Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

fotopstryk

Zamieszcza historie od: 25 października 2011 - 12:13
Ostatnio: 18 września 2014 - 12:34
  • Historii na głównej: 15 z 15
  • Punktów za historie: 14353
  • Komentarzy: 33
  • Punktów za komentarze: 315
 

#62079

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś nie będzie zabawnej historyjki tylko małe utyskiwanie na piekielnych znawców wszystkiego. Również z tej strony.

Gdy tylko w internecie pojawia się temat fotografii ślubnej, zawsze bardzo szybko znajdzie się jeden lub kilku "specjalistów", którzy wrzeszczą na wszystkie strony, że fotografowie to złodzieje i wyzyskiwacze, biednemu ludowi chleb od ust odejmujący. No bo kto to widział, żeby za 5 godzin roboty życzyć sobie całej wypłaty normalnego człowieka. I że na szczęście są i tacy co zrobią to samo za 1/4 ceny.
To może rozłóżmy ten wór pieniądzów, zabierany przez fotografa, na czynniki pierwsze:

1) Porządny fotograf to zazwyczaj nie czarna strefa, tylko oficjalnie prowadzona działalność. A więc ZUS, US itd. To już prawie tysiak miesięcznie.
2) W cenie zazwyczaj jest jakiś album, fotoksiążka, USB ze zdjęciami. Więc odejmujemy kolejne kilka stówek.
3) Doliczmy paliwo, niby niewiele, ale zawsze się te kilka dych zużyje na jedno zlecenie.
4) Zdjęcia może i robimy przez kilka godzin, ale wiele osób zapomina, że następnie spędzamy długie dnie przed monitorem. U mnie wychodzi w praktyce jeden tydzień po 10 godzin przy kompie na jedno zlecenie. Ceny prądu pomińmy, choć mocne komputery też swoje żrą.
5) Amortyzacja sprzętu - ceny są przerażające. Porządny aparat ok 10tys., obiektywy - średnio 3-4tys. za sztukę. Do tego mocny komputer z wielkimi dyskami na tysiące zdjęć, no i zakup legalnych programów. W zasadzie na ten jeden punkt można by wydać całe roczne dochody. A trzeba sprzęt wymieniać, bo postęp w fotografii cyfrowej jest błyskawiczny i po 3 latach aparat jest już i zacofany, i wyeksploatowany.
6) Reklama - konkurencja na rynku jest ogromna. Bez robienia szumu wokół siebie można szybko wypaść z obiegu. Udział w targach, reklamy w gazetach lokalnych, reklamy "na mieście" i w internecie - to wszystko kosztuje.
7) Pamiętajmy że sezon ślubny to tak na prawdę pół roku. W czasie tłustych miesięcy trzeba coś odłożyć na miesiące chude.

Można by wymienić jeszcze kilka mniejszych punkcików, ale już powyższe mam nadzieje pokazują, że fotografia ślubna to wcale nie jest najbardziej dochodowe zajęcie, bo koszty są niestety spore. I te 2 czy 3 tysiące to rzeczywiście jest dużo, ale do kieszeni fotografa trafia ostatecznie znacznie mniej niż połowa.

A że pojawiają się oferty zdjęć ślubnych za 300 czy 500 zł? To zazwyczaj czarna strefa, do tego z nie najlepszym sprzętem (a sprzęt musi być najlepszy), często studenci, bądź parający się na co dzień innymi fachami, a zdjęcia robiący z doskoku. Niby okazyjnie, ale gdy pojawiają się jakieś kłopoty to zazwyczaj pozostaje tylko płacz i zgrzytanie zębów...

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (453)

#62051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historyjka z życia fotografa (nie tylko) ślubnego.

Wesele w bardzo wytwornym dworku. Widać, że Młodzi, a raczej rodzice, na nic nie żałowali. Zabawa na 250 osób, potrawy jak od Amaro, zespół znany z radia i tv (może nie Top10, ale Top30 już tak). Jako wódka weselna - Absolut. Wszystko na wypasie i widać, że rodziny Młodych biedy nie klepią.

Stolik mój, kamerzysty i zespołu w osobnym pomieszczeniu, więc gdy szedłem fotografować na główną salę, to bez stresu cały ekwipunek zostawiałem na stoliku w rogu pokoiku. Ze sobą biorę zazwyczaj dwa aparaty, ale w plecaku zostaje to co najcenniejsze, czyli obiektywy.

Gdzieś po 22, po raz kolejny "A teraz idziemy na jednego...", więc ruszam do naszego stolika, odkładam aparaty do plecaka i coś mi nie pasuje. Szybka wyliczanka co powinno być i jak w mordę strzelił brakuje jednego obiektywu. Rozglądam się dookoła, bo mogłem zapomnieć odłożyć na miejsce, ale nigdzie nie ma. Idę na główną salę, tam też zguby nie namierzyłem. Podpytałem kamerzystę i zespół - nikt nic nie wie, nikogo nie widzieli, nikt się nie kręcił. Gdy rozmawiałem z zespołem podszedł do nas Młody, bo chciał zamówić piosenkę, więc podsłuchał, że gdzieś mi się szkło zapodziało. Od razu strzelił, że to ktoś z obsługi - kręcą się kelnerzy, nikt na nich uwagi w sumie nie zwraca, mogło się któremuś do rączki przykleić. Na szczęście w obiekcie jest monitoring.
Podskoczyłem do ochroniarzy - fakt, monitoring jest, ale dostęp do nagrań ma tylko szef, a on będzie dopiero rano. Młody deklaruje się, że rano, jak wstaną to sprawdzą co i jak. Ja niestety nie mogłem zostać do rana.

Następnego dnia telefon milczy. Pod wieczór piszę do Młodego smsa z pytaniem, czy coś się nagrało. Odpowiedź - kamery były wyłączone. No cóż... mówi się trudno, pogodziłem się z losem i zacząłem kombinować kasę na nowy obiektyw.

Po tygodniu dostaję maila o treści:
"W załączeniu plik z nagraniem kradzieży. Proszę zrobić z tego dobry użytek. Życzliwy".
Ojciec Młodego bardzo się ponoć zdziwi, gdy panowie policjanci zastukali do drzwi. Przyznał się bez żadnych skrupułów, przecież zostawiłem na wierzchu, aż się prosiło. Dowiedziałem się, że przedstawił zaświadczenie od psychiatry, że jest chory na złodziejstwo i nie można go sądzić.
Kasę zwrócił, ale niesmak pozostał...

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 905 (961)

#62047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno mnie nie było, więc żeby nie dać o sobie całkiem zapomnieć - świeżutka historia.

Młodzi wynajęli mnie do pstrykania w kościele oraz na sali do oczepin, czyli gdzieś do 1 w nocy. Kościół załatwiony, goście ładują się do autokaru, ja do samochodu, bo wesele odbywa się 50 km za miastem. Młodzi razem ze świadkami i kilkoma wybrańcami wskakują do wielkiego limuzynowatego hummera. Ja już gotowy do cofania z miejsca parkingowego, kiedy w szybkę puka mi Młody[M] i mówi coś w stylu:

[M] Zapraszamy do Hummera. Wypierdziste auto za worek szmalu wynajęte, więc szkoda, żeby zdjęć w środku nie było.
[Ja] Nie ma problemu, tylko jak to rozwiążemy logistycznie? Mam zostawić moje auto pod kościołem?
[M] Zostaw, zostaw. Kierowca busa cię w nocy podrzuci.

Skoro tak, to biorę wszystkie sprzęty i pakuję się też do limuzyny.

Parę godzin później, po oczepinach.
Ja już spakowany, podchodzę do Młodego i komunikuję mu, żem gotów do powrotu. Odpowiedź była nieco inna niż się spodziewałem.
[M] Sorry gościu, ale nie ma cię kto odwieźć.
[Ja] No a co z tym kierowcą busa?
[M] On miał nas tu tylko przywieźć, a potem spadać. Wszyscy goście mają wynajęte pokoje, nikt nie wraca do domu, to co mu będę po próżnicy płacił. Trochę ci naściemniałem, żebyś w wozie fotki porobił.
[Ja] W takim razie rozumiem, że znajdzie się dla mnie miejsce w jakimś pokoju?
[M] A co Ty sobie myślisz? Że rodziną jesteś? Robota skończona to wypad i nie zawracaj głowy.

Sala położona była w okolicy bardzo urokliwej, ale pośrodku niczego. Najbliższy ośrodek cywilizacji dobre kilka(naście) kilometrów dalej. Nie pozostało nic innego jak dzwonić po taksówkę do miasta gdzie zostawiłem auto.

Po podwózce wziąłem fakturę, którą z bólem serca, w towarzystwie gróźb, wrzasków i płaczu młode małżeństwo uregulowało, bo zdjęć wydać nie chciałem. Taki piekielny jestem...

fotografia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1407 (1435)

#36641

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym miesiącu robiłem zdjęcia na ślubie w miejscowości W.

Młodzi, jako adres uroczystości, podawali w zaproszeniach patrona kościoła, w stylu "Uroczystość odbędzie się 23 dnia czerwca w W. w kościele pod wezwaniem Żaby Kermit". Większość gości z okolicy, więc wie co i jak, reszta informacji o tym co wpisać do GPS-ów szukała w internecie.

Nadszedł dzień ślubu, godzina już prawie ta co trzeba, a dużej części spodziewanych gości nie ma. Zamówionego kamerzysty także. Ktoś z rodziny chwycił za telefon i ustalił, że brakujące owieczki również są w W. pod kościołem Żaby Kermita. Tyle że tym drugim... Dopiero wtedy matka Młodej załapała, że w W. Kermit roztacza swój patronat nad dwoma kościołami. Zagubione duszyczki po krótkich wskazówkach dotarły gdzie trzeba.

Co w tej opowieści piekielnego?

Kamerzysta uznał, że skoro ślubu nie ma w tym kościele, pod którym on czeka, to zbiera sprzęt i jedzie do domu. I tak tez zrobił. Młodym muszą zdjęcia wystarczyć ;)

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (537)

#33231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu robiłem zdjęcia na dość sporym ślubie i weselu.
Gości ponad setka. Byliśmy już na sali, zjedliśmy obiad, ciasto, tort, ludzie już trochę potańczyli, kiedy niektórzy goście zaczęli powoli zielenieć. Szybko też wydłużyły się kolejki do toalet. Ci którzy nie dali rady czekać w kolejce, musieli biec do ogródka i w krzakach pozbywać się nadtrawionej treści żołądka. Widok tragiczno-komiczny. Te wszystkie kobiety w wieczorowych sukniach...
Ostatecznie prawie nikt nie dotrwał do oczepin. Nawet Młodego zmogło. W głowie dziękowałem sobie, że sporo zdjęć porobiłem zaraz na początku imprezy, bo teraz już szans na to nie było.

Po miesiącu, gdy oddawałem zdjęcia, dowiedziałem się od Młodych, że winna była sałatka z majonezem podana do obiadu, którą przygotowano dzień wcześniej i nie trzymano w chłodni (na szczęście skosztowałem tylko pół widelca i dlatego przetrwałem). Właściciele restauracji zostali pozwani z powodu strat moralnych i cierpień psychicznych.

Werdyktu niestety nie znam, ale za spieprzenie "tego jedynego dnia" należy się chyba odpowiednie odszkodowanie.

usługi

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1077 (1143)

#24214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nic nie pisałem, więc czas nadrobić zaległości i wrzucić kolejną opowieść z ciężkiego życia ślubnego fotopstryka.

Co jakiś czas fotograf, który ma już jakąś tam markę i przez lata pracy dorobił się „nazwiska” dostaje oferty od „młodych chętnych”, którzy chcieliby się dołączyć na jeden czy dwa śluby i popstrykać fotki, żeby się czegoś nauczyć i mieć co zaprezentować jako portfolio na stronie. Wprawdzie to hodowanie konkurencji na własnej piersi, ale raz na jakiś czas, jak widzę że młody jest kumaty i będą z niego ludzie, to się zgadzam i pozwalam mu pokręcić się po kościele czy sali weselnej. Oczywiście musi być grzeczny, nie pakować mi się przed obiektyw i być jeszcze bardziej niewidzialnym niż ja jestem.

Pewnego razu kuzyn poprosił mnie, żebym jakiegoś jego kumpla właśnie w ten sposób poratował i wziął go ze sobą do kościoła. Spytałem oczywiście Młoda Parę czy nie mają nic przeciw, nie mieli, więc młody [M] dostał namiary kiedy i gdzie ma się pojawić.

Dzień przed, godzina 23 – telefon:
[M]: Cześć, bo jutro jest ten ślub, a my się nawet nie spotkaliśmy, więc rozumiem, że sprzęt dasz mi jutro?
[Ja]: Jaki znów sprzęt?
[M]: No żebym miał czym zdjęcia robić.
[Ja]: Ja nikomu żadnego sprzętu nie obiecywałem. Pracujesz na tym co masz.
[M]: No weź stary, ja już kumplom powiedziałem, że będę pstrykał takim profi sprzęcichem.
[Ja]: Mało mnie obchodzi co komu powiedziałeś. Widzimy się jutro. Dobranoc.
Dawno mnie nikt tak nie zaskoczył. Czułem, że to niestety nie koniec zabawy z tym gostkiem.

Następnego dnia ślub w samo południe. Młodzieńca nie ma. Trudno, może faktycznie nie ma żadnego aparatu i nie przyjdzie. Ceremonia się zaczęła, trwa kazanie, czyli najlepsza pora na spokojne zrobienie portretów Młodych, rodziców, panoramy kościoła, itd. Nagle z hukiem otwierają się drzwi kościoła i wpada moja zguba.
[M]: Sorry za spóźnienie, ale zaspałem! – Na cały głos powiedział jak tylko mnie zobaczył.
Goście zaczęli się odwracać i nerwowo kręcić. Kazałem mu zamknąć mordę i spokojnie coś tam popstrykać nie zwracając na siebie uwagi.

Przyszedł czas na przysięgę, podchodzę więc do przodu, on za mną. Przykładam aparat do oka i widzę ciemną plamę, patrzę drugim okiem, a to plecy tego pajaca. Małe szturchnięcie i na szczęście się usunął, ale nerwy miałem już na wyczerpaniu. W najważniejszych momentach walił serią jak z karabinu, wszystko z lampą. W kadr pchał się tak, że musiałem sztuczki czynić, żeby go na zdjęciach nie mieć. W myślach kląłem kuzyna i powtarzałem sobie, że nigdy więcej nikogo z sobą nie wezmę.

Tydzień po ślubie zgłosił się do mnie z obrobionymi zdjęciami, żebym je ocenił. Nie podobały mi się, ale powiedziałem co może na przyszłość poprawić. Zacząłem go spławiać, bo byłem umówiony, a on do mnie z tekstem:
[M]: Nawet tak źle mi się z tobą nie pracowało, więc policzę ci jak rodzinie. 500 zł się należy.
Takiego karpika chyba nigdy w życiu nie widział.
[M]: No wiesz, skoro daję ci moje zdjęcia i pozwalam je wykorzystać, to chyba normalne, że nie za darmo.
Po minie i spojrzeniu chyba sam się zorientował, że przegiął. Zdążył się zwinąć, zanim wyleciałby za drzwi ze śladem buta na tyłku.

Później dowiedziałem się jeszcze, że po ślubie w trakcie składania życzeń, mówił gościom, że jest moim asystentem i rozdawał swoje wizytówki twierdząc, że to moje...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1275 (1307)

#20367

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiedziałem, że podczas najbliższego ślubu spotkam się w pracy z kumplem - kamerzystą. To nie pierwszy raz, gdy mieliśmy obsługiwać tą samą imprezę, więc byłem zadowolony, że będzie z kim w przerwach pogadać.

Na miejscu okazało się, że zamiast kumpla z kamerą gania jakiś mocno starszy koleś. Później dowiedziałem się, że "mojego" filmowca Młodzi uznali za zbyt drogiego i obsługę video zamówili u jakiegoś znajomego znajomego znajomego.
Gdy po miesiącu spotkałem się z Młodymi by oddać gotowe albumy ze zdjęciami, Młoda dziękowała mi prawie na kolanach, bo zdjęcia będą ich jedyną pamiątką - pan kamerzysta miał zacięcie piosenkarskie i podczas całego wesela śpiewał, nucił, mruczał, itp., do każdej melodii granej przez zespół. Głosu nie miał wcale.
Śpiewał także w kościele...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 980 (1010)

#20029

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym roku robiłem zdjęcia na ślubie bardzo sympatycznej pary. Wcześniej wziąłem 1/3 kwoty zaliczki, a resztę standardowo odbieram podczas przekazania albumu Młodym.

W umówionym dniu podjeżdżam do nich do domu, przekazuję zdjęcia. Standardowo proponuję wspólne obejrzenie, zbieram uwagi i staram się w miarę możliwości poprawić tak by byli w pełni usatysfakcjonowani. Żadnych uwag nie było, więc nieśmiało przechodzę do kwestii zapłaty., bo sami jakoś unikają tematu.

[Ja]: To co? Wypisujemy pokwitowanie zapłaty? :)
Młody[M]: No widzi Pan, bo my mamy w tej sprawie pewną prośbę...
[Ja]: Tzn?
[M]: Dostaliśmy na ślubie dużo więcej prezentów rzeczowych niż myśleliśmy że dostaniemy, choć prosiliśmy o pieniądze. A to co dostaliśmy w gotówce wydaliśmy na wakacje i nowy komputer, bo stary się spalił.
[Ja]: Rozumiem, ale jaki to ma związek ze mną?
[M]: Nie mamy niestety pieniędzy, żeby Panu zapłacić, ale mamy propozycję.
[Ja]: ???
[M]: Żona ma rasowego kota brytyjskiego, z rodowodem. I on, a właściwie ona jest w ciąży. Możemy ją Panu dać. Ona sama jest warta tyle ile mamy zapłacić, a jak Pan jeszcze sprzeda kocięta, to się nieźle dorobi...

Prawie mi mowę odebrało. Po dłuuuuugich targach rozłożyłem im płatność na raty i uczciwie w pół roku spłacili.

Aha, jestem uczulony na koty.

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 951 (1001)

#19936

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z lipca. Robiłem zdjęcia na ślubie i weselu w małej wiosce w górach. Młoda - fajna, miła dziewczyna, Młody - niesympatyczny mruk, ale klientów się nie wybiera, więc puszczałem mimo uszu jego warknięcia i pofukiwania.

Na sali weselnej siedziałem przy stoliku z orkiestrą, po drugiej stronie parkietu niż goście, więc nikt postronny się tam nie kręcił i nie musiałem co 20 sekund kontrolować, czy nikt mi sprzętu nie podwędza.
Cały ekwipunek mieszczę w dość sporym plecaku fotograficznym do którego wchodzą dwa aparaty, kilka obiektywów, lampy i parę mniej lub bardziej potrzebnych innych akcesoriów. Całość o wartości przyzwoitego auta prosto z salonu, gdy więc wróciłem z "akcji" na parkiecie i nie znalazłem plecaka to doświadczyłem chwilowego zatrzymania akcji serca. Szybkie spojrzenia po całej sali - nic podejrzanego.

No to wychodzę na zewnątrz. Kilka metrów od wyjścia, na trawniku jakieś zbiegowisko. Podchodzę bliżej, a tam nabombiony Młody[M] otoczony wianuszkiem naprutej młodzieży klęczy i podrzuca obiektywem. Reszta moich gratów walała się dookoła w trawie. Mimo tętna 200 mówię spokojnie:
[Ja]: Proszę o zwrot mojej własności.
[M]: Spoko kolo, się tylko kumplom chciałem pochwalić jakiego fachurę wynająłem i jakie masz sprzęcicho.
[Ja]: Bardzo mi to pochlebia, ale myślę, że można to było załatwić w inny sposób.
[M]: Ty ku**a nie podskakuj. Zapłaciłem, więc dzisiaj to wszystko jest moje, a jak się nie podoba to łap!

I podrzucił na dobre 3 metry obiektyw. We mnie odezwał się przyczajony tygrys, ukryty smok i jakoś udało mi się ten kawał szkła złapać, ale łatwo nie było. Młody zarechotał, pozostały kwiat młodzieży również, po czym zebrali się z trawy i wrócili na salę. Ja zacząłem zbierać moje graty sprawdzając ich stan. Niczego nie brakowało, ale dwa obiektywy nie miały szczęścia, nikt ich w porę nie złapał i wyglądały jakby zaliczyły porządne walnięcie o glebę.
Zlecenie wypełniłem do końca (do oczepin niedużo zostało), zebrałem się do domu odespać, a zaraz w poniedziałek w samochód i do serwisu po ekspertyzę tych dwóch obiektywów (wynik - brak możliwości naprawy).

Młodych wesele kosztowało znacznie więcej niż planowali. Żonka zachowała się honorowo - zapłaciła za zakup nowych obiektywów z pieniędzy zebranych od gości na weselu. Już wiem, o co była ich pierwsza małżeńska kłótnia...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1739 (1773)

#19973

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna opowieść fotografa weselnego.
Impreza odbywała się w małej wiosce, bimber przelany do butelek po oleju lał się litrami, więc większość gości nawet do oczepin nie dotrzymała. Młodzi też fasonu nie trzymali. Około 1 w nocy skończyłem co miałem do zrobienia i zaczynam się pakować. Pożegnałem się z orkiestrą, gdy podbiega do mnie Młoda[M].
[M]: Bierz aparat i idziemy!!!
[Ja]: Zasadniczo już skończyłem swoją pracę i chciałem się z Państwem pożegnać...
[M]: Dopłacę ci dwie stówy, tylko się pospiesz. Jedno zdjęcie jeszcze zrobić trzeba.

No jak trzeba, do tego za dopłatą, to się nie spierałem, wyciągnąłem z plecaka aparat i idę za Młodą, która prawie biegnie do drzwi. Wychodzimy na zewnątrz, Młoda skręca w boczną dróżkę okrążającą budynek, zatrzymuje się i mówi:
[M] Teraz cicho, włącz aparat, włącz lampę, wychodź za róg i od razu rób zdjęcia.

Mocno zdziwiony, ale nie chciałem dopytywać, bo było widać, że jest nieźle wkurzona. Wyskakuję więc zza rogu z aparatem przy oku, widzę jakieś sylwetki więc celuję i pstrykam kilka zdjęć - Młody ze świadkową zapoznawali ze sobą swoje języki, a na jednym zdjęciu to nawet i migdałki.
Młoda wyszła za mną zza rogu i kazała mi spadać do domu, a te ostatnie zdjęcia wysłać jej do jutra na maila.

Kiedy po 3 tygodniach oddawałem gotowy album, odbierała go tylko ona, nawet nie chciała oglądać.
Za to bardzo mi dziękowała za te 3 zdjęcia z zaskoczenia - dołączyła je jako dowód do papierów rozwodowych...

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1180 (1212)