Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

halaburda

Zamieszcza historie od: 26 lipca 2016 - 20:04
Ostatnio: 26 czerwca 2019 - 7:07
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 647
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 40
 

#84789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo tu jest o piekielnych pracodawcach, to trzeba dla równowagi o piekielnym pracowniku.

Korpo w wielkim mieście, potrzebny nowy człowiek do zespołu, bo roboty za dużo. Zatrudniliśmy Sebę, dobrze zapowiadał się, chociaż jak się później okazało miał tendencje do przyrastania telefonu do ręki. Ale nie to było największym problemem.

Seba przepracował parę miesięcy, aż pewnego dnia wysłał mi SMS-a, że jest chory i będzie na zwolnieniu do końca tygodnia. Zwolnienia nie widziałem, bo to już była epoka zwolnień elektronicznych, a kadry i płace prowadzi dla nas zewnętrzna firma, więc zwolnienia trafiają do nich, co oczywiście generuje opóźnienia w obiegu informacji.

Początek następnego tygodnia, SMS, że nadal jest chory i kolejne zwolnienie lekarskie. W tym czasie reszta zespołu trzaskała nadgodziny, bo roboty było bardzo dużo.

Kolejny tydzień, kolejny SMS. Kolejne zwolnienie. Zaczynam się zastanawiać na co się tak strasznie rozchorował. Aż przychodzi koniec tygodnia i do korpo wpada facet, przedstawia się jako ojciec Seby. Przyjechał aby dać mu pieniądze na fryzjera, bo rano obiecał, ale zapomniał.

Ja do niego, że przecież Seba od trzech tygodni na zwolnieniu lekarskim. Facet robi wielkie oczy, bo Seba był trzy tygodnie temu lekko przeziębiony, ale dawno wyzdrowiał, codziennie chodzi do pracy i wraca wieczorem bardzo zmęczony. Telefon do kadr i płac — żadne zwolnienie lekarskie nie przyszło. Ojciec Seby wrócił do domu z dysonansem poznawczym, a my zostaliśmy z wielkim wk*.*, ponieważ zamiast siedzieć po godzinach, można było już od dawna szukać kogoś na jego miejsce.

korpo

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (240)

#83517

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę sobie drogą dla rowerów (DDR).

Idealnym środkiem DDR idzie w tym samym kierunku Piekielny. Dzwonię, dzwonię, Piekielny nie reaguje. No to po hamulcach, zwalniam i wyprzedzam go. I w tym momencie Piekielny się obraca i zahacza plecakiem o moją kierownicę.

Na szczęście zdążyłem się wypiąć (mam zatrzaskowe pedały SPD) i profesjonalnie upadłem na cztery kończyny. Kolana trochę bolą, dłonie lekko obite, ale nie ma tragedii. Piekielny miał tyle przyzwoitości, że zatrzymał się i przeprosił, więc nawet go bardzo nie opierdzieliłem. Oddalił się i zaczęła się dalsza część piekielności.

Rower nie jedzie. Przednia przerzutka się przekrzywiła i zahacza o zębatkę. Na szczęście mam multitoola, więc w parę minut i kosztem uwalanych rąk przerzutka działa na tyle, że można jechać na drugim biegu.

Po powrocie do domu, gdy zeszła adrenalina, zaczął boleć nadgarstek. Łapa w ortezę, mam nadzieję, że w parę dni przejdzie.

Tak się zastanawiam, co takiego fajnego jest w DDR, zwłaszcza gdy równolegle biegnie szeroki chodnik? Szybciej się idzie? Nogi się mniej męczą?

Dlatego przy okazji apeluję: drodzy piesi, nie łaźcie po DDR, bo a) nie wolno wam, b) zagrażacie bezpieczeństwu rowerzystów, bo jak pokazuje ta historia, nie zawsze da się was bezpiecznie wyminąć, c) sami się narażacie na problemy, bo podobny przypadek może skończyć się równie źle dla pieszego (kiedyś może opiszę podobną historię z odwrotnym skutkiem).

Na szczęście ostatnia piekielność należy do mnie.

Zamówiłem elektroniczny dzwonek do roweru, 120 decybeli, którym będę traktował baranów niereagujących na normalny dzwonek. Nie mogę się doczekać, kiedy przesyłka przyjedzie.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (133)

#74413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu, rok 1999. Urządzaliśmy się z żoną w pierwszym mieszkaniu. Stwierdziliśmy, że trzeba wymienić starą, cieknącą baterię kuchenną na nową z mieszaczem. Wracając z pracy zakupiłem taką w sklepie z artykułami metalowymi na sąsiedniej ulicy.

Po wyjęciu z pudełka nabrałem podejrzeń - coś było nie tak. Krople wody przy wlotach, a do tego bateria odwrotnie zmontowana. Aby odkręcić wodę, trzeba było popchnąć dźwignię w dół, a nie do góry. Przy odkręconej baterii nie dało się regulować temperatury, bo bateria zawadzała o kran. Ewidentnie używana, rozkręcona i zmontowana na odwyrtkę. Odstąpiłem od zamiaru montażu, władowałem baterię do pudełka, a pudełko do teczki.

Następnego dnia po pracy zajrzałem ponownie do sklepu z reklamacją. W sklepie Piekielna i Piekielny. Pokazałem co i jak.

Piekielna: Ale tak ma być. Odkręca pan pchając dźwignię na dół, a zakręca ciągnąc do góry.

Ja: Pani żartuje. Każda bateria działa odwrotnie, odkręca się do góry. Zresztą jak mam regulować temperaturę wody przy odkręconej wodzie? Przecież dźwignia zawadza o kran.

Piekielna: Normalnie. Odkręca pan wodę, a później przesuwa. Gdy zawadza o kran, to ciągnie pan do góry, a później opuszcza (Piekielna przy okazji demonstruje).

Ja powtórzyłem swoje, Piekielna swoje i tak parę razy. W końcu powiedziałem tak:

Ja: Tu na półce stoi identyczna bateria. Proszę pokazać jak działa, jeśli tak samo, to ja rezygnuję z reklamacji i idę do domu.

Piekielna zdjęła baterię z półki, przystąpiła do demonstracji i oczywiście bateria działa normalnie. Otwierała się do góry i zamykała na dół. Wtedy Piekielna zmieniła narrację:

Piekielna: Bo to pan tę baterię rozebrał i źle zmontował.

Ja: Ależ skąd. Wieczorem wyjąłem z pudełka, zauważyłem, że jest coś nie tak, więc wpakowałem do teczki i od razu po pracy przyszedłem tu z reklamacją.

Piekielna: Aha! A więc to koledzy z pracy panu zepsuli baterię!

Piekielny do tej pory stał z boku i z zażenowaną miną przysłuchiwał się gadce Piekielnej. Po ostatnim zdaniu nie wytrzymał, zdjął z półki nową baterię, dał mi i przeprosił. Miny Piekielnej nie zapomnę, wyglądała, jakby za chwilę miała go zamordować i zeżreć na surowo.

Od tego czasu starannie unikam małych, dupnych sklepików, a artykuły żelazne, remontowe i tym podobne kupuję wyłącznie w pewnej zagranicznej sieci, gdzie nie ma żadnych problemów z reklamacjami i zwrotami, nawet jak się nie ma paragonu.

sklepy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (236)

#74273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na Piekielnych często czytam o złych pracodawcach wyzyskujących pracowników. Rzadko jednak można poczytać jak to wygląda z drugiej strony...

W zeszłym roku w mojej korpo wpadł nowy temat do wykonania. Lekka praca fizyczna, wymagająca skupienia i precyzji, polegająca na cięciu na wymiar detali z tworzywa sztucznego. Pracowników do tej roboty zatrudnialiśmy przez agencję pracy tymczasowej na umowę zlecenie (nie wiedząc jak długo potrwa projekt nie mogliśmy oferować etatu), ale płaciliśmy godnie (15 zł brutto za godzinę). Pracownik tymczasowy miał grafik godzinowy, aby dostać wypłatę na koniec miesiąca przedstawiał w agencji ów grafik z naszymi podpisami potwierdzającymi rzeczywiście przepracowane godziny.

Trafił się kumaty i pracowity gość, nazwijmy go Ziutek. Przepracował ponad dwa miesiące aż w połowie kolejnego nagle zniknął i słuch po nim zaginął. Ponieważ nie było kontaktu, zatrudniliśmy kolejnego człowieka w międzyczasie świecąc oczami przed klientem z powodu opóźnień. Nie muszę dodawać, że Ziutek zniknął razem z kartą do drzwi i kluczem do szafki ubraniowej w szatni.

Po trzech miesiącach od zniknięcia Ziutek pojawił się z zaświatów. Zadzwonił z pytaniem dlaczego nie dostał kasy za przepracowaną część ostatniego miesiąca. Odpowiedziałem mu, że zgodnie z umową którą podpisał z agencją, warunkiem wypłaty jest przedstawienie podpisanego przez nas grafiku godzinowego. Zaprosiłem go serdecznie by wpadł z wypełnionym papierem, to mu podpiszę, a on przy okazji odda klucz do szafki i kartę do drzwi, z którymi się ulotnił. Obiecał wpaść w przyszłym tygodniu. Nie muszę mówić, że się nie pojawił.

Minęło kolejne parę miesięcy i szukaliśmy pracownika do mojego zespołu w korpo. Ziutek oczywiście zadzwonił z pytaniem czy może przysłać CV. Powiedziałem, że oczywiście może, ale ja nie zaufam człowiekowi, który nagle znika z pracy, a później przez pół roku oddaje kluczyk i kartę, a co dziwniejsze nawet nie chce mu się wpaść po podpisy pod grafikiem, by dostać kasę, która mu się należy. CV wysłał, nie pojawił się, kluczyk do szafki będziemy dorabiać :-)

korpo

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (236)

1