Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

iguana

Zamieszcza historie od: 20 września 2012 - 0:10
Ostatnio: 27 marca 2024 - 15:20
  • Historii na głównej: 7 z 9
  • Punktów za historie: 4422
  • Komentarzy: 162
  • Punktów za komentarze: 1009
 

#89855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawiązując do historii jedynaczki organizującej wesele. Przez myśl mi nigdy nie przeszło, czytając podobne historie, że tego typu problemy mogłyby dotyczyć również mnie. Całe szczęście, covid przerwał nasze plany dotyczące wesela.

Ale pojawiła się 40stka narzeczonego i plan imprezy niespodzianki. Przeżyłam niezły szok, a to tylko urodziny. Całe życie stawiałam zawsze na swoim i byłam święcie przekonana, że moja rodzina w końcu zrozumiała, że nikt nie będzie mi dyktował jak mam postępować. Jako najbliżsi mieliśmy zrzucić się na koszty imprezy. Miałam zapłacić za zdecydowaną większość, a rodzina po 500 zł od głowy (5 osób). Przyjaciele mieli zorganizować prezent.

Zaczęło się już na samym początku podczas szukania sali. Narzeczony wręcz nienawidzi tradycyjnych, weselnych wystrojów. Dlatego szukałam sali w klimacie loft lub imprezowym. Niestety okazało się że tego typu miejsca zazwyczaj nie mają stołów przy których można byłoby zjeść obiad. Oferowały jedynie stoły cateringowe. Ze względu na małą ilość osób nie chciałam olbrzymiej sali, która pochłonęłaby większość budżetu (takie miały stoły i krzesła). Trudno, będzie szwedzki stół. Podgrzewaczy do dań mam olbrzymią ilość bo kocham robić imprezy. Damy radę.

Wybrałam bardzo surową, loftową salę w mrocznym klimacie na warszawskiej Pradze. Jak tylko przedstawiłam plany rodzinie dostali, ja nie wiem, dosłownie jakiś spazmów!
- Jak to!!! Nie ma stołów?!? Jak ludzie będą jeść?!?
- Normalnie, są tam olbrzymie, piękne, drewniane szpule i hokery. Sofy ze stolikami.
- Nie, to wstyd tak przyjąć ludzi!!! Jak to podasz???
- Przecież mam tyle podgrzewaczy do dań, będzie szwedzki stół.
- Wstyd! To nie zapraszaj Kowalskich bo ja nie będę się wstydzić! Nie możesz wynająć sali, którą oni ostatnio mieli?! Ta sala to jakaś tragedia, co to jest!
- Przecież to typowo weselna sala! Krzysiek nienawidzi tego wystroju, z resztą tak samo jak ja. A w końcu to impreza dla niego a nie dla Kowalskich.
- Ja za coś takiego nie będę płacić..
- Dlaczego? Bo Kowalskim się nie spodoba? Mamy robić imprezę pod nich czy pod solenizanta?
- Mogę dać 250 zł. Z jakiej racji na takie coś mam dawać więcej?
- Może dlatego że za Twoją imprezę niespodziankę zapłaciliśmy sami we dwójkę? Może dlatego że dogadaliśmy się odnośnie kasy na samym początku a Ty w trakcie zmieniasz zdanie?

Zdaję sobie sprawę, że wypominanie komuś pokrycia kosztów imprezy (tym bardziej niespodzianki) jest słabe, ale ludzie bardzo szybko zapominają, o tym że ktoś zrobił coś tylko dla nich aby sprawić im radość i jak nadarza się sytuacja żeby się odwdzięczyć to wypadałoby to zrobić.

Koniec końców rodzina zaczęła podsyłać mi oferty typowo weselnych sal i naciskać na ich rezerwacje. Moja wybrana sala w stylu loft została przez kogoś zarezerwowana, a ja nie znalazłam już nic w tak fajnym, męskim klimacie. Odwołałam imprezę i oświadczyłam wszystkim, że z egoistami patrzącymi na to „co powiedzą Kowalscy” nie zamierzam się bawić. Zamiast imprezy będzie wyjazd z przyjaciółmi, którzy pierwsze co powiedzieli to „koniecznie szukajmy lotów do Włoch, przecież to ukochane miejsce Krzyśka! Ale będzie zachwycony!”

Wiecie co mnie w tej sytuacji najbardziej rozczarowało? Od lat najbliższym robię imprezy. Zazwyczaj przeznaczam ok. 6 tys. Ale taka impreza to nie tylko hajs. To cała masa przygotowań i kombinacji. Co rok wybieram inną osobę z rodziny. Zawsze układam cały plan działania gdzie podstawą jest osoba, dla której to robię. Co kocha, o czym marzy, jak sprawić żeby w oczach pojawiły się łzy wzruszenia i zaskoczenia. I zawsze, dosłownie zawsze jeżeli poproszę kogoś o pomoc słyszę: "oj weź już daj z tym spokój”. I zawsze po imprezie od tej samej osoby słyszę: "ale miałaś zajebisty pomysł!”. I zawsze słyszę, że dorzuci się tyle i tyle a potem jednak nie.

Nic nie szkodzi. W rodzinie pojawiło się sporo dzieci. Od teraz będą same kinder party. Mimo wszystko nie odpuszczę tej loft sali, może uda się za rok :) Chyba, że ktoś z Piekielnych ma do polecenia salę w tego typu klimatach w okolicach Warszawy? Postawię na swoim, jak zawsze :D :D

Imprezy

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (161)
zarchiwizowany

#46713

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swego czasu pracowałam w salonie kosmetycznym, do którego stale przychodziła pewna panienka z okienka - pracownica banku. W życiu chyba nie spotkałam tak zacofanej i "zburaczonej" osoby. Na potrzebę opowieści nazwijmy ją rudą małpą.
Pomijając już to że nigdy nie zamykała za sobą drzwi kiedy wychodziła, nie używała takich trudnych słów jak "dzień dobry" i "do widzenia", a podczas rozmowy była chamska i zawsze musiała pokazać jaka to ona jest ważna w pamięć zapadły mi dwie piekielne sytuacje z nią związane.
Ruda małpa jak zwykle przychodzi "na pazurki". A raczej na jeden pazurek. Tak, tak - mimo to że jest tak ważną osobą w banku i tyyyylleee zarabia to nigdy nie przyszła na pełen manicure. Zawsze na jeden paznokieć, który jej się "popsuł". I oczywiście zawsze standardowy tekst - "to ja wam później oddam pieniążki dziewczynki, ok? Bo zapomniałam portfela!" Któregoś dnia podczas manicure wywiązuje się rozmowa dotycząca sytuacji naszego miasta. Burmistrz zorganizował pewien "konkurs" - każdy kto zamelduje się u nas w mieście weźmie udział w losowaniu, w którym nagrodą był samochód. Powód był prosty - coraz więcej osób z naszego miasta wyprowadzało się do stolicy, z którą sąsiadujemy. Natomiast ich miejsce zajmowali ludzie z okolicznych bądź dalszych wsi. Oczywiście żaden z nich nie raczył się zameldować i nagle okazało się że nie ma komu płacić podatków. Nasz burmistrz postawił sobie za cel doprowadzić miasto do porządku. I nie powiem, szło mu to naprawdę dobrze. Oczywiście nasza małpa była ze wsi, nie była zameldowana w naszym mieście, choć mieszkała w nim od paru lat. Wracając do sytuacji w salonie:
RudaMałpa: ja to urwa nie będę się meldować bo to urwa sensu nie ma. Wole żeby pieniądze szły na moją rodzinną wiochę tam przynajmniej urwa są jakoś dobrze spożytkowane urwa mać a nie co tu.
Ja: o co pani chodzi? Burmistrz pozakładał w całym mieście kamery, policja jest na każdym kroku, wybudował nowy komisariat, wreszcie mamy spokój ze złodziejami. Skończyły się napady i bójki. (Kiedyś z tym mieliśmy naprawdę spory problem)
RM: urwa a *uj mnie to boli! Dla mnie to mogą się pozabijać urwa wsióry jedne.
Ja: Park też ładnie odnowił, mieszkania dla ubogich pobudował.
RM: a co mnie obchodzą ubodzy urwa!!! Spójrz na ulicę XXX cała w dziurach! A ulica YYY? Stale ją zalewa urwa!
Ja: Przecież te ulice nie należą do naszego miasta! To są ulice powiatowe! Burmistrz już od lat walczy żeby zostały wyremontowane! Gazet pani nie czyta? Skoro nic pani nie wie na ten temat to proszę się nie wypowiadać!
RM: urwa nie pier*ol w dupie mam wasze miasto płacić nie będę.
Ja: ale żyć owszem. I narzekać, że nic nie jest zrobione.
Małpa szybko zmieniła temat, ale po tej rozmowie utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest przygłupem do potęgi.
Sytuacja nr.2
Małpa wciąż narzekała jak to ciężko ma w pracy, jak przełożony ją prześladuje, że ciągle wymyśla nowe obowiązki i wszystkiego zabrania. Któregoś dnia wpada do salonu, drze gębę i wije się jak kotka w rui. Oczywiście nie widzi zniesmaczonych min pracowników jak również klientek.
RM: dostałam awans urwa! Awans dziewczynki!!!! Urwa ale będę teraz zarabiać.
Apokalipsa. Ruda dostała stanowisko jakiegoś managera czy kogoś tam. Nieważne - istotne jest to że teraz była przełożoną swoich koleżanek z okienka. Oczywiście już kilka dni później wparowała do salonu pytając o najdroższe zabiegi i patrząc na nas jak na kupkę śmieci. Standardowo wybrała tylko manicure. Tym razem zaszalała, poszła na całość i zrobiła sobie wszystkie paznokcie.
RM: urwa powiedziałam już tym szmatom że urwa ja wszystko o nich wiem jak się w pracy opier**lają i że urwa porządek z nimi zrobię. Hahahaha! Teraz ja tu urwa żądzę! Kazałam im przygotować na jutro wyliczenia (czy coś tam nie pamiętam) które miały przedstawić za tydzień, bo inaczej *uja dostaną a nie premię! I urwa nie ma żadnego pier**olenia przez telefon! Wprowadziłam szmatom zakaz noszenia komórek przy sobie w czasie pracy. Nawet podczas przerwy mają zakaz rozmów prywatnych urwa.
J: przecież pani zna te dziewczyny, przyjaźniły się z panią...
RM: A *uj z nimi to zwykłe wieśniary są!
J: sama pani się tak opierniczała. Wiecznie się pani śmiała, że dostaje kase za gadanie z chłopakiem przez telefon...
RM: dlatego zabroniłam szmatom jednym. Niech za robotę się wezmą.
Ręce mi opadły. Powiedzcie mi jak można mieć spaczony mózg do tego stopnia?? I do cholery co za psychopatów zatrudnia ten bank???

nieistniejący już salon pod Warszawą

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (395)
zarchiwizowany

#43159

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam już o piekielnych klientach, czas teraz na piekielnych współpracowników „jajcarzy”. Pracuję na stacji benzynowej. Wokół nas jest chyba z pięć szpitali. Pracownicy pogotowia ratunkowego mają obowiązek tankować karetkę na początku przejęcia swojej zmiany (nawet gdy bak jest pełen – ciekawe..?). Dlatego widujemy ich codziennie. Znamy się bardzo dobrze. Parę razy zdarzyło nam się poparzyć gazem przy tankowaniu, więc pytaliśmy się czy nie mają jakiejś maści na zbyciu czy cuś.. Podobno jakąś tam dostaliśmy od nich w prezencie. Nie wiem, nie interesowałam się bo nigdy nie potrzebowałam. Do czasu aż podjechał mi klient z mega-tajnym, sekretnym, ukrytym pod błotnikiem wlewem do LPG (swoją drogą pozdrawiam wszystkich cielaków, którzy montują w ten sposób wlew gazu – mechaników jak również właścicieli aut). Wyginam śmiało ciało, wlewu nie widzę, szukam po omacku, jedną ręką bo na drugą już za mało miejsca. Jest! Mam! Podpinam. Puff…. Gaz ucieka z węża, na moją biedą rączkę.
Klient: poradzi sobie Pani?
Ja: Zobaczymy..
K: no dobrze to ja pójdę na sklep.
Kij Ci w oko stary cepie, ostatni raz tankuje Ci gaz. Ciekawe czy gdybyś sam miał tankować LPG to też byś się zgodził na zainstalowanie gazu w tym miejscu. Ehh… Zero szacunku do naszej pracy. Łapa szczypie, próbuję jeszcze raz. Nawet rękawiczek założyć nie mogę, bo wtedy na pewno nie zapnę tego węża. Udaje się. Wracam na kasę, obsługuję, łapka zrobiła się czerwona, szczypie. Pytam, więc kolegi, który był ze mną na zmianie:
- słuchaj, podobno goście z karetki dali nam jakąś maść na poparzenia. Wiesz coś o tym?
- tak, zaraz poszukam.
Kolega przynosi mi jakąś tubkę, niemieckie napisy – wasser- coś tam. Ok., smaruję.
- Ty, dobra ta maść, już nie boli.
- taaaa… dobra hehehe.
Maść schowałam i za każdym razem jak ktoś się poparzył to dawałam do smarowania. Wkrótce wszyscy pracownicy robili sobie z niej okłady. Dziwne było w niej jedno.. Przy zmywaniu zabarwiała się na czerwono… (pewnie już niektórzy wiedzą o co chodzi :)
Któregoś dnia stoję sobie na kasie z kolegą nerwusem (jak ktoś czytał moje poprzednie historie – to ten od skutera). Poparzyłam się trochę gazem, więc wyjmuję swoją kochaną maść i wmasowuje w łapkę. Kolega patrzy na mnie i jak nie ryknie:
- co Ty do cholery debilu jeden znowu wyprawiasz!!!
- o co Ci chodzi?
- odłóż tą maść przychlaście jeden!
- odwal się! Poparzyłam się to sobie smaruje, nic Ci do tego! Czego się znowu czepiasz?
- mówię odłóż ją! Jakie poparzenia?! Co Ty bredzisz???
- no to jest maść na poparzenia…
- to jest maść do rur durniu Ty jeden!
- jakich rur do cholery?!
- no do rur! Jak rura cieknie to smarujesz nią palce i szukasz gdzie podcieka woda!
- aaaaa…. Uuuuu…. To dlatego farbuje na czerwono?
- tak głupku, dlatego. A teraz idź to zmyj i nie odstawiaj cyrku. Bierz się do roboty!
Super, od miesiąca wszyscy się smarowaliśmy jakąś cholerną maścią do rur. Ehh… Swoją drogą niezłe placebo, co? Wszystkim pomagało.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 253 (303)

#42396

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie ludzi, którzy popełniają ewidentny błąd i nie potrafią się do niego przyznać? Mało tego, obarczają jeszcze wszystkich wokół? Wiecie jakie to potrafi być irytujące? No właśnie... I o takich klientach dzisiaj Wam opowiem.

Stacja benzynowa.
Pusty plac, podjeżdża klient. Oczywiście ma do wyboru dziewięć stanowisk, ale podjeżdża nie od strony, której ma wlew, no bo po co?* Przeciąga wąż, ledwo wkłada pistolet do wlewu. Naciska spust, blokuje go tak aby paliwo "lało się samo" i wypuszcza pistolet z ręki. Zagadka: naprężony do granic możliwości wąż + ciśnienie lejącego się paliwa = ? Zgadnijcie co? Tak, pistolet wyskakuje z wlewu oblewając wszystko w pobliżu, również naszego ynteligenta. Czyja wina? No przecież, że obsługi! A dlaczego? A dlatego, że dystrybutor jest ZEPSUTY, a my go nie zablokowaliśmy! Oczywiście skarga poszła i klient "żonda!" zwrotów za pralnie i za zniszczone buty. On bogaty jest ino! Te buty kosztowały tyle co nasza roczna pensja! Oddawać "piniądze" debile jedne!

* do klientów, którzy notorycznie przeciągają węże bo nie potrafią podjechać autem od właściwej strony: nie narzekajcie, że węże ciekną i są stale brudne, bo to wy je uszkadzacie swoimi wygibasami.

Kocham wypindrzone, starsze, bogate panie. Och, jak ja je uwielbiam! Całe życie starałam się nie kierować stereotypami, ale w tym przypadku się po prostu nie da. Nie dość, że to w większości głupie jest, nic nie potrafi to jeszcze nosa wysoko zadziera, bo przecież ONA JEST KIMŚ. Niestety nie są na tyle ważne, żeby mieć służbę od tankowania auta i robią to same. Jakiś czas temu podjeżdża właśnie taka (P)aniulka i rozpoczyna tankowanie. Wkłada pistolet, paliwo się leje, ale widać, że coś jej nie pasuje bo stale zagląda do wlewu. Szuka czegoś? Kończy tankowanie i próbuje odłożyć pistolet na miejsce. Raz, drugi, trzeci. W końcu łapie obiema łapkami za pistolet i ponawia próbę. Raz, drugi, trzeci. Ściska mocniej pistolet i naciska paluchem na spust. Paliwo tryska na dystrybutor, odbija się od niego i trafia w naszą Paniulkę. Placowy podbiega, odbiera od Paniulki pistolet, odkłada go na miejsce. I się zaczyna piekło...

P: Wy lenie, obiboki zasrane! (WTF?) Nic nie robicie do cholery!!!
(K)olega: Proszę Pani! Ja wykonuję tu ciężką fizyczną pracę, po 12h dziennie za psie pieniądze! Dlatego nie życzę sobie żeby się pani do mnie tak odzywała!
Babsztyl zdębiał, zamkną gębę i polazł na stacje powyzywać kasjerów. Byłam już po pracy, przebrana w normalne ciuchy, ale wlazłam za kasy bo zostawiłam krem do rąk.
P: Kim pani jest?
(J)a: Pracownikiem stacji. (baba patrzy na mnie zdziwiona) Jestem już po pracy, proszę pani. A o co chodzi?
P: Pani zobaczy jak ja wyglądam! Dystrybutor jest zepsuty! Żądam rekompensaty!
J: Oczywiście może pani napisać skargę. Jeżeli zostanie rozpatrzona na pani korzyść, otrzyma pani pieniądze za zniszczony płaszcz. Zaraz pani podam formularz.

Babka zdębiała, chyba nie spodziewała się, że sami podamy jej pod nos formularz do napisania skargi.
Co napisała? Że po tym jak wysiadła z auta bardzo długo czekała na kogoś z obsługi (na kamerach widać, że od razu rozpoczęła tankowanie). Napisała również, że nikt nie podszedł jej gdy oblała się paliwem (kolega od razu podbiegł). Żąda dwa tysiące za płaszcz (od kiedy worek na ziemniaki jest tyle wart?). Oczywiście manager obejrzał na kamerach całe zajście – śmiał się jak wariat.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (743)

#41902

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historyjka o mojej kochanej stacji benzynowej.

Na początku tego roku wszedł w życie nowy przepis. Pracownicy stacji mają sprawdzać na kamerach numer rejestracyjny auta klienta i tylko taki wpisywać na fakturę. Podpisaliśmy odpowiednie oświadczenia w których zobowiązaliśmy się do wypełniania tego obowiązku. Ok, minęło kilka miesięcy wszyscy o tym zapomnieli, nikt się nie dostosował. Za jakiś czas przychodzi mail, że pierwsza osoba została ukarana przez urząd skarbowy. Zawiasy + ładne parę tysięcy w plecy. U nas w pracy zorganizowano zebranie i podjęto szybką decyzję - sprawdzamy numery.
Co tydzień przychodziły kolejne maile informujące, które stacje zostały już ukarane. Naprawdę zrobiło się gorąco. A klienci oczywiście musieli dolewać oliwy do ognia.

Tłumaczę gościowi, że nie mogę wpisać innego numeru, bo w razie kontroli mogę zostać ukarana karą w wysokości kilku tysięcy.

Klient: A co mnie to obchodzi? Ja jestem stałym klientem!
Ja: No i co? Powinnam za Pana płacić?
K: No powinno Wam na mnie zależeć!
J: Proszę Pana ja tu przychodzę zarabiać pieniądze, a nie je tracić.
K: Ale ja jestem stałym klientem! (WTF?)

Kolejna sytuacja. Tłumaczę klientce, że nie wpiszę numeru, który ona podaje.

Klientka: Proszę się nie poniżać, przecież widzi Pani KIM JESTEM.
Patrzę na dane - kancelaria prawna.
Ja: Jako prawnik powinna Pani wiedzieć, że to jest niezgodne z prawem.
K: Hahaha! Wie Pani ile razy ja prawo złamałam! Hahaha!
Sklep pełen klientów, a prawniczka chwali się że notorycznie łamie prawo. Super kraj, super inteligencja.

Co tydzień przychodzi klient, który odstawia tą samą szopkę. Mówię mu, że nie piszę mu innego numeru, a on "jak to? Dlaczego?!" I tak co tydzień. Któregoś dnia podchodzi z żoną i odstawiają swoje cotygodniowe show. Obsługujący go kolega jest już mocno zniecierpliwiony tą żenującą sytuacją.

Kolega: Ja z Panem nie będę dyskutował. Albo wpisuję ten, którym Pan przyjechał albo żaden!
KlientDebil: Ooooo! Tak to Ty nie będziesz do mnie mówił! Jesteś niekulturalny!
K: A cóż w moim zdaniu było niekulturalne?
ŻonaDebilka: Ja to zgłoszę!! Zgłoszę to! Bo tak być nie może!
Ja: Przepraszam, jeżeli można wiedzieć gdzie Pani to zgłosi?
ŻD: Już ja wiem, już ja wiem... (diabelski uśmiech)
J: Tak? W takim bądź razie ja to zgłoszę również. Do urzędu skarbowego (mamy taki obowiązek, jeżeli klient jest natarczywy). Piotrek, spisz Państwa NIP i nazwę firmy.
ŻD: Haha, Pani se to zgłasza.
Mąż jakby pobladł, chyba był odrobinę inteligentniejszy niż małżonka i wiedział czym to grozi - zamilkł natychmiast. Natomiast klientka dalej się kłóciła i śmiała. No cóż, debilowi nie przetłumaczysz.

Drodzy klienci, ja chodzę do pracy żeby zarabiać pieniądze. Nie dla hobby, nie po to żeby Wam usługiwać i płacić za Was kary z Urzędu Skarbowego. Mało mnie obchodzi fakt, że nie odpiszecie sobie przeze mnie tej złotówki. Przy grożącej mi karze kilku tysięcy autentycznie mam to gdzieś.

PS. Wiem, że wiele stacji nie sprawdza tych numerów, ale tylko z jednego powodu - nie wiedzą, że Urząd Skarbowy zaczął swoje żniwa. Jeżeli pracownicy sprawdzają numery to oznacza jedno - firma ich szanuje i informuje o tym co się dzieje na innych stacjach.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 699 (759)

#40110

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stacja benzynowa.
Stoję na kasie z dosyć nerwowym kumplem. Ów kolega ma staż dłuższy niż ja (ładne parę latek na różnych stacjach). Cierpliwość do klientów już dawno mu się skończyła, przez co wiele przedmiotów na stacji zostało złożonych w ofierze - drzwi mają dziurę od pięści, kasy wyłamany zamek od trzaskania, klawiatura ledwo działa od uderzeń. Gościa po prostu nie warto wkurzać.

Niedziela, leniwy dzień, stoimy na kasie, zero ruchu, gadamy o niczym. Podjeżdża gostek, na skuterku, ładnie parkuje, wchodzi na stację. Obcisłe spodnie, różowa bluzeczka i co tu dużo mówić - stereotypowy "pedałek". Tu warto dodać, że kolega mój w przeciwieństwie do mnie jest totalnym homofobem. Odkąd się znamy spieramy się wiecznie na temat homoseksualizmu. On za "NIE!", a ja "to nie twoje łóżko, nie twój interes".
Tak więc na sam widok klienta kolega dostaje gorączki. Oho, będzie się działo. W duchu modle się, żeby tym razem nie oberwało się monitorowi, bo będzie przypał na 100%.

(K)lient: Dzień dobry, psze Pana ja mam taki mały problem..
(Ko)lega warczy: JAKI?
(K): Bo mi żarówka się zepsuła, nie świeci, mógłby Pan cosik zrobić z tym?
(Ko): Mogę wymienić. Jaka to żarówka?
(K): No skoro przychodzę po pomoc to chyba logiczne, że nie wiem jaka, co nie? Dżizas...
Kochany uważaj co mówisz lepiej... Nie tym tonem, nie tym tonem do Kolegi jeżeli twarz chcesz mieć całą...
(Ko): Pokaż mnie Pan ten skuter.

Panowie wyszli na zewnątrz, ja tymczasem zastanawiałam się jak w razie czego załagodzić sytuację gdyby doszło do kłótni - Kolega już był czerwony ze wściekłości.
Wracają. Kolega bierze z półki odpowiednią żarówkę, nabija na kasę i podaje cenę klientowi.
(K): A mógłby Pan mi ją zamontować?
Kolega wzdycha, ale się zgadza, na to klient:
- Tylko ja mam prośbę. Pan nie wyjmuje starej żarówki, żeby się coś nie popsuło.
Następuje chwila ciszy. Mózg mi paruje, ale za Chiny nie wiem o co gościowi chodzi.
(Ko): Ale jak to?
(K): No normalnie, przecie mówię! Pan włoży tą, nie wyjmując tamtej!
(Ko): Panie do cholery! Tak się nie da!
(K): Jak to się nie da?!
Kolega traci cierpliwość, zaraz wybuchnie.
(Ko): Normalnie! Jedna dziura, jedna żarówka!!!
(K): Pan jest niepoważny, przecież mówię wyraźnie o co mi chodzi.

Kolega patrzy na mnie błagającym wzrokiem, a ja stoję jak słup. Zupełnie nie rozumiem co temu gostkowi łazi po głowie.

(Ko): Chodź Pan, pokażę co i jak.
Wyszli ze stacji. Po minucie wracają, klient prawie płacze.
(K): Mówiłem przecież!!! Nie wyjmuj Pan tej starej. Co ja teraz zrobię, no co?
(Ko): Jak to co? Będzie Pan jeździł na światłach tak jak Pan chciał.
(K): Ja teraz nie wsiądę na skuter, bo Pan mi go zepsuł! Ta część była potrzebna!!!
(Ko): Przepalona żarówka?? Niby do czego?
(K): No ja nie wiem nie znam się!
(Ko): Ale ja się znam. Dlatego nie pier*** Pan i idź w ch*j!

Zdębiałam. Patrzę z przerażeniem na klienta. A on grzecznie zbiera koparę z gleby, wsiada na skuter i dojeżdża. Hmm.. A jednak dał radę pojechać bez tej przepalonej żarówki.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 637 (811)

#40068

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było już o tym jaki wielki problem sprawia tankowanie auta, teraz czas na pompowanie kół.

KOMPRESOR - zmora naszej stacji. Jak jest na chodzie (czasami) to źle, bo klient nie potrafi go obsługiwać i biegiem do nas. Jak nie działa to też niedobrze, bo wieczne awantury jak to tak może być!
Naszkicuję szybko zasady stacji - kompresor to usługa dodatkowa, za którą klient nie płaci, więc jeżeli się zepsuje firma nie śpieszy się z naprawą. Na szkoleniach wiecznie nam powtarzają, że nie mamy obowiązku pomagania przy pompowaniu kół klientowi, mało tego jeżeli jest duży ruch na stacji to absolutnie mamy tego nie robić. Nasza załoga jednak zawsze służyła pomocą. Do czasu...

Okazało się że kompresor padł jednak nie dawał tego po sobie poznać. Kolega zorientował się że coś jest nie tak w momencie pompowania. Efekt - klient ma jeszcze większego kapcia, a kompresor odmówił dalszej współpracy. Oczywiście awantura na stacji, wyzwiska, my nie wiemy co zrobić. Ja obsługuje kolejkę aż pod drzwi, a chłopaki latają za klientem błagając o litość. W końcu zmienili mu oponę na zapasową i na klęczkach przepraszali aż odjechał. Wspólnie stwierdziliśmy, że nie prowokujemy drugiej takiej sytuacji i od dziś nie pomagamy przy kompresorze - ewentualnie słownie (co jak, gdzie nacisnąć).

Jakiś czas później. Zmiana dzienna z nową pracownicą. Ja się uwijam jak mogę - dostawa paliwa i towaru naraz, ruch na stacji naprawdę duży. Wracam z zaplecza po rozłożeniu dostawy.

(K)oleżanka: Jakaś pani czeka pod kompresorem, żebyś jej podpompowała oponę.
(J)a: Cholera, mówiłam ci że już tego nie robimy. Zobacz zresztą jaki jest ruch, jak mam do niej wyjść??

No dobra obsługujemy klientów jak najszybciej w końcu kolejka się nieco rozluźniła, więc biegiem pod kompresor. Podchodzę do (K)lientki i nie zdążyłam nawet powiedzieć dzień dobry, gdy ta jak nie ryknie na mnie:
- Gdzie do k**** nędzy byłaś tyle czasu!!!! Co ty se k**** myślisz!!!
Ano myślę sobie, że szczylem nie jestem, żeby tak do mnie mówić, a na Ty też nie przechodziłam z babeczką. I już wiedziałam, że choćby się waliło i paliło to babsztylowi nie pomogę, skoro ma taki cięty język.
- Proszę pani, była kolejka na sklepie i....
- Nie gadaj tylko pompuj mi tu koło!
W tej chwili patrzę, a z auta wysiada dwóch gości.
- Myślę, że niestety sami państwo musicie sobie poradzić, ewentualnie powiem państwu jak działa kompresor.
- COOOOOO???? Idiotkę ze mnie będziesz robiła???? Myślisz, że ja nie wiem jak to działa???? Ja wiem, ale brudzić się nie będziemy!!!
- A jednak. Pomoc przy kompresorze to nie jest mój obowiązek.
- A właśnie że jest k****! Twoja szefowa to moja koleżanka, właśnie z nią rozmawiałam i powiedziała mi że to twój zasrany obowiązek!
Tyle, że nasza szefowa nigdy nas nie traktuje jak śmieci i zna zasady stacji bardzo dobrze.
- Taaaak? A jak ma na imię moja szefowa?
- Eeeeee.... Ane... Agnie.... Ania!
- Nie znam takiej. Do widzenia pani.
- Ty debilko, idiotko wracaj tu! I naucz się używać kompresora gówniaro jedna!!!
- Ja umiem używać kompresora, za to pani niech się nauczy kultury osobistej.

I tyle, wróciłam na sklep obsługiwać. Pytałam potem szefowej skąd ma takich patologicznych przyjaciół, ale nie bardzo wiedziała o co mi chodzi. I oczywiście nikt z nią nie rozmawiał na temat kompresora...

Drodzy klienci, to nie jest tak że nam się nie chce. Ale każdy taki zabieg to sytuacja w której musimy ingerować w Wasze auto. Jeżeli cokolwiek zrobimy nie tak i uszkodzimy samochód to ubezpieczenie tego nie obejmuje - bo pompowanie koła, odkręcanie wlewu (kiedyś koledze odprysnął lakier, klient mało go nie zjadł) to nie jest obowiązek pracowników stacji i firma umywa ręce, a my mamy problem.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 498 (544)

#40060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na stacji benzynowej. Tyle ile piekielnych sytuacji się zdążyłam naoglądać przez te cztery lata... Kiedyś napiszę poradnik pod tytułem "Jak zostać debilem na stacji benzynowej".
Ludzie nie potrafią tankować. Nie wiem jak można zdać prawo jady, jeździć kilka lat i nie potrafić tankować...

Sytuacja 1.
Podjeżdża wylansowana paniusia osobówką na stanowisko dla tirów. Ok, pistolet większy, ale niektórym mieści się do wlewu. Coś mnie jednak tknęło i patrzę w kamery (plac duży), co ona tam wyprawia. Łapie za pistolet, próbuje go wepchnąć. Raz, drugi, trzeci... No nie wchodzi. Co robi normalny człowiek? Zastanawia się - "chyba coś jest nie tak. Może podjadę pod inne stanowisko, albo zapytam obsługi co jest grane.." Ale nie, paniusia próbuje wlać paliwo nie wkładając pistoletu do wlewu. I oczywiście marnie jej to wychodzi, pięć litrów trafia na kostkę. Chce lecieć na koniec placu i błagać o litość, ale kolega mnie powstrzymuje tekstem - "daj spokój, zobaczymy co wykmini, pośmiejemy się". Ok, patrzymy. Paniusia (P) stwierdza, że jednak tak nie zatankuje i podjeżdża pod inny dystrybutor. Napełnia bak, wchodzi na stację.

P: Stanowisko czwarte!
Ja: Dzień dobry. Poproszę XY złotych.
P: Jak to????!!!! Przecież zatankowałam za XX złotych!
J: Tak, ale doliczając kwotę ze stanowiska dziewiątego wychodzi razem XY złotych.
P: Ale ja za to nie zapłacę!!!!
J: Można wiedzieć dlaczego?
P: Bo to nie wlało mi się do baku!
J: Proszę pani, to nie moja wina, że zamiast wlewać paliwo do baku wylała je pani na kostkę.
P: To wasza wina! Dystrybutor jest zepsuty!!! Pistolet nie wchodzi do wlewu!!!
J: Nie wchodzi, bo to jest stanowisko dla tirów.
P: Mnie to nie obchodzi. Jest źle oznaczone, ja nie widziałam, nie zapłacę.
J: (już wściekła) Jeszcze chwila i zapłaci pani nie tylko za paliwo, ale również za czyszczenie kostki. To jak robimy? Mam dzwonić do managera?
P: To ostatni raz, że płacę za takie coś (WTF?!), więcej też tu nie przyjadę!
J: (w myślach) Mam taką nadzieję.

Sytuacja 2.
Wychodzi starsza babeczka (B) z auta i się rozgląda. Podchodzi do klienta, który już został obsłużony i szedł właśnie do swojego auta.
B: Przepraszam, może mi pan zatankować do pełna?
Facet się lekko zdziwił, ale ok, tankuje. Wtedy z auta wysiada też młody chłopak na oko z osiemnaście lat, wylansowany (Ch) i razem z szanowną babeczką (SB) udają się na sklep (a obcy facet, klient tankuje im auto!!!).

SB: Dzień dobry, tam tankuje się auto na jedynce. Wojtuś, Ty coś jadłeś dzisiaj?
Ch: Coś tam jadłem, ciotuniu.
SB: To może chcesz hot-doga?
Ch: Oj nie, ciotuniu, nie będę cię naciągał!
SB: Nie przesadzaj Wojtusiu! Pewnie umierasz z głodu!
Ch: Oj ciotuniu, przeżyję.
SB: Wojtusiu, żebyś ty mi tu nie zemdlał, kupię ci hot-doga.
Ch: Oj ciotuniu, naprawdę nie trzeba.
I tak słodzą sobie, aż gościu im zatankował cały bak, a mnie mdli.
Ja: Już pan skończył, poproszę XX złotych.
SB: To jeszcze hot-doga poproszę.
Ch: Ciotuniu nie trzeba!
Dobra, robię tego hot-doga, niech idą już w cholerę.
Ch: Dziękuję, ciotuniu.
SB: Ależ nie ma za co Wojtusiu.
Ch: Dziękuję, ciotuniu.
SB: Ależ nie ma za co Wojtusiu.
Ch: Dziękuję, ciotuniu.
SB: Ależ nie ma za co Wojtusiu.

Cholera jasna, co jest?

Ch: Dziękuję, ciotuniu.
SB: Ależ nie ma za co Wojtusiu.
Paranoja... W życiu tak szybko nie robiłam hot-doga. Byleby poszli w cholerę tam skąd przybyli, jak najszybciej.

PS. Klient, który zatankował im auto chwilę się jeszcze rozglądał, chyba nie do końca wiedział co ma za sobą zrobić. Pokręcił głową i poszedł do swojego samochodu.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 574 (668)

#40081

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stacja benzynowa.
Ja wiem, że bycie kasjerem nie wymaga bycia super inteligentnym, ale to nie oznacza, że za kasą pracują sami idioci, uwierzcie mi.

Często na parkingu naszej stacji pozwalaliśmy klientom zostawiać samochody, koparki, naczepy (dużo firm sąsiaduje z nami). Regularnie przyjeżdżał pewien gostek, który zostawiał olbrzymią naczepę na kilka dni. Ok, jeżeli nie przeszkadza niech sobie stoi. Z czasem paru klientów, którzy lubili sobie popić w okolicach stacji, zaczęło się nią interesować. Padło kilka pytań czy mogą się do niej "dobrać". Oczywiście, standardowo odpowiadaliśmy, żeby nie pajacowali i dali spokój tej naczepie. Prawdopodobnie jej właściciel musiał się o tym dowiedzieć.

Pewnego dnia stoję sobie na kasie, a nowy pracownik rozkłada towar. W pewnym momencie zrobił się ruch, więc szukam wzrokiem Nowego. Patrzę a on na placu idzie z jakimś gościem i babeczką za stację. Wraca po 15 min wystraszony i tak oto do mnie rzecze:
N: Iguana, słuchaj jaka akcja. Gadałem z właścicielem tej naczepy i on mi powiedział, że Nasza Firma jeździ i sprawdza czy pilnujemy parkingu na stacji.
Ja: ?????
N: Bo oni udają złodziei i próbują okraść takie naczepy i że jak nie wyjdziemy ze stacji żeby ich pogonić to stracimy robotę. Podobno już wiele osób tak poleciało!!!
J: Stary, Ty się naćpałeś czy co?
N: No mówię ci! On tak gadał! I podobno potrafią też podjechać TIRem i podłączyć sobie tą naczepę, wtedy my musimy sprawdzić dokumenty czy rzeczywiście mogą. Facet KAZAŁ nam pilnować tej naczepy JEŻELI CHCEMY TU JESZCZE POPRACOWAĆ!

Tu już mnie szlag jasny trafił.

J: Młody czy ty słyszysz siebie do cholery? Co ja jestem policja? Nawet jakby była taka akcja, to jak sobie to wyobrażasz? Podchodzę do gościa i mówię że ma dać mi dokumenty bo jestem cieciem kasjerem??? Przecież my nie mamy prawa legitymować ludzi!!!
Młody myśli, no faktycznie.
J: Poza tym od kiedy mamy obowiązek pilnować aut klientów? Co masz napisane na umowie? Kasjer czy ochroniarz???
Wściekłam się niesamowicie, idę i mówię o tym placowemu. Obiecuje, że jak go wypatrzy na placu to mnie zawoła, żebym sobie pogadała z cwaniakiem. Potem idę do szefowej i pytam co w takiej sytuacji mam robić. Wzywać pogotowie? Bo może facet jest chory psychicznie skoro gada takie kocopoły. Szefowa się wściekła, powiedziała, że nie da z nas robić debili i ona sobie już z nim pogada.

Czekaliśmy kilka godzin, w tym czasie już nabijając się z całej tej sytuacji.
J: Andrzej! Co ty robisz??? Gaz tankujesz??? To nie jest twój obowiązek!! Naczepy pilnuj!!!!
Placowy do stałego klienta: Co pan wyprawia?
K: Idę do ubikacji (jest na zewnątrz)
P: Oszalał pan?? Proszę odejść od naczepy!!! Jest pan o pięć metrów za blisko, może ją pan uszkodzić!!!
Tak więc śmiejemy się w najlepsze, szefowa z nami, kiedy nagle placowy macha, że gość przyjechał po swoją CENNĄ naczepę. Szefowa do niego wylatuje i pyta się dlaczego straszył jej pracownika. Gościu wypiera się wszystkiego, on nie wie o co chodzi.
Szefowa: No dobrze, skoro twierdzi pan że takiej rozmowy nie było, to zawołam pracownika i zapytam się czy rzeczywiście kłamie.
Klient: Ależ nie ma takiej potrzeby, przecież nic się nie stało, ja już jadę.
Sz: Owszem, stało się. Nikt nie będzie w ten sposób traktował mojej załogi. Więc pytam się kto tu kłamie?
Pan jeszcze coś pokręcił chwilę, raz się przyznawał raz nie i w końcu zwiał z naczepą.

Powiem Wam tak - nieraz robiliśmy rzeczy nienależące do naszych obowiązków z czystej uprzejmości, nigdy nie żądając pieniędzy. Ludzie zazwyczaj sami coś przywozili np. za pilnowanie auta flaszkę i bombonierkę, za odpalenie auta (zima, akumulator kaput) dostałam kiedyś też kwiatka (serdecznie pozdrawiam tego Pana :) Ale często wystarczyło zwykłe, proste "dziękuję" i piękny uśmiech. Więc po co ten gościu to wszystko wymyślił? Nigdy więcej nie pozwoliliśmy mu zostawić na parkingu naczepy.

zielona stacja benzynowa Warszawa Międzylesie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 377 (431)

1