Profil użytkownika
dymek91 ♂
Zamieszcza historie od: | 23 marca 2015 - 16:16 |
Ostatnio: | 15 sierpnia 2023 - 21:45 |
- Historii na głównej: 17 z 30
- Punktów za historie: 8529
- Komentarzy: 116
- Punktów za komentarze: 986
Żona pracuje w znanej sieci pralni, która oferuje również usługę "prania" dywanów. Warunkiem przyjęcia jest, że dywan musi być zmierzony (cena jest za 1m²) i odkurzony.
Notoryczne jest, że ze zmierzonym dywanem przychodzi może 3 z 10 klientów. I nie jest to kwestia tego, że dziewczynom nie chce się ich mierzyć. Nie mają warunków, żeby rozłożyć dywan 2x3 i go zmierzyć. Co do odkurzania też różnie bywa ale co miała w głowie klientka, która przyniosła im dywan, owszem zmierzony, ale na ten dywan narobił pies paniusi a ona nie zadała sobie trudu zebrać dwójeczki swojego pupila chociaż z grubsza i przyniosła go do pralni z wypływającym z niego g*wnem?
PS. Chciałbym uścilić co do głosów w komentarzach, dywany z pralni są zabierane na placówkę, gdzie są mierzone (w przypadku różnicy klient dopłaca różnicę lub jest mu zwracana nadwyżka kiedy odbiera dywan z pralni) i profesjonalnie czyszczone, po czym trafiają na pralnię na którą zostały przyjęte.
Notoryczne jest, że ze zmierzonym dywanem przychodzi może 3 z 10 klientów. I nie jest to kwestia tego, że dziewczynom nie chce się ich mierzyć. Nie mają warunków, żeby rozłożyć dywan 2x3 i go zmierzyć. Co do odkurzania też różnie bywa ale co miała w głowie klientka, która przyniosła im dywan, owszem zmierzony, ale na ten dywan narobił pies paniusi a ona nie zadała sobie trudu zebrać dwójeczki swojego pupila chociaż z grubsza i przyniosła go do pralni z wypływającym z niego g*wnem?
PS. Chciałbym uścilić co do głosów w komentarzach, dywany z pralni są zabierane na placówkę, gdzie są mierzone (w przypadku różnicy klient dopłaca różnicę lub jest mu zwracana nadwyżka kiedy odbiera dywan z pralni) i profesjonalnie czyszczone, po czym trafiają na pralnię na którą zostały przyjęte.
Pralnia
Ocena:
136
(150)
Jak pisałem w poprzedniej historii = pracuję na stacji paliw.
Na stacji znajduje się mnóstwo urządzeń, z których korzystają klienci: dystrybutory, ekspresy do kawy, odkurzacze, kompresory i tym podobne. O kompresorze będzie dzisiaj mowa.
Z nieważnych przyczyn uległ on awarii, była to usterka ciężka do namierzenia i usunięcia jeżeli nie wiedziało się gdzie jej szukać. Została na nim powieszona tabliczka "urządzenie nieczynne przepraszamy" i czekaliśmy na serwis.
Przychodzi [K]lient- Czemu kompresor nie działa, muszę koła dopompować.
[J]a- Nie wiemy czemu nie działa. Czekamy na serwis, przepraszam Pana za kłopot.
[K]- Nie rozumiesz? Muszę dopompować koła!
[J]- Rozumiem Pana ale nie mamy wpływu na awarię urządzeń.
[K]- G*wno jesteście nie stacja! W zeszłym miesiącu też tutaj byłem i też nie działał. P*erdolcie się!- I wyszedł.
A teraz małe wyjaśnienie: w zeszłym miesiącu przez 1 dzień faktycznie nie działał kompresor oraz cała reszta urządzeń na stacji ze względu na brak prądu w całej okolicy. Swoją drogą stacja była wtedy zamknięta a wjazd zablokowany pachołkami i żeby wjechać na jej teren klient musiał wjechać od strony wyjazdu czyli w zasadzie przejechać parę metrów pod prąd i zignorować znak B-2 "zakaz wjazdu".
Na stacji znajduje się mnóstwo urządzeń, z których korzystają klienci: dystrybutory, ekspresy do kawy, odkurzacze, kompresory i tym podobne. O kompresorze będzie dzisiaj mowa.
Z nieważnych przyczyn uległ on awarii, była to usterka ciężka do namierzenia i usunięcia jeżeli nie wiedziało się gdzie jej szukać. Została na nim powieszona tabliczka "urządzenie nieczynne przepraszamy" i czekaliśmy na serwis.
Przychodzi [K]lient- Czemu kompresor nie działa, muszę koła dopompować.
[J]a- Nie wiemy czemu nie działa. Czekamy na serwis, przepraszam Pana za kłopot.
[K]- Nie rozumiesz? Muszę dopompować koła!
[J]- Rozumiem Pana ale nie mamy wpływu na awarię urządzeń.
[K]- G*wno jesteście nie stacja! W zeszłym miesiącu też tutaj byłem i też nie działał. P*erdolcie się!- I wyszedł.
A teraz małe wyjaśnienie: w zeszłym miesiącu przez 1 dzień faktycznie nie działał kompresor oraz cała reszta urządzeń na stacji ze względu na brak prądu w całej okolicy. Swoją drogą stacja była wtedy zamknięta a wjazd zablokowany pachołkami i żeby wjechać na jej teren klient musiał wjechać od strony wyjazdu czyli w zasadzie przejechać parę metrów pod prąd i zignorować znak B-2 "zakaz wjazdu".
Stacja paliw
Ocena:
162
(176)
Długo nic nie pisałem ale dzisiejsza sytuacja zdecydowanie przelała czarę goryczy.
Słowem wstępu pracuję na stacji benzynowej w stolicy naszego pięknego kraju już ponad 3 lata. Wiele więc widziałem, z różnymi ludźmi miałem styczność i niewiele rzeczy jest mnie w stanie zaskoczyć.
Podstawowym produktem sprzedawanym na stacji jest paliwo (chociaż osobiście skłaniam się do opinii, że kawa i alkohole wszelkiego typu mocno depczą mu po piętach). Logicznym jest więc, że na stacji posiadamy specjalne środki do czyszczenia dystrybutorów, pistoletów i tym podobnych oraz środki do neutralizacji rozlanego paliwa (ziemia okrzemkowa/sorbent - różne nazwy słyszałem). Podstawową funkcją tego środka jest wchłonięcie rozlanego paliwa.
Tak więc klientka zgłosiła, że przez przypadek rozlało się jej paliwo przy dystrybutorze więc zgodnie z procedurami BHP wychodzę na plac w kamizelce odblaskowej, zabezpieczam stronę dystrybutora po której rozlało się paliwo pachołkami i zabieram się za zasypywanie rozlanego paliwa sorbentem. W połowie słyszę klakson i czuję uderzenie. Upadam na ziemię, prosto w połowicznie zasypaną (małą co prawda) kałużę paliwa (miałem rękawice ochronne więc na szczęście nic w ręce mi się nie stało), oglądam się za siebie a tam [B]londzia w BMW (przepraszam za stereotyp ale taka prawda) gada przez telefon trzymany w ręce równocześnie się na mnie drąc:
[B]- Nie widzisz, że jadę debilu!!
[J]a - Co pani wyrabia?! Nie widzi Pani pachołków i tego, że pracuję w kamizelce? (nie wyszedłem absolutnie poza obszar zabezpieczony pachołkami).
[B]- G*wno mnie to obchodzi! Jak porysowałeś mi auto to Cię załatwię gnoju! Dzwonię po policję!
[J]- Kobieto, potrąciłaś mnie na terenie stacji, przejechałaś po pachołkach zabezpieczających rozmawiając przez telefon trzymając go w ręce! To nie ja tutaj złamałem przepisy ale proszę bardzo, oszczędzę baterii w telefonie.
Zadzwoniła, tego co powiedziała dyspozytorce/dyspozytorowi nie przytoczę bo bardziej skupiłem się na swoim stanie (mundurek uwalony paliwem, rękawice też, ja na szczęście cały tylko lekko potłuczone kolana po upadku). Po jakiś 6 minutach przyjechała policja, wylegitymowali nas i pytają się co się stało bo w zgłoszeniu nie dostali żadnych konkretnych informacji. Blondzia zaczyna drzeć się, że wrzuciłem jej pod auto pachołki a potem sam rzuciłem się jej na maskę i ona żąda natychmiastowego aresztowania mnie i naprawy auta (nie było co naprawiać, pachołek jedynie starł trochę kurzu z jej błotnika). Policja uspokaja ją i po pytaniu czy nic mi nie jest pytają się mnie o moją wersję.
Ja na to, że nie ma sensu, żebym się produkował i mówię, że zamiast tego pokażę całe zajście na monitoringu (mam do niego dostęp i uprawnienia od kierownika). Jeden z policjantów zostaje się z blondzią, a drugi idzie ze mną na zaplecze, gdzie pokazuję mu całe zajście. Po wyjściu do pierwszego policjanta i blondzi pada magiczne:
[P]- Widziałem całe zajście na monitoringu. Pani jest sprawcą potrącenia, w dodatku rozmawiała Pani przez telefon w trakcie jazdy. Za te przewinienia nakładam na Panią mandat w wysokości 700 PLN i 8 punktów karnych. Czy przyjmuje Pani mandat?
[B]- Oczywiście, że nie! To jego wina! (w sensie, że chyba moja;))
[P]- Proszę Panią, pracownik stacji jest i był w momencie zdarzenia w kamizelce odblaskowej, w dodatku obszar na którym pracował był zabezpieczony pachołkami. Nadal nie przyjmuje Pani mandatu?
[B]- Nie!!
[P]- W związku z tym informuję Panią, że zostanie przeciwko Pani wszczęte postępowanie wyjaśniające. A Pana (zwrócił się do mnie) proszę o zabezpieczenie monitoringu, zgłosimy się po niego na początku tygodnia.
Po dopełnieniu formalności i odjeździe policji paniusia klnąc na mnie odjechała z piskiem opon (nie zatankowała, czy po cokolwiek przyjechała na stację).
Dziwi mnie bezczelność ludzka, ale mam też nauczkę na przyszłość w odniesieniu do tego co powtarza nasz BHP-owiec "Co z tego, że jesteś widoczny? Jak wychodzisz na plac, tam gdzie jeżdżą auta pamiętaj - miej oczy dookoła głowy i co chwila rozglądaj się czy jesteś bezpieczny."
Słowem wstępu pracuję na stacji benzynowej w stolicy naszego pięknego kraju już ponad 3 lata. Wiele więc widziałem, z różnymi ludźmi miałem styczność i niewiele rzeczy jest mnie w stanie zaskoczyć.
Podstawowym produktem sprzedawanym na stacji jest paliwo (chociaż osobiście skłaniam się do opinii, że kawa i alkohole wszelkiego typu mocno depczą mu po piętach). Logicznym jest więc, że na stacji posiadamy specjalne środki do czyszczenia dystrybutorów, pistoletów i tym podobnych oraz środki do neutralizacji rozlanego paliwa (ziemia okrzemkowa/sorbent - różne nazwy słyszałem). Podstawową funkcją tego środka jest wchłonięcie rozlanego paliwa.
Tak więc klientka zgłosiła, że przez przypadek rozlało się jej paliwo przy dystrybutorze więc zgodnie z procedurami BHP wychodzę na plac w kamizelce odblaskowej, zabezpieczam stronę dystrybutora po której rozlało się paliwo pachołkami i zabieram się za zasypywanie rozlanego paliwa sorbentem. W połowie słyszę klakson i czuję uderzenie. Upadam na ziemię, prosto w połowicznie zasypaną (małą co prawda) kałużę paliwa (miałem rękawice ochronne więc na szczęście nic w ręce mi się nie stało), oglądam się za siebie a tam [B]londzia w BMW (przepraszam za stereotyp ale taka prawda) gada przez telefon trzymany w ręce równocześnie się na mnie drąc:
[B]- Nie widzisz, że jadę debilu!!
[J]a - Co pani wyrabia?! Nie widzi Pani pachołków i tego, że pracuję w kamizelce? (nie wyszedłem absolutnie poza obszar zabezpieczony pachołkami).
[B]- G*wno mnie to obchodzi! Jak porysowałeś mi auto to Cię załatwię gnoju! Dzwonię po policję!
[J]- Kobieto, potrąciłaś mnie na terenie stacji, przejechałaś po pachołkach zabezpieczających rozmawiając przez telefon trzymając go w ręce! To nie ja tutaj złamałem przepisy ale proszę bardzo, oszczędzę baterii w telefonie.
Zadzwoniła, tego co powiedziała dyspozytorce/dyspozytorowi nie przytoczę bo bardziej skupiłem się na swoim stanie (mundurek uwalony paliwem, rękawice też, ja na szczęście cały tylko lekko potłuczone kolana po upadku). Po jakiś 6 minutach przyjechała policja, wylegitymowali nas i pytają się co się stało bo w zgłoszeniu nie dostali żadnych konkretnych informacji. Blondzia zaczyna drzeć się, że wrzuciłem jej pod auto pachołki a potem sam rzuciłem się jej na maskę i ona żąda natychmiastowego aresztowania mnie i naprawy auta (nie było co naprawiać, pachołek jedynie starł trochę kurzu z jej błotnika). Policja uspokaja ją i po pytaniu czy nic mi nie jest pytają się mnie o moją wersję.
Ja na to, że nie ma sensu, żebym się produkował i mówię, że zamiast tego pokażę całe zajście na monitoringu (mam do niego dostęp i uprawnienia od kierownika). Jeden z policjantów zostaje się z blondzią, a drugi idzie ze mną na zaplecze, gdzie pokazuję mu całe zajście. Po wyjściu do pierwszego policjanta i blondzi pada magiczne:
[P]- Widziałem całe zajście na monitoringu. Pani jest sprawcą potrącenia, w dodatku rozmawiała Pani przez telefon w trakcie jazdy. Za te przewinienia nakładam na Panią mandat w wysokości 700 PLN i 8 punktów karnych. Czy przyjmuje Pani mandat?
[B]- Oczywiście, że nie! To jego wina! (w sensie, że chyba moja;))
[P]- Proszę Panią, pracownik stacji jest i był w momencie zdarzenia w kamizelce odblaskowej, w dodatku obszar na którym pracował był zabezpieczony pachołkami. Nadal nie przyjmuje Pani mandatu?
[B]- Nie!!
[P]- W związku z tym informuję Panią, że zostanie przeciwko Pani wszczęte postępowanie wyjaśniające. A Pana (zwrócił się do mnie) proszę o zabezpieczenie monitoringu, zgłosimy się po niego na początku tygodnia.
Po dopełnieniu formalności i odjeździe policji paniusia klnąc na mnie odjechała z piskiem opon (nie zatankowała, czy po cokolwiek przyjechała na stację).
Dziwi mnie bezczelność ludzka, ale mam też nauczkę na przyszłość w odniesieniu do tego co powtarza nasz BHP-owiec "Co z tego, że jesteś widoczny? Jak wychodzisz na plac, tam gdzie jeżdżą auta pamiętaj - miej oczy dookoła głowy i co chwila rozglądaj się czy jesteś bezpieczny."
Stacja paliw
Ocena:
227
(241)
No i wykrakałem, że miesiąc się nie skończył, a ja będę miał problemy. :)
Historia nie tyle piekielna, co śmieszna, ale co mi tam.
Byłem u "teściów" na obiecanym obiedzie, gdzie, pomijając pyszne dania i miłe plotki, w zasadzie nic się nie działo. Wypadałoby wrócić na noc do domu, więc pakuję manatki i idę do auta.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłem, że przy moim samochodzie stoi radiowóz z 2 policjantami, którzy na mój widok wysiedli. Przywitali się i, przechodząc do sedna, powiedzieli, iż dostali donos, że mam zamiar jechać po pijaku, w dodatku z małym dzieckiem bez fotelika.
Zrozumiałem, że któryś z sąsiadów musiał uznać, iż śmiechy moje i "teścia" wynikają z racji spożycia procentów, więc przeżyję ten objaw "troski", ale jakie kurna dziecko?
W tym momencie zrozumiałem, o co chodzi (jestem pewien, że nad głową zaświeciła mi się żarówka) i przy policjantach wyjąłem "dziecko" z bagażnika. Był to ogromny misiek (160 cm wysokości) na prezent dla kuzynki obchodzącej niedługo urodziny.
Policjanci pośmiali się z nadwrażliwości sąsiadów (przy koniecznym badaniu alkomatem wyszło oczywiście 0.0) i powiedzieli, że nawet, jakby chcieli, nie mogą wręczyć mandatu za brak fotelika dla "dziecka", bo ma ponad 150 cm.
Oczywiście świadkami byli jeszcze "teściowie", zainteresowani, czemu jeszcze nie odjechałem, więc po wszystkim pożegnałem się z nimi jeszcze raz oraz z policjantami i w poprawionym humorze wróciłem do domu.
Historia nie tyle piekielna, co śmieszna, ale co mi tam.
Byłem u "teściów" na obiecanym obiedzie, gdzie, pomijając pyszne dania i miłe plotki, w zasadzie nic się nie działo. Wypadałoby wrócić na noc do domu, więc pakuję manatki i idę do auta.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłem, że przy moim samochodzie stoi radiowóz z 2 policjantami, którzy na mój widok wysiedli. Przywitali się i, przechodząc do sedna, powiedzieli, iż dostali donos, że mam zamiar jechać po pijaku, w dodatku z małym dzieckiem bez fotelika.
Zrozumiałem, że któryś z sąsiadów musiał uznać, iż śmiechy moje i "teścia" wynikają z racji spożycia procentów, więc przeżyję ten objaw "troski", ale jakie kurna dziecko?
W tym momencie zrozumiałem, o co chodzi (jestem pewien, że nad głową zaświeciła mi się żarówka) i przy policjantach wyjąłem "dziecko" z bagażnika. Był to ogromny misiek (160 cm wysokości) na prezent dla kuzynki obchodzącej niedługo urodziny.
Policjanci pośmiali się z nadwrażliwości sąsiadów (przy koniecznym badaniu alkomatem wyszło oczywiście 0.0) i powiedzieli, że nawet, jakby chcieli, nie mogą wręczyć mandatu za brak fotelika dla "dziecka", bo ma ponad 150 cm.
Oczywiście świadkami byli jeszcze "teściowie", zainteresowani, czemu jeszcze nie odjechałem, więc po wszystkim pożegnałem się z nimi jeszcze raz oraz z policjantami i w poprawionym humorze wróciłem do domu.
Miasto
Ocena:
276
(368)
Historią to nie jest, ale muszę się wyżalić.
Sam jestem palaczem, ale rzucanie petów, gdzie popadnie, podczas gdy do kosza są może 3, góra 10 metrów, jest dla mnie rzeczą trudną do zrozumienia. I to bez znaczenia, czy to chodnik przy głównej ulicy, mała uliczka osiedlowa, czy ścieżka w parku - wszędzie walają się pety, co z całą pewnością nie nadaje walorów artystycznych tym miejscom.
Może to dziwactwo z mojej strony, ale wolę przejść nawet tych kilkanaście metrów z petem w ręku i wyrzucić go do kosza, niż rzucić go byle gdzie. Prawdopodobnie mam to z tego, że za młodości uzbierałem się petów, pracując jako chłopiec na posyłki w ośrodku wypoczynkowym.
Ogólny apel do palaczy: trochę kultury, do cholery!
Sam jestem palaczem, ale rzucanie petów, gdzie popadnie, podczas gdy do kosza są może 3, góra 10 metrów, jest dla mnie rzeczą trudną do zrozumienia. I to bez znaczenia, czy to chodnik przy głównej ulicy, mała uliczka osiedlowa, czy ścieżka w parku - wszędzie walają się pety, co z całą pewnością nie nadaje walorów artystycznych tym miejscom.
Może to dziwactwo z mojej strony, ale wolę przejść nawet tych kilkanaście metrów z petem w ręku i wyrzucić go do kosza, niż rzucić go byle gdzie. Prawdopodobnie mam to z tego, że za młodości uzbierałem się petów, pracując jako chłopiec na posyłki w ośrodku wypoczynkowym.
Ogólny apel do palaczy: trochę kultury, do cholery!
Chyba wszędzie
Ocena:
235
(325)
Nie tak dawno oddawałem krew i już po wszystkim, kiedy wychodziłem ze stacji pakując wszystkie fanty do torby (nie dałem rady w środku bo był straszny tłok) zaczepiła mnie jakaś kobieta z pytaniem gdzie tutaj można oddać krew do badań. Odwracam się i pokazuję budynek, z którego właśnie wyszedłem. Wtem łapie mnie z całej siły za łokieć i każe się zaprowadzić. Nieszczęśliwie złapała mnie za rękę z której miałem pobieraną krew, poczułem silny ból i rozchodzącą się wilgoć. Po podwinięciu rękawa widzę krew sączącą się spod plastra. w te pędy lecę na stację i proszę pielęgniarki o pomoc. Szybko mnie opatrują, zakładając już solidny opatrunek.
W trakcie wchodzi babsztyl i pyta się o to o co mnie, ja odpowiadam na pytanie pielęgniarki co do tego co się stało wskazując na babsztyla. Ta się zaczęła drzeć, że moim obowiązkiem było ją zaprowadzić pod drzwi jako kobietę.
Nie jestem w stanie przytoczyć całej awantury jaka miała miejsce ponieważ przeniosła się w inne miejsce na stacji, a mi pielęgniarki kazały usiąść jeszcze na kwadrans i dla pewności, że nie odlecę kazały wypić 0,5 l wody. W sumie skończyło się na tym, że odmówiły obsłużenia jej ponieważ nie miała skierowania na badania dodatkowo argumentując odmowę strajkiem (miał miejsce ale mimo to obsługiwały krwiodawców).
Mi wykwitł "piękny" fioletowo-żółty siniak, który nie zejdzie mi pewnie do końca świąt. Pielęgniarki też się nasłuchały swoje, a cała reszta krwiodawców usłyszała życzenia aby dostali HIVa i pozdychali.
W trakcie wchodzi babsztyl i pyta się o to o co mnie, ja odpowiadam na pytanie pielęgniarki co do tego co się stało wskazując na babsztyla. Ta się zaczęła drzeć, że moim obowiązkiem było ją zaprowadzić pod drzwi jako kobietę.
Nie jestem w stanie przytoczyć całej awantury jaka miała miejsce ponieważ przeniosła się w inne miejsce na stacji, a mi pielęgniarki kazały usiąść jeszcze na kwadrans i dla pewności, że nie odlecę kazały wypić 0,5 l wody. W sumie skończyło się na tym, że odmówiły obsłużenia jej ponieważ nie miała skierowania na badania dodatkowo argumentując odmowę strajkiem (miał miejsce ale mimo to obsługiwały krwiodawców).
Mi wykwitł "piękny" fioletowo-żółty siniak, który nie zejdzie mi pewnie do końca świąt. Pielęgniarki też się nasłuchały swoje, a cała reszta krwiodawców usłyszała życzenia aby dostali HIVa i pozdychali.
Stacja krwiodawstwa
Ocena:
177
(195)
Czytałem już na portalu historie o podobnej wymowie i dołożę cegiełkę od siebie.
Prawo jazdy posiadam 5 lat i jeżdżę regularnie, jeszcze dłużej jestem rowerzystą i pieszym. Zawsze staram się przestrzegać przepisów i jeśli wychodzę gdzieś lub jadę rowerem, to dbam o to, aby być widocznym (odblaski, kamizelka, a ostatnio zakupiłem bransoletki LED i noszę je na rękawach kurtki). Zadbanie o bycie widocznym to koszt kilkunastu PLN.
Co więc do ciężkiej k***y nędzy kieruje ludźmi, którzy po zmroku (17 z minutami), mając wygodną ścieżkę rowerową i chodnik, oddzielone od jezdni pasem zieleni i rowem, wolą poruszać się bez żadnych odblasków czy sprawnych świateł (w przypadku rowerów) po jezdni, gdzie wiadomo, że kierowcy jeżdżą, mając na zegarze średnio 90 km/h (prosty odcinek w szczerym polu)?
Minąłem dzisiaj 3 takich mądrych pieszych i 2 dziadków na rowerach, wszyscy bez wyjątku ubrani w ciemne kurtki, a tylko 1 rower miał żałośnie migającą (prawdopodobnie ze starości, nie był to tryb świecenia) żaróweczkę w tylnej lampce.
Dziękuję oraz życzę wszystkim szczęścia i bycia widocznym.
Prawo jazdy posiadam 5 lat i jeżdżę regularnie, jeszcze dłużej jestem rowerzystą i pieszym. Zawsze staram się przestrzegać przepisów i jeśli wychodzę gdzieś lub jadę rowerem, to dbam o to, aby być widocznym (odblaski, kamizelka, a ostatnio zakupiłem bransoletki LED i noszę je na rękawach kurtki). Zadbanie o bycie widocznym to koszt kilkunastu PLN.
Co więc do ciężkiej k***y nędzy kieruje ludźmi, którzy po zmroku (17 z minutami), mając wygodną ścieżkę rowerową i chodnik, oddzielone od jezdni pasem zieleni i rowem, wolą poruszać się bez żadnych odblasków czy sprawnych świateł (w przypadku rowerów) po jezdni, gdzie wiadomo, że kierowcy jeżdżą, mając na zegarze średnio 90 km/h (prosty odcinek w szczerym polu)?
Minąłem dzisiaj 3 takich mądrych pieszych i 2 dziadków na rowerach, wszyscy bez wyjątku ubrani w ciemne kurtki, a tylko 1 rower miał żałośnie migającą (prawdopodobnie ze starości, nie był to tryb świecenia) żaróweczkę w tylnej lampce.
Dziękuję oraz życzę wszystkim szczęścia i bycia widocznym.
piekielności drogowe
Ocena:
117
(129)
W związku z końcem ważności karty (upływał wraz z końcem sierpnia), bank wysłał mi nową w połowie zeszłego miesiąca. W swoim roztargnieniu zapomniałem ją zniszczyć i tak trzymałem ją w portfelu, nowa (już aktywowana) wraz z resztą dokumentów była trzymana w oddzielnym etui. Niestety portfel mi ukradziono jakieś 2 tygodnie temu (szczęśliwie było w nim tylko 20 złotych i książeczka RCKiK).
Wchodzę dzisiaj na moje konto i widzę obciążenie na prawie 500 złotych z jakiegoś markowego sklepu obuwniczego. Po sprawdzeniu, że karta nadal na swoim miejscu, dzwonię do obsługi klienta pytać się o co chodzi. Otrzymałem odpowiedź, że zakup został dokonany tu i tu za pomocą STAREJ karty. Pytam się więc jakim cudem to możliwe, skoro karta jest od początku września nieaktywna (sam zapomniałem o tym na początku września i próbowałem nią zapłacić w sklepie-transakcję odrzucało), na to nie potrafiono mi odpowiedzieć. Jutro rozpoczynam batalię z bankiem.
PS. Ma ktoś pomysł jak taka sytuacja była możliwa?
PS2. Jestem w stanie udowodnić, że w danym czasie byłem 200 km od tego sklepu, dzięki innym transakcjom dokonanym nową kartą i lokalizacji gps w telefonie.
Wchodzę dzisiaj na moje konto i widzę obciążenie na prawie 500 złotych z jakiegoś markowego sklepu obuwniczego. Po sprawdzeniu, że karta nadal na swoim miejscu, dzwonię do obsługi klienta pytać się o co chodzi. Otrzymałem odpowiedź, że zakup został dokonany tu i tu za pomocą STAREJ karty. Pytam się więc jakim cudem to możliwe, skoro karta jest od początku września nieaktywna (sam zapomniałem o tym na początku września i próbowałem nią zapłacić w sklepie-transakcję odrzucało), na to nie potrafiono mi odpowiedzieć. Jutro rozpoczynam batalię z bankiem.
PS. Ma ktoś pomysł jak taka sytuacja była możliwa?
PS2. Jestem w stanie udowodnić, że w danym czasie byłem 200 km od tego sklepu, dzięki innym transakcjom dokonanym nową kartą i lokalizacji gps w telefonie.
Bank
Ocena:
251
(265)
zarchiwizowany
Skomentuj
(2)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Postanowiłem podzielić się z Wami moją trochę piekielną i dość śmieszną historią, która miała miejsce podczas mojej matury ustnej z języka rosyjskiego.
Wchodzę na salę i witam się z komisją. Zewnętrzny egzaminator (kobieta) wyciąga rękę po dowód, ja jednak zestresowany zamiast go jej podać całuję ją w rękę. Po tekście "Ale ja jednak dowód poproszę" cały czerwony i jąkający się daję ten dowód i losuję zestaw egzaminacyjny, aby się uspokoić dostałem dodatkowe 5 minut.
Egzamin poszedł sprawnie, po wyjściu zostałem zapytany przez inne maturzystki czemu tak długo siedziałem, jednak nie byłem w stanie wtedy odpowiedzieć.
P.S. Komisja żartowała później z każdą z dziewczyn (byłem jedynym chłopakiem zdającym maturę z rosyjskiego) jakiego to mają dżentelmena w klasie i ponoć traktowała je łagodnie nawet jak ktoś się "potknął" przy odpowiadaniu.
Wchodzę na salę i witam się z komisją. Zewnętrzny egzaminator (kobieta) wyciąga rękę po dowód, ja jednak zestresowany zamiast go jej podać całuję ją w rękę. Po tekście "Ale ja jednak dowód poproszę" cały czerwony i jąkający się daję ten dowód i losuję zestaw egzaminacyjny, aby się uspokoić dostałem dodatkowe 5 minut.
Egzamin poszedł sprawnie, po wyjściu zostałem zapytany przez inne maturzystki czemu tak długo siedziałem, jednak nie byłem w stanie wtedy odpowiedzieć.
P.S. Komisja żartowała później z każdą z dziewczyn (byłem jedynym chłopakiem zdającym maturę z rosyjskiego) jakiego to mają dżentelmena w klasie i ponoć traktowała je łagodnie nawet jak ktoś się "potknął" przy odpowiadaniu.
Matura
Ocena:
-2
(36)
Od mniej więcej 3 tygodni znajduję w skrzynce listy albo kartki pocztowe do mnie, w których ktoś opisuje moją dziewczynę jako wariatkę leczoną w szpitalu psychiatrycznym, puszczalską, zdradzającą mnie z każdym facetem, oszustkę matrymonialną chcącą mnie oskubać z kasy i inne nieprzyjemne określenia.
Średnio by mnie to obeszło gdyby nie to, że w tych opisujących ją jako wariatkę daty jej rzekomych pobytów na oddziale, zgrywają się z jej wyjazdami do ciotki za ocean oraz inne fakty z jej życia znane raczej nie za dużemu gronu ludzi. Oczywiście jestem pewien co do wierności dziewczyny oraz jej zdrowia psychicznego.
Próbowaliśmy już ustalić po adresie nadawcy z listów kto to jest, ale owy adres nie istnieje przy podanym kodzie pocztowym, a ten należy do miasta wojewódzkiego, podobnie jak pieczątki na znaczkach.
Dziewczyna ciężko to przeżywa, dla mnie również to nie jest przyjemne. Wewnętrzne dochodzenie rodzinne też nie pozwoliło znaleźć winnego.
Miałbym pytanie - czy ktoś wie w jaki sposób można by namierzyć sprawcę?
Średnio by mnie to obeszło gdyby nie to, że w tych opisujących ją jako wariatkę daty jej rzekomych pobytów na oddziale, zgrywają się z jej wyjazdami do ciotki za ocean oraz inne fakty z jej życia znane raczej nie za dużemu gronu ludzi. Oczywiście jestem pewien co do wierności dziewczyny oraz jej zdrowia psychicznego.
Próbowaliśmy już ustalić po adresie nadawcy z listów kto to jest, ale owy adres nie istnieje przy podanym kodzie pocztowym, a ten należy do miasta wojewódzkiego, podobnie jak pieczątki na znaczkach.
Dziewczyna ciężko to przeżywa, dla mnie również to nie jest przyjemne. Wewnętrzne dochodzenie rodzinne też nie pozwoliło znaleźć winnego.
Miałbym pytanie - czy ktoś wie w jaki sposób można by namierzyć sprawcę?
Ocena:
203
(239)
1 2 3 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 3 następna »