Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ejcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2012 - 20:47
Ostatnio: 18 października 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 112 z 228
  • Punktów za historie: 54240
  • Komentarzy: 357
  • Punktów za komentarze: 2481
 

#52334

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjechałam na kilka dni - taki objazd po Polsce, tu zwiedzić, tam zwiedzić. Jeden z noclegów przypadł m.in w Częstochowie, kwatera prywatna.
Na samym wstępie dowiedziałam się, że będę mieszkać w innym lokalu, niż początkowo było ustalone. Akurat nic się nie stało, ale co gdybym miała coś uzależnione od odległości?

Na miejscu oglądanie mieszkanka, gospodyni tłumaczy, że w drugim pokoju mieszka jeszcze jedna para, więc drzwi nie zamykać na zasuwę tylko na zamek, żeby mogli wejść. Zostawiłam swoje rzeczy i wyszłam na miasto planując wrócić koło północy.

Tak też zrobiłam, klucz w zamek, próbuję otworzyć - nie da rady. Zamknąć owszem, więc zamek sprawny. No cóż, widocznie parka już wróciła i nie zamknęli. Naciskam klamkę - drzwi nie puszczają. No to ładnie, zamknęli się na zasuwę... Pukam, dzwonię, w końcu wręcz walę w drzwi, żeby obudzić, nic. Tłumaczę z ustami przy framudze jaka sytuacja, bo może sama bym się bała otworzyć w środku nocy - zero reakcji. Telefon do gospodarzy - późna pora, ale co mi innego zostało - abonent czasowo niedostępny.
Czyli jestem ugotowana. Na korytarzu, bez swoich rzeczy, jedzenia picia, pieniędzy - nauczona doświadczeniem w tego typu miejscach słynnych z kradzieży biorę ze sobą tylko parę groszy, na pewno nie dość, żeby załatwić inny nocleg.

Reasumując; noc spędziłam na korytarzu w zawilgoconych ciuchach (padało), na kocu wyproszonym od jakiejś wracającej do domu pani (również wilgotnym, pewnie okryła się nim wychodząc z samochodu), po poukładaniu na nim gazetek leżących na skrzynce można było od biedy przedrzemać do rana.
Koło 7 ponowiłam próbę dostania się do lokalu - facet otworzył, opowiedziałam kim jestem i jaka sytuacja, czy gospodarze nic nie mówili, że ktoś jeszcze będzie zakwaterowany na tę noc. Odpowiedź mnie powaliła:
- A, tak mówili, zapomniałem. To trzeba było pukać, to bym wpuścił...

Pomińmy milczeniem, jak na to zareagowałam, po prostu już było dla mnie za dużo.
Telefon gospodarzy nadal wyłączony (w sumie niedziela rano, nic dziwnego), więc poszłam tylko oddać koc (mam nadzieję, że Pani to czyta i że załącznik w postaci wafelka smakował. Bardzo, bardzo dziękuję za pomoc), gorący prysznic, herbatka, końska dawka wit C z apteczki zjedzona i spać.

Dopiero po 9 abonent przestał być niedostępny, gospodyni zszokowana, przyjechali wyjaśniać sprawę z tamtą parką, zwrot pieniędzy, przeprosiny. Żeby nie zostawać po awanturze sam na sam z tym facetem (typ goryla), byłam już spakowana i chciałam od razu się wyprowadzać, więc podwieźli mnie jeszcze do centrum. W samochodzie porozmawialiśmy na spokojnie, w końcu nie gospodarzy wina, okazało się, że tamci lokatorzy od początku wymagali całkowitej rezerwacji mieszkania dla siebie, więc prawdopodobnie celowo o mnie "zapomnieli".

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (848)

#50070

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama chodzi do znajomej bawić dzieci. Kobieta jest sympatyczna, nie można powiedzieć, ale ma swoje dziwactwa. Jednym jest przesadne wręcz uwielbianie wszystkiego co ekologiczne, a drugim wychowanie rzeczonego dziecka.

Sytuacja 1
Mama przychodzi na południe i widzi 3-latka bawiącego się małymi bursztynkami (dziecko z rodzaju: nigdy nie wiadomo, co strzeli do głowy).
Zwróciła uwagę babce, że nie jest to zbyt bezpieczne, dziecko może się zadławić, wsadzić kamyczek do nosa, do ucha itd.
Odpowiedź: Bursztyn, to przynajmniej naturalne...

Sytuacja 2
Początek jak wyżej. Mama przychodzi do pracy i widzi malucha szarpiącego za firanę. Spokojnie zwraca mu wagę, że karnisz może się urwać i uderzyć go w głowę.
Reakcja znajomej: Pani Kasiu, proszę nie straszyć dziecka...

Podsumowując:
Zadławienie nie jest takie straszne, jeśli przyczyną jest coś naturalnego.
Dziecko nie powinno znać grożących mu niebezpieczeństw, bo będzie zestresowane.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (596)

#49830

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Laboratorium.
Mój ulubiony rodzaj pacjenta. Pan w wieku 60+ zachowujący się jakby miał lat 18 i na dodatek dopiero co wyszedł z klasztoru.
Czyli cukierkowy uśmiech na twarzy, dwuznaczne (lub wręcz jednoznaczne) komentarze, nachalne żarciki, obsypywanie komplementami, próby dotknięcia (pogłaskanie po głowie, twarzy, kolanie itd). Dodam, ze ubieramy się przyzwoicie, żeby nie było tekstów "o sexy pielęgniareczce w mini".

W pobieralni jesteśmy we dwie z koleżanką. Trafił do niej znany mi już notabene pacjent i się zaczęło. Pełen wachlarz zachowanek, ewidentnie przesadzał, bez reakcji na zbywanie milczeniem czy delikatne próby uspokojenia.
Miał do wykonania test diagnozujący cukrzycę. Polega on na pobraniu krwi na poziom cukru jeden raz, potem pije się roztwór z 75g glukozy i po dwóch godzinach następna kontrola.
Pytanie pacjenta, czy przez te dwie godziny może coś zjeść. Tłumaczymy, że nie, ponieważ posiłek spowoduje, że cukier wzrośnie i wynik będzie nieadekwatny, na co pan ponownie ruszył na podbój z komentarzem "Słoneczko, ty jesteś taka miła, że mi tu zaraz coś innego urośnie".

P.S. Dziękuję Pani, którą w tym czasie kłułam ja, za skomentowanie z ironią: "Marzyciel..."

słuzba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 611 (713)

#49498

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Większość z nas (a może się mylę?) ma w kuchni i łazience takie specjalne urządzenia składające się z metalowej rurki i dźwigni. To jest kran. Jeżeli podniesiemy tę dźwignię poleci z niego woda, która służy do mycia.

Pracuję w laboratorium. Na porządku dziennym jest to, że po przetarciu miejsca wkłucia gazikiem ze spirytusem zostają na nim smugi brudu. Nieraz nawet aż widać zgrupione ciemne cząsteczki.
W sumie kwestia przyzwyczajenia, chociaż nie wiem jak można przyjść w takim stanie do pobrania krwi i się nie wstydzić. Ale ostatnio po prostu opadłam z sił.

Kobieta miała dość słabe żyły, założyłam stazę (tą gumę na ramię), szukam, szukam, przetarłam spirytusem (czasami pomaga) - nic.
Gazik pozostał czysty.
No cóż, może druga ręka będzie lepsza. Przekładam stazę, szafa gra, żyła jak marzenie. Dezynfekuję...
Hmmm... czyżby nagła awaria wodociągów podczas kąpieli?
Pani wybierając się do laboratorium umyła tylko jedną rękę. Na drugiej można było sadzić rzepę.

P.S. Akurat nie było kolejki - nie widziałam, żeby myła zgięcie łokciowe w łazience tuż przed wejściem, jak to gdzieniegdzie jest zalecane.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 466 (578)

#49454

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi byli sąsiedzi mają syna z upośledzeniem umysłowym w stopniu lekkim. Nie dało się tego nie zauważyć, zarówno po wyglądzie jak i zachowaniu. I wszystko byłoby dobrze (o ile można użyć tego słowa), otoczenie tolerancyjne itd, itp. Problem polegał na tym, że za wszelka cenę starali się to ukryć wyręczając go we wszystkim, żeby tylko ktoś więcej nie zauważył, że radzi sobie gorzej, niż inne dzieci. Mając 11 lat, nie umiał pisać ani czytać, popychany na siłę w "zwykłej" szkole, a zeszyt (nie mam pojęcia, na jakich zasadach) przepisywała mu koleżanka.

Złamał rękę (lewą) - matka karmiła go obiadem, kanapki kroiła na kawałeczki i wkładała do buzi.
Przychodził do domu, rozpinał kurtkę, zrzucał ją z ramion, zsuwał buty przydeptując pięty, wszystko zostawiał na środku przedpokoju i odchodził. Zbierała po nim babcia staruszka. Na wszystko było jedno tłumaczenie: bo on ma okulary i trzeba mu pomagać.
Ja wszystko rozumiem, ale zjeść kanapkę jedna ręką, czy powiesić kurtkę na haczyku naprawdę byłby w stanie.

Później na kilka lat straciłam ich z oczu, wyprowadzili się na drugi koniec miasta, ale doszło do mnie, że w końcu jakiś nauczyciel się chłopakiem zajął porządnie - Kamil (imię zmyślone) skończył zawodówkę, pracuje w warsztacie stolarskim. I można było?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 560 (630)

#49394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak zwykły przypadek uratował mnie przed czyjąś piekielnością.

Swego czasu pracowałam jako pielęgniarka na oddziale chirurgicznym. Pewnego razu trafiła do nas młoda dziewczyna z niedorozwojem. Owszem, pacjent szczególnej uwagi, ale nie było ani ewidentnej potrzeby, ani nawet możliwości, żeby jedna z dwóch pielęgniarek na dyżurze siedziała u niej na sali non stop. Pacjentki z sąsiednich łóżek poproszone o alarmowanie w razie potrzeby, my zaglądałyśmy co jakiś czas, szafa gra.

W pewnym momencie słyszę dzwonek. Szczęśliwy traf chciał, że akurat przeczesywałam już trochę rozwichrzone po połowie dyżuru włosy - od poprzedniego dnia została zakręcona na wałkach burza loków, ale taka fryzura nie do pracy.
Tak jak stałam, z "filmowym włosem" poszłam zobaczyć co się dzieje. Pojawiła się mama wspomnianej dziewczyny i na mnie z pretensjami, że córka leży odłogiem, nikt się nią nie zajmuje, że ona mogła by tu umrzeć (jakoś nie widziałam ku temu konkretnych przesłanek) i nikt by nawet nie zauważył.
Odpowiadam grzecznie, że brak zarówno konieczności jak i możliwości stałego nadzoru, a w razie potrzeby opieka jest - na dowód pokazałam zasiusiane spodnie, przeprane i schnące na kaloryferze.
Wszystko powiedziane miłym tonem na zasadzie: zdarzyło się, trudno, bywa.
W odpowiedzi dowiedziałam się, że jestem bezczelna i mam pretensje (?) a córka miała prawo zabrudzić nawet cały materac, bo to jest szpital.
Całe szczęście, że pacjentkom z sali nerwy puściły prędzej niż mi i wsiadły na babę w mojej obronie.

Po jakiejś godzinie wisienka na torcie.
Siedziałam z koleżanką w dyżurce, wchodzi oddziałowa z profesorem. Co się okazało. Piekielna mamusia była jakąś znajomą naszego szefa i pobiegła na skargę, że - cytat "taka czarna lokowata" była bezczelna.
Zdążyłam się już uczesać, a przy tym na co dzień włosy mam proste. Dwie pielęgniarki na dyżurze, jedna w ogóle blondynka, druga owszem, czarna, ale gładko zaczesany kok.
Sprawa zakończyła się domniemaniem: może ktoś przechodzący z innego oddziału jej coś dogadał.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (788)

#49196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powszechnie znaną tajemnicą jest, że firmy produkujące żywność dodają do niej różne dziwne rzeczy.
Zadam pytanie: z czego robi się serek topiony? M.in. z mleka, prawda? Otóż nie.

Mam kota z dość silnym uczuleniem na laktozę. Przy tym bardzo lubi wszelki nabiał, więc trzeba pilnować kubka mleka/kanapki z serkiem/maselniczki itd.
Wiadomo jak jest, czasami się nie dopilnuje i trochę zje, potem robią mu się małe ranki koło ucha - atopowe zapalenie skóry.
Dziwnym zbiegiem okoliczności szkodzą mu serki wszystkich innych firm, poza jedną, o popularnej, niemiecko brzmiącej nazwie. Więc co tam jest, jeśli mleka brak?

gastronomia

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 551 (699)

#48593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakoś tak się utarło, że na naszym roku na studiach nie ma zwyczaju przychodzenia na egzamin w stroju wybitnie galowym. Eleganckim, owszem, ale niekoniecznie biała bluzka, czarna spódnica czy spodnie.

Aż tu pewnego razu jednej wykładowczyni przyszło do głowy bardzo rygorystycznie wymagać odpowiedniego ubioru. Kto nie miał białej (nie kremowej, nie jasnej, ale białej) koszulowej bluzki i czarnego czy granatowego dołu nie wchodził na salę egzaminacyjną, miał przyjść na termin poprawkowy.
Był to ostatni dzień zajęć przed jakimiś świętami, więc spora część z nas miała walizki z rzeczami, kto mógł, miał w co, szedł się szybko przebrać.
Jedna z dziewczyn zapytała, czy może być biała sukienka, a po uzyskaniu zgody wróciła... w sukni ślubnej, którą po uroczystości wiozła do domu.
Została wpuszczona bez słowa, ale gdyby spojrzenia mogły zabijać, to nie wyszła by żywa.

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1460 (1574)

#48608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zdenerwować pielęgniarkę w laboratorium?

1. Podaj (lub lepiej rzuć) skierowanie, a na zadane z uśmiechem pytanie: co my tutaj mamy?, nakrzycz: ja nie wiem! Ja się nie znam! To pani ma tę kartkę!

2. Polecenia typu: proszę trzymać rękę prosto, wyprostować łokieć, nie zginać w łokciu itd oznaczają, że masz ją zgiąć, nawet jeśli igła jest właśnie w żyle i pod wpływem tego ruchu przekłuwa okoliczne naczynia krwionośne. Oczywiście wychodzi ogromny siniak, na który należy złożyć oficjalną skargę do dyrekcji laboratorium.

3. Jeśli zdarzy się, ze musisz chwilę poczekać w kolejce nie jest konieczne dowiedzieć się, kto jest ostatni. Najlepiej po usłyszeniu: proszę następną osobę", wszcząć godzinną przepychankę: pani była po mnie.
A kolejka rośnie...

4. To samo dotyczy zdejmowania kurtek, swetrów itd. W poczekalni jest naprawdę ciepło, są wieszaki, można powiesić płaszcz, zamiast siedzieć w nim ileś czasu (a potem w tym samym stroju wyjść na mróz) i zdejmować dziesięć warstw ubrania na cebulkę w gabinecie. Gdzie, dodam, nie ma za bardzo gdzie ich położyć. Moje kolana/stolik zabiegowy nie są najlepszym miejscem.
To naprawdę spowalnia pracę, a potem słyszę: ile można czekać?

5. Po ulokowaniu się na fotelu należy zacząć rozmowę (a raczej monolog) z pielęgniarką. Nie mam nic przeciwko zamienieniu kilku słów, nawet jest to sympatycznym akcentem, ale nie sytuacji, kiedy pacjent zajęty swoją gadaniną w ogóle nie rejestruje poleceń, a po pobraniu i wypowiedzeniu "dziękuję, to wszystko", kontynuuje jakby nigdy nic historię o wnukach/sąsiedzie/swojej chorobie. Sytuacja ta sama, co w dwóch poprzednich punktach. Rozumiem, że czasami trzeba się wygadać, ale inni ludzie też chcieli by być przyjęci.

6. Tu może połowicznie tylko winni pacjenci, bo nie każdy ma obowiązek orientowania się w systemie świadczeń płatnych i bezpłatnych, choć nikogo nie zwalnia to z jakiejś kultury.
Lekarz przyjmujący prywatnie nie może (chyba, że ma podpisana umowę z konkretnym laboratorium) wystawiać skierowań na badanie na NFZ. Jeżeli napisze na karteczce "prosze o wykonanie takiego a takiego badania", to jest to jedynie zapisane "dla pamięci", a nie zapewnienie, że dowolne laboratorium wykona je bezpłatnie.
Sytuacja dość częsta, ale wczoraj pewien pan przeszedł samego siebie. Po wytłumaczeniu, ze owszem, może u nas to badanie zrobić, ale z takiego a takiego powodu odpłatnie urządził awanturę, po czym zadzwonił nie wiadomo do kogo skarżąc się, że ZOSTAŁ WYRZUCONY...
Taaak, czekam na artykuł w "Fakcie"...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (518)

#46803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie jest moim zamiarem wywoływanie dyskusji ideologiczno - etycznych. Chcę tylko zwrócić uwagę na zmienność poglądów zależnie od sytuacji, więc bardzo proszę o niepisanie komentarzy w stylu "to jest dobre, a to złe".

Jest sobie rodzinka, skądinąd sympatyczna, o dość tradycyjnych poglądach, m.in w sprawie in vitro.
W historii udział biorą pani w średnim wieku i jej córka, młoda mężatka. Dzieci brak i jak wskazują wszelkie diagnozy lekarzy - najprawdopodobniej nie będzie.
Kiedy okazało się, że babcią raczej nie zostanie, zaczęła nachalnie namawiać dziewczynę na sztuczne zapłodnienie, oferowała się donosić i urodzić dzieciaczka.
Córka odmówiła, po długim leczeniu zaszła w końcu w ciążę i urodziła zdrowego chłopczyka.

Nie trwało długo, jak świeżo upieczona babcia wróciła do dawnych poglądów i teraz ponownie jest przeciwniczką tej metody.

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (743)