Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

helgenn

Zamieszcza historie od: 7 grudnia 2017 - 16:40
Ostatnio: 19 kwietnia 2024 - 15:13
  • Historii na głównej: 18 z 18
  • Punktów za historie: 1854
  • Komentarzy: 546
  • Punktów za komentarze: 4012
 

#90934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, że ktoś z zasady nie daje napiwków luźno skojarzyło mi się z niezbyt bliską znajomą z pracy, roboczo zwaną Karynką. Nie trzymamy się blisko, ale Karynka jest znana w stuosobowym dziale z jednego powodu: nie uznaje żadnego wydatku, który nie jest obowiązkowy:

- Kiedy zrobiliśmy zbiórkę na prezent dla koleżanki z okazji ślubu (5 złotych od łebka) Karynka stwierdziła, że ona jest już po ślubie, więcej dzieci nie planuje, więc ten wydatek jej się nie zwróci w postaci prezentu dla niej. Nie przeszkodziło jej to jednak dorwać kartkę z życzeniami dołączoną do prezentu i nasmarować swoje imię na pół strony.

- Karynka kategorycznie nie uznaje składek na żadne rady rodziców ani inne "bzdety" w szkole. Edukacja jest darmowa i ona nie będzie dodatkowo do tego dokładać.

- Wspomniane na początku napiwki to już wisienka na torcie. Kilka lat temu zorganizowaliśmy sobie nieoficjalną (niesponsorowaną przez pracodawcę) kolację noworoczną. Od początku wiadomo było, że za dużą grupę restauracja dolicza 10% napiwku i mamy wspólny rachunek. Każdy kto wychodził po prostu wyliczał ile ma zapłacić i doliczał 10%, średni rachunek wynosił ok 200 złotych. Wychodziłam ostatnia z paroma osobami i po opłaceniu wszystkiego na rachunku zostało nierozliczone kilkanaście złotych. Nikt za rękę nie złapał, ale kwota mniej więcej zgadzała się z równowartością 10% średniego zamówienia, zrobiliśmy zrzutkę po parę złotych.

Uprzedzając pytania, wszystko to wynika z cwaniactwa lub skąpstwa a nie problemów finansowych, żadne rozmowy uświadamiające na nią nie działają, wielu już próbowało. Oczywiście niezapłacenia pełnego rachunku się wyparła, jedyną opcją jest swoistego rodzaju ostracyzm, ale to nie zawsze jest wykonalne.

Praca

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 77 (87)

#90881

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam ostatnio nawał pracy, jak to zwykle pod koniec roku w sprzedaży, a dodatkowo pojawiły się niespodziewane obowiązki.
W poprzednim miesiącu na dłuższe zwolnienie lekarskie poszedł kierownik z równoległego działu. Ponieważ na razie nie wiadomo przez ile go nie będzie, przejęłam pieczę nad jego trzema pracownicami. O ile z dwoma nie mam większego problemu, to nie ma tygodnia, żeby pewna Kasia nie wywinęła jakiegoś numeru. Kasia ma ponad 40 lat, więc żaden płatek śniegu ani stażysta.

Kasia miała przesłać kilku innym osobom z firmy szczegóły warunków umowy sprzedaży dla firmy "Drzazga&Drzazga", finalne negocjacje miała prowadzić grupa 5 osób, w tym ja. W mailu rozpisała porównanie jakie mamy zniżki dla konkurencji i kilka innych informacji, dodała też adres mailowy do klienta, żebyśmy się mogli z nim skontaktować. Gdy ten nieszczęsny mail przyszedł byłam na spotkaniu, więc odczytałam go dopiero godzinę później. Od razu zauważyłam, że Kasia do grona odbiorców dodała również naszego klienta (pewnie wpisała jego mail w pole "wyślij", żeby go skopiować, ale nie usunęła przed wysłaniem, cofnąć wiadomości się nie dało). No nie było to mądre, ale kto nigdy nie popełnił błędu niech pierwszy rzuci kamieniem i nie pisałabym tej historii.

Otóż ktoś z komórki (dajmy na to Adam) odpisał wszystkim "dzięki za informacje, przejrzę je po południu". I wtedy dopiero Kasia się odpaliła. Napisała już tylko do naszej grupy maila mówiącego o tym, jak bardzo nieprofesjonalnie Adam się zachował dodając naszego klienta do wewnętrznych rozmów i dzieląc się poufnymi informacjami. To jest według niej nieakceptowalne, nieprofesjonalne i kilka innych powodów, dla których gdyby to od niej to zależało to Adam już by szukał innej pracy. Adam średnio się przejął i odpisał, że tylko kliknął "odpowiedz wszystkim".

Jeśli, drodzy czytelnicy, do tej pory sytuacja wydaje się mało absurdalna to gdy wzięłam Kasię na stronę wytłumaczyć jej co się stało to ona się 15 minut zapierała, że to Adam dodał klienta do tego nieszczęsnego maila. Po tym jak w końcu przejrzałyśmy całą nitkę i jej podkreśliłam na czerwono od kogo zaczął się ten bałagan, śmiertelnie się obraziła, wyszła z pokoju i następnego dnia była na L4.

Szczerze to nawet nie wiem jak to skomentować, bo jeszcze nigdy mi się taka sytuacja nie przytrafiła. To świeża sprawa i nie mam pojęcia czy Kasia poniesie jakiekolwiek konsekwencje, z opowieści wiem, że to niekoniecznie jednorazowy wybryk Kasi, ale za mało, żeby coś zrobić a ludzi do pracy brakuje.

Jeśli chodzi o samego klienta to w sumie z tego maila wynikało, że mają jedną z lepszych ofert, sytuację jakoś opanowałam obracając w żart.

Praca

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (155)

#90706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mininitka o nielubianych synowych przypomniała mi pewne wydarzenia z dawnych czasów.

Pod koniec studiów spotykałam się z kilka lat starszym Michałem. Poznałam już wcześniej jego starszego brata i narzeczoną, ale gdy pojawił się temat tego, że mam poznać "teściów", wszyscy zaczynali rzucać uwagami typu "no to nie zazdroszczę", "przeżyjesz" itd. Nawet Michał ostrzegał mnie, że jego mama jest trudna i jeśli powie mi cokolwiek niemiłego to od razu stamtąd wyjeżdżamy.

Na miejscu spotkał mnie mały szok. "Teściowa" przywitała mnie bardzo wylewnie, wręcz skakała wokół, upiekła firmowe ciasto, ogólnie sprawiała wrażenie bardzo miłej osoby. Michał był zachwycony, że tak mnie polubiła, ale mimo wszystko sytuacja wydała mi się dziwna.

Z czasem zrozumiałam o co chodzi - teściowa nie lubiła drugiej synowej i dawała jej to odczuć na każdym kroku. Na uroczystościach rodzinnych traktowała ją jak darmową służącą (np. szwagierka przyjeżdżała wcześniej wysprzątać dom, a po obiedzie myła po wszystkich naczynia). Każdą wypowiedź szwagierki komentowała złośliwie albo ostentacyjnie udawała, że nie słyszy. Ja za to byłam wychwala przy rodzinie pod niebiosa za byle jaką pierdołę (typu zrobiłam prosty sos do sałatki a szwagierka skomplikowany tort).

Kiedyś chciałam się wybrać ze szwagrami gdzieś na weekend i dowiedziałam się, że pojechali pomóc rodzicom w wykopkach. Zapytałam Michała czemu nas nikt nie poprosił o przyjechanie i odpowiedział, że miał wymówkę przed mamą, bo ja nie lubię prac polowych, a przecież nikt mnie zmuszał nie będzie.

Nie wszystkie sytuacje pamiętam, głównie to napiętą atmosferę między szwagierką a teściową, (przy czym ta pierwsza naprawdę zawsze była skromna i uprzejma). A czym dziewczyna w ogóle zawiniła? Co prawda to jedna z najbardziej pracowitych osób jakie znałam, ale była "jedynie" ekspedientką w sklepie spożywczym, a mama Michała uważała, że dla jej wykształconego syna to za słaba partia...

Szwagrostwo

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (155)

#90302

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na jednej z publicznych "madkowych" grup na Facebooku z mojej okolicy pojawiło się ostrzeżenie. Podobno jakiś pedofil kradnie zdjęcia z grupy i robi ranking urody dzieci. Z ciekawości zajrzałam (choćby, żeby stronę zgłosić), bo to bardzo poważny zarzut.

Okazało się, że na stronę ktoś wrzuca zdjęcia dzieci, które były publikowane w publicznych grupach, postach itd., W opisie grupy wprost pisze, że ma to zwrócić uwagę madkom na to, co publikują w sieci i że każdy może sobie później zrobić z tym zdjęciem co chce.

Czy to przyniosło zamierzony skutek czyli jakąkolwiek refleksję? Chyba nie, bo w komentarzach głównie wojny, że tylko madka ma prawo do wizerunku własnego dziecka (?) i nikt im nie pozwalał ściągać z publicznej witryny Facebooka zdjęcia.
Powstała już nawet kontrgrupa pokrzywdzonych, którzy zapowiadają pozew do sądu. Jestem bardzo ciekawa ewentualnej rozprawy.

Facebook

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (111)

#90166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uśmiechnęłam się pod nosem czytając apel, żeby nie zabierać dzieci do samolotu.

Tak się kiedyś złożyło, że musiałam lecieć z małym dzieckiem na kolanach, czy to była konieczność czy moje widzimisię nie ma większego znaczenia dla historii.

Z powodu takich "apeli" i ogólnego podejścia do dzieci w miejscach publicznych stresowałam się okrutnie przed tym lotem, wyczytałam wszystkie możliwe rady na portalach podróżniczych jak to przeżyć jak najmniej boleśnie. Jedną z powtarzających się rad było to, żeby do samolotu wejść jak najpóźniej i ograniczyć czas spędzony w zamkniętej przestrzeni.

Tak więc weszłam niemal ostatnia na pokład, a na moim/naszym miejscu siedziała już jakaś pani i plotkowała z psiapsi. W Ryanairze zawsze trwa kiermasz wymiany miejsc, ale trochę mnie zdziwiło, że pani się tam usadowiła jeszcze przed zakończeniem boardingu. Powiedziałam, że mi przykro, ale to moje miejsce i niestety nie ma szans na zamianę, bo według polityki firmy muszę być z dzieckiem przy oknie (a nawet bez tego bym się nie zamieniła, bo po prostu sobie to miejsce wykupiłam, pani miała środkowe miejsce gdzieś na końcu samolotu).

Usiadłam, zapięłam dziecko, które ku mojemu największemu zdziwieniu zasnęło jeszcze przed startem ciumkając mleko i przespało cały lot. Za to moja sąsiadka przez dwie godziny prezentowała festiwal wznoszenia oczu w sufit, cmokania i wzdychania, gdy np. musiałam zmienić pozycję siedzenia i dotknęłam jej podłokietnika. Próbowała niby spać, ale jak tylko się ruszyłam to ostentacyjnie kiwała głową, bo jej w tym przeszkadzam. Nie mam w zwyczaju z nikim wchodzić w pyskówki, uprzejmie zapytałam czy przesunąć bardziej torbę, którą mam pod nogami, a która trochę wystawała poza moje miejsce. Z dąsem odpowiedziała, że przecież jej nic nie przeszkadza.

Jestem niemal pewna, że gdy wyszłyśmy z samolotu to opowiadała tej nieszczęsnej psiapsi i nie wiadomo komu, że siedziała koło niej roszczeniowa madka, której dziecko się cały czas darło, a ona się rozpychała na dwa siedzenia.

Lot Ryanair

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (154)

#90141

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyszła pora na grande finale sagi o Januszu. Gwoli przypomnienia u Janusza pracowałam 20 lat temu. W tej historii muszę również dodać, że odeszłam z firmy już przed niektórymi wydarzeniami, więc te będę przytaczać tylko z opisów, które usłyszałam.

Wspominałam w jednej z historii, że "ochotniczo" zajmowałam się sprzedażą zagraniczną, jednak pracy było coraz więcej i w końcu Janusz zdecydował się zatrudnić pełnoetatowego handlowca z dobrym angielskim, a najlepiej z dwoma innymi językami. Tym sposobem w firmie pojawił się Młody Byczek, chłopak parę lat starszy ode mnie. Janusz coś wspominał o tym, że chłopak ma ciężką sytuację, nie ma tu rodziców i musi się sam utrzymać.

Nie ma cienia przesady w tym, że Młody Byczek bardzo szybko zaskarbił sobie sympatię wszystkich. Był niesamowicie komunikatywny, dogadywał się i ze starymi wygami, co dorabiali do emerytury i zrzędzili na wszystko i przychodził do mnie na kawę i ploteczki. Najbardziej oczarowany był nim sam Janusz: oto w końcu pracownik idealny, co robi za miskę ryżu i jako jedyny wyraża zainteresowanie pracą, nie to co cała reszta obiboków. Młody Byczek rzeczywiście wypytywał o wszystkie szczegóły na produkcji, chciał poznać dostawców półproduktów, notował wszystko sumiennie. Sam z siebie sprawdzał służbowego maila w nocy i w weekendy, miał pomysły na nowe kanały sprzedaży; widziałam niemal iskierki u Janusza, który oczyma wyobraźni wybierał Młodego Byczka na swojego zięcia i spadkobiercę firmy.

To właśnie Młody Byczek zapytał mnie jaką dostaję prowizję od sprzedaży (której jako jedyna nie dostawałam), bo nie wie czy powinien ją negocjować. I tak właśnie wśród tych pogaduszek i ploteczek sprzedawał poszczególnym pracownikom inne "tajemnice", żeby przygotować grunt pod dalsze wydarzenia.

Tutaj niestety nie znam wszystkich szczegółów i chronologii zdarzeń, które trwały mniej więcej rok. W bardzo dużym skrócie Młody Byczek szukał na wynajem podobnej wielkościowo hali produkcyjnej po drugiej stronie miasta, Janusz się o tym dowiedział pocztą pantoflową. Po krótkiej konfrontacji Młody Byczek nawet specjalnie nie ukrywał, że zamierza założyć konkurencyjną firmę o identycznym profilu i jeśli Janusz spróbuje iść do sądu to on ma tyle dowodów na oszustwa Janusza, że powinien to dobrze przemyśleć. Przy okazji wyszła mała ciekawostka: Młody Byczek rzeczywiście nie miał rodziców na miejscu- Ci prowadzili firmę w tej samej branży za granicą, a wcześniej mieli jakąś dużą sieć sklepów w województwie i w skali znajomości bili Janusza na głowę.

Janusz mimo wszystko założył, że nic mu nie grozi ze strony jakiegoś Byczka, po jego zwolnieniu asekuracyjnie opowiadał wszystkim, że to złodziej. Tyle, że Młody Byczek operację tą przygotowywał od roku: niby mimochodem pracownikom wyjawiał "sekrety" jak inni są traktowani albo jakie prowizje dostają i zachęcał do przejścia do siebie, a klientom wprost mówił na ile zostali oszukani przez Janusza.

Kilka osób po kolei złożyło wypowiedzenia. Janusz wmawiał ludziom, że według prawa obowiązuje ich zakaz konkurencji (taaa, szczególnie tych, co nigdy umowy nie mieli). Firma Janusza powoli, ale skutecznie się sypała. Tu sobie mogę tylko dopowiedzieć, że nie tylko z powodu odpływu pracowników i klientów do Młodego Byczka, ale przede wszystkim coraz większej paranoi Janusza. Chyba po raz pierwszy w swym długim życiu spotkał większego cwaniaka od siebie.

Nie znam niestety dokładnych losów Młodego Byczka, wydaje mi się, że poznał żonę w innym województwie i tam się przeniósł, ale też i dla pracowników nastały lepsze czasy na rynku pracy, część z nich wyjechała za chlebem do Anglii czy Irlandii. Janusz jeszcze chwilę firmę prowadził, ale i tak zbliżał się do wieku emerytalnego, więc mógł żyć z samego wynajmu nieruchomości, które wcześniej skupował.

Żeby nie było, nie uważam, że zachowanie Młodego Byczka było w porządku, pewnie z czasem stał się jeszcze gorszym Januszem niż pierwowzór. Ale mimo wszystko po tych latach upokorzeń odczuwaliśmy wszyscy jakąś dziką satysfakcję z tego, że to Janusza ktoś pokonał w jego własnych zawodach.

Janusz

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (162)

#90105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powoli zbliżam się do końca mini sagi o Januszu-handlarzu-przedsiębiorcy. To już przedostatnia historia, która ma również stanowić tło przed wielkim finałem. Czytelnikom przypominam, że rzecz działa się ze 20 lat temu, w czasach kiedy rynek pracownika nie istniał, niemal każdy trzymał się kurczowo pracy jaka by ona nie była a "zmienić pracę i wziąć kredyt" było dużo trudniej niż dziś.

Złotym mottem Janusza było "uczciwy się nigdy nie dorobi" i tej właśnie zasady kurczowo się trzymał. Oszczędzał, a raczej oszukiwał wszystkich i na wszystkim.

Klasyka gatunku to umowy, a właściwie ich brak. Janusz najchętniej zatrudniał ludzi w trudnej sytuacji życiowej, normą na rozmowie rekrutacyjnej było wypytywanie o sytuację rodzinną i warunki życia (choć wydaje mi się, że w tamtych czasach takie pytania nie były niczym niecodziennym). Oficjalnie uważał się za filantropa i wybawcę uciśnionych, tak naprawdę zatrudniał ludzi, którzy będą w pełni od niego zależni.

Nie wiem ile naprawdę zarabiali pracownicy, choć miałam dostęp do umów: mało kto miał choćby zlecenie, większość to dziwne twory typu 1/16 etatu. Niektórzy pracowali bez jakiejkolwiek umowy, nie mając nawet ubezpieczenia. Na produkcji. Tu jednak dostrzegam również piekielność części pracowników: sami chcieli mieć zatajone dochody, żeby otrzymywać dodatkowe świadczenia socjalne, np. rodzinne. Gdy kiedyś zdarzył się wypadek i nieubezpieczony pracownik niemal stracił palec to Janusz chełpił tym, że z własnej kieszeni opłacił mu prywatną wizytę u lekarza na cito, a pracownikowi i tak nie przyszło na myśl, żeby jednak się o umowę upomnieć.

Miałam również pełny wgląd w dokumenty sprzedażowe; faktury niemal zawsze były na ćwierć ceny towaru i miały przeróżne dopiski typu "materiał uszkodzony". Realną cenę sprzedaży poznałam dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam prawidłowo wystawioną fakturę dla dużej firmy meblarskiej. Gdy Janusz pośredniczył w sprowadzaniu jakiegoś sprzętu zza granicy dla klienta to zawsze pokazywał klientowi fakturę tłumacząc, że zapłacił dwa razy więcej, "no bo u nas wszyscy zaniżają to myśli Pan, że Niemiec też nie zaniża?". Tym sposobem jego marża za usługę na mniej ogarniętych klientach wynosiła ponad 100%.

Nieraz pod historiami pojawiało się pytanie dlaczego nigdzie nie zgłaszano praktyk Janusza. Po pierwsze, Janusz miał sporo znajomości, w mieście i poza nim, wydaje mi się, że nawet jak był gdzieś zgłaszany to udawało mu się to zawsze załatwić swoim typowym sposobem czyli kasą pod stołem. Po drugie nie bez powodu wybierał ludzi w trudnej sytuacji. Jeśli ktoś odchodził w niezbyt przyjemnej atmosferze to Janusz rozpuszczał plotkę o tym, że sam go zwolnił, bo został okradziony. Na rynku istnieli praktycznie tylko Janusze, więc nikt nie chciałby zatrudnić złodzieja, a co gorsza, donosiciela.

Ale i w końcu przyszła kryska na Matyska, a właściwie to pewien Młody Byczek, o którym to będzie ostatnia historia.

Janusz

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (143)

#90078

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatniej historii o Januszu pisałam o dość frywolnym podejściu do zakresu obowiązków a dziś dla odmiany będzie o rzeczy, którą wyjątkowo do moich obowiązków pasowała i równie wyjątkowo szybko się skończyła.

Dla przypomnienia, niemal 20 lat temu pracowałam w małej firemce z branży budowlanej. Janusz miał swój mały warszat, kilku pracowników i sprzedawał dość niszowy produkt, biznes kręcił się całkiem nieźle. Jego odbiorcami byli przede wszystkim drobni wykonawcy. Z dużymi firmami Januszowi było nie po drodze: po pierwsze nie miał możliwości produkować na większą skalę, a po drugie wtedy nie za bardzo mógł oszukiwać na fakturach, a kto to widział sprzedawać bez żadnych przekrętów. Janusz miał również sporo znajomości w mieście i brata za granicą, więc z czasem coraz częściej pośredniczył również w imporcie sprzętów za odpowiednią opłatą.

Klientów było sporo a Janusz umawiał się z nimi bezpośrednio na spotkania w biurze; wszystko zapisywał sobie w małym, skórzanym notesiku, który nosił w wewnętrznej kieszeni kurtki. Krótko po moim przyjęciu do pracy stwierdził, że właściwie po to ma sekretarkę-asystentkę, żeby prowadziła mu kalendarz spotkań. Wcześniej, gdy odbierałam telefon w celu umówienia spotkania miałam przekierowywać na komórkę szefa, od tej pory to on miał odsyłać kontrahentów do mnie i ja się miałam wszystkim zajmować bez jego ingerencji.

Janusz miał swój komputer, ale korzystaliśmy wszyscy z tej samej poczty, więc pokazałam mu kalendarz, gdzie mógł znaleźć umówione spotkania z ich opisem. Bardzo szybko okazało się, że Janusz w ogóle nie sprawdzał spotkań na mailu, podejrzewam, że po prostu nie umiał tego zrobić. Mógł powiedzieć od razu, ale nie ma problemu, przejdziemy na system karteczkowy.

Sama korzystałam nadal z maila, ale rano drukowałam mu "sprawozdanie" z kim dziś jest umówiony i o której. Jeśli tylko udało mi się go złapać w biegu to pokrótce je objaśniałam, ale i to nie działało, a powód był dość prosty. Komunikacja z Januszem zawsze działała tylko w jedną stronę. Janusz miał pretensje o to, że umówiłam go z klientem, kiedy on ma zaplanowaną wizytę u dentysty (o której mi oczywiście nic nie mówił, bo to nie moja sprawa).

Ponieważ Janusz był coraz bardziej zirytowany moją niekompetencją, zaczął się z powrotem umawiać bezpośrednio z klientami i zapisywać w swoim skórzanym notesie. Szkoda, że o tym też mi nie powiedział, bo ja umówiłam kilka spotkań w tym samym czasie.

W końcu Janusz uznał, że ma dość tej farsy, mogłabym się w końcu nauczyć domyślać, że on miał już plany a nie, że trzeba mi tak wszystko mówić i kategorycznie zabronił umawiać jakichkolwiek spotkań. Co prawda nie odzywał się przez tydzień obrażony, ale jakoś nie było mi żal.

Janusz

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (180)

#90064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod ostatnią historią o Januszu pojawił się komentarz o zakresie moich obowiązków, więc uznałam, że to temat na kolejną odsłonę tej małej sagi. Dla przypomnienia dodam, u Janusza pracowałam prawie 20 lat temu, rynek pracownika nie istniał, a ja byłam świeżo po liceum bez doświadczenia i jakiejkolwiek wiedzy o swoich prawach.

Zakres moich obowiązków na umowie (zleceniu oczywiście) brzmiał mniej więcej "bieżąca obsługa biura". Miałam głównie odbierać telefony, odpowiadać na pytania o oferty i przekierowywać do szefa lub właściwych działów. Nie zajmowało to 8 godzin, więc w tak zwanym międzyczasie miałam pomagać przy różnych sprawach. Bywało, że musiałam wycinać jakieś literki dla jego córki do szkoły, opiekować się w sekretariacie dziećmi klientów, którzy dopinali umowy a i nawet sprzątać po weselu (to dotyczyło wszystkich pracowników).

Z czasem jednak z "pomagania" wykluła się całkiem spora lista innych obowiązków, to tylko niektóre z nich:

1) Robienie zdjęć produktów i zamieszczanie ofert na Allegro. Talentu fotograficznego u mnie za grosz, więc wysłuchiwałam, że zdjęcia z warsztatu są brzydkie/ciemne/niewyraźne/ucięte. Jako przykład zdjęć idealnych Janusz pokazywał mi katalogowe zdjęcia produktów z branży i że każdy głupi potrafi takie robić (nawet nie pytajcie czy on potrafił).

2) Odbieranie komórkowego telefonu o każdej porze dnia i nocy, bo szef nie mógł znaleźć jakiegoś dokumentu w biurze, a pilnie potrzebował w piątek o 21:00. Jak nie odbierałam to następnego dnia dostawałam z*ebę stulecia, że po to dostałam przedpotopowy telefon, żeby go odbierać i to jest mój zas*rany obowiązek. Telefony również się zdarzały, gdy wyjechałam na wakacje, okraszone komentarzami, że on nic nie słyszy, bo morze szumi za głośno w tle i żebym poszła gdzie indziej. Byłam na promie.

3) Najbardziej piekielna dla mnie rzecz. Po odejściu osoby odpowiedzialnej za sprzedaż zagraniczną, to mi przypadła ta działka (nie było żadnego przekazania obowiązków ani podwyżki, "przecież i tak siedzę a język znam" to mam robić co mi każą). Całkiem nieźle się w tym odnajdowałam i pociesza mnie fakt, że to mi pomogło utorować drogę do późniejszej kariery. A decyzję, która w końcu popchnęła mnie do zmiany było odkrycie, że jako jedyna nie dostaję za sprzedaż żadnej dodatkowej prowizji (która nie była nigdzie spisywana, szef sam uznawał ile i komu daje, więc ludzie się średnio dzielili tą informacją). Co było powodem? Przecież jestem dziewczyną i żyję w domu rodzinnym to dodatkowa kasa nie jest mi tak potrzebna jak innym.

Janusz

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (171)

#90032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sylwestrowa historia o Januszu się przyjęła, więc uznałam, że opiszę więcej z tego niezbyt wesołego okresu mojej kariery. Od razu zaznaczam, że historia jest z czasów, kiedy nikt nie słyszał o rynku pracownika.

Janusz prowadził różne biznesy w branży budowlanej. Choć oszukiwał klientów na potęgę to działał w pewnej niszy, dzięki czemu biznes całkiem nieźle się kręcił. Miał mały zakład produkcyjny, ale też trochę pośredniczył w sprowadzaniu sprzętów zza granicy i załatwieniu formalności na prośbę swoich klientów, w tym leasing. Dodam tutaj, ze zarówno Janusz jak i klienci mieli tak zwany fach w ręku, ale często byli praktycznie półanalfabetami.

Właśnie umowa leasingowa miała być podpisana w biurze u Janusza, gdy zadzwonił przedstawiciel leasingu, że ze względu na wypadek i zablokowaną drogę nie zdąży dojechać na czas. Sprawa była pilna, więc zaproponowano, że ja wydrukuję ich formularze, powypełaniam odpowiednie pola w imieniu banku; dokumenty wyślemy kurierem i następnego dnia dodadzą podpisy i pieczątki, tak, żeby klient miał wszystko gotowe za dwa dni.

Wszystko się planowo udało, po tygodniu otrzymałam telefon od przedstawiciela leasingu, który w uzgodnieniu z dyrekcją chciał mi przekazać równowartość swojej diety, ponieważ de facto ja wykonałam całość jego pracy. Zaproponowałam, żeby przekazali tą informację Januszowi, ponieważ ja się niezbyt komfortowo czuję przyjmując coś za jego plecami i nie chciałabym mieć problemów przez kilkaset złotych (choć dla mnie była to spora suma to po prostu się bałam, że temat wypłynie gdzieś przypadkiem i będę miała problemy).

Oczywiście Janusz nigdy się o jakiejkolwiek premii nie zająknął ani nie przekazał pochwały. Ale do dziś się zastanawiam czy odmówił przyjęcia dodatkowej kasy (wątpię), czy premię kazał sobie przelać, żeby dołożyć swojej jedynaczce do kolejnej pary butów.

Janusz

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (152)