Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jass

Zamieszcza historie od: 12 maja 2012 - 20:46
Ostatnio: 24 marca 2024 - 18:59
  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 1481
  • Komentarzy: 2285
  • Punktów za komentarze: 11783
 

#88871

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #88867 przypomniała mi sytuację z lata.

Czekałam na przesyłkę zagraniczną. Sporo zamawiam, a przy zagranicznych wiadomo, że czas dostawy bywa bardzo długi, ale mam zwyczaj co jakiś czas sprawdzać tracking takich przesyłek.

Sprawdziłam, okazało się, że była próba dostarczenia (nie było, wiedziałam, że tego dnia nigdzie nie wychodziłam), a przesyłka czeka do odbioru na poczcie. W skrzynce nie było nawet awizo, ale nic to, i tak miałam parę rzeczy do wysłania, więc postanowiłam zapytać o tę przesyłkę na poczcie.
Na pytanie czy coś na mnie czeka (mój błąd, że zapomniałam spisać numer do śledzenia) pani na poczcie powiedziała, że nic nie ma, ale że czekają na kilka przesyłek z innej placówki, więc pewnie wśród nich jest i moja.

Rzecz nie była specjalnie pilna, więc kilka dni później, kiedy byłam na poczcie, znowu zapytałam o tę przesyłkę (i tak, znowu zapomniałam o tym nieszczęsnym numerze do śledzenia) i okazało się, że wciąż nic dla mnie nie ma.
Po powrocie do domu sprawdziłam tracking, a tam ponowne awizo (w skrzynce wciąż pustka). Na szczęście był też adres placówki, gdzie przesyłka czeka - jak się okazało nie mojej rejonowej.

Na tamtej poczcie przesyłka jak najbardziej była, na moje pytanie o to, czemu w ogóle trafiła do nich, pani rozłożyła ręce i powiedziała, że listonosz musiał wziąć moją przesyłkę przez pomyłkę. Po czym nie chciało mu się ani zwrócić jej do "mojej" placówki, ani pofatygować z awizo, więc gdyby nie to, że sprawdzałam tracking, przesyłka wróciłaby do nadawcy, a ja pewnie musiałabym zapłacić za kolejną wysyłkę, bo przecież jak udowodniłabym, że żadnego awizo nie dostałam...

poczta listonosze

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (183)

#87473

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poprzednio opisałam perypetie z kurierem GLS, tym razem będzie o DPD.

Otóż mniej więcej na początku pandemii kurier tej firmy wymyślił sobie, że paczki mieszkańcom bloku będzie rozdawał pod drzwiami klatki, zamiast roznosić je do mieszkań.
Mi to zasadniczo rybka, w końcu co to za problem zejść po przesyłkę, aczkolwiek w dwóch sytuacjach okazało się to cokolwiek problematyczne.

W pierwszym przypadku obudził mnie dźwięk domofonu, kurier powiedział, żeby zejść, coś tam próbowałam co prawda protestować, ale świeżo wyrwana ze snu słabą miałam siłę przebicia. No więc zeszłam - w koszuli nocnej. Na mój widok facet się ewidentnie zmieszał i coś tam zamruczał, że to trzeba było powiedzieć. Ale, że poza mną przesyłkę odbierał tylko jakiś dzieciak, więc w sumie sytuacja bardziej zabawna niż piekielna.

Druga natomiast podniosła mi nieco ciśnienie.
Otóż mam dwa koty. Od lat zamawiałam im żwirek przez e-zakupy Tesco, ale że ostatnio w związku z tym, że firma wycofuje się z Polski, zamknęli e-zakupy, więc musiałam poszukać jakiejś innej opcji. Jestem niezmotoryzowana i przyznaję - po prostu nie chce mi się targać żwirków ze sklepu zoologicznego, przy dwóch kotach trochę tego idzie. Przejrzałam więc oferty na Allegro, nawet załapałam się na darmową dostawę kurierem - tyle, że jedyną dostępną opcją było DPD. Cóż, przygotowałam się więc psychicznie na to, że mogą być problemy.

Kurier zadzwonił i oczywiście bez zaskoczeń - usiłował mnie za wszelką cenę zmusić, żebym zeszła po te żwirki pod klatkę.
I tu małe uszczegółowienie sytuacji - mieszkam na pierwszym piętrze bez windy, żwirków było 8 dziesięciolitrowych worków. Sprzedający nadał je czterema paczkami (każda z osobnym listem przewozowym), po dwa worki w każdej. Już w chwili zamawiania wiedziałam, że za chol*rę nie zamierzam taszczyć tego po schodach sama i że w związku z tym kurier będzie musiał zrezygnować ze swojej wesołej zasady z odbiorem paczek pod klatką, bo w tym wypadku nie ma mowy, żebym się na to zgodziła.

W każdym razie, dialog wyglądał mniej więcej tak:
[K]urier - Dzień dobry, kurier, mam dla pani paczki, proszę po nie zejść pod drzwi klatki.
[J]a - Dzień dobry, przepraszam, ale jeśli to jest to co myślę, to niestety nie odbiorę ich pod klatką, proszę żeby zostały dostarczone pod drzwi mieszkania.
[K] - Proszę pani, to jest łącznie 120 kg, 35kg paczka, to są paczki ponadgabarytowe, ja nie mam obowiązku tego nosić.
[J] - Nie 120kg tylko 80, i nie 35 na paczkę tylko 20 [ok, wiem że litry i kilogramy to nie jest to samo, co prawda nie pamiętam jak wyglądało przeliczanie, ale przecież nie aż tak; poza tym skoro firma przyjęła przesyłki to znaczy, że jednak mieszczą się w ich normach].
[K] Nieważne, mogę je pani zrzucić do piwnicy [wtf].
[J] Nie chcę ich mieć w piwnicy, tylko w mieszkaniu.
[K] Proszę pani, adres jest na Piekielną 1 [adres bloku], więc ja nie mam obowiązku zanosić tego do mieszkania.
[J] Proszę pana, adres to Piekielna 1/13, czyli adres mieszkania.
[K] Ja nie wiem jaki adres miał nadawca, ale na zleceniu jest numer bloku. Mogę najwyżej zrzucić to pani do piwnicy [żesz się uczepił tej piwnicy].
[J] Proszę pana, adres na pewno jest pełny, czyli z numerem mieszkania, a nie bloku [i oczywiście później się okazało, że facet kłamał, adres na etykietach był prawidłowy]. Od miesięcy prosi pan o schodzenie po przesyłki pod klatkę i zawsze to robiłam, ale te paczki są ciężkie i niestety nie zamierzam ich sama nosić, proszę o dostarczenie ich pod drzwi mieszkania, tak jak ma pan na zleceniu.
[K] Ja nie jestem kulturystą! [tu mi wszystko opadło, no bo naprawdę... Jeszcze od biedy rozumiem gdyby rozmawiał z mężczyzną, ale ze mną? Toteż mało inteligentnie odpowiedziałam:]
[J] No ja też nie. Proszę żeby paczki zostały dostarczone pod drzwi mieszkania [moja nowa mantra...]
[K] burknął coś i się rozłączył.

Już sądziłam, że albo zostawi mi i tak te paczki pod klatką, albo w ogóle się zmyje, ale nie, zaraz usłyszałam dźwięk domofonu. I zaczął te kartony wnosić - chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiej nienawiści w oczach obcej osoby. Po zostawieniu ostatniej warknął: "Proszę bardzo", na co odpowiedziałam "Dziękuję" (przecież nie będę z burakiem po buracku; zresztą w tym momencie byłam już bardziej rozbawiona niż zirytowana).

Gdyby ktoś był ciekawy - nie, skargi nie złożyłam, uznałam że skoro jednak wtargał mi te paczki to niech tam, odpuszczę.
Aczkolwiek ciekawa jestem co się stanie, jak przyjdzie mi za kilka miesięcy zamówić kolejną transzę żwirku :D

kurierzy DPD

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (136)

#87124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia https://piekielni.pl/87113 o tym, że ludzie nie piszą skarg na kurierów bojąc się, że ci będą się potem mścić, przypomniała mi moje przeboje z pewnym kurierem.

Uprzedzam, będzie długo.

Sytuacja pierwsza:
Czekałam na bardzo pilną przesyłkę (były w niej elementy, których potrzebowałam do przygotowania produktu, który następnego dnia musiałam wysłać klientce).
Ponieważ sprawa nagląca, nie ruszyłam się z domu nawet na minutę, żeby na pewno nie przegapić przyjazdu kuriera. Godzina 17:45 dostaję maila, że kurier nikogo nie zastał i zostawił przesyłkę w punkcie odbioru.

Nosz kur... Dzwonię na infolinię, tam przemiła pani sprawdza, gdzie jest ten punkt odbioru (okazało się, że bardzo blisko, gdyby kurier zadzwonił, powiedział, że nie da rady do mnie przyjść, ale punkt jest tu i tu, to w ogóle nie byłoby problemu, no ale to trzeba by umieć zachować się jak dorosły człowiek), że jest otwarty do 18. (ups...), ale poda mi numer telefonu, może właściciel zgodzi się zaczekać z zamknięciem. Zadzwoniłam, właściciel faktycznie zgodził się zaczekać, przesyłkę na szczęście odebrałam.

Po czym wylewając z siebie wściekłość za całą tę sytuację wysmarowałam skargę na kuriera, napisałam również do sklepu, z którego było zamówienie, opisując całą sytuacją i prosząc, żeby również napisali do firmy kurierskiej, bo wiadomo, że takiego dużego klienta potraktują inaczej niż szarą Kowalską. Zapewnili, że tak zrobią, kilka miesięcy później zrezygnowali z usług tej firmy (wątpię oczywiście żeby z tego powodu, chociaż kto wie).

Sytuacja druga:
Kilka miesięcy później, jakoś tuż przed połową grudnia zabrakło mi opakowań. Sezon świąteczny w pełni, stacjonarnie nigdzie takich opakowań nie kupię, więc problem spory. Szybko złożyłam zamówienie w hurtowni, dodając błagalnego maila, że sprawa jest szalenie pilna i byłabym bardzo wdzięczna za szybką realizację.

Firma stanęła na wysokości zadania, zaraz nadali paczkę (tu jeszcze warto wspomnieć, że o ile nie poprosi się wcześniej o proformę to domyślnie zawsze wysyłają paczki za pobraniem, nie informując nawet o tym, że paczka już wyszła - przy pierwszym zamówieniu stamtąd też miałam z tego powodu niezłe przeboje).

Żyję zasadniczo bezgotówkowo, więc wyjęłam z bankomatu potrzebną kwotę i czekam na kuriera jak na zbawienie. Kurier przyjeżdża, przychodzi do płacenia i ups - inny domownik przez pomyłkę zgarnął moją odłożoną gotówkę. Kurier nie zgodził się zaczekać aż pójdę do bankomatu - trudno, jego prawo, na szczęście będzie przecież jeszcze jedna próba dostarczenia.
Następnego dnia czekam, czekam...

Po czym dzwoni do mnie pani z hurtowni pytając, co się stało, że odesłałam przesyłkę. Ja klasyczny (i stosowny do pory roku ;)) karpik, od słowa do słowa okazało się, że kurier zamiast podjąć drugą próbę dostarczenia wstukał w system, że odbiorca odmówił przyjęcia paczki.

Na szczęście zamawiam w tej hurtowni od lat i nigdy nie odstawiłam im takiego numeru, dlatego zadzwonili sprawę wyjaśnić. Koniec końców udało się paczkę zawrócić, kiedy kurier stanął z nią pod drzwiami zapytałam go czemu skłamał, że odmówiłam poprzednio przyjęcia.

Facet wyparł się, że cokolwiek takiego miało miejsce (na dokumentach paczki stało jak wół, że odbiorca odmówił przyjęcia, więc kurier po prostu skłamał mi w żywe oczy).

Kolejna soczysta skarga poszła (swoją drogą kompletnie nie rozumiem, co facet chciał osiągnąć, myślał że nie zauważę, że przesyłka się zdematerializowała gdzieś po drodze?).
Plus z tej sytuacji był taki, że raz na zawsze nauczyłam się, że zapas materiałów wszelakich robi się najpóźniej w listopadzie.

Sytuacja trzecia:
Znowu kilka, albo kilkanaście miesięcy później (po tych wcześniejszych akcjach unikałam wysyłki tą firmą jak mogłam). Czekam na paczkę, dostaję informację, że została zostawiona w punkcie (oczywiście bez próby dostarczenia do domu). Paczka wielka i ciężka, więc chociaż punkt blisko nie widzi mi się targać tej paki samodzielnie.

Pomna na wcześniejsze problemy nawet nie spróbowałam się skontaktować z kurierem, tylko od razu wysmarowałam skargę, przywołując w niej wcześniejsze problemy oraz pisząc, że nie po to opłacam dostawę do domu, żeby potem samej targać paczki. Następnego dnia w drzwiach staje kurier i...

Okazało się, że to nowy kurier był (nie powiem, zrobiło mi się głupio), i że jego przemiły poprzednik powiedział mu, że pod tym adresem nigdy nikogo nie ma i żeby od razu zostawiał przesyłki w punkcie (rozumiem, że facet do mnie pewnie sympatią nie pałał, ale żeby nowego kolegę wsadzać od razu na minę to naprawdę fajnie z jego strony).

Wyjaśniłam, że to bzdura, że rano owszem, może się akurat trafić, że nikogo nie będzie jak pójdziemy po zakupy, ale po godzinie 13 nie ma opcji, żeby kogoś nie było.

Od tego czasu nowy kurier zawsze przychodzi po 13. i problemy z tą firmą kurierską się skończyły ;)

kurierzy GLS

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (122)

#84188

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli myśleliście, że agresywne babcie spotykane w komunikacji miejskiej to nieprzyjemna sprawa to... Strzeżcie się autobusowych dziadków. ;)

Jadę dziś autobusem, słuchawki na uszach, wzrok od niechcenia omiata widoki za oknem. Wtem zauważam, że siedzący obok staruszek się do mnie nachyla. Ściągam słuchawki (myślałam, że może dźwięk się przebija, a akurat leciały mocniejsze kawałki), a ten rzuca, że mam ładne paznokcie. I czy mogę pokazać.

Cokolwiek zbita z tropu wyciągam w jego kierunku dłoń, a on ją hyc i zaczyna zbliżać do ust. Na co ja odruchowo zaczynam ją przygarniać z powrotem do siebie, nie jakoś bardzo agresywnie, bo szczerze mówiąc nie wiedziałam, jak zareagować, absurd sytuacji zbił mnie z pantałyku.

Ostatecznie pocałunek złożył i, chyba widząc, że minę mam nietęgą, powiedział, że paznokcie są tak ładne, że aż chce się całować...

Tak że nie narzekajcie na nadpobudliwe staruszki, bo zawsze może się trafić dziadek-fetyszysta. ;)

komunikacja_miejska

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 40 (142)

#79557

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ubezpieczenie uCare (uprzedzam, będzie długo).

Kupiłam niedawno laptopa w x-kom. W dniu, w którym spodziewałam się kuriera ze sprzętem, zadzwoniła Miła Pani oferując ubezpieczenie. Zaczęła od pytania, czy zamierzam korzystać z laptopa poza domem, kiedy odpowiedziałam, że nie, zaproponowała ubezpieczenie na 3 lata za 380zł.
Jako, że na stronie widziałam ofertę 2 razy wyższą zainteresowałam się żywo tym, co Miła Pani mówiła, ale pomna wszelkich ostrzeżeń przeczytanych na Piekielnych powiedziałam, że umowę zawrę dopiero jak przeczytam regulamin. Pani problemu nie widziała, obiecała wysłać wszystkie informacje na maila.

Mail przyszedł i w jego treści pojawił się pierwszy zgrzyt - pakiet za 380zł dotyczył tylko awarii, ubezpieczenie z przypadkowym uszkodzeniem i kradzieżą kosztowało już 680zł. Ale myślę sobie nic to, o sprzęt bardzo dbam, kradzież przy korzystaniu z komputera w domu jest mało prawdopodobna, więc wystarczy mi ubezpieczenie od awarii.

W mailu stały też dwa załączniki - do karty informacyjnej (taka jakby ulotka z najważniejszymi informacjami) i OWU, czyli pełny regulamin, 8 stron drobnym drukiem.

Jedynym punktem karty informacyjnej, który mógłby wzbudzić jakieś wątpliwości, jest: "Suma ubezpieczenia w zakresie awarii stanowi górną granicę odpowiedzialności ubezpieczyciela na każde zdarzenie ubezpieczeniowe w postaci awarii w okresie odpowiedzialności ubezpieczyciela i równa jest cenie zakupu". Ale przy tym: "Sumy ubezpieczenia w zakresie awarii i przypadkowego uszkodzenia nie ulegają zmniejszeniu o wysokość zrealizowanych świadczeń ubezpieczeniowych".
Czyli w sumie spoko, w starym laptopie awarię za więcej niż te 380zł miałam tylko raz, kiedy musiałam wymienić płytę główną, a laptop służył mi przez niemal dekadę.

I tak sobie myślę, że większość ludzi, uspokojona tym, co przeczytała w karcie informacyjnej, zdecyduje się na to ubezpieczenie, no bo czemu nie, wydaje się całkiem przyzwoite. Ale ja, uwrażliwiona przez Piekielnych, postanowiłam jednak przeczytać listę wyłączeń w regulaminie.

A tam, ujmując rzecz skrótowo, ubezpieczenie nie obejmuje szkód powstałych w wyniku: utraty lub uszkodzenia akcesoriów; działania ognia lub innych żywiołów; zakłóceń w funkcjonowaniu sieci elektrycznej (tyle dobrego, że za wyjątkiem przepięcia prądu); działania wirusa komputerowego; zwykłego zużycia urządzenia (!); rdzy, korozji, oksydacji, kurzu (!!), ponadto ubezpieczeniem nie są objęte szkody: polegające na utracie lub uszkodzeniu akcesoriów; spowodowane przez insekty i gryzonie; będące następstwem oddziaływania na urządzenie zewnętrznych czynników termicznych, chemicznych, wilgoci, nadmiernego ciśnienia, promieniowania, wibracji, wybuchu oraz nieprawidłowej wentylacji, chyba że zostało zawarte ubezpieczenie w tym zakresie; ochroną nie są też objęte elementy zużywające się lub wymagające okresowej wymiany (bateria, akumulator, lampy, żarówki, przewody, wtyczki i takie tam nieistotne elementy...); awarie wywołane spaleniem fosforu w monitorach wskutek niezastosowania wygaszacza oszczędzającego energię.

Dodatkowo ubezpieczenie nie obejmuje kosztów:
1) transportu urządzenia do punktu serwisowego i z punktu serwisowego do ubezpieczonego,
2) odzyskania i ponownej instalacji baz danych, plików, oprogramowania, utraconych w następstwie szkody.

Po przeczytaniu tego wszystkiego naszła mnie refleksja że ciekawe, jakie wobec tego awarie ubezpieczenie OBEJMUJE. Chciałam o to spytać Miłą Panią jak zadzwoni następnego dnia, niestety zadzwoniła w godzinach innych niż się umawiałyśmy i nie miałam możliwości.

No po prostu bezczelne wyłudzenie pod nazwą ubezpieczenia. I tylko się dziwię że x-kom, firma, którą lubię i zawsze miałam za rzetelną, podpisuje się pod czymś takim.

ucare ubezpieczenia

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (128)

#78878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cavola w historii http://piekielni.pl/78866 opisała siedmiolatka, któremu mamusia wszystko podtyka pod nos, w konkluzji pisząc, że nie wie, czy to w końcu jej mama robi młodemu krzywdę, czy to jednak ona wyolbrzymia.

Cóż, mogę z własnego doświadczenia powiedzieć, jak taka sytuacja może wyglądać za lat dwadzieścia.

Mój młodszy [B]rat ma 26 lat. [M]ama mu gotuje, pierze, prasuje, często nawet specjalnie wstaje o jakiejś niedorzecznej godzinie, żeby brata obudzić, bo przecież biedactwo sam się do pracy nie obudzi.

Przy obecnych upałach [M] często wyjeżdża na działkę. Ale zostać tam może maksymalnie tydzień, bo przecież ktoś musi [B] wyprasować koszule na kolejny tydzień pracy... (w pracy [B] oczywiście nie pochwalił się nawet, że z mamusią mieszka, co dopiero tym, czego od niej wymaga - czyli widzi, że coś jest tu mocno nie porządku, ale ma to w nosie, bo tak jest mu niezmiernie wygodnie).

Bywały już sytuacje, że np.: przez miesiąc [M] gotowała mu ze składników kupionych wyłącznie za swoje pieniądze, w kolejnym miesiącu miała jakiś extra wydatek - jest rencistką, więc na nadmiar funduszy nie cierpi - i poprosiła, żeby tym razem to on kupował dla nich obojga jedzenie, a on reagował wielkim oburzeniem, że nie ma mowy, on nie ma na to pieniędzy.

[M] ma kota, kiedy wyjeżdża na działkę obowiązkiem [B] (swoją drogą jedynym, jaki ma) jest zajęcie się zwierzem. Kiedy [M] ma jakąś chwilę olśnienia i jednak próbuje coś od [B] wyegzekwować, ten natychmiast rzuca, że skoro tak, to on się jej kotem nie będzie zajmował, niech zdechnie...

Jak tylko coś jest nie po jego myśli, [M] czegoś nie zrobi/zrobi źle - od razu jest awantura.
Nie pożyczy [M] nawet 20zł, bo wiecznie nie ma pieniędzy (na ciągłe alkoholowe wypady z kumplami i częste stołowanie się na mieście jakoś, dziwnym trafem, zawsze pieniądze ma). Oczywiście w drugą stronę to nie działa, [M] często robi zakupy, z których korzystają oboje czy opłaca sama rachunki, a potem [B] "zapomni", że miał jej coś zwrócić.

Poprosi go o coś - on na to nie ma czasu, przecież ciężko pracuje (od kilku miesięcy pracuje w HR). Oczywiście, jak napisałam wyżej, na kilkugodzinne wyjścia z kumplami na alkohol, często również w tygodniu, jakoś czas znajduje.

Generalnie od [B] niczego się nie da wyegzekwować, żyjąc jak pączek w maśle, przyzwyczaił się po prostu do tego, że jemu się wszystko należy.

Nie wiem, ile razy już jej mówiłam, że to chore, że robi w sumie już nawet nie za służącą, a za niewolnicę. Przyznaje mi rację, oburza się na zachowanie brata, zarzeka się, że przestanie - i oczywiście nic się nie zmienia...

Czekam tylko, aż wreszcie nadejdzie ten dzień, kiedy brat zamieszka sam albo z dziewczyną i dopiero się zdziwi, ile rzeczy dorosły człowiek musi zrobić.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (217)

#74457

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/73898 przypomniała mi podobne wydarzenie.

Mając naście lat uwielbiałam pewien polski zespół rockowy, jeździłam na wszystkie koncerty w okolicy.
Kiedy wracałam z jednego z nich udało mi się wbić w przerwę komunikacyjną - dzienna komunikacja już nie jeździła, a do kursowania nocnej zostały jeszcze jakieś 2 godziny. Co było robić, siadłam na przystanku i wyciągnęłam słuchawki.

Zatrzymała się taksówka. Starszy facet otworzył okno i coś do mnie wołał, odkrzyknęłam, że dziękuję, ale nie mam pieniędzy. Wołał dalej, więc zdjęłam słuchawki i do niego podeszłam. Zapytał na jaki autobus czekam, kiedy się dowiedział powiedział, że właśnie skończył pracę, a jedzie w tamtym kierunku, więc może mnie zabrać. Szybka kalkulacja - taksówkarz, więc nie powinien niczego próbować (tak, dziś wiem że to było idiotyczne założenie), poza tym mający z 60 lat jeśli nie więcej, więc na pewno nie w głowie mu żadne seksualne podteksty (jak wyżej...). No i przede wszystkim - to był luty, śnieg, mróz, te sprawy, perspektywa siedzenia dwie godziny na przystanku była wybitnie mało nęcąca.

Wsiadłam. Nie jestem specjalnie towarzyska, w dodatku byłam bardzo nieśmiała, no ale facet ciągle gadał, więc skoro mnie podwoził czułam, że muszę z nim rozmawiać.
Jakoś na początku powiedział, że oczekuje całusa na dobranoc, uznałam to za żart i z uśmiechem odpowiedziałam, że może.
W każdym razie, facet gadał, a w pewnym momencie zaczął mi pchać łapę między nogi. Na kolanach miałam torbę, więc zaczęłam ją do siebie mocno przyciskać, żeby nie miał gdzie tej łapy wetknąć, a jednocześnie zaczęłam rozważać różne scenariusze (zaskakujące jak szybko człowiek myśli w takiej sytuacji).
Bałam się stanowczo zaprotestować, w końcu byłam w jego samochodzie, środek nocy, gdyby się zdenerwował mógł mnie przecież wywieźć gdziekolwiek (w okolicy jest sporo lasów, to też nie było zbyt pocieszające). No i miałam na sobie idiotyczne buty - glanopodobne, wysokie, na gigantycznych koturnach. Fajne na rockowy koncert na którym czasem ktoś na człowieka nadepnie, ale kompletnie nienadające się do biegania. W dodatku każdy zapinany na 5 klamr, nie do zdjęcia na szybko. W każdym razie uznałam, że najlepiej będzie siedzieć cicho, z przystanku do mojego domu jest 30 minut autobusem, więc samochodem w nocy to maksymalnie 20 minut, jakoś to będzie.

No i na szczęście było, facet wjechał do mojego miasta, zapytał o adres, ale tu już miałam dosyć rozsądku żeby uprzeć się przy wysadzeniu pod sklepem zaraz na początku miasta. Zatrzymał się, w duchu już odczułam gigantyczną ulgę, że jednak jakimś cudem ani nie jestem martwa ani zgwałcona, aż rzucił, że przecież miał być całus na do widzenia, złapał mnie za brodę i wycisnął na ustach wstrętny pocałunek. Na szczęście najwyraźniej to mu wystarczyło, już bez problemu wypuścił mnie z auta i odjechał.

A ja przez kilka następnych dni ciągle myłam i wycierałam usta, bo czułam się brudna.
No i wyciągnęłam wnioski dotyczące jakichkolwiek podwózek przez obcych.

taksówkarz podwózka zboczeniec

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (245)

#74439

przez (PW) ·
| Do ulubionych
DPD. Ostrzegam, będzie długo.

Raz na jakiś czas zdarza mi się zamawiać kuriera przez jedną z platform wysyłkowych. Dopóki się nie przeprowadziłam nie mogłam narzekać na DPD, ale w miejscu, w którym obecnie mieszkam, "usługi" tej firmy to niekończąca się kpina.

Sytuacja I
Zamówiłam kuriera na piątek. W mailu potwierdzającym zamówienie usługi podane są widełki godzinowe, w których powinien zjawić się kurier. Nie zjawił się, więc zadzwoniłam do biura obsługi klienta - powiedzieli, że nie mają informacji o opóźnieniu, ani nie mogą dodzwonić się do kuriera. Po moim drugim telefonie jakiś czas później - to samo. Po kolejnym, już po osiemnastej - kurier skończył już pracę i ma wyłączony telefon, ale w systemie wpisał, że o godzinie 15:40 był u mnie, ale nie miałam dla niego paczki. Aha.
W weekend nie pracują, w poniedziałek nie miałam możliwości czekać pół dnia na kuriera, ostatecznie udało mi się nadać paczkę we wtorek.
Skarga na kuriera i reklamacja wysłane, odzyskałam te zawrotne 14 zł z groszami w związku ze źle wykonaną usługą.

Sytuacja II
Ponieważ, jak wspomniałam, wcześniej nie miałam z DPD problemów, poprzednią sytuację uznałam za niechlubny wyjątek, a nie regułę. Cóż, mój błąd :/

W każdym razie nadałam kolejną paczkę. 2 dni później skontaktowała się ze mną [Z]najoma, do której paczkę wysłałam, że dotarła, jej i moje dane się zgadzają, tyle że paczka nie ta... Okazało się, że kurier zamienił etykiety i Z dostała cudzą przesyłkę (z nowymi sukienkami zamiast niedrogich opakowań jubilerskich - to będzie ważne później).
Zaczęło się codzienne wydzwanianie do ichniego działu interwencji, żeby namierzyli moją paczkę. Każdy telefon wyglądał mniej więcej tak:

[J]a - Dzień dobry, dzwonię w sprawie zamienionej paczki X.
[C]złek po drugiej stronie - Dzień dobry, w systemie mam odnotowane pani zgłoszenie, ale wciąż nie dostaliśmy zwrotnej informacji z oddziału obsługującego pani rejon. Wyślę ponaglenie z oznaczeniem, że to pilne.

I tak przez dwa tygodnie...

Po tym czasie miałam dość i złożyłam reklamację, żądając zwrotu zawrotnej kwoty 90 zł (siedemdziesiąt kilka były warte wysłane opakowania + koszt usługi kurierskiej).
W odpowiedzi dostałam informację, że muszę im najpierw przesłać fakturę potwierdzającą wartość towaru (co samo w sobie jest piekielne, bo co gdybym wysłała nie świeżutki zakup, a coś kupionego dawno temu? Nie masz łos... kliencie faktury, więc guzik możesz jak zgubimy twoją paczkę?). Ale nic to, poprosiłam w sklepie, w którym zamawiałam opakowania o kopię faktury, wysłałam platformie wysyłkowej (okazało się, że jeśli kuriera zamawiałam przez ich stronę to nie mogę złożyć reklamacji bezpośrednio, tylko przez nich) i czekałam. DPD zastrzega sobie miesiąc na ustosunkowanie się do reklamacji i faktycznie, dokładnie ostatniego dnia przed upływem terminu raczyli odpisywać.

W każdym razie odpisali - odmownie. Cóż, naskrobałam odwołanie i zaczekałam kolejny miesiąc na odpowiedź - również odmowną. W uzasadnieniu stało m.in. że osoba X odebrała paczkę (no pewnie, co z tego że czyjąś...), więc nie widzą podstaw do zmiany decyzji, i że mogę jeszcze wstąpić na drogę sądową.

W tym momencie uznałam, że mam dosyć. Sukienki z tej obcej paczki są warte znacznie więcej niż te szalone, wnioskowane przeze mnie 90 zł, więc znajoma odsprzeda je na jakimś portalu i jeszcze na tym zarobi, mam tylko nadzieję, że tamta paczka była ubezpieczona i osoba, do której nie dotarła, wydrze od DPD kilkaset złotych odszkodowania.
A ja żałuję tylko, że w odmowie reklamacji nie było podanych żadnych danych kontaktowych, bo chętnie napisałabym im, co myślę o takim traktowaniu klienta.

A kuriera zamawiam teraz z UPS, całe 3 zł drożej i mam pewność, że wszystko będzie w porządku.

kurierzy DPD

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (158)

1