Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

inga

Zamieszcza historie od: 19 września 2011 - 17:01
Ostatnio: 19 stycznia 2019 - 18:01
  • Historii na głównej: 16 z 21
  • Punktów za historie: 5832
  • Komentarzy: 827
  • Punktów za komentarze: 7596
 

#73187

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż postanowił wybrać się do dentysty na kontrolę. Mamy świetnego lekarza, który ma tylko jedną wadę - przyjmuje na drugim końcu miasta. Ale na naszym osiedlu powstał nowy gabinet - blisko, wygodnie, pełna profeska, "komputerowe znieczulenie", nowiutki sprzęt.

Najpierw dokładny wywiad, darmowe szkolenie ze szczotkowania zębów (tak, całe życie robiliśmy to źle), potem panoramiczne prześwietlenie i diagnoza - jeden ząb do natychmiastowego leczenia kanałowego, potem konieczna będzie koronka, kolejne cztery zęby z ubytkami. Pierwszy ząb zatruty, termin leczenia pozostałych ustalony. Oboje byliśmy zaskoczeni - mężowi geny dały pancerne szkliwo, próchnica się go nie ima, więc skąd tyle do łatania? I jeszcze te koszty - sama koronka to 1400 zł. Chłop pomarudził, ale dał się namówić na wyprawę do naszego dentysty. A nuż zaproponuje inne rozwiązanie? I jest trochę tańszy, więc przy takiej liczbie ubytków opłaca się poświęcić czas na dojazd.

Efekt? Dentysta obejrzał zęby, obejrzał prześwietlenie, jeszcze raz zęby i... "ale ja tu nie widzę dla siebie nic do roboty!". Dokończył kanałówkę, koronki nie trzeba, wystarczy wyższa i bardziej odporna plomba, 200 zł, pozostałe zęby są zdrowe. Następna kontrola za rok.

dentysta

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (171)

#82959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedziemy autem przez jedną z bardziej uczęszczanych dróg w pd. Polsce (darmowa alternatywa dla autostrady). Nagle mąż, siedzący za kierownicą, odbija w lewo, po czym staje w zatoczce. "Widziałaś to?". Szczerze mówiąc nie, gmerałam torebce. Ale mąż mówi, że coś mu mignęło, kątem oka zauważył chyba jakąś sylwetkę. "Tym" okazała się być drobniuteńka staruszka, 140 cm wzrostu, na oko jakieś 40 kg żywej wagi, ubrana od stóp do głów pod kolor asfaltu. Wełniane kapcie, ażurowy pulower, wszystko biedne, ale schludne. Tyle, że pani szła prawie środkiem pasa, dwupasmową drogą bez pobocza, w dodatku była ewidentnie zagubiona.

Opowiedziała nam o wnukach, dzieciach, ale nie wiedziała gdzie jest, ani którędy do domu. Dostała polarowy koc z bagażnika, mąż zadzwonił na 112. Patrol przyjechał błyskawicznie, policjant poznał panią, delikatnie zaprowadził do radiowozu żeby odwieźć ją do domu.

Co w tym piekielnego? Pani mówiła, że wyszła z domu po obiedzie, przed zmrokiem. A była 3:30 w nocy. Czyli staruszka musiała się tak błąkać godzinami. Był przełom września i października, temperatura w nocy ok. 8 stopni, zdążyłam zmarznąć w bluzie przed przyjazdem patrolu, mimo znacznie solidniejszej warstwy izolującego tłuszczyku.

I nikt wcześniej się nie zatrzymał.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (244)

#82315

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zwykle, inna historia przypomniała mi moje przygody z firmą kurierską. Sklep pomylił zamówienie. Zachował się bardzo profesjonalnie - mam zamówić zwrot kurierem na ich koszt i czekać na przesyłkę z zamówioną rzeczą.

Umawiam odbiór paczki na poniedziałek, bo wiem, że cały dzień będę w domu. Dostaję smsa i maila z informacją, że odbiór będzie tego dnia zrealizowany. Godz. 17 - kuriera nadal brak. Piszę do niego smsa. "Ale ja w ogóle nie obsługuję tego rejonu!". Telefon na infolinię, pół godziny muzyczki. Przepraszamy, nasz błąd, miała pani pecha, bo to się nigdy nie zdarza, nie możemy się teraz dodzwonić do dyspozytorni czy innego magazynu, oddzwonimy. Nie oddzwonili. Na stronie komunikat - paczki nie można było odebrać, bo nie była przygotowana.

Wtorek - dostaję kolejnego maila i smsa. Sprawdzam numer kuriera - ten sam. Telefon na infolinię. 40 minut muzyczki. Przepraszamy, dodamy adnotację przy zleceniu itd, dziś już nikt paczki ode mnie nie odbierze, ale pan zapewnia, że następnego dnia już wszystko będzie ok. Jestem jeszcze bardzo miła, nie będę się przecież wyżywała na niczemu niewinnym biedaku z infolinii. Mail do sklepu z informacją, że wysyłka się opóźnia, nie z mojej winy.

Środa - nie zgadniecie, jaki kurier dostał moje zlecenie?... :D Grzecznie acz stanowczo powiedziałam co o tym myślę, kurier w końcu dotarł.

Wyjątkowa sytuacja? Pojedyncza wpadka? No chyba nie, skoro dokładnie to samo przytrafiło mi się przy poprzednim zwrocie. Po prostu mają totalny bajzel.

kurierzy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (154)

#81563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż poszedł do banku sprawdzić co ma na rachunku maklerskim. Ot, kupował mało i rzadko, więc chciał sprawdzić, czy coś tam jeszcze jest. Skoro przyszedł - to może da mi pełnomocnictwo? Podał moje imię i nazwisko, pani dopiero wtedy zorientowała się, że musimy przyjść do banku razem.

I teraz zaczyna się właściwa historia.

Pani oznajmia: "o, żona ma akcje firmy X, proszę jej koniecznie przekazać, żeby przyszła, bo jest wezwanie do sprzedaży".

- nie, mąż nie ma pełnomocnictwa do mojego rachunku;
- zostałam przy panieńskim nazwisku;
- adresy zameldowania też mamy inne;
- każde z nas czekając w kolejce i nie wsłuchując się szczególnie uważnie poznało nazwiska i adresy obsługiwanych wcześniej klientów. Kasjerki salę obok podawały na głos salda rachunków (wyjaśnienie dla młodzieży nieznającej bankowości innej niż elektroniczna;
- ZAWSZE, choćby saldo wynosiło 5,48 zł, zapisywano je na małej karteczce, podsuwanej dyskretnie klientowi).

Innymi słowy, pani mogła udzielić takich informacji również panu w czerwonym sweterku, który poprzednio był w kolejce za mną. Tajemnica bankowa, konewka ich mać... Dobrze, że główny rachunek mam zupełnie gdzie indziej.

bank

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (189)

#79907

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę szeroką, prostą drogą dla rowerów. Środek dnia, piękna pogoda, widać mnie z kilkuset metrów.

Wtem prawie taranuje mnie staruszek, wjeżdżający na ścieżkę z prostopadłego do niej chodnika. Padło wiele niecenzuralnych słów o mnie, mojej jeździe, wieku oraz nazwa najbliższego szpitala psychiatrycznego.

Tłumaczę, że włączał się do ruchu, z chodnika, miał mnie po prawej, na 120% miałam pierwszeństwo.

"To twoja wina, to ty powinnaś patrzeć, czy ci ktoś nie chce wjechać i ustąpić!”.

Patrzyłam, tylko dzięki temu zdążyłam zahamować, ale takiej wersji przepisów nie znałam. :D

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (146)

#76310

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zauważyłam u siebie pieprzyka. Czarnego. Nie ciemnobrązowego, a smoliście czarnego, z granatową poświatą, mocno wypukłego.
Monitoruję wszystkie nietypowe pieprzyki, ale ten drań znajdował się w miejscu, którego bez lusterka nie zobaczę, zauważyłam go przypadkiem aplikując maść i nie miałam pojęcia, od ilu miesięcy tak wygląda. Nie wdając się w szczegóły - miejsce, które nawet skąpe stringi zasłaniają.

Sobotni wieczór, przychodnia zamknięta, odpalam dra Google'a, chyba jeszcze nie umieram, moje coś jest najbardziej podobne do znamienia błękitnego, ale i tak bardzo się denerwuję.
Dzwonię na rejestrację w poniedziałek, armagedon, bo zaraz święta, chlipię w słuchawkę, prosząc o wizytę u dowolnego lekarza. Baba drze się, że panikuję, to nie jest pilne, przecież sama sobie jestem winna, takie rzeczy nie rosną z dnia na dzień, "dziś to niby pani zauważyła?" i do widzenia.

Nerwowe święta, wizyta u pierwszego wolnego lekarza. Facet, trudno, to przecież profesjonalista, pokażę tylko ten kawałek. Nawet mnie nie obejrzał, za to dopytywał, czemu mąż nie zauważył. Coś tłumaczę, facet rechocze "to znaczy, że nie umie się panią dobrze zająć, niech go pani przyśle, wytłumaczę co i jak". Facet w wieku na oko emerytalnym, obleśny uśmieszek. Pieprzyka nawet nie obejrzał, może i lepiej.

Dermatolog (werdykt: na 90% znamię błękitne), skierowanie do chirurga, zabieg, na szczęście nic poważnego (jednak naczyniak). Tym razem trafiłam już na uprzejmych, profesjonalnych lekarzy, ale co się nadenerwowałam to moje.

Czytałam sporo podobnych historii, przeważnie znacznie bardziej dramatycznych niż moja, obiecywałam sobie, że gdy sama zostanę tak potraktowana, odpyskuję i złożę skargę. Już wiem, że łatwo powiedzieć. Gdy się jest spanikowanym pacjentem, cały bojowy nastrój szlag trafia.

lekarze

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (206)

#75980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak "rowerzyści nie znają przepisów".

Poruszam się po mieście na rowerze, jeżdżę przepisowo, mam prawo jazdy od 15 lat, a autem zjeździłam pół Europy bez jednego mandatu (nawet za parkowanie). Rowerzyści łamiący przepisy wkurzają mnie jak mało kto, bo przez nich powstaje stereotyp rowerzysty jeżdżącego jak chce. Tyle tytułem wstępu.

Trzy typowe sytuacje, jakie zdarzają mi się regularnie na drodze.

1. Pan jedzie za mną, trąbi, wyprzedza na styk, zatrzymuje się tuż przede mną, otwiera okno i zaczyna się drzeć, że jak jadę, "tam jest ścieżka" i co ja robię na ulicy. I pokazuje ręką... kontrpas z wyraźnie zaznaczonymi strzałkami, pokazującymi kierunek ruchu. Pytam, czy mam jechać nim pod prąd, facet krzyczy jeszcze coś o głupich babach i że "gdyby musieli mieć prawo jazdy...".

2. Stoję na czerwonym świetle, obok zatrzymuje się taksówkarz, otwiera okno i woła "a czemu ulicą jedziesz a nie chodnikiem". Mówię, że nie mogę. "Przecież szeroki jest, masz jechać chodnikiem". Mówię, że znam przepisy, tu chodnikiem jechać nie mogę, bo ulica ma ograniczenie do 50 km/h. "Aaaaaa, idź pani z taką znajomością przepisów"*.

3. Jadę kontrpasem, kierowca wyjeżdżający z podporządkowanej zajeżdża mi, ledwo wyhamowałam. Zatrzymujemy się, facet otwiera okno, ale nie po to, żeby mnie przeprosić, a żeby ochrzanić za jazdę bez świateł. Tłumaczę, że to środek słonecznego dnia, więc nie muszę. "Idiotka, 24h trzeba mieć włączone", nie, proszę pana, mnie to nie dotyczy, tylko pojazdów wyposażonych w światła mijania. Odjeżdża krzycząc coś o rowerzystach, nieznających przepisów**.

Żadnego oczywiście nie przekonałam, że to ja mam rację (na przyszłość chyba wydrukuję sobie skrót PoRD w formie ulotki, może zadziała). Nie zdziwiłabym się, gdyby każdy z nich wymieniał takie sytuacje jako dowód na ignorancję rowerzystów, "bo wiesz, gdyby musieli jak kierowcy zdać egzamin, to by znali przepisy" itp.

* PoRD, Art 33, pkt 5.
"Korzystanie z chodnika lub drogi dla pieszych przez kierującego rowerem jest dozwolone wyjątkowo, gdy: [...] szerokość chodnika wzdłuż drogi, po której ruch pojazdów jest dozwolony z prędkością większą niż 50 km/h, wynosi co najmniej 2 m i brakuje wydzielonej drogi dla rowerów oraz pasa ruchu dla rowerów".

** Art. 51
"1. Kierujący pojazdem jest obowiązany używać świateł mijania podczas jazdy w warunkach normalnej przejrzystości powietrza. [...] 6. Przepisów ust. 1–3 nie stosuje się do kierującego pojazdem, który nie jest wyposażony w światła mijania, drogowe lub światła do jazdy dziennej".

adult

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (242)

#75807

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studencka plagiatowa lista przebojów. Sytuacje, których sama byłam świadkiem lub opowiedziane przez znajomych wykładowców.

3. Praca splagiatowana z internetu. Zdarza się. Ale student znacząco ułatwił wykrycie oszustwa, składając sprawozdanie z wydarzenia, które jeszcze się nie odbyło, oparte na prasowej zapowiedzi.
2. Licencjat w 90% skopiowany z pracy, obronionej u tego samego profesora kilka lat temu.
1. Studentka złożyła jako swoją magisterkę pracę... własnej promotorki.

Tacy geniusze zbrodni powinni być karani podwójnie - za oszustwo i bezdenną głupotę.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 326 (340)

#73526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedziałam w poczekalni kliniki okulistycznej i chcąc nie chcąc słyszałam głośną rozmowę pomiędzy pacjentką, a panią z rejestracji.

[pacjentka podeszła do rejestracji i coś pomruczała]
- Ale pani miała termin operacji wyznaczony na miesiąc temu!
- No tak, ale potem przez jakiś czas trzeba na siebie uważać, pomyślałam, że to bez sensu tak przed wakacjami, na działkę nie mogłabym jeździć.
- Ale dlaczego pani nie zadzwoniła, nie poinformowała nas, nie poprosiła o zmianę terminu?
- A bo pomyślałam, że to się da przesunąć.
- Teraz już nic nie możemy zrobić. Dzwoniliśmy nawet do pani, żeby zapytać, dlaczego pani się nie pojawiła, to operacja na NFZ, jak zabieg się nie odbędzie, musimy się tłumaczyć...
- Bo wie pani, ja rzadko w domu bywam, a komórkę podałam córki. To na kiedy mogę przełożyć?
- Kierownictwo ma taką zasadę, że jeśli ktoś się nie stawi na zaplanowany zabieg, spada na koniec kolejki, najwcześniej początek 2018 r.
- A nie dałoby się wcześniej? Bo wie Pani, mi to już bardzo przeszkadza, ledwo co widzę...

Wyszłam, finału nie słyszałam. A potem dziwimy się, że do lekarzy są takie kolejki...

pacjenci

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (478)

#72629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie kupiłam roweru.

To był mój trzeci, może czwarty rok jeżdżenia po mieście na dwóch kółkach przez cały rok, niezależnie od pogody, więc dokładnie wiedziałam, czego oczekuję. To miał być typowy mieszczuch, przerzutki i dynamo w piaście, nic nietypowego.

Postanowiłam zacząć od sklepów stacjonarnych, a nuż znajdę coś od ręki i nie będę musiała użerać się z kurierem i składaniem. Poszłam do jednego z czołowych, sieciowych sklepów z rowerami, wyjaśniłam sprzedawcy czego poszukuję.
Ale on wiedział lepiej.

- Po mieście nie trzeba jeździć rowerem miejskim, pokażę pani takie lepsze, trekingowe albo szosowe.
- Nie, to musi być mieszczuch, mam problemy z kręgosłupem, muszę jeździć w pozycji "jak u królowej na herbatce" albo znów wypadnie mi dysk. Trekingowego nie potrzebuję, bo jeżdżę tylko po mieście. Szosowy w ogóle odpada, miałam opony 1 i 3/8 cala i już były za wąskie na jazdę w zimie i po bruku. I chcę typowo damską ramę.
- Oj, ale te miejskie rowery to strasznie ciężkie...
- Wiem, mam taki od kilku lat i w ogóle mi to nie przeszkadza, wnoszę go co najwyżej po kilku schodach.
- Ale proszę zobaczyć [tu podaje mi do potrzymania super lekką, mega drogą szosówkę], to pani jedną ręką podniesie.
- Jest zdecydowanie za drogi, poza tym mówiłam panu, nie mogę jeździć w takiej pozycji, bo kręgosłup. Chcę miejski! I z przerzutką w piaście, 7 biegów.
- A nie lepiej więcej?
- Tyle mi wystarczy, jeżdżę po płaskim, ale cały rok, wolę mieć pochowane przerzutki i łańcuch, wie pan, błoto pośniegowe, sól, piach...
- A pani wie, jaki to kłopot z byle wymianą dętki?
- Wiem, ale dętkę wymieniam max raz w roku, a jeżdżę codziennie, ważniejsze jest dla mnie to, że wygodniej zmieniam biegi, wszystko jest pochowane, a hamulec jest w kontrze.
- Ale te nowoczesne hamulce tarczowe mają bardzo dobre przełożenie, to lepsze niż kontra.
- Wiem, ale wolę kontrę, zawsze miałam taki hamulec i byłam zadowolona.
- No właśnie, taki pani miała i z przyzwyczajenia wybiera, a tu trzeba się otworzyć na nowe rozwiązania!
- Nie, zawsze taki wybierałam, bo to wygodniejsze przy jeździe w mieście, ręce w zimie mi marzną, palców nie czuję, manetki są śliskie, wolę hamować nogami i mieć ręce wolne, żeby np. zasygnalizować skręt.
- No jak pani chce, ale ja uważam, że...

Podziękowałam, wyszłam, miałam dość. Nie pokazano mi żadnego roweru, spełniającego moje wymagania – choć sklep miał ich w ofercie kilkanaście. Zostałam chyba potraktowana jak typowa baba, która uparła się na ładniutki miejski rowerek, bo to modne, hipsterskie, można na targ podjechać po eko marchewkę, a nie rowerzystka jeżdżąca na co dzień i świadomy klient. Może trzeba było przyjść w lycrach, a nie spódnicy i balerinkach (w których wygodnie dojechałam do sklepu na starym rowerze)?
Kupiłam online, dokładnie to co chciałam.

sklep rowerowy

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 367 (381)