Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cynthiane

Zamieszcza historie od: 26 grudnia 2012 - 16:01
Ostatnio: 25 maja 2022 - 15:22
O sobie:

http://bezuzyteczna.pl/finskie-slowo-pilkunnussija-doslownie-61702

  • Historii na głównej: 37 z 56
  • Punktów za historie: 28093
  • Komentarzy: 618
  • Punktów za komentarze: 4216
 

#59162

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie trwa promocja na nasze produkty - klient może negocjować stałe dotąd ceny. Hasło chwytliwe, to i odzew spory.
W praktyce oznacza to kłopoty. Upierdliwych klientów i bałagan, bo ten sam produkt raz kosztuje 170 zł, a innym 210.
Ceną wyjściową jest ta, która obowiązuje na stałe. Bajer polega na tym, że im większy upór klienta i wielkość jego zamówienia, tym bardziej schodzimy z ceny, jednak nie więcej niż 20 % wartości- inaczej będziemy stratni. Ważny też jest rodzaj produktu, bo na niektórych nasz zarobek jest niemal zerowy i klient płaci w sumie za materiały, więc i opuszczać nie ma z czego. Ale zgodnie z zasadą utargować coś można zawsze. Tyle gwoli wyjaśnia.

1) Cyferki wyglądają lepiej niż procenty.
Niby o tym wiedziałam, ale...
Klient składa spore zamówienie, zaczynamy od 5%. Nieee? No kurczę, więcej zejść nie bardzo mogę, ale próbuję. 8%, to już i tak granica rentowności. Nie?! No dobrze, więc co pan proponuje?
Pan chce 300 złotych rabatu. Spokojnie, nie cenę o 300 zł niższą, tylko tyle mniej od ogólnej wartości. Ale 300, ani złotówki mniej!
Sugeruję delikatnie, że procent bardziej się opłaca, więcej zaoszczędzi... A pan patrzy na mnie jak na idiotkę i jak nie ryknie, że on lepiej wie, czego chce! I ma być 300 zł mniej!
W porządku, zafakturowane 300 zł upustu od wartości faktury.
Ile zarobiłby na 8%? Ponad 400. Cóż, próbowałam!
A najgorsze, że ten przypadek odosobniony nie był.

2) Oszczędność ponad wszystko!
Mili państwo zamawiają niezbyt dużą ilość, ale kilka groszy zostanie w kieszeni. Wyliczam im tę oszczędność, żeby jakoś ją zobrazować. Podpytują o ofertę i inne rabaty. Cierpliwie odpowiadam, rozmawia nam się sympatycznie, a i chciałabym żeby byli zadowoleni w stu procentach. I nagle Pani pyta, czy gdyby kupili jeszcze X, to rabat byłby większy. A wiem, że tak. To szybka decyzja, kupują oba produkty. Kwota wzrosła o 200 zł, od tego 16 zł upustu. I tak dołożyła kilka bzdetów, argumentując tym, że kupić i tak kiedyś będą musieli, a tu taka oszczędność!
I zamiast 300zł wydali 1200, by „zaoszczędzić” 168zł. I nawet początkowo protestujący mąż zamilkł.
A mnie zastanawia, po co im trzy różne blaty?

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (539)

#58966

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To był mój pierwszy wolny weekend od dawna. Wykorzystując czas i siostrę, wyciągnęłam ją na zakupy. Wybrałyśmy się na rundę po sklepach mniejszych i większych, ale nie sieciówkach jak zary i inne haiemy.

W jednym z tych większych nam obu wpadło w oko wiele ciuszków, to i przymierzania było sporo. Wybrałyśmy też niemało, więc obładowane byłyśmy jak bawoły. Już, już chciałyśmy iść do auta, by zostawić torby, ale zaczepiło nas dwóch ochroniarzy. Zdziwiłyśmy się, ale panowie byli spokojni i całkiem mili, więc kłopotów nie wietrzyłyśmy. Te zaczęły się tuż po zaproszeniu nas na zaplecze w celu wyjaśnienia kradzieży.

Nie, nie kazano nam się rozebrać do naga, nie obmacywano… Panowie ochroniarze zażyczyli sobie pokazania zawartości torebek. Niechętnie, ale się zgodziłyśmy (nie miałyśmy nic do ukrycia, a czas nieco naglił). Zaczęłam wyciągać pierwsze „typowe” szpargały, gdy jeden szepnął coś do drugiego, a ten zwrócił się do nas, że ja tłumaczyć się nie muszę, za to siostra powinna się wypakować.
Skonsternowane do reszty nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Siostra po chwili wyciąga portfel, chusteczki, kluczyki, wodę mineralną, koszulkę...
Ha! Wszystko jasne! Koszulka!

Na rzeczowe wyjaśnienia siostry, że było jej zwyczajnie gorąco w dwóch bluzeczkach i jedną zdjęła, nie reagowali. Ukradła i koniec. Widzieli, że chowała do torebki bluzkę i to wystarczy.
Wróć. Jak to widzieli? Nie mogli widzieć i koniec!
A oni, błyskotliwie, nie wdawali się w dyskusje, tylko włączyli nam nagranie z monitoringu, na którym widać siostrę rozbierającą się do bielizny i chowającą coś do torebki. Tak, tak, kamera była też w przymierzalni.

Nie będę opisywać tej burzy, jaką zrobiła siostra po odzyskaniu mowy.
W 5 minut pojawił się właściciel, chwilkę później policja, w międzyczasie nagranie zniknęło, a kamerę odłączono/wyłączono, że niby atrapa, dla postraszenia potencjalnych złodziejek.

Cdn!

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1117 (1213)
zarchiwizowany

#58694

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wybrałam się z przyjaciółką na zakupy do galerii. Jednym z punktów ‘do zaliczenia’ był optyk.

Obie jesteśmy okularnicami. I o ile ja miałam problem z oprawkami, bo taki typ urody, że mało co pasuje, to ona zawsze mogła wybierać i przebierać. Regularne rysy, symetryczne brwi, oliwkowa karnacja... Tak więc raz miała okulary delikatne, z drucika, innym razem typowe kujonki w odważnym kolorze i zawsze wyglądała super. Teraz wymyśliła, że chce, albo „kocie”, albo ewentualnie inne ciekawe, ale w panterkę. Do pomysłów się przyzwyczaiłam, teraz pora je zrealizować.

W jednym z salonów optycznych posucha jak nigdy, wybór mały, jedynie kilka wzorów w różnych wielkościach czy kolorach. Idziemy dalej.

W drugim salonie wybór niesamowity- od eleganckich i biżuteryjnych po odważne, zwariowane i kolorowe. Klasyczne i awangardowe. Przyjaciółce oczy wypadały w oczopląsie, kolejne przypadające do gustu pary lądowały na stoliku. Wybierała, przebierała aż zostały trzy pary. Jedne odrzuciła, ale kolejne dwie podobały jej się jednakowo. Ekspedientka patrzy i nic nie mówi, chyba z radości, że klientka radzi sobie sama. Myślimy, myślimy, w końcu pytamy ekspedientkę (stylistkę, jeśli wierzyć dyplomom na ścianie). Kobieta kłopotliwej urody, oczy małe i blisko siebie, twarz okrągła, duży nos. Okulary dobrane świetnie. Patrzy, patrzy i wypala „żadne pani nie pasują, pani jest strasznie brzydka!”.

Powiedziała, co wiedziała. My napisałyśmy, co słyszałyśmy. Do właściciela, ma się rozumieć.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (449)

#58463

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po kilku latach chuchania i dmuchania na moje autko, bezkolizyjnej jazdy i zachwytów znalazł się baran, który... to zmienił.

Typowe skrzyżowanie w kształcie „T”, na którym pierwszeństwo ma „daszek”. „Nóżka”, którą jechałam z zamiarem skrętu w prawo, musi ustąpić. Myślę, że wiecie, o co chodzi.
Droga z pierwszeństwem łączy dwie spore miejscowości, przez co i ruch jest duży, i z podporządkowanej ciężko wyjechać. Mało kto też w tę podrzędną skręca. Czekam więc, czekam, czeeekam... A nuż ktoś przepuści? Minuta, pięć, osiem. Nic.

Nagle - jest! Ford zwalnia i wrzuca kierunkowskaz w prawo, skręca... To ja z tej radości też wrzuciłam jedynkę, ruszam i... łup. Stoję. Nawet nie udało mi się wyjechać.

Pan Kierowca Forda wjechał mi w bok, konkretnie lewy tylny błotnik i drzwi, przyhaczając o zderzak. Sam ma uderzone przednie, tylne drzwi, błotnik - też i przód, i tył, urwane lusterko... Multum, jakby się otarł. Ale nie, jedno uderzenie.
Ofiar brak, za to korek ogromny, więc zjeżdżamy w dróżkę. Szybko też PKF wezwał policję. Za nami pojawia się inne, małe autko i staje kilkaset metrów od nas.
Czapki z głów - błękitni pojawili się w ciągu 15 minut. Standardowo wypytują, oglądają, konfrontują wersje. I nic im nie pasuje.
Moja wina, wiem, wyjechałam z podporządkowanej. Do tego tak solidnie uszkodziłam auto PKF i pokiereszowałam swoje, przy okazji urywając lusterko. Obraz nędzy i rozpaczy.

Moją konsternację i szok wykorzystuje PKF, nadając policjantom jak najęty. Tak, wiem, wyjechałam mu. Niby miał kierunkowskaz, ale „się rozmyślił i wracał na główną”. Pasażerowie auta, które zjechało tuż po nas, potwierdzają: PKF zasugerował skręt i zjechał, po czym odbił na główną. Będzie mandacik dla PKF. Bo tak nie wolno. Ale winę ponoszę ja, a co z tym idzie - koszty naprawy. Nie zaczekałam i koniec.

Ale dalej coś mundurowym nie pasuje. A konkretnie „obrażenia” Forda. Jakim cudem aż tak oberwał?

Następnego dnia dostałam wezwanie na komendę. Wina nie jest moja, a PKF. I wcale nie rozbiłam mu auta, lecz żona, dość dawno temu. Wymyślił sobie wymuszenie, żeby odszkodowanie dostać, bo za przypadek połowicy się nie należało.
Po czym doszli? Po lakierze. Na czarnym Fordzie były srebrne odpryski mojego cacka, ale i czerwone, będące dziełem wcześniejszego wypadku.

Ale co mi z tego, że nie ja zawiniłam? Niebite wcześniej auto ma do wymiany karoserię i czeka na lakierowanie, bo jakiś baran wymyślił sposób na łatwą kasę. Baran, który za kilka dni będzie moim nowym sąsiadem... Miło było się poznać!

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (604)
zarchiwizowany

#58596

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od przeszło dwóch tygodni zdarzały mi się głuche telefony. Początkowo były to dwa- trzy dziennie, ostatnio już nawet co chwilę. Wyłączyć aparatu nie mogę, nie odebrać od nieznanego numeru też nie, bo to telefon służbowy. Nie miałam już żadnego pomysłu na rozwiązanie tej sprawy, myślałam jedynie o wyprawie do operatora celem ustalenia dzwoniącego. Ale problem rozwiązał się sam.
Wczoraj telefon dzwonił i dzwonił, z czego jedynie co czwarty był sensowny. Reszta jak zazwyczaj- po podniesieniu słuchawki i przedstawieniu się chwila ciszy z drugiej strony i wyprowadzające mnie z równowagi *bip, bip, bip*. Miałam już dość i tych głupich żartów, i uwag klientów, że nie mogą się dodzwonić. Naprawdę już nie miałam ochoty odbierać tego ustrojstwa. Kombinowałam, jak by tu go „zepsuć, żeby nie zepsuć”, czyli podstępnie odłączyć albo zmajstrować coś, co pozwoli mi odetchnąć i akurat zjawił się mój przełożony. Oho, mam się zjawić na dywaniku…
Telefon dzwoni jak szalony, koledzy żartują, ile wlezie, szef gada jak najęty… Czyli frustracja sięga zenitu. Aż w końcu jeden z chłopaków odebrał ten cud techniki drący się wniebogłosy. O dziwo, rozmowa się rozwinęła. Jak- usłyszeć nie mogłam pod gradobiciem pytań typu „takie czy takie? To czy to?”. Ale nie było to żadne zapytanie ofertowe, nawet raczej nie rozmowa z klientem… Ten, który odebrał, zawołał innego, tamten przyszedł, rozmowa trwała krótko. Szybko zakończyłam rozmowę z szefostwem i pomknęłam na zwiady. Co to za telefon? O co chodzi?
Ano o to, że dzwoniła koleżanka (???) jednego ze współpracowników, bo chciała cośtam (podobno mega-hiper-ultra ważna, intymna i prywatna sprawa). Kiedyś dzwonił z mojego numeru, więc oddzwaniała też na ten sam. I tak, głuche telefony od niej. Jak sama stwierdziła, „nie będzie się tłumaczyła byle komu ze swoich intymnych spraw z Tomaszkiem”.


Nosz kuźwa… Naprawdę trzeba było dzwonić 1500 razy (tak, tyle!)?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (368)

#58380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Załóżmy, że moja firma zajmuje się produkcją paneli podłogowych. Pozwoli to dobrze nakreślić sytuację.

Jakiś czas temu zgłosił się Pan Biznesmen, zainteresowany kupnem naszego produktu. Wiadomo, jakość lepsza niż w marketach, pewność większa... I większe pole do popisu.

Panele, prócz tego, że trwalsze, miały być też ORYGINALNE. Niepowtarzalne. Nietypowe. Jedyne w swoim rodzaju! Cóż, każdy z paneli drewnopodobnych czy drewnianych jest niepowtarzalny dzięki usłojeniu, ale rozumiem przekaz - ma być ŁAAAŁ.

Żaden problem. Pokazuję PB nasz wzornik, cennik... Stop, nie, nie! Żaden wzornik! On przecież jest dostępny dla przeciętnego Kowalskiego. A PB prosił o coś „eksssstra”. Chwila konsternacji, ale wyciągam katalogi naszych dostawców, coby sobie PB przejrzał. Zastrzegam jednak, że taka impreza wyniesie dużo więcej, niż standardowo. Ale pan rzecze „mnie stać!”. Więc kto bogatemu zabroni?

Po jednym z katalogów brakło mu sił. Tak, ponad 200 kolorów, odcieni... Resztę sobie pożycza, poogląda w domu i nazajutrz się zjawi.
I faktycznie, przyjechał. Nawet zdecydowany! Otóż chciałby panele X, ale zmodyfikowane. Słoje winny być jaśniejsze przy zachowaniu odcienia paneli. Bo „takie mu pasują do marmurów, co je wszędzie ma”. I tu był problem, bo kolorystyka nie jest zależna od nas, a od producenta; jeśli ten podejmie się zmiany, to my wykonania tym bardziej. Piszę z zapytaniem, PB obiecuje odzew.

Po tygodniu przysłano nam kilka zmodyfikowanych próbek, klient wybrał wymarzoną opcję i uzbroił się w cierpliwość, czekając na swoje cudeńko. A czekał długo, ponieważ czekaliśmy i my na wyprodukowanie przez producenta partii spełniającej wymogi PB i sprowadzenie jej zza granicy.

Nadszedł dzień odbioru paneli; wszyscy czekaliśmy w napięciu, bo, nie ukrywam, spodziewaliśmy się zadowolenia klienta. Panele najlepszej jakości, eleganckie, piekielnie drogie - dla PB idealne. PB ledwie rzucił okiem i tu... Wielkie rozczarowanie. Bo jak to?! Przecież mówił o nietypowym usłojeniu! (Przeciętny Kowalski ma słoje wzdłuż paneli, więc PB chce w poprzek. I nie, nie położy ich odwrotnie. Mają tak być słoje i koniec).

O szlag, tyle pracy na marne... Co prawda nie mieliśmy żadnej adnotacji na ten temat, ale możliwe, że nasz błąd. Obiecujemy szybciutko zrobić wszystko tak, jak być powinno. Termin wykładania paneli nas goni, połowa zapłacona...

Znów kontakt z producentem, zamówienie „na wczoraj”. Po tygodniu produkcja ruszyła, po kolejnym się skończyła. Termin odbioru (kolejnego) nadszedł, PB szczęśliwy jak nigdy w u nas. Do czasu. No przecież to nie ten kolor! Poprzednio nam mówił, że słoje jednak lekko ciemniejsze chce...

Tu byliśmy już pewni swojego. Panele kropka w kropkę jak w zamówieniu. Możemy więc zrobić nowe (trzecie, znaczy się) ale płatne w całości.

Na co PB się oburzył, i „idąc nam na rękę” i „uwalniając od problemu” zgodził się zabrać oba komplety paneli, łaskawie płacąc tyle, ile w przedpłacie - czyli 50 % wartości JEDNEGO kompletu. Ot, taki rabat za zwłokę.

Takiej opcji brak, albo bierze oba i płaci za oba, albo zwracamy całą przedpłatę i panele sprzedajemy.

Takiego focha w życiu nie widziałam. Przecież to najlepsza reklama i największy zaszczyt, by nasze panele zdobiły jego pałacowe komnaty! Wręcz my powinniśmy dopłacić za ten zbytek łaski. I... „kiedyś z tamtymi* się udało!”.

*konkurencyjna firma; upadła kilka lat temu.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (606)

#58209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisałam już, że mam problem z nieuczciwym sprzedawcą na Allegro.

Po opisaniu historii, skontaktował się ze mną pewien pan, członek Federacji Konsumentów. Dzięki niemu oraz oficjalnemu pismu pani, która nazywała mnie „gupią albo ślepą”, bo widzę różnice w towarze wystawionym a kupionym, sama mankamenty zobaczyła. Znaczne mankamenty...

I myślałam, że to będzie koniec, ale nie. Dostałam zwrot gotówki (mimo wcześniejszej deklaracji, że piniondzów nie odda, choćby nie wiem co) z tytułem przelewu, uwaga, „wypchaj sie szmato” oraz komentarz do transakcji.
Równie ciekawy, cytuję: „czepiasz się sczegułów to masz teraz negatywa!!!!nikt ci nic nie spszeda!!!!taka madra jesteś!!!chciałaś mnie oszukać!!!!”.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (700)

#58115

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wam także się zdarza, że zaczepiają Was żebracy pod marketami, prawda?

"Pani, da Pani 5 złoty"
"Złociutka, na chleb nie mam..."
"Panie kierowniku, drobniaki, na winko brakło!"

I tak dalej. Ale, ale! Czasami, chyba ci bardziej honorowi, zaproponują odprowadzenie wózka.

Dziś pod dużym marketem padło to magiczne zapytanie o wózek. Troszkę szkoda byłoby mi się rozstać z dwójką w wózkowej paszczy, bo więcej takich monet nie mam, a w ręku zakupów nosić nie będę... Ale niech stracę. I tę chwilę zawahania chyba wyłapał "Pan wózkowy", bo od razu zapewnił, że on tylko złotóweczkę, nie więcej, jedynka wystarczy!

Zdziwiłam się, nie powiem. Ale drobnych brak, tylko ta moneta w wózku, niech więc bierze. I tak dumam, dumam, dumam, rozpakowując zakupy. I słyszę...

- ...bo mi głupio tak kobiecie mówić, ale mi brakło... wie pani... na TO... a wiem, wiem, lepiej, żeby tacy jak ja się nie rozmnażali...

Chwycił wózek, raz jeszcze podziękował i migiem się ulotnił.

Wracając ze sklepu, który był obok molochu, zobaczyłam jeszcze tę nieszczęsną złotówkę nad wycieraczką. Reszta...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 589 (739)

#57902

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiem, że to niewychowawcze, żeby rozpieszczać dziecko drogimi zabawkami, ale swojej siostrzenicy nieba bym uchyliła. Poza tym widzę różnicę w kupnie zabawki za niemal 300 zł, a o wartości 300 zł. A wszystko oczywiście dzięki aukcji.

Licytacja zabawki od złotówki, ale szybko osiągnęła cenę 50 zł. I o ile na początku miałam dwóch konkurentów, to jeden przy cenie około 30 zł się wycofał. Drugi natomiast szybko podbijał moje propozycje. Nie bawił się przy tym w złotówki, tylko dziesiątki. A ja, jak na dobrą ciocię przystało, przebijałam te oferty; jednak spokojniej, bo o 2-3 złote.
Nawet gdyby pieroństwo osiągnęło cenę 150 zł, to i tak wiele taniej niż w sklepie. Licytuję!
Wypytałam też o stan zabawki, co wchodzi w zestaw- lepiej zapytać, niż sugerować się oszczędnym w słowach opisem.

Gdy do końca pozostały minuty, emocje sięgały zenitu. Tak, jak ktoś kiedyś powiedział- chcesz poznać wartość sekundy, licytuj ; ) A cyferki zmieniały się naprawdę szybko… 90, 92, 110, 115, 130… 150, 152, 180, 185, 200. I tu powiedziałam sobie „stop”. Bo, doliczając do zakupy koszt wysyłki i ewentualnego zwrotu, cena byłaby niemal taka, jak na półce. A ryzyko większe, i niepewność jakaś.

Na tym sprawa mogłaby się zakończyć. Mogła, ale nie skończyła. Wczoraj, po tygodniu od zakończenia licytacji, dostałam maila ni mniej, ni więcej, niż z ofertą sprzedaży upragnionej zabawki. Za szaloną cenę 150 zł! I od tej samej osoby, u której wcześniej starałam się ją zdobyć.

Zapytałam, skąd taka propozycja (zwłaszcza, że moja ostatnia oferta to 185 złotych). Ano, pani, która wygrała licytację, się wycofała… A dobroduszny sprzedawca cenę obniży tak, by z wysyłką wyszło tyle, ile gotowa byłam zapłacić. Taka jakby gratisowa przesyłka… Czyli coś tu nie gra. Odpowiedziałam szybciutko, że dziękuję, ale nie. I już po dwóch minutkach przyszła wiadomość od tegoż sprzedającego, że cenę obniży do 120 zł, z gratisowa wysyłką kurierską oczywiście. Tym bardziej podejrzane, skoro z 185+ 20 złociszy, zrobiło się nagle równiutkie 120. Zamyślona nad tą „cudowną promocją” i zajęta milionem innych spraw nie odpisałam. Nie musiałam, bo po kwadransie czekał na mnie kolejny email. Desperacki w dodatku! Otóż, pan przyznał, że zabawkę dostał za darmo (może wygrał, nie wiem) i myślał, że kupię za jakąkolwiek cenę niższą niż sklepowa, dlatego też… Jego znajomy podbijał moją ofertę.

Przedsiębiorca roku.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (719)
zarchiwizowany

#57992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna, "pracowa historia".
Co do Ewy z poprzedniej historii- owszem, pracuje, jednak nie mam z nią do czynienia na co dzień. ; )
Teraz jednak nie o niej, a Czesławie. Pracujemy razem od początku, od początku też nie pałamy do siebie sympatią- mnie nie podobało się jego wścibstwo i głupie komentarze, on wiecznie się obrażał, że mu nie opowiadam gdzie, z kim i co robiłam w weekend, a odpowiadałam jedynie, że to moje życie prywatne i proszę, by mnie nie wypytywał.
Jest pracownikiem produkcyjnym, ale przy tym jakby łącznikiem między halami a biurami.
Do tej pory udawało nam się jedynie mijać, jednak odkąd podłączono kolejny, a na co dzień nieużywany, komputer do sieci, przesiaduje tam całymi dniami. Jest to co prawda inna część jednego biura, ale jednak…. I na co dzień jest tak:
1. NIE MAM PRAWA podchodzić do niego na bliżej, niż 5 metrów. Co z tego, że nieszczęsne biurko stoi na samym środku, a tuż obok stoi główne ksero, bindownice, laminator, gilotyny, trymery, etykieciarki? Ano nic, bo i tak NIE MAM PRAWA.
2. Zakaz ten nagminnie łamię. Otóż nie wszystko mogę wycinać nożyczkami, po prostu. Koszulka nie zawsze wystarczy.
I tu wersje wydarzeń są różne: podrywa się i wybiega, gdy tylko usłyszy kroki; natychmiast wyłącza monitor; odwraca się i udaje, że wcale nie korzysta z komputera; wypala z tekstem „czy ty musisz tu przychodzić codziennie?!”. Pomyślmy... Tak, muszę!
3. Pech, nieszczęście… Często zagląda do mnie szef. Wtedy Czesio powtarza schemat z punktu 2., z przewagą ucieczki. Zdarzyło się, że schował się pod biurkiem. No, przynajmniej pozostał niezauważony….
4. Zlecenie od przełożonego: „obrób to tak i tak, przynieś mi za chwilę”. Odpowiada „tak, tak” i … dalej ogląda obrazki w Internecie. Pod koniec dnia szef zagląda, jaki to kataklizm nas nawiedził, że nie doczekał się elementów. Ano wielki kataklizm- Internet. Ale Czesław ma prawo do obrony, więc… Odpowiada „Nie miałem czasu! Dajcie mi spokój!!!”.
5. Co rusz dzwoni/przychodzi ktoś z produkcji z pytaniem o Cześka. Dlatego wcześniej mnie instruuje, że mam mówić kolejno: nie ma go/ załatwia hiper-mega-ultra ważną sprawę/ jest na innej hali/… I z tego, co wiem, dla wszystkich działów ustala tę sama wersję.
Hit? Kilka osób nie widziało go od tygodnia (taaak, pracują na jednej hali!).
6. Wspomniałam, że ów komputer nie jest używany każdego dnia (ekhm, nie był, dopóki Czesio go nie odkrył), ale jednak jest. Średnio raz w tygodniu zjawia się prawie-szef, żeby zerknąć na zlecenia, harmonogram spłat i inne ciekawe rzeczy. Wówczas korzysta z tego komputera. A co robi Czesiek? Kręci się tak długo, aż komputer się zwolni.

Tyle komputera. Jak jest poza nim?
1. Nie korzysta ani z kuchni, ani ze stołówki przy halach. Przychodzi do któregoś z biur, robi sobie zakładową kawkę w filiżance i zasiada na sofie. No tak, „on z byle robolami siedział nie będzie”. My mu nie możemy zwrócić uwagi, szef tym sobie głowy nie zaprząta.
2. Wczoraj skończyła się zarówno kawa, jak i moja cierpliwość. A to dlatego, że ja „firmówki” (która, swoją drogą, jest dla GOŚCI) nie pijam. Raz, że wolę herbatę, dwa, że kawę mam jedną, ulubioną. W socjalnym stoi więc słoiczek tej rozpuszczalnej, ja mam swoją u siebie, a Panowie z pozostałych biur preferują smołę. To znaczy sypaną. I ją też mają u siebie- z socjalnego korzystają w ostateczności, mają czajnik u siebie. Czesio tej smoły nie lubi (jedyna kwestia, w której się zgadzamy). Ale rozpuszczalnej nie ma. Mnie o swoją nie poprosi. Więc co robi? Myszkuje po szafkach, gdy wyjdę. Kolejne nieszczęście. Prywatne biurka i szafki mają zamki…
Już zapewne się domyśliliście- przyłapałam go. Nawet się nie tłumaczył, tylko zażądał, bym kupiła DOBRĄ kawę. Najlepiej teraz. Ewentualnie mogę mu dać swoją.

Z chytrości chyba zrobiłam sobie tę kawę i popijam w towarzystwie sympatycznych panów. A co!

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (290)