Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

d1ler

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 20:56
Ostatnio: 25 listopada 2015 - 21:07
  • Historii na głównej: 34 z 50
  • Punktów za historie: 29302
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 375
 

#10557

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Akcja pt "Kupujemy samochód", trochę długa, ale wydaje mi się, że warto "ku przestrodze".
W zeszłym roku z moją jeszcze-żoną postanowiliśmy kupić auto, którym mogłaby śmigać do pracy. Ponieważ podobały jej się Meganki (mi szczególnie ten śmieszny tył), wkrótce znaleźliśmy takową w Wołominie.

Pojechaliśmy w tygodniu na oględziny. Auto miało 5 lat, wizualnie wszystko w porządku, kolor zielonkawy (WAŻNE!)taki renówkowy, lekko sraczkowaty, ale kurzu przynajmniej nie widać :) Facet - posiadający własny warsztat samochodowy - był drugim właścicielem, sprowadził tą Renówkę z Francji, też dla żony, 3 lata temu. Ona pojeździła, chce zmienić na nowy, więc ten sprzedają.

Myślimy: "Facet mechanik, to samochód zadbany, w dodatku mówił, że w serwisie Renault w Wołominie ma znajomych, więc nawet jak sam nie potrafi - bo np nie ma komputera - to jeździ do nich. Cena w miarę przystępna, chyba weźmiemy.". Umówiliśmy się na sobotę i wróciliśmy do domu.

Nadeszła sobota, pojechaliśmy, zdecydowani na kupno. Gadamy, oglądamy, ustaliliśmy cenę, więc pytam, czy nie mają nic przeciwko, żeby podjechać do jakiegoś warsztatu, tak dla pewności. Facet, że oczywiście, nie ma problemu, ale jego żona jakby się trochę zmieszała. Zapaliło mi się w głowie ostrzegawcze światełko i czekam na rozwój wypadków. Koleś mówi:
- Od razu możemy wsiadać i jedziemy do serwisu Renault, to panu wszystko sprawdzą.
Ale ja, pamiętając, że chwalił się wcześniej znajomościami w tym serwisie, odpowiadam:
- OK, ale jedziemy do "mojego" warsztatu.
Na co on:
- A gdzie panu lepiej sprawdzą, niż w Renault?
- W stacji diagnostycznej. - Odpowiadam.

Facet z kamienną twarzą, że moja sprawa, możemy jechać, ale ja płacę za przegląd. Odpowiedziałem, ze jeśli wszystko będzie OK, to nie ma sprawy.
Mam w Zielonce znajomego prowadzącego taki przybytek, więc pojechaliśmy. Pytam, ile przegląd, kumpel mówi, że 300 zł. Jak mam wydać 100 razy tyle na auto, to odżałuję.

Wjechałem na kanał, znajomy wszedł pod spód, po 30 sekundach wychodzi i mówi:
- Mam dwie wiadomości. Po pierwsze, ten samochód był kiedyś czerwony.
Myślę - to jeszcze nie taka tragedia, może po gradobiciu albo żonie do sukienki nie pasował? Chociaż brzydko, że właściciel nie powiedział.
- A druga? - Pytam.
- Albo przód, albo tył jest od innego egzemplarza :)
Nawet nie wsiadłem, żeby zjechać z kanału. Podziękowałem kumplowi, wyszedłem przed stację i mówię do kolesia, co usłyszałem i że nie chcę tego szrotu. Nawet się nie zdziwił. Mówi:
- No dobra, to pan wyjeżdża.
Na co ja:
- Sam pan wyjedź, bo ja się boję, że się rozsypie.
I poszedłem z żoną do naszego samochodu. Facio wszedł do środka, ale za chwilę wybiega i drze się:
- Panie, a zapłacić za przegląd!?
Przypomniałem mu, że zgodziłem się płacić, JEŚLI WSZYSTKO BĘDZIE OK, a jeszcze kumpel do niego:
- Płać pan, bo jak nie, to wzywam policję. Ja bym temu złomowi dowodu nie podbił, więc pewnie gdzieś na lewo pan załatwiał.
Facet zapłacił i w tempie ekspresowym zniknął na horyzoncie.
A my kupiliśmy Fabię, taniej, młodszą i w 100% sprawną. Tylko brzydką jak noc... :)

Zakup samochodu

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 574 (626)

#10560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu były mąż mojej jeszcze-żony kupił ich synowi (lat 13) rower w markecie za "zawrotną" kwotę 200 zł z hakiem. Przywiózł ten rower do nas pod dom, zostawił paragon "jakby co" i pojechał. Młody wsiadł, pojeździł chwilę i mówi, że rower za mały, bo jak skręca, to stopą zawadza o przednie koło. Patrzę, rower nawet jakby trochę na niego za duży. Oglądam, oglądam i nagle...

Wsiedliśmy w samochód, pojechaliśmy do marketu, poszliśmy na reklamacje i mówię, że chcę oddać rower.
- Zwrotów nie ma!
- No to w takim razie chcę złożyć reklamację.
- A dlaczego?
- Proszę spojrzeć na rower, to sama pani zobaczy (tak, sam zobaczyłem po 10 minutach, ale wkurzył mnie jej ton udzielnej pani na włościach).
Ogląda, ogląda, zawołała koleżankę, nic nie widzą.
- Wszystko jest w porządku, nie ma podstaw do reklamacji.
- W takim razie proszę zawołać kogoś z działu sportowego.
Przychodzi "fachowiec". Ogląda, śrubki sprawdza, dokręca... Nic nie znalazł. Wsiadł, przejechał kawałek po hali (ale nie skręcał) - nic. Rower jest OK, a ja wymyślam, bo pewnie się rozmyśliłem i teraz kombinuje z reklamacją.
- No to poproszę kierownika działu sportowego.
- Kierownika nie ma, jest tylko kierownik zmianowy.
- Może być, jeszcze lepiej.

Przyszedł kierownik. I od nowa oględziny, klepanie, stukanie... Moja jeszcze-żona zwija się ze śmiechu z "fachowców", dookoła coraz więcej gapiów, ci co się skapnęli nic nie mówią, ale tez mają ubaw. Cała akcja trwała z 10 minut. Kierownik zmiany zaczyna tracić zimną krew, więc zlitowałem się nad chłopem i mówię:
- Przecież widelec jest zamontowany "tył na przód".
Spojrzał, no faktycznie! Ale mówi:
- Dzieciak jeździł, pewnie się przewrócił i się kierownica obróciła.
No to pytam, czy w takim razie kierownica też nie powinna być odwrotnie, a wszystkie linki owinięte wokół sztycy.
- A no tak. To zaraz pracownik panu przełoży i po kłopocie.
Gdyby nie lekceważący ton panienek od reklamacji i próba zwalenia winy na młodego, to pewnie bym się zgodził, ale teraz postanowiłem się uprzeć i mówię:
- Nic z tego, chcę reklamować. Rower był źle złożony, chłopak na nim jeździł, Wasz pracownik też, a to nie jest rower dla dorosłych, może się coś uszkodziło?

Nie mieli wyjścia. Chcieli co prawda wymienić na inny, ale się nie zgodziłem. W życiu nie kupiłbym roweru w markecie. Prosto z A... pojechaliśmy do porządnego sklepu rowerowego, kupiliśmy markowy sprzęt i młody wyrósł z niego dopiero rok temu, po 6 latach jeżdżenia. Bezawaryjnego.

Market na A...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (522)

#10559

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałem kiedyś jako kurier i oto historia z tamtych czasów:
Przyjeżdżam do klientów i od progu widzę, że atmosfera w firmie grobowa. Chcę oddać przesyłkę, ale nikt nawet na mnie nie spojrzy, jakby mnie nie było. W końcu po kolejnym moim "ponagleniu" podchodzi jeden z "zombich", patrzy na tę kopertę jakby widział coś takiego pierwszy raz na oczy, podpisuje list przewozowy, ale w nieodpowiednim miejscu. Zwracam mu uwagę, że tu gdzie pokazałem, a on do mnie:
- Ja mam teraz większe zmartwienie, niż jakieś tam podpisy.
I zaczyna opowiadać:
Do firmy miał przyjechać Bardzo Ważny Klient (BWK) obejrzeć wstępny projekt czegośtam. Szef miał go podjąć osobiście, ale zadzwonił, że się spóźni i żeby któryś z pracowników w międzyczasie zaczął pokazywać BWK plany, a on dojedzie. Projekt był na komputerze szefa - maniaka na punkcie nowinek technicznych. Było to w czasach, kiedy monitory LCD były super-hiper nowością o której jeszcze nie wszyscy słyszeli i w całej firmie tylko szef posiadał takowy. Pracownik pokazuje projekt, a tu nagle BWK łapie leżący na biurku wodoodporny marker i siach! - krechę po monitorze, bo on tu by dał ściankę działową. Pracownik zmartwiał, a BWK mówi, że on już leci, bo nie ma czasu, wpadnie jutro, to dogadają resztę. Cała firma w panice, bo szef zaraz wróci i jak zobaczy swoje "zbezczeszczone" cacko, to stan zdrowia może mu się pogorszyć tak, że wszyscy zostaną bez pracodawcy. Więc na wyścigi wymyślają, jak usunąć "ściankę". Próbują ścierać - nic z tego, zmywać - ni chu chu. W końcu ten, który odbierał ode mnie przesyłkę wpadł na genialny pomysł - zdrapie marker z ekranu. Niewiele myśląc złapał nożyk i drapu-drapu... Zanim ktoś go powstrzymał, "wyprodukował" piękna krechę, niszcząc ekran. Tłumaczy mi, czemu drapał:
- Bo ja myślałem, że to taka szyba jak w telewizorze (kineskopowym - przypominam czasy), że się delikatnie zdrapie i po zawodach. Skąd miałem wiedzieć, że to takie miękkie?
Byłem w tej firmie znowu po jakimś miesiącu. Koleś nadal pracował, szef żył, na biurku nowy LCD. Gadałem z szefem i pytam, jak się skończyła sprawa poprzedniego monitora, a on machnął ręką i mówi:
- A mówił mi BHP-owiec, że do każdego sprzętu trzeba zrobić szkolenie, to nie słuchałem.

Pracownia architektoniczna

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 678 (730)

#10558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pół roku temu jechałem autobusem z trzema "chłopaczkami - melomanami" typu umcyk-umcyk z komórki. Obok nich siedział jeszcze taki łysy koleś "dwa na dwa" w dresie, a przed nimi dwie starsze panie. Autobus właśnie stanął na przystanku przy Wileniaku i jedna ze staruszek zapytała "muzykalnych", czy nie mogliby ściszyć, bo ją głowa boli. W odpowiedzi usłyszała śmiech, głupawe komentarze i oczywiście poza tym żadnej reakcji. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, dresiarz złapał komórkę, wyrzucił przez otwarte drzwi do śmietnika i pyta szczyli:
- Wysiadacie, czy was też mam wyj...ć?
Mało się nie pozabijali w drzwiach.
A dres z uśmiechem do staruszki:
- Wkur...ją mnie takie ch...je. Przecież ja też mam babcię.

Autobus 517

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1429 (1487)
zarchiwizowany

#10556

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już kiedyś pisałem pracuję w hotelu na noce. Wczoraj wieczorem przyjechał do nas sympatyczny Anglik, od drzwi zaproponował, żebym mu mówił po imieniu, wesoły, rozgadany, lekko roztrzepany... Zaprowadziłem go do pokoju, on pyta, czy mogę mu na rano zamówić taksówkę. Pytam, czy będzie za nią płacił kartą czy gotówką, na co on, że zobaczy, ile ma kasy. Zagląda do plecaka, klepie się po kieszeniach i stwierdza, że zostawił portfel w taksówce, którą do nas przyjechał. Bardzo się nie zmartwił, bo na szczęście karty miał oddzielnie, a w portfelu było niedużo pieniędzy, bo wymienił na lotnisku tylko trochę. Niestety nie wiedział, jakiej firmy taksówką jechał. Ponieważ wiedziałem, że dopiero co przyleciał do Polski, obdzwoniłem wszystkie trzy korporacje obsługujące lotnisko i za 15 minut pod hotel zajechała ta sama taksówka. Okazało się, ze klient miał szczęście, że tak szybko się zorientował, bo kierowca własnie zjeżdżał do domu i gdybym zadzwonił 10 minut później, to nie zobaczyłby już komunikatu o portfelu, a następnego dnia ma wolne. Anglik zapłacił taksiarzowi za "dodatkowy kurs" dom - hotel, dorzucił coś ekstra i zadowolony poszedł spać. I na tym historia mogłaby się zakończyć, ale...
Siedzę w pracy dziś wieczorem, Anglik wraca "z miasta", zobaczył mnie i mówi:
- Pewnie mi nie uwierzysz, ale dziś przed południem znów zostawiłem portfel w taksówce.
Niestety, tym razem brał taxi na mieście, korporacji oczywiście nie pamięta, więc jej namierzenie się nie uda.

Hotel w Warszawie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (223)
zarchiwizowany

#10552

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść prasbs-a przypomniała mi historię sprzed kilku lat:
Kumpel (dentysta) miał pacjenta, który pracował w salonie Mercedesa. Ten koleś opowiadał, jak kiedyś przyszedł do nich facio, ok 75 lat, w przykusym starym płaszczyku, butach modnych ze 40 lat temu, z teczuszką wyglądającą jakby pamiętała zabory i zaczął oglądać samochody. Oczywiście nikt do niego nie podszedł, ale po ok 10 minutach jednego ze sprzedawców coś tknęło i pyta dziadka, czy mu w czymś pomóc. Dzidek stojący akurat przy S-klasie wypytał o silnik, wyposażenie itd, a na końcu pyta, ile to auto kosztuje. Koleś mu powiedział, a dziadek otwiera teczuszkę i pyta: "To chyba wystarczy?" Sprzedawca mówił, że w teczce "na oko" było na 4 albo 5 takich samochodów.

Salon Mercedesa

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (240)

#9866

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja (K)oleżanka pracuje w sklepie AGD. Oto opowiedziana przez nią historia:

Początek maja, na dworze kilkanaście stopni, do sklepu wchodzi chłopak, ok 20 lat z kołnierzem kurtki podciągniętym prawie pod czubek nosa, w dodatku mówi szeptem. Koleżanka pomyślała, że może chory.
- Dzień dobry, czy dostanę maszynkę do jajek?
- Oczywiście, już pokazuję.
I przynosi jajowar (takie ustrojstwo do gotowania jajek). W tym momencie widzi, jak znad kołnierza na policzki wypływa obfity rumieniec i koleś mówi jeszcze większym szeptem:
- Ale nie do gotowania, tylko do golenia...

AGD

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 751 (849)

#8337

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na noce w recepcji małego hoteliku. W środku dnia dzwoni do mnie szefowa i pyta, co się w nocy działo, bo klientka się skarży, że "całą noc była dyskoteka". Ja na to, że niemożliwe, cisza i spokój, nic się nie działo. Faktycznie, ostatni klient wrócił do pokoju ok 23:00 i wszyscy poszli spać. W okolicznych domach też nie było żadnych imprez.
Po "dogłębnym" zbadaniu sprawy i dopytaniu klientki okazało się, że owa "dyskoteka", to migająca dioda na czujce od alarmu. Diodę ledwo co widać, ale klientka twierdzi, że całą noc nie spała, bo jej migało. Szef zalepił diodę plastrem :)

Hotel w Warszawie

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (708)

#7292

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam dwóch kolegów, którzy swego czasu łazili po dyskotekach, wyrywali laski i jeździli z nimi do podwarszawskiego motelu. "Proceder" trwał już z rok i pewnego razu zawzięli się na takie dwie "bardziej niedostępne". Bajerowali je pół wieczoru i w końcu udało się im zaprosić do tego motelu, ale "tylko tak pogadać". Ściemnili pannom, że w życiu tam nie byli i w ogóle, jacy to oni porządni itd. Siedzą w tym motelu w pokoju, gadka klei się coraz bardziej, już już prawie dotarli "do celu", a tu nagle ktoś puka do drzwi. Koleś otwiera, a tam kelner z restauracji na dole przynosi szampana i wali tekst:
- Od dyrekcji dla stałych klientów.
Oczywiście panny zażądały odstawienia do "cywilizacji" w tempie ekspresowym.

motel

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (786)

#7015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w hotelu. Ostatnio przyjechał do nas Niemiec. Facet z tych, co to myślą, że jak maja kasę, to im wszystko wolno, do tego cham. Marudził od momentu przyjazdu, ciągle miał o coś pretensje. Ponieważ pracuję w recepcji, a to mały hotelik, większość "ataków" skierowana była na mnie. Po długiej tyradzie, jak to w tej Polsce wszystko do kitu, zapytał, jak daleko jest do centrum i jakie zabytki tam można obejrzeć. Odpowiadam, że w samym centrum to nie za wiele jest do oglądania. Dalszy ciąg rozmowy (K - klient, J - ja):
K: - No tak, u was to nawet zabytków nie ma!
J: - Trochę jest...
K: - A Stare Miasto gdzie jest? Słyszałem, że ładne.
J: - Stare Miasto jest, ale ma ok 60 lat...
K: - A dlaczego?
I tu nie wytrzymałem i mówię do Niemca:
J - Pan zapyta swojego dziadka.
Finał: skarga do właścicieli hotelu. Na szczęście oni też mieli gościa dosyć, więc to olali, a Niemcowi (który się odgrażał, że już więcej do nas nie przyjedzie) powiedzieli, że to bardzo dobrze, bo oni go tu wcale nie chcą.

Hotel w Warszawie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1316 (1530)