Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejbisidii

Zamieszcza historie od: 13 stycznia 2014 - 17:18
Ostatnio: 27 listopada 2023 - 23:41
  • Historii na głównej: 19 z 23
  • Punktów za historie: 4830
  • Komentarzy: 196
  • Punktów za komentarze: 1509
 
zarchiwizowany

#65512

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O bałaganie w urzędach było już wiele historii, dlatego i ja postanowiłam dodać swoją.

Po wielu stresach w końcu udało mi się zdać egzamin na prawo jazdy. Dokument zamówiony, opłacony, pozostaje tylko czekać.

Po 10 dniach roboczych przyszedł do mnie mail z informacją, że dokument do odebrania w Wydziale Komunikacji Urzędu Miasta. Ucieszona zwolniłam się z ostatniej lekcji (wszak Urząd tylko do 14 czynny), wzięłam ze sobą PKK, dowód osobisty i pognałam do Urzędu.

Pukam, wchodzę do odpowiedniego gabinetu. W środku siedziały dwie panie (1 i 2). Pani 2 siedziała zajęta przy jednym biurku, odpowiedziała na moje "dzień dobry" i wróciła do swojej roboty.

Ja: Przyszłam odebrać prawo jazdy.
P1: Proszę imię i nazwisko, dowód tożsamości.

Podaję grzecznie pani dowód, ona wyjmuje odpowiednią teczkę, wyciąga wszystkie papiery, które się w niej znajdowały, podała mi do ręki dokument prawa jazdy, kazała sprawdzić i potwierdzić, że wszystko się zgadza, po czym mówi:

P1: Proszę kartę motorowerową.
Ja: Dlaczego?
P1: W Pani wniosku jest zapis, że ma Pani mieć wpisaną kategorię AM do dokumentu prawa jazdy, także proszę o Pani kartę, bo muszę ją włożyć do Pani teczki.
Ja: Przepraszam, a gdzie taka informacja się znajduje?
P1: Nigdzie, po prostu tak jest.

Zdenerwowałam się. Przy składaniu wniosku o wydanie PKK dostałam informację na kartce A4, że trzeba zapłacić 100 zł 50 gr za dokument, był też tam nr konta, żeby przypadkiem nie zapomnieć o zapłacie, ale nawet słowa nie usłyszałam, że muszę oddać kartę motorowerową.

Wróciłam do domu (na szczęście mam "tylko" 5 km, współczuję tym, którzy musieliby wracać do swoich miejscowości oddalonych o nawet 20 km od Urzędu) i rozpoczęłam poszukiwanie mojej karty. Po złożeniu PKK byłam pewna, że więcej mi się nie przyda, ale tradycyjnie żyłam w błędzie. Po dłuższych poszukiwaniach udało mi się odnaleźć zgubę i wróciłam do Urzędu.

Pani nr 1 nie było, dlatego też pani nr 2 wydała mi dokument. Podpisałam, odebrałam i szczęśliwa wróciłam do domu.

Mało piekielne, wiem.
Ale, ale to nie koniec.

20 minut później telefon:
P1: Dzień dobry, nazywam się P1, dzwonię z Wydziału Komunikacji Urzędu Miasta, czy mam przyjemność z ejbisidii?
Ja: Tak, a co się stało?
P1: Była dzisiaj Pani u nas odebrać prawo jazdy, proszę sprawdzić, czy przypadkiem go pani nie wzięła.

Moja żuchwa opadła, odbiła się od podłogi i wróciła na swoje miejsce. Przecież (do jasnej cholery) 20 minut temu odebrałam swój dokument... A może miałam go tam zostawić?
Pomyślałam, że P1 pewnie chodziło o pliki papierów z mojej teczki, więc odpowiedziałam:

Ja: Nie proszę Pani, żadnych dokumentów nie brałam.
P1: Ale proszę dokładnie sprawdzić, czy nie zabrała pani przez przypadek dokumentu przy sprawdzaniu dowodu.
Ja: Na pewno niczego nie ukradłam.
P1: Proszę Pani, Pani dokument zniknął, a ja tu potrzebuję podpis, że Pani go odebrała! Proszę sprawdzić dokładnie i go oddać.
Przepychanka trwała jeszcze kilka chwil, nie miałam pojęcia o czym ta kobieta do mnie mówi.
W końcu zrozumiałam, że P1 faktycznie chodzi o dokument, który już 30 minut leżał w moim portfelu.

Ja: Ale przecież po pierwszej wizycie u Państwa przyjechałam powtórnie z kartą motorowerową, podpisałam odbiór plastiku i go wzięłam!
P1: Aha, to do widzenia.

I rozłączyła się.
Aha.

PS. Dodam, że P1 i P2 siedzą ze sobą "biurko w biurko".

urząd miasta

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (287)
zarchiwizowany

#61889

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie rozumiem niektórych "matek".

Pewna właśnie "matka" udała się na zakupy do galerii handlowej ze swoją 3-letnią córeczką.
Jako że zakupy z takim dzieckiem okazały się dla "matki" zbyt męczące postanowiła dziecko zabawić...

...zostawiając na bajce w znanym sklepie obuwniczym. Same. Bez opieki.

Kiedy dziewczynka zorientowała się, że "matki" nigdzie nie ma (po kilkunastu minutach) wybiegła ze sklepu z tak przerażającym krzykiem i płaczem, jakiego naprawdę jeszcze nigdy nie słyszałam.

Biegała po galerii jeszcze przez kilka minut, a potem ucichła (może znalazła "matkę"?)

Galeria znajduje się przy ruchliwej ulicy, a ze sklepu w którym dziewczynka została zostawiona do wyjścia jest bardzo blisko.
A gdyby dziewczynkę ktoś porwał?
A gdyby zrobiła sobie krzywdę (np.: na schodach ruchomych)?
Kto by za to odpowiedział? Panie z obuwniczego, bo nie upilnowały?

Ręce, nogi i cycki opadają...

[EDIT] Nie obserwowałam biernie (chociaż tak można zrozumieć). Przyszłam do sklepu, zauważyłam, że jakaś babka zostawia dziecko na bajce i pomyślałam, że sama przymierzała buty nieopodal. Nie miałam pojęcia, że kobieta wyszła ze sklepu. Dlaczego nie wybiegłam za dziewczynką? Ciężko mi było w jednej chwili rzucić się w pogoń za biegnącym dzieckiem z drugiego końca sklepu w jednym swoim bucie, w drugim przymierzanym i z kilkoma reklamówkami z zakupami...

matki

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (338)
zarchiwizowany

#59804

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dalsza część historii zarchiwizowanej jakiś czas temu:

Dostałam zadanie domowe, które mogłam odrobić korzystając z książek znajdujących się w bibliotece Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (najbliżej mojego miejsca zamieszkania). Człowiek przygotowany na taką wyprawę do wielkiego miasta (toż to 80 km od mojej wsi), informacja, że biblioteka czynna do godziny 20:00 sprawdzona na oficjalnej stronie, całe sobotnie popołudnie zarezerwowane i wsioo!
Po przyjechaniu na miejsce około godziny 16 dowiaduję się od pani portierki, że biblioteka czynna do 15:00. A kto odpowiada za błędną informację? Uwaga... Magiczna osoba o imieniu NIKT!
Także dziękuję za stracone popołudnie i pieniądze na benzynę!

Ale ale...

Kilka dni później zadzwoniłam do biblioteki, w celu poinformowania o błędzie na stronie.

tam tara tam...

Biblioteka jednak czynna była, to pani w portierni niedoinformowana.

Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać...

Uniwersytet Śląski

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (37)
zarchiwizowany

#59255

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dostałam zadanie domowe, które mogłam odrobić korzystając z książek znajdujących się w bibliotece Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (najbliżej mojego miejsca zamieszkania). Człowiek przygotowany na taką wyprawę do wielkiego miasta (toż to 80 km od mojej wsi), informacja, że biblioteka czynna do godziny 20:00 sprawdzona na oficjalnej stronie, całe sobotnie popołudnie zarezerwowane i wsioo!
Po przyjechaniu na miejsce około godziny 16 dowiaduję się od pani portierki, że biblioteka czynna do 15:00. A kto odpowiada za błędną informację? Uwaga... Magiczna osoba o imieniu NIKT!
Także dziękuję za stracone popołudnie i pieniądze na benzynę!

uniwersytet śląski

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (42)

1