Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kajka666

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 19:15
Ostatnio: 10 czerwca 2022 - 13:21
  • Historii na głównej: 16 z 20
  • Punktów za historie: 12895
  • Komentarzy: 384
  • Punktów za komentarze: 3330
 

#88619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Internetowi napinacze wiedzą najlepiej.

Znalazłam męską saszetkę w rządku wózków zakupowych pewnej hurtowni. W pobliżu nikogo, kogo można zapytać, nie ma żadnego świadka tej sceny. Z całym wózkiem udałam się zatem do informacji, wytłumaczyłam co i jak, przywołano ochronę, żeby komisyjnie w oku kamer ustalili jej zawartość.

Natychmiast na lokalnych forach wrzuciłam informację o tym, że saszetka koloru czarnego jest do odebrania w punkcie ochrony w tej konkretnej hurtowni.

Posypały się na mnie gromy, że w środku były na pewno dokumenty, mogłam znaleźć adres i odwieźć wszystko właścicielowi. Moje tłumaczenie, że nie czułam się uprawniona  grzebać sama w cudzej saszetce, że poza tym nie miałam pewności czy nie porzucił jej złodziej po uprzednim wyczyszczeniu z gotówki, było wyśmiewane. Ileś osób mnie wręcz obrażało, bo nie mam empatii, że człowiek przeze mnie pewnie w stresie, jestem idiotką i kropka.

No pewnie, gdybym mu przekopała saszetkę i pojechała pod adres zameldowania, a on akurat zawróciłby z drogi i w hurtowni dowiedział się, że nikt saszetki nie oddał, to byłby super uspokojony, na luzie wróciłby do domu sprawdzić czy uczciwy znalazca nie czeka pod jego drzwiami. Ale internetowych napinaczy nie przekonasz.

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (231)

#58154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klienci rzadko osobiście odwiedzają naszą firmę - większość usług świadczymy w siedzibie klienta, lub zdalnie przez internet.
Wczoraj odwiedził nas jeden: pan elegancko ubrany (dobrze skrojony garnitur, eleganckie buty, elegancki wełniany płaszcz, kaszmirowy szalik).

Zajechał pod firmę "wypasionym" samochodem. Zamówił wykonanie usługi (nie będę się zbytnio wgłębiać w szczegóły - ważne, że robota nudna, pracochłonna, którą mógłby wykonać sam, ale mu się nie chce, bo "ma ważniejsze rzeczy na głowie"). Usłyszał cenę 150 zł i się zapowietrzył. Cóż, przywykliśmy już, że najczęściej ci niebiedni najbardziej grymaszą przy płaceniu. W końcu po chwilowym sapaniu i wywracaniu oczami zaakceptował warunki. Już się miał pożegnać, gdy przypomniało mu się, że czeka go dłuższa jazda samochodem, więc zapytał czy mógłby skorzystać z toalety. Ależ proszę - i wskazałam drzwi.
Odgłos spuszczanej wody słychać dobrze. Troszkę mnie zdziwiło, że po tym odgłosie pan dość długo jeszcze przebywał w toalecie. Może chciał postać przed lustrem by kilka minut napawać się swoim nienagannym wyglądem?

Pan jednak wykonał manewr, który zdruzgotał moją wybujałą wyobraźnię. On nam ukradł rolkę papieru toaletowego, a czas był mu potrzebny by odwinąć z niej papier i pozostawić na miejscu pusty tekturowy walec!
Mam pewność, że to on. Tuż przed jego przyjściem zauważyłam, że w toalecie jest kończąca się rolka papieru. Zatem, by któraś z kolejnych osób nie miała niemiłej niespodzianki, udałam się do magazynku i przyniosłam dwie zapasowe rolki. Po wyjściu pana w toalecie po jednej z tych rolek został tylko goły walcowaty kartonik...

Ciekawa jestem, czy ten odwinięty papier wyniósł w kieszeni swojego eleganckiego garnituru, czy też w kieszeni eleganckiego wełnianego płaszcza. A może moja wyobraźnia jest zbyt mizerna i pan zastosował jakąś ciekawszą metodę- np. papier nawinął sobie na szyję, co maskował kaszmirowy szalik?

toaleta

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (701)

#50851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Monitor komputerowy to dla niektórych urządzenie magiczne.

A już z 8 lat przeleciało od czasu tej historyjki... Rzecz się działa w dużym biurowcu.
Stoimy sobie w palarni. Przy sąsiedniej popielniczce stoją panie z urzędu celnego. Korytarzem idzie administrator sieci urzędu celnego. Pcha przed sobą wózek załadowany „LCD'ekami”. A wózek wydaje z siebie głośne: kiwiiit, kiwiiit, kiwiiit.

Pan administrator zatrzymuje się przy palarni i prosi panie celniczki o klucz od pokoju, bo właśnie będzie im monitory wymieniał na nowe. Panie klucz dały i wróciły do rozmowy. Po chwili jedna z nich gasi nerwowo papierosa i puszcza się cwałem za administratorem, wrzeszcząc (żeby to kiwiiit przebić):
- Panie Mieeeeciu! Panie Mieeeciu! Ale ja tam mam ważne ikony na monitorze!
Ostatnio usłyszałam tą historyjkę w formie kawału o blondynkach - znaczy, że puszczona w świat zaczęła żyć własnym życiem.

Trzy lata później zmieniłam pracę, jednak z branżą się nie rozstałam.
W pierwszym dniu pracy szef mnie oddelegował z bardzo poważną misją. W sklepie z zaopatrzeniem medycznym zepsuł się monitor, monitor był u nas w naprawie (a na czas naprawy panie dostały od naszej firmy monitor zastępczy). Moim zadaniem było zawieźć naprawiony monitor i odebrać ten nasz.

Wchodzę do sklepu i tłumaczę z jakąż to „poważną” misją przybyłam. Oczywiście co słyszę? Że one tam mają na tym monitorze ważne ikony! W porządku - to ja im ten monitor podłączę tak, żeby te ikony nie zginęły. Ściągam płaszczyk, zadzieram kiecę i wpełzam pod biurko podpiąć kabelki. Tadaaaam! - ikony nie zginęły! Czuję się jak prestidigitator, który właśnie włożył sobie chusteczkę do lewego ucha, by po chwili wyjąć ją z ucha prawego.

Ale to nie koniec mojej bardzo ważnej misji - mam paniom sprawdzić czy im wszystkie programy działają. Tłumaczę zatem, że programy to sobie mieszkają w tej dużej buczącej szarej skrzyneczce, która stoi pod biurkiem i to czy działają czy nie, to nie kwestia monitora. Taaa, jasne - one się nie dadzą nabrać! No dobrze - ja mogę sprawdzać, tyle że mój czas kosztuje. Panie zapłaciły stówkę za to, że im pokazałam że wszelkie programy działają: od programów księgowych, przez edytory tekstu, gadu-gadu, aż po pasjansa...

Trzecia historyjka w komentarzach, żeby tutaj nie przedłużać.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 538 (672)

#36722

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo się trąbi o bezpieczeństwie dzieci w przestrzeni internetowej. A o telefonach komórkowych prawie wcale...

Popijam poranną kawę przeglądając służbową korespondencję. Na moją prywatną komórkę przychodzi SMS. Nie odrywam się od roboty i kawusi. Po chwili przychodzi kolejny, po nim następny. Sięgam po telefon, bo może jednak coś ważnego.

Wszystkie trzy wiadomości są z nieznanego mi numeru. Normalny 9-ciocyfrowy numer – czyli raczej nie spam. Czytam. "Cześć co u ciebie słychać". Na anonimy nie odpisuję z zasady... "Wstałaś już odp". Na tego też nie odpiszę. Trzeci to MMS. Otwieram. Dobrze, że kawę odstawiłam, bo bym się zakrztusiła na bank. Parsknęłam śmiechem. Komórka znowu piszczy - kolejny SMS: "Fajnego mam?" (zapewne domyślacie się co było w MMS-ie). Ponieważ moja komórka nie przestawała piszczeć i przychodziły kolejne SMS-y, wzbudziło to zainteresowanie koleżeństwa, więc się podzieliłam swoim nieszczęściem, że się do mojego telefonu przyczepił GSM-owy zbok. Treści kolejnych SMS-ów już nie przytoczę, bo piekielnych czytają też dzieci i młodzież.

No i właśnie. Początkowo ryczeliśmy ze śmiechu. "Słuchajcie, ale ten gość mnie nie zna - on to wysyła w ciemno (przecież w jednym z kolejnych esów sam zapytał jak mam na imię) - równie dobrze mógł to wysłać do jakiegoś dziecka!" No i tu na chwilę zapadła cisza, po której rozpętała się istna burza i nagonka na mnie: że nikt z moich współpracowników sobie nie życzy, żeby taki zbok rozsyłał swoje zdjęcia i literaturę pornograficzną na chybił-trafił, bo jakby to trafiło na ich dzieci?! "Kajka musisz coś z tym zrobić!"

Pomalowałam zmarszczki na twarzy w barwy wojenne i wkroczyłam na odpowiednią ścieżkę. Howgh!

telefonia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (571)

#35387

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślałam, że im jestem starsza, tym mniej rzeczy będzie mnie zaskakiwać...

Stoję w małej kolejeczce w Żabce. Jakaś kobitka jest kasowana, za nią przed chwilą ustawił się normalnie wyglądający facet, a za facetem ja. Nienawidzę jak ktoś mi staje „na plecach”, dyszy mi w kark, itp., zatem zgodnie z zasadą „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe” staję za panem na odległość wyciągniętej ręki.

Kątem oka dostrzegam, że pan zaczyna poprzez kieszeń spodni gmerać sobie w okolicy genitaliów. Odwracam się tak, by tej czynności nie mieć w polu widzenia. Klientka płaci i wychodzi, pan nie przesuwa się do przodu, tylko z dość sporej odległości podaje kasjerce kolejne produkty oraz pieniądze. Klient obsłużony - wychodzi. Chcę podejść do kasy, jednak zerkając na podłogę zastygam. Mowę też mi odebrało.

Po panu została spora kałuża moczu.

sklepy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 600 (652)

#32945

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu pracowałam w Domu Dziecka jako wychowawca. W zasadzie ciężko to nazwać domem, bo był to istny moloch z setką wychowanków na pokładzie.

W tak licznej grupie dzieci wiecznie ktoś chorował, bardzo zatem zabiegaliśmy, żeby choć na kilka godzin w tygodniu wpadał do nas lekarz. W końcu odpowiednie władze się zgodziły i pozostało nam tylko z utęsknieniem czekać na pierwszą wizytę.

Kiedy pani doktor po raz pierwszy wkroczyła do placówki odebrało nam mowę: upalna końcówka sierpnia, a kobita odziana w wysokie kozaki, wełniane rajstopy, wełnianą garsonkę i dwa (!) płaszcze. Wymalowana na wzór gejszy, włosy wytapirowane i upięte w kok na tą samą modłę. Ale nie oceniajmy książki po okładce.

Niebawem jedno moje pisklę się rozchorowało - obudziło się rano z gorączką, wymiotami, a z dzióbka zalatywało mu acetonem. No to słaniającego się pisklaczka cap pod pachę i dyrdam po schodach do pani doktor.
Puk-puk!

- Proszszsz...
Wchodzę do gabinetu i proszę o zbadanie dziecka, bo chyba je angina dopadła.

- Zostawi dziecko na korytarzu!
(OK - pewnie chce wywiad zebrać, to nawet miło, że nie chce żeby mu przypominać drastyczne sceny z jego dzieciństwa.)

- Poda kartotekę dziecka!
(Podaję - przecież dłużej tu pracuję i z zamkniętymi oczami potrafię po nią sięgnąć.)

- Tu trzeba antybiotyk, coś osłonowego i witaminy. Za tydzień do kontroli.
- Pani doktor, proszę jednak zerknąć najpierw na dziecko. Chodź Kasieńko, pokaż pani doktor gardełko.

W tym momencie pani doktor jednym susem dopada najodleglejszy kąt gabinetu i histerycznie zaczyna krzyczeć:
- Proszę wyjść! Wyjść natychmiast! Ja sobie nie życzę w gabinecie żadnych bakterii! Chcecie mnie zabić!

Jak się później okazało, pani doktor nie była piekielna - kobiecina była chora psychicznie.
Piekielnym był jej zwierzchnik, który przyznawał jej „godziny”, żeby sobie dorobiła do renty. Wcale jej tym przysługi nie zrobił, bo osaczona przez rozliczne bakterie i wirusy popadła w skrajną paranoję i wylądowała na długo w zakładzie zamkniętym. Szczęście w nieszczęściu, że nie zdążyła nam żadnego dziecka uszkodzić.

już nie istnieje

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 891 (935)

#31754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/31746 przypomniała mi sytuację z czasów gdy pracowałam w domu dziecka. Mieliśmy bardzo otyłą wychowankę, a ponieważ trudno ją było w placówce zmotywować do diety, to miała przejść odchudzanie na oddziale diabetologii i dietetyki. Termin przyjęcia do szpitala wyznaczony na 8.XII.

Zajeżdżam z Iwonką na oddział. A pani ordynator rozkłada ręce i mówi, że mamy się stawić po nowym roku, ponieważ mają tyle przyjęć dzieci ze śpiączką cukrzycową, że mali pacjenci leżą już nawet na korytarzach. Ręce i piersi mi opadły jak usłyszałam wyjaśnienie tej plagi: durnota rodziców, którzy wiedząc, że dziecko ma cukrzycę w Mikołajki robią jednodniową amnestię, "No bo cóż, że cukrzyca... Niech się choć w Mikołajki dzieciak naje słodyczy za cały rok".

Po nowym roku Iwonka została znacznie odchudzona. Przy wypisie lekarz prowadzący pyta mnie na ile zalecona dieta ma szansę być utrzymywana. Więc zgodnie z prawdą odpowiadam, że dołożymy wszelkich starań, jednak np. na podjadanie w szkole nie mamy wpływu. Na co pani dr macha ręką i mówi, że to i tak nieźle, bo dla niej już nie dziwota, że rodzice przy wypisie do dziecka puszczają przy niej tekst, że "tak cię tu biedaku głodzili, to teraz cię mamusia/tatuś weźmie do McDonalda to się najesz".

Nic tylko zacytować kultowy tekst: "I cały misterny plan też w p*zdu.". A to wszystko za naszą kasę, a przede wszystkim kosztem zdrowia dzieci.

próżnia pomiędzy uszami niektórych rodziców

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (684)

#30666

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O imprezie „na cześć sąsiadów”...

Kumpela (dziewczę spokojne, nieimprezowe, zapracowane) kupiła mieszkanko w czteropiętrowym bloku w dość spokojnej dzielnicy. Sąsiedzi milusi i sympatyczni - niestety poza małżeństwem mieszkającym bezpośrednio pod jej lokum. Pierwsza interwencja policji była już drugiego wieczora bo: już po 22:00 a u niej chyba pijane chordy tureckie uczą się stepować...

Policjanci troszkę zdziwieni, kiedy otworzyła im drzwi kobitka odziana w szlafrok i zwyczajne domowe kapciuszki. Kumpela wyrozumiała - skoro sąsiadom przeszkadza kłapanie kapciuszkami, to na wieczory zaopatrzyła się w kapciuchy typu "pluszowe króliczki".

Później interwencje policji były bo: ogląda telewizję, słucha radia, rozmawia przez telefon, itp. Oczywiście stróżom prawa rzecz była zawsze przedstawiana baaardzo dramatycznie. Kumpela zakupiła zatem słuchawki bezprzewodowe, a telefonu nie używała w godzinach ciszy nocnej. Przez jakiś czas tkwiła w areszcie ciszy absolutnej, jednak jako rasowy seryjny zbrodniarz pewnego wieczora zaatakowała znowu.

Otóż wróciła z delegacji tuż przed ciszą nocną. Zdążyła założyć szlafrok, włosy owinąć ręcznikiem, stópki odziać w seksowne króliczki zanim do drzwi załomotał patrol policji. Bo oni mieli zgłoszenie, że przed 22:00 to jakieś orgie w łazience odchodziły w strumieniach lejącej się wody i o mały włos sąsiedzi nie zostali zatopieni (tłumacząc na „nasze”: prysznic brała), a później to już takie hałasy, że aż bali się, że im sufit na głowy spadnie (czytaj: ”przepranie pończoch i mycie zębów”).

Tu w anielskiej kumpeli coś pękło, zaprosiła panów na oględziny miejsca zbrodni i podjęła rozmowę co może z tym fantem zrobić. Starszy stopniem dzierżył w dłoni dowód osobisty kumpeli, celem spisania notatki służbowej, gdy nagle jego oblicze rozpromieniło się blaskiem jakimś nieziemskim:

- Pani ma za tydzień w sobotę urodziny... Pewnie dużo gości będzie, tańce jakieś, dziewczyny w butach na obcasach, głośna muzyka, śpiewy... My mamy służbę w tym dniu, więc prośba - proszę powiadomić sąsiadów, że cały dzień będzie głośno. Ale ciszy nocnej proszę nie „gwałcić”!

I ja tam byłam, od 13:00 do 21:55 głośno się bawiłam, miód i wino piłam.

p.s.: Sympatyczni sąsiedzi ucieszyli się, że ktoś upierdliwcom wreszcie utrze nosa - zapakowali dzieciaki w wózki i udali się na łono natury na majówkę. W efekcie od kilku lat w tym bloku można wziąć prysznic czy umyć zęby w godzinach ciszy nocnej.

spokojne osiedle

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 675 (739)

#29328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O nauczycielce plotkarze.

Dziecię moje w „pierwszej podstawówki” miało klasowego kolegę Piotrusia. Z mamą Piotrusia znałam się tyle co z korytarza szkolnego - ot czekając na dzieciaki rozmawiałyśmy o pogodzie lub innych dyrdymałach. Wymieniłyśmy się też numerami telefonów na wypadek, jakby któryś z chłopaków był chory i potrzebował uzupełnić zeszyty. Owszem - widziałam, że Dorota nosi perukę, ale nic mi przecież do tego. Do czasu...

Dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Dzieciaki pakują tornistry, a że spieszy mi się jak diabli, to wchodzę do klasy popędzić mojego Żółwika. Natychmiast doskakuje do mnie wychowawczyni, z pytaniem dlaczego Piotrusia już od kilku dni nie ma w szkole. Szczerze odpowiadam, że nie wiem, bo z Dorotą ostatnio kontaktu nie miałam. Na to się pańci włączył tryb śledczy: „Czy mama Piotrusia to jest umierająca? Czy ma raka? Ile jej jeszcze dni życia zostało?”. Mocno zaszokowana odparłam, że nie jestem upoważniona w żaden sposób do posiadania ani też rozpowszechniania takiej wiedzy. Na co wychowawczyni ignorując, że otacza nas już wianuszek dzieci zainteresowanych tematem, ciągnie swoje przesłuchanie. Bo przecież skoro rozmawiam czasem z Dorotą, to chyba wiem dlaczego ona nosi perukę. Przecież nawet panie sprzątaczki zauważyły, że mama Piotrusia nosi perukę, albo chusteczkę zawiązaną na głowie, no to jakim cudem ja nie wiem?!
Rzadko mi brakuje języka w gębie, ale tym razem wybąkałam tylko, że nosa w cudze sprawy nie wtryniam i zwyczajnie nie wiem. Szybko ewakuowałam się ze szkoły ciągnąc Żółwika za sobą.

Dopiero w domu pod wpływem pytania Żółwika („Mamo, a jak mama Piotrusia umrze, to moglibyście go adoptować, żeby nie trafił do domu dziecka?”) uświadomiłam sobie, że tej sprawy nie mogę zostawić odłogiem. Bo jeśli któreś z dzieci będących świadkami sceny, zada jakieś szokujące pytanie wprost Piotrusiowi???

szkoła

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (872)

#29308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uprzedzam - będzie obrzydliwie...

Kolega wyskoczył na chwilę z pracy, żeby w pobliskim „oszołomie” kupić sobie coś do jedzenia, bo mu już kiszki wygrywały niemieckie marsze wojskowe. Po kilkunastu minutach wrócił z zakupami, ale stwierdził, że chwilowo apetyt mu minął. Przyciśnięty przez nas opowiedział dlaczego...

Stał w kolejce do kasy, a w kasie obok trwała awantura, z której wynikało, że kasjerka już od dłuższego czasu prosi o zwolnienie jej na chwilę ze stanowiska, ponieważ źle się czuje i potrzebuje udać się do toalety. Pani kierownik kas, nie bacząc na to, że kasjerka ma twarz w kolorze niedojrzałej cytryny, wrzeszczy na dziewczynę: że okres przedświąteczny, że wszystkie kasy mają być otwarte, że „dupy gówniaro nigdzie stąd nie ruszysz aż do przerwy”. Oczywiście wszyscy wokół muszą tego słuchać, bo wrzask się niesie po hali i odbija echem.

Dziewczyna już zaczyna pochlipywać, ochroniarz podchodzi i staje w obronie kasjerki, prosząc że jednak wyjątkowo kierowniczka powinna kasjerkę do toalety wypuścić. A pani kierownik dalej swoje wrzaski kontynuuje, aż do momentu kiedy dziewczyna zasłania twarz dłonią, co i tak niewiele daje, bo torsje są nadto obfite. Ochroniarz odblokowuje drzwiczki boksu i dziewczyna biegnie do toalety, znacząc trasę swojego biegu treścią żołądka.
Pan ochroniarz bez słowa podał pani kierownik paczkę chusteczek nawilżanych (takich do czyszczenia taśmy na kasie), a ta pod presją morderczych spojrzeń klientów zabrała się za sprzątanie.

Takąż to miłą atmosferę przedświąteczną pani kierownik stworzyła nie tylko pracownikom ale też klientom sklepu...

"oszołom"

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1034 (1062)