Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ebuu

Zamieszcza historie od: 18 lutego 2015 - 12:38
Ostatnio: 18 października 2023 - 8:50
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 715
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 33
 

#88492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia, dla mnie, może nie jakoś piekielna, ale wkurzająca.
Mechanicy.

Wiadomo, że furka kiedyś się zepsuje i trzeba oddać do naprawy.
Dzwonię, umawiam się, podstawiam auto, mówię co i jak. Mechanik ustala termin odbioru. Termin nastaje i... cisza.

Okej, być może coś się przeciągnęło, brak części.
Czekam, na kolejny dzień nadal cisza. Dzwonię, mechanik mówi że jeszcze nie gotowe, do odbioru jutro. Proszę, żeby dał znać, czy aby na pewno, bo muszę ogarnąć sobie transport, mówi, że da znać. Następuje jutro i... cisza.

Dzwonię przez następne dwa dni, nie odbiera. Kolejnego dnia odbiera i mówi że jeszcze nie gotowe, ale jutro już będzie. Jak się można spodziewać, nie odzywa się, więc dzwonię, bo mam po drodze z pracy i mogę zajechać. Nie odbiera. W końcu kolejnego dnia przysyła SMS z kwotą do zapłaty i informacją, że samochód do odbioru.

Rozumiem, może być jakiś problem, brak którejś części, wypadł mu wyjazd, cokolwiek. Ale czy jest to jakiś problem napisać zwykłego SMSa? I żeby nie było pytań, nie jeden mechanik tak postępuje. W mojej karierze było to czterech różnych.

Rekordzista trzymał moje auto dwa tygodnie, podobno czekał na jakąś część, a mi samochód nie był potrzebny, co dwa dni dzwoniłam sama i w końcu stwierdził że nie ogarnie tej naprawy i mogę zabrać samochód. Hmm, nie można było wcześniej oddać i wtedy zadzwonić jak będzie dana część dostępna?

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (146)

#87392

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok temu udało mi się załapać do fajnie płatnej pracy. Trochę poniżej średniej krajowej, 8 godzin dziennie, od poniedziałku do piątku.
Płatna jest podstawa plus akord, z tego względu wypłata co miesiąc różniła się od kilku do kilkunastu złotych.
W tym miesiącu jednak, gdy wypłata wpłynęła na konto, okazało się, że dostałam za dużo o dokładnie 1000 zł. Nie wiele myśląc, zadzwoniłam od razu do biura i wytłumaczyłam sytuację. Podziękowania od dyrekcji, pochwała, że nie każdy by się tak zachował i obietnica premii za szczerość w następnym miesiącu. Bajka.

Gdzie piekielność? Ano w rodzince, znajomych i niektórych współpracownikach, z którymi utrzymuję bliższe kontakty. Zostałam zalana wyrzutami, że dlaczego się przyznałam, że to ich pomyłka, na moją korzyść, że pewnie by się nawet nie doliczyli tego błędu.
Dla mnie nie ma to znaczenia, nie myli się tylko ten, co nic nie robi. Może i dla nich te 1000 zł nich nie znaczy bo obracają ogromem pieniędzy, może i by się nie doszukali bo firma zatrudnia ogrom osób i jest na rynku od kilku lat, ale ja nie mogłabym z czystym sumieniem korzystać z tych pieniędzy, między innymi mając wizję stracenia zaufania kierownictwa, bo jestem na dobrej drodze do uzyskania awansu.

Zresztą dla mnie nie było innej możliwości, niż poinformować o pomyłce. Jednak to co usłyszałam od znajomych, mocno mnie zdenerwowało.
Dodam jeszcze tylko, że kiedyś znalazłam na ulicy 50 złotych i było mi głupio je wziąć, jednak nikogo w pobliżu nie było, cóż zrobić, tylko się uśmiechnąć.

praca rodzinka pieniądze

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (145)

#65122

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie powinnam dodawać tej historii, ale być może komuś pomoże.

Z racji tego, że zaczęłam studiować przeniosłam się z małej wsi do dużego miasta. Studiuję zaocznie więc zaczęłam szukać pierwszej pracy.
Znalazłam dość szybko, w małym markecie.
Poszłam na rozmowę, wszystko fajnie, umowa zlecenie, stawka godzinowa też nie najgorsza.

Pracowałam tam dwa miesiące i teraz już nie dziwię się, dlaczego była tam tak ogromna rotacja pracowników. Pierwszą umowę dostałam po kilku dniach od rozpoczęcia. Fajnie. Pracowałam, zarabiałam na mieszkanie, ogólnie sielanka.

W sklepie tym przy kasie stały zdrapki, takie w których można wygrać pieniądze po zdrapaniu pola i przy odrobinie szczęścia. Zdrapki te stały na ladzie w plastikowej szafeczce, niczym nie zabezpieczone, po 10 sztuk każdej a rodzajów było około 20. Zdrapki kosztowały od 2 zł do 10. No każdy wie. Były na wyciągnięcie ręki klienta a raczej złodzieja, jak już pisałam NICZYM niezabezpieczone.

Jak łatwo się domyśleć zdrapki te zostały ukradzione. Z 200 sztuk zostało 5. Oczywiście na mojej zmianie, ja pracowałam na kasie przy której były one sprzedawane. Załamałam się, powiedziałam o tym szefowej na co ona tylko ruszyła ramionami. Gdy zapytałam co mam z tym zrobić ona odpowiedziała że to moja sprawa i ona nie wie. Załamałam się jeszcze bardziej, bo powinnam rozliczyć się z tych zdrapek, a one zginęły więc będę musiała oddać kwotę około 800zł. To był piątek, weekend miałam wolny. Wracając do domu po skończonej zmianie, załamana nie wiedziałam co zrobić. 800zł to prawie moja cała wypłata.

Nie spałam całą, noc. Myślałam co z tym zrobić. Z samego rana zadzwoniłam do sklepu z pytaniem co z tym zrobić i ile mam oddać. Nie znałam wtedy moich praw jako pracownika. Powiedziano mi tylko, że mam czekać do poniedziałku jak przyjdę do pracy. To co się stało opowiedziałam siostrze, ona podzwoniła po ludziach i pytała mnie co mam napisane na umowie. Miałam stanowisko: wykładanie towaru. Nic o kasjerze-sprzedawcy. Nic o odpowiedzialności materialnej.
Siostra kazała mi w żadnym wypadku nic nie podpisywać w sklepie, bo nie mogą żądać ode mnie oddania tych pieniędzy ponieważ ja zgodnie z umową nawet nie pracuję na kasie. Tłumaczyła mi że to nie moja wina, że nie były zabezpieczone a powinny, że sklep powinien to zgłosić do lotto, na policję. A moja szefowa nie zrobiła kompletnie nic.

Tak, w sklepie były kamery, ale tego szefowa też nie raczyła sprawdzić. Po prostu totalnie to olała, myśląc, że oddam pieniądze za te zdrapki. Uzbrojona w wiedzę i z lekkim strachem poszłam w poniedziałek do pracy. Pod koniec zmiany podeszła do mnie szefowa z karteczką i kazała podpisać. Oczywiście powiedziałam że nie. Na kartce było, że biorę zaliczkę z wypłaty na kwotę 730zł, czyli tyle za ile zginęło zdrapek. Nie było natomiast napisane, za co ta zaliczka. Kiedy powiedziałam, że nie podpiszę, szefowej zrzedła mina. Zaprosiła mnie do pokoju socjalnego i zaczęła na mnie krzyczeć, że muszę oddać, że to moja wina że ukradli (wtf?), że nie pilnowałam (tak tak, mam oczy dookoła głowy. Tutaj muszę dodać, że od kasy i od zdrapek musiałam czasem odejść na jakieś 3-4 metry jeśli ktoś chciał ciasto/ciastka/cukierki bo były na wagę).

Grzecznie, bez nerwów odpowiadałam że nie oddam tych pieniędzy, że wiem, że jest na to ubezpieczenie i że to prawie cała moja wypłata i nie będę miała z czego żyć. Ona zaczęła na cały sklep krzyczeć, że są inne sposoby żeby ściągnąć ze mnie te pieniądze. Z racji, że skończyłam już zmianę, przebrałam się i wyszłam.

Poczytałam w Internecie, że nie muszę tego oddawać, mogę postraszyć ją Inspekcją Pracy itp. Na drugi dzień poszłam do pracy mimo, że miałam wolne, powiedziałam, że nie mam nawet umowy na ten miesiąc i jeśli do dziesiątego (był siódmy) dnia tego miesiąca nie dostanę wypłaty, to zgłaszam sprawę do sądu. Bardzo zdziwiona była kierowniczka, że nie mam umowy (kierowniczki były 3) uznała, że tamte musiały zapomnieć i dała mi do podpisania umowę za zeszły miesiąc, który już przepracowałam. Podpisałam, podziękowałam, jeszcze przypomniałam, że czekam na wypłatę i tak oto pożegnałam się z tym sklepem.
Oczywiście całą wypłatę dostałam na konto.

Niedawno rozmawiałam z koleżanką z tej pracy, też się zwalnia, bo pracownice muszę płacić dosłownie za wszystko co zrobią klienci, czasem przez przypadek, czasem nie.

pierwsza praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (528)

1