Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

czydredy

Zamieszcza historie od: 12 września 2012 - 20:11
Ostatnio: 6 kwietnia 2024 - 20:24
  • Historii na głównej: 10 z 11
  • Punktów za historie: 2719
  • Komentarzy: 170
  • Punktów za komentarze: 1088
 

#90935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmowa matki z nauczycielką w przedszkolu (może nie dosłownie, ale zachowany sens):
- A w poniedziałek po Wigilii to jak przedszkole jest czynne?
- Jest zamknięte, przecież święta są.
- O nie! To co ja mam z dzieckiem zrobić?!- powiedziała niepracująca matka Bombelka.

Taki schemat rozmów jest i co roku, i co dłuższe przerwy świąteczne.

przedszkole

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (136)

#89751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duże miasto, trzecie pod względem wielkości w województwie, ponad 100 000 mieszkańców. Działa tu również duży szpital powiatowy.

W mieście nie ma ANI JEDNEJ apteki z dyżurem, która byłaby czynna w nocy i święta. W mieście jest kilka dużych osiedli, na każdym kilka, kilkanaście aptek. Jakby dobrze policzyć, to każda z nich w ciągu roku swój dyżur pełniłaby raz, przez tydzień. Patrząc na średnią ilość pracowników, to każdy z nich w ciągu roku raz musiałby zostać na dyżurze.
Najbliższa apteka z dyżurem jest ok. 30 km dalej (miasto ok. 15 000 mieszkańców).

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (124)

#70101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym tygodniu, w przerwie między wykładami, musiałam podskoczyć do pracy podpisać rachunek do zlecenia. Będąc w biegu, szybko zerknęłam na rachunek i pogrubiona kwota wyglądała jak kwota netto, którą sama sobie wyliczyłam. No, może była niższa o kilka złotych, ale przecież księgową nie jestem i aż tak dobrze się na liczeniu wynagrodzenia nie znam. Jako że mi się to na pierwszy rzut oka zgadzało - sprawę lekko olałam.

Coś jednak mnie tknęło i następnego dnia rano, jak chowałam swoją kopię rachunku do segregatora, zerknęłam nieco dokładniej na rachunek... Okazało się, że pogrubiona kwota jest kwotą brutto, a nie netto i od kwoty, która faktycznie ma mi być wypłacona jest wyższa o 200 zł. W pracy sprawdzone skany, maile - no jak byk powinnam dostać 200 zł więcej, a że był to weekend, biuro zamknięte, to za dużo nie da się zrobić. W niedzielę został napisany mail do księgowości, żeby wyjaśnić, co jest nie tak.

Wczoraj dostaję telefon - biegiem podpisać nowy rachunek, księgowa się w tamtym pomyliła. No to lecę, sprawdzam nowy rachunek kilka razy - wszystko się zgadza - i podpisuję. Przy okazji dowiaduję się, że wypłaty dziś (czyli wczoraj) nie dostanę, bo:
- księgowa ten rachunek musi mieć w ręce, nie może być skan (co z tego, że do wczoraj mam na umowie zapisany termin płatności);
- może, MOŻE (!) przed świętami puści kolejne przelewy i wtedy dostanę swoją kasę;
- co z tego, że ona się pomyliła przy wyliczaniu wypłaty…;
- nie, nie może mi tej różnicy dosłać kolejnym przelewem lub z kolejną wypłatą.

I nikogo nie obchodzi, że idą święta, są większe wydatki, trzeba swoje opłaty uregulować... Przelew MOŻE wyjdzie przed świętami.

A do tego czasu będę zjadać tynk ze ścian, a do pracy chodzić 30 km pieszo, bo wody do auta nie wleję.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (260)

#69375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedyna droga prowadząca do mojego domu przebiega pod wiaduktem kolejowym. Jak to zwykle bywa, jest tam dość wąsko - autobus i osobówka jednocześnie nie przejadą, a tym samym chodnik również jest wąski - jakieś 70 cm lub nawet mniej, gdyż obok wózka swobodnie nikt nie przejdzie.

W moim mieście dużo osób, czy to starszych, czy młodszych, jeździ na rowerach. Jestem w stanie zrozumieć rowerzystów, którzy pod wspomnianym wiaduktem prowadzą rower po chodniku. Ulica jest wąska, a podczas jazdy nią jest duże prawdopodobieństwo, że jakiś samochód zahaczy o rowerzystę. Ale niestety nie jestem w stanie zrozumieć osób, które jadą rowerem po wspomnianym chodniku z zawrotną prędkością i, mijając jakąś osobę, z tego roweru nie zejdą. Są też tacy, którzy mają pretensje, że nie ustąpi im się miejsca, "bo oni jado".

Podłożyć się takiemu gagatkowi, żeby rowerem potrącił? Czy w nieskończoność pisać pisma do władz miasta, żeby postawili znak zakazujący poruszania się rowerem?

rowerzyści wiadukt kolej

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (218)

#77266

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O nienawiści sąsiadów do mojego psa.

Mój pies - średniego wzrostu kundel, który nie ma w zwyczaju nikogo zaczepiać jako pierwszy, swój żywot zaczął od kilkumiesięcznego pobytu w schronisku. Potem trafił do nas - najzwyklejsze blokowisko, gdzie spacer to spora rundka na około bloków. Mieliśmy też ogródek działkowy, gdzie pies był nauczony, że po wyszczekaniu się siusiu w kwiatki niech mu będzie, ale 'dwójeczka' za furtką.

Teraz mieszkamy w domku jednorodzinnym. Cała część dzielnicy to domki (ale nie każdy taki sam z takim samym metrażem działki - kto jaką wielką działkę kupił, tak duży i wymyślny dom postawił). Pies nauczony starych zwyczajów w naszym ogródku się nie załatwi (jedynie w razie 'awarii'), więc trzeba z nim chodzić na spacery.

Sąsiad 1:
Mamy nie chodzić z psem koło jego domu, bo JEGO pies szczeka na mojego i budzi dziecko.
Pies sąsiada drze się na wszystko, co tamtędy przejdzie.

Sąsiad 2:
Również mamy nie chodzić z psem koło jego domu, bo JEGO pies biega wzdłuż płotu za moim i rozdeptuje kwiatki.
Latem wsypał sąsiadów ich wnuk, bo gdy szłam z moim psem, młody zaczął krzyczeć do dziadka czy ma otwierać bramę żeby ich Fafuś pogryzł mojego psa.

Sąsiedzi pies

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (229)

#74328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzieci w dużych centrach handlowych.

Sytuacja 1:

Czyjeś dziecko radośnie nam biega po witrynie. Na pytanie czyje to dziecko- cisza w sklepie jak makiem zasiał. Na kolejne stwierdzenie, że jak dziecku się coś stanie, to niech nie mają do nas pretensji JEST GŁOS! Cytuję: Ja tu zakupy robię! Ty masz mi się dzieckiem zająć!

Sytuacja 2:

Dziecko (ok. 3-4 lata) biega po sklepie, jakby mu ktoś nitro dolał do tyłka. Tarza się po podłodze, zaczyna wchodzić na stół, gdzie leżą ubrania, wolnostojące wieszaki z ubraniami traktuje jak liany w dżungli. Przy tym wrzeszczy, jakby ktoś ze skóry obdzierał. Kolejna bezosobowa uwaga w tłumie- proszę przypilnować dziecka, bo upadnie i nieszczęście gotowe. Matka zajmuje się dzieckiem, ale jakoś to nie daje efektu. Wreszcie matka uderza dziecko w rękę żeby się uspokoiło (nie jakoś specjalnie mocno, ot zwykły klaps w rękę). Reakcja dziecka? Na cały sklep: TY MNIE UDERZYŁAŚ! Z pretensją w głosie...

Sytuacja 3:

Dzieci wchodzące z lodami/napojami/przekąskami itp. do sklepu z odzieżą. Pół biedy jak stoją gdzieś z boku i jedzą (zrozumiałe, że rodzic nie chce zostawiać dziecka przed sklepem, bo różne rzeczy się dzieją). Gorzej, jak łazi to to z tym lodem po całym sklepie, upaprane od stóp do głów i dotyka wszystkiego. Na drobną uwagę, że proszę, aby dziecko nie dotykało brudnymi rączkami rzeczy- przecież to tylko dziecko!
A co jak lód spadnie, napój się wyleje? Po co powiedzieć obsłudze, że się stało i trzeba sprzątnąć (o przepraszam, stało się, sam/a posprzątam po dziecku już dawno zapomniałam)? Lepiej wyjść bez słowa.


Zastanawiam się, czy szaleństwo zakupów i wyprzedaży już całkiem wyżarło niektórym mózgu, czy ten instynkt rodzicielski gdzieś tam zanikł?

sklepy galeria_handlowa dzieci rodzice

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (250)

#73301

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pomijając wstępy, przejdę do sedna sprawy.

W połowie maja źle stanęłam i coś chrupnęło mi w kolanie. W nocy prawie po ścianach chodziłam, więc rano telefon na pogotowie, czy można z czymś takim przyjechać, czy muszę się udać do lekarza pierwszego kontaktu. W słuchawce pani mówi, że przyjechać można, a najlepiej to ona karetkę wyśle. Nie, dzięki, podwózkę mam.

Noga poszła do gipsu na 14 dni, skierowanie do poradni ortopedycznej na ściągnięcie jest. W drodze do domu zahaczyłam o przychodnię, żeby umówić się na wizytę. Error 1 - na skierowaniu nie mam zakreślonego pilne ani nic takiego, więc najbliższa wizyta na sierpień. Jakby było pilne, to i tak by mnie mogła wcisnąć na koniec czerwca. Dzwonić jeszcze do miasta A.

Miasto A, error 2:
W sumie to lekarz ma już przekroczony limit, ale mam przyjechać z tym gipsem (na przystanek z tą nogą jakieś 20 minut drogi plus drugie tyle jazdy busem)i czekać, może mnie przyjmie. Na stwierdzenie, że mam tłuc się do przychodni z gipsem, spędzić tam pół dnia i jeszcze mogę zostać odesłana z kwitkiem, pani stwierdza - no niech już nie przesadza!

Jak zwykle, płaci się składki, a prywatnie i tak trzeba się leczyć.

nfz słuzba_zdrowia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (203)

#71746

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię o zajmowaniu nie swoich miejsc w pociągu, przypomniały mi się moje perypetie z pewną podróżą Intercity.

DO:
Relacja mało ważna dla historii. Ważne, że bilet kupiłam przez internet, na 2 osoby. Bilet wydrukowany, a na nim: wagon 14, miejsce 10 i 12. Stoimy na dworcu, podjeżdża pociąg, no to szukamy naszego wagonu - NIE MA. Koniec składu to wagony 7, 8 i 9, a na początku 12, 13 i 15. Podchodzimy do konduktora i mówimy, pokazujemy, że mamy bilet na 14 wagon, a wagonu nie ma - Trudno, zajmować obojętnie jakie miejsce. No OK. Wsiadamy w pierwszy lepszy wagon, zajmujemy pusty przedział i jedziemy. Po kilku stacjach dosiada się do nas kolejna osoba - z biletem na miejsce, na którym siedzimy. Przedstawiamy sprawę, problemu nie ma, jedziemy całą trasę w trójkę.

POWRÓT:
W drugą stronę trochę tłoczno w pociągu, ale tym razem i wagon jest, i miejsce jest. Wszystko się zgadza. W pewnym momencie dosiada się chłopak i dziewczyna. Ale coś biegają od przedziału do przedziału. Na bilecie mieli wagon 5, miejsce 89 i 90. Wagon się zgadza, miejsce 89 też. Ale... pojawia się pewien problem. Nasz przedział kończy się na 89 miejscu, a następny zaczyna od 91. Miejsce 90 pozostaje miejscem widmo. Takim sposobem w siódemkę przesypiamy trasę.

Jak to się reklamowali? Zapowiada się DOBRA podróż?

pkp intercity

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (229)

#70444

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z historią o 'brudnym groszu' przypomniała mi się 'kochana' pani z bufetu, z mojej uczelni.

Owa pani ma na naszym wydziale 2 bufety - jeden w piwnicy, którym włada i rządzi, a drugi na parterze, gdzie jest już inna pani i obsługa o niebo lepsza.

Jakieś okienko między zajęciami, niczego jeszcze nieświadomi schodzimy w kilka osób do piwnicznego bufetu żeby coś zjeść i przesiedzieć w ciepłym do następnych zajęć. Jako, że jestem osobą, która wiecznie gotówki przy sobie nie ma, bo wszędzie płaci kartą/telefonem/czym się da, uzbierałam z portfela, kurtki, torby i innych miejsc 3 zł na herbatę, co ważne w historii- cała 2 złotówka, 50 groszy, 20 groszy, 10 groszy, trzy 5 groszówki, dwie 2 groszówki i grosz. Hajs się zgadza, to idę zamówić.

Wspomniałam już jakim ziółkiem jest pani z bufetu? Szczęśliwi Ci, których uzna za wykładowców - swoją uprzejmością wchodzi w pewną część ciała bez wazeliny, natomiast będąc szarym studentem - traktowanie z buta to za miłe określenie (z czego tak naprawdę jej cały przybytek utrzymują studenci, gdyż wykładowcy kawę kupują już w automacie).

Niestety wyniuchała, że jestem studentem. Kiedy jej zapłaciłam wspomniane wyżej 3 zł, jakiś diabeł w nią wstąpił. Zaczęła się wydzierać na cały wydział, że takich PINIENDZY to ona nie chce, że TYLE RAZY nam powtarzała, że z takim ZŁOMEM, to do biedronki mamy chodzić, a nie do niej! Że co ona z tym zrobi! I po 5 minutach swojego finansowego monologu pyta mnie, czy nie mam inaczej? - Nie.

Woda w czajniku akurat się zagotowała, co zakończyło jej monologi. Herbatę dostałam, nigdy tam nie wróciłam, bo nie lubię braku szacunku do pieniądza. Jakiego nominału by nie był.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (357)
zarchiwizowany

#50909

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chyba każdy z Was kojarzy skecz o otwarciu supermarketu, gdzie szalony tłum stojący pod drzwiami niesie na rękach reportera? Ostatnio miałam okazję również tak się poczuć.

Przed zajęciami podeszłam do Lidla. Była gdzieś 6:50, a sklep czynny od 7. Przy wejściu czai się kilka moherków, starszy pan o kuli/lasce, pan z dzieckiem w wózku i jeszcze kilka osób. Stanęłam sobie z boku, przecież otwierają za 10 minut, nie muszę się pchać pod drzwi. Wybiła godzina zero.

Z głębi sklepu idzie młody ochroniarz, by otworzyć drzwi. Moherki już z wózkami szurają prawym butem, by zaraz odpalić turbo, starszy pan nie odpuszcza, bez wózka próbuje wbić się między babcie.

7:02- Lamenty, wzdychania, bo JUŻ DAWNO miało być otwarte!
7:04- Drzwi odblokowane i.. TAK!!! 3 wózki za jednym razem chciały wjechać w otwarte drzwi! Straszy pan, gdyby tylko mógł, niczym tyczkarz, przeskoczyłby zblokowane wózki i wbiegł do sklepu.
7:10- Zaczyna robić się już późno, a pod tymi drzwiami dalej słychać:
- Pani! Ja tu już godzinę stoję pod tym sklepem! pierwszy byłem!
- To pan nie wie, że kobiety przodem się puszcza?!
- Pani, ja tylko po chleb idę i wychodzę!
Po jakiejś chwili doszli do porządku kolejki.

Wejdę pierwszy/a z rana do marketu, +15 na dzielni!

Lidl

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (334)