Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cynthiane

Zamieszcza historie od: 26 grudnia 2012 - 16:01
Ostatnio: 25 maja 2022 - 15:22
O sobie:

http://bezuzyteczna.pl/finskie-slowo-pilkunnussija-doslownie-61702

  • Historii na głównej: 37 z 56
  • Punktów za historie: 28093
  • Komentarzy: 618
  • Punktów za komentarze: 4216
 

#61251

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obowiązek podpisywania faktur przez odbiorców zniesiono. Mimo to niektórzy kontrahenci nadal przysyłają nam kopie do podpisu i odesłania. Nie jest to jakaś wielka ilość, więc odsyłamy zwykłym listem za 1,75 zł. My podpisu nie żądamy, a ewentualne oryginały wysyłamy listem poleconym - 4,20 zł.

Ostatnio przyszła do nas kopia faktury, koleżanka podpisała i odesłała. I niestety, ale nierejestrowana przesyłka zaginęła. Z tego powodu dostaliśmy mało uprzejmego maila, że nie możemy przetrzymywać ich dokumentów, że nie mamy prawa itp. Koleżanka wytłumaczyła sytuację, poprosiła o przysłanie drugiej kopii, jeśli tak ważny dla nich jest podpis. Odpowiedź w tonie poprzedniej, że przez nasze lenistwo oni są narażeni na koszty, i taaaak dalej...

Dziś listem poleconym przyszła druga już kopia tej faktury oraz...
...faktura za usługę - „wysyłka dokumentów - pakowanie plus koszt wysyłki” na kwotę 4,30 zł z karteczką, na której napisano odręcznie ‘obie kopie odesłać poleconym priorytetem ZPO żeby znów nie zginęło bo nie będziemy tak w kółko wysyłać!!! Miesiąc się kończy’. Polecony priorytet? ZPO? 7,40 zł.

Oj, chyba w drodze wyjątku wystawimy fakturę za usługę. Oczywiście z prośbą o odesłanie kopii tym samym sposobem.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 440 (488)

#61183

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kamienica siostry znajduje się w podwórzu, które otacza kilka innych kamienic, a wjazd jest jeden i to bardzo wąski.

I w weekend tenże wjazd został zastawiony przed jakiegoś Mercedesa. Szwagrowi wypadł pilny wyjazd, auto w podwórzu... A wyjechać nie ma jak. Zatem on od jednej strony, siostra od drugiej chodzą od mieszkania do mieszkania, co by kierowca auto przestawił. Ale nikt nic nie wie, właściciel nieznany, każdy sugeruje, by po policję dzwonić, bo tak być nie może! Bo to niebezpieczeństwo, ktoś zasłabnie i jak karetka wjedzie? A kierowca pewnie chodzi po sklepach! Pikanterii dodawał fakt, że wjazd jest bardzo wąski, przez co kobieta z wózkiem nie mogła się przecisnąć, a była umówiona na badania za dzieckiem.

Cóż, czas naglił, ale czekali. 5 minut, 10... 20. Spora grupka gapiów zerka z okien, kilka osób debatowało przy aucie. Rad nie rad, jeden z sąsiadów, który też chciał wyjechać, zadzwonił na policję.
Chylę czoła, panowie byli po jakiś 5-7 minutach. W czasie spisywania numerów, czyli niemal po samym przyjeździe, zjawił się kierowca. Bardzo grzecznie przeprosił za lekkomyślność, pouczenie przyjął z pokorą, zażartował nawet, że to taka nauczka, by wyjazdów nie zastawiać i zawsze mogło być gorzej- czyli mandat. Wszyscy się rozeszli i rozjechali tam, gdzie powinni.
I to byłby koniec, gdyby nie pewni sąsiedzi- ci, których mieszkanie przylega do wjazdu, a więc dobrze go widzą, dzięki czemu pan G. bacznie z okna obserwował zajście.

Napadli na moją siostrę, że jakim prawem ona wezwała policję i naraziła ich gościa na taki duży mandat! Że jak ona mogła bratankowi tak karczemną awanturę urządzić! Że ona wie, co z tym zrobić, i zgłosi do OPS-u, że siostra dzieckiem źle się zajmuje, chodzi po okolicy ‘obsrane i osmarkane’.
10-miesięczna siostrzenica nie chodzi, ale nic, ciekawa jestem donosu.

Tłumaczenia, że mandatu nie było, tylko upomnienie, i nie ona wezwała policję, tylko jakiś sąsiad, nic nie dały. I na pytanie szwagra, czemu nie powiedziała, że to auto ich gościa i miał mnóstwo czasu, by go przestawić - o ile by go poinformowała o sytuacji, odpowiedziała:
- Skąd mogłam wiedzieć, że to jego? Bratanek taki dużym zielonym jeździ, skąd mam wiedzieć czy to Mercedes, Fiat czy inny Opel? Nie mój problem!

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 410 (482)
zarchiwizowany

#61181

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno tu nie zaglądałam, w poczekalni sporo nowości- muszę nadrobić zaległości, ale zacznę od swojej historii.

Upały dają się we znaki chyba wszystkim. I niestety, niektórych też pozbawiają... kultury? Normalności?

Późne popołudnie. Żar z nieba się leje, mnóstwo spraw na głowie i drugie tyle do załatwienia na 'teraz'. Wpadłam do hipermarketu na drobne zakupy, a w zasadzie coś do picia, bo suszy niemiłosiernie. Zwyczajowo, na wodzie się nie skończyło- kupiłam świeczkę, bo przecena, i książkę- też kusiła, bo kosztowała grosze. I z tymi obszernymi zakupami -sztuk trzy- szukałam w miarę małej kolejki, a te wszędzie były mniej - więcej równe. Stanęłam w tej najbliższej i czekałam na swoją kolej.

I widocznie między 'muszę iść do pasmanterii i kupić to, obiecałam mamie tamto' a 'pranie czeka, trzeba też wyprasować...' i wśród całej taśmy zakupów umknęła mi tabliczka 'kasa nieczynna'. Taka mała, zwykła przekładka postawiona na poprzeczce- nie tuż za zakupami ostatniego klienta, a właśnie za taśmą, właściwie widoczna tylko dla gum leżących na przylegającym regaliku.
Położyłam swoje sprawunki, dalej zamyślona (i nawet przedłużające się kasowanie towarów mnie nie wyrwało z tego stanu) i słyszę pisk/wrzask/krzyk, a raczej gdzieś-tam coś-tam do mnie dociera. W potoku słów odnalazłam się dopiero gdzieś w jego połowie, przysłuchuję się :
-...rwa, pszzzzecieszzz mówiem, żeby iść! To gupiom udaje! Że nie do niej!
Zerkam, do kogo te bluzgi, napotykam wściekły wzrok spod oszpachlowanych powiek… Hm, to do mnie?
(ja) przepraszam, zamyśliłam się, czy mówiła Pani do mnie?
(kasjerka-do płacącego klienta)- Żem mówiła, że gupiom udaje! Beszzzczelność!

Zamurowało mnie lekko, ale poczekam, już mi się nie spieszy, a chętnie posłucham. (Tak, włączył mi się tryb cierpliwości i tak słodkiej uprzejmości , że aż do porzygu.)

(J) Więc mówiła Pani do tego Pana? To przepraszam, że się wtrąciłam.
Kasjerkę przytkało, widać nie tego się spodziewała.
(K) Widzisz przecieszzzzz, że nieczynne! Do innej kolejki, ale nie, złośliwe to-to, to pcha się! NIE-CZYN-NE! Rozumisz czy cionnnngle nie?
Nie tyle chamstwo tapeciary 60+, a jej język, wyprowadziły mnie z równowagi. Zapakowałam swoje zakupy –wysiłek nieludzki, naprawdę! Tyle tego było!- do koszyczka i bez słowa podreptałam do kolejki obok. Po ciężkim dniu naprawdę nie miałam ochoty wdawać się w jałowe dyskusje tylko dlatego, że ktoś szuka zaczepki. A co na to kasjerka?
(K) Boszzzz! Jak żeś tu była, to bym skasowała! A nie tak łazi i dupę zawraca! Wraaaaacaj no!

I chyba obsługującej mnie kasjerce zrobiło się wstyd za koleżankę, bo uśmiechnęła się przepraszająco, pożegnała się grzecznie i życzyła miłego wieczoru.

A wystarczyło powiedzieć, że kasa nieczynna, przestawiłabym przegródkę i poszukała innej kasy…

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (212)

#60634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak większość kobiet lubuję się w różnych mazidełkach. Kremy, maseczki, peelingi- mam swoje ulubione produkty i marki, ale sięgam też po nowe, a nuż coś jeszcze lepszego odkryję? I po raz kolejny odezwała się kobieca natura (w dodatku z jakimś radomskim akcentem…) gdy na jednym z portali zaproponowano mi zostanie recenzentką. Znaczy to tyle, że dostaję za darmo nowo wprowadzone na rynek kosmetyki, które muszę zrecenzować. Bardzo ciekawa sprawa- są to pełnowymiarowe produkty, bardzo często luksusowe. Niedawno trafił się „tylko” rozjaśniający żel do włosów, który zapewne w te lato zrobi furorę, a obecnie-drogie specyfiki do skóry problematycznej.

Nooo, tu producent ma nie lada wyzwanie, bo cerę mam iście problematyczną. Wiele kosmetyków i leków sobie nie poradziło, więc chwalone wszędzie kosmetyczne cuda wydawały się dobrym pomysłem. Adres mój mają, więc czekam na paczkę.
Czekam dwa dni, trzy, siedem, dziesięć, czternaście... Po dwóch tygodniach napisałam do administracji stronki z prośbą o informacje. Ci musieli się skontaktować z kolei z firmą, odpowiedź dostałam po dwóch dniach. Owszem, paczka została wysłana - w dniu, w którym się upomniałam. Przypadek? Nie sądzę...

Paczka przyszła po kolejnych kilku dniach. Szkoda, bo zostało mało czasu do zdania opinii, przez to mniej ’poznam kosmetyki’, ale cóż, trudno.
Dzień po paczce dostałam maila od producenta - bardzo grzecznego, państwo przeprosili za opóźnienie i wyrazili nadzieję, że nie wpłynie to na pozytywną opinię o produktach. Kolejne zdania również mniej lub bardziej bezpośrednio narzucały pozytywną opinię. Przeczytałam, że to ich najlepsza seria i jeśli ona mi nie przypadnie do gustu, to już żadna nie spełni moich oczekiwań i będą musieli zakończyć ze mną współpracę. Oho, czyli albo się zachwycam i dalej dostaję cud-kosmetyki (nie ukrywam, paczka warta około 120 zł) albo piszę coś niepochlebnego i wypadam z grona recenzentek.

O nie, baba może ze mnie łasa, ale charakterna. Już po dwóch dniach im odpisałam równie elegancko.
„Szanowni Państwo, w trzecim dniu testów moja opinia nie będzie wiarygodna, jednakże żadnych zastrzeżeń nie odnotowałam. Kosmetyki spełniają swą rolę, przy tym są łagodne dla skóry bardzo wrażliwej (…).”
Posłodziłam im nieco, ale całkiem szczerze. Na koniec jednak dodałam:

„Choć z serii kosmetyków E.D. jestem zadowolona, ich działanie oceniam na bardzo dobre i skuteczne oraz mogę je polecić osobom z problemami skórnymi, informuję, że nie jestem zainteresowana współpracą z firmą wpływającą na niezależne z założenia testy oraz recenzje oraz nie zgadzam się, by moja nieprawdziwie pochlebna opinia wprowadzała klientów w błąd, a sugerowanie jej treści uważam za niedopuszczalne.”
Dołączyłam garść innych argumentów, wysłałam i z żalem spoglądałam na półkę z kosmetykami.

Nie spodziewałam się odpowiedzi, a jednak ją dostałam. Równie grzeczną jak poprzednia, ale chyba nie do końca miłą… dowiedziałam się, iż tylko producent lub administracja strony mogą zrezygnować, recenzentka nigdy. Bo to nie ona robi łaskę, więc prawa do głosu nie ma.

Jak już mówimy o prawie do głosu - wpływające opinie ‘są selekcjonowane oraz odpowiednio grupowane”, by opublikować 50% z nich. Tylko te najlepsze, plus dwie „średnie” dla uwiarygodnienia.
Wspomniano także, że taka jest polityka firmy tej jak i wielu innych, testy ‘stanowią wyjście naprzeciw konsumentom oraz są elementem promocji produktu’ i są wyłącznie do tego wykorzystywane, a o skuteczności świadczą wyłącznie bezpośrednie opinie na forach.

Sprawę nieco zbadałam, popytałam na forum, nawiązałam kontakt z ich stałą recenzentką- nie jak ja, z doskoku i dla wszystkich marek, a wyłącznie dla nich, „etatową”- podpisali coś w rodzaju umowy lub faktycznie umowę. I umowa ta zobowiązywała producenta do dostarczania produktów co najmniej raz w miesiącu, a dziewczynę do przynajmniej sześciu pozytywnych opinii o produkcie na wskazanych przez firmę stronach czy forach. Podpowiadają też, że korzystnie będzie, jeśli recenzentka doda kilka w tym samym miejscu, ale z różnych kont.

I już chyba wiem, skąd tak wysoka pozycja w najpopularniejszym - i jak sądziłam - wiarygodnym rankingu kosmetyków. Bo choć kosmetyki są dobre, to dość często 'poddawane testom'...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 457 (555)
zarchiwizowany

#60749

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sezon na piekielności związane z plażingiem rozpoczęty? Więc dorzucam historię.

W niedzielne późne popołudnie wybrałam się nad jezioro, na plażę bez ratownika (w szczycie sezonu jedynie jest).
Niedaleko zejścia do wody rozłożona była taka typowa rodzinka 2+2. Widok jak z obrazka, wszyscy zgodnie siedzą na kocyku i grają w jakąś nieskomplikowaną planszówkę, pewnie dostosowaną do pociech na oko 4-letnich. Dłuższą chwilę zajęło mi zauważenie brzdąca (może miał roczek? A może nieco mniej?) siedzącego do połowy brzuszka w wodzie. Usiadłam kilkanaście metrów dalej, zerkając co rusz na malucha. Nie podobało mi się to, że siedzi sam w wodzie, a że wolę być zrypana z góry do dołu niż mieć nieczyste sumienie, ruszyłam na poszukiwania rodziców.

Daleko szukać nie musiałam, rodzinka obok mnie okazała się być z modelu 2+3. Na moją delikatną sugestię, że chłopczyk nie powinien siedzieć sam lub być chociaż bliżej brzegu i rodziców, usłyszałam od jego mamy coś takiego*:
-Czego się w^ierdalasz k^rwa?! Twoje, że się interesujesz?! Mały jest, chodzić nie zaczął to i nie polezie nigdzie, a tu nam pionki roz^ierdalał! Niech siedzi! (odwraca wzrok, milknie) No czego się lampisz, wy^ierdalaj!
Protesty na nic się nie zdały. Policji (jeszcze) wzywać nie chciałam, dlatego wróciłam na miejsce i dalej obserwowałam dzieciaczka. Rodzinka chwilkę później się zawinęła.

Może i była ledwie garstka plażowiczów, kilkanaście osób na całej plaży, ale NIKT się nie zainteresował dzieckiem. Albo zainteresował, ale odpuścił, gdy został zbesztany…

*nie gwarantuję 100% autentyczności wypowiedzi, nie miałam ze sobą protokolanta zapisującego dialogi pod kątem opisywania ich na piekielni.pl

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (68)

#60188

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z powodu chwilowych 'braków kadrowych' jestem dziś z doskoku na pierwszej linii obrony przed klientami, czytaj: w sekretariacie. Ja swoją pracę mogę wykonywać niemal wszędzie, a telefony ktoś odbierać musi. Najlepiej ktoś obeznany z ofertą i bieżącymi zamówieniami = ja.

Tylko od godziny 9 odebrałam około 10 telefonów z super-mega-propozycjami współpracy bądź reklamami usług. Rozumiem, że jest to reklama jak każda inna i a nuż ktoś będzie zainteresowany, ale nachalności telefonujących nie pojmuję.
Większość rozmów była spokojna i do przełknięcia, ale jedna z pań przesadziła.

Słysząc w słuchawce wystudiowany tekst, byłam przygotowana na słuchanie jednym uchem przez dwie minuty tylko po to, by odmówić. Nie korzystamy z usług reklamowanych tą drogą z wielu powodów i bez wyjątków. Ale taka jest praca telemarketera i nie mam zamiaru jej dodatkowo uprzykrzać chamskimi odzywkami, wysłuchuję do końca, dziękuję grzecznie za propozycję z której nie skorzystam, życzę miłego dnia i odkładam słuchawkę.

Za tym 10. razem też miałam zamiar tak zrobić. Ale nie miałam szans.[T]elemarketerka, [J]a.

[T] Dzień dobry, dzwonię z firmy SuperPomocneCzasopismo, wydawcy profesjonalnego czasopisma dla przedsiębiorców na temat rachunkowości i finansów. Jest ono doskonałym uzupełnieniem posiadanej wiedzy oraz urozmaiceniem rutyny pracy. Dodatkowo wzbogaci się pani o wiedzę na temat planowanych zmian w prawie (…). Pozwoli pani, że wyślę pierwszy egzemplarz całkowicie bezpłatnie i bezzwrotnie. Zgadza się pani, że to bardzo kusząca propozycja.
[J] Nie jestem zainteresowana prenumeratą państwa czasopism. Dziękuję za propozycję i życzę miłego dnia, d...
[T] Proszę uzasadnić swoją odmowę! Przecież to okazja!
[J] Nie wątpię. Jednak firma ma swoje źródło aktualnej wiedzy na temat rachunkowości. (po kij ja jej się tłumaczę?!)
[T] Dobrze, ale będzie to doskonałym uzupełnieniem posiadanej wiedzy oraz urozmaiceniem rutyny pracy (...) Wysyłam pani ten egzemplarz!
[J] Proszę nie wysyłać, nie jestem zainteresowana. D...
[T] Ale co pani zależy! Nic pani nie płaci, a będzie to doskonałe uzupełnienie posiadanej wiedzy (jak wyżej... Z narastającą agresją).
[J] Szkoda państwa pracy i pieniędzy, nie jestem zainteresowana. Dziękuję i do usłyszenia.

Odłożyłam słuchawkę.
Trzy sekundy później telefon zadzwonił. Szlag, znów telemarketer...
[T] Nie będziesz mi się ku^wa rozłączać!
*Trzask.

Dlaczego dla świętego spokoju nie przyjmę takiego wspaniałego prezentu, jakim jest „całkowicie bezpłatne i bezzwrotne czasopismo”? Bo nie jest takie cudowne. Zgadzając się na pierwszy egzemplarz, wyrażam zgodę na prenumeratę ich miesięcznika, który kosztuje –bagatela- 39,90 zł miesięcznie. Nie wspomną o tym ani słowem w tej rozmowie, w dodatku mówią szybko i wciąż to samo, by się zgodzić i mieć spokój. A dlaczego nie podałam wprost powodu, czyli faktu, że odkryłam ich haczyk w regulaminie? Bo to wywoła jeszcze większą burzę, zupełnie niewartą tego pisemka. Miałam okazję się o tym przekonać.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 454 (520)

#60220

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zbliża się Dzień Ojca. O ile nie lubię skomercjalizowanych świąt rodem z Zachodu, tak Dzień Matki i Dzień Ojca staram się uczcić. A że zbliża się 23 czerwca, szukałam fajnego prezentu.

Wybór padł na dobry, markowy alkohol. Wątpię, by tata sam go wypił, ale skosztować whisky lubi, więc czemu nie? Byłam w kilku sklepach, sprawdziłam i porównałam zarówno rodzaje, jak i ceny. I jakiś czas temu wspomniałam o tym w rozmowie ze znajomymi; jeden z nich polecił mi świetny sklep online, w którym cena z wysyłką jest kilkanaście/ kilkadziesiąt złotych niższa niż w każdym ze sklepów w okolicy. Sklep sprawdzony, z dobrymi opiniami, więc zamówiłam tego samego dnia. Niby czasu sporo, ale wolę mieć wszystko gotowe wcześniej, niż zostać na lodzie, gdy coś nie wypali.

Wysyłka była niemal natychmiastowa, nazajutrz paczka dotarła do mojej firmy. Nie umknęło to koledze. Wypytał dokładnie, gdzie alkohol kupiłam i za ile, bo sam się do zakupu przymierza. Ja, zadowolona z obsługi, poleciłam mu ten sam sklep. Temat się zakończył.
Wrócił do niego następnego dnia, szydząc z mojej naiwności i braku ogłady - głupia gąska kupiła niby tanio whisky, a on znalazł jeszcze tańszą i z gratisową wysyłką. Miał porównanie, bo zajrzał do ‘mojego’ sklepu i na inne portale.

Cóż, trudno. Jakieś 30 zł miałabym w kieszeni, ale trzymałam się tego, że i tak wyszło mniej niż w sklepie stacjonarnym. Zacisnęłam zęby i puszczałam docinki mimo uszu.
Dziś dotarła jego paczka. Również na adres firmy. Czekał 7 dni, ja ledwie 1- zatem 1: 0 dla mnie. Ale i jego komentarze ucichły, i nie przyszedł się pochwalić swoją bystrością, a ja nie dopytywałam o nieszczęsną przesyłkę.

Powód, dla którego nagle spokorniał, zwalił mnie z nóg.
Otóż... zamówił BUTELKĘ. Tak, samą, pustą butelkę po alkoholu! I wcale nie został oszukany. W opisie przedmiotu (dziękuję kolegom za link!) stoi jak byk: Whisky XXX. Butelka o poj. 1 l, szklana, zdobiona. Ani słowa o jej zawartości. Czyli sprzedawca w błąd kupującego nie wprowadził.

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. I nawet smutku w alkoholu nie utopi...

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 923 (989)
zarchiwizowany

#60167

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z kilku różnych przyczyn postanowiłam sprzedać swoje ukochane dotąd auto. Jest małe, zwinne, ekonomiczne i wygodne, ale ma już ładnych parę latek, a i jest uszkodzone (opisywana stłuczka + inny, mały wypadek. Lepiej chyba sprzedać samochód porysowany, niż ‘klepany’, bo kto mi uwierzy, że to mała stłuczka, a nie coś poważniejszego?).
Dlatego nie żądam za nie horrendalnej sumy, opis jest jasny i konkretny, więc spodziewany odzew jest.
Pominę kilkanaście telefonów, za ile sprzedam, bo niby jest napisane… Ale może tysiąc mniej? Półtora?
Aż się pisać o tym nie chce.

Ale ja nie o tym, bo wśród tych beznadziejnych przypadków pojawił się ktoś sensowny. Pani Sensowna.
Nie pytała o cenę ani gratisy (zapunktowała!), tylko o konkrety. Choć wiele opisałam, chętnie odpowiadałam na pytania. Z radością też umówiłam się na spotkanie.
A spotkanie było wczoraj. Pani Sensowna przyjechała swoją fieścinką, wysiadła i… dech mi zaparło. Ach, co za nimfa! Przyzwoita solarka, tipsy w kolorze nieba, starannie ułożony ‘artystyczny nieład’ w blond włosach…
„Będą kłopoty”- moja pierwsza myśl. Już nawet nie zastanawiam się, jak ona może prowadzić w TAKICH szpilach.

Obejrzała auto. Ooo, tu ryska! Nie widziałam na zdjęciu! Ojojć, tu błotko! Nie odejdzie z lakierem? Nio nio, słabe głośniczki…

Słowem- zajęta sama sobą i moją furą, to niech ogląda. Tylko notuję w pamięci uwagi, coby je Wam wiernie odtworzyć.

I nagle słyszę- Pani, chodź no pani!
To idę. I…
-Ja to bym może i wzięła bo fajne, takie kobiece, hi hi, ale ten… Wstyd takim porysowanym jeździć… Pani tu niedaleko ma lakiernika widziałam, da się zrobić te dźwi?* I no, ja to bym chciała fajne głośniki, tubę jakąś, o! Dokupi pani? Bo ja głowy nie mam ani czasu, wiesz pani… Nawet za taką wysoką cenę jak pani napisałaś w Internecie wezmę. Da się?

A no nie da się.

*uczulona jestem na DŹWI. Mówże drzwi, tak jak język każe, a nie dźwi!

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (264)

#59803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podążając za mijanou i jej historią http://piekielni.pl/59757 dodam coś od siebie.

„Sezon na komunistów” w pełni. U mnie, podobnie jak w przytoczonej historii, jest zupełna dowolność w ubiorze dzieci. Jedne idą w albach, inne w typowo komunijnych kreacjach po siostrze/kuzynce/etc., a jeszcze inne w kreacjach szytych na zamówienie- zależy, kto co ma.

Ale nie każdy ma. Córka jednej z nieco dalszych sąsiadek w tym roku również przystępuje do tegoż sakramentu. A że rodzina niezamożna, to i dziewczynka nie bardzo strojna będzie, co jej matka ogłaszała wszem i wobec.

Było pewnie parę narad w osiedlowym sklepie, na ławeczce czy po mszy. Każdy się zastanawiał, jakby ten dzień małej ‘upiększyć’, kto jaką sukienkę ma i chętnie odda albo wypożyczy. Nawet drobniaki zbierane były na podarek dla małej.

Biedna sąsiadeczka długo wybierała sukienkę, ale nie dziwota, dziewczynka bardzo drobna jest, to i strój ciężko dobrać. Ale każdy jest piękny, czy biały czy kremowy, z falbankami czy koronką... Przecież przerobić można, prawda? Do komunii był jeszcze ponad miesiąc, czasu aż nadto!
Każdej z pomocnych sąsiadek dziękowała, obiecała odzew jak tylko córka wybierze.

I pewnego dnia poszła do jednej z tych pań, co sukienkę odstąpić chciała. I do drugiej. Do trzeciej też, do ósmej na pewno, może i do dziesiątej. Od każdej sukienkę wzięła rozpływając się w zachwytach i podziękowaniach.

Z czasem kobietom coś przestało pasować, bo widać zgadały się, że niejedna sukienkę oddała. Delikatnie podpytywały, dowiedziały się tyle, że dziewczynka jeszcze nie wybrała i oczywiście wszystkie sukienki oddadzą.

Sprawa się rypła, gdy jedna z ofiarodawczyń poprosiła o decyzję co do sukienki, bo wnuczka sąsiadki kuzynki szefa potrzebuje na teraz, już. Okazało się, że nieprzypadkowo kobieta zebrała aż tyle sukienek. Ona je sprzedawała. I to za niemałe pieniądze... Na wyrzuty hojnych sąsiadek odparowała, że przecież oddawać nikomu nie kazała, same dawały.

Koniec końców, dziewczynka poszła ubrana w albę po swoim kuzynie, za dużą prawie dwa razy.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 622 (656)

#59417

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy Wy też, czytając historie o piekielnych listonoszach czy kurierach, uważacie je za choćby podkoloryzowane?
Ja już nie.
Do tej pory miałam ogromne szczęście do wszystkich kurierów, a tych przewinęło się niemało. Mniej lub bardziej mili, ale zawsze uczciwi, życzliwi i pomocni.
Kurierzy są spoko, ich zostawiam. Listonosze z reguły też. Ale trafiła się czarna owca...

Zamówiłam mega-ważną książkę. Złośliwie niedostępną w żadnych księgarniach, jedynie w wydawnictwie czynnym w godzinach mocno mi nieodpowiadających. Zamówiona, zapłacona. Podany inny adres dostawy niż zamieszkania (zawsze przesyłki odbieram w pracy).
Polecony, ZPO. Priorytet, żeby nie było, bo zamówione w sobotę.

Cztery dni jakoś wytrzymałam, w piątek dzwonię do wydawnictwa- podobno wysłali. Proszę więc o numer przesyłki.
Po chwili dostaję telefon- książka wysłana w poniedziałek, odebrana w środę. Ale… Właśnie, „ale”. Przez przypadek wysłali na adres domowy… Cóż, każdemu się zdarza, już chociaż wiem, gdzie przesyłki szukać. Pewnie mama odebrała i zapomniała powiedzieć.
Dzwonię wiec do niej- paczki nie było, a mama w domu jest zawsze.
Może w osiedlowym sklepie? Poprzedni listonosz często tam zostawiał listy (za naszą zgodą) a zaprzyjaźniona ekspedientka dawała znać, że coś przyszło. Ale nie tym razem. Zapomniała? Nie, ona też paczki nie ma.
Kolejna na liście jest sąsiadka. Szczęśliwie plotkowała z elitą okolicznych moherów, pyta każdego- nikt nie widział.

Trafia mnie szlag... Jest piątek, książka na niedzielę potrzebna… „Odebrana przez cynthiane” krzyczy podpis na stronie śledzenia listów.

Odpuściłam po części - w poniedziałek zamierzałam zwrócić się do wydawnictwa o ustalenie losu przesyłki. Już mi raczej niepotrzebnej, ale dla zasady.
W niedzielę paczka się znalazła. Późnym, bardzo późnym wieczorem. Przyniosła ją kobieta, którą ledwo znam z widzenia.
Sumienny listonosz odbiór przesyłki rejestrowanej ZPO podpisał sam, a nieszczęsną wrzucił do skrzynki kobiety mieszkającej na drugim końcu miasteczka.

Mimo to skontaktowałam się z wydawnictwem. Zareklamowali usługę, mnie (choć nie wiem czemu) przyznali całkiem miły rabacik.

Listonosz podobno został ukarany- tyle wiem od wydawnictwa i znajomych.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (487)