Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54239
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2481
 
zarchiwizowany

#45820

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedaleko mojego domu jest dość stroma górka, asfalt na niej nie prowadzi prosto, tylko łukiem omijając cmentarz. Widoczność raczej kiepska.
Któregoś dnia, jeszcze jesienią jadę tamtędy na rowerze, z górki. Wiadomo, z rozsądkiem, na hamulcach, bo gdyby ktoś zjechał siłą rozpędu, to nie było by czego zbierać na dole, ale i tak nie było to 10/h. Nagle z za zakrętu pojawia się przede mną barykada na drodze. Poukładane śmieci, gałąź (w pobliżu park) gruba jak ramię, butelki poblokowane między kamieniami, słowem co tylko dało się znaleźć w pobliżu. Ostre hamowanie, poślizg, wywrotka, na szczęście z przeciwnej strony nic nie jechało.
A żeby było śmieszniej koło tego wszystkiego nabazgrane kredą "start". Dzieciarnia zrobiła sobie tor wyścigowy.

ulica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (170)
zarchiwizowany

#44565

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia może nie jest spektakularnie piekielna, ale przykra i pokazująca studentowi gdzie jego miejsce.

Poszłam do dziekanatu po jakąś informację. Wchodzę do odpowiedniego pokoju, gdzie szanowna pani sekretarka, z którą wszyscy mają problemy przez 15 min(śpieszyłam się na pociąg i sprawdzałam godzinę więc nie jest to przysłowiowy kwadrans) tłumaczyła mi, że musiała by sprawdzać, szukać w procedurach, dowiadywać się itd.
Niestety jako wredna studentka nie ustąpiłam, więc kiedy już zostałam wyczerpująco poinformowana o planowanym przez tę panią wysiłku ona wstała i odczytała mi odpowiedni fragment z gablotki wiszącej nad jej głową.
Dodam, ze od gablotki oddzielało mnie biurko i nie miałam do niej dostępu.

dziekanat

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (38)
zarchiwizowany

#44260

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno temu, jeszcze jako dziecko byłam z rodzicami w jakimś sanktuarium. Oczywiście tłumy ludzi i żebraków, do taty podszedł utykający pan, zaczął się skarżyć jaki to jest chory i nieszczęśliwy, że prosi o wsparcie. Ojciec odmówił. Po chwili patrzy, a tu żebrak ukradkiem dobiera się do jego teczki.
Tata szybko pożyczył od mamy kulę (była po złamaniu nogi) i jak zaczął z nią gonić złodzieja, tak nastąpiło cudowne uzdrowienie biednego kaleki:)

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (185)
zarchiwizowany

#40267

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W poprzedniej historyjce wspomniałam o dzieciach, którymi miałam nieszczęście się opiekować. Naszła mnie wena, więc opiszę trochę dokładniej.
Chłopiec, niech będzie Adaś, lat 3, dziewczynka, powiedzmy Julka, 1,5 roku.
Adaś był naprawdę wspaniałym chłopcem. Kiedy siostra spała. Nie widziałam jeszcze chłopczyka, który by znał dokładnie zawartość szafek w kuchni i potrafił wskazać gdzie czego mam szukać. Pierwszy do zabawy, śmiechu, bajek słuchał z oczyma jak złotówki. Będąc w centrum uwagi posłuszny i rozsądny ponad wiek.
Jak tylko Julka się budziła, tudzież poszłam zerknąć przez szparę w drzwiach czy wszystko w porządku, jakby diabeł w niego wstępował. Potrafił z zemsty mnie lub ją: uderzyć, rzucić kamieniem, dziecięcym krzesełkiem, sypnąć piaskiem w twarz, zrzucić coś mojego na ziemię, arsenał pomysłów niewyczerpany. Nie pomagały żadne sposoby wyszukane w podręczniku mojej siostry (pedagog).
Próba uświadomienia matki co za ziółko z jej synka skończyła się skokiem na mnie z pięściami (przez małego oczywiście). Mamusia nie raczyła zwrócić na to uwagi, więc mówię: o, widzi pani (czy coś w tym guście, trochę czasu już minęło). I odpowiedź stulecia: Ja sądzę, ze to jest jeszcze okres przekory na nową nianię.
Do syna żadnej uwagi.
Z reszta podobna sytuacja miała miejsce kilka dni później. Okres przekory widocznie zmierzał ku końcowi, bo pewnego razu nie miałam naprawdę zastrzeżeń do ich zachowania, dzień minął jak w bajce. Skoro zwykle wieczorem rodzice dowiadywali się paru negatywów byłoby niesprawiedliwe, gdybym nie powiedziała o dobrych rzeczach. Więc mówię, chwalę, tatuś słucha jednym uchem. Dopiero po chwili moich pieśni pochwalnych rzucił obojętnym tonem: tak, taki grzeczny byleś?
Żadnego systemu choćby słownych kar i nagród, więc po co się starać?
Kolejna perełka. Bajki. Przy obiedzie, na spacerze, na dobranoc, zawsze starałam się coś opowiedzieć. Stare historyjki, na których sama się wychowałam. O Jasiu i Małgosi, o Czerwonym kapturku itd. Julka jeszcze trochę mała, ale Adaś chłonął je jak gąbka, nie znał ŻADNEJ. Któregoś razu rysujemy razem krasnoludka, wraca mama. Koniec pracy, żegnam się, a tu mały prosi, żebym jeszcze z nim dokończyła. Trochę mi się śpieszyło, więc podpowiedziałam, żeby dokończył z mamą. Odpowiedział, że mama nie lubi krasnoludków, bo powiedziała, że one nie istnieją... Tak. Za to gadające auta z tv z oczami istnieją naprawdę i są powszechne w rzeczywistym świecie...

Ubieranie dzieci. Rozumiem hartowanie i wcale nie jestem zwolenniczką zakładania trzech kurtek jeśli tylko z nieba nie leje się żar, ale po kilku dniach na stole znalazłam kartkę z rozpiska temperatur i odpowiadających im ubiorom. Nie pamiętam już dokładnie, ale w efekcie ja, należąca raczej do zimnokrwistych chodziłam po dworze w bluzce z długim rękawem i polarze, a dzieci w koszulkach i szortach.
W dni ciepłe Julka miała bawić się na dworze całkiem na golasa, tylko do piaskownicy majtki. Ok, powiedzmy, że rozsądnie, choć ja swojego dziecka bym nawet na trawę tak nie puściła. Teraz wyobraźcie sobie ruchliwość takiego berbecia i łapcie go za każdym razem w progu piaskownicy. zakładać, zdejmować. zakładać, zdejmować. Julka oczywiście płacz, bo ona chciała gdzieś tam iść, a ja ją znowu zatrzymuje.
Oboje rodzice lekarze, matka kładła duży nacisk, żeby dzieci na dworze miały czapki od słońca. W porządku, ja rozumiałam, Adaś nie do końca. Cały dzień tłumaczenia na różne sposoby, nie docierało, ściągał co chwilę. Wrócił ojciec (słońce jeszcze było dość wysoko na niebie), odwołał nakaz "skoro nie chce to niech nie nosi". No ręce opadają.
Wytrzymałam tam dwa tygodnie.
Julka też aniołkiem nie była, ale to jeszcze maleńkie, więc nie ma nawet co wspominać.
Niedawno widziałam tę rodzinę na ulicy, Adaś ma ok 8 lat. Zachowanie bez komentarza. A mam wrażenie, ze gdyby rodzice rozsądniej do niego podeszli byłby bardzo fajnym dzieciaczkiem.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (165)
zarchiwizowany

#40263

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaroiło się od historyjek o lekarzach, więc i mi przypomniał się mały epizodzik
Kilka lat temu opiekowałam się dwójką dzieci, 3 i 1,5 roku. Dzieciaki oraz rodzice to materiał na kilka osobnych historii, ale nie o tym chciałam mówić. dla nakreślenia sytuacji powiem tylko, że starszy chłopiec potrafił rzucić się na mnie wobec matki z pięściami, ponieważ ośmieliłam się naskarżyć, że każdy moment mojej uwagi zwróconej na siostrzyczkę skutkuje biciem jej, rzucaniem kamieniami, krzesełkiem dziecinnym itd. Mamusia nie raczyła zainterweniować. Ale jakby małej przypadkiem coś się stało, to dlaczego nic nie mówiłam.
Tyle o rodzince.
W każdym razie któregoś dnia usiłując kolejny raz odciągnąć wredotę od siostry zahaczyłam nogą o rant deski w piaskownicy i dość konkretnie ją skaleczyłam. Wiadomo, piach, tężec, poszłam na drugi dzień do przychodni. Standardowe pytanie, co się stało, odpowiedziałam tyle ile trzeba było, lekarka zaczęła mnie ciągnąć za język.
Efekt? Owszem, recepta na surowicę. Plus polecenie udania się do psychiatry, skoro nie radzę sobie z dzieckiem...
P.S. W pracy wytrzymałam równo dwa tygodnie..

przychodnia rodzinna

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (44)
zarchiwizowany

#37383

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie ma to jak troskliwa mama.

Idę dzisiaj chodnikiem (takim "przełajem" przez trawnik), kilka metrów ode mnie babka ok 30 lat i rozmawia przez telefon. Ok, nic nadzwyczajnego. W pewnym momencie pada tekst:poczekaj, bo ja tu z tobą rozmawiam, a dziecko mi ucieka na ulicę.
Obejrzałam się dookoła - nie było żadnego dziecka w pobliżu. Już myślałam, że może wymówka, żeby zakończyć rozmowę, ale nie. Mamusia włącza trzeci bieg i puszcza się kurcgalopkiem po trawie, byle najkrótszą drogą do na oko 2 letniego chłopczyka, który faktycznie wychodził już na asfalt dobre 30 metrów od niej.
Gdyby nie sytuacja wyglądało by to komicznie: ostrożny trucht na niebotycznie wysokich szpilach po nierównym gruncie i dystyngowane nawoływanie: Xawery, chodź tutaj. Xawery, nie wychodź.
Xawery oczywiście miał ją w głębokim poszanowaniu. Jakoś na szczęście dogoniła dzieciaka, zanim coś się stało, wzięła go za rękę na czas przejścia przez jezdnie i natychmiast wróciła do przerwanej rozmowy.
Tuż za ulicą był market. Weszła, ja akurat też planowałam tam zakupy, żeby nie było, że kogoś śledzę:)
W sklepie pominąwszy, że każdy szczegół był kwitowany soczystymi komentarzami w obcych językach (z nadłamaną rączką koszyka włącznie - niech się dzieciak uczy, a co), to Xawery puszczony znowu samopas zaczął robić Armagedon na półkach. Mama w jednej ręce kosz, w drugiej telefon, po dłuuugim czasie padło stwierdzenie:
"***, ja nie dam rady robić jednocześnie zakupów, pilnować go i rozmawiać z tobą."
Rozłączyła się, ale byłam niemal pewna, że zadzwoni do męża, żeby przyszedł i zabrał małego do domu.

market

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 53 (131)
zarchiwizowany

#37203

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wobec częstych tutaj historii o poszukiwaniu mieszkania przypomniała mi się sytuacyjka blisko trzydziestoletnia, opowiadana przez moją mamę.
Jedna z sąsiadek wynajmowała pokoje studentom. Cena wynajmu podana w ogłoszeniu, zadzwonił jakiś chłopak, zgodzili się na zamieszkanie dwóch osób, termin oględzin ustalony, aż tu na miejscu okazuje się, że te dwie osoby to parka.
"Bystra" babeczka zwęszyła możliwość dodatkowego zarobku i próbowała podbić stawkę.
Musiało nic z tego nie wyjść, bo później żaliła się mojej mamie: "Ja sobie za 1500zł (dość znaczna kwota na tamte pieniądze) na niemoralne życie pod swoim dachem nie pozwolę."
Ehhh...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (147)
zarchiwizowany

#37196

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ze szpitala dziecięcego opowiastek ciąg dalszy.

Charakter oddziału jest taki, że bardzo często wracają do nas ci sami pacjenci. Była wśród nich jedna dziewczyna, nazwijmy ja Kasia. Przesympatyczna osoba, niezwykle ekspresyjna. Polubiłyśmy sie bardzo, również z racji niewielkiej różnicy wieku (niewiele jej brakowało do 18 lat).

Któregos razu idę sobie przez oddział, na lrzesłach w poczekalni siedzą rodzice z dziećmi do przyjęcia, była i Kasia. Zauważyła mnie, podbiegła i rzuca mi sie na szyję. (Dla niej normalna reakcja:). Wyściskałysmy się, ale akurat czas mnie gonił, więc obiecałam przyjśc później i poszłam w swoja stronę. "W przelocie" usłyszałam komentarz jakichs dwóch mam:
"To tutaj sie pacjentów tuli?"

Może z jednej strony rozumiem te panie, tyle się teraz mówi o wszelkich molestowaniach itd, ale one chyba wolałyby, żebyśmy chodziły służbiste jak stróże porządku z poprzedniego ustroju bez żadnych ludzkich odruchów.

szpital

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (219)
zarchiwizowany

#37127

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pojechałam do Poznania na rehabilitację. Jestem po wypadku i co jakiś czas muszę urządzać małą eskapadę do większego miasta.
W pewnym momencie na ulicy czuję, że ktoś mi "skrobnął marchewkę". Odwracam się, widzę oderwaną podeszwę od sandała leżącą na ziemi, a paniusia ok 30lat mija mnie szybkim krokiem. Zawołałam za nią, nie zatrzymując się rzuciła przez ramię jak żebrakowi jałmużnę "przepraszam" i idzie swoją drogą.
Akurat kilka metrów dalej było przejście dla pieszych i akurat czerwone światło, więc jakoś ją dogoniłam, zaczęłam robić wymówki.
Babsko (bo inaczej się powiedzieć nie da nie wchodząc w wulgaryzmy) okazało całkowitą ignorancję, nie raczywszy nawet odwrócić głowy i wyjąć z uszu słuchawek, aż w końcu wybuchnęło obrażone, że przecież powiedziała przepraszam. Dużo mi po przepraszam, skoro mając mocno napięty plan dnia będę musiała jeszcze próbować jakoś prowizorycznie naprawić but, bo tak nie dało się chodzić. Mogę je sobie wsadzić w pewną część ciała, o czym nie omieszkałam jej poinformować. Odpowiedzią był gest w stylu "dobry pomysł".
Z resztą wyniosłą i bezczelną obojętnością (w najlepszym razie) zbywała każde słowo, w pewnym momencie zaczęła się nawet wypierać, że to nie ona.
Taśmę klejąca dostałam dopiero pół kilometra dalej, przez ten czas szłam na nierównych podeszwach, co niestety odczuło moje kolano i na rehabilitacji ledwo które ćwiczenie mogłam zrobić.
Jeśli pani to czyta, to dziękuję za wyrzucone w błoto 50zł na nieudaną wizytę, ból i wydatek na szewca.
Rozumiem przypadkowe nadepnięcie kogoś, ale nie rozumiem bezczelności i chamstwa.

Most teatralny

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (46)
zarchiwizowany

#36783

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze jako nastolatka razem z drużyną harcerską chodziłam nieraz przed obozami itd na tzw akcje zarobkowe do marketów. Polegało to na tym, że pakowałyśmy na kasie zakupy, a to co nam ludzie wrzucili do puszki było dzielone i miałyśmy dofinansowanie wyjazdu. Niedużo, ale zawsze coś.

Wchodziłyśmy zwykle wejściem służbowym, zostawiałyśmy swoje rzeczy na zapleczu i przechodziłyśmy na stanowiska. Na wejściu i wyjściu obowiązkowa rewizja plecaków, czy czegoś nie wynosimy, wszystko musiało być oklejone, albo zakup potwierdzony paragonem. Niezbyt miłe, ale trudno. Oklejane były nawet zużyte niemal do końca pomadki ochronne (zima), bo przecież mogłyśmy ukraść nową, ułamać większość dla niepoznaki i wynieść choć taką.

Sytuacja 1
Stałyśmy przy kasach parami, pewnego razu trafiłam do jednej z młodszych dziewczyn. Jakaś klientka zaczęła ją bardzo chwalić, że taka mała i już nie chce patrzeć tylko na to, co dostanie od rodziców (a biedy w tym domu nie było, żeby musiała to robić), dała jej nawet jakiegoś wafelka. Podeszłyśmy do najbliższego ochroniarza po naklejkę, bo nie miałyśmy paragonu, a on zaczął nas oskarżać i robić wielka aferę, że skąd on ma wiedzieć, czy naprawdę dostała upominek, czy może ukradła. Ostatecznie sprawę rozwiązała kasjerka, ale ciekawa jestem co by było, gdyby w wirze pracy nie zauważyła zajścia.

Sytuacja 2
My pojawiałyśmy się tam okresowo, a na stałe przy kasach były skarbonki dla jakiegoś domu dziecka.
Przyszła do sklepu rodzinka: kilkuletnie dzieci, matka i babcia. Już właściwie odchodząc babcia pyta matki, czy wrzuciła jakieś parę groszy. Babeczka odpowiedziała coś w stylu że tak, niech sobie jadą na ten obóz.
Na co babcia zaczęła ją (przy nas i nie żałując głosu) wyzywać, że po co, należało dać na ten dom dziecka, a nie dziewuchom, które przyszły na żebry, bo wielka łaska, wrzucić kilo cukru do siatki.
(Na marginesie: owszem, jeden kupuje kilko cukru, a inny robi zapasy na weekend i taszczyłyśmy co chwila sześciopaki 2-litrowych pepsi. Po 8 godzinach kręgosłup dawał się we znaki).

Sytuacja 3
Przechodziłyśmy przez sklep 4 razy dziennie, zawsze pod eskortą ochrony: na początku pracy, na końcu i raz w środku na przerwę. Któregoś razu dwie dziewczyny musiały iść wcześniej do domu. Była zima, mróz 30 stopni, nie pozwolono im przejść za zaplecze po rzeczy przez sklep, musiały w samych mundurkach wyjść wyjściem dla klientów, obejść market od drugiej strony(wielki kolos, w nazwie litera i cyfra) i wejść wejściem służbowym, bo żaden z ochroniarzy nie zechciał ich przeprowadzić wewnątrz.

Sytuacja 4 - na pocieszenie piekielno-anielska.
Praca wre w najlepsze, podchodzi kolejny klient, starszy pan z dwoma wnukami ok 10-12lat. Chłopaki zaczęły pod naszym adresem puszczać jakieś komentarze w stylu: no dalej baby, robić robić.
I reakcja, na która miałam ochotę dziadka wyściskać. Parę słów prawdy do chłopaków, a do nas z uśmiechem: panienki się odsuną, oni to popakują.
A parę groszy i tak na końcu wpadło:)

market

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (166)