Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

d1ler

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 20:56
Ostatnio: 25 listopada 2015 - 21:07
  • Historii na głównej: 34 z 50
  • Punktów za historie: 29302
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 375
 
zarchiwizowany

#25637

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłem ja dziś z mą narzeczoną w USC celem zarezerwowania daty ślubu oraz złożenia potrzebnych dokumentów. Ponieważ nie chciało mi się latać po piętrach, to przed wizytą u urzędniczki poszliśmy do kasy, aby uiścić 84 zł. I tu zonk pierwszy:
Ja: - Dzień dobry, chciałbym zapłacić za wystawienie aktu małżeństwa.
Kasjerka: - Ale na pewno?
J: - ???
K: - Bo wie pan, przychodzą, płacą, a potem chcą, żeby im oddawać...
J: - Wie pani, takie są założenia, ale do ślubu jeszcze pół roku...
Ale to nie pani kasjerka była piekielna, bo mówiła to w żartobliwym tonie i pośmialiśmy się wszyscy.
Poszliśmy do właściwego pokoju, pani urzędniczka wzięła dokumenty, dowody i wystukuje coś w kompie. Jednym palcem! Błagam!!! Od 20 lat robi to samo i nie opanowała sztuki szybszego pisania? Ale to też nie było piekielne. Z nudów rozglądamy się po pokoju (pani dalej stuka jednym palcem) i widzimy na drzwiach plakat, a na biurku ulotki pewnej fundacji, która wraz z miastem Warszawa ma dla przyszłych nowożeńców prezent. W postaci bezpłatnych warsztatów pt. "Zanim powiesz TAK", na których można dokształcić się z wielu dziedzin życia małżeńskiego: od seksu do zarządzania domowym budżetem. I wszystko byłoby fajnie, ale nazwa fundacji rozwaliła i mnie i moją lubą. Taka w sam raz dla przyszłych małżonków: Fundacja "Rozwód? Poczekaj!"
Poczuliśmy się podbudowani... :)

Info z ostatniej chwili:
Po opisaniu historii wszedłem na stronę fundacji.
Po pierwsze: Warsztaty już były, w listopadzie... Po co w lutym wiszą te plakaty??? W poniedziałek skontaktuję się z fundacją, może będzie druga edycja?
Po drugie: bezpłatny prezent od miasta? Hmmm... na stronie fundacji istnieje informacja, że warsztaty są płatne 100 zł od pary. Cyt: "za cały kurs, materiały, testy i napoje. Pozostałe koszty ponosi Miasto Stołeczne Warszawa i Fundacja." Jakie pozostałe koszty, do licha???

USC

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (156)
zarchiwizowany

#25553

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znajoma ma 7-miesięcznego synka, który niedawno się rozchorował. Ponieważ dzieciak jest adoptowany, każdą wizytę u lekarza znajoma zaczyna od powiadomienia o tym fakcie (choćby po to, że by uniknąć pytań o choroby w biologicznej rodzinie, bo nie ma o tym pojęcia). Odwiedziła kilku lekarzy, każdy coś tam przepisał, młodemu się nie poprawiło. Finał był taki, że trafili do szpitala. Tam pani lekarka na dzień dobry ochrzaniła znajomą, że źle odpowiada na pytania lekarzy i dlatego młody jest nadal chory. Po czym, poinformowana oczywiście o adopcji, zadaje znajomej pytanie:
- A czy pani karmi go piersią?
Jeśli poprzedni lekarze tez tak "uważnie" słuchali, to nic dziwnego, że skończyło się szpitalem.
Na szczęście dziś rano młody wrócił do domu.

Szpital w K.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (205)
zarchiwizowany

#25349

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z zeszłego roku:
Zimowymi wieczorami zaczęliśmy słyszeć dochodzące "gdzieś z góry" (czyli z wyższych pięter) szuranie. Niezbyt uciążliwe, ale jednak. Odgłos był taki, jakby ktoś przesuwał coś tam i z powrotem, dosyć szybko. Niestety nasłuchiwanie na klatce schodowej niewiele dało, bo przez drzwi nie było nic słychać. Szuranie pojawiało się prawie codziennie ok 22 - 23 i trwało zawsze co najmniej kilkanaście minut. Zaczęliśmy snuć teorie, że może ktoś podłogę froteruje albo któraś sąsiadka dorabia sobie tkaniem na krosnach czy co?
Nadeszła wiosna. Moja wtedy-jeszcze-żona spotkała przed blokiem sąsiada z piętra wyżej (ale "po skosie") i rozmawia z nim, że tak zeszczuplał itd. A on na to:
- A bo kupiłem sobie wiosła i całą zimę trenowałem.

Po podłożeniu pod wiosła kocyka szum ustał :)))

blok

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (145)
zarchiwizowany

#24726

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w małym, ale dość ekskluzywnym hoteliku. Niedawno dostaliśmy maila z Arabii Saudyjskiej, w którym gość pyta, czy możemy udekorować pokój, bo przyjeżdża do swojej polskiej narzeczonej. Ma być morze świec, miliardy płatków róż, itp cuda na kiju. Ogólnie full wypas.
U nas poruszenie, bo sadząc po "tonie" wypowiedzi i oczekiwaniach, ani chybi jakiś szejk nas nawiedzi, co to petrodolarami obsypuje wszystkich dookoła. Szefowa po zrobieniu rozeznania wysyła odpowiedź, że wszystko da się zrobić zgodnie z życzeniem i że koszt to ok 2000 zł.
Kilka dni później dostajemy kolejnego maila: klient zadowolony, ale czy nie dałoby rady zmieścić się w 30(!) euro?
Najlepiej akcję podsumował mój szef:
- Myślałem, że to szejk, a to koleś, co łopatą szyby naftowe z piachu odkopuje.

Hotel

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (194)

#23445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znów zebrało mi się na wspominki (tym razem za sprawą opowieści Miniaturowej o mięsie).

Otóż córka mojej byłej (wtedy jeszcze obecnej) żony kupiła kiedyś pasztet taki w puszce. Weszła do domu, otworzyła, a tam masakra, mimo jeszcze długiego terminu przydatności. Wróciła do sklepu, ale oczywiście sprzedawczynie (godzinę później) twierdziły, że na pewno kupiła go 100 lat temu, trzymała na słońcu, w piekarniku, przypalała palnikiem, itd (paragon niestety został wyrzucony) i w związku z tym "reklamacji nie uwzględnia się".

Córka wzięła z regału jeszcze 2 takie pasztety i otworzyła przy kasie. Kasjerka w krzyk, że co ona robi i że ma za nie zapłacić. Oba były w stanie wskazującym na zagrożenie bakteriologiczne i HGW jakie jeszcze. Po odpowiedzi, że nie zapłaci i w dodatku wezwie wszystkich świętych (policję, sanepid i co tylko jeszcze jej przyszło na myśl), kierowniczka łaskawie (!!!) zgodziła się na polubowne załatwienie sprawy. "Polubowne", czyli córka nie płaci, ale nie wzywa "kawalerii".
I tyle. Żadnego "Przepraszam", nic.
Nie, to nie był sklep "WSS Społem" :)

sklep

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 497 (561)

#23375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia sprzed kilku lat. Dostałem "w spadku" psa, rodowodowego 9-letniego amstafa Atosa (w skrócie: koleżanka zmieniła pracę, nie było jej w domu od rana do wieczora, pies się męczył. Nikt nie chciał wziąć starego amstafa, tym bardziej, że posiadał obrożę znaną z filmów rysunkowych, taką z kolcami, za to nie posiadał - od urodzenia - kagańca. Alternatywą dla oddania było uśpienie. Nie zastanawiałem się ani chwili). Akcja właściwa, miałem Atosa ze 2 tygodnie:

Wyszedłem z nim na wieczorny spacer, ok 23. Pies stanął za zaparkowanym samochodem tak, że nie było go widać. Za sobą słyszę kroki. Odwracam się i widzę (K)olesia "2 na 2", który wyjeżdża z tekstem:
K: - Pożycz 5 zł!
J: - Nie mam.
K: - A jak znajdę?
Mimo, że mały nie jestem, koleś był większy o połowę w każdą stronę. Myślę - przyjdzie mi tu zginąć. O psie zapomniałem, jako że świeży nabytek. I nagle słyszę:
K: - No jak nie masz, to nie masz.
I Terminator spierd... yyy... oddalił się szybko.
Odwracam się i widzę Atosa, który siedzi za mną i "uśmiecha się" od ucha do ucha.
Atos dożył u mnie do końca.

Warszawa - Włochy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1059 (1095)

#20056

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będą trzy historie w jednej. Długo, ale krócej się nie da.
Część pierwsza:
Miałem z 17 lat. Biliśmy się z kolegą Piotrkiem w domu, tak dla żartów. W pewnym momencie moja twarz spotkała się z podłogą. Wstałem, czuję krew w ustach, więc idę do łazienki, patrzę w lustro - dolna warga rozcięta. "Badam" ją językiem i widzę, że język przechodzi mi przez rozcięcie na wylot. No to z kumplem w samochód i na ostry dyżur, ale najpierw, jako że pora późna, do domu, powiedzieć, że będę później - komórek jeszcze nie było, a kumpel nie miał stacjonarnego. A Piter, wiedząc jaką panikarą jest moja mama, wchodzi pierwszy i mówi:
P: - Pani Jolu, niech się pani nie boi, Marcinowi nic się nie stało.
Zanim mama mnie zobaczyła, zdążyła trzy razy zmienić kolor twarzy.

Część druga:
Docieramy na ostry dyżur. Wchodzę i widzę w gabinecie (L)ekarza i (M)łodego chłopaka niewiele starszego ode mnie, też w kitlu. Lekarz mnie obejrzał, zakwalifikował do szycia i mówi:
L: - No to młody pana zszyje.
J: - A pan nie może? Jakby nie było, to twarz. Wolałbym mieć dobrze zrobione, żeby jak najmniej było widać.
L: - A ja bym wolał teraz się opalać na Hawajach. Młody też się musi kiedyś nauczyć.
Młody wziął się do roboty. Najpierw znieczulenie. Wbił igłę z boku wargi, ale czuję, że wyszła drugą stroną, i słyszę:
L: - Panie kolego, trochę za daleko.
Młody cofnął, znieczulił, zszył. 14 szwów od wewnątrz i 9 na zewnątrz.

Część trzecia:
Po jakimś czasie trzeba szwy zdjąć. Pojechałem na Miodową do Akademii, gdzie studenci ćwiczą na "żywym materiale", za to można wszystko zrobić za darmo. Sala na kilka foteli w dwóch rzędach. Siedzę, studentka przecina szwy i nagle słyszę za sobą przeraźliwy ryk. Odwracam się i widzę w innym fotelu kobietę, która kurczowo trzyma się poręczy i prawie wisi z fotela. Studentka trzyma w jej ustach kleszcze i z całych sił ciągnie, żeby wyrwać ząb. Kobieta wyje i płacze z bólu. Podchodzi pani (P)rofesor.
P: - Proszę pani, to nie tak się robi.
Bierze kleszcze i jednym krótkim ruchem wyrywa ząb. Pacjentka mdleje. Kurtyna.

A moje szwy? Po powrocie do domu odkryłem od wewnątrz dwa, które "moja" studentka przeoczyła. "Zoperowałem" się sam :) Ale nie powiem - Młody był dobry. Śladu prawie nie widać, jak ktoś nie wie, nie zobaczy.

młodość :)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 547 (603)

#19848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stoję w kolejce do kasy, przede mną babinka na oko powyżej 80 lat. W koszyku ma kilka bułek. przychodzi jej kolej, kasjerka liczy i mówi, że 1,80 zł. Staruszka wyciąga z kieszeni torebkę foliową, w której ma same drobne (tylko żółte), ale dokładnie odliczone. A kasjerka na nią z krzykiem, że ona tego nie będzie sprawdzać, że żebrać to pod kościół (co sytuacja ma do żebrania, nie wiem) itd. Babcia prawie z płaczem odkłada bułki i chce wyjść. Wkurzyłem się i zapłaciłem za nią. Chciała mi oddać te drobniaki, ale nie wziąłem. Za to dobrze zapamiętałem kasjerkę. Po powrocie do domu postawiłem na stole w kuchni słoik litrowy i powiedziałem, że jak ktoś będzie miał żółte drobniaki, to niech wrzuca. Sam się zdziwiłem, ale po ok miesiącu słoik był pełen. Wybrałem się na rekonesans do sklepu, ponotowałem ceny, wróciłem i zrobiwszy listę zakupów odliczyłem potrzebna kwotę. Pozostało czekać, kiedy "moja" kasjerka będzie na popołudnie...

Akcja właściwa:
5 minut przed zamknięciem sklepu podchodzę do kasy. Kasjerka liczy i rzuca kwotę. A ja wręczam jej foliową torebeczkę i mówię, że tu jest dokładnie tyle. Ona na mnie z wrzaskiem, że żarty sobie robię, że ona nie jest od liczenia (i do tej pory manka nie miała???) itd.K - kasjerka, Kier - kierowniczka, J - ja:

K: - Proszę to zabrać!!!
J: - Rozumiem, że nie chce pani przyjąć zapłaty?
K: - Pan sobie nie robi żartów! Nie musi tu pan kupować!
J:- Nie muszę, ale mam taki kaprys i CHCĘ. A pani MUSI przyjąć zapłatę w legalnych środkach płatniczych, bo te drobniaki również takimi są.
K: - Ja nie mam czasu, ja już powinnam skończyć pracę!
J: - To ja poproszę o przyjście kierowniczki.
Kierowniczka przyszła, pyta o co chodzi, ja tłumaczę i opowiadam przy okazji o akcji ze staruszką. Kierowniczkę jakby piorun strzelił. Do kasjerki:
Kier: - Policzysz w tej chwili te pieniądze, potem jeszcze raz, żeby się upewnić, że się nie pomyliłaś, a potem zrobisz kasę (czyli policzy te drobniaki trzeci raz). A jak jeszcze raz ktoś na Ciebie przyjdzie na skargę, to na drugi dzień nawet nie przychodź do pracy.

Po mniej więcej miesiącu przestałem widywać te kasjerkę. Widać długo nie wytrzymała...

Sklep osiedlowy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1824 (1862)
zarchiwizowany

#19845

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lat temu wiele miałem dziewczynę w innym mieście. Przez 5 lat co weekend wsiadałem w pociąg i jechałem 3 godziny, żeby pobyć z nią te 2 dni. Dostałem kiedyś od niej w prezencie wisiorek na szyję: jakaś duńska moneta (z dziurką po środku) na łańcuszku.
Historia właściwa: wsiadam w pociąg na Centralnym, na Zachodnim do przedziału wchodzi ksiądz. Przez pół godziny nie mówi nic, a potem rozgrywa się taki dialog (K - ksiądz, J - ja):
K: - Widzę, synu, że nosisz krzyżyk (widać było tylko łańcuszek), może chcesz porozmawiać o wierze?
J: - Chętnie (jestem niewierzący, ale lubię czasem porozmawiać na takie tematy).
I rozmawiamy, rozmawiamy, ale widzę, że ten ksiądz (w końcu specjalista od wiary) ma wiedzę niewiele większą od mojej. Żeby zakończyć rozmowę mówię:
J: - Muszę księdzu pokazać co mam na łańcuszku.
I pokazuje te duńską monetę.
K (oburzony): - A co to takiego?!
J: - Proszę księdza, jeśli człowiek wierzy, że siłą sprawczą na świecie jest Bóg, to nosi krzyżyk, tak?
K: No... tak...
J: - A jeśli ktoś wierzy, że to pieniądze rządzą światem, to co ma nosić?
Do końca podróży ksiądz nie powiedział ani słowa... :)

Pociąg

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (281)

#11022

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed 12-13 lat o rezygnacji z usług pewnej sieci komórkowej.
Ponieważ wyjeżdżałem na dłużej z Polski, postanowiłem rozwiązać umowę. Okazało się jednak, że wyjeżdżam znacznie wcześniej, niż było planowane, więc musiałem sprawę załatwić "na szybko". Pech chciał, że było to niecały tydzień przed świętami, kolejki "jak stąd do tamtąd". Odstałem w salonie prawie 3 godziny. Wręczam (P)ani konsultantce wypowiedzenie umowy, ona postukała w klawiaturę i rzecze:
P - Ale zapłaci pan karę.
J - Za co?
P - Rozwiązuje pan umowę przed terminem.
J - Ale przecież wyraźnie napisałem, że chcę rozwiązać umowę z dniem XX (data wygaśnięcia umowy, nie pamiętam już).
P - No ale okres wypowiedzenia to 30 dni, a do końca umowy zostało 39!
Na nic zdały się moje tłumaczenia, że jeśli napisałem odpowiednią datę, to kara się nie należy. Co więcej, (K)ierowniczka salonu wezwana na pomoc twierdziła to samo. Pytam, co w związku z tym mam zrobić i słyszę:
K - Musi pan złożyć wypowiedzenie 30 dni przed terminem.
J - Czyli znów mam tu przyjść i stać w kolejce?
K - No tak, ale to już będzie po świętach, to nie będzie kolejek.
J - A pocztą mogę wysłać?
K - Może pan, ale w okresie świątecznym poczta wolniej dostarcza, więc może się zdarzyć, że pismo dojdzie za późno i będzie pan musiał zapłacić jeszcze za jeden miesiąc.
Myślę: "A hak, abonament 12,20 zł nie majątek, zaryzykuję". Wysłałem pocztą. Tydzień przed moim wyjazdem dostaję pismo od operatora, że umowę rozwiążą i że mam nadpłatę 6 zł, w związku z czym proszą o podanie nr konta, na który maja przesłać pieniądze. Ponieważ konto już tez zlikwidowałem, dzwonię na infolinię i mówię, że nie chcę tych pieniędzy, bo nie mam konta, wyjeżdżam z kraju itd.
Panienka z (I)nfolinii: - Ale MUSI pan te pieniądze odebrać!
J - Muszę???
I - Tak, nie może to tak sobie wisieć.
J - No dobrze, to przyjdę do salonu i odbiorę w kasie.
I - W kasie można tylko wpłacać, wypłat nie ma.
J - OK, to proszę wysłać przekazem pocztowym.
I - Ale wie pan, my przekazy wysyłamy powyżej 20 zł, a pan ma do zwrotu 6 zł, a za przekaz się płaci 2,80 zł to mało by panu zostało.

Poddałem się. Ogólna niemożność mnie pokonała. Do dziś pieniędzy nie odebrałem, niech mają na opłacenie Mumio :)

+

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (585)