mamy wpisany (zazwyczaj 3mc), szukamy sobie innego lokum i liczymy, że przy oddaniu kluczy, właściciel zapłaci nam kaucję (w końcu nic nie zniszczyliśmy w mieszkaniu, ani z niczym nie zalegamy, a daliśmy znać na tyle wcześniej, żeby właściciel mógł sobie te pieniążki zorganizować), dzięki czemu, będzie na kaucję z nowego mieszkania, albo na dołożenie się rodzicom do mieszkania podczas szukania pracy.

A jak to wygląda w praktyce?
Ano tak, że po uregulowaniu mediów z liczników, oddaniu kluczy, podpisaniu przez strony protokołu zdawczo-odbiorczego (jak chcesz mi nająć mieszkanie, to poproszę o dokładne spisanie rzeczy, które na mieszkaniu są z opisem, w jakim są stanie i przy rozwiązaniu umowy przejdę się z Tobą po tym mieszkaniu pokazując z osobna każdą rzecz. Nie bawię się w zdjęcia i udowadnianie, co się zniszczyło, co zginęło i tak dalej), i oczekiwaniu na transport rzeczy następuje krępująca chwila, gdy lokator ma czelność wypowiedzieć proste zdanie - "to proszę o zwrot kaucji". Zazwyczaj w tym momencie okazuje się, że coś w mieszkaniu jest nie tak (jakiś mało ważny szczegół, który istniał już przy podpisywaniu umowy) lub jakaś inna absurdalna wymówka, która uniemożliwia oddanie nam niezwłoczne kaucji. Np "ja nie wiem, czy niczego nie zepsułaś/wyniosłaś" - przecież można sprawdzić teraz, jest inwentaryzacja rzeczy, można se wszystko włączyć, pomacać, nie bronię. Na końcu okazuje się, że kasy nie ma i nie będzie do 10-tego.
Panu/pani właścicielce udaje się nas oszukać, a nam zostaje jedna wypłata, konieczność zapłacenia transportu, czynszu z kaucją u kogoś innego i liczenie na to, że zapasy jedzenia, które mamy, starczą nam do 10-tego oraz na to, że kaucję odzyskamy.
A zazwyczaj musimy sprawę kierować do sądu, lub wydzwaniać do dłużnika, prosząc jednocześnie rodzinę o pożyczkę, bo nie mamy co jeść (mimo, że nie zarabiamy źle, a to już wygląda żałośnie dla postronnych)

4) Wpierniczanie się w prywatne sprawy lokatora. Ja rozumiem uprzejmość i dbałość o dobre imię lokum, które się posiada. Jednak pytanie dorosłej kobiety o to, kto nocował/był u niej w ostatnim miesiącu, pytanie, czy puściło się księdza po kolędzie (bo w mieszkaniu zawsze się puszcza itp) czy pytanie, dlaczego firanki są zmienione, a bibeloty po właścicielu - schowane do szafy, są mocno nie na miejscu.

5) Wypowiadanie najmu w trybie natychmiastowym bez rozsądnej przyczyny. Był to jeszcze okres, gdy najmowałam stancje co prawda, ale sprawa jest na prawdę piekielna. Mieszkałam na stancji prawie rok. Wrzesień - gorący okres dla rynku mieszkaniowego w mieście studenckim. Miesiąc wcześniej przedłużyłam umowę najmu z niezmienioną kwotą. Ale pan właściciel przekalkulował, że właściwie mój pokój mógłby nająć 2 osobom za więcej, więc w połowie miesiąca powędrował do mnie z informacją, że do końca września mam się wynieść.
Byłam w szoku. 2 tygodnie na znalezienie czegoś normalnego, w ludzkiej cenie w tym okresie graniczy z cudem. Ja na umowie mam jak byk - miesięczny okres wypowiedzenia, a to i tak w sytuacji, gdybym zawaliła płatności, niszczyła mienie lub zakłócała porządek. Widzimisię właściciela, to nie jest dobry powód do tego typu zagrywki, o czym pana poinformowałam.
Nie chciałam robić mu problemu, jednak jestem wyczulona również na swój interes i zaproponowałam miesięczny okres wypowiedzenia. Pan zaproponował, że przecież mogę wynieść się do rodziców i stamtąd poszukać mieszkania. Tak, 300km w jedną stronę, szukać mieszkania, chodzić na uczelnię i do roboty. Nie widziało mi się takie rozwiązanie i wtedy też odkryłam bardzo dobrą instytucją, jakim jest radca prawny. Opłaciłam usługę i wraz z prawnikiem wytłumaczyłam Panu, jakie mam prawa i że nie żądam w takiej sytuacji czegoś, co choćby ocierało się o krawędź legalności. Pan zmiękł, rozstaliśmy się w zgodzie. A ja przestałam oszczędzać na stancjach.

6) Przy rozmowie telefonicznej od razu pytam, czy na mieszkaniu wolno trzymać zwierzęta. NIE ukrywam tego, mam jedno stworzenie z sobą od lat i nie mam zamiaru się go pozbywać. Część właścicieli od razu sobie nie życzy - ich prawo, część nie widzi problemu podczas rozmowy, a przy oglądaniu, jednak sugeruje, żeby swego wieloletniego przyjaciela oddać do schroniska, bo może coś tam poniszczyć. Dla mnie jest to piekielne. Ciągnąć obcą osobę, na drugi koniec miasta, tylko po to, aby powiedzieć mu, żeby pozbył się swego pupila jest bezczelne i chamskie. Ja niczego nie ukrywam, wiem, jakim zwierzęciem jest kot, co potrafi zrobić z tapetą, czy tapicerką i mam świadomość tego - że w razie czego, będę musiała za zwierzątko zapłacić. Ale skoro mam je od lat, to jako dorosły człowiek zdaję sobie sprawę z tego, jakie szkody umie narobić kot i ponoszę za to odpowiedzialność. Nie ma co oczekiwać, że nagle zachce mi się pozbyć członka rodziny, na rzecz fajnej, nowej tapety. Szkoda czasu.

Wyszło długo. Nie liczę na pozytywne oceny. Zależało mi tylko na naświetleniu sprawy "z drugiej strony barykady".
Jestem lokatorem uczciwym. Nie spóźniam się w zapłacie z mediami i czynszem. Gdy mam drobny problem finansowy, to staram się mu zapobiec, bez sprawiania kłopotu właścicielowi. Lubię mieszkać w czystym, zadbanym mieszkaniu, więc normą dla mnie jest okresowe tapetowanie/malowanie mieszkania. Jestem estetką, więc jakieś stare bibeloty - zazwyczaj chowam do pudła (nie poginie) i zazwyczaj wymieniam drobne elementy wystroju, takie jak firanki, okrycia na te, odpowiadające moim gustom. Regularnie sprzątam i nie urządzam libacji alkoholowych (ale uważam, że nie muszę informować właściciela o tym, że mam zamiar zaprosić do siebie kilku znajomych, albo że mama chce u mnie zanocować). Płacę sporo jak na mój gust. Za takie pieniądze można utrzymać 3 własnościowe mieszkania, więc wymagam od właściciela takiej samej uczciwości i szacunku do mojej osoby. To chyba niewiele.

mieszkania

Skomentuj (83) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (934)

#57355

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Skrzywdzone kobiety.

Jakiś czas temu napisała do mnie "koleżanka", stara znajoma, z którą kontakt ogranicza się do wklepania przez nią mojego numeru Gadu-Gadu i wyżaleniu się, jak źle jej w związku.

Tym razem, przeczytawszy pierwsze kilkanaście słów, całkowicie niechcący kliknęłam kursorem na czerwony krzyżyk.

Słowa brzmiały następująco: "Parea, ratuj, ten su@#$$! Andrzej mnie rzucił, ta !$!$#$ ... ".

Miałam ochotę się bardzo brzydko roześmiać. I zakląć, równie brzydko.

Dlaczego? Ano, już wyjaśniam.
Wbrew temu, co można sądzić po przewrotnym wstępie, historia będzie o wspomnianym wyżej Andrzeju.

Cofnę się kilka lat wstecz, kiedy koleżankę poznałam w liceum, do którego się przeniosłam.
Z pozoru ogarnięta osóbka, może i niezbyt dobra uczennica, nieco pompatyczna i "księżniczkowata", ale do mnie lgnęła, więc łączyła nas jakaś tam luźna znajomość szkolna.

Koleżanka, tuż przed studniówką znalazła sobie chłopaka, w podobnym do naszego wieku.

Od początku głosiła wszem i wobec, że to tylko taki kolega, coby samej na studniówkę nie iść.
Na samej imprezie, traktowała go z rezerwą, krótko się znali, zrozumiałe.

Mi Andrzej przypadł do gustu, inteligentny, oczytany, przystojny chłopaczek, widać było, że koleżanka niewymownie mu się podoba.

Gdy po studniówce dowiedziałam się, że spotykają się dalej, w duchu nawet szczęścia im życzyłam.

Z czasem, koleżanka, gdy z Andrzejem była już oficjalnie parą, narzekała, że on na nią nie zasługuje, nie dba o nią i inne głupoty.
Dziwne, bo na wszystkich wspólnych spotkaniach, na których byliśmy, Andrzej biegał na każde zawołanie, to przynosząc napoje, to lecąc w środku nocy po papierosy dla niej, pomagając jej i wyręczając ją we wszystkim.

Ja, patrząc na to z boku, widziałam, że coś jest nie halo, ale wtrącać się w czyjś związek nie będę, od tego mam swój.

Lata nam mijały, życie sobie układaliśmy wszyscy, raz lepiej, raz gorzej.

Koleżanka z Andrzejem zamieszkała w innym mieście, kontakt wciąż ograniczał się do wysyłania przez nią wiadomości do mnie, rzadkim odpisywaniu przeze mnie.

Początkowo zabawne było widzieć, jak koleżanka na jednym z portali wstawia Andrzejowi na tablicę zdjęcia z Internetu, gdzie na fotce jest rozebrany pan i głupawy podpis w stylu "gdybyś mnie naprawdę kochał, codziennie dawałbyś mi śniadanie do łóżka", czy "prawdziwy facet robi wszystko, żeby jego ukochana czuła się jak księżniczka".

Z czasem, zaczęło się to robić żałosne.

Wiadomości wciąż czytałam, coś pisałam czasami, w końcu raz na jakiś czas nie zaszkodzi mi dowiedzieć się, jak się jej żyje.

A żyło się podobno tragicznie.
Jako, że koleżanka od liceum nie kontynuowała nauki i nie podjęła pracy, to Andrzej wynajmował mieszkanie, pracował, żeby jego "księżniczka" miała co na grzbiet założyć i czym się umalować.

Mimo tego, zawsze chłopak albo przynosił za mało pieniędzy, albo zapomniał, robiąc dla niej sałatkę na obiad, że nie lubi cebuli, zapomniał włączyć zmywarkę po kolacji, albo czepiał się, że nocują u nich jej znajomi, a on bezczelnie nie był skory do fundowania ziomkom alkoholu! Do był głupi, bo wolał książki czytać, zamiast iść do klubu w piątek po pracy, na siłownię nie chodził, a jak jej się oświadczał trzy razy to kretyn nie wiedział, że ona chce większy pierścionek/oświadczyny podczas przejażdżki karetą po mieście zaprzężoną w białe kuce/ pięć tuzinów białych róż. No osioł, nie?

Jedni pomyślą, że Andrzej głupi jak but, drudzy, że zakochani, oceniać nie będę.

Jakiś czas temu, koleżanka znów zwierzyła mi się w prywatnej wiadomości, rzecz jasna, że znalazła sobie gacha. Taki macho, prawdziwy men, co to da kobiecie wszystko.

I dał. Brzuch.

Nie powiem, miałam dylemat moralny, czy powiedzieć Andrzejowi.

Okazało się, że szybko sam się dowiedział, znalazłszy test, niedbale rzucony do łazienkowego kosza.
Podobno ucieszył się niemożliwie, że będzie ojcem, ogłosił to chyba wszystkim przez telefon, bo i do mnie wysłał smsa.

Sprawa się jednak, kolokwialnie mówiąc, rypła, kiedy Andrzej, któregoś dnia z pracy wrócił szybciej i zastał przyszłą-niedoszłą żonę w pościeli z biologicznym ojcem jej dziecka.

A skąd ja wiem o finale? Nie, nie od koleżanki, bo po feralnej informacji kontakt zerwałam, a ona obraziła się tak bardzo, że zablokowała mnie na Gadu-Gadu.

Zapomniała to zrobić jednak na wspomnianym wyżej portalu, gdzie na tablicę wstawiła sobie notkę:

"Jakim tżeba być sk@$E żeby cięrzarną matkę wyrzucić z domu!!!!11 Jak mogles nie tak zranic ty #%$#% miales małego, to sie nie dziw ze mam swoje potszeby!!1111 jakbys nie wrucil wczesniej, to guwno bys wiedzial i byli bysmy szczensliwi!!!!111 - with Andrzej XXXXX i 15 innych osób".

portale komunikatory szkoła życie

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1049 (1155)