Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

blaueblume

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2016 - 18:10
Ostatnio: 7 stycznia 2017 - 20:13
O sobie:

Kobieta raczej spełniona i zazwyczaj zadowolona z życia:-)
Miłośniczka nugatowych czekoladek,psów i innych czworonogów, obserwatorka rzeczywistości.
Moje motto:"Żyj i daj żyć innym!"

  • Historii na głównej: 50 z 66
  • Punktów za historie: 15286
  • Komentarzy: 270
  • Punktów za komentarze: 1845
 

#74881

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przejście z sygnalizacją.

Po jednej stronie pasów- oczoje*nie czerwona ścieżka dla rowerzystów, obrzeżona wąskimi biało-czarnymi "zeberkami".

Co robi jedyny na tym przejściu rowerzysta?

Oczywiście pcha się na odcinek dla pieszych, manewrując karkołomnym slalomem (godziny szczytu!) między rodzinami z maluszkami, staruszkami i kobietami obładowanymi siatami.

Tu szturchnie, tam przestraszy...

rowerzysta na przejściu dla pieszych

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (202)

#74788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak to mój małżonek dentystę "oszukał".

Mój (U)kochany obdarzony jest mocnymi i zdrowymi zębami. Copółroczny przegląd paszczęki pod kątem ubytków (abstrahuję tutaj od ściągania kamienia) trwa z reguły kilkanaście minut i kończy się standardowo: "Zapraszam za 6 miesięcy". Kiedy więc mój ślubny stwierdził, że wróci dzisiaj później, bo idzie do dentysty, zdziwiłam się troszkę, bo był tam 2 tygodnie temu.

Mężulo wrócił uchachany, jakby w totka wygrał i zrelacjonował mi, co następuje. Przed 2 tygodniami dentysta dojrzał, że mój ślubny ma mały ubytek przy dziąśle, ale go nie załata, bo stwierdził stan zapalny tychże dziąseł. Dlatego przepisał mu specjalistyczny żel stomatologiczny i takąż płukankę, nakazał dziąsła traktować tymi specyfikami i dopiero po 14 dniach powrócić na plombowanie.

Mój (U)kochany poszedł wprawdzie do apteki, ale kiedy usłyszał, że żel i płukanka kosztują 100 zł, machnął ręka i stwierdził, że mu pasta i tradycyjny płyn do płukania wystarczą.

Dziś poszedł do swego stomatologa i, jak gdyby nigdy nic, rozdziawił paszczę do łatania. Dentysta cały zadowolony: "No, panie Blaueblume, widać, że pan pilnie kurował te dziąsła, ich stan jest już dobry, bardzo lubię takich obowiązkowych pacjentów" i bezproblemowo założył wypełnienie.

Kto był tu piekielny?

Dentysta, który zaaplikował niepotrzebne (dość drogie) specyfiki i chwalił nieegzystującą kurację, czy mój mąż, który olał zalecenia stomatologa?

dentysta/niepotrzebna kuracja

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (201)

#74228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od szykowania niedzielnego śniadania oderwał mnie głos (U)kochanego, zmierzającego do łazienki. Po drodze wyjrzał przez balkon, zainteresowany nietypowym o tej porze gwarem i przywołał mnie do siebie.

Faktycznie coś było na rzeczy: przed sąsiednim budynkiem stała karetka pogotowia i wóz strażacki, otoczone przez tłum gapiów - niektórych jeszcze w szlafrokach. Stwierdziwszy brak dymu, alarmów, paniki i sygnałów do ewakuacji, powróciliśmy do swoich zajęć.

Po kilkunastu minutach do domu zawitała Katastrofia - nasze ukochane (bo jedyne) dziecko ze świeżymi bułeczkami z pobliskiego dyskontu oraz jeszcze świeższymi nowinami.

Wracając ze sklepu w tłumie gapiów zauważyła naszego przyjaciela mieszkającego w rzeczonym budynku i przywitała się z nim, a on wprowadził ją w temat.

Okazało się, że cała akcja została zainicjowana przez starszą panią, od paru lat przebywającą za granicą, która, nie mogąc się przez kilka dni w żaden sposób skontaktować z mieszkającym samotnie synem, bardzo zaniepokojona jego wcześniejszym złym samopoczuciem, zaalarmowała odpowiednie służby.

Ponieważ walenie w drzwi nie dało żadnych rezultatów, sprowadzono straż pożarną, by dostała się do mieszkania przez otwarte okno.

Koniec końców strażacy na wysięgniku zjechali na dół, porozmawiali z ratownikami i wszyscy odjechali.

Młoda była zbulwersowana zachowaniem pary z małym dzieckiem, która stała obok. Kiedy tłum się rozchodził, kobieta powiedziała z głębokim rozczarowaniem: "Eee, nie ma żadnego trupa”, a jej mąż dodał z nadzieją i radością w głosie: "No ale chyba mamuśka będzie musiała wybulić za tę cała akcję!".

niepotrzebna akcja ratunkowa/reakcje ludzi

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (262)

#71220

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama vs. kwiaty doniczkowe.

Pisałam już o pogromie paprotki - http://piekielni.pl/71199 - i teraz przypomniała mi się znacznie wcześniejsza historia o mojej mamie w roli opiekuna roślinek.

Na ostatnim roku studiów jedną z kończących imprez spędziłam z moją paczką w podmiejskim domku przyjaciółki. Było miło, nieco alkoholu, dużo gadania i śmiechu, trochę śpiewania, potem sen pokotem (domek był mały) i rankiem, po omlecie z groszkiem, powrót do swoich spraw.

Domek obrośnięty był bluszczem, więc z sentymentu uszczknęłam kilka gałązek na pamiątkę. W akademiku wsadziłam je w wodę, a potem posadziłam w doniczce i tak bluszczyk rósł sobie radośnie i przypominał o miłych chwilach z miłymi ludźmi.

Zaraz po studiach dostałam pracę w rodzinnym mieście, wróciłam więc do swojego dawnego pokoju, w którym bluszcz miał swoje miejsce obok wielu innych kwiatów, bo zawsze lubiłam „zielone".

Jakoś 3-4 miesiące później nadarzył się wyjazd za granicę. Nie namyślając się długo, wzięłam urlop, spakowałam się i pojechałam.

Wróciłam dopiero po siedmiu miesiącach. Powoli aklimatyzowałam się na starych śmieciach, ale cały czas miałam wrażenie, że coś jest w moim pokoju nie tak. Wreszcie wpadłam na to, co: brak bluszcza! Poszłam więc do mamy:

Ja: Mamo, gdzie jest mój bluszczyk?
M: Jaki bluszczyk?
J: No ten z mojego pokoju, miałam tylko jeden.
M: Ja nic nie wiem o żadnym bluszczu.
J: Ale przecież był.
M: Nie, żadnego bluszcza tam nie było.

Po kilku takich dialogach zwątpiłam. Może zostawiłam go w akademiku albo wyniosłam do pracy? Minął jakiś czas i pewnego razu przy porządkowaniu moich "artystycznych" zdjęć natknęłam się na portrecik mojego bluszczyka w białej doniczce na środku szklanego stolika, w tle mój pokój, a w rogu zdjęcia data, ok. tydzień przed moim wyjazdem.

Z dowodem rzeczowym w dłoni idę ponownie do mamy i ponawiam pytanie:

Ja: Co się stało z tym bluszczem?
M: A, z tym (bez entuzjazmu).
J: Dokładnie.
M: A, bo usechł, to go wyrzuciłam.
J: Mamo, ale ususzyć bluszcz jest raczej trudno, bo to odporna bestia
M: Mnie każdy bluszcz usychał, to taki cmentarny kwiat i... (z fanatycznym błyskiem w oku) nienawidzę go jak sk@#$%^syna!!!

mama/ dom/ kwiaty doniczkowe

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (186)

#71384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pieseczek obudził mnie stosunkowo wcześnie, więc po porannym prysznicu wskoczyłam w wygodną casual wear i poszłam ze zwierzakiem na nasz ulubiony spacer, a potem siłą rozpędu stwierdziłam, że dokonam podstawowych zakupów, bo lodówka zaczęła przypominać pejzaż polarny.

Nie bawiąc się w żadne makijaże - ot, taka poranna matka Polka, karmicielka śpiącego w domu stada - udałam się do mojego najbliższego osiedlowego dyskontu (żeby uniknąć reklamy: nie ten z owadem, tylko z pieskiem), gdzie metodycznie i w skupieniu zaczęłam robić zakupy, poruszając się rytmem narzuconym przez układ sklepu: od warzyw i owoców, poprzez pieczywo, potem nabiał, itd., by zakończyć ten slalom przy kasie.

Już przy pierwszym stoisku, zauważyłam, że pęta się koło mnie jakiś obywatel, ale że sklep nie jest wielki, zaś ja nie snuję teorii spiskowych, poza tym nie jestem próżna i miałam pełną świadomość braku "stroju godowego”, a sam mężczyzna robił całkiem normalne wrażenie, nie łamałam sobie tym głowy.

Przy regałach z ofertą czasową, facet wszedł w kontakt werbalny: "Czy dobra ta kasza owsiana?", ja: "Nie wiem, kupuję po raz pierwszy", potem zaczął praktycznie komentować każdą rzecz, którą brałam do ręki, więc przeszłam na: "uhm"i "uum".

Przy palecie z kwiatkami i nasionkami przestałam w ogóle reagować, po jego stwierdzeniu: „Widać, że się pani zdrowo odżywia” - ze wzrokiem przesuwającym się nie po mojej bogatej w owoce i jarzynki zawartości koszyka, tylko po mnie samej - i zaczęłam manewrować tak, żeby go zgubić.

Wreszcie, wykorzystując większą grupę osób przy stoisku z wędlinami jako zasłonę dymną, dotarłam do lady chłodniczej, by dołożyć do koszyka masło - ostatnie na mojej liście zakupów, przy okazji z ulgą stwierdziłam, że upierdliwy gość się odczepił.

W tym momencie zza regału ze zdrową żywnością tenże wynurzył się - szedł w moją stronę z charakterystycznym pakietem w wyciągniętej ręce, by zagaić:

Facet: "Kurczaczki ładne są. Kupię pani. Zapłacę”.
Ja: "Nie, dziękuję".
Facet z kuszącym uśmiechem: "A może się pani jeszcze namyśli? Bo ja bardzo chętnie…".
Ja (głośno i dobitnie): "Zdecydowanie N I C od pana nie chcę!”.

Kilka osób, które to słyszały, odwróciło się w naszą stronę, a ja zrobiłam w tył zwrot i poszłam do kasy. Sama.

PS. Mój (U)kochany robi sobie teraz szyderę, że trzeba było brać tego kurczaka, byłby jak znalazł na niedzielny rosół.

Ja sama nie wiem, co o tym wszystkim sądzić, ale incydent mnie niewątpliwie wkurzył.

sklepy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (194)

#71168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu miałam malutkie mieszkanko nad morzem i czasami latem, kiedy z niego nie korzystałam, wynajmowałam, czy raczej udostępniałam je (mieszkanie nie miało żadnych luksusów, ot 2 pokoiki, mała kuchenka i mała łazienka) praktycznie za zwrot kosztów utrzymania znajomym lub rodzinie moich znajomych.

Któregoś lata przyjaciółka naraiła mi swoich znajomych z innego miasta - młoda rodzinka z dwojgiem dzieci. Starsze w wieku szkolnym, młodsze chodzące, ale jeszcze zapieluchowane. Rodzice, nazwijmy ich Kasia i Wojtek, zrobili na mnie bardzo miłe wrażenie, on lekarz, podobno bardzo dobry w swej specjalności, ona ciepła, troskliwa mama.

Rozliczyli się, zawieźli klucze do mojej mamy - bo ja miałam wrócić następnego dnia. Po powrocie zaczęłam przywracać swoje porządki. Wprawdzie okazało się, że wybili mi serwis, ale odkupili bardzo podobny; generalnie ucieszyłam się, że nie ma dużego bałaganu, nawet ściągnęli pościel, która leżała poskładana na jednej kupce. Ponieważ była w tej samej kolorystyce, zgarnęłam ją i wrzuciłam do pralki i kontynuowałam sprzątanie.

Trochę później wpadła do mnie mama, pogadać, jak się udał mój wyjazd. Przypomniałam sobie o praniu i, korzystając z letniej pogody, postanowiłam powiesić pościel na dworze, a mama powiedziała, że mi w tym pomoże.

Kiedy otworzyłam pralkę, obie zzieleniałyśmy na twarzy; okazało się, że w pościeli była kupa (i to słusznych rozmiarów, sądząc po stanie zapaskudzenia pościeli), która rozmazała się po wszystkim.

Walcząc z odruchem wymiotnym, w gumowych rękawiczkach, wyrzuciłam 3 komplety pościeli do kontenera na śmieci, a pralkę odkaziłam.

Rok później Kasia zadzwoniła do mnie, by radośnie zapytać, czy wynajmę im mieszkanie lub polecę kogoś znajomego, a ja zaniemówiłam.

Kiedy odzyskałam głos, odmówiłam. Z uzasadnieniem, na co zostałam wyzwana od wariatek...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (252)

#75898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bóg mnie chyba opuścił w momencie, gdy zdecydowałam się dzisiaj na zakupy...
Fakt, że tydzień był bardzo zagęszczony na zasadzie "rankiem wyjdzie-nocą przyjdzie", więc zaczęliśmy odczuwać braki w aprowizacji; a na dodatek mojemu mężowi zachciało się śmierdzącego sera, który jest dostępny w pewnym supermarkecie rodem z Niemiec. Udaliśmy się więc tam, starając się jak najmniej przyczyniać do ogólnego Armagedonu, robiąc zakupy konkretnie i szybko.
Po zakupach stanęłam sobie z wózkiem w pobliżu wyjścia czekając na ślubnego, który skoczył jeszcze do saloniku prasowego.
Aby nie tamować ruchu masom ludzkim, przesunęłam się ku stanowisku obsługi klienta.

Znajdowały się tam dwie osoby, elegancka kobietka w średnim wieku i starszy pan. Pracownica punktu obsługiwała panią, (chodziło o zniszczenie ubrania przez wyciek oliwy z nieszczelnego pojemnika z garmażerki), prowadząc z nią wywiad i wypełniając formularz.

Starszy pan co jakieś 40 sekund, domagał się zajęcia nim (dosłownie). Pracownica sklepu ze święta cierpliwością tłumaczyła, że musi obsłużyć najpierw pierwsza klientkę i prosi jeszcze o chwilę wyrozumiałości, co do pana jakoś nie trafiało. Po jego kolejnym nagabywaniu zapytała o co chodzi, na co pan odparł, że mu kasjerka za bułki za dużo policzyła.
Pani z obsługi klienta obiecała, że jak tylko skończy formalności, załatwi sprawę tego pana.

Po jakiś 3 minutach staruszek krzyknął: "a mam to w dupie", zmiął paragon i rzucił kobiecie w twarz. Ta na szczęście się zręcznie uchyliła, tak, że papier wylądował na podłodze. Krewki staruszek oddalił się pospiesznie.

Ja lekko skamieniałam na jakieś 3 minuty (bo potem przyszedł mężulo i odholował mnie do auta).

Byłam po raz pierwszy raz w życiu świadkiem sytuacji, kiedy to nobliwy na oko starszy pan, zachował się jak rozwydrzony bachor.

chamski staruszek w sklepie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (272)
zarchiwizowany

#75798

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiejszy dzień- jeden z wielu polskich cmentarzy.
Jak wygląda pierwszy listopada w takim miejscu wszyscy wiemy.
Do tradycji należą tez różne kwesty,dzisiaj min. dla hospicjum, hospicjum dziecięcego, na opiekę nad grobami niczyimi oraz na służby medyczne dojeżdżające do pacjentów paliatywnych. Kto chce i może- daje.

Szłam z moim stadkiem poprzez zapchane alejki mijając kwestujących wolontariuszy, kiedy za plecami usłyszałam przepełniony wzgarda i irytacją damski głos:" No co kawałek tylko żebrzą!Cholery można dostać!"

Obejrzałam się i na widok wystrojonej i obwieszonej biżuteria panny pomyślałam" "Oj kobieto,żebyś w życiu nie musiała żebrać o pomoc tych, których dzisiaj pogardliwie nazywasz żebrakami".

kwesta na cmentarzu we Wszystkich Świętych

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (41)
zarchiwizowany

#75689

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na moim osiedlu było sobie kameralne centrum handlowe: ot supermarket, kwiaciarnia, papierniczy i punkt Toto-lotka pod jednym dachem.
Kiedy z każdej strony powyrastały dyskonty, działalność handlowa w opisanym obiekcie wymarła śmiercią naturalną, no prawie wymarła, bo ostał się jeno monopol, który zagościł w dawnym przedsionku pawilonu ,czynny jest 24 h i cieszy się sporą frekwencją.

Na tyłach dawnego centrum przebiega uliczka (równoległa do głównej ulicy) niegdyś używana głównie przez samochody dostawcze, a obecnie przez ludzi prowadzących/ zawożących swoje dzieci do żłobka i przedszkola znajdującego się w pobliżu, jako praktyczny skrót.

Idę dziś sobie bladym świtem z mym pieskiem na spacer właśnie tą uliczką, a na przeciwko mnie jakiś mężczyzna wiezie dziecko na rowerze.Oboje zatrzymaliśmy się raptownie i z głośnym okrzykiem.
(Ja na psa,który karnie się zatrzymał, a on na koło, które niestety uległo kontuzji).

Okazało się ,że na wysokości dawnej rampy wyładunkowej powierzchnia ulicy na odcinku o szerokości ok 3 metrów i długości ok. 120 cm pokryta została "dywanem" z rozbitych butelek w gustownych odcieniach brązu i bieli, z domieszką zieleni.

Ktoś był w ten weekend bardzo .....twórczy.

chuligańskie dzieło sztuki

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (95)

#75584

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szłam dzisiaj nieco później do pracy. Wczesne przedpołudnie, złota polska jesień dookoła, więc bez pośpiechu zmierzałam do celu spacerowym krokiem. Zostało mi ostatnie przejście dla pieszych, takie z sygnalizacją na życzenie.

Widziałam, że stoi przy nim młoda dziewczyna (jako, że w pobliżu szkoła wyższa, szkoła średnia i 2 gimnazja nic dziwnego) zatopiona w telefonie. Po chwili dobili do niej pan rowerze i 2 dwie panie z wózeczkami na zakupy - cała trójka w wieku mocno dojrzałym. Na końcu szeregu ustawiłam się skromnie ja.

Ustawiłam się i stoję. Coś długo stoję, auta jadą i jadą. Potem się zatrzymują, ale u nas nadal czerwone, mimo, że na równoległych pasach ludzie przechodzą.

Natchniona odkrywczą myślą przemaszerowałam swym bliźnim przed nosem i nacisnęłam magiczny przycisk.

Kiedy rowerzysta to zauważył, naskoczył na dziewczynę:
- To Pani nie nacisnęła?!? To przez Panią tyle czekamy i czas marnujemy! Pani jest jakaś nieodpowiedzialna!

Słysząc to jedna z pań "zakupowych" skarciła go pozornie dobrotliwym tonem:
- Pan nie krzyczy już na to biedactwo. Toż widać, że dziewczynina ze wsi przyjechała. Tam pewnie tego nie mają.

W tym momencie zabłysło zbawcze zielone światło i dziewczyna z twarzą tak czerwoną jak jej usta wymalowane na krwistą purpurę, wyrwała do przodu.

Ja zaś poszłam na końcu, zastanawiając się skąd w ludziach ewidentnie niepracujących już zawodowo i niemających konieczności się by spieszyć, tyle zniecierpliwienia i jadu.

przejście dla pieszych

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (251)