Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54239
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2481
 
zarchiwizowany

#63192

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chyba nie znam się na kolorach.
Wchodzę dzisiaj do pasmanterii i proszę o niebieski kordonek (coś w rodzaju grubszej nici).
Pani za ladą podaje mi błękit (ok, ten się jeszcze do niebieskich łapie)
- Nie, raczej ciemniejszy.
Dostałam zielony
- Proszę panią, NIEBIESKI. Taki jak chabry.
Pani podaje mi coś pomiędzy jasnym fioletem a różem.
W efekcie dalszych przekomarzań co to znaczy niebieski zaproponowano mi jeszcze szary i seledyn, a skoro wciąż nie byłam zadowolona dowiedziałam się, że tutaj są wszystkie kolory tej firmy i niczego innego w palecie nie ma. Uwierzyłabym, gdybym prosiła o sino-koperkowy-róż, ale tak podstawowy kolor... W innym sklepie dostałam bez problemów.

Sytuacja z kiedyś, przypomniała mi się w związku z tą sprawą. Kupowałam cień do powiek. Ciemny zielony, nie brokatowy. Nie pamiętam już, jak przebiegała dyskusja, w każdym razie miałam okazję obejrzeć podtykane pod nos seledyny, szarości, błękity, fiolety. I tylko w kółko powtarzałam jak mantrę: ciemny zielony". W końcu pokazałam palcem pudełko jakiegoś szamponu na półce "o, taki" i nareszcie otrzymałam wymarzony kolor... aż złoty od brokatu.

Nie ma poszukiwanego przez klienta towaru? Zamiast uczciwie powiedzieć: nie ma, będzie w piątek/nie ma, nie prowadzimy, trzeba spróbować wcisnąć wszystko co popadnie, a nuż się skusi

sklepy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (236)
zarchiwizowany

#63146

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzetelność informacji od moherkomando.

Słyszałam dzisiaj rozmowę dwóch starszych pań dotyczącą drugiej tury wyborów na burmistrza miasta. A konkretniej obrabianie 4 liter osobie rządzącej do tej pory. Jaka to zła, niedobra, nic nie robi (dotąd częściowo się zgadzam), jak umarł Geremek, to tak rozpaczała, że aż jego imieniem nazwała jedno z rond w mieście, a on był taki, owaki, niedobry, żydomason itd. Rondo w samiuśkim centrum osiedla, na dodatek jakby na ironię naprzeciw kościoła.
Pozwolę sobie na małe sprostowanie. Rondo jest na skraju miasta, za nim już tylko parking przy jakimś zakładzie pracy a dalej jezioro i nieużytki, a do najbliższego kościoła pół kilometra i to nie jedną ulica, tylko trzeba kluczyć.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (33)
zarchiwizowany

#62987

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z pamiętnika pielęgniarki w laboratorium

Przychodzi do mnie dość często pewna starsza kobieta. Zna ją z resztą cała przychodnia. Pani przychodzi co drugi dzień, wchodzi do którego lekarza chce i kiedy chce, bez jakiegokolwiek rejestrowania się, "bo ona jest tak ciężko chora, że nie ma siły, że ona nie może, przecież pani doktor wie, jaka ona jest chora i to zrozumie. Jakiekolwiek, choćby najbardziej delikatne próby uporządkowania jej skutkują płaczem i krzykami na całą przychodnię, co to wyrabiają ze schorowanym człowiekiem, przecież ona jest umierająca, ona dziś w nocy to już myślała, ze umrze. I tak pół godziny w ten wzorek.
Do mnie przychodzi regularnie 5 min po czasie. I to nie chodzi o to, że ciężko mi zostać tę chwilę, tylko to jest małe laboratorium, bez własnych maszyn, o ustalonych godzinach przyjeżdża kurier. Czas przejazdu z jednego punktu do drugiego jest obliczony na puste ulice, a nie godziny szczytu w centrum, więc zwykle wpada jak po ogień, a tu mam mu oznajmić, ze musi poczekać? Co innego jest sytuacja losowa, a co innego zamierzone, regularne działanie. Bo nie wierzę, żeby od roku kilka razy w miesiącu przejście kilkuset metrów opóźniało się przypadkiem.
Wczoraj stały punkt programu, kończę pracę, pakuję materiał do torby chłodniczej - wchodzi paskuda. Wepchnęła się przed babkę, która musiała być przyjęta w ściśle określonym czasie po podaniu leku. No fajnie, korek się robi. Ale nic. W miarę możliwości sprawnie krew pobrałam, delikatnie sugeruję, żeby usiadła na poczekalni, bo jeszcze jest kolejka, a że nie bardzo potrafiła sobie poradzić z zebraniem rzeczy zaproponowałam, że ona niech weźmie torebkę, a ja wyniosę za nią płaszcz. Propozycja przyjęta, na poczekalni wieszaka brak, ale stoi stolik. Na nim położyłam płaszcz, wszystko grzecznie, ostrożnie, milutko, postępowanie jak z niewybuchem z II wojny.
Dzisiaj przychodzę do pracy i na wejściu się dowiaduję, że wróciła wieczorem szukając komórki. Podobno zabrałam nie tylko płaszcz, ale i torebkę i rzuciłam (?) jak bądź i na pewno wtedy wypadła, albo wręcz ja ją ukradłam. Żądała telefonu do mnie, dostępu do mojego gabinetu, sprawdzenia, czy nie leży gdzieś na podłodze, nie przestała się awanturować, póki koleżanka nie poszła do mnie szukać, bo może faktycznie upadł. I oczywiście nic nie znalazła.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (45)
zarchiwizowany

#62649

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu musiałam skorzystać z usług PKP. Wchodzę na pomniejszy poznański dworzec, poczekalnia pusta, jeśli nie liczyć leżącego na ławce pijaka. Kasa biletowa zamknięta, choć wg wywieszki były godziny urzędowania, żadnej karteczki "zaraz wracam", żadnych śladów użytkowania: kubka na biurku, zapalonego światła, odsuniętego podczas wstawania krzesła itp). Podobna sytuacja była już kilka miesięcy temu, czekałam na swój pociąg ponad godzinę, nie pamiętam, czy kasa była zamknięta cały czas, czy otwarta po dłuższym okresie, ale wiele osób wchodzących do poczekalni pytało mnie co się stało.
Wniosek z tych dwóch sytuacji: tabliczka z godzinami i pani kasjerka to dwie zupełnie różne sprawy. Idę na peron, wsiadam do pociągu, chcę kupić bilet u konduktora... A tu żądają ode mnie opłaty za wypisanie biletu pomimo otwarcia kasy. Protestowałam, ze przecież kasa była zamknięta, ale konduktor pokazał mi na wyświetlaczu tej drukareczki do biletów - widać, czy dany kasjer jest zalogowany do systemu czy nie. Cóz, kasa otwarta, spóźnialski podróżny, który przybiegł na peron na ostatnia minutę płaci dodatkowo.
Nie wiem, czy pani kasjerka sobie wyszła na chwile (raczej w to wątpię), czy raczyła się łaskawie zjawić między moją bytnością w poczekalni, a dotarciem do pociągu (ok 15 min), a ładne kilka godzin od rozpoczęcia urzędowego czasu pracy. W pierwszym przypadku polecam karteczkę "zaraz wracam", w drugim zmianę tabliczki na okienku.

PKP

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (232)
zarchiwizowany

#62335

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Małe wspomnienie z dzieciństwa. Jako 5-o latka zachorowałam i na skutek błędnie postawionej diagnozy dostawałam sterydy. Jak one działają wiadomo, dość, że w krótkim czasie przytyłam 10kg. Jak na takie dziecko, to już widoczna nadwaga. Właściwie od tego momentu aż do liceum zostałam wyrzucona z grupy rówieśniczej, wyśmiewana, gnębiona na wszystkie sposoby. Z racji tego stałam się szarą myszką, która bała się oddychać. Nie będę się wiele rozpisywać, ale wisienką na torcie były zawsze oceny z zachowania na koniec roku. Moi "koledzy z klasy", młodzież przebojowa, wesoła, aktywna i grzeczna kiedy patrzyli nauczyciele dostawała jak najlepsze stopnie (bo wg mojej wychowawczyni dokuczanie i przezywanie jest objawem sympatii i "zauważenia" rówieśnika, ogólnym i normalnym zachowaniem młodzieży, a ja na pewno wszystko wyolbrzymiam), podczas gdy Ejcia - cicha, spokojna i wycofana miała zawsze zachowanie poprawne (w cyfrach odpowiednik trójki), ponieważ nie udziela się w klasie.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (44)
zarchiwizowany

#62271

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś koło południa w Poznaniu na ul Piotrowo, za politechniką. Przejście dla pieszych między budynkami uczelni. Mijały się na nim dwie naprawdę duże grupy studentów, na oko każda ok 100. Po kilku, nie "zwartą kolumną", rozciągnięci w długi szereg po 2-3 osoby. Zrobił się korek po obu stronach przejścia. I ten korek w jedną stronę miał ponad 200m! (Spojrzałam na licznik). Każdy logicznie myślący człowiek stara się przejść przez ulice w miarę sprawnie, ale po co, skoro można spacerować tempem żółwia na deptaku. Jeden chłopak w "połatanej" na łokciach marynarce zatrzymał się chcąc przepuścić kilka aut (duża buźka, jeśli to czytasz), ale widząc, że idący z przeciwka nie podchwycili pomysłu pokręcił tylko głową i przeszedł. Wiem, że w wersji czytanej nie wygląda to zbyt piekielnie, ale rzeczywistość była o wiele mniej różowa

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (34)
zarchiwizowany

#61806

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coś czuję, że zostanę nazwana tą wredna pigułą, która musiała pokazać, kto tu ma władzę. Przyszedł do mnie do laboratorium starszy pan ze skierowaniem na pobranie krwi. Było już kilka minut po czasie, więc grzecznie poinformowałam, że za późno. Nie jest to mój wymysł, ani nie jest mi ciężko palcem kiwnąć, ale to jest mały punkt pobrań, bez własnych maszyn do opracowania pobranej krwi i o ustalonej godzinie przyjeżdża kurier zabrać wszystko do szpitala. A kurier jak to kurier, czasu ma mało, tu w korku utknął, bo czas przejazdu jest liczony na puste ulice, a tu gdzieś którejś pielęgniarce zeszło minute dłużej, więc zawsze wpada jak po ogień i jak wejdzie mam być wyszykowana i koniec (razem z rozliczeniem kasy i wypełnieniem tony papierkologii).
Byłam już wyszykowana ze wszystkim, a tu pan. Ubłagał, uprosił, zmiękłam, przyjęłam.
Zdążyłam. Ale:
po skończonej pracy skierowania od lekarzy wkładam do teczki i tak zapakowane jadą razem z krwią. Została mi z kiedyś jedna teczka więcej, a że idę od dziś na urlop trzeba zostawić po sobie porządek. Wszystkie skierowania włożyłam do małej teczki, A5 i to wszystko razem, zapięte, do dużej, A4. W tym momencie wszedł pan. Kolejne jedno skierowanie wsunęłam luzem do dużej teczki, już nie rozpinałam z pośpiechu małej, żeby wszystkie były razem. I tak w dużej teczce było jedno skierowanie i mała teczka z resztą. Wszystko zapięte szło razem w jedno miejsce, więc nie ma problemu. I tak kurier je zabrał. Po godzinie dostałam telefon, że to osobne skierowanie gdzieś zaginęło, nie wiadomo w jaki sposób, więc badania nie mogą być wykonane. Zginęło dlatego, ze było z pośpiechu włożone luzem. Ale ludzie i tak będą wiedzieli lepiej. Na pewno zrobiłam to specjalnie, zeby udowodnić, że przychodzi sie o czasie.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (40)
zarchiwizowany

#61807

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z pamiętnika laborantki

Przychodzi starszy pan po wyniki. Zadałam pytanie, który lekarz dawał skierowanie. Pan patrzy na mnie i nie reaguje. Nic, zero. I tak dłuższą chwilę.
Pewnie ma problemy ze słuchem, wiek już dość słuszny, powtórzyłam trochę głośniej. Znów to samo. Powtórzyłam trzeci raz, znów trochę zwiększając siłę głosu, ale w granicach kultury.
Jak na mnie nie naskoczy, że na niego wrzeszczę.
Tłumaczę, że powiedziałam głośniej, ponieważ milczał i sądziłam, że nie dosłyszał.
Odpowiedź pana: ja się zastanawiałem!
Jakby tak trudno było powiedzieć coś w rodzaju "chwileczkę, niech pomyślę"

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (298)
zarchiwizowany

#61575

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wybrałam się na pływalnię. Płynę sobie czymś co miało naśladować kraula, więc głowa tylko okresowo wynurzana, ale na tyle, że pojęcie o drodze przed sobą mam. PRZED sobą, trochę na bok, wiecie, ogólny obraz najbliższego otoczenia. Na faceta stojącego tyłem dobre 1,5m ode mnie, z 4-5-o letnim dzieckiem na barana nie zwróciłam uwagi. Aż do chwili, kiedy ni z tego ni z owego coś spadło mi na głowę.
Pomysłowy tatuś brał synka "na barana" i wygięciem ciała rzucał go za siebie do wody.
Zachłysnęłam się, nakaszlałam jak gruźlik, ale patrzę, facet z rodzaju ABS, przecież sama nie będę się z nim użerać. Wyszłam z wody, słówko do ratowniczki, po czym przezornie przeniosłam się na drugi koniec basenu. Za chwilę pana "Miśka" już nie było. Szkoda mi tylko dzieciaka, że przez tatusia miał nagle skrócony pobyt na basenie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (304)
zarchiwizowany

#61370

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz działa się dzisiaj przed godz 7 na ul. Szumana, między Swarzędzem a Poznaniem. Leje jak z cebra, wielkie kałuże do pół koła, droga leśna w stanie wiadomym, dziury głębokości 10cm na porządku dziennym.
Dodatkowo ograniczenie do 40/h i zakaz wyprzedzania.
Jadę sobie te dozwolone 40, tak bliżej środka, ale jeszcze na swoim pasie, żeby choć trochę dziur ominąć, bo jezdni nie widać, była jednym wielkim jeziorem.
Nagle z lewej wyprzedza mnie rozpędzone duże auto, tyle zdążyłam zauważyć, że chyba w jasnym kolorze. Zaraz po tym zostałam... nie popryskana, nie chlapnięta. Zalana falą wody. Z dachu płynęły strumienie po wszystkich szybach naraz, tak, ze przez kilka sekund czułam się, jakbym wjechała pod wodę.
Niby nic strasznego się nie stało, ale mądry Panie Kierowco to Ty nie jesteś

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (244)