Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

blaueblume

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2016 - 18:10
Ostatnio: 7 stycznia 2017 - 20:13
O sobie:

Kobieta raczej spełniona i zazwyczaj zadowolona z życia:-)
Miłośniczka nugatowych czekoladek,psów i innych czworonogów, obserwatorka rzeczywistości.
Moje motto:"Żyj i daj żyć innym!"

  • Historii na głównej: 50 z 66
  • Punktów za historie: 15297
  • Komentarzy: 270
  • Punktów za komentarze: 1845
 

#71169

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym tygodniu jechałam na parę dni do Bydgoszczy. Z przystanku spod mojego domu jadą 2 autobusy w stronę dworca: jeden (nr 3) krótką drogą, drugi(nr 6) - okrężną, prawie przez całe miasto. Ponieważ mój pociąg jest podstawiany w moim mieście, postanowiłam, że pojadę wcześniej, żeby zająć wygodne miejsce. Z rozkładu wynikało, że ten bezpośredni autobus jedzie "na ostatnią chwilę", a ten okrężny zdecydowanie wcześniej, zdecydowałam się więc na ten drugi.

Stoję sobie na przystanku z walizeczką, a tu autobusu niet. Chciałam jeszcze raz zerknąć na rozkład, ale jakaś starsza, gruba pani zablokowała mi dostęp i nie reagowała na moje nieśmiałe próby odczytania czegokolwiek nad jej ramieniem. Powiedziałam w końcu "przepraszam, czy mogłaby się pani przesunąć", a ona stoi jak stała, popatrzyła na moja walizkę i odpowiedziała: "nie ma co sprawdzać, za 20 minut 3 będzie".

W tym momencie kątem oka zauważyłam nadjeżdżającą szóstkę. Zadowolona złapałam za walizkę i chcę wsiadać, ale coś mnie blokuje. Kobieta capnęła mnie za płaszcz i tonem rozkazu mówi do mnie: "Nie wsiadać, za 20 minut będzie 3". Ja zrobiłam wielkie oczy i mówię: "Ale 6 też jedzie na dworzec" i usiłuję się oswobodzić, ale baba trzyma mnie mocno i odkrzykuje: "Ale okrężną drogą!". Na to ja już wkurzona: "Ale mnie to nie przeszkadza! Chcę jechać tym autobusem!".

A ta kobieta dalej mnie trzymała i musiałam się naprawdę zdrowo szarpnąć, dzięki czemu udało mi się wsiąść do autobusu.

komunikacja_miejska

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (278)
zarchiwizowany

#71556

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lojalnie uprzedzam: będzie obrzydliwie. W stopniu dość znacznym.

Nie lubię poniedziałku.Wiem,że nie jestem tu zbyt odkrywcza ani osamotniona w mojej animozji, ale mam powód. Nie lubię poniedziałku nie dlatego,że następuje on po weekendzie, tylko z dlatego,że w pn pracuje od 8 do 19, z dwoma godzinnymi przerwami.W każdy poniedziałek po skończonej pracy pędzę stęskniona jak rącza łania do domku. Z reguły skracam sobie drogę przecinając na ukos centrum handlowe ( znane z historii:#71527 ), a położone między moim miejscem pracy a zamieszkania.

Dzisiaj też weszłam w jego progi,ale tym razem miałam dodatkowy imperatyw w postaci morza kawy, którą wypiłam w ostatnich godzinach pracy i która teraz mocno napierała na mój pęcherz.

Skierowałam się szybkim krokiem do WC na parterze, weszłam, szukam wzrokiem na rzędzie toalet zbawczego zielonego okienka nad gałką, znalazłam, uszczęśliwiona otwieram z rozmachem drzwi i ....szok: na "tronie"zasiada niewiasta na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniająca. Niestety, przy twarzy trzyma używaną (zgodnie z przeznaczeniem podpaskę) i ją wącha!

Zastygłam jak posąg, nie wierząc własnym oczom.Kobieta nawet nie speszona, oderwała się na chwilę od kontemplacji wzrokowo-węchowej owego przedmiotu i powiedziała flegmatycznie,ale karcąco w moja stronę:
"Puka sie!"
"Zamyka się?"- odpowiedziałam błyskotliwie i pognałam do domu.

Chyba tylko szokowi zawdzięczam,ze nie posikałam się po drodze.
Własnie skorzystałam z urządzeń sanitarnych, więc fizycznie czuję ulgę, ale psyche cierpi...

Cały czas mam tamtą scenę przed oczami i dręczy mnie pytanie"WTF???
Fetyszystka- Ekshibicjonistka?
Ma ktoś inne wyjaśnienie?

publiczna toaleta/ centrum handlowe

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (164)
zarchiwizowany

#71311

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Małe wspomnienie tegorocznych Walentynek.
Od tym,że zaczęły się od niemiłego akcentu (#71255 ) pisałam, ale później już było miło bardzo i wydawało się,że nic nie zakłóci mojego wspaniałego samopoczucia.
Jako,że traktuję ten dzień jako święto okazywania miłości i przywiązania także w rodzinie, zaplanowałam także spotkanie z mamą w przytulenj lokaliku, gdzie serwują znakomitą kawę i ciasto, jedyne jego mankamenty to ceny (ale raz na jakiś czas można zaszaleć) oraz niewielkia powierzchnia-przytulnie, ale bardzo ciasno, bo stoliczki i fotele stoją przy sobie.
Tam właśnie wylądowałam z moją maman na walentynkowej kawie> Wszystko było fajnie, od razu udało nam się dostać stolika, kawa jak zawsze pyszna, mama w dobrym humorze, bo wprawdzie deklaruje, że Walentynek jako święta nie uznaje, ale cieszą ja prezenty i życzenia. Tak więc delektujemy się kawką, gdy moja mam poczuwszy "ducha świąt", rozochociwszy się, oznajmiła bardzo głośno:
"Chodź do drogerii, to Ci jakiś dobry krem kupie, bo masz strasznie zniszczoną skórę. Nie powinnaś mieć jeszcze zmarszczek w Twoim wieku".
Spojrzenia ludzi dookoła nas- bezcenne,a moja mama kontynuuje:
"A potem pojedziemy do mnie, bo ja mam taka wagę, że ci od razu cały pomiar tłuszczu zrobi".
Zaczęłam śmiać się jak wariatka, nie wiem, czy to była reakcja nerwowa, czy humor wisielca.
Ze wspaniałomyślnej propozycji nie skorzystałam.
My funny Valentine ;-)

rodzina/mama/Walentynki/ gastronomia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (21)
zarchiwizowany

#71255

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zdarzenie z dzisiejszego poranka.
Pisałam już,że w weekendy celebruję sobie poranne spacerki z pieskiem, w wolnym tempie i spokoju, ponieważ moje dni "robocze" cechuje pospiech i lekki stres.
Byłam właśnie w drodze na moja ulubioną trasę- cicha ślepa długa uliczka, godzina 7:05, puściutko, bezludnie, ptaszki śpiewają.
Zamierzałam przejść na drugą stronę jezdni, czekałam jedynie na pieska, który sobie węszył przy krzaku, kiedy nagle usłyszałam wrzaskliwe "halo". Nauczona przez moje dziecko, że "za halo to w mordę walą", nie reagowałam. Po chwili zabrzmiało" "halo, ty z psem!".

Niewątpliwie byłam jedyną w zasięgu wzroku i słuchu osobą na ulicy i niewątpliwie byłam z psem, zaczęłam więc szukać źródła dźwięku. Z okna na I piętrze domku jednorodzinnego, na przeciw którego stałam, wychylała się starsza pani w różowej podomce,z siwymi włosami nawiniętymi na wałki i w okularach na nosie.

Po nawiązaniu kontaktu wzrokowego kobieta kontynuowała na krzyku": "nie chcę żebyś chodziła po mojej ulicy z tym psem!"
Pomyślałam,że chodzi jej o zanieczyszczanie ulicy, więc podniosłam do góry woreczki, ale pani różowa nie odpuszczała i dalej krzyczała na mnie, że mam iść precz z moim kundlem z j e j ulicy. Chciałam właśnie zapytać "panienkę z okienka", czy na pewno nazywa się Roman Dmowski,kiedy weszła na jeszcze wyższe obroty i grożąc mi paluchem krzyknęła:"Zabraniam ci"!

W tym momencie, odzyskałam wreszcie głos i odkrzyknęłam:"weź mnie kobieto nie denerwuj przy świętej niedzieli, zamknij po pierwsze usta, a po drugie- okno!" i poszłam swoją trasą.

Normalnie wracam po spacerze zrelaksowana i radośnie nastawiona do życia,dziś było inaczej. Jedyna korzyść taka, że nie musiałam pić kawy, bo mi kobietka ciśnienie podniosła.

Tak sobie myślę: skąd w ludziach tyle agresji i to jeszcze dzisiaj. Oczywiście nie znaczy to, że ma kochać mnie wraz z moim psem ( brr) ,ale mogłaby okazać choć odrobinę szeroko pojętej chrześcijańskiej miłości bliźniego, bo kojarzę ja z niedzielnych transmisji mszy świętej w lokalnej telewizji- zawsze na froncie- czy to w ławce, czy przy komunii.

Zaczynam mieć podejrzenie, że padłam ofiarą spisku staruszek w moim mieście, które chcą przejąć kontrolę nad moim życiem ("tędy nie jedź- #71169 , "tędy nie chodź-dziś)...

spacer z psem/ ulica

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (123)
zarchiwizowany

#71245

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było o roślinkach, teraz o zwierzątkach.
Pisałam,że mam psa- niesamowitego słodziaka, który wygląda jak puchata maskotka, kocha wszystkich ludzi i cały świat, w tym także inne zwierzęta.
W weekendy chodzę z nim na poranne długie spacery cichą uliczką, ślepą na dodatek, gdzie mogę go spokojnie puścić luzem, by do upojenia sobie wąchał smsy od kolegów, odsikiwał im i rozkoszował się pięknem natury.
Przy uliczce są starsze domy jednorodzinne, najczęściej z dużymi ogrodami, w których często biegają psy właścicieli. Mój pupilek z reguły wąchał się z nimi przez siatkę, machał ogonem,czasem biegał na wyścigi z psem podwórkowym wzdłuż ogrodzenia.

Tylko w jednym ogrodzie wielki owczarek niemiecki dostaje zawsze szału, gdy przechodzimy. Rzuca się na płot ( zresztą klika razy łatany i dodatkowo zabezpieczony płytą chodnikową w miejscu, gdzie szarik usiłował wydostać się na wolność), szczeka i warczy krwiożerczo i toczy pianę z pyska, na co moje maleństwo z podkulonym ogonkiem tuli się do moich nóg i omija ten odcinek ulicy szerokim łukiem.

I oto dziś stał się cud: spacerujemy sobie wolniutko rozkoszując się pięknym słonecznym porankiem, zbliżamy się do wiadomego domu-a tu: cisza i spokój- bestii nie ma w ogrodzie. Moje maleństwo, upewniwszy się, że faktycznie wroga nie ma, przystanęło pod owym "okienkiem" w płocie i uwaliło pod nią okazałą dwójkę.
Sprzątnęłam oczywiście, ale przez chwilę miałam wrażenie, że mój pies się śmieje całym pyskiem...

zwierzęta domowe

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (38)
zarchiwizowany

#71183

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ponad 2 tygodnie temu złapałam przeziębienie. Najpierw trochę się sama leczyłam domowymi sposobami, ale przyszedł moment -konkretnie noc z wtorku na środę, że poczułam się bardzo źle: ból głowy, kości, gorączka, katar, kaszel. Ponieważ nie byłam w tym stanie pracować, wysłałam sms-a do szefowej, umyłam się , ubrałam i ruszyłam do przychodni, ponieważ na moim rejonie teoretycznie istnieje możliwość rejestracji przez telefon-ale w praktyce jest to niemożliwe- rejestratorka z reguły nie odbiera,a jak się już uda z nia połączyć, to nie ma wolnego terminu.Tak więc ludzie stoją od bardzo wczesnych godzin porannych w kolejce do rejestracji.
Na miejsce dotarłam ok 6:15 i byłam chyba 13 w kolejce ,co dawało mi prawie pewność,że się dostanę do upragnionego lekarza. Większośc osób stanowili rozgadani emeryci.
Moja przychodnia mieści się w kilkupiętrowym budynku na II piętrze, jest otwierana ok godz. 7, więc do tego czasu sto się na klatce schodowej. I tak sobie stałam,smarkajac i kaszląc, czekając,aż pielegniarka, która przyjdzie do pracy otworzy nam drzwi i umosliwi "siad" na drewnianych ławeczkach.
Koło mnie stanęła pani nie pierwszej młodości, ale ubrana na sportowo i wygladajaca na spokojną i sympatyczną osobę. Od razu zwróciłam uwage na jej bardzo jasne, błękitne oczy. Kobietka zagadała do mnie ze wspólczuciem, że widać po mnie, że się czuję i tak zaczęła się rozmowa. Ktoś zauważył,że kolejka sięga już do przychodni ginekologicznej na I piętrze.
Wtedy ta pani powiedziała, że zaszła w ciążę w wieku 45 lat i przyszła do znanego ginekologa, który tam przyjmował. Kiedy dowiedział się o jej wieku, nie bawiąc się w wywiady i badanie, wypisał zaraz skierowanie na aborcję i polecił jej przeprowadzić ją jak najszybciej. "Urodzi Pani roślinę:- stwierdził."Po co to Pani?".
Kobieta wyszła zapłakana z gabinetu. Przez kilka dni przeżywała prawdziwe piekło, rozpaczała, modliła się i nie była w stanie podjąć decyzji. Wreszcie postanowiła,że urodzi, majac pewność, że będzie miała niepełnosprawne dziecko i planując, jak przeorganizować swoje życie.Zaczęła się nawet dowiadywać o ośrodek, w którym by mogła zamieszakć na starość razem z tym dzieckiem. Do tamtego ginekologa nigdy więcej nie poszła. Urdziła zdrowego chłopca.
Dzisiaj jej syn jest przystojniakiem o wzroście 190cm, kończy magisterkę, mieszka ze swoją narzeczoną i radzi sobie w życiu. Widać było,że mama bardzo jest z niego dumna.
Na koniec kobieta powiedziała mi, że w ostatnich Wszystkich Świętych, kiedy odwiedzała z synem grób męża, natknęła się na tego lekarza . Miała ochote podejść do niego, przedstawić syna i powiedzieć: "A to jest ta roslina, którą 24 lata temu skazał Pan na śmierć"



1



Dodaj komentarz

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (77)