Profil użytkownika
digi51 ♀
Zamieszcza historie od: | 22 września 2010 - 8:54 |
Ostatnio: | 10 października 2024 - 11:15 |
- Historii na głównej: 212 z 236
- Punktów za historie: 118764
- Komentarzy: 6285
- Punktów za komentarze: 49784
Ile można powtarzać ludziom to samo?
Jadę dziś po bąbla do przedszkola, przede mną ktoś ewidentnie szuka miejsca parkingowego, co rusz przystaje, po czym w ślimaczym tempem rusza dalej. Dlatego zwróciłam uwagę na to auto.
Zaparkowałam i widzę, że auto parkuje przy skrzyżowaniu naprzeciwko przedszkola, ze środka wysiadła kobieta i facet w wieku może 50 lat. Popatrzyli jeszcze do środka auta, coś skomentowali i poszli. Godzina ok.15:35.
Ja poszłam po dziecko, pogadałam trochę z nauczycielką, z innymi rodzicami, popakowałam rzeczy - jak nic zeszło z 20-30 min, bo dzieciaki się żegnają na weekend, bo dziecko jeszcze samochodziku szuka, pokazuje swoje obrazki... Stoimy w przedszkolnym ogrodzie, więc widzę też skrzyżowanie, na którym auto jak stało - tak stoi nie niepokojone przez nikogo.
Do auta wróciłam ok.16. Słyszę skowyt. Wycie. W zaobserwowanym wcześniej aucie siedzi pies i wyje. Jedna z szyb opuszczona na 1cm. Upału nie ma, ale po południowe słońce grzeje solidnie.
K*rwa. Szukać właścicieli? Dzwonić po bagiety? Na ulicy pusto. Brak sklepów, kawiarni, czegokolwiek, gdzie można wejść i zapytać.
No nic, dzwonię na numer alarmowy. Dyspozytor ewidentnie znudzony każe czekać, zaraz będzie straż pożarna. Godzina ok.16:15. Mija kolejne kilka minut.
Nim zdążyła przyjechać straż pożarna, do auta wrócili właściciele. Opieprzyłam ich i poinformowałam, że czekam tu właśnie na interwencję. Standardowo - ale o co pani chodzi? 5 min nas nie było. Pocałuj się pani w dupę. Odjechali. Dzwonię ponownie poinformować, że właściciele już się znaleźli i pojechali w p*zdu. Dyspozytor dziękuje, numery auta niepotrzebne, bo co ma niby z nimi zrobić. W sumie racja.
I jestem wkurzona, bo:
1. Dlaczego zostawiać w ogóle psa w aucie na 40min?
2. Dlaczego ktoś z państwa nie mógł z psem zostać?
3. Lub ewentualnie wziąć go ze sobą?
Tak, wiem, nie zawsze i nie wszędzie się da, ale nie wierzę, że dwójka dorosłych ludzi nie wymyśliłaby lepszego rozwiązania niż zostawienie psa na 40 min w aucie. Gdyby się wysilili. I nie, nie ma znaczenia, że na dworze ledwie 25 stopni, auto troszkę w cieniu i nawet łaskawcy otworzyli minimalnie okno.
No po prostu nie.
PS. Dodam, że państwo sprawiali wrażenie wyjątkowo wyluzowanych, więc wykluczam opcję, że byli w wyjątkowo stresującej sytuacji, która odebrała im zdolność racjonalnego myślenia.
Jadę dziś po bąbla do przedszkola, przede mną ktoś ewidentnie szuka miejsca parkingowego, co rusz przystaje, po czym w ślimaczym tempem rusza dalej. Dlatego zwróciłam uwagę na to auto.
Zaparkowałam i widzę, że auto parkuje przy skrzyżowaniu naprzeciwko przedszkola, ze środka wysiadła kobieta i facet w wieku może 50 lat. Popatrzyli jeszcze do środka auta, coś skomentowali i poszli. Godzina ok.15:35.
Ja poszłam po dziecko, pogadałam trochę z nauczycielką, z innymi rodzicami, popakowałam rzeczy - jak nic zeszło z 20-30 min, bo dzieciaki się żegnają na weekend, bo dziecko jeszcze samochodziku szuka, pokazuje swoje obrazki... Stoimy w przedszkolnym ogrodzie, więc widzę też skrzyżowanie, na którym auto jak stało - tak stoi nie niepokojone przez nikogo.
Do auta wróciłam ok.16. Słyszę skowyt. Wycie. W zaobserwowanym wcześniej aucie siedzi pies i wyje. Jedna z szyb opuszczona na 1cm. Upału nie ma, ale po południowe słońce grzeje solidnie.
K*rwa. Szukać właścicieli? Dzwonić po bagiety? Na ulicy pusto. Brak sklepów, kawiarni, czegokolwiek, gdzie można wejść i zapytać.
No nic, dzwonię na numer alarmowy. Dyspozytor ewidentnie znudzony każe czekać, zaraz będzie straż pożarna. Godzina ok.16:15. Mija kolejne kilka minut.
Nim zdążyła przyjechać straż pożarna, do auta wrócili właściciele. Opieprzyłam ich i poinformowałam, że czekam tu właśnie na interwencję. Standardowo - ale o co pani chodzi? 5 min nas nie było. Pocałuj się pani w dupę. Odjechali. Dzwonię ponownie poinformować, że właściciele już się znaleźli i pojechali w p*zdu. Dyspozytor dziękuje, numery auta niepotrzebne, bo co ma niby z nimi zrobić. W sumie racja.
I jestem wkurzona, bo:
1. Dlaczego zostawiać w ogóle psa w aucie na 40min?
2. Dlaczego ktoś z państwa nie mógł z psem zostać?
3. Lub ewentualnie wziąć go ze sobą?
Tak, wiem, nie zawsze i nie wszędzie się da, ale nie wierzę, że dwójka dorosłych ludzi nie wymyśliłaby lepszego rozwiązania niż zostawienie psa na 40 min w aucie. Gdyby się wysilili. I nie, nie ma znaczenia, że na dworze ledwie 25 stopni, auto troszkę w cieniu i nawet łaskawcy otworzyli minimalnie okno.
No po prostu nie.
PS. Dodam, że państwo sprawiali wrażenie wyjątkowo wyluzowanych, więc wykluczam opcję, że byli w wyjątkowo stresującej sytuacji, która odebrała im zdolność racjonalnego myślenia.
debile
Ocena:
147
(175)
Jak miło usłyszeć czasem podziękowania za bycie pomocnym.
Pracuję w restauracji. Wieczór, zbliża się czas zamknięcia. Został już tylko jeden stolik, trzech młodych, eleganckich panów. Panowie zapłacili rachunek, uprzejmie podziękowali za miłą obsługę i wyszli. Płacili rachunek razem, więc nie wiedziałam, kto dokładnie, ile dorzucił i w jakich banknotach. Tuż po ich wyjściu sprzątam sobie stolik, a tu na ławeczce przy stoliku leży sobie portfel. Najwyraźniej wypadł któremuś z panów z kieszeni. Wylatuję więc sprintem za nimi, na szczęście jeszcze ich dogoniłam i pytam, czy zguba należy do któregoś z panów. Jeden z nich:
- Ojej, to mój, dziękuje pani serdecznie...
Otwiera portfel i się zaczyna:
- Proszę pani, sekundę, ja tu miałam 50 zł w portfelu, a tu nic nie ma, gdzie te pieniądze?
- Nie wiem, proszę pana, nie zaglądałam do portfela, leżał na ławce przy panów stoliku, więc...
- Proszę pani, może była pani niezadowolona z napiwku, ale to nie powód, aby sobie samemu ten napiwek brać.
- Proszę pana, proszę nie szarżować z tymi oskarżeniami, chciałam oddać portfel, aby nie miał pan problemów, piękne podziękowanie z pana strony.
- Ok, ja powiem tak, zaraz zadzwonię na policję...
Tu wtrąca się jeden z kolegów:
- Stary, a ty przypadkiem nie dorzuciłeś tych 50 zł jak płaciliśmy rachunek?
- Yyyy, do widzenia.
Czasem aż się odechciewa....
Pracuję w restauracji. Wieczór, zbliża się czas zamknięcia. Został już tylko jeden stolik, trzech młodych, eleganckich panów. Panowie zapłacili rachunek, uprzejmie podziękowali za miłą obsługę i wyszli. Płacili rachunek razem, więc nie wiedziałam, kto dokładnie, ile dorzucił i w jakich banknotach. Tuż po ich wyjściu sprzątam sobie stolik, a tu na ławeczce przy stoliku leży sobie portfel. Najwyraźniej wypadł któremuś z panów z kieszeni. Wylatuję więc sprintem za nimi, na szczęście jeszcze ich dogoniłam i pytam, czy zguba należy do któregoś z panów. Jeden z nich:
- Ojej, to mój, dziękuje pani serdecznie...
Otwiera portfel i się zaczyna:
- Proszę pani, sekundę, ja tu miałam 50 zł w portfelu, a tu nic nie ma, gdzie te pieniądze?
- Nie wiem, proszę pana, nie zaglądałam do portfela, leżał na ławce przy panów stoliku, więc...
- Proszę pani, może była pani niezadowolona z napiwku, ale to nie powód, aby sobie samemu ten napiwek brać.
- Proszę pana, proszę nie szarżować z tymi oskarżeniami, chciałam oddać portfel, aby nie miał pan problemów, piękne podziękowanie z pana strony.
- Ok, ja powiem tak, zaraz zadzwonię na policję...
Tu wtrąca się jeden z kolegów:
- Stary, a ty przypadkiem nie dorzuciłeś tych 50 zł jak płaciliśmy rachunek?
- Yyyy, do widzenia.
Czasem aż się odechciewa....
gastronomia
Ocena:
206
(218)
zarchiwizowany
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Idę z dzieckiem w wózku na spacer przed osiedle, na którym mieszkam. Dodam, że składa się ono w 80% z wąskich uliczek, najczęściej tak zastawionych parkującymi autami, że widoczność przed przejściami dla pieszych bliska zeru, całość to strefa 30, ale realnie da się jeździć 10-15 i mieszkam w Niemczech, gdzie pieszy ma bezwzględne pierwszeństwo pasach.
Zbliżam się do przejścia zastawionego autami z każdej strony, wychodzę przed wózek i wychylam się, aby zobaczyć czy droga wolna. Naprawdę nie widziałam NIC, bo przed samym przejściem parkował bus. No i wpadłabym pod koła starszej pani. Na szczęście pani wykazała się refleksem, a ja nie weszłam na jezdnię, tylko wychyliłam się zza parkujących aut i oczywiście zatrzymałam w miejscu. Do tej pory spoko, pani mnie przepuściła i na tym mogło by się skończyć, ale kobieta poczuła się zobowiązana gestami pokazać mi, że było blisko wypadku. Zrozumiałam, że ma do mnie pretensje, ale rozłożyłam tylko ręce w geście niezrozumienia i poszłam w swoją stronę. Kobiecisko najpierw mnie otrąbiło, a gdy tym już zdobyła moją uwagę, zaczęła się drzeć przez okno:
- Co pani tak włazi na jezdnię jak krowa? Nie można uważać? Prawie panią przejechałam!
- Słucham? Przecież się zatrzymałam przed wejściem na jezdnię, w czym problem, nie weszłam pani pod koła!
- Noooo, ale ja ledwo co wyhamowałam!
- Nooo, to może trzeba wolniej jeździć, jak się nic nie widzi?
- Ja jechałam dobrze, po co się wpi...rdalasz na jezdnię, życie ci niemiłe? Ja się WYSTRASZYŁAM i mogłam zawału dostać.
Tu skończyła się moja chęć dyskusji, pokazałam nieparlamentary gest (tak, taka chamka ze mnie) i poszłam w swoją stronę. Mitrzyni kierownicy nie mogła odpuścić i wrzasnęła za mną:
- To dziecko to od razu lepiej zabij, jak masz się tak o nie troszczyć!
Zbliżam się do przejścia zastawionego autami z każdej strony, wychodzę przed wózek i wychylam się, aby zobaczyć czy droga wolna. Naprawdę nie widziałam NIC, bo przed samym przejściem parkował bus. No i wpadłabym pod koła starszej pani. Na szczęście pani wykazała się refleksem, a ja nie weszłam na jezdnię, tylko wychyliłam się zza parkujących aut i oczywiście zatrzymałam w miejscu. Do tej pory spoko, pani mnie przepuściła i na tym mogło by się skończyć, ale kobieta poczuła się zobowiązana gestami pokazać mi, że było blisko wypadku. Zrozumiałam, że ma do mnie pretensje, ale rozłożyłam tylko ręce w geście niezrozumienia i poszłam w swoją stronę. Kobiecisko najpierw mnie otrąbiło, a gdy tym już zdobyła moją uwagę, zaczęła się drzeć przez okno:
- Co pani tak włazi na jezdnię jak krowa? Nie można uważać? Prawie panią przejechałam!
- Słucham? Przecież się zatrzymałam przed wejściem na jezdnię, w czym problem, nie weszłam pani pod koła!
- Noooo, ale ja ledwo co wyhamowałam!
- Nooo, to może trzeba wolniej jeździć, jak się nic nie widzi?
- Ja jechałam dobrze, po co się wpi...rdalasz na jezdnię, życie ci niemiłe? Ja się WYSTRASZYŁAM i mogłam zawału dostać.
Tu skończyła się moja chęć dyskusji, pokazałam nieparlamentary gest (tak, taka chamka ze mnie) i poszłam w swoją stronę. Mitrzyni kierownicy nie mogła odpuścić i wrzasnęła za mną:
- To dziecko to od razu lepiej zabij, jak masz się tak o nie troszczyć!
Kierowcy
Ocena:
6
(48)
Nie wiem, czy to mi "madkowe" hormony padły na mózg, czy niektórzy po prostu nie powinni mieć dzieci.
Nurtowała mnie jedna kwestia, więc poszukałam w necie jakiegoś forum, żeby poczytać o doświadczeniach innych rodziców. Od wątku do wątku poczytałam na jakimś forum o zwyczajach "sennych" niemowlaków. Jedna wypowiedź przykuła moją uwagę.
"Mój ciężko zasypiał wieczorem, domagał się lulania albo przytulania z nami w łóżku. Potrafił tak marudzić godzinę, zanim zasnął. Pewnego dnia powiedziałam dość, ja też muszę się wyspać i nie będę przyzwyczajać do lulania za każdym razem. Wystawiłam łóżeczko do pokoju starszej córki, jak uznawałam, że czas iść spać, to kładłam do łóżeczka i wychodziłam, potrafił ryczeć 3 godziny, ale nie interesowało mnie to. Czasem do wycia dołączała się córka, bo nie mogła spać, ale nie reagowałam - chciałam, aby nauczyli się, że nie zawsze będę do nich doskakiwać, jak tylko zapłaczą. Teściowa twierdziła, że miesięczny dzieciak jest za mały, aby go zostawiać samego, aby zasnął, ale ja uważam, że nie można dać sobie wejść na głowę, pamiętajcie, mamy, wasze potrzeby są równie ważne, co potrzeby dziecka!".
Pojawiły się dwa głosy mocno krytykujące wpis, jeden nawet sugerujący, że jego autorkę powinna odwiedzić opieka społeczna, ale poza tym same "zachwycone" mamy, piszące:
- Masz rację, dzieci trzeba wychowywać od początku!
- Nie przejmuj się krytyką, niektóre pewnie jeszcze roczniaki lulają do spania!
- Już widać, że święte matki polki by cię najchętniej zjadły!
I teraz się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, że serce mi pęka, jak pomyślę o miesięcznym dziecku płaczącym przez 3 godziny...
Nurtowała mnie jedna kwestia, więc poszukałam w necie jakiegoś forum, żeby poczytać o doświadczeniach innych rodziców. Od wątku do wątku poczytałam na jakimś forum o zwyczajach "sennych" niemowlaków. Jedna wypowiedź przykuła moją uwagę.
"Mój ciężko zasypiał wieczorem, domagał się lulania albo przytulania z nami w łóżku. Potrafił tak marudzić godzinę, zanim zasnął. Pewnego dnia powiedziałam dość, ja też muszę się wyspać i nie będę przyzwyczajać do lulania za każdym razem. Wystawiłam łóżeczko do pokoju starszej córki, jak uznawałam, że czas iść spać, to kładłam do łóżeczka i wychodziłam, potrafił ryczeć 3 godziny, ale nie interesowało mnie to. Czasem do wycia dołączała się córka, bo nie mogła spać, ale nie reagowałam - chciałam, aby nauczyli się, że nie zawsze będę do nich doskakiwać, jak tylko zapłaczą. Teściowa twierdziła, że miesięczny dzieciak jest za mały, aby go zostawiać samego, aby zasnął, ale ja uważam, że nie można dać sobie wejść na głowę, pamiętajcie, mamy, wasze potrzeby są równie ważne, co potrzeby dziecka!".
Pojawiły się dwa głosy mocno krytykujące wpis, jeden nawet sugerujący, że jego autorkę powinna odwiedzić opieka społeczna, ale poza tym same "zachwycone" mamy, piszące:
- Masz rację, dzieci trzeba wychowywać od początku!
- Nie przejmuj się krytyką, niektóre pewnie jeszcze roczniaki lulają do spania!
- Już widać, że święte matki polki by cię najchętniej zjadły!
I teraz się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, że serce mi pęka, jak pomyślę o miesięcznym dziecku płaczącym przez 3 godziny...
rodzice
Ocena:
198
(252)
Robię sobie miejsce w mieszkaniu wyprzedając to, co niepotrzebne na aukcjach internetowych. Z tego powodu jestem ostatnio dość często na poczcie wysyłając różne paczki i paczuszki. Na poczcie czasem trzeba się nastać w kolejce i z tego też powodu zarówno na miejscu można usłyszeć mnóstwo narzekania, jak i przeczytać o tym oddziale mnóstwo niepochlebnych opinii w internecie. Będąc tam ostatnio regularnie widzę jednak, że powodem jest nie tylko brak odpowiedniej liczby personelu czy jego lenistwo (jak niektórzy twierdzą - osobiście uważam, że pracownicy są super), a... sami klienci. Zacznę od tego, że najczęściej chodzę na pocztę około południa i lwią część kolejki w tych godzinach stanowią ludzie w wieku nieco mniej lub nieco bardziej zaawansowanym.
1. "Bo ja mam takie pytanie..."
Starsi ludzie mają mnóstwo pytań, co jest dość irytujące, ale jeszcze nie piekielne. Każdy z nas będzie kiedyś stary i nieco gorzej ogarniał otaczający świat, więc staram się okazać zrozumienie. Ale pytania typu:
- Panieeee, bo ja wnusiowi 200 ełro w kopercie wysłałam i on mówi, że koperta doszła ale bez piniędzy, pan te piniądze odda?
- Wysłała pani pieniądze jako zwykły list? Niestety, nie widzę możliwości ich odzyskania, bo... (tu lista oczywistych powodów). Polecam następnym razem przekaz pocztowy.
- Łoj panie, bądź że pan człowiek, bo wnusio czeka na te piniądze, oddaj mi pan!
Na takiej dyskusji mija 10 minut.
Kolejne genialne pytanie:
- A bo ja mam u was konto i chcę kredyt, niech mi pani coś o tym opowie.
- Ale to nie przy okienku, musi pan podejść do naszego centrum finansowego (3 metry dalej...) i tam porozmawiać z agentem.
- Ale ja tu stoję od 20 min, to już niech pani sprawdzi, ile mogę dostać.
Mijają kolejne minuty, zanim pan czerwony ze złości, pomstując na pracownicę przechodzi 3 metry dalej do centrum finansowego.
Pytania o cenę usług. Pracownik podaje klientowi broszurkę, gdzie wypisane są dane usługi wraz z cenami i warunkami ich realizacji.
- Ale nie, bo mnie interesuje tylko taka paczka do kraju X.
- Zależy jaka waga i jaki rozmiar, może pan sprawdzić i tu w ulotce ma pan napisane...
- O kurde, a to ja nie wiem, to ja zadzwonię szybko do żony i zapytam, a pan mi powie i nie będę musiał czytać, hehe.
Pytania o status przesyłki. Ok, nie każdy potrafi sprawdzić w necie, ale pretensje do pracownika, bo przesyłka widnieje jako czekająca w filii na odbiór przez adresata? Teraz, natychmiast pracownik ma sprawdzić czy adresatowi zostawiono awizo, a najlepiej telepatycznie wysłać awizo do adresata i sprawić, aby jeszcze dzisiaj odebrał. Bo to mama wysłała synkowi paczkę, a w tej paczce kotlety i się zepsują!!!
2. Obcokrajowcy.
Serio, rozumiem, że nie każdy jest w stanie nauczyć się języka na super poziomie i na początku ma problemy z komunikacją, ale jak słyszę...:
- Cześć, ja chcieć wyciąg konta, tu mój karta.
- Wyciąg z konta musi pan pobrać w automacie, nie wydajemy ich przy okienku.
- Ja tu być klient 10 lat, ty mi dać, bo ja skarga pisać!!!
lub:
- Ja chcieć ten paczek wysłać.
- Proszę wypełnić druk z adresem - pracownik podaje druk
Tępe spojrzenie klienta.
- Proszę wypełnić druk z boku i podejść z powrotem, bez kolejki.
- Co wypełnić?
- Druk do paczki. Tu adres nadawcy, a tu adresata.
- A to ty wypełnić, ja nie wiedzieć...
3. Mylenie poczty z kioskiem.
Jak to na poczcie, można kupić artykuły papiernicze ograniczonej gamy.
Nagminne:
- Macie kredki? Bo nie znalazłam na regałach
- Nie mamy.
- A czemu nie macie, to gdzie ja mam dziecku kupić?
Klient podaje paczkę 10 kopert, format A4
- Chcę taką jedną.
- Sprzedajemy tylko w 10-ciopaku.
- Ale ja chcę jedną, to dam 20 centów i pan mi da.
- Gdzie macie kartki pogrzebowe?
- Nie sprzedajemy kartek pogrzebowych, mamy tylko uniwersalne z gratulacjami.
- Pani jest jakaś chora, mam komuś gratulować z okazji pogrzebu?
- Ile to kosztuje?
- 2€.
- A czemu? W tym papierniczym 20km dalej kosztuje 1,8€.
4. Paskudne zachowania klientów wobec innych klientów.
Do wszystkich okienek prowadzi jedna kolejka. Nagminne próby podejścia z boku do wybranego okienka, "bo tak", "bo mi się spieszy", "bo jestem stara", "bo ja tylko coś zapytać", "bo ja tu byłem już 3 godziny temu".
Kiedyś weszła kobieta z płaczącym niemowlakiem, zapytała kolejki czy mogłaby "się wepchnąć", bo dziecko płacze, a ma pilną sprawę. Pomruki niezadowolenia, głosy, że każdy musi odstać swoje, że każdemu się spieszy... Ok, nie musieli jej wpuszczać. Kobieta ustawiła się na końcu kolejki, próbowała uspokoić dziecko. Cała kolejka patrzyła na nią spod byka, leciały komentarze o braku szacunku, o tym, żeby uciszyć "bachora" i o tym, że z takim małym dzieckiem nie wychodzi się z domu. W końcu jeden z pracowników zawołał kobietę i obsłużył poza kolejką. Potrzebowała minuty przy okienku. Najbardziej narzekała jakaś stara raszpla, która sama przez 15 min prowadziła z urzędnikiem dyskusję o tym, że zaginęła kartka urodzinowa, którą wysłała siostrze i żąda zwrotu kilkudziesięciu centów, które za nią zapłaciła.
I sytuacja z dzisiaj, która dotyczyła mnie osobiście. Ustawiam się grzecznie w niezbyt długiej kolejce, po chwili z boku podchodzi starsza kobieta i ustawia się bokiem między mną, a osobą przede mną. Przeczucie mówiło mi, że będzie ciekawe, bo pani tak krok za kroczkiem próbowała ustawić się bezpośrednio przede mną. Zastanawiałam się dobrą chwilę czy coś powiedzieć, czy olać, ale stety niestety zwyciężyła wrodzona nerwowość i fakt, że ostatnimi czasy ignorowałam podobne zachowania, a potem plułam sobie w brodę. Stanęłam więc równo z panią i zagadnęłam:
- Proszę przejść za mnie, bo się pani wcisnęła, niegrzecznie z pani strony.
- Nie, nie, nie, ja byłam tu przed tobą, tylko poszłam ulotki obejrzeć.
- Trudno, nie stała pani w kolejce, trzeba było coś powiedzieć, a nie się wpychać z boku bez słowa.
Typowa pyskówka, ja swoje, ona swoje, oczywiście padają argumenty o chamskiej młodzieży i biednej staruszce. W końcu podniosłam głos:
- Niech już pani nie odgrywa tej komedii, to pani brak kultury, wystarczyło się odezwać, a nie idiotkę ze mnie robić.
W tym momencie odzywa się kolejna stara baba z kolejki:
- Cicho, nie drzyj się, dziewczyno! Widzisz, że stara kobieta, zamknęłabyś już tą japę i ją wpuściła!
- Tak? Za panią stoją osoby starsze od pani, dlaczego ich pani nie wpuści?
Na szczęście odezwał się pracownik, który zwrócił obu kobietom uwagę, że niezależnie od wieku wpychanie się w kolejkę nie przystoi. Żeby było śmiesznej babinka, która próbowała się przede mnie wepchnąć żwawo wychodząc z poczty popchnęła mnie i próbowała się awanturować, że to ja ją zaatakowałam. Niestety, poza budynkiem już nie nikt się nią nie zainteresował i nie znalazła poklasku.
1. "Bo ja mam takie pytanie..."
Starsi ludzie mają mnóstwo pytań, co jest dość irytujące, ale jeszcze nie piekielne. Każdy z nas będzie kiedyś stary i nieco gorzej ogarniał otaczający świat, więc staram się okazać zrozumienie. Ale pytania typu:
- Panieeee, bo ja wnusiowi 200 ełro w kopercie wysłałam i on mówi, że koperta doszła ale bez piniędzy, pan te piniądze odda?
- Wysłała pani pieniądze jako zwykły list? Niestety, nie widzę możliwości ich odzyskania, bo... (tu lista oczywistych powodów). Polecam następnym razem przekaz pocztowy.
- Łoj panie, bądź że pan człowiek, bo wnusio czeka na te piniądze, oddaj mi pan!
Na takiej dyskusji mija 10 minut.
Kolejne genialne pytanie:
- A bo ja mam u was konto i chcę kredyt, niech mi pani coś o tym opowie.
- Ale to nie przy okienku, musi pan podejść do naszego centrum finansowego (3 metry dalej...) i tam porozmawiać z agentem.
- Ale ja tu stoję od 20 min, to już niech pani sprawdzi, ile mogę dostać.
Mijają kolejne minuty, zanim pan czerwony ze złości, pomstując na pracownicę przechodzi 3 metry dalej do centrum finansowego.
Pytania o cenę usług. Pracownik podaje klientowi broszurkę, gdzie wypisane są dane usługi wraz z cenami i warunkami ich realizacji.
- Ale nie, bo mnie interesuje tylko taka paczka do kraju X.
- Zależy jaka waga i jaki rozmiar, może pan sprawdzić i tu w ulotce ma pan napisane...
- O kurde, a to ja nie wiem, to ja zadzwonię szybko do żony i zapytam, a pan mi powie i nie będę musiał czytać, hehe.
Pytania o status przesyłki. Ok, nie każdy potrafi sprawdzić w necie, ale pretensje do pracownika, bo przesyłka widnieje jako czekająca w filii na odbiór przez adresata? Teraz, natychmiast pracownik ma sprawdzić czy adresatowi zostawiono awizo, a najlepiej telepatycznie wysłać awizo do adresata i sprawić, aby jeszcze dzisiaj odebrał. Bo to mama wysłała synkowi paczkę, a w tej paczce kotlety i się zepsują!!!
2. Obcokrajowcy.
Serio, rozumiem, że nie każdy jest w stanie nauczyć się języka na super poziomie i na początku ma problemy z komunikacją, ale jak słyszę...:
- Cześć, ja chcieć wyciąg konta, tu mój karta.
- Wyciąg z konta musi pan pobrać w automacie, nie wydajemy ich przy okienku.
- Ja tu być klient 10 lat, ty mi dać, bo ja skarga pisać!!!
lub:
- Ja chcieć ten paczek wysłać.
- Proszę wypełnić druk z adresem - pracownik podaje druk
Tępe spojrzenie klienta.
- Proszę wypełnić druk z boku i podejść z powrotem, bez kolejki.
- Co wypełnić?
- Druk do paczki. Tu adres nadawcy, a tu adresata.
- A to ty wypełnić, ja nie wiedzieć...
3. Mylenie poczty z kioskiem.
Jak to na poczcie, można kupić artykuły papiernicze ograniczonej gamy.
Nagminne:
- Macie kredki? Bo nie znalazłam na regałach
- Nie mamy.
- A czemu nie macie, to gdzie ja mam dziecku kupić?
Klient podaje paczkę 10 kopert, format A4
- Chcę taką jedną.
- Sprzedajemy tylko w 10-ciopaku.
- Ale ja chcę jedną, to dam 20 centów i pan mi da.
- Gdzie macie kartki pogrzebowe?
- Nie sprzedajemy kartek pogrzebowych, mamy tylko uniwersalne z gratulacjami.
- Pani jest jakaś chora, mam komuś gratulować z okazji pogrzebu?
- Ile to kosztuje?
- 2€.
- A czemu? W tym papierniczym 20km dalej kosztuje 1,8€.
4. Paskudne zachowania klientów wobec innych klientów.
Do wszystkich okienek prowadzi jedna kolejka. Nagminne próby podejścia z boku do wybranego okienka, "bo tak", "bo mi się spieszy", "bo jestem stara", "bo ja tylko coś zapytać", "bo ja tu byłem już 3 godziny temu".
Kiedyś weszła kobieta z płaczącym niemowlakiem, zapytała kolejki czy mogłaby "się wepchnąć", bo dziecko płacze, a ma pilną sprawę. Pomruki niezadowolenia, głosy, że każdy musi odstać swoje, że każdemu się spieszy... Ok, nie musieli jej wpuszczać. Kobieta ustawiła się na końcu kolejki, próbowała uspokoić dziecko. Cała kolejka patrzyła na nią spod byka, leciały komentarze o braku szacunku, o tym, żeby uciszyć "bachora" i o tym, że z takim małym dzieckiem nie wychodzi się z domu. W końcu jeden z pracowników zawołał kobietę i obsłużył poza kolejką. Potrzebowała minuty przy okienku. Najbardziej narzekała jakaś stara raszpla, która sama przez 15 min prowadziła z urzędnikiem dyskusję o tym, że zaginęła kartka urodzinowa, którą wysłała siostrze i żąda zwrotu kilkudziesięciu centów, które za nią zapłaciła.
I sytuacja z dzisiaj, która dotyczyła mnie osobiście. Ustawiam się grzecznie w niezbyt długiej kolejce, po chwili z boku podchodzi starsza kobieta i ustawia się bokiem między mną, a osobą przede mną. Przeczucie mówiło mi, że będzie ciekawe, bo pani tak krok za kroczkiem próbowała ustawić się bezpośrednio przede mną. Zastanawiałam się dobrą chwilę czy coś powiedzieć, czy olać, ale stety niestety zwyciężyła wrodzona nerwowość i fakt, że ostatnimi czasy ignorowałam podobne zachowania, a potem plułam sobie w brodę. Stanęłam więc równo z panią i zagadnęłam:
- Proszę przejść za mnie, bo się pani wcisnęła, niegrzecznie z pani strony.
- Nie, nie, nie, ja byłam tu przed tobą, tylko poszłam ulotki obejrzeć.
- Trudno, nie stała pani w kolejce, trzeba było coś powiedzieć, a nie się wpychać z boku bez słowa.
Typowa pyskówka, ja swoje, ona swoje, oczywiście padają argumenty o chamskiej młodzieży i biednej staruszce. W końcu podniosłam głos:
- Niech już pani nie odgrywa tej komedii, to pani brak kultury, wystarczyło się odezwać, a nie idiotkę ze mnie robić.
W tym momencie odzywa się kolejna stara baba z kolejki:
- Cicho, nie drzyj się, dziewczyno! Widzisz, że stara kobieta, zamknęłabyś już tą japę i ją wpuściła!
- Tak? Za panią stoją osoby starsze od pani, dlaczego ich pani nie wpuści?
Na szczęście odezwał się pracownik, który zwrócił obu kobietom uwagę, że niezależnie od wieku wpychanie się w kolejkę nie przystoi. Żeby było śmiesznej babinka, która próbowała się przede mnie wepchnąć żwawo wychodząc z poczty popchnęła mnie i próbowała się awanturować, że to ja ją zaatakowałam. Niestety, poza budynkiem już nie nikt się nią nie zainteresował i nie znalazła poklasku.
poczta
Ocena:
118
(144)
Często korzystam z blablacara albo z ofert przejazdów zamieszczanych na grupach na fb. Na wstępie zaznaczę, że przejazdów nastawionych na miłe towarzystwo i podzielenie kosztów praktycznie nie ma - najwięcej ogłasza się busiarzy, którzy robią to jeśli nie zawodowo, to co najmniej zarobkowo. Przyzwyczaiłam się, dostosowałam, cudów nie wymagam, bo i cena niższa niż za autobus, i podróż szybsza. Dzisiaj jednak prawie pękła mi żyłka...
Szukałam przejazdu dla chłopaka na jutro z Niemiec do Wrocławia. Zarezerwowałam jeden przez blablacara, wymieniliśmy z gościem kilka wiadomości dogadując miejsce spotkania i inne detale, umawiając się na telefon potwierdzający dzisiaj. Chłopak próbował dzwonić od rana w sumie ok. 5 razy, w końcu ok. 18 spytał czy gość przypadkiem nie dzwonił do mnie, bo konto na mnie i podany mój numer (mimo, że wcześniej podałam numer do chłopaka, informując, że to on będzie pasażerem). No nie, do mnie też nie dzwonił, napisałam 2 wiadomości z prośbą o kontakt. Do 20 zero odzewu, więc anulowałam przejazd. Nie minęły 2 minuty - gość dzwoni do mnie z mordą, że o co chodzi, on by przecież oddzwonił, że też nam nie wstyd pół dnia wydzwaniać itd. Wytłumaczyłam jedynie, że skoro umawiamy się na telefon, to wystarczyłby krótki sms, że oddzwoni, a nie udawanie przez cały dzień, że nie istnieje, skoro, jak widać, dostęp do telefonu ma. Po nieprzyjemnej dyskusji gość dowalił jeszcze:
- No! To jutro czekam o 15 tam, gdzie się umawialiśmy, chyba, że ktoś inny zarezerwuje, bo pani odwołała, to mam teraz niby wolne miejsce, hehe.
- Pasażer z panem nie pojedzie, odwołałam rezerwację.
- O ch... teraz pani chodzi, przecież oddzwoniłem!
- Dobranoc.
W międzyczasie wrzuciłam na fejsa na dwóch grupach zapytanie o przejazd na jutro na tej trasie. Parę osób napisało, standardowo pytam, gdzie byłby punkt spotkania, czy mogą podwieźć pod adres we Wrocławiu, jaka cena i jaki samochód. Ot, po prostu, aby wybrać najlepszą opcję.
Piszą do mnie jednocześnie dwie osoby, kobieta i facet. Kobieta podaje cenę 30€, twierdzi, że punkt spotkania w centrum, a we Wrocławiu chętnie podwiozą pod adres. Facet podaje cenę 40€, spotkanie na peryferiach, we Wrocławiu podwiozą do dworca. Nooo, wiadomo decyduję się na wyjazd z panią i proszę o nr telefonu. Pani podaje nr telefonu do męża. Ten sam, który facet od drugiej oferty podał jako swój. Powiedziałam kobitce, że widzę, że z jej mężem już pisałam i opisał warunki przejazdu nieco inaczej. Kobieta:
- Aaaa, no bo może jednak on coś zmienił, w sumie nie pytałam, niech się z nim pani dogada.
Nie ma to jak zgrane małżeństwo.
Pisze kolejna osoba. Cytuję:
"jade jutro ok 17 jak chcesz to cie zabiore podaj adres dokładny i numer"
- Dzień dobry, proszę powiedzieć, skąd może pan zabrać pasażera i czy jest opcja podwiezienia pod adres we Wrocławiu?
- podaj adres bo musze sprawdzic, daj numer
- Dobrze, jaka byłaby cena i jakim autem pan jedzie?
- a co sie pani tak dopytuje, auto jak auto, ma siedzenia, bagaznik i jezdzi, cena do dogadania, zadowolona pani bedzie, cos jeszcze, niech pani numer
- Podziękuję panu jednak, do widzenia.
- jak ci nie wstyd ludziom glowe zawracac, po co tyle pytan, ja ci juz zarezerwowalem, a ty co, nie jedziesz, nara
No i mój osobisty faworyt - pod postem podał numer telefonu, więc zadzwoniłam, w sumie na grupach z ofertami przejazdów podawanie samego numeru jest standardem.
- Dzień dobry, podał mi pan swój numer na fb w sprawie jutrzejszego przejazdu...
- No.
- (standardowy zestaw pytań)
- No.
- To znaczy konkretnie?
- Aleeeeoossooochoziiii?
- Brał pan coś?
- Heee... hehe...
Chyba padnie jednak na Sindbada.
EDIT: napisał do mnie kolega pana "NO." przepraszając za kolegę, zapewnił, że to dobry chłopak i świetny kierowca i chętnie zarezerwuje mi przejazd na jutro. Nie, dzięki.
Szukałam przejazdu dla chłopaka na jutro z Niemiec do Wrocławia. Zarezerwowałam jeden przez blablacara, wymieniliśmy z gościem kilka wiadomości dogadując miejsce spotkania i inne detale, umawiając się na telefon potwierdzający dzisiaj. Chłopak próbował dzwonić od rana w sumie ok. 5 razy, w końcu ok. 18 spytał czy gość przypadkiem nie dzwonił do mnie, bo konto na mnie i podany mój numer (mimo, że wcześniej podałam numer do chłopaka, informując, że to on będzie pasażerem). No nie, do mnie też nie dzwonił, napisałam 2 wiadomości z prośbą o kontakt. Do 20 zero odzewu, więc anulowałam przejazd. Nie minęły 2 minuty - gość dzwoni do mnie z mordą, że o co chodzi, on by przecież oddzwonił, że też nam nie wstyd pół dnia wydzwaniać itd. Wytłumaczyłam jedynie, że skoro umawiamy się na telefon, to wystarczyłby krótki sms, że oddzwoni, a nie udawanie przez cały dzień, że nie istnieje, skoro, jak widać, dostęp do telefonu ma. Po nieprzyjemnej dyskusji gość dowalił jeszcze:
- No! To jutro czekam o 15 tam, gdzie się umawialiśmy, chyba, że ktoś inny zarezerwuje, bo pani odwołała, to mam teraz niby wolne miejsce, hehe.
- Pasażer z panem nie pojedzie, odwołałam rezerwację.
- O ch... teraz pani chodzi, przecież oddzwoniłem!
- Dobranoc.
W międzyczasie wrzuciłam na fejsa na dwóch grupach zapytanie o przejazd na jutro na tej trasie. Parę osób napisało, standardowo pytam, gdzie byłby punkt spotkania, czy mogą podwieźć pod adres we Wrocławiu, jaka cena i jaki samochód. Ot, po prostu, aby wybrać najlepszą opcję.
Piszą do mnie jednocześnie dwie osoby, kobieta i facet. Kobieta podaje cenę 30€, twierdzi, że punkt spotkania w centrum, a we Wrocławiu chętnie podwiozą pod adres. Facet podaje cenę 40€, spotkanie na peryferiach, we Wrocławiu podwiozą do dworca. Nooo, wiadomo decyduję się na wyjazd z panią i proszę o nr telefonu. Pani podaje nr telefonu do męża. Ten sam, który facet od drugiej oferty podał jako swój. Powiedziałam kobitce, że widzę, że z jej mężem już pisałam i opisał warunki przejazdu nieco inaczej. Kobieta:
- Aaaa, no bo może jednak on coś zmienił, w sumie nie pytałam, niech się z nim pani dogada.
Nie ma to jak zgrane małżeństwo.
Pisze kolejna osoba. Cytuję:
"jade jutro ok 17 jak chcesz to cie zabiore podaj adres dokładny i numer"
- Dzień dobry, proszę powiedzieć, skąd może pan zabrać pasażera i czy jest opcja podwiezienia pod adres we Wrocławiu?
- podaj adres bo musze sprawdzic, daj numer
- Dobrze, jaka byłaby cena i jakim autem pan jedzie?
- a co sie pani tak dopytuje, auto jak auto, ma siedzenia, bagaznik i jezdzi, cena do dogadania, zadowolona pani bedzie, cos jeszcze, niech pani numer
- Podziękuję panu jednak, do widzenia.
- jak ci nie wstyd ludziom glowe zawracac, po co tyle pytan, ja ci juz zarezerwowalem, a ty co, nie jedziesz, nara
No i mój osobisty faworyt - pod postem podał numer telefonu, więc zadzwoniłam, w sumie na grupach z ofertami przejazdów podawanie samego numeru jest standardem.
- Dzień dobry, podał mi pan swój numer na fb w sprawie jutrzejszego przejazdu...
- No.
- (standardowy zestaw pytań)
- No.
- To znaczy konkretnie?
- Aleeeeoossooochoziiii?
- Brał pan coś?
- Heee... hehe...
Chyba padnie jednak na Sindbada.
EDIT: napisał do mnie kolega pana "NO." przepraszając za kolegę, zapewnił, że to dobry chłopak i świetny kierowca i chętnie zarezerwuje mi przejazd na jutro. Nie, dzięki.
uslugi
Ocena:
129
(147)
Mam parę znajomych, która cierpi na chroniczny brak pieniędzy. Nie jestem osobą dopytującą się o cudze finanse, to raczej znajomi przy każdej okazji narzekają na złą sytuację finansową.
Biorąc pod uwagę, że jednocześnie chwalą się dobrymi zarobkami, dużym mieszkaniem po rodzicach, w którym wynajmują pokoje, łatwo zaobserwować, że głównym winowajcą jest tu chorobliwa wręcz rozrzutność.
Znajomi potrafią w jednym zdaniu opowiadać o niespłaconych kartach kredytowych i miesięcznej wycieczce na Bali. Wszystko byłoby spoko, bo w końcu to ich życie, gdyby nie fakt, że notorycznie dochodzi do bezczelnych prób "pożyczek".
Zdarzyło mi się już kiedyś pożyczyć im powiedzmy średnią sumę pieniędzy. Zwrotu dopraszałam się przez rok, jak tylko dostałam kasę ograniczyłam kontakt z nimi do minimum. Znajoma najwyraźniej pocztą pantoflową dowiedziała się, że spodziewamy się dziecka, zadzwoniła, och i ach, gratulacje, kochana, jakbyś potrzebowała pomocy to daj znać. Ja:
- No, dziękuję bardzo, w razie czego będę się odzywać - oczywiście nie mając takiego zamiaru.
- No, ja wam mogę bobasa popilnować jak będziecie chcieli gdzieś wyjść, uwielbiam dzieci! - niezbyt wiarygodne w ustach osoby, która zarzeka się, że nigdy nie będzie mieć dzieci, bo nie będzie taplać się pół życia w g*wnie.
- Dobra, dzięki...
- Nooo i wcale drogo wam nie policzę, mniej niż opiekunka!
- Mhmm, ok, będę pamiętać...
- Na pewno raz w tygodniu będziecie potrzebować, pewnie na całą noc, to tak z 12h
- Nie wiem, może, na razie dzieciak się nawet jeszcze nie urodził.
- No, ale już niedługo, to może umówmy się i zapłacisz mi jakąś zaliczkę, co? Kiepsko w tym miesiącu z kasą u mnie.
- Tak się składa, że u mnie też, bo mamy sporo wydatków, tak, że wiesz...
- Pfff, weź nie gadaj bzdur, wy zawsze dobrze zarabialiście, na pewno macie dużo oszczędności!
- Dobra, na razie.
Znajoma zaoferowała też opiekę nad mieszkaniem koleżance, która wzięła bezpłatny urlop, aby opiekować się chorą matką w Polsce. Na odrzucenie oferty rzuciła:
- No, to nie płacz potem jak ci się włamią!
Koledze, który stracił przy rozwodzie firmę i został bez stałego dochodu powiedziała:
- Nie wierzę, że jesteś takim frajerem, że nic nie odłożyłeś przez te lata!
Wspomniałam już, że znajoma bardzo lubi też narzekać jak jej ciężko znaleźć przyjaciół?
Biorąc pod uwagę, że jednocześnie chwalą się dobrymi zarobkami, dużym mieszkaniem po rodzicach, w którym wynajmują pokoje, łatwo zaobserwować, że głównym winowajcą jest tu chorobliwa wręcz rozrzutność.
Znajomi potrafią w jednym zdaniu opowiadać o niespłaconych kartach kredytowych i miesięcznej wycieczce na Bali. Wszystko byłoby spoko, bo w końcu to ich życie, gdyby nie fakt, że notorycznie dochodzi do bezczelnych prób "pożyczek".
Zdarzyło mi się już kiedyś pożyczyć im powiedzmy średnią sumę pieniędzy. Zwrotu dopraszałam się przez rok, jak tylko dostałam kasę ograniczyłam kontakt z nimi do minimum. Znajoma najwyraźniej pocztą pantoflową dowiedziała się, że spodziewamy się dziecka, zadzwoniła, och i ach, gratulacje, kochana, jakbyś potrzebowała pomocy to daj znać. Ja:
- No, dziękuję bardzo, w razie czego będę się odzywać - oczywiście nie mając takiego zamiaru.
- No, ja wam mogę bobasa popilnować jak będziecie chcieli gdzieś wyjść, uwielbiam dzieci! - niezbyt wiarygodne w ustach osoby, która zarzeka się, że nigdy nie będzie mieć dzieci, bo nie będzie taplać się pół życia w g*wnie.
- Dobra, dzięki...
- Nooo i wcale drogo wam nie policzę, mniej niż opiekunka!
- Mhmm, ok, będę pamiętać...
- Na pewno raz w tygodniu będziecie potrzebować, pewnie na całą noc, to tak z 12h
- Nie wiem, może, na razie dzieciak się nawet jeszcze nie urodził.
- No, ale już niedługo, to może umówmy się i zapłacisz mi jakąś zaliczkę, co? Kiepsko w tym miesiącu z kasą u mnie.
- Tak się składa, że u mnie też, bo mamy sporo wydatków, tak, że wiesz...
- Pfff, weź nie gadaj bzdur, wy zawsze dobrze zarabialiście, na pewno macie dużo oszczędności!
- Dobra, na razie.
Znajoma zaoferowała też opiekę nad mieszkaniem koleżance, która wzięła bezpłatny urlop, aby opiekować się chorą matką w Polsce. Na odrzucenie oferty rzuciła:
- No, to nie płacz potem jak ci się włamią!
Koledze, który stracił przy rozwodzie firmę i został bez stałego dochodu powiedziała:
- Nie wierzę, że jesteś takim frajerem, że nic nie odłożyłeś przez te lata!
Wspomniałam już, że znajoma bardzo lubi też narzekać jak jej ciężko znaleźć przyjaciół?
zagranica
Ocena:
160
(172)
Ostatnia sobota w pracy. Lato, centrum miasta, piękna pogoda, restauracja z urokliwym tarasem (tzn moje miejsce kelnerowania). W tak piękny dzień różne pomysły przychodzą ludziom do głowy...
1. Starsza pani z dorosłym synem na obiedzie, doprawdy urocza para, babunia słodka jak miód. Po jedzeniu sprzątnęłam talerze i pytam czy smakowało. Staruszka:
- Nie! Ani trochę - dodam, że talerz wylizany na połysk - w karcie było napisane, że ryba będzie panierowana, a nie była!
Podaję więc kartę i razem z panią przeglądamy menu:
- Proszę spojrzeć, zamówiła pani łososia, nie ma mowy w karcie o panierce. Panierowany jest sandacz.
- Aha...
Wyraziłam ubolewanie, że pani była zawiedziona, zapytałam czy coś jeszcze podać, powstrzymałam się przezornie od grzecznej porady, aby menu czytać dokładnie. Pani urażonym tonem poprosiła o rachunek. Gdy go przeanalizowała, krzyknęła zdumiona:
- Nie wierzę! Pani naprawdę doliczyła tego łososia do rachunku?! Przecież mówiłam, że mi NIE SMAKOWAŁO!
Syn zaczął palić się ze wstydu, pośpiesznie wręczył mi pieniądze za rachunek i dosłownie wyszarpał krzyczącą nadal matulę z krzesła, prosząc, aby nie robiła wstydu. Pomstowanie uroczej staruszki na nasze złodziejstwo słychać było jeszcze dobrych kilka minut.
2. Sytuacja powtarzająca się średnio co pół godziny. Ja rozumiem, ludzie są zmęczeni chodzeniem po mieście, chcą klapnąć, odpocząć. Ale serio? Zwalanie się na krzesło z głośnym jękiem, zdejmowanie butów i wywalanie nóg na krzesła przyciągnięte z sąsiedniego stolika? I nie wiem, co gorsze, wywalanie tych stópek, które po paru godzinach chodzenia w upale wydzielają zapach odbierający apetyt wszystkim na około, czy kładzenie stóp w brudnych butach na krzesła z poduszkami. Nie muszę chyba dodawać, że zwrócenie takiej osobie uwagi na niestosowne zachowanie skutkuje obrazą majestatu, no bo jak to, jakaś tam kelnerzyna będzie zwracać jaśnie państwu uwagę, że nie są u siebie na włościach?
3. Zbieram zamówienie od jednego stolika i kątem oka obserwuję, co się dzieje kilka stolików dalej. Goście wstają, na ich miejsce od razu siadają kolejni, którzy nie są w stanie poczekać pół minuty, aż ktoś z nas podejdzie i posprząta stolik, tylko przestawiają brudne szklanki i popielniczkę z petami na stolik obok. Przy którym siedzą inni goście. W trakcie jedzenia.
4. Pani chce przewinąć niemowlaka. Mamy miejsce, gdzie można to wygodnie zrobić, nie jest to w toalecie, ale przy toalecie i można się tam swobodnie poruszać. Pani jednak to nie odpowiadało, bo uważała to za warunki uwłaczające matce z dzieckiem, bo nie ma tam dość prywatności. Uznała, że lepszym pomysłem jest przebranie dziecka na stole nakrytym obrusem, serwetkami i sztućcami.
5. Na początku zmiany każda kabina w toalecie zostaje wyposażona w 3 rolki papieru. Jedną na uchwycie i dwie kolejne w zapasie na spłuczce. Na ile starcza nam czasu kontrolujemy toalety i uzupełniamy papier, ręczniki papierowe i sprawdzamy czystość. Zdziwiłam się więc, gdy jakieś pół godziny po kontroli starsza pani z oburzeniem stwierdziła, że w toalecie nie ma papieru. Ale cóż, ludzie czasem kradną ten nieszczęsny papier, więc idę dorzucić. Pani za mną. Ale niespodzianka, w obu kabinach nadal jest papier w zapasie na spłuczce, więc z uśmiechem zwracam do pani, że przecież papier jest. Kobitka się zapowietrzyła i spytała oburzona:
- Pani chyba się nie spodziewa, że ja sobie ten papier sama powieszę na uchwycie?
Ależ skąd. Ja pani zawieszę. I podam. I tyłek podetrę.
6. Zostawianie swoich śmieci na stole to jedna sprawa. Wśród nich często znajdują się butelki po napojach. Z jednego stolika sprzątnięto do połowy pełną małą butelkę wody z supermarketu. Standardowo poleciała do śmieci. 2 godziny (!) później przyszła pani, która butelkę zostawiła i poprosiła o zwrot. Zgodnie z prawdą, koleżanka mówi, że butelka wylądowała w śmieciach. Pani wpadła niemal w histerię, bo tam przecież jeszcze była woda, a poza tym to 15 centów kaucji! Sprawiedliwym rozwiązaniem w mniemaniu klientki byłoby podarowanie jej nowej butelki wody, oczywiście pełnej i większej.
7. Kolega mówi:
- Kuuuurła, spierd...lili bez płacenia!
Uciekli mu goście. Na szczęście tylko 2 małe piwka i cola, ale mimo wszystko parę euro w plecy, w dodatku tym bardziej karygodne, że państwo byli z dzieckiem, czyli dają piękny przykład. Godzinę później kolega krzyczy:
- Szybko, wołaj szefa!
Państwo wrócili. Bynajmniej nie, aby zapłacić. Chcieli znowu zamówić piwko. Byli już w takim stanie, że nie pamiętali, że już u nas byli. Na przedstawienie im przez szefa rachunku, którego nie zapłacili, wykłócali się dobrą chwilę, że zapłacili. Zupę, sałatkę i dwie lampki wina. Nie rozumieli, że to nie jest to co u nas konsumowali i mylą nas z innym lokalem. Pani była bardziej ugodowa i skłonna zapłacić, pan za to darł papę, że on jest poważnym biznesmenem i nie da się oszukiwać. Po dłuższej dyskusji szefowi puściły nerwy i poprosił ich o wyjście, bo i policji nie ma co wzywać do 10€. Mało? Państwo odmówili wyjścia i domagali się podania im zamówionego piwa. Dopiero telefon na policję przekonał ich do opuszczenia stolika.
Zupełnie normalna sobota.
1. Starsza pani z dorosłym synem na obiedzie, doprawdy urocza para, babunia słodka jak miód. Po jedzeniu sprzątnęłam talerze i pytam czy smakowało. Staruszka:
- Nie! Ani trochę - dodam, że talerz wylizany na połysk - w karcie było napisane, że ryba będzie panierowana, a nie była!
Podaję więc kartę i razem z panią przeglądamy menu:
- Proszę spojrzeć, zamówiła pani łososia, nie ma mowy w karcie o panierce. Panierowany jest sandacz.
- Aha...
Wyraziłam ubolewanie, że pani była zawiedziona, zapytałam czy coś jeszcze podać, powstrzymałam się przezornie od grzecznej porady, aby menu czytać dokładnie. Pani urażonym tonem poprosiła o rachunek. Gdy go przeanalizowała, krzyknęła zdumiona:
- Nie wierzę! Pani naprawdę doliczyła tego łososia do rachunku?! Przecież mówiłam, że mi NIE SMAKOWAŁO!
Syn zaczął palić się ze wstydu, pośpiesznie wręczył mi pieniądze za rachunek i dosłownie wyszarpał krzyczącą nadal matulę z krzesła, prosząc, aby nie robiła wstydu. Pomstowanie uroczej staruszki na nasze złodziejstwo słychać było jeszcze dobrych kilka minut.
2. Sytuacja powtarzająca się średnio co pół godziny. Ja rozumiem, ludzie są zmęczeni chodzeniem po mieście, chcą klapnąć, odpocząć. Ale serio? Zwalanie się na krzesło z głośnym jękiem, zdejmowanie butów i wywalanie nóg na krzesła przyciągnięte z sąsiedniego stolika? I nie wiem, co gorsze, wywalanie tych stópek, które po paru godzinach chodzenia w upale wydzielają zapach odbierający apetyt wszystkim na około, czy kładzenie stóp w brudnych butach na krzesła z poduszkami. Nie muszę chyba dodawać, że zwrócenie takiej osobie uwagi na niestosowne zachowanie skutkuje obrazą majestatu, no bo jak to, jakaś tam kelnerzyna będzie zwracać jaśnie państwu uwagę, że nie są u siebie na włościach?
3. Zbieram zamówienie od jednego stolika i kątem oka obserwuję, co się dzieje kilka stolików dalej. Goście wstają, na ich miejsce od razu siadają kolejni, którzy nie są w stanie poczekać pół minuty, aż ktoś z nas podejdzie i posprząta stolik, tylko przestawiają brudne szklanki i popielniczkę z petami na stolik obok. Przy którym siedzą inni goście. W trakcie jedzenia.
4. Pani chce przewinąć niemowlaka. Mamy miejsce, gdzie można to wygodnie zrobić, nie jest to w toalecie, ale przy toalecie i można się tam swobodnie poruszać. Pani jednak to nie odpowiadało, bo uważała to za warunki uwłaczające matce z dzieckiem, bo nie ma tam dość prywatności. Uznała, że lepszym pomysłem jest przebranie dziecka na stole nakrytym obrusem, serwetkami i sztućcami.
5. Na początku zmiany każda kabina w toalecie zostaje wyposażona w 3 rolki papieru. Jedną na uchwycie i dwie kolejne w zapasie na spłuczce. Na ile starcza nam czasu kontrolujemy toalety i uzupełniamy papier, ręczniki papierowe i sprawdzamy czystość. Zdziwiłam się więc, gdy jakieś pół godziny po kontroli starsza pani z oburzeniem stwierdziła, że w toalecie nie ma papieru. Ale cóż, ludzie czasem kradną ten nieszczęsny papier, więc idę dorzucić. Pani za mną. Ale niespodzianka, w obu kabinach nadal jest papier w zapasie na spłuczce, więc z uśmiechem zwracam do pani, że przecież papier jest. Kobitka się zapowietrzyła i spytała oburzona:
- Pani chyba się nie spodziewa, że ja sobie ten papier sama powieszę na uchwycie?
Ależ skąd. Ja pani zawieszę. I podam. I tyłek podetrę.
6. Zostawianie swoich śmieci na stole to jedna sprawa. Wśród nich często znajdują się butelki po napojach. Z jednego stolika sprzątnięto do połowy pełną małą butelkę wody z supermarketu. Standardowo poleciała do śmieci. 2 godziny (!) później przyszła pani, która butelkę zostawiła i poprosiła o zwrot. Zgodnie z prawdą, koleżanka mówi, że butelka wylądowała w śmieciach. Pani wpadła niemal w histerię, bo tam przecież jeszcze była woda, a poza tym to 15 centów kaucji! Sprawiedliwym rozwiązaniem w mniemaniu klientki byłoby podarowanie jej nowej butelki wody, oczywiście pełnej i większej.
7. Kolega mówi:
- Kuuuurła, spierd...lili bez płacenia!
Uciekli mu goście. Na szczęście tylko 2 małe piwka i cola, ale mimo wszystko parę euro w plecy, w dodatku tym bardziej karygodne, że państwo byli z dzieckiem, czyli dają piękny przykład. Godzinę później kolega krzyczy:
- Szybko, wołaj szefa!
Państwo wrócili. Bynajmniej nie, aby zapłacić. Chcieli znowu zamówić piwko. Byli już w takim stanie, że nie pamiętali, że już u nas byli. Na przedstawienie im przez szefa rachunku, którego nie zapłacili, wykłócali się dobrą chwilę, że zapłacili. Zupę, sałatkę i dwie lampki wina. Nie rozumieli, że to nie jest to co u nas konsumowali i mylą nas z innym lokalem. Pani była bardziej ugodowa i skłonna zapłacić, pan za to darł papę, że on jest poważnym biznesmenem i nie da się oszukiwać. Po dłuższej dyskusji szefowi puściły nerwy i poprosił ich o wyjście, bo i policji nie ma co wzywać do 10€. Mało? Państwo odmówili wyjścia i domagali się podania im zamówionego piwa. Dopiero telefon na policję przekonał ich do opuszczenia stolika.
Zupełnie normalna sobota.
gastronomia
Ocena:
162
(184)
Tym razem gastro z drugiej strony. Gdy jestem na urlopie we Wrocławiu dużo chodzę po kawiarniach, pubach, restauracjach, na ogół jestem bardzo zadowolona z jakości usług, ale czasem trafię w takie miejsce, że zastanawiam się, dlaczego takie miejsca jeszcze funkcjonują i całkiem nieźle prosperują. Nazwy podaję celowo, bo czemu nie.
1. Lilli Caffe, Rynek.
Wstąpiłam z koleżanką na szybką kawę i zachciało mi się do niej ciastka. Kelnerka poprosiła o wybór słodkości przy witrynie przy kasie. Wybrałam powiedzmy szarlotkę, zamówiłam u pani, jak sądziłam, kasjerki. Pani kelnerki dłuższą chwilę nie widziałam, na ciastko się nie doczekałam, więc gdy tylko kelnerka pojawiła się w polu widzenia poprosiłam o rachunek. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zauważyłam, że na rachunku znalazło się to nieszczęsne ciastko. Ale, ale... pomyłki się zdarzają, więc grzecznie zwróciłam uwagę, że niestety szarlotka nigdy nie znalazła drogi do naszego stolika. Pani na chwilę zaniemówiła, po czym odparła:
- Ale jak to nie, przecież jest na rachunku.
- To widzę, i w tym problem.
- U kogo pani zamówiła?
- U pani przy kasie.
- Jak to, to była sprzątaczka!
- No dobrze, w każdym razie proszę o wykreślenie tego ciasta z rachunku.
- Ale skąd ja mam wiedzieć, że pani tej szarotki nie zjadła, skoro jest na rachunku?
- A przyniosła mi ją pani?
- Nie, ale może koleżanka...
- To proszę koleżanki zapytać.
- Ale jej już nie ma.
- ...
- Dobrze, to niech pani za to ciasto nie płaci! - wypowiedziane tonem wielkiej łaski.
2. Papa Bar.
Wieczorne drineczki z psiapsiółką, poleca Papa Bar, bo taki trendy i cool. A co mi tam - idziemy.
Leci któryś tam drink z kolei, zamawiam jakieś tam cudeńka, barman mówi, że będzie problem, bo brak jednego składnika. Odparłam, że no problemo, to proszę zrobić bez, albo czymś zastąpić.
Drink smakował, a jakże, ale zdecydowałyśmy, że to jednak ostatni i poprosiłyśmy o rachunek. Pijana już byłam, ale nie na tyle, aby nie zauważyć, że zamiast 6 drinków na rachunku jest jakieś pół baru i zamiast szacowanych 150zł jest o jakieś 30zł więcej do zapłacenia. Wołam przemiłego do tej pory pana barmana, aby zgłosić, że chyba mu się coś pomyliło z tym rachunkiem.
Pan jednak wyjaśnia, że ponieważ dostałam drinka ze składnikiem zastępczym, to on musiał wszystkie składniki nabić osobno na kasę, bo to już nie jest drink z karty, a specjalna mieszanka na życzenie. Spytałam więc czy nie uważa za stosowne poinformować mnie o tym zanim poda mi takiego drineczka za bagatela 60zł. Barman przewrócił oczami i stwierdził, że to normalne i każdy bywalec barów o tym wie, brakowało jeszcze nazwania mnie Grażyną nieobytą w świecie.
Zaproponowałam panu proste rozwiązanie. Płacę standardową cenę za drinka i wychodzę. Pan próbował jeszcze wygrażać się policją, gdy jednak koleżanka wyjęła telefon i zaoferowała, że sama zadzwoni, spotulniał, pomarudził, o tym, że "takie rzeczy trzeba wiedzieć" i przyjął pieniążki. Reszty chyba nie miał zamiaru wydać, bo na zwróconą uwagę, przewrócił znowu oczami.
3. Vincent Cafe, Oławska.
Wybrałam zupę z karty, mała porcja - 10zł. Zamawiam przy kasie, do tego mała woda mineralna. Kasjerka zaskakuje mnie ceną 25zł. Pytam więc, ile kosztuje u nich mała woda, 15zł? Pani odpiera, że zupa 18zł, woda 7zł. Powtarzam więc, że poproszę małą zupę.
- No tak, mała zupa - 18zł.
- Ale w karcie jest napisane, że 10zł..
- Ale ceny z karty nie obowiązują.
- ???
- Ceny są wypisane na tablicach.
- To może wypadałoby zaznaczyć w karcie, że ceny się nie zgadzają?
- Ale te z tablic się zgadzają.
- Ok, dziękuję, rezygnuję w takim razie.
- Ale ja już nabiłam na kasę.
- Do widzenia.
Parę dni później przechodząc koło tej knajpy z koleżanką, opowiedziałam jej o powyższej sytuacji. Koleżanka miała swoje 3 grosze do dodania. Wstąpiła do lokalu na kawę i ciacho. Zamówiła tartę czekoladową oflagowaną ceną 10zł. Pan kasjer próbował policzyć 15zł, na zwrócenie mu uwagi, że yyyy, ale tam jest napisane 10zł, odparł, że owszem 10zł za taki kawałek jak w witrynie, ale on jej ukroił większy.
- Ale ja nie prosiłam o większy, zresztą gdzie jest napisane, że kawałki są wyceniane po wielkości?
- To chce pani mniejszy?
- To już wcale nie chcę, ile się należy za kawę?
- Ale ja już nabiłem na kasę...
A co mnie najbardziej denerwuje we wszystkich tych sytuacjach? Nie dasz się wycyckać na kasę i zorientujesz się, że ktoś cię robi w wała? Zamiast przeprosin dostaniesz przewracanie oczami i pogardliwe komentarze.
1. Lilli Caffe, Rynek.
Wstąpiłam z koleżanką na szybką kawę i zachciało mi się do niej ciastka. Kelnerka poprosiła o wybór słodkości przy witrynie przy kasie. Wybrałam powiedzmy szarlotkę, zamówiłam u pani, jak sądziłam, kasjerki. Pani kelnerki dłuższą chwilę nie widziałam, na ciastko się nie doczekałam, więc gdy tylko kelnerka pojawiła się w polu widzenia poprosiłam o rachunek. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zauważyłam, że na rachunku znalazło się to nieszczęsne ciastko. Ale, ale... pomyłki się zdarzają, więc grzecznie zwróciłam uwagę, że niestety szarlotka nigdy nie znalazła drogi do naszego stolika. Pani na chwilę zaniemówiła, po czym odparła:
- Ale jak to nie, przecież jest na rachunku.
- To widzę, i w tym problem.
- U kogo pani zamówiła?
- U pani przy kasie.
- Jak to, to była sprzątaczka!
- No dobrze, w każdym razie proszę o wykreślenie tego ciasta z rachunku.
- Ale skąd ja mam wiedzieć, że pani tej szarotki nie zjadła, skoro jest na rachunku?
- A przyniosła mi ją pani?
- Nie, ale może koleżanka...
- To proszę koleżanki zapytać.
- Ale jej już nie ma.
- ...
- Dobrze, to niech pani za to ciasto nie płaci! - wypowiedziane tonem wielkiej łaski.
2. Papa Bar.
Wieczorne drineczki z psiapsiółką, poleca Papa Bar, bo taki trendy i cool. A co mi tam - idziemy.
Leci któryś tam drink z kolei, zamawiam jakieś tam cudeńka, barman mówi, że będzie problem, bo brak jednego składnika. Odparłam, że no problemo, to proszę zrobić bez, albo czymś zastąpić.
Drink smakował, a jakże, ale zdecydowałyśmy, że to jednak ostatni i poprosiłyśmy o rachunek. Pijana już byłam, ale nie na tyle, aby nie zauważyć, że zamiast 6 drinków na rachunku jest jakieś pół baru i zamiast szacowanych 150zł jest o jakieś 30zł więcej do zapłacenia. Wołam przemiłego do tej pory pana barmana, aby zgłosić, że chyba mu się coś pomyliło z tym rachunkiem.
Pan jednak wyjaśnia, że ponieważ dostałam drinka ze składnikiem zastępczym, to on musiał wszystkie składniki nabić osobno na kasę, bo to już nie jest drink z karty, a specjalna mieszanka na życzenie. Spytałam więc czy nie uważa za stosowne poinformować mnie o tym zanim poda mi takiego drineczka za bagatela 60zł. Barman przewrócił oczami i stwierdził, że to normalne i każdy bywalec barów o tym wie, brakowało jeszcze nazwania mnie Grażyną nieobytą w świecie.
Zaproponowałam panu proste rozwiązanie. Płacę standardową cenę za drinka i wychodzę. Pan próbował jeszcze wygrażać się policją, gdy jednak koleżanka wyjęła telefon i zaoferowała, że sama zadzwoni, spotulniał, pomarudził, o tym, że "takie rzeczy trzeba wiedzieć" i przyjął pieniążki. Reszty chyba nie miał zamiaru wydać, bo na zwróconą uwagę, przewrócił znowu oczami.
3. Vincent Cafe, Oławska.
Wybrałam zupę z karty, mała porcja - 10zł. Zamawiam przy kasie, do tego mała woda mineralna. Kasjerka zaskakuje mnie ceną 25zł. Pytam więc, ile kosztuje u nich mała woda, 15zł? Pani odpiera, że zupa 18zł, woda 7zł. Powtarzam więc, że poproszę małą zupę.
- No tak, mała zupa - 18zł.
- Ale w karcie jest napisane, że 10zł..
- Ale ceny z karty nie obowiązują.
- ???
- Ceny są wypisane na tablicach.
- To może wypadałoby zaznaczyć w karcie, że ceny się nie zgadzają?
- Ale te z tablic się zgadzają.
- Ok, dziękuję, rezygnuję w takim razie.
- Ale ja już nabiłam na kasę.
- Do widzenia.
Parę dni później przechodząc koło tej knajpy z koleżanką, opowiedziałam jej o powyższej sytuacji. Koleżanka miała swoje 3 grosze do dodania. Wstąpiła do lokalu na kawę i ciacho. Zamówiła tartę czekoladową oflagowaną ceną 10zł. Pan kasjer próbował policzyć 15zł, na zwrócenie mu uwagi, że yyyy, ale tam jest napisane 10zł, odparł, że owszem 10zł za taki kawałek jak w witrynie, ale on jej ukroił większy.
- Ale ja nie prosiłam o większy, zresztą gdzie jest napisane, że kawałki są wyceniane po wielkości?
- To chce pani mniejszy?
- To już wcale nie chcę, ile się należy za kawę?
- Ale ja już nabiłem na kasę...
A co mnie najbardziej denerwuje we wszystkich tych sytuacjach? Nie dasz się wycyckać na kasę i zorientujesz się, że ktoś cię robi w wała? Zamiast przeprosin dostaniesz przewracanie oczami i pogardliwe komentarze.
gastronomia
Ocena:
221
(231)
Sezon letni w gastro. Niby co roku to samo, a jednak co roku wydaje mi się, że poziom głupoty i bezczelności wśród klientów rośnie.
1. Niecierpliwi.
W lecie średnio co drugi klient uważa, że jest jakiś wyjątkowy i cała uwaga kelnera powinna się skupić na nim. W związku z tym, gdy za długo czeka:
- Pstryka palcami ze zirytowaną miną.
- Macha wściekle rękami i nie mam tu na myśli prostych gestów mających zwrócić uwagę kelnera, a naprawdę dzikie machanie łapami, jakby osy odganiał.
- Łapie kelnera za ramię. Najczęściej gdy ten ma w rękach sterty brudnych talerzy, gorące jedzenie, tablet pełen szklanek. Bo to, że w takich okolicznościach nie podchodzę do ciebie przyjąć zamówienia, to na pewno czysta złośliwość i nie ma nic wspólnego z tym, że nie jestem w stanie nawet tego zamówienia zapisać.
- Po 2 minutach od usadzenia tyłka, widząc, że wszystkie stoliki są zajęte i kelnerzy uwijają się w pocie czoła głośno komentują, że siedzą już od pół godziny i nikt do nich nie podszedł. Mam ochotę wtedy zapytać czy serio nie znudziło im się jeszcze siedzenie tam od pół godziny o suchym pysku.
- W "gorsze" dni informujemy klientów jeszcze przed zamówieniem, że na jedzenie trzeba będzie ok. godziny poczekać. Większość ze zrozumieniem kiwa głowami, zamawia, a po 15 minutach zaczyna się awanturować, bo oni muszą zaraz iść, bo stolik koło nich już dostał (bo zamówił wcześniej?), bo tamci już dostali, a zamówili po nich. Tłumacz koniowi, że przyrządzenie prostej sałatki trwa krócej niż usmażenie steka "well done".
2. To mój stolik!
W bardziej nerwowe dni stawiamy na tarasie napis z prośbą o poczekanie na wskazanie stolika. Pal sześć, że połowa to ignoruje. Gorzej, że potrafią w dwójkę zająć stolik dla 5/6 osób, lub usiąść przy stoliku z wielkim szyldem "rezerwacja". Na prośbę o zmianę stolika z wymienionych przyczyn, reagują histerią, bo im się ten stolik podoba i oni będą tu siedzieć i już! Po krótkiej dyskusji wstają wściekli komentując:
- Chodź, skoro nas tu nie chcą!
No, w tym jednym macie rację.
3. Brudasy.
Zmora. Nie będę czarować, przodują tu rodzice w bombelkami. Ja naprawdę nie chcę sprzątać ze stołu zasmarkanych czy zakrwawionych chusteczek, bo czyjeś słoneczko ma katar lub się skaleczyło, nie mam obowiązku sprzątać pustych słoiczków czy opakowań po ciastkach. To, że jakiś bombel ma dopiero 3/4 lata nie znaczy, że może pluć jedzeniem na stół i krzesła. Aha, stół w restauracji to nie śmietnik, na który można wywalić wszystkie śmieci, które nosi się ze sobą cały dzień po mieście, bo oczywiście na starówce 2 milionowego miasta brak koszów na śmieci.
Moim hitem była trójka pań z dwójką niemowlaków w wózkach. Pomijam, że z 3 pań tylko jedna była łaskawa cokolwiek zamówić. Pozostała dwójka raczyła się bardzo dyskretnie wodą z supermarketu. Panie umilały sobie czas dokarmiając chlebkiem to bombelki, to gołębie. Oczywiście 80% chlebka lądowało pod stołem, pod którym też finalnie wylądowały worki po chlebku. Gdy pani zapłaciła za kawę, wręczyłam im zmiotkę oraz szufelkę i poprosiłam o posprzątanie syfu, i zabranie swoich śmieci. Szok i niedowierzanie, one madki, klijętki, moim zasranym obowiązkiem jest po nich posprzątać. Yyyyy... nie?
Przy innym stoliku jakaś bombelina zabawia się wyciągając z kufla ze sztućcami serwetki, drąc je na strzępy i rzucając na ziemię. Rodzice przyklaskują. Zwracam uwagę, że to nie zabawka i raz, że serwetki też nas kosztują (a mamy serwetki takie jakby luksusowe), a dwa ktoś to będzie musiał posprzątać i pytam retorycznie, kto ich zdaniem ma to zrobić. Pan lustruje mnie zimnym wzrokiem, na chwilę zatrzymuje się na wysokości zaokrąglonego, z racji ciąży, brzucha, po czym wypala:
- Ciąża to nie choroba!
Owszem, ciąża to nie choroba, ale pomijając, że faktycznie nie na rękę mi się schylać, to i moi nieciężarni koledzy, nie mają obowiązku sprzątać syfu po waszym dzieciaku.
4. Madki i ojdzowie.
W nawiązaniu do punktu wyżej - czyli toksyczne zachowania tzw. rodziców.
Daj swojemu kilkumiesięcznemu bomblowi ćwiczyć raczkowanie/pierwsze koślawe kroki na tarasie restauracyjnym wyłożonym kostką brukową w środku wielkiego miasta. Hurr durr, bo bombel się zranił kamykiem lub kawałkiem szkła.
Zastaw przejście wózkiem. Na prośbę o przestawienie wózka - hurr durr, bo matka i ona wie najlepiej, gdzie ma stać wózek.
Zamów danie spoza karty dla bombelka. Hurr durr, bo nikt jej nie poinformował, że trzeba będzie za to danie zapłacić, skoro nie ma go w karcie, a przecież to dla dziecka.
Nie ma frytek i nuggetsów? Jak to nie? JAK TO NIE? TO CO BOMBELEK MA ZJEŚĆ?
Jedzenia nie ma w przeciągu 3 minut na stole? Przecież oni są z dziećmi!Co z tego, że przed nimi jest w kuchni kolejka zamówień! Oni są z dziećmi!
5. "Bogacze".
Bogacz charakteryzuje się tym, że każdym swoim gestem i słowem podkreśla swoje bogactwo, jednocześnie wykazuje się wyjątkowym januszostwem w wydawaniu piniędzy.
Najlepszy przykład - parka, którą miałam nieprzyjemność obsługiwać parę dni temu. Dystyngowani Austriacy w wieku średnio-zaawansowanym. Ona prosi o kartę win i polecenie dobrego białego wina. Po dłuższej chwili decyduje się na butelkę wina za bagatela 50€, jednak najpierw tylko kieliszek, potem MOŻE całą butelkę. No niestety, tego wina nie serwujemy na kieliszki tylko butelki. Z obrażoną miną zamawia kieliszek najtańszego wina i oczywiście karafkę wody w kranu do tego. On zamawia małą porcję zupy.
Raczą się winem z jednego kieliszka i wodą z kranu. Do zupy serwuję chleb, ok 3-4 kromek. Pani, z racji tego, że własnego posiłku nie zamówiła, dojada się mężowskim chlebem. Za chwilę proszą o doniesienie chleba i masło do tego - oczywiście tonem, jakby moim psim obowiązkiem było domyślić się, że potrzebują wincyj chleba i masło. Oczywiście dodatkowo zamówiony, dość bogaty koszyk pieczywa i masło znalazły się na rachunku. Luuuudzie, usłyszelibyście te oburzone krzyki, jak ja śmiałam to policzyć, im się suta porcja chleba i masła do porcji zupki 200ml należy jak psu buda, w Austrii by ich nigdy coś takiego nie spotkało. Cóż, trzeba było zostać w Austrii.
Kolejny przykład - rodzina turystów, najprawdopodobniej Rosjan. Żonka odstawiona jak stróż w Boże Ciało, mężuś w samych markowych ciuchach, obwieszony złotem jak choinka. Córcie z wyrazem permanentnego niezadowolenia i znudzenia na twarzy, w stroju sugerującym, że zaraz po obiedzie idą do pracy. Pod latarnię.
Milion pytań, totalny brak zrozumienia odpowiedzi, dyskusje po rosyjsku przyciszonych głosem i w końcu ostentacyjne zamknięcie kart i:
- Cztery szklanki wody w kranu, a potem zobaczymy.
Informuję, że wodę z kranu podajemy tylko do zamówionego posiłku. Wściekłe opuszczenie stolika bez słowa, za to zrzucając wszystko, co możliwe na ziemię.
6. "Bo u nas..."
Kocham, uwielbiam te teksty. Szczególnie jeśli chodzi o porównywanie cen.
- Ale mała porcja! U nas w Grajdołku Większym za taką cenę dostalibyśmy obiad dla całej rodziny.
Wierzę. Ale nie jesteśmy w Grajdołku Większym, tylko w centrum jednego z największych miast w kraju, gdzie i czynsz za lokal i pensje dla pracowników kosztują więcej niż na wsi, gdzie psy dupami szczekają.
A to dopiero czerwiec...
1. Niecierpliwi.
W lecie średnio co drugi klient uważa, że jest jakiś wyjątkowy i cała uwaga kelnera powinna się skupić na nim. W związku z tym, gdy za długo czeka:
- Pstryka palcami ze zirytowaną miną.
- Macha wściekle rękami i nie mam tu na myśli prostych gestów mających zwrócić uwagę kelnera, a naprawdę dzikie machanie łapami, jakby osy odganiał.
- Łapie kelnera za ramię. Najczęściej gdy ten ma w rękach sterty brudnych talerzy, gorące jedzenie, tablet pełen szklanek. Bo to, że w takich okolicznościach nie podchodzę do ciebie przyjąć zamówienia, to na pewno czysta złośliwość i nie ma nic wspólnego z tym, że nie jestem w stanie nawet tego zamówienia zapisać.
- Po 2 minutach od usadzenia tyłka, widząc, że wszystkie stoliki są zajęte i kelnerzy uwijają się w pocie czoła głośno komentują, że siedzą już od pół godziny i nikt do nich nie podszedł. Mam ochotę wtedy zapytać czy serio nie znudziło im się jeszcze siedzenie tam od pół godziny o suchym pysku.
- W "gorsze" dni informujemy klientów jeszcze przed zamówieniem, że na jedzenie trzeba będzie ok. godziny poczekać. Większość ze zrozumieniem kiwa głowami, zamawia, a po 15 minutach zaczyna się awanturować, bo oni muszą zaraz iść, bo stolik koło nich już dostał (bo zamówił wcześniej?), bo tamci już dostali, a zamówili po nich. Tłumacz koniowi, że przyrządzenie prostej sałatki trwa krócej niż usmażenie steka "well done".
2. To mój stolik!
W bardziej nerwowe dni stawiamy na tarasie napis z prośbą o poczekanie na wskazanie stolika. Pal sześć, że połowa to ignoruje. Gorzej, że potrafią w dwójkę zająć stolik dla 5/6 osób, lub usiąść przy stoliku z wielkim szyldem "rezerwacja". Na prośbę o zmianę stolika z wymienionych przyczyn, reagują histerią, bo im się ten stolik podoba i oni będą tu siedzieć i już! Po krótkiej dyskusji wstają wściekli komentując:
- Chodź, skoro nas tu nie chcą!
No, w tym jednym macie rację.
3. Brudasy.
Zmora. Nie będę czarować, przodują tu rodzice w bombelkami. Ja naprawdę nie chcę sprzątać ze stołu zasmarkanych czy zakrwawionych chusteczek, bo czyjeś słoneczko ma katar lub się skaleczyło, nie mam obowiązku sprzątać pustych słoiczków czy opakowań po ciastkach. To, że jakiś bombel ma dopiero 3/4 lata nie znaczy, że może pluć jedzeniem na stół i krzesła. Aha, stół w restauracji to nie śmietnik, na który można wywalić wszystkie śmieci, które nosi się ze sobą cały dzień po mieście, bo oczywiście na starówce 2 milionowego miasta brak koszów na śmieci.
Moim hitem była trójka pań z dwójką niemowlaków w wózkach. Pomijam, że z 3 pań tylko jedna była łaskawa cokolwiek zamówić. Pozostała dwójka raczyła się bardzo dyskretnie wodą z supermarketu. Panie umilały sobie czas dokarmiając chlebkiem to bombelki, to gołębie. Oczywiście 80% chlebka lądowało pod stołem, pod którym też finalnie wylądowały worki po chlebku. Gdy pani zapłaciła za kawę, wręczyłam im zmiotkę oraz szufelkę i poprosiłam o posprzątanie syfu, i zabranie swoich śmieci. Szok i niedowierzanie, one madki, klijętki, moim zasranym obowiązkiem jest po nich posprzątać. Yyyyy... nie?
Przy innym stoliku jakaś bombelina zabawia się wyciągając z kufla ze sztućcami serwetki, drąc je na strzępy i rzucając na ziemię. Rodzice przyklaskują. Zwracam uwagę, że to nie zabawka i raz, że serwetki też nas kosztują (a mamy serwetki takie jakby luksusowe), a dwa ktoś to będzie musiał posprzątać i pytam retorycznie, kto ich zdaniem ma to zrobić. Pan lustruje mnie zimnym wzrokiem, na chwilę zatrzymuje się na wysokości zaokrąglonego, z racji ciąży, brzucha, po czym wypala:
- Ciąża to nie choroba!
Owszem, ciąża to nie choroba, ale pomijając, że faktycznie nie na rękę mi się schylać, to i moi nieciężarni koledzy, nie mają obowiązku sprzątać syfu po waszym dzieciaku.
4. Madki i ojdzowie.
W nawiązaniu do punktu wyżej - czyli toksyczne zachowania tzw. rodziców.
Daj swojemu kilkumiesięcznemu bomblowi ćwiczyć raczkowanie/pierwsze koślawe kroki na tarasie restauracyjnym wyłożonym kostką brukową w środku wielkiego miasta. Hurr durr, bo bombel się zranił kamykiem lub kawałkiem szkła.
Zastaw przejście wózkiem. Na prośbę o przestawienie wózka - hurr durr, bo matka i ona wie najlepiej, gdzie ma stać wózek.
Zamów danie spoza karty dla bombelka. Hurr durr, bo nikt jej nie poinformował, że trzeba będzie za to danie zapłacić, skoro nie ma go w karcie, a przecież to dla dziecka.
Nie ma frytek i nuggetsów? Jak to nie? JAK TO NIE? TO CO BOMBELEK MA ZJEŚĆ?
Jedzenia nie ma w przeciągu 3 minut na stole? Przecież oni są z dziećmi!Co z tego, że przed nimi jest w kuchni kolejka zamówień! Oni są z dziećmi!
5. "Bogacze".
Bogacz charakteryzuje się tym, że każdym swoim gestem i słowem podkreśla swoje bogactwo, jednocześnie wykazuje się wyjątkowym januszostwem w wydawaniu piniędzy.
Najlepszy przykład - parka, którą miałam nieprzyjemność obsługiwać parę dni temu. Dystyngowani Austriacy w wieku średnio-zaawansowanym. Ona prosi o kartę win i polecenie dobrego białego wina. Po dłuższej chwili decyduje się na butelkę wina za bagatela 50€, jednak najpierw tylko kieliszek, potem MOŻE całą butelkę. No niestety, tego wina nie serwujemy na kieliszki tylko butelki. Z obrażoną miną zamawia kieliszek najtańszego wina i oczywiście karafkę wody w kranu do tego. On zamawia małą porcję zupy.
Raczą się winem z jednego kieliszka i wodą z kranu. Do zupy serwuję chleb, ok 3-4 kromek. Pani, z racji tego, że własnego posiłku nie zamówiła, dojada się mężowskim chlebem. Za chwilę proszą o doniesienie chleba i masło do tego - oczywiście tonem, jakby moim psim obowiązkiem było domyślić się, że potrzebują wincyj chleba i masło. Oczywiście dodatkowo zamówiony, dość bogaty koszyk pieczywa i masło znalazły się na rachunku. Luuuudzie, usłyszelibyście te oburzone krzyki, jak ja śmiałam to policzyć, im się suta porcja chleba i masła do porcji zupki 200ml należy jak psu buda, w Austrii by ich nigdy coś takiego nie spotkało. Cóż, trzeba było zostać w Austrii.
Kolejny przykład - rodzina turystów, najprawdopodobniej Rosjan. Żonka odstawiona jak stróż w Boże Ciało, mężuś w samych markowych ciuchach, obwieszony złotem jak choinka. Córcie z wyrazem permanentnego niezadowolenia i znudzenia na twarzy, w stroju sugerującym, że zaraz po obiedzie idą do pracy. Pod latarnię.
Milion pytań, totalny brak zrozumienia odpowiedzi, dyskusje po rosyjsku przyciszonych głosem i w końcu ostentacyjne zamknięcie kart i:
- Cztery szklanki wody w kranu, a potem zobaczymy.
Informuję, że wodę z kranu podajemy tylko do zamówionego posiłku. Wściekłe opuszczenie stolika bez słowa, za to zrzucając wszystko, co możliwe na ziemię.
6. "Bo u nas..."
Kocham, uwielbiam te teksty. Szczególnie jeśli chodzi o porównywanie cen.
- Ale mała porcja! U nas w Grajdołku Większym za taką cenę dostalibyśmy obiad dla całej rodziny.
Wierzę. Ale nie jesteśmy w Grajdołku Większym, tylko w centrum jednego z największych miast w kraju, gdzie i czynsz za lokal i pensje dla pracowników kosztują więcej niż na wsi, gdzie psy dupami szczekają.
A to dopiero czerwiec...
gastronomia
Ocena:
212
(284)