Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

blaueblume

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2016 - 18:10
Ostatnio: 7 stycznia 2017 - 20:13
O sobie:

Kobieta raczej spełniona i zazwyczaj zadowolona z życia:-)
Miłośniczka nugatowych czekoladek,psów i innych czworonogów, obserwatorka rzeczywistości.
Moje motto:"Żyj i daj żyć innym!"

  • Historii na głównej: 50 z 66
  • Punktów za historie: 15296
  • Komentarzy: 270
  • Punktów za komentarze: 1845
 
zarchiwizowany

#73697

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój bratanek jest tegorocznym maturzystą.Z okazji egzaminów już od roku obdarowywany był rozmaitymi kompendiami wiedzy, repetytoriami i słownikami przez bliższą i dalszą rodziną.

Po maturze odłożył kilka. które chciał zachować,a resztę dobrodziejstwa przekazał swej matce do rozdysponowania. I tak kilka wylądowało u dzieci przyjaciół i rodziny, kilka zaś moja bratowa wystawiła za jakieś dość symboliczne pieniążki na alledrogo.

Dwa słowniki zostały zakupione przez użytkownika o jakże wiele mówiącym nicku typu adamCH, który radośnie zapłacił za przesyłkę 2 dość ciężkich książek tak jak za jedną( sam sobie tę sumę wykalkulował i wpisał do przelewu)i nie reagował na maile bratowej,że to ciut za mało.

Dziewczyna machnęła ręką, stwierdziła,że się nie będzie o te parę złotych handryczyć - po prostu wyśle ekonomicznym i przystąpiła do pakowania książek.
Pech chciał,że do stołu, na którym rozłożyła się z kopertami i druczkami szedł mój brat dzierżący dzbanek świeżo zaparzonej kawy, co by ja miło wypić ze swoim kochaniem.A że nieprzytomny porannie był to się o własne nogi potknął i i zawartość naczynia chlusnęła na stół.

Bratowa chwyciła słownik leżący na wierzchu, bo dolny zdążył już "napić się kawy". A że książka drukowana w UK w miękkiej okładce i na cieniutkim papierze, to piła jak bibuła i zrobił się z niej totalny destrukt z posklejanymi, pofałdowanymi kartkami.

Bratowa najpierw obsabaczyła swego ślubnego,a potem siadła do komputera i opisała kupującemu zaistniałą sytuację, kajając się gorąco i prosząc o dane do przelewu w celu zwrotu pieniędzy,zaś drugą książkę wysłała.

Po 3 dniach dostała sms z pytaniem "Gdzie drugi słownik?". Oddzwoniła więc i raz jeszcze przepraszając zaczęła tłumaczyć wszystko od nowa, ponieważ klient twierdził,że żadnego maila nie dostał.Po kilku słowach zaczął jej przerywać powtarzającym się tekstem :"Chcem mojom ksiązke. Nic mnie nie obchodzi", następnie zaczął jej zarzucać kłamstwo i oszustwo ("Na pewno Pan sprzedała tą książkę komuś innemu- ja to wiem"),straszył sądem, policją i ogólnym Armagedonem,a na koniec gdy mówiła o zwrocie pieniędzy, rzucił słuchawkę.

Po pracy bratowa sprawdziła skrzynkę, odszukała wysłanego maila, wysłała do gościa kopię, jeszcze raz przeprosiła, ponowiła ofertę zwrotu pieniędzy bądź też wyboru innego słownika z posiadanych zasobów.

Trzy godziny później dostała maila od alledrogo z informacją o rozpoczęciu sporu, ponieważ kupujący twierdzi,że został oszukany, ona ignoruje jego próby kontaktu i nie chce mu zwrócić pieniędzy za książkę, której nie otrzymał.Zdziwiła się lekko,ale odpisała przedstawiając swój punkt widzenia i podkreślając,że od początku czuła się w obowiązku zwrócić pieniądze kupującemu, tylko nie miała i nie ma jak-bo nie posiada jego nr konta.

Po ok tygodniu przyszedł od klienta dane do przelewu i to mailu opatrzonym re: na jej wcześniejsze, których rzekomo nie dostawał.

Co nieco zdrowia straciła, bo to człowiek wrażliwy i uczciwy, który od siebie dołoży niż kogoś oszuka,ale ma nauczkę co by się z osobnikami nie zadawać, co są Ch... i nawet się z tym nie kryją :-D

Pieniądze przelała. Spór wygasł jako nierozstrzygnięty.

zakupy przez internet/pechowy sprzedający/dziwny klent

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (156)

#72748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Scena z podmiejskiego busa.
Na jednym z przystanków, mniej więcej w połowie drogi do miasta P wsiadają dwie pasażerki, bez słowa i bez zamknięcia drzwi sadowią się na wolnych miejscach w busie i zaczynają ożywioną rozmowę w jakimś wschodnim języku (rosyjski? ukraiński?).

Kierowca zamyka drzwi, odwraca się w ich stronę i pyta:
"Dokąd panie chcą jechać i kto płaci za bilety?".
Kobiety nie reagują i dalej rozmawiają sobie "po swojemu".
Kierowca kilka razy ponawia pytanie, one konsekwentnie go ignorują - jakby nic nie rozumiały i nie poczuwały się, że to do nich mówi, mimo delikatnego szturchania ze strony sąsiada i próby zwrócenia uwagi jednej z nich na kierowcę. Nic.

Wreszcie poirytowany kierowca mówi: "albo panie kupują bilety, albo wysiadają" i robi znaczący ruch w stronę drzwi.

Wtedy jedna z nich, siedząca przy przejściu, wstaje z fochem na obliczu, całkiem niezłą choć zaciągającą polszczyzną warczy: "no już, po co te nerwy, 2 bilety do P" i rzuca banknotem 200 zł.

Na trasie, gdzie bilet kosztuje 4 zł - 6 zł wydanie reszty może stanowić problem i tak właśnie jest. Kobieta stoi nad kierowcą ze złośliwym uśmieszkiem, patrząc jak gorączkowo przelicza pieniądze w kasetce.

Mina jej rzednie, gdy siedząca zaraz przy drzwiach pani mówi do kierowcy, podając mu jednocześnie banknoty:
"Panie Jarku, to ja od razu poproszę o miesięczny szkolny na maj dla mojego syna".

Kierowca solennie wydaje resztę pasażerce wraz z wydrukowanymi biletami. Ta z wściekłą miną wraca na miejsce i już nie rozmawiając z koleżanką naburmuszone kontynuują podróż i wysiadają w P, trzaskając drzwiami.

Zastanawiam się, czy chęć zaoszczędzenia 8 zł, bo chyba na to liczyła, warta była, żeby robić z siebie taką babę dziwo.

cudzoziemcy/ komunikacja podmiejska

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (293)

#72605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poranne zakupy 10 minut temu. Najbliższy mojemu domowi dyskont z pieskiem, który ma zawsze w ofercie moje ukochane nugatowe czekoladki. Sklep prowadzi stałą akcję pomagania schronisku dla zwierząt - przy kasach ustawiony jest wózek ze stosowną kartką, do którego klienci wkładają zakupioną karmę. Ja zawsze też się tam dokładam.

Moje dzisiejsze zakupy skromne: melon, ser pleśniowy i oczywiście czekoladki. Idąc do kasy zauważyłam promocję: 3 wielkie puchy karmy dla psów za 9 zł, dołożyłam je więc do koszyka.

W kolejce za mną stał pan, którego po zapachu i wyglądzie mogłabym powierzchownie i krzywdząco sklasyfikować jako żula, choć być może jest profesorem zwyczajnym fizyki nuklearnej w głębokiej depresji lub amoku badań.

W momencie kiedy położyłam zakupy na taśmie zza moich pleców zaczęły dobiegać niekulturalne i nieżyczliwie stwierdzenia na temat głupich bab wyrzucających kasę na głupie zwierzaki, podczas gdy ludzie cierpią głód - najwyraźniej widok 3 okazałych puszek psiego jedzenia wzbudził w nim takie emocje.

- Pan do mnie mówi? - odwróciłam się do niego.
- Tak, głupia pindo, człowiekowi na chleb byś dała, a nie...

Odwróciłam się szybko i pobiegłam w głąb sklepu. Wróciłam z chlebem w woreczku i dołożyłam go do zakupów.
- Będzie dla Pana - stwierdziłam.
- Chyba, że wolałby Pan w płynie... - dodałam wskazując na jego zakupy - małpkę najtańszej wódki i puszkę piwa, po czym na taśmie umieściłam ze słodkim uśmiechem duże opakowanie suchej psiej karmy.

Kto z nas był piekielny?
Jego zdaniem na pewno ja.

PS. Chleba jednak nie wziął.

zakupy/kolejka przy kasie/żul/pomoc zwierzątom

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (378)

#72460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiem, że było pisane już na ten temat, ale widać za mało, skoro takie sytuacje ciągle się powtarzają. Nie ukrywam, że się dziś zdenerwowałam, dlatego relacjonuję:

Poranny spacer z psem; ptaszki śpiewają, moja maskotka na smyczy wącha sobie trawki, ja zamulam i ziewam.

Nagle zza krzaka wypada pokraczne psisko przypominające krokodyla na 4 łapach i z charkotem rzuca się mojemu psiakowi do gardła, a właściwie do tyłka, bo zdążyłam szarpnąć smyczą.

W oddali słychać nawoływanie: "Puuszek! Puuuuszek!". Psy jazgoczą i się szarpią, mój nie ma wielkich szans - raz, że na smyczy, która krępuje mu ruchy, dwa, że to taka żywa maskotka - pyszczek mały, ząbki jak perełki, trzy - bardzo łagodny z natury. Ciosem buta odkopuję agresora.

W tym momencie nadbiega właścicielka. Młoda dziewczyna ok. 20 lat. Przeprasza za psa i pyta o stan mojego, podczas gdy ja obmacuję psiaka - Bogu dzięki, tylko ślina i wytarmoszone kudły i robię jej wymówkę, że jej pies puszczony luzem, ona stwierdza tonem wyjaśnienia: "Bo mój Puszek zawsze mnie słucha". Otóż nie zawsze...

Idziemy dalej. Minęło może jakieś 7 minut, a tu zza narożnika bloku wybiega naprawdę duży pies w typie owczarka niemieckiego. Bogu dzięki w kagańcu i na smyczy. Tylko że smycz ciągnie się za nim po ziemi! Chwyciłam mojego na ręce i wilczur tylko przerysował mi po biodrze metalowym kagańcem. Za chwilę pojawił się zasapany pan - trzydziestolatek w dresie i pies na jedną jego komendę uspokoił się i podszedł karnie do niego. Facet powiedział: "Sorry, wyrwał mi się" - spojrzałam na jego zaspaną twarz - zrozumiałam i wybaczyłam.

No i ostatni etap spaceru: wracamy już w stronę domu prawie pustym podwórkiem - tylko jakiś nastolatek stoi pod klatką i grzebie w telefonie - popuszczam więc linkę mojemu, żeby miał więcej swobody, gdy nagle spod ławki wynurza się pręgowany buldog i warcząc, na sztywnych łapach, ze zjeżoną sierścią na karku, zmierza w naszą stronę.

"Proszę zabrać tego psa" - drę się w powietrze. Nastolatek oderwał się od telefonu, łypnął w moją stronę i nie ruszając się z miejsca odkrzyknął: "Mój pies nie gryzie".

Pies coraz bliżej, warczy coraz głośniej, uzębienie pokazuje - ja spanikowana znowu krzyczę, a młody odpowiada: "Mój pies nie gryzie".
No jasne, kurde, zaraz arie będzie śpiewał. I to z koloraturą. Nie wiem, czy właściciel ślepy, głuchy czy naćpany.

Krzyczę po raz kolejny, tonem groźby i z użyciem słowa wulgarnego. Młody rusza wreszcie cztery litery. Łapie buldoga za fikuśną czerwoną obrożę i unieruchamia go między swymi łydkami, bo - uwaga - nie ma smyczy!
Kiedy pouczam go o obowiązku wyprowadzania psa na smyczy, stoi w miejscu i mamrocze pod nosem o nawiedzonych babach.

Czy to ze mną jest rzeczywiście coś nie tak, że chciałabym żyć w normalnym świecie, gdzie człowiek na spacerze z psem może czuć się bezpiecznie?

A pannie od Puszka i młodemu od buldoga życzę, żeby spotkali podobnych sobie, co to ich czworonogi "zawsze słuchają" i "nigdy nie gryzą", tylko z większymi od ich psami. Może wtedy zrozumieją jaki stres fundują innym ludziom i zwierzętom...

psy bez smyczy/ nieodpowiedzialni właściciele

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (261)

#72405

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy czytałam historię #72391 NotableQ pomyślałam, że niewielu jest chyba takich wrednych sąsiadów. Życie jednak skorygowało mój optymizm.

Pisałam kiedyś o mojej sąsiadce - starszej pani posiadaczce dużego psa, która rzetelnie po nim sprząta - w odróżnieniu od chamskiego małżonka. Generalnie moja sąsiadka bardzo ładnie się trzyma, jest zawsze zadbana, a co najważniejsze życzliwa i sympatyczna.

Kocha zwierzęta, ma już drugiego psa "z odzysku", wyciągniętego z jakiś strasznych warunków - łańcuch, suchy chleb do jedzenia i brudna woda do picia.Pierwszy pies dożył sobie godnie swego żywota, a i drugi do najmłodszych już nie należy. I ta historia dotyczy właśnie jego.

W ostatnią sobotę, przed południem usłyszałam z dworu tak rozpaczliwy i pełen ból psi płacz, który trwał dłuższą chwilę (nie szczekanie, nie wycie,ale właśnie płacz), że podeszłam do okna, by sprawdzić , co się dzieje.
Zobaczyłam moją sąsiadkę, która kucała koło swojego dziwnie wygiętego i rozpaczającego psa. Po chwili odeszli dalej, a ja zastanawiałam się co się pieskowi stało.

Wieczorem spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej. Oczywiście natychmiast spytałam o jej pupila, a ona bardzo przejęta ze łzami w oczach powiedziała, że biedakowi zrobiła się przepuklina (przetoka?) przez co bardzo cierpiał i nie mógł się załatwić.
Dodała tez, że piesek jest już u weterynarza, który po wzmocnieniu staruszka kroplówkami przeprowadzi stosowna operację. Życzyłam psiakowi dużo zdrowia i pożegnałam się z sąsiadką.

Dzisiaj spotkałam się z nią znowu. Powiedziała,że niedługo odbiera psa od lekarza. Dodała też, że miała bardzo nieprzyjemną sytuację. Otóż do jej domu także zastukały panie z TOZ, żeby sprawdzić czy rzeczywiście maltretuje swojego psa.

Kobietka tak się zdenerwowała, że nie byłą w stanie spokojnie wyjaśnić całej sytuacji, wykręciła więc drżącą ręka numer weterynarza, który "w prostych,żołnierskich słowach" wytłumaczył co i jak, z podkreśleniem kosztów, jakie pani Leokadia poniosła, by ratować niemłodego już zwierzaka, na którego inny by może machnął ręką. Panie przyjęły to do wiadomości i poszły sobie. Przedtem jednak, jedna z nich szepnęła mojej sąsiadce, kto na nią złożył donos.

Okazało się, że to jej wieloletnia koleżanka, mieszkająca w sąsiedniej klatce, także miłośniczka zwierząt, z która pani Lonia chodziła na wspólne spacery, i która była znakomicie rozeznana zarówno w charakterze pani Leokadii, warunkach życia psa jak i samej jego historii choroby!

A do TOZ zadzwoniła bezpośrednio po rozmowie z panią Leokadią po jej powrocie od weterynarza.

donos do TOZ/sąsiedzi/ chory pies

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (336)

#72341

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj byłam u fryzjera.
Na fotelu obok z farbą na włosach siedziała (jak mi się wydawało) miła i kontaktowa młoda kobieta (ok. 27-28 lat).

Przysłuchując się najwyraźniej mojej rozmowie z fryzjerką - ja ją pytałam o wnuki, ona mnie o córkę i psa, postanowiła się wtrącić do konwersacji.

Powiedziała:
"Mój brat jest strasznym psiarzem. Jak one je kocha!
A najbardziej rozmiłowany jest w amstafach. Miał nawet jednego, karmił go surowym mięsem i tak tresował,że pies słuchał się tylko jego.
Nawet bratowa się go bała, do tego stopnia, że nie chciała zostawać z psem sama w domu.
Niech sobie pani wyobrazi, że jak ona przytulała się do brata czy siadała mu na kolana, to pies tak warczał, że brat go musiał z pięści w pysk strzelić!".

Zapytałam: "I jak sobie poradzili z psem w tej sytuacji?".

Odpowiedziała: "A brat go komuś oddał i chyba poszedł na walki psów".

Powiedziałam tylko: "To straszne" i straciłam ochotę do rozmowy.
Najwyraźniej miłość niejedno ma imię...
Ciekawe co zrobi z żoną, jak mu się znudzi...

miłość do zwierząt/ niebezpieczne rasy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (272)
zarchiwizowany

#72665

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolega mojego (U)kochanego ma gromadkę dzieci.Najstarsza- nie dość,że ładna jak obrazek, to jeszcze ogarnięta i samodzielna. Jest ubiegłoroczna maturzystką i tak jej się szczęśliwie terminy egzaminów ułożyły,że już w połowie maja była "po".

Wraz ze swoim chłopakiem- szczęśliwym posiadaczem czterech kółek- i trojgiem kolegów udali się więc za wodę, do Skandynawii w celach zarobkowych.

Na miejscu okazało się,że praca wcale nie jest taka łatwa,ani dobrze płatna, więc z całej piątki młodzieży tylko wspomniana dziewuszka pieliła, zbierała, sadziła i co tam szef jej polecił, podczas gdy reszta grupy się relaksowała.
Po dobrym miesiącu właściciel auta stwierdził,że wraca do Polski,a cała ekipa razem z nim.

Po powrocie dziewczyna chwile odpoczęła,a potem pojechała nad morze,by tam imać się różnych prac sezonowych;trochę kelnerowała, sprzedawała pamiątki, a na koniec pieczywo.

W tym roku uczciwie rozliczyła się z fiskusem. I tu pojawia się piekielność: gdyby po powrocie ze Skandynawii leżała do góry brzuchem lub pracowała na czarno- dostałaby ponad 1000 zł zwrotu podatku.

Ponieważ jednak pracowała w Polsce i to za każdym razem nalegając na umowę i uczciwie wykazała pozostałe źródła dochodu dostanie ledwie 300 złotych!

Mam wrażenie,że została ukarana za swoją pracowitość i uczciwość.
Młoda dziewczyna, studentka, praktycznie bez dochodów...
Wychodzi na to ,że lepiej kombinować i oszukiwać...
Tfu!

wakacyjna praca/ rozliczenie z fiskusem

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (193)

#72649

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pięć minut temu powróciłam z wieczornego spacerku i starannie wytarłam łapki i brzuszek mojego psiaka. Małe toto, kudłate, a i nóżki ma krótkie, więc idzie przez świat na zasadzie froterki - cały brud, kurz, łuski od kasztanowych pąków - jego. A dziś jeszcze zdołał zaliczyć jedyną w okolicy kałużę.

Charakter ma słodki i przyjazny typu:
https://www.facebook.com/psiesucharki/photos/a.808522252533944.1073741828.808519212534248/1090144891038344/?type=3&theater
Kocha cały świat i żyjące na nim istoty. Na ludzi reaguje, jakby odnalazł po latach dawno niewidzianą rodzinę - z entuzjazmem i miłością, której stara się dać wyraz przez skakanie i lizanie.

Jestem świadoma faktu, że nie każdy lubi psy, a tym bardziej takie zachowanie, z reguły trzymam więc słodkiego drania na dystans, szczególnie - tak jak dziś - gdy jest upaprany.

Wchodzę po spacerze do klatki, na półpiętrze młoda i atrakcyjna istota płci żeńskiej - jak to któraś Piekielna opisała - miała przedłużone i powiększone (przynajmniej optycznie) wszystko ,co dało się przedłużyć i powiększyć. Ten opalony (spalony) sztucznym słońcem typ o hebanowych włosach i pracochłonnym makijażu.

Na widok mojego psa wydała entuzjastyczny pisk i zaczęła do niego przemawiać po dziecinnemu. Pies oszalał ze szczęścia i zaczął się rwać w jej stronę.

- Niech pani go puści! On jest takie słodziutki i chce się ze mną przywitać - poprosiła.
- Ale ma bardzo brudne łapy po spacerze - wyjaśniłam, mając wzgląd na jej jaśniutkie jeansy i dalej starałam się utrzymać śpiewającego miłosną serenadę psa z dala od dziewczyny.

- Pani przesadza. A tak w ogóle nie pozwala mu pani podejść do mnie, bo jest pani zazdrosna, że mnie tak od razu polubił - skomentowała panna.

Na tak bzdurny argument smycz mi się sama poluzowała.

Dziewczyna ukucnęła na podłodze i zaczęła się tarmosić z moim psem przy wtórze radosnych pisków obojga.
Po kilku minutach tej sielanki zdyszany pies wrócił do mnie, a jego wielbicielka wyprostowała się i popatrzyła na swoje spodnie oraz buty.

- On mnie całą pobrudził! - zawołała oburzona.
- Ostrzegałam - odpowiedziałam.
- No ale pani musi mnie teraz chyba przeprosić czy coś - kontynuowała panna z pretensją.

Wybrałam coś.
I poszłam do domu.

Nie wiem, co dziewczyna porabiała, gdy rozwijano w jej roczniku słuchanie ze zrozumieniem i korzystanie z informacji. O rozumowaniu nie wspomnę.

brudny pies

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 411 (429)

#72227

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę sobie porannym autobusem. Wygodnie siedzę, słucham muzyki, wyglądam przez okno. Autobus duży, stosunkowo luźno jak na te porę dnia i kierunek (do centrum, koło dworca PKP i PKS).

Na kolejnym przystanku dosiadają się nieliczne osoby. Kierowca zamyka drzwi, potem jednak je otwiera i stoimy... Po dwóch, trzech minutach chłopak z plecakiem zaczyna niespokojnie popatrywać na zegarek, ktoś mówi półgłosem z niepokojem: "może się zepsuł?", ale nie...

Przednimi drzwiami, wolno, wolniusieńko wsiada staruszek o laseczce. "Ludzki kierowca" myślę sobie.
Dziadek kurczowo trzyma się drążka - najwyraźniej nie opłaca mu się siadać, choć wolnych miejsc - i pojedynczych i podwójnych, przy oknie i z brzegu - do wyboru i koloru.

Kierowca zamyka wreszcie drzwi, zapuszcza motor, już ma ruszyć, i w tym momencie staruszek puszcza drążek i zaczyna chwiejnym krokiem maszerować do przodu. Kierowca rezygnuje z odjazdu, najwyraźniej czekając aż senior bezpiecznie się usadowi. Ten jednak mija wszystkie wolne miejsca z przodu pojazdu i żółwim krokiem posuwa się ku środkowi. Czekamy.

Wreszcie dziadunio zawiesza się zadkiem nad upatrzonym miejscem. Kierowca rusza, a wtedy staruszek zmienia jednak koncepcję i zaczyna kuśtykać z powrotem. Kierowca hamuje. Dziadek potyka się, leci pół metra, ale zamiast usiąść, najwyraźniej zmierza w stronę kierowcy, wygrażając mu laską.

W tym momencie jeden z facetów w roboczym ubraniu (z rozmowy wywnioskowałam, że pracuje przy budowie domu w pobliskiej miejscowości) interweniuje stanowczym głosem:
- Panie kierowco, dość tego cyrku, jedziemy! Ludzie się na pociąg i do roboty spieszą.
- Panie starszy, siada Pan albo stoi, ale nie ma łażenia po autobusie, bo jeszcze się Pan połamie albo coś gorszego.

Senior o dziwo usłuchał.

Kiedy wysiadałam przy dworcu, staruszek stał w tym samym miejscu na środku autobusu, skutecznie blokując drogę kobiecie z wózkiem i złorzecząc pod nosem na piekielnego kierowcę.

starsi ludzie/ komunikacja_miejska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 290 (318)
zarchiwizowany

#72591

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeziębiłam się w ostatni weekend. Przeziębienie to nie żadna wielka choroba, więc kurując się domowymi środkami (miód, cytryna, malinki) i przyjmując różne specyfiki typu saszetki "Hot" do rozpuszczania, aspirynkę i witaminę C przetrwałam kolejne dni.

Dziś rano czułam już się zdecydowanie niefajnie,ale fakt,że miałam tylko 5 godzin do przepracowania oraz niechęć do pójścia na zwolnienie sprawiły,że jakoś się zmobilizowałam i poszłam do pracy.

Pod koniec pracy już wiedziałam: choroba vs blaueblume = 1:0 i po pracy podreptałam pokornie do przychodni,wiedząc,że mój lekarz zaczyna przyjmować w piątki od 12 i ,że praktycznie nie powinno być już pacjentów.

I tak było. Do gabinetu wchodziłam w celu otrzymania recepty na jakiś cudowny lek, z którym zamierzałam się położyć do łóżka przez weekend, by w poniedziałek- reaktywacja- iść oczywiście do pracy.

Swoje nadzieje przedstawiłam szczerze lekarzowi, który zbadawszy mnie, wypisał 2 recepty i na koniec wręczył L4 na osiem dni z komentarzem:
"Przez weekend to można co najwyżej wytrzeźwieć,ale nie- się wyleczyć!"

służba_zdrowia/niechęć do brania zwolnienia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (31)