Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kajka666

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 19:15
Ostatnio: 10 czerwca 2022 - 13:21
  • Historii na głównej: 16 z 20
  • Punktów za historie: 12895
  • Komentarzy: 384
  • Punktów za komentarze: 3330
 
zarchiwizowany

#65021

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Autobusowe piekielności o kierowcach.
Trcohę wstępu - do liceum dojeżdżałam autobusem pozamiejskim, trasa 45 minut jakieś 30km.
#1
Wsiadają pasażerowie, kupują bilety lub okazują miesięczne. Co robi kierowca? Czy poczeka aż każdy zajmie miejsce? No skąd! Przecież im się zawsze spieszy. Najbardziej uderzyła mnie sytuacja kiedy do autobusu wsiadła matka z może rocznym dzieckiem na rękach. Kupiła bilet i zmierza do siedzenia by zająć miejsce przede mną. I co widzę? Kierowca rusza, a ona z dzieckiem na rękach uderza w fotel, odbija się i prawie z tym dzieckiem wywraca na podłogę... No krew zalewa, a najbardziej szkoda dziecka, bo znalazło się ono między matką a fotelem. Bardzo mi to zapadło w pamięć, choć było to jakieś 10 lat temu.

#2
Oszukiwanie. Standardem jest niedrukowanie biletów, ale był jeden kierowca, który wymyślił system doskonały niemalże. Lubiłam siadać z przodu żeby mieć poniekąd wycieczki krajoznawcze. I tak obserwowałam kierowcę i zauważyłam taki schemat:
- pasażer wsiada na początkowym przystanku i płaci
- kierowca biletu w tej chwili nie drukuje
- podjeżdżamy pod następny przystanek - wtedy kierowca drukuje bilet poprzedniego pasażera i daje nowemu pasażerowi - różnica jakieś kilkadziesiąt groszy, ale kierowca robił tak przez całą trasę.
Niby nic mi do tego. Pojawią się pewnie głosy, że robił tak bo mu słabo płacili. Ale z drugiej strony, gdyby wybijał te bilety dobrze, to może by miał wyższą pensję? Medal ma dwie strony.

autobusy pozamiejskie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (189)

#43826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po dzisiejszym dyżurze postanowiłem opowiedzieć wam jak we Wrocławiu postępuje się z tzw. "elitą społeczną", czyli w skrócie MENELAMI, jak nęka się Pogotowie Ratunkowe oraz Policję, oraz o tym jak powstała nisza, której nikt zapełnić nie chce...

Jak wiadomo, do niedawna Wrocław szczycił się (bądź jak niektórzy uważają nie koniecznie) posiadaniem Izby wytrzeźwień, na którą jak wiadomo trafiali pijani aby sobie bezpiecznie wytrzeźwieć. Niestety jakiś czas temu postanowiono ową izbę zlikwidować i stworzyć tam miejsce o szumnej nazwie: Ośrodek Pomocy Osobom Uzależnionym.

Stawka za nocleg pozostała taka sama (250zł) natomiast zmieniła się kwalifikacja "kandydatów" i tak:
- kandydat musi posiadać przy sobie dowód osobisty lub potwierdzone dane osobowe przez Policję,
- musi wejść o własnych siłach na izbę,

i teraz najlepsze

- musi mieć MNIEJ NIŻ 3,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.

Jeśli ma więcej, lekarz izby wytrzeźwień nie bacząc na nic, wypowiada "nie przyjmuję" i zaczynają się schody.

W takim wypadku Policja, która usiłowała wspomnianego Trolla zostawić na izbie, musi wezwać karetkę w celu przewiezienia delikwenta na oddział ostrych zatruć. Tu zaczyna się kolejna piekielność, gdyż: "jeżeli pacjent jest przytomny, w kontakcie, chodzi i nie ma zaburzeń oddychania, to nie jest zatruty alkoholem tylko zwyczajnie pijany i nie ma wskazań aby przebywał na oddziale ostrych zatruć" (wypowiedzi lekarzy toksykologów).

Co zrobić z takim człowiekiem, który jest zbyt pijany na "nową, lepszą izbę wytrzeźwień" i zbyt trzeźwy na oddział ostrych zatruć?

To chyba największa piekielność:
Ma trafić na izbę przyjęć interny w celu nawodnienia i wyspania się do chwili, kiedy osiągnie poziom alkoholu poniżej 3,5 promila, ażeby policja mogła odstawić go na izbę.

Zgadnijcie ile jest takich wyjazdów wciągu jednego dnia? Ok. 6.

Gdzie tu logika?

służba_zdrowia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (630)

#42649

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O Darwinie będzie to piosenka...
Czyli o ludziach pechowych do bólu będę pisał dzisiaj ciąg dalszy.
Życie bywa... gówniane. Niekiedy dosłownie.
Rodacy nasi mają tendencję do oszczędzania. Każdy grosz się liczy. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby akcję prowadzili poprzez ograniczenie ilości browarów wytrąbionych do każdego meczu. Ale to akurat nie wchodzi w grę.
Za to próby oszczędzania na fachowcach to punkt honoru! Bądź bohaterem we własnym domu! A nawet we własnym szambie...

Trzech panów, oczywiście po alkoholu, postanowiło oczyścić wzmiankowany wyżej zbiornik, bo groził złotym (no, może brunatnym) deszczem przy każdym spuszczeniu wody. Jako, że szambo było starego typu i cholernie wielkie, trzeba było odsunąć najpierw betonową pokrywę. Szparko wzięli się do pracy. Dwóch ciągnęło, trzeci pchał.
W pewnej chwili, ciągacze doznali przypływu mocy i pociągnęli jak rasowi strongmeni. Pokrywa z gwizdem poleciała w ich stronę, zaś jej pchacz z krótkim wrzaskiem zniknął w woniejącej czeluści.
A szambo wielkie...

Dalejże więc go ratować! Jeden pobiegł szukać czegoś, co można by wrzucić do bagna i wyciągnąć kolegę, drugi zaś, właściciel, niewiele myśląc, wskoczył do dołu, trzymając się rękoma krawędzi.
Krawędź zalana, toteż śliska. Zniknął więc pod taflą wydalin, śladem kolegi...
W tym czasie nadbiegł drugi ratownik, niosąc jakiś drąg. Położył się na brzegu i zaczął wymacywać w brei, szukając jakiegoś oporu. I znalazł!
Opór chwycił kija i dał się wywlec na brzeg.
Był to pierwotny szambonurek, pechowy pchacz pokrywy.
Zanim jednak dało się ustalić tożsamość, zanim przyjechała karetka, nikt nie pomyślał, co się stało z trzecim laureatem Darwina...
Po opróżnieniu szamba znaleziono go. Utonął w lazurowych wodach akwenu...
Ten, który przyniósł drąga, nawdychał się oparów amoniaku i innych metanów i wylądował na intensywnej terapii, którą opuścił wprost do Świętego Pietra...
Przeżył jedynie ten, którego pierwotnie ratowano.
Najpierw, na OIOMie, wydłubywano i wypłukiwano z niego tony stolca. Z włosów, wszelkich otworów ciała, czyli ust, nosa itp...
Zapach, jaki wydzielał, powalał człowieka przez mur.
Ale przeżył.
Przeżył zachłystowe zapalenie płuc i wszelkie możliwe powikłania.
Wyszedł do domu o własnych siłach.
Tylko, podobno, ma lęki ilekroć ktoś puści bąka...

Tak to działa dobór naturalny, mili moi...

służba_zdrowia

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1431 (1519)

#41869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po latach przypomniała się mi historia z "zerówki".

W ramach wstępu wyjaśnię, że mój ojciec jest alkoholikiem. Z dzieciństwa pamiętam awantury, poobijaną mamę, mnie czekającą jak na szpilkach w jakim stanie tatuś wróci do domu, itd. Na szczęście były też dobre chwile. Zwłaszcza z wczesnego dzieciństwa, kiedy ojciec zabierał mnie do pracy (pełnił funkcję pracownika technicznego w jednej ze szkół w naszym mieście) - uwielbiałam rysować, uwielbiałam spędzać czas z paniami sprzątającymi, ale też uwielbiałam chwile, kiedy ojciec z nami nie mieszkał - po prostu wychodził z domu, nie wracał przez kilka lat.

Warto też dodać, że w zerówce moją wychowawczynią była kobieta mieszkająca kilka domów od nas. Nie łączyła nas żadna bliższa więź z nią, ot po prostu zwykłe "dzień dobry". Toteż kobiecina dokładnie znała sytuację w moim domu.

Będąc w zerówce pamiętam doskonale dzień kiedy wszystkie dzieci siedziały w kółku i zajęcia dotyczyły zawodów naszych rodziców. Każde z dzieci opowiadało kim są, czym się zajmują jego rodzice. Doszło do mnie. Ojciec wtedy nie mieszkał z nami, nie pracował wtedy też już w szkole. Aczkolwiek ostatnie wspomnienia jakie miałam z nim związane to to, że pracował właśnie tam. Tak też opowiedziałam dzieciom z wielką dumą - mój tata pracuje w szkole. Bardzo często chodziłam z nim tam i spędzałam miło czas rysując, malując z paniami ze szkoły. Wszystko wydawało się być piękne dopóki nie wtrąciła się wychowawczyni:

-Czy ty naprawdę twierdzisz, że twój tata pracuje w szkole?
-Tak, proszę pani.
-A nie kłamiesz nas przypadkiem?
-Nie, mówię tak jak jest, tata pracuje w szkole.
-Nieprawda (wychowawczyni zaczęła podnosić nieco głos), twój tata nie pracuje w szkole. Coś ci się pomyliło. Powiedz prawdę - czym zajmuje się twój tata?
-Pracuje w szkole.
-Aknam, nie kłam. Twój tata nigdzie nie pracuje. Na dodatek nie mieszka z wami. Skąd ty możesz wiedzieć co twój tata robi, czym się zajmuje. On się tobą nawet nie interesuje. Przecież nie masz z nim żadnego kontaktu. Dlaczego chciałaś nas wszystkich okłamać?

Mi pojawiły się łzy w oczach. Wstałam, powiedziałam, że mój tata naprawdę pracuje w szkole i wybiegłam z płaczem do toalety. Gdy w końcu trochę się uspokoiłam zauważyłam dziwne spojrzenia w moją stronę. Potem pamiętam, że nie chciałam chodzić już do szkoły.

Nie wiem co miała na celu moja wychowawczyni. Wiem, że nigdy tak bardzo nie najadłam się wstydu. Dla 7-letniego dziecka ojciec alkoholik to wstyd. Wszędzie dookoła zauważa się szczęśliwe, pełne rodziny. Widząc to całe dzieciństwo marzyłam o takiej rodzinie. Niestety, nie doczekałam się do tej pory i już nawet nie łudzę się, że tak może być...

wychowawczyni szkoła

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 720 (802)

#40901

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy na Oddziale Ratunkowym najazd studentów Ratownictwa.

Między innymi studenci uczą się cewnikować pęcherz moczowy. Dla niezaznajomionych z tematem - polega to na wprowadzeniu gumowej rurki do cewki moczowej.

Pewnej studentce trafił się piekielny pacjent - lekko podpity, niezbyt atrakcyjny pan koło 40-tki.

Tłumaczę studentce co ma zrobić, ona lekko blada, trzęsące się ręce. Za to pacjent coraz bardziej zadowolony... W pewnym momencie:

P: Oj tak, nie mogłem lepiej trafić, taka ładna laseczka mnie będzie za ptaszka trzymać... dalej maleńka, nic się nie bój, on lubi takie pieszczoty, tylko bądź delikatna, to razem dobrze skończymy.

Mi opadła szczęka, studentka czerwona jak burak, panika w oczach. Trzeba ratować sytuację. Ale ktoś mnie ubiegł :)

Pan Mariusz (180 wzrostu, 120 kg wagi, wiek pod 60-tkę): Uuu panie, jak pan lubisz takie pieszczoty, to super. Ja też lubię. No już, kochanieńki, nie chowaj się, ja ci dobrze zrobię. Dawać ten cewnik.

Co jak co, ale lekcję cewnikowania i studentka, i pacjent zapamiętają do końca życia :)

SOR

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1546 (1586)
zarchiwizowany

#25374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z http://piekielni.pl/24130 przypomniała mi podobne zdarzenie z przed lat.

Będąc młodym /zielonym/ jeszcze ratownikiem udaliśmy się wraz z dohtorem na wezwanie. Na karcie ′magiczne′ rozpoznanie ZBCC czyli zajb..ty ból całego ciała, lat koło 30, damesa. Na miejscu, drzwi otwiera nam chora, odziana w tylko i wyłącznie króciutką, tak do pasa, koronkową koszulkę.

Dla akcji istotny opis mieszkania. W kuchni stolik zastawiony garami, kawałek wolnego miejsca na jedynym krzesełku. W pokoju materac na glebie i tyle. Nie była to o dziwo melina, lecz nie wyposażone jeszcze mieszkanko.

W trakcie wywiadu okazuje się że nie ZBCC a tylko brzucha boleści, potencjalnie w ciąży osobniczka. Decyzja dohtora - jedziemy do szpitala.

I tu zaczyna się akcja właściwa D dohtor, C chora

D Jedziemy do szpitala. Proszę się ubrać.
C Do szpitala? Ale na pewno?
D Tak koniecznie!
C Oj. To ja się ubrać muszę.
I zdejmuje koszulkę.
D Miała się pani ubierać a nie rozbierać. Jeszcze dowód osobisty proszę przygotować i dokument ubezpieczenia.
Chora obywatelka wykonała polecenie i rozpoczęły się poszukiwania dokumentów. W końcu udało się je znaleźć i dohtor wypełnia swoje druczki.
W między czasie, na wyrku, lądują ciuszki. Koszulka założona, ponownie ta sama, pada pytanie:
C A dohtor to jaką ma specjalizację?
D Ginekologia.
C A to nie może mnie dohtor tu zabadać?
I w tym momencie obywatelka uwala się na materacu, z nogami w górze i szeroko rozłożonymi...
Mina moja i dohtora bez cenna.


Zderzenie 2 z podobnego przedziału wiekowego czyli jakieś 6 - 7 lat wstecz. Zasłyszane po dyżurze.

W zespole reanimacyjnym z powodów różnych w dniu owym na zastępstwie była młoda lekarka. Chyba nawet chwile po stażu...

Wezwanie obok przystanku autobusowego. Leży nieprzytomny mężczyzna. W kwestii wyjaśnienia i przystanek i nieprzytomny dobrze nam znani.
Podjeżdżając do miejsca widać iż stały nasz klient leży /na tyle znany że wszyscy znali jego pesel na pamięć/. Dohtorowa wypada z karetki, podbiega do A. i orzeka /bez oceny przytomności lub tętna/ że należy rozpocząć resuscytacje. Wraca do karetki, wyrywa pielęgniarzowi z reki defibrylator i pędem do potrzebującego pomocy. Uruchamia urządzenie, ładuje defibrylator, rozrywa A. koszule, przykłada elektrody i jeb! 200J energii przepływa przez obywatela. Całość działa się na tyle szybko, że ani ratownik ani pielęgniarz nie zdążyli zareagować.
Obywatel po porażeniu prądem siada, słychać o k..wa, wstaje i ucieka.

Karpik piekielnej dohtorowej godny uwiecznienia, koledzy z karety, pokładają się ze śmiechu, przystankowicze zachwyceni szybkim i skutecznym leczeniem.

A. przeżył zdarzenie. W nocy ja się musiałem udać do obywatela, gdyż będąc w dużym szoku, nie uzupełnił poziomu alkoholu we krwi i dostał padaczki. Przyznać jednak trzeba iż terapia wstrząsowa była skuteczna. Ponad miesiąc, żaden zespół do A. nie był wzywany.

służba_zdrowia a właściwie ochrona_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (200)

#33196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega jest doktorantem, prowadzi ćwiczenia ze studentami. Ponieważ sam jeszcze nie tak dawno był studentem, jest raczej pobłażliwy i wyrozumiały. A chyba raczej był.

Warunkiem zaliczenia jego przedmiotu była obecność na zajęciach (dopuszczalne dwie nieobecności) i pozytywna ocena z koła zaliczeniowego. Była taka panna u niego w grupie, która na zajęciach zjawiła się jakieś... 3 razy. Prowadzący poprosił studentów, aby przekazali koleżance, żeby pilnie się stawiła na konsultacje, jeśli chce dostać zaliczenie, bo za tydzień sesja...

Przyszła. Smutna, załamana, roztrzęsiona. Mówi, że mama jej zmarła, musiała ojcem się zająć, bo schorowany. Nie miała głowy, ale do egzaminów chce przystąpić... więc... czy mogłaby dostać trójeczkę?
Kolega, wrażliwy, łezka mu się w oku zakręciła. Ale mimo to uznał za niesprawiedliwe wstawianie oceny za nic. Postanowił więc darować nieobecności pod warunkiem zaliczenia koła na 4. Panna wielkie oczy:
- Ale jak to? To ja mam pisać koło jeszcze?
- No, proszę pani, to jest koło zaliczeniowe, jak sama nazwa wskazuje jest niezbędne do otrzymania zaliczenia...
- No dobrze, rozumiem...
Umówili się na termin pisania, studentka wychodzi. Jeszcze się drzwi za nią nie zamknęły, a słychać taki oto dialog między nią, a jej koleżanką:

- I co?
- No ch*j, kazał mi pisać koło...
- O ja pierd*lę, co ty...
- No, poj*bany, przecież zaraz sesja, ja się muszę na egzamin uczyć, a nie na jakieś koło pierd*lone
- Ty, a co mu w końcu powiedziałaś, że czemu nie chodziłaś?
- A powiedziałam, że moja stara nie żyje.
Rechot.

Kolega miał dylemat, co teraz z panną zrobić. Na szczęście ona sama rozwiązała problem, bo nawet nie raczyła się zjawić w umówionym terminie i napisać koła.

Uczelnia

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1456 (1492)
zarchiwizowany

#33038

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak Anq pomogła człowiekowi.

Jedziemy pociągiem z Woodstocku. Miejsc siedzących brak, ludzie na podłodze, na kolanach innych, na oparciach siedzeń, lub jak ja, na takich "stolikach" pod oknem, nie wiem jak to nazwać. Jedziemy, duszno, tłok, ale ogólnie wesoło. Po kilku godzinach jazdy chłopak, który siedział po skosie ode mnie, na ostatnim siedzeniu, w rogu wagonu zaczął się wykrzywiać. Myślę "a pewnie jaja sobie robi". Otóż nie. Zaczął się trząść, źrenice podeszły mu do góry, zostały same białka. No myślę padaczka, no padaczka. Nie mam jak się dostać, krzyczę na wagon, że on się dusi. Nikt nic. Zaczęły mu sinieć usta, to mnie najbardziej przeraziło, te sine usta. Mówię, że trzeba mu udrożnić drogi oddechowe, czyli trzymać głowę "ustami do góry", żeby przełyk był w linii prostej. Wiadomo, człowiek się ślini itd. Więc krzyczę, żeby mi zrobili miejsce, to przejdę i to zrobię. Nikt się nie rusza, jakby mnie nie słyszeli. Więc zdeptałam trochę ludzi (a jakże - glanami), komuś przeszłam po głowie, dostałam się do faceta, który już prawie zsunął się z siedzenia. Trzymam głowę, ktoś podchodzi, chce mu dać wodę. Odtrącam butelkę, wylewa się na mnie. Ktoś inny idzie z długopisem, chce mu wsadzić w zęby. Drę się, że nie wolno. W końcu mi przeszło, podziękował mi, powiedział, że nic nie pamięta.

Mimo 17 lat wiem, co trzeba robić w wypadku padaczki (mój przyjaciel ma), ale gdyby mnie tam nie było?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (183)
zarchiwizowany

#26377

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rok temu pracowałam w firmie ogrodniczej. Budowaliśmy akurat ogród przy hotelu, przy którym pracowały tez inne ekipy (różne firmy do rożnych rzeczy: murowanie, wnętrza, koparka). Byłam odpowiedzialna za ułożenie roślin w terenie wg planu i zasadzenie ich, do pomocy miałam kilku chłopaków z naszej firmy. Tak się złożyło, że na całej budowie byłam jedyną kobietą (potem przyszły kucharki które urządzały kuchnię, ale na zewnątrz byłam sama).

W całej tej sytuacji piekielna była ekipa brukarzy z ich szefem na czele. Lubili robić sobie przerwy z piwkiem i żartowali sobie na mój temat w dość wulgarny sposób (np. jak był upał to mówili, żebym się szybko rozbierała bo im się nudzi i nie mają na co patrzeć - tylko innymi słowami). Ja cały czas udawałam że nie słyszę i zajmowałam się moją pracą. Nie miałam jak się na nich poskarżyć bo to była inna firma (nie podlegali pod mojego szefa). Mój szef powiedział mi, że jestem bardzo dzielna bo poprzednia dziewczyna co była na moim miejscu nie wytrzymała tygodnia w takich warunkach. Po pewnym czasie do tamtej ekipy przyłączyli się inni (ci od wykańczania wnętrz wychodzili na balkon na przerwy i też sobie ze mnie żartowali), ale najbardziej wszystkich nakręcał szef brukarzy.

I pewnego dnia klęczę na ziemi i sadzę wrzosy gdy zza roku budynku wychodzi ten szef brukarzy i tak mówi: "O! Jak to miło dla faceta gdy dziewczyna już czeka klęcząca na ziemi!" i się śmieje sam do siebie, i poszedł w swoja stronę. Ja jak zwykle milczałam. Po chwili szok! Wraca i mówi tak: "Przepraszam cie za te żarty, nie bierz tego do siebie, to tylko taka budowlana gadka." A we mnie już się nagromadziło trochę chęci zemsty, więc mu na to odpowiedziałam spokojnie: "Spoko :) Byłam przygotowana na to, że na budowie są ludzie na niskim poziomie kulturalnym i intelektualnym." Uśmiechnęłam się i wróciłam do pracy. I jakoś tak umilkł na resztę tygodni, a za nim umilkła cała budowa.

budowa hotelu

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (212)
zarchiwizowany

#25010

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Szybki wstęp: Historia sprzed jakichś dziesięciu lat. Moja rodzina jest wielodzietna (6 dzieci). Jej głowa jest tłumaczem.
Króciutkie rozwinięcie: Pewien klient miał pokaźną zaległość z płatnością w/w głowie. Zlecenie był naprawdę duże, a zaległość nie mniejsza, więc w ostatnim akcie desperacji cała piekielna rodzinka wybrała się do biura piekielnego szefa firmy-klienta, co by upomnieć się o wynagrodzenie. Po odpowiedzi odmownej, ojciec nasz rzekł do pociech tak:
- Dzieci, posiedzimy tu trochę, możecie się pobawić.
Dzieciarnia oczywiście skorzystała z oferty i rozleciała się po biurze.
Zwięzłe zakończenie: Wystraszony szef nie wytrzymał długo i zapłacił niemal całą kwotę.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 294 (306)

1