Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54239
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2481
 
zarchiwizowany

#35951

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako nastolatka mieszkałam w bloku o dość ponurej sławie. Kilka mieszkań to były znane meliny, do których bez przerwy schodzili się goście. Pijana, naćpana młodzież, dziewczyny wiadomej profesji itd.
Któregoś razu wracałam ze szkoły, chciałam wezwać windę, ale guzik skuteczne zasłaniała jakaś obca dziewczyna. Patrzy na mnie nonszalancko oparta o ścianę i nic.
ja - sorry
dziewczyna (ironicznie mnie przedrzeźniając) - jakie soly?

Mam wadę wymowy, ale nie ma problemu ze zrozumieniem mojego "R".
Nie bardzo chciało mi się iść po schodach na 9 piętro, więc chwyciłam za jej plecak i odsunęłam na tyle, żeby dosięgnąć tabliczki od windy. Na spokojnie, bez żadnych znamion szarpania itd, ale i tak dziewuszysko skoczyło na mnie z wyzwiskami i pięściami.
Trochę oberwałam, chciałam zgłosić sprawę na policję, ale na komisariacie usłyszałam, że wina była moja, ponieważ to ja zaczęłam.

osiedle

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (47)
zarchiwizowany

#35515

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Często pojawiają się tu historie o piekielnych skuterzystach. Ogólnie ten środek transportu ma dość złą sławę. Ledwo niektóry dzieciak skończy szesnaście lat, karta rowerowa robiona wieki temu, tatuś kupi skuterek i jeden z drugim smarkacz myśli, że cała droga jego. Bywa i tak, nie będę zaprzeczać.
Ale sama od roku jeżdżę jednośladem (teoria na prawku zaliczona bezbłędnie, jakby co) i nie raz nie dwa klęłam w żywe kamienie kierowców aut.
Przede wszystkim wg niektórych skuter nigdy nie ma pierwszeństwa (a jeżeli przypadkiem ma, to patrz punkt pierwszy). Wymuszanie jest po prostu nagminne.
Poza tym wpychanie się na trzeciego, zmuszanie do zjechania niebezpiecznie blisko krawężnika czy rantu jezdni - dalej urwisko, bo droga w remoncie.
Codzienny hit w drodze do pracy - wyprzedzanie na remontowanym wiadukcie. Ruch puszczony jedną nitką w każdą stronę, tak wąską, że człowiek dostaje klaustrofobii i palpitacji serca. Nie mówiąc już, że tam jest ograniczenie szybkości.
Obtrąbianie - bo co to za zawalidroga śmie jechać moim pasem (poruszam się grzecznie bokiem). Co jakiś czas pełnym pędem przejeżdża tuż obok auto, aż pęd powietrza zachwieje maszyną, plus ryczenie klaksonem nad uchem.
Utrudnianie wyprzedzania - autobus wlecze się noga za nogą. Spojrzenie w lusterka, migacz i wyprzedzam. Z reguły udaje się dojechać tylko do kierowcy, bo większość widząc mijający ich skuterek dodaje gazu.

Ja rozumiem, że jeśli coś ślimaczy się 45km/h, to może denerwować, ale miejmy szacunek dla czyjegoś życia i zdrowia.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 77 (135)
zarchiwizowany

#35504

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko, zwięźle i na temat.
Wieki temu, na początku mojej podstawówki część rodziców jeśli tylko mogła, odprowadzała swoje pociechy do szkoły. Któregoś dnia do mojego taty podszedł dziadek koleżanki z pretensjami... że wnuczka wczoraj wywróciła się bawiąc ze mną w berka...:D

szkoła

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (43)
zarchiwizowany

#35480

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia może wydać się nieco przesadzona, ale pisana jest z pozycji 7-10-o letniego dziecka.
Do podstawówki chodziła ze mną dziewczynka, nazwijmy ją Kasia. Rodzice po rozwodzie, ojciec alimentów podobno nie płacił, dzieci piątka. Powszechnie było wiadomo, że w domu się nie przelewa, pomagała opieka społeczna, znajomi, ogólnie kto mógł.

Tymczasem

Kasia i jej siostra chodziły wystrojone jak lalki. Mówiły, że dostawały ciuchy po kuzynce. Tylko dziwnym trafem miały wiele ubrań natychmiast po wprowadzeniu do sklepów.

W pierwszej klasie szkoła organizowała zbiórkę artykułów szkolnych, które miały być później wysłane bodajże do Afryki. Kasia przyniosła długopis i ołówek (ok, trudno mieć pretensje, jeśli kogoś nie stać). Wychowawczyni wyśpiewała na jej cześć hymn pochwalny, że Kasiunia właściwie sama potrzebuje pomocy, a jeszcze dzieli się z innymi itd. Tymczasem oddany przez inna dziewczynkę zeszyt został przyjęty z łaski i skrytykowany, że powinna przynieść ładniejszy, bo to dla dzieci. Na okładce miał jakiś wzór z kropeczek. (Lata 90-te, nie było takich cudów jak teraz)

Kilka razy w roku organizowane były wycieczki autokarowe. Zawsze zebrała się grupka dzieci, których rodzice nie mogli sobie pozwolić na taki wydatek, Kasia jechała zawsze. A że miała wyjątkowo ostrą formę choroby lokomocyjnej każdy wyjazd miał co najmniej dwa nieplanowane przystanki.
Ktoś kiedyś delikatnie zasugerował matce, że może nie wysyłać małej gdzie sie tylko da, skoro tak choruje. Odpowiedź: Ale ona chce.

Koło 4 klasy weszły w modę takie małe piłeczki z gumowych nitek (coś podobnego do pomponików przy czapkach babcinej roboty). Szał, szpan i hit. Część dzieciaków miała, część nie, od razu Kasia przynosi modyfikację: do piłeczki przyklejona mordka, łapki, ogólnie stworek z okrągłym brzuszkiem, na dodatek po naciśnięciu jakiegoś guziczka świecił oczkami. Cudeńko, widać, że tanie nie było. Wszyscy oglądają, zachwycają się, ja powiedziałam coś w stylu: fajne, chciała bym takie mieć.
Na co Kaśka zdziwionym tonem jakby chodziło o 10dkg cukierków: To sobie kup.

Większość dzieciaków była wściekła na taką sytuację, tym bardziej, że dziewuszysko pod słodką minką okazywało się wredne i fałszywe. Ale nie, Kasiuni trzeba było pomagać w zdobyciu tego, czego nie mieli inni.

szkoła

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (144)
zarchiwizowany

#35195

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze za czasów studenckich roznosiłam ulotki. Tak, wiem, sama nie lubię kilogramów makulatury w skrzynce, ale dorobić jakoś trzeba. Dzwoniło się domofonem do losowych osób, podawało cel i prosiło o wpuszczenie. Reakcje były różne, ale jedna przebiła wszystko.
- No wie pani co?... Dziecko śpi, a pani mi tu dzwoni...
i chlast słuchawką.

No cóż, bardzo przepraszam, że nie jestem jasnowidzem...

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -31 (55)
zarchiwizowany

#35192

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Parę lat temu, na praktykach pielęgniarskich dostałam polecenie zaprowadzenia starszej pacjentki na badanie mające zdiagnozować tętniaka. Już w kolejce zorientowałam się, że lekarz jest wyjątkowo nieprzyjemny. No trudno, co zrobić, wiadomo, że praktykanci i ryby głosu nie mają. Nadeszła nasza kolej, wchodzimy i zaczęło się robić jeszcze mniej ciekawie.
Babka była juz naprawdę wiekowa, momentami trochę nieporadna, wymagała asysty czy to w rozebraniu się, czy w położeniu na kozetce. Pomagałam oczywiście ja, ale panu doktorowi chyba było za wolno, bo również zaczął pomagać. Dość gwałtownie, co bardziej przypominało szarpanie.
Zaczęło sie badanie jako takie, co chwila leciały jakieś nieuprzejme komentarze do pielęgniarki za biurkiem, pacjentka już niemal łzy w oczach, praktycznie bezgłośnie porusza ustami.
Lekarz (niecierpliwie) - co pani tam gada?
Babcia - ja nic nie mówie, tylko się modlę.
Lekrz (100%sarkazmu w głosie) - aaa, to niech się pani modli. Tętniaki od tego czasami zarastają.

Niezależnie od wyznania tego (przepraszam za słowo) konowała nie była to chyba odpowiednia odzywka.

szpital

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (286)
zarchiwizowany

#34811

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Egzamin na poznańskim uniwerku. Objemował pięć tematów, z każdego miała byc osobna ocena, później z nich i oceny z ćwiczeń ocena do indeksu. Wstyd sie przyznać - zrzynałam od koleżanki co do jednego zaznaczenia (test), grupe miałysmy ta samą, tekst pytań i kolejność odpowiedzi pod nimi się zgadzały.
Wyniki - ona dostała rozstrzał między 4- 5, ja natomiast jedno 4-, resztę trój. Chyba moje prace spadły na podłogę zamiast na biurko jak pan profesor losował oceny...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (38)
zarchiwizowany

#34802

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno temu, jeszcze byłam dzieckiem, zbudowali na osiedlu plac zabaw z drewnianych okrąglaków.Huśtawki z opon, trapy z desek pouwieszanych na łańcuchach itd. Dzisiaj widok powszechny, ale wtedy była to nowość i w ogóle cud miód, pierwszy taki w okolicy.
Kolejki ustawiały się jak za komuny po cytrusy, zwłaszcza do 2 huśtawek, do każdej osobna. Czekałam i ja, a za mną jakaś mała dziewczynka z ojcem. Z jakiegoś powodu musiałam na chwilkę odejść na bok, króciutko. Zagadnęłam więc tego pana, zaklepałam sobie miejsce i poszłam.
Kiedy wróciłam zaczął mi wmawiać, że owszem, stałam tutaj, ale wyszłam i żadne "komitety kolejkowe" się nie liczą.
Co miałam zrobić. Trzeba było iść na koniec, ale akurat drugi ogonek był krótszy. Przyszła w końcu moja kolej, podchodzę do upragnionej opony, a piekielny tatuś, który jeszcze nie zdążył z córeczka doczekać się swojej chwili zabawy szybko chwyta małą pod pachy, podbiega do mnie, wciska dzieciaka na siedzisko i z bezczelnie cukierkowym uśmiechem pyta retorycznie: pozwolisz, żeby ona była przed tobą, prawda?
Całkowicie mnie zaskoczył, a przy tym byłam za mała, żeby cokolwiek zrobić.

plac zabaw

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (154)
zarchiwizowany

#34618

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka razy wrzucałam już kwiatki z pracy pielęgniarki na oddziale dziecięcym. Dzisiaj będzie o kłuciu maluchów i reakcji ich mam. Wiadomo, dziecko się boi i płakać będzie. Pytanie tylko, czy zawsze ze strachu.

Sytuacja 1
Mama wchodzi z dzieckiem ok 6 lat do gabinetu, siada na krześle, bierze latorośl na kolana, po czym odstawiła taką histerię, że małe dotąd spokojne zaczęło się wyrywać i wrzeszczeć, żeby je puścić... Bo mama płacze.

Sytuacja 2
Po pobraniu krwi dziecko wyszło z gabinetu z jedną łezką, a mamę trzeba było wyprowadzić. Zemdlała, i to jak się później okazało nie na widok krwi, tylko z emocji.

Drogie mamy, nam tez nie sprawia radości bycie "tymi ciociami, co krzywdę robią", ale dzieciaczkom naprawdę nie pomaga takie panikowanie.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (231)
zarchiwizowany

#34583

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pod koniec liceum i później razem z moją przyjaciółką ubierałyśmy się dość mrocznie. Przewaga czerni, zimą glany na nogach, wojskowe plecaki. Nie byłyśmy metalami itp, wszystko wyglądało schludnie, nie dawałyśmy też zachowaniem powodów do ogólnej antypatii.
Mimo tego jakoś ludzie nie przepadali za nami. Matki zabierały dzieci z huśtawek, kiedy spokojnie siadałyśmy na parkowej ławeczce, często starsze osoby mijały nas szerokim łukiem. Niby to ich problem, ale po jakimś czasie zaczynało denerwować. Mieszkałyśmy w pobliżu dworca kolejowego i często przechodziłyśmy tunelem podziemnym pełnym podróżnych. Jeśli tylko nadarzyła się okazja wyszukiwałyśmy w tłumie jakiejś babci zmagającej się na schodach z ciężką walizką. Podchodziło się do takiej (obserwując panikę w oczach), po czym z miłym uśmiechem mówiło: Pani pozwoli, pomożemy.
Opadające szczęki i mina pod tytułem "WTF?" były najlepszą nagrodą.
Tak, tak, nie sądźmy ludzi po pozorach.

dworzec pkp

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (40)