Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bee

Zamieszcza historie od: 26 czerwca 2011 - 19:30
Ostatnio: 14 kwietnia 2024 - 11:25
  • Historii na głównej: 16 z 20
  • Punktów za historie: 6097
  • Komentarzy: 96
  • Punktów za komentarze: 600
 
zarchiwizowany

#54044

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poprzednie historie o pobieraniu krwi przypomniały mi moją. Od zawsze miałam problemy z krwotokami, krzepnięciem krwi, widocznością żył i zaufaniem do osób, które podchodziły do mnie z igłą.

Będąc w gimnazjum zachorowałam, pani doktor wystawiła skierowanie na badania krwi, szczęśliwa nie byłam, ale jak mus to mus. Godzina 8 stawiłam się w przychodni, gdy nadeszła moja kolej po wejściu do gabinetu zabiegowego ujrzałam pielęgniarkę, która no sorry ale wyglądała na zbyt rozgarniętą. Siadam na foteliku podaję lewą rękę, a ona, że mam podać prawą. Mimo tłumaczeń, że zawsze z lewej, bo lepiej żyły widać, uparła się na tą prawą rękę, cóż dostała. Po 5 minutach zabaw w podszczypywanie, klepanie, zginanie w końcu na zgięciu można było ujrzeć, ale coś al'a pokrzywka.
Gdy dobrała się do lewej ręki prawie od razu żyłka wyszła, no to wkłuwamy. Wkłuła igłę i gmera, i gmera, do przodu, do tyłu, na boki. Ja już czuję mdłości, zimny pot mnie oblewa, ale jest! W końcu wyciągnęła igłę, niestety tylko po to aby stwierdzić "Ups chyba żyłę przebiłam". Ja już na fotelu w pozycji półleżącej z mroczkami przed oczami. No nic podejście drugie, sytuacja podobna po ok minucie babka się poddaje wyciąga igłę. Za trzecim razem w końcu się udało!! Po wstaniu z fotela trafiłam od razu na leżankę nogi miałam jak z waty. Standardowo zgięłam rękę w łokciu dociskając miejsce pobrania, na co pielęgniara się drze, że mam wyprostować. Po 2 minutach kłótni, że mi pomaga zgięcie aby nie mieć siniaka, poddaję się. Dociskam wacik do wyprostowanej ręki. Efekt największy siniak w moim życiu - na wewnętrznej stronie ręki od łokcia po pachę. Schodził miesiąc, ale za to jaką gamę kolorów posiadał, od fioletu, poprzez brązy, żółcie, zielenie.

Na drugi dzień przychodzę po wyniki, recepcjonistka po odnalezieniu mojej koperty wysila się na minę wyrażającą współczucie "Niestety musimy powtórzyć badania, bo została pobrana za mała ilość materiału". Nosz w mordkę jeżyka, aż łzy mi napłynęły do oczu ale idę do zabiegowego jak na ścięcie. Po wejściu do środka zachowałam się niekulturalnie, przyznaję, nie powiedziałam dzień dobry czy witam. Jedyne co zdołałam wypowiedzieć "o nie tylko nie ona" i uciekłam na recepcję prosząc o inną pielęgniarkę. Dostałam z tekstem "ja nie wiem co wy wszyscy się czepiacie tak pani Krysi, to taka miła kobieta".

gabinet tortur a nie sorry ponoć zabiegowy

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (189)
zarchiwizowany

#24348

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny nauczyciel..

Żądzą wiedzy do fizyki nigdy nie pałałam. Pierwszą klasę skończyłam niby na dobry ale tylko dlatego, że nauczycielka była ugodowa.

W drugiej klasie przeniosłam się na inny profil gdzie fizyki uczył inny nauczyciel. Nie można powiedzieć, że tępił strasznie i nie wiadomo jaki był. Aczkolwiek nie można było mu podpaść i wszystko zależało od jego humoru. Standardowo za spóźnienie na lekcję - pod tablicę i pytanie (na ocenę ndst innej opcji tak naprawdę nie było), gadanie na lekcji - powtórka z rozrywki, doliczając możliwy brak zadania i np. kartkówkę, na jednej lekcji można było zarobić i 4 niedostateczne.

Jako, że mój stosunek do fizyki się nie bardzo zmienił w którymś momencie miałam ok 7 niedostatecznych - właśnie z karnych odpytywań i tylko z kartkówek i sprawdzianów 2 dobre i 2 dostateczne oceny. Nie trzeba być geniuszem matematycznym, żeby stwierdzić, że sytuacja nieciekawa. Chciałam czy nie chciałam, trzeba było się do fizyki przyłożyć.

Nadszedł dzień, w którym postanowiłam zmienić swoją postawę wobec tego jakże niepotrzebnego przedmiotu. Wieczór wcześniej grzecznie odrobiłam zadanie domowe, przygotowałam się w razie wu na odpytywanie - 3 lekcje wstecz, ba! nawet poczytałam informacje temat, który mieliśmy analizować na następnej lekcji.

W dniu "mojego nowego podejścia do fizyki" całe zajęcia aktywnie brałam udział, odpowiadając na pytania, bądź sama je zadając, aby wykazać moje zainteresowanie przedmiotem.

Jakież było moje zdziwienie gdy po lekcji zaglądając do dziennika liczba moich ndst zmieniła się z "szczęśliwej" 7 do 9. Nie było sprawdzane zadanie ani oddawane żadne kartkówki, więc nie było fizycznej możliwości abym te banie "zarobiła". Grzecznie więc się pytam nauczyciela skąd się dwie dodatkowe ndst znalazły przy moim nazwisku. Jego odpowiedź pamiętam do dzisiaj, chyba z 10 minut szczękę zbierałam z podłogi.

"Bo mi się nudziło i tak w sumie już z przyzwyczajenia wpisałem"

Tak, właśnie wtedy zaczęłam wątpić iż ciężka praca popłaca.

gimnazjum

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (206)
zarchiwizowany

#24093

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Amczek w temacie alergii i restauracji przypomniała mi poniekąd swoją.

Pracowałam kiedyś w kawiarni jako barista-kelnerka. Wiadomo rodzai i smaków kaw jest mnóstwo. Prawie wszystkie oprócz espresso i americano, zawierają dodatek mleka bądź mlecznej pianki, chociażby odrobinę ale mają.

Niestety niektóre osoby mają tego pecha, że są uczulone na mleko. Na szczęście aby nie musiały rezygnować z rozkoszy podniebienia w postaci innych kaw niż wymienionych powyżej nasza kawiarnia była zaopatrzona w mleko sojowe. Zawsze przygotowane w lodowce, z osobnym dzbankiem do grzania, zawsze gdzieś na boku odłożone łyżki jedynie do mleka sojowego.

Na początku pracy podczas szkolenia zawsze było wspominane o uczuleniu na mleko oraz kofeinę a co za tym idzie podawanie mleka sojowego i kawy bezkofeinowej specjalnie przygotowanymi naczyniami tylko do nich przeznaczonymi.

Akcja właściwa: Przychodzi parka, przed zamówieniem dziewczyna pyta się o mleko sojowe podkreślając, że na zwykłe ma alergię. Zapewnienie, że oczywiście jest, nie ma żadnego problemu kawę może wybrać jaką chce. Parka złożyła zamówienie, nabijam je w komputerze - zaznaczam przy latte opcje mleka sojowego, dodatkowo komentarz capsem, że uczulenie na mleko. Odbierając poprzednie zamówienie powtarzam koledze za barem o uczuleniu, tak żeby mieć pewność.

Odbieram zamówienie, dodatkowo sprawdzam kawę - mleko sojowe okej, zanoszę do stolika. Nie mija 2 minuty patrzę dziewczyna zaczyna kaszleć, dostała plam na dekolcie i twarzy, pyta się czy na pewno to było mleko sojowe. Ja nie wiedząc co powiedzieć, bo przecież sama sprawdzałam i było okej, ale jest reakcja alergiczna, biegiem do baru i pytam kolegi:
J: Kawę zrobiłeś na pewno na soi? Bo dziewczyna się dusi.
K: Tak na soi. - odpowiada znudzony i przyrządza kolejną kawę.
J: No ale na stówę, nie pomyliłeś kartonów ani nic?
- wiadomo zdenerwowana, bo urządziliśmy pięknie dziewczynę.
T: Tak na pewno nie pomyliłem, o z tego kartonu lałem. - pokazuje na ladę gdzie stoi jak byk mleko sojowe.
Podeszłam nalewam sobie, żeby sprawdzić, mleko sojowe. No to o co chodzi. Rozglądam się po ladzie w poszukiwaniu objawienia i nagle jest! bum!
J: A gdzie masz dzbanek na soję?
K: Schowałem.
J: Już przecież jak włożysz gorące do lodówki to szlak trafi lodówkę.
K: Nie było już mleka, był pusty więc nie taki gorący.
J: I zdążyłeś umyć?
Wiem czepiałam się, ale za takie rzeczy właśnie dostawaliśmy po łbie od szefostwa. Otwieram szufladę tam dzbanek bo soi czyściusieńki i zimny jak lód. Nosz k*** myślę, czary.
J: Tego właśnie dzbanka użyłeś?
K: A weź się odpier**** nie widzisz jaki mam zap*eprz (acha akurat, tak ja będąc kelnerką, składając zamówienia w ogóle sobie nie zdaję sprawy z tego ile ma roboty) Skończyło mi się mleko już to użyłem tego dzbanka, żeby nie chodzić po ten drugi i nie musieć więcej myć.
Ręce, cycki, szczęka, cokolwiek mogło opaść na ziemię, opadło. Wiadomo, że bez umycia dzbanka chociaż odrobinę mleka zostaje, no i pianka która zastygła po bokach. Wiem, że może się to wydawać niczym, ale niektórym nawet taka ilość może zaszkodzić, tak jak i było w tym przypadku.
J: Gratulację. Wiesz co to znaczy alergia??
Początkowa rozmowa nabrała charakteru i głośności kłótni, co wybawiło nadżerkę, sorry managerkę ze swojej jaskini. Po moim streszczeniu sytuacji, osobiście poszła przeprosić dziewczynę, która dostała nową kawę przyrządzoną prawidłowo i karnet na 5 następnych.

Koleś wkrótce później wyleciał, nikt nie chciał z nim pracować, oczywiście piekielnych sytuacji było o wiele więcej.

kawiarenka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 304 (318)
zarchiwizowany

#23859

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na drugim roku studiów pracowałam w kawiarni jednej ze znanych sieciówek. Nasz asortyment ograniczał się do kaw, czekolad, herbat, napoi, ciast oraz kanapek na ciepło do przekąszenia. Nic wyszukanego.

Przynajmniej raz dziennie przychodziła osoba pytająca się czy mamy alkohol, czy kupi zapiekankę/pizzę/zupę/obiad etc. Czarować nie potrafiliśmy w zasadzie do tej pory nie potrafię, więc grzecznie odpowiadaliśmy standardową formułką "Niestety nie mamy, ale zapraszamy na pyszną kawę, czekoladę, shake lub ciastko". Do niektórych docierało, jedni wzdychali i wychodzili, inni musieli pomarudzić bądź zaprezentować swoje oburzenie. Cóż zrobić, uroki pracy w gastronomii.

W szczególności jeden klient zapadł mi w pamięć. Pod wieczór po dniu bardzo dużego ruchu, gdy zmęczenie i gorąc dawał się we znaki, do kawiarni wszedł mężczyzna koło czterdziestki, słusznych gabarytów i donośnym głosie.

-Piwo jest?
-Witam pana, nie, nie ma to kawiarnia.
-O Boże, a bigosik dostanę?
-Niestety nie, ale mogę zaproponować ciasta, bajgle bądź panini.
-Tylko tyle?
-To jest kawiarnia nie restauracja, do jedzenia tak jak pan widzi- pokazując lodówkę przy kasie gdzie wystawione były wszystkie produkty do gryzienia.
-A jakieś frytki?
- Tak jak już mówiłam.. - irytacja wzrasta, bo ileż można tłumaczyć to samo.
-Schabowego pewnie też nie macie? K*** a tak bym schabowego opi****.
-Niech pan poczeka chwilę - akurat kelner podszedł do kasy. Klientowi oczy się zaświeciły, a ja z uśmiechem i spokojem do kolegi - Marcin tego kota, co rano znaleźliśmy na zapleczu to do lodówki wrzuciłeś?
Kolega mina "WTF" klient oczy jak pięciozłotówki trzy sekundy i klient mało co nie staranował w drzwiach babuszki, która wchodziła. Jednak babcia dziarska otrzepała się i z uśmiechem przywitała:
-Dzień dobry naleśniki to macie?

Na szczęście była trochę bardziej kumata, jednak myślałam, że nie dotrwam do końca dnia.

kawiarnia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (255)

1