Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

elefun

Zamieszcza historie od: 3 grudnia 2013 - 19:39
Ostatnio: 22 kwietnia 2016 - 14:56
  • Historii na głównej: 5 z 10
  • Punktów za historie: 2878
  • Komentarzy: 263
  • Punktów za komentarze: 1635
 

#68736

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś dwie godziny temu zostałam porządnie opierniczona przez przypadkowego przechodnia. Rzekomo chowam, a nie wychowuję swoje dziecko.

Dlaczego pan tak stwierdził?

Cóż, nie zapałałam entuzjazmem na jego propozycję, że moja 14-miesięczna córka może potrzymać na smyczy radośnie hasającego kundelka.

Nie wiem, czy tylko ja uważam, że dziecko, które dopiero jakieś dwa tygodnie temu nauczyło się chodzić z takim zadaniem chyba by sobie nie dało rady?

zagranica

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (282)
zarchiwizowany

#71707

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bardzo krótko, bo nie ma się w sumie o czym rozpisywać.

Mam 26 lat, jestem mężatką, mamą półtorarocznej dziewczynki i w szóstym miesiącu ciąży z drugim dzieckiem. Wyglądam jednak (ponoć) sporo młodziej, mam też taką durną cechę, że się przeważnie uśmiecham.

Idę sobie dziś na spacer z córką. Zatrzymujemy się grzecznie przed przejściem dla pieszych, wciskamy guzik aby zaświeciło się zielone no i czekamy. Obok nas zatrzymuje się rowerzysta, wiek tak na oko koło czterdziestki. Młoda kuka z ciekawością na rower, pan się uśmiecha, my też, zaczepia nas tymi oto słowami:
'-O, jak ładnie siostrzyczki spacerują! Czy mama z córką?'-odpowiadam zgodnie z prawdą, że mama z córką (oczywiście uśmiechając się, bo tak już mam). W połowie mojej odpowiedzi pan stwierdził rezolutnie 'nie, co ja mówię, przecież na córkę jesteś za młoda'. Słysząc moją dokończoną już odpowiedź, mówi 'e, na pewno nie.. no żartujesz sobie ze mnie?! za młodaś przecież...' . Cóż było odpowiedzieć, pokręciłam głową i powiedziałam kilka słów niezwiązanych z całą sytuacją do córki.

Niby nic takiego, ale jakaś szpila taka, że każdy lepiej wie kiedy i co powinnam robić w życiu. Ciekawe co będzie jak zdejmę płaszcz i będzie widać brzuch ;) Po prostu razi mnie wtrącanie się w cudze życie, komentowanie go bez wyraźnej o to prośby.

zagranica

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (23)

#71558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio ktoś wrzucił historię, która mnie ruszyła - o podawaniu leków na własną rękę.
Zastanawiam się, czy też nie byłam tu piekielna, bo jednak się wtrąciłam. Sami ocenicie.

Moja koleżanka niedawno została po raz kolejny mamą. Dziecko niestety urodziło się nie do końca zdrowe, ma spory problem z nerkami. Praktycznie każdą infekcję, katar, stan podgorączkowy etc. koleżanka musi skonsultować z lekarzem.

Ostatnio młody (dziecko) trafił na oddział z jakąś (bodajże) infekcją bakteryjną, która mocno mu zagrażała. Oczywiście mama była non stop z nim (dziecko dwa i pół miesiąca). Pacjent dostawał antybiotyk, różne kroplówki, jakieś zastrzyki (nie jestem w stanie powiedzieć jakie), leki przeciwgorączkowe. Generalnie było tego sporo.

Starałam się być jako tako przydatna - pytałam, czy czegoś nie potrzeba, dość często ich odwiedzałam, coś tam zawsze starałam się przynieść. Pewnego dnia otrzymałam prośbę o zakup trzech opakowań pewnych (uważanych u nas za mocnych) czopków przeciwgorączkowych, dostępnych [jednak] bez recepty.

Stwierdziłam, że żaden problem, spytałam tylko zaskoczona czego nie poprosi pielęgniarki, bo generalnie jeśli potrzebuje, to leki są dostępne i darmowe (koleżanka ma ciężką sytuację finansową od kilku miesięcy). Co się okazało? Pielęgniarki absolutnie zabroniły podawania jakichkolwiek leków więcej... Koleżanka chciała znieczulić dziecko paroma czopkami, bo miało być cewnikowane na drugi dzień. Poza tym "oni mu te igły zmieniają i go boli".

Odmówiłam. Do tej pory zero odzewu, bo nie powinnam się wtrącać w jej sprawy.

I słowem wyjaśnienia jeszcze-może faktycznie nie powinnam. Powiedziałam, żeby poprosiła o to kogoś innego jeśli musi, bo ja się boję że coś się dziecku stanie. Stwierdziła, że tylko na mnie mogła liczyć bo mąż się 'też na nią wypiął w tej kwestii', a nikt inny nie odwiedza ich w szpitalu.

Druga rzecz to to, że rozumiem potrzebę ulżenia swojemu dziecku w bólu. To nie jest tak,
że mi obojętne...
Po prostu, cóż, zwyczajnie się bałam, bo nie wiem jakby te leki zareagowały. Może niepotrzebnie, ale nie wiem co dostawał i ile dokładnie, może te dwa czopki więcej spowodowałyby przedawkowanie, zatrucie? Wolę chuchać na zimne.

zdrowie dziecka

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (322)
zarchiwizowany

#68622

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bedzie niestety bez polskich znakow, poniewaz przy kazdej probie ich instalacji moj sprzet sie buntuje. Poprawie jak sobie sprawimy laptop ;)
No, to rozwiazalam w ostatnim tygodniu zagadke-nie mielismy pojecia, dlaczego gazety lokalne do nas nie przychodza. W sumie nic takiego, chociaz sa tam czesto informacje ktore sie przydaja (ogloszenia o prace, mieszkania, sprzedaz-kupno), mozna tez pocwiczyc jezyk czytajac artykuly (mieszkam w Niemczech). No ale w porzadku, nie ma to, to nie ma, nie widze tez gazet wystajacych ze skrzynek pocztowych sasiadow-widocznie nie ten rejon.

Tak sobie zylismy z mezem w nieswiadomosci ponad rok. Ktos moglby powiedziec, ze mozna zadzwonic, spytac, etc. Ano mozna ;) Aczkolwiek temat lokalnych gazet, tak wyszlo, nie spedzal mi snu z powiek...wiec nie pytalam.

Coz, rozwiazanie przyszlo samo-trafilam akurat na godzine szosta rano. Gazety sa, we wszystkich skrzynkach. Ledwie jednak listonosz zniknal za rogiem, z klatki pospiesznym krokiem wychodzi nasz 80-letni sasiad, zbiera gazety ze wszystkich skrzynek, po czym wywala je do kontenera z kartonami. Zapytany o powod swoich dzialan, tlumaczy, ze jeszcze nie widzial nikogo z nas, kto by te gazety czytal, a skrzynki pocztowe nieladnie z nimi wygladaja-on robi z tym porzadek.

Kto rano daje, temu Pan sasiad, po dlugich prosbach, gazete oddaje :)

Wyjasnienia dwa.
Rzecz jasna chodzi tu glownie o zasade brzmiaca 'nie twoje, nie bierz'.

A normalnie nie zdarzylo mi sie, zeby byc punkt szosta rano pod drzwiami wejsciowymi, po prpstu nie bylo takiej potrzeby. Maz tez ma inne godziny pracy. To tak zanim ktos zapyta :)

wspolnota sasiedzka

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (34)
zarchiwizowany

#62727

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krotkie przeprosiny na poczatek-sprzet nie chce wspolpracowac przy instalacji polskim znakow. Mi tez jest z tego powodu ogromnie przykro, wierzcie mi.

Ostatnio spotkala mnie dosc zabawna w swojej piekielnosci sytuacja :) Slowem wstepu - moj zyciowy partner nie jest Polakiem. Mieszkamy w Niemczech, rozmawiamy ze soba w jezyku niemieckim. Luby mowi w tym jezyku calkiem niezle, jednak jest dopiero w trakcie poznawania niemieckiego alfabetu (w jego jezyku ojczystym alfabet wyglada calkowicie inaczej). Chodzi do szkoly, cwiczy pisanie literek, uczy sie czytac, etc. :)

Luby juz parenascie lat temu zdal prawo jazdy w swojej Ojczyznie. Niestety, prawko trzeba jeszcze w Niemczech uznac zeby moj legalnie usiasc za kolkiem. W zwiazku z tym pochodzilismy troszke po urzedach, popytalismy i okazalo sie ze wystarczy zeby zdal teoretyczny oraz praktyczny test, bez wykupywania zadnych godzin, jazd, etc.

Super, wszystko podpisane, oplacone, szukamy szkoly w ktorej jest opcja zdawania w jego ojczystym jezyku testow ze wzgledu na ten nieszczesny alfabet.

Troszke podzwoilismy, popytalismy, w wiekszosci szkol rozlozyli rece, takiego jezyka u nich nie ma. No to trudno. Zostaly dwie szkoly, nie szlo sie dodzwonic, ale przeciez nogi mamy a to niedaleko, idziemy.

I tu historia sie skonczy, na wizycie w jednej z tych ostatnich szkol. Pani obslugujaca nas bardzo chciala pomoc, byla bardzo mila...ale tez pomyslowa. Kombinowala, majstrowala, no nie ma takiego jezyka, ale ja zadzwonie jeszcze i sie spytam, panstwo poczekaja jeszcze minutke-no to czekamy.

Slyszymy przez telefon, ze to niemozliwe, ze u nich w szkole takiej opcji nie ma. W filii 200 km.dalej tez nie, 400km.dalej rowniez nie.
My slyszymy kazde slowo z tej rozmowy. Pani konczy wdziecznym 'tschuess', po czym usmiecha sie i mowi do nas 'zaden problem' ;)

Troszke zbaranielismy, ale pytamy jak to zaden, skoro jest. No nie, okazuje sie ze nie ma, bo pani mila wyciagnela wydrukowana z komputera mapke swiata i pokazuje ze mozna zdawac prawko w jezyku kraju z ktorym graniczy Ojczyzna Lubego ;) jeszcze z usmiechem stwierdzamy, ze to niestety nic nie da, bo Luby tego jezyka zwyczajnie nie zna :p (cos jakby Polacy musieli znac automatycznie niemiecki bo jestesmy sasiadami) to nic! Jest opcja zdawania testu po angielsku - odpowiadamy, ze juz lepiej Luby zna niemiecki. Po polsku, bo pani jest Polka? Nie, przykro mi, on po polsku niezbyt dobrze.

W koncu Pani wpadla na genialny pomysl-przeciez mowi po niemiecku, zda test w tym jezyku. Wracamy do punktu wyjscia, tlumaczymy ze nie napisze ani nie przeczyta nic, bo inny alfabet, ze mowi to inna sprawa.

Zaden problem! Wiecie dlaczego? Moi mili, sluchajcie. On nie musi przeciez czytac ani pisac. On musi jedynie...zaznaczyc poprawna odpowiedz krzyzykiem. Wiec gdzie tu problem? :)

Coz, nie zameldowalismy go. Pani z zalem stwierdzila, ze w sumie chociaz moglismy sprobowac bo ona nam tyle czasu poswiecila.

No tak.

fahrschule

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (37)
zarchiwizowany

#57683

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Szefowa szukała kogoś do pracy na bar, na sobotę. Po prostu dość sporo zamówień i akurat na ten dzień brak personelu. Pytanie do mnie, czy kogoś nie znam z doświadczeniem i językiem, bo wielu Polaków szuka roboty, może ktoś akurat. Stwierdziłam, że popytam - dałam ogłoszenie na trzech stronach, gdzie się udzielam w tym temacie i czekam na odpowiedzi.

Efekt?
Dostałam odpowiedzi, wszystkie dziś. Nikt praktycznie doświadczenia w kelnerstwie nie miał (zaznaczone w ogłoszeniu), języka nie znał, znał "jako-tako" (w ogłoszeniu bardzo dobra znajomość języka wymagana) i wielkie zdziwienie, że trochę za późno.

Osoby które znały język dostały telefon do restauracji, ale jak usłyszały niemiecki, to się rozłączyły.

Cóż, całe szczęście że powiedziałam szefowej, że ja za tych ludzi nie ręczę i warto ich przeegzaminować z języka i umiejętności, bo po prostu kłamią. Niestety się nie pomyliłam, szkoda.

zagranica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (185)
zarchiwizowany

#57674

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Podobno zalegam z płatnością firmie UPC, z którą skończyła mi się umowa rok temu.
Ok, może i zalegam, choć nic o tym nie wiem. No dobrze, fajnie, że informują. Zawrotna kwota 30 zł. z czymś, kłócić się nie będę. Jak nie oddam, to do sądu.

Ok, nie szkodzi.

Co w tym dziwnego?
List nieostemplowany, przyszedł przedwczoraj. Deadline zapłaty: 20 styczeń.
List przyszedł na stary adres w innym mieście oraz państwie, chociaż nowe miejsce zamieszkania wpisane było.

Byli współlokatorzy (na szczęście nie piekielni) litościwie informację mi przekazali z pytaniem czy list otwierać, czy przesyłać do rodzinnego miasta, czy do Niemiec... Stwierdzili przy tym logicznie, że skoro nie polecony to może reklamowy po prostu.

No, to niespodzianka.

UPC

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (209)

#57294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prywatne lekcje języka obcego.

Tym razem całkiem śmiesznie.

Dzwoni do mnie Pan, informuje, że jest z innej miejscowości (jakieś 20 km.), pyta czy jest możliwość abym na zajęcia do niego dojeżdżała.

- Wie Pan co, musiałabym doliczyć do tego także cenę dojazdów, ale na pewno nie na każde spotkanie dam radę dojechać, ponieważ czasem mam zbyt dużo uczniów w danym dniu i czasowo nie ma szans.

- To nie mogą Państwo do mnie dojechać grupowo?

usługi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 569 (661)

#57258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udzielam prywatnych lekcji języka obcego.

Dzwoni do mnie pani, która była na jednej lekcji bodajże w listopadzie. Od tego czasu wypadały jej różne sprawy - to choroba, to musi mamę odwieźć gdzieś tam, to zmianę w pracy jej zmienili, to inne katastrofy. Przyzwyczaiłam się do telefonów w ten sam dzień, dwie godziny czy godzinę przed, że "jednak nie".

Umówione byłyśmy na dziś. Dostaję telefon, że szyba pękła w samochodzie i ona nie da rady.
Ok, to umawiamy się na inny termin.

- Proszę Pani, będzie ciężko, wieczory aktualnie pozajmowane, ten termin zarezerwowany.
- To we czwartek wieczór.
- Nie dam rady we czwartek wieczór.
- To we czwartek wieczór.
- Nie, nie dam rady, już powiedziałam.
- Ale jak to?
- Mam inną osobę.
- To we czwartek po południu.
- Nie dam rady, jest już ktoś też.
- Ja rano nie dam rady.
- Wiem, proszę zaproponować inny dzień.
- Czwartek wieczór.
- ...
Wie pani co, ja zadzwonię za godzinę, bo nie ma mnie w domu, nie mam kalendarza, może inny dzień się znajdzie.
- Dobrze, to czekam na informację, ale proszę coś wykombinować żeby ten czwartek był!

Chyba wykombinuję. Będę dorosłym ludziom mówić, że trzy nieobecności równa się skreślenie z kursu.

Ktoś ma inny pomysł?

usługi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 707 (767)

#56558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu mieszkam za granicą. Jest tutaj sporo Polaków bez znajomości języka obcego. Bez znajomości języka, w którym się w tym kraju mówi, niestety nie ma szans na dobrą pracę czy jakiekolwiek (lepsze) perspektywy - ba, ciężko załatwić naprawdę podstawowe sprawy. Ja język tego kraju znam, więc postanowiłam pomóc i udzielam prywatnych korepetycji, lekcji - tanio, solidnie. Traktuję to jako po części zarobek, po części przyjemność. Klientów z reguły mam bardzo fajnych, niestety zdarzają się i "piekielne przypadki".

Pewnego razu dzwoni Piekielny, nie zapowiadając się jeszcze na takiego. Bo jest grupa pięcioosobowa i im bardzo zależy, żeby języka się nauczyć. Muszą chodzić razem i koniecznie w weekendy, bo tak pracują że nie dadzą rady inaczej. Zadaję podstawowe pytanie - czy grupa jest na tym samym poziomie z tego języka - tak, wszyscy potrafią guzik z pętelką, okej. W związku z tym, że miałam już osobę na ten dzień w niedogodną dla nich porę - zadzwoniłam, przeprosiłam czy można wcześniej, tak, nie ma problemu, ok, załatwione. To Piekielny zadzwoni parę dni później i się umawiamy.

Piekielny dzwoni, ja z uśmiechem na ustach mówię, że udało się załatwić już na sobotę zajęcia. On z niezręcznym "yyyy" informuje mnie, że no cóż, niestety w sobotę nie dadzą rady, więc w niedzielę. Ok, trudno, przeżyjemy. Jeszcze jedno "yyyy", bo uznali z narzeczoną, że nauczą się szybciej we dwójkę, więc grupę olali i się zapisują jednak dwie, a nie pięć osób. Ok, rozczarowanie, ale w porządku. To umawiamy się na 16:00 w niedzielę na miejscu w Piekiełku. Pytam: wie Pan gdzie jest X koło Piekiełka (obiekt)? Tak. Wie Pan, gdzie jest Y koło Piekiełka? Tak. Czyli chodzi o to Piekiełko? Tak. Ok, do niedzieli.

Niedziela, godzina 15:06. Piekielny dzwoni do mnie niezmiernie niezadowolony, ponieważ nie ma mnie na miejscu. Mówię, że na 16:00, na 100%, bo od razu zapisane. No nie, ja się na pewno mylę. No dobrze, nieważne, jeśli Piekielny poczeka, to będę za pięć minut. Ok, poczeka.
Lecę na złamanie karku pod Piekiełko. Obchodzę wokół, dzwonię, zapuszczam żurawia gdzie mogę - ani śladu nikogo. Dzwonię - nikt nie raczy podnieść słuchawki. Pożyczam od przypadkowego przychodnia telefon (kto wie, może mój szlag trafił) robiąc z siebie idiotkę - Piekielny dalej nie odbiera.
Wkurzona, zadyszana, na mrozie w ciąży - idę do domu.

15:50 dzwoni Piekielny. Bo on czeka 45 minut już na mnie i ja sobie jaja robię. Tłumaczę - byłam, nikt nie odbierał telefonu, ani widu, ani słychu. Nie, bo on mnie widział, bo ja byłam brunetką z wózkiem (jestem blondynką i jestem w ciąży, wózka się nie dorobiłam). Nie dało rady przetłumaczyć, że nie.

W trakcie rozmowy wyszło na to, że Piekielny był sam (na zajęcia grupowe, na najważniejszą lekcję) i w dodatku w całkiem innym miejscu, niż podałam.
Tłumaczę, że spotkać się możemy, ale proszę przyjść z tą Narzeczoną, bo to najważniejsza lekcja, on jej potem źle wytłumaczy i dziewczyna będzie mieć problem z nauką. Nie, bo ona chora. To niech zaczeka aż wyzdrowieje i przyjdą razem. Nie! Dlaczego? Bo ona umie w miarę niemiecki, ona sobie poradzi!

Nieważne, że prosiłam żeby powiedział szczerze, czy są na tym samym poziomie.

UWAGA, wisienka na torcie.

Umówiliśmy się na dziś, na godzinę 19. Byłam na miejscu. Przygotowałam się na to, że w ramach zemsty może być wcześniej/później. Jest mróz, -5 stopni, ja jestem w ciąży o czym facet dobrze wie.

Czekałam pół godziny, nie przyszedł.

Już nie dzwonię.

uslugi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 570 (666)

1