Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

d1ler

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 20:56
Ostatnio: 25 listopada 2015 - 21:07
  • Historii na głównej: 34 z 50
  • Punktów za historie: 29300
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 375
 
zarchiwizowany

#55127

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wsiadamy wczoraj (niedziela) do metra na Młocinach. Jeszcze zanim ruszyliśmy z głośników płynie komunikat. Coś w stylu: "Radujcie się wszyscy, klękajcie narody, albowiem oto radosna nowina. Od dziś w metrze jeżdżą dwa nowiuśkie składy Inspiro, które swym blaskiem przyćmiewają wszystko, co do tej pory widzieliście." Oczywiście komunikat brzmiał inaczej, ale taki był ogólny sens:)

Dziś rano o 7:06 moja żona wysyła mi smsa: "Metro miało jakiś zastój. Masa ludzi na peronie,a mimo wyświetlania się na ekranie peronowym napisu "Odjazd", metra nie ma."
Odpisałem: "Może się te nowe składy popsuły?"
O 9:33 dostaję od niej kolejnego smsa: "Już wiem, co było z metrem. Zepsuło się Inspiro, utknęło na Kabatach."

Chce ktoś numery do totka? Bo może też uda mi się przepowiedzieć ;)

metro

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (58)

#54476

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu zadzwonił do mnie dawno niewidziany kolega, co przypomniało mi historię z jego udziałem.

Poprosił mnie kiedyś o pomoc w przeprowadzce. Kilka mebli trzeba znieść do samochodu, przewieźć przez miasto i wnieść do nowego mieszkania. Robota na 2-3 godziny. Kolega dysponuje dostawczakiem, więc za jednym kursem zmieści się wszystko. Umówiliśmy się na sobotę.

Nosimy sobie te meble, nosimy i pytam go, czy wobec faktu, że już jesteśmy "w temacie", moglibyśmy podjechać do mnie i zabrać fotel, który chcę zawieźć do rodziców. Zboczymy z kursu raptem z 5 km, zajmie to 15 minut. Kolega mówi, że jasne, nie ma sprawy. Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Po załadowaniu jego mebli pojechaliśmy do mnie, wziąłem fotel, podwieźliśmy go do rodziców, potem pojechaliśmy do niego, wyładowaliśmy graty. Poustawialiśmy wszystko ładnie, usiedliśmy z piwkiem w dłoniach i tak sobie gadamy o wszystkim i niczym. Po pewnym czasie zaczynam się zbierać do domu i wtedy kolega mówi:

(K)olega: - No to wiesz... Jeszcze tylko musimy się rozliczyć...
(J)a: - Nie no, przestań, koleżeńska przysługa, nie ma o czym mówić.
K: - Ale... no wiesz, ja wachę dodatkową spaliłem...
J: - ???
K: - No jak po ten fotel pojechaliśmy.
J: - Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz ode mnie pieniądze za podwiezienie mojego fotela???
K: - No. Auto na wodę nie jeździ.

Przyznam, że na chwilę mnie zamurowało. Ja mu przez 3 godziny pomagam za friko, tacham meble po schodach, a on mi tak? Po chwili ochłonąłem i mówię:

J: - W takim razie wisisz mi 51 zł.
K: - Ja tobie?! Skąd to wytrzasnąłeś?!
J: - Godzina mojej pracy po baaaardzo koleżeńskiej stawce to 20 zł. Razy 3 godziny to 60 zł. Minus 6 zł za paliwo, bo założyłem, że na akcję z fotelem spaliłeś może ok litra paliwa. I minus 3 zł za piwo, którym mnie poczęstowałeś.

Byłem pewny, że zrobi mu się głupio i jakoś postara się wybrnąć z sytuacji. Po chwili milczenia usłyszałem tylko:

K: - No wiesz co, od kumpla kasę brać?

Aha, ten telefon kilka dni temu... Kolega pytał, czy nie pomógłbym mu w remoncie. Odpowiedziałem, że go na mnie nie stać.

koleżeńska pomoc

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2423 (2469)
zarchiwizowany

#53186

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wsiadam z żoną do pociągu. Odnajdujemy "nasz" przedział, a tam niespodzianka - wszystkie miejsca zajęte przez 8 sztuk młodzieży (jak się później okazało ostatnia klasa liceum i pierwszy rok studiów) lekko już "znieczulonej" różnymi płynami. Sprawdzamy na bilecie, jak wół ten przedział.

M(łodzież): - Ale my razem jedziemy, a bilety dostaliśmy oddzielnie, to czy nie robiłoby wam różnicy, jakbyśmy się zamienili?
Ż(ona): - Nie robiłoby nam. To gdzie tamte miejsca?

Gorączkowe ustalenia, kto ma bilety. Tenże osobnik po przetrząśnięciu 300 kieszeni i plecaka w końcu znajduje.

M: - No... jedno nr 53 i jedno 82.

Czyli w dwóch różnych przedziałach.

Ż: - Więc jednak robiłoby nam różnicę.

Zwalniają nam nasze miejsca przy oknie, jakoś się przepychamy, bo ich bagaże leżą nie tylko na półkach, ale i na podłodze. Prosimy o zabranie z półki bagażu tych osób, które wyszły.

M: -Ale co my zrobimy z naszymi rzeczami?
J(a): - A co my mamy zrobić z naszymi?

Kwiat młodzieży nie wie, ale swoich nie zabiorą. Upewniwszy się, że faktycznie nie mają takiego zamiaru, zdjąłem pierwszy z brzegu plecak, otworzyłem okno i ...

M: - No dooobrze, już zabieramy...

Reszta podróży upłynęła w miarę spokojnie. Dzieciaki raczyły się na przemian wódką i alpagami, a jeden przez pół godziny brzdąkał w kółko te same 3 akordy na ukulele.

Jechali na Woodstock...

pociąg

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (68)

#51797

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niestety nastąpił ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/36529

Przedwczoraj dostałem sms-a, że jeśli w ciągu 3 dni nie wpłacę na konto Aster/UPC 110,01 zł, to przekażą sprawę do firmy windykacyjnej. Dzwonię więc do działu windykacji UPC.

Opisuję całą sprawę, pani z windykacji mówi, że owszem, widzi, że składałem reklamację i że rozpatrzono ją pozytywnie i że dział rozliczeń (chyba, bo nie zapamiętałem nazwy) powinien wystawić fakturę korygującą. Na moje pytanie, czemu nie wystawił, pani informuje, że przełączy mnie do tego działu.

Tam znów tłumaczę całą historię, pani prosi o PESEL i...

Pani: - Nie mam takiego klienta w systemie.
Ja: - Bo rozwiązałem umowę rok temu.
P: - Nie szkodzi, powinien pan być. Ale nie ma. Jeszcze raz PESEL poproszę.
J: - XXXXXXXXXXX
P: - Nie ma.
J: - To może podam pani numer umowy?
P: - Nie, to nic nie da.
J: - 3 minuty temu pani koleżanka z działu windykacji widziała mnie w systemie, wraz z wszystkimi danymi i reklamacją.
P: - Ale ja nie mam.

Od słowa do słowa, w pewnym momencie mówię coś tam i używam słowa "Aster".

P: - Aaaaaa! Trzeba było mówić, że pan miał umowę z Aster, a nie z UPC! Jeszcze raz PESEL poproszę.

I pani znalazła mnie bez problemu. Czyli mimo, że UPC przejęło Astera półtora roku temu, nadal mają dwa oddzielne systemy dla klientów obu firm. I to ja, były klient, mam o tym wiedzieć...

Pani poszperała, posprawdzała i oczywiście okazało się, że opłata jest naliczona niesłusznie. Obiecała wystawienie faktury korygującej.

Znając tę wspaniała firmę, za rok opiszę tu dalszy ciąg dalszego ciągu...

Aster/UPC

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 401 (461)

#50781

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W lipcu zeszłego roku podpisałem umowę z Vectrą na net, TV i telefon stacjonarny i właśnie tego ostatniego dotyczyć będzie historia.

Tydzień temu telefon nagle przestał działać. Dzwonię do Vectry. Po 10 minutach słuchania melodyjki, przerywanej komunikatem "Pszaszamy (serio, tak mówią!), wszyscy konsultanci są zajęci", a następnie wyspowiadaniu się z numeru buta, rozmiaru kołnierzyka i ilości słoików z kompotem w piwnicy, rozpoczęła się właściwa rozmowa:

Ja: - Przestał mi działać telefon.
Konsultant: - A jaki ma pan modem?
J: - Nie mam żadnego.
K: - Jak to? Musi pan mieć.
J: - Ale nie mam.
K (mocno zdziwiony): - To do czego ma pan podłączony telefon?
J: - Do gniazdka w ścianie.
K: - Bezpośrednio?
J: - Bezpośrednio.
K: - Ahaaaaa... A co się dzieje z telefonem?
J: - W słuchawce głucho, a gdy próbowałem z komórki zadzwonić na domowy, słyszałem takie dziwne blibipip i zapadała cisza.
K: - Proszę chwilę poczekać, ja zadzwonię na pana numer.
Po chwili:
K: - Ja mam normalny sygnał, jak dzwonię.
J: - Ale telefon nie dzwoni.
K: - Pan poczeka, spróbuję jeszcze z komórki.
Po chwili:
K: - Z komórki też normalny sygnał jest.
J: - To teraz proszę poczekać, ja zadzwonię.

Dzwonię, jak wół jest "bibipip" i cisza. Mówię to panu.

K: - A na pewno na dobry numer pan dzwoni? 22 XXX-XX-77?
J: - Nie, na 22 XXX-XX-27, bo taki jest mój numer.
K: - Niemożliwe, ja mam w systemie 22 XXX-XX-77.
J: - A jednak z całą pewnością końcówka to 27. Jest taka sama jak numer mieszkania, więc wiem na pewno. Poza tym wielokrotnie dzwoniłem pod 27 zawsze dodzwaniałem się do domu.
K: - Ale w systemie jest numer z 77, i to od lipca 2012!

Telefon zaczął działać po godzinie. Do dziś nie wiem, jakim cudem mieli w systemie wpisany inny numer, a mimo to wszystko działało.

Vectra

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (489)

#50993

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez znajomego, recepcjonistę na pewnym osiedlu (to takie niby-apartamentowce, w każdym bloku na osiedlu jest recepcja, a jedna z nich - oddalona od wjazdu na osiedle o ok 15 m - obsługuje również bramę wjazdową).

Nie wiadomo dlaczego niektóre młode mamusie uznały, że najlepszą zabawą dla ich dzieci jest trzymanie się tej bramy, gdy się zamyka. Tzn tak uznały dzieci, ale mamusie nie reagują. Czasem przy bramie uczepionych jest 4-5 dzieci na raz, a mamusie plotkują tuż obok. Mimo, że na osiedlu są dwa naprawdę dobrze wyposażone place zabaw.

Kilka szczegółów technicznych:
- Brama otwierana jest zdalnie z recepcji.
- Między bramą a jezdnią jest ok 20 cm prześwit.
- Bramy nie da się zatrzymać w trakcie otwierania lub zamykania. Można co najwyżej zmienić kierunek jej ruchu.
- Brama po otwarciu na całą szerokość zamyka się sama, gdy tylko fotokomórka "stwierdzi" że nie ma przeszkód.

Tak więc cała obsługa polega na wciśnięciu przycisku otwierania.

Recepcjonista wielokrotnie upominał matki, że brama i środek uliczki to nie jest dobre miejsce do zabawy. Oczywiście bez skutku.

Przedwczoraj recepcjonista siedzi i obserwuje, jak grupa 2-3 latków wisi na zamykającej się bramie. W pewnym momencie jedno z dzieci się przewraca i ląduje pod bramą, w w/w prześwicie. Zaczepia ubrankiem o bramę i jest przez nią ciągnięte po jezdni. Matka w krzyk: "Zatrzymać bramę! Zatrzymać bramę!", czego oczywiście zrobić się nie da. Recepcjonista wybiega do bramy, ale w międzyczasie matce udaje się uwolnić pociechę. Młody przestraszony, trochę poobcierany, na szczęście nic poważniejszego mu się nie stało.

A mamusia? Z mordą na recepcjonistę, że jak tak można! Że jak się zamyka bramę, to trzeba patrzeć, czy nikt nie idzie. I dlaczego widząc co się dzieje, nie zatrzymał bramy? Tłumaczenie zasad działania bramy oraz niewłaściwości zabaw przy niej, nie odniosły oczywiście żadnego skutku.
Według mamusi jedynym winnym całego zdarzenia jest recepcjonista, o czym nie omieszkała poinformować administracji osiedla w wysmażonym jeszcze tego samego dnia piśmie.
Administracja na szczęście wykazała się zrozumieniem i sprawę olała.

Zdarzenie miało miejsce przedwczoraj. A wczoraj... te same mamusie z dziećmi znów tkwiły przy bramie. Nie wiem, może czekają, aż zdarzy się poważniejszy wypadek?

osiedle

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 927 (961)

#46521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacyjna historia, kilkanaście lat temu.
Pole namiotowe. Zajechaliśmy po południu, namiot rozstawiony. Idę na "zwiad" do sklepiku (wielkości kiosku) prowadzonego przez właścicielkę pola. Jakiś chłopak kupuje kilka rzeczy i prosi jeszcze o pół chleba żytniego. Sprzedawczyni podaje wszystkie produkty, kasuje należność i mówi:

- A po chlebek zapraszam z tyłu.

Chłopak znika za sklepikiem. Po chwili sprzedawczyni wraca. Ja też proszę o kilka rzeczy, w tym (ucieszony, że w niedzielne popołudnie jeszcze jest) również o pół chleba żytniego. I znów: ja płacę, pani zaprasza po chleb od tyłu i znika na zapleczu. Obchodząc sklep orientuję się, że dostałem za mało reszty, i to dużo za mało. Za sklepem w otwartych drzwiach czeka już sprzedawczyni i rozglądając się na boki mówi z uśmiechem:

- I chlebek.

... wręczając mi... pół litra Żytniej!

Okazało się, że pani nie posiadała koncesji na alkohol, więc z wtajemniczonymi miała umówione hasło.
W te wakacje kupiliśmy sporo chleba :)

pole namiotowe

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1244 (1324)
zarchiwizowany

#46674

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Robimy zakupy u Wietnamczyków. Żona chce kupić czapkę i komin (taki jakby szalik, ale zszyty końcami - panie wiedzą, panowie niech zapytają żon). Młodziutka Wietnamka pomaga, jak może, ale po polsku tylko kilka podstawowych wyrazów, więc już przy czapce musimy tłumaczyć "na migi". Udało się. Teraz komin. Ni jak "komin" nic dziewczynie nie mówi, odstawienie przedstawienia pt "takie na szyję, dookoła, itp" okraszone machaniem rękami skutkuje pokazaniem zwykłych szalików. W pewnym momencie żona na wieszakach za Wietnamką wypatrzyła komin, szary. Pokazuje palcem,Wietnamka podaje, a moja najlepsza-z-żon:

-A ma pani w żywszych kolorach?

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 22 (64)

#46150

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czasach, gdy numery telefonów w Warszawie miały jeszcze 6 cyfr, przez pewien dość długi czas bardzo często odbieraliśmy w domu pomyłkowe telefony. Wszystkie wyglądały podobnie:

(D)zwoniący: Halo, Autorex? Czy są czerwone (zielone, granatowe itp) maluchy?
(J)a lub rodzice: Pomyłka.
D: A to przepraszam.

Autorex to firma handlująca nowymi Fiatami 126p.

Wielu dzwoniących zaczynało od razu od pytania o auto, nie upewniając się, gdzie się dodzwonili.

Akcja właściwa.
Siedzę sam w domu, dzwoni telefon, mniej więcej 20 pomyłka tego dnia.

D: Są już czerwone maluchy?
J: Pomyłka.
D: BIP... BIP... BIP...

Po chwili znów telefon.

D: Są już czerwone maluchy?
J: Pomyłka.
D: Niemożliwe!
J: A jednak...
D: BIP... BIP... BIP...

Po chwili telefon znów dzwoni. Ja już wkurzony odbieram. Oddam tu jej ogólny sens, bo po ok 20 latach nie pamiętam.

D: Są już czerwone maluchy?
J: Pomyłka.
D: O nieee! Nie będziecie ludzi w konia robić! Dla swoich trzymacie, ludziom nie chcecie sprzedać!
Już mam się rozłączyć, ale następne zdanie dzwoniącego uruchamia we mnie złośliwego diabełka.
D: Ja znam ministra Kowalskiego (po tylu latach nie pamiętam nazwiska)! Ja zaraz do niego zadzwonię! Wy popamiętacie!
J (szeptem): Aaa, to pan od ministra, trzeba było od tego zacząć. Oczywiście mamy czerwone fiaty. A pan życzy wersję standard czy lux?
D: Yyy... A ta lux to jaka?
J: Czterodrzwiowa, ze wspomaganiem, siedzenia z prawdziwej skóry, lakier metalic.

W tym momencie byłem pewien, że facet się zorientuje, że to wkręt. Ale nie.

D: A ile drożej ten lux?
J: Normalnie to o 5 milionów (to było jeszcze przed denominacją), ale skoro pan z polecenia ministra, to cena będzie jak za zwykłego fiata.
D: A jutro mogę odebrać? Bo ja z Ciechanowa jestem, dziś nie zdążę.

Tu postanowiłem żart zakończyć, coby gościa do Warszawy bez sensu nie ciągnąć. Wytłumaczyłem, że pomyłka, że ciągle ktoś dzwoni, przeprosiłem. Nie dał się przekonać, powiedział, że i tak jutro będzie i się rozłączył.

Po jakimś czasie okazało się, że powodem pomyłek był błąd w druku ogłoszenia Autorexu. Oni mieli nr 46-XX-XX, a wydrukowano 36-XX-XX, nasz domowy.

Swoją drogą chciałbym zobaczyć miny pracowników Autorexu, gdy zgłosił się klient po odbiór czterodrzwiowego malucha.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 942 (976)

#46110

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o fryzjerce (http://piekielni.pl/45743) przypomniała mi moją własną.

W zeszłym roku postanowiliśmy wziąć ślub. Jednym z "gadżetów" jest jak wiadomo bukiecik dla panny młodej. Dzwonimy po kwiaciarniach. Wszędzie to samo: na hasło "ślub" cena wiązanki rośnie niebotycznie (od 150 do 300! zł za naprawdę skromny bukiecik). W poniedziałek idąc do pracy widzę nową kwiaciarnię, niestety rano jeszcze zamkniętą. Spisuję nr telefonu i koło południa dzwonię i tłumaczę, że chciałbym skromny bukiecik, z delikatnym przybraniem, itd, pamiętając, żeby nie wspominać z jakiej okazji te kwiaty. Niestety pytając czy w sobotę można odebrać o 10:00, wygaduję się, że to na ślub. I zaczyna się:

(K)wiaciarka: Aaaa, to ma być ślubna wiązanka! To takie rzeczy to trzeba wcześniej zamawiać!
(J)a: Dziś poniedziałek, podjechałbym po południu ustalić szczegóły, a ślub w sobotę, to przecież kupa czasu.
K: Do soboty tylko 4(?) dni, za krótko.
J: Ale na pewno?
K: No wie pan, takie rzeczy na ostatnią chwilę... Ale dobrze, zrobię.
J: Super! A jaki jest mniej więcej koszt?
K: To zależy z jakich kwiatów, jakie przybranie... Ale od 100 zł wzwyż.

Pomyślałem, że i tak taniej, niż gdzie indziej, więc umówiłem się z panią na popołudnie, coby dogadać konkrety. Pojechałem, ustaliłem (zgodnie z wytycznymi narzeczonej), pani powiedziała, że ostateczny koszt to ok 160-170 zł, bo "zależy, po ile będą kwiaty na giełdzie". Stwierdziłem, że w takim razie ja jeszcze się zastanowię i do zamknięcia dam znać. Wróciłem do domu, opowiadam lubej co i jak, a ona na to, że rezygnujemy, bo ona to załatwi inaczej. Zadzwoniłem, zrezygnowałem.

W sobotni poranek narzeczona poszła do owej kwiaciarni i poprosiła o identyczny jak ja wcześniej bukiecik. Po 10 minutach wyszła z kwiatami, zapłaciwszy... całe 50 zł!!!

Bez wcześniejszego zamawiania, ustalania, za 1/3 ceny, którą podała mi kwiaciarka. Skąd taka różnica? Powiedziała pani, że potrzebuje ozdoby na stół, bo goście przychodzą.

Morał: załatwiając cokolwiek na ślub, jeśli tylko się da nie podawajcie powodu. Oszczędzicie kupę kasy bez straty na jakości.

usługi kwiaciarnia

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1186 (1218)