Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kamiookami

Zamieszcza historie od: 25 czerwca 2011 - 23:09
Ostatnio: 7 kwietnia 2024 - 0:58
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 3386
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 332
 

#90996

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mojej kuzynce i jej córce była potrzebna pomoc, potrzebowały jakiegoś kąta do życia na trochę ponad miesiąc, więc zamieszkały ze mną, z moim partnerem i naszym zwierzyńcem. Mniejsza o ich powody, z kuzynką wszystko było cacy, nikt nikomu nie przeszkadzał i panował wzajemny szacunek. Ja miałam za to duży problem z jej córką. Kaśka ma 20 lat, jest weganką i jest... odklejona?
Codziennie wysłuchiwałam, a przestałam wyjaśniać jej po 3 razie, że:

- źle karmię psa. Bo nie Barfem, najlepiej drobiowym, tylko wysokomięsną puszką bez drobiu, bo ma uczulenie.
- za często czeszę psa, podrażniam mu skórę. To kundel mocno w typie Sheltie.
- powinnam po każdym wyjściu z psem na dwór wymyć mu łapki. W sensie szamponem pod prysznicem, bo będzie lizał swoje łapki i złapie jakiegoś syfa. Wtf?
- chomik roborowskiego ma za małą klatkę i za mały kołowrotek. 180 cm/45 cm, kołowrotek dla Syryjskiego jest stanowczo za duży.

Oczywiście o niejedzeniu mięsa, o nabiale i miodzie na cenzurowanym nie wspominam, bo w tym przypadku to chyba oczywiste. Zresztą wiedziałam o diecie Kaśki już wcześniej, bo z kuzynką kontakt mam stały, więc byłam przygotowana mentalnie i psychicznie.

Ale... Lubię sobie pograć. Układ mieszkania mamy taki, że jeśli Kaśka chciała skorzystać z komputera (a używała często i długo) to musiała siedzieć w pokoju, gdzie jest też telewizor i konsola. Uznałam, że nie będę robić przemeblowania, przecież nic złego się nie może stać, ja jej tam w komputerek zaglądać nie będę. Hm. No nie. Grałam w Assassin's Creed Odyssey, gdzie tłucze się Ateńczyków, Spartan i inne ludzkie kanalie. Prowadzi się bitwy morskie. No, posoka się leje, a mój bohater szlachtuje torsy i miażdży czaszki. I tak sobie pykam, pykam aż w pewnym momencie tej gry słyszę od Kaśki "wiedziałam, że ty po*ebana jesteś, ale że aż tak to w szoku jestem! Z tobą to zawsze było coś nie tak. Co za gry! ludzie jpr dokąd świat zmierza, znieczulica! A potem chodzą i powtarzają takie gówno w realu". No słowa jej leciały jak z karabinu, nie sposób spamiętać.

Mnie zatkało. Już wkurzona, ale wciąż dyplomatycznie starałam się najmilej jak mogłam wysyczeć, że przesadza, że gry wcale nie powodują, że mordercy masowo wypełzają na ulice mordować niewinnych ludzi... I tu popełniłam błąd, bo Kaśka chyba nie zarejestrowała, że tam to raczej o masową eksterminację ludzi chodzi. Jej chodziło o to, że zwierzęta się zabija. Jelenie czy kozy na skóry. Atakujące nas wilki, dzikie duże koty czy niedźwiedzie. A ona mordę otworzyła w momencie mojego polowania w misji pobocznej na legendarnego zwierza - hienę. Jak doszło do mnie, co do mnie się krzyczy w moim własnym domu to dałam jej ultimatum, albo zakaz używania kompa, zakaz wchodzenia do "mojego" pokoju i zakaz otwierania mordy do mnie, albo idzie pod most. Sama. Bo jej matka zostaje. Kuzynka mnie przepraszała, ona sama już nie ma do niej siły. Kaśka się nie odzywa i mnie unika. I dobrze. Postuje tylko na fejsie ze swojego telefonu posty o mordercach myśliwych :D

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (134)

#43787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w kamienicy na samej górze. Mam sąsiadkę, babuleńkę mieszkającą na parterze. Pewnego dnia, babcia zaczepiła mnie na schodach. Powiedziała, że złamała rękę [oj oj], że w gipsie ponad miesiąc [oj, oj], że boli[oj oj], że jak tu żyć [oj oj], że nikt jej nie jest w stanie pomóc [oj oj], że córka w innym mieście siedzi, a ona tu z brudu i głodu umrze [oj oj ojojoj!]. Faktycznie, rękę miała na temblaku, ukrytą pod bluzą.
A to "ojojoj" to mi się po nocach śni, brzmiało jak dobry podkład do horrorów – smutne zawodzenie starej zmory.

Serduszko mi zapikało, w końcu bliźniemu w takiej sytuacji należy się pomoc. Zapytałam czy mogłabym w czymś pomóc. A i owszem – pozmywać by się przydało, poprasować trochę, bo jedną rączką to ni hu hu... no nie da rady kochanieńka. Ze zmywaniem to dla mnie żaden problem, w końcu mam zmywarkę, ale szczerze przyznałam, że prasować to ja nienawidzę, ale obiecałam, że jakby potrzebowała prasowaczki do jakichś wyjściowych kościółkowych fatałaszków, to służę pomocą.
Zaczęło się.

Dzień 1 – Babuleńka zadzwoniła domofonem żebym zeszła po jej naczynia. Umyłam, poukładałam na jej suszarce. Zaniosłam. Usłyszałam: „dziękuję”.

Dzień 2 – Babuleńka czekała na mnie pod klatką z suszarką i workiem z ciuchami.
Umyłam, wyprasowałam, zaniosłam.

Dzień 3 – Babuleńka łapie moją mamę pod swoimi drzwiami i wciska jej worek z ciuchami i suszarkę. Umyłam, nie wyprasowałam. Usłyszałam: „a gdzie do kroćset moje bluzeczki?!”.

Dzień 4 – Babcia przyleciała do mnie z suszarką i z pretensjami odnośnie fatałaszków.
Brewka zaczęła mi drgać. Subtelnie, z lekką nutką irytacji zapytałam po kiego grzyba jest jej NA JUŻ potrzebnych 8 bluzek – z falbankami, żabotami i innymi zmyślanymi duperelkami, które cholernie ciężko się prasuje. Usłyszałam: „Dziecko, nie znasz się na zwyczajach eleganckiej kobiety”. Zmywarka miała wolne.

Dzień 5 – Zaniosłam jej naczynia, po godzinie sąsiadeczka przyleciała z kolejną porcją brudnych garów. Uprzejmie zapytałam o możliwość zakupu tabletek do zmywarek. Usłyszałam: "Nie, bo to drogie fanaberie. Możesz zmywać ręcznie w Ludwiku". Brewka coraz bardziej zaczyna drgać.

Dzień 6 – Sąsiadka znów każe mi cwałować do siebie po naczynia, tym razem telefonicznie. Olałam. Wieczorem wysłałam mamę z delegacją w celu dostarczenia jedwabnych bluzeczek.

Dzień 7 – Niedziela. Tym razem sąsiadka sama przytachała naczynia. Mama jej otworzyła i przejęła tłuste garnki, wysmarowane talerze, sztućce, chochle, rondelki, wałek do ciasta, misę z miksera, deski do krojenia... no dość powiedzieć, że mniejszą ilość domowej zastawy niejedna panna młoda w posagu dostaje. Babuleńka nosiła to podobno w czterech turach, zostawiając wszystko pod naszymi drzwiami. Po czym zadzwoniła do domu i kazała sobie to wnieść i umyć. Moja rodzicielka wypełniła jej polecenie, bo jak się okazało Babka wcisnęła jej kit, że mi niby płaci za te drobne przysługi międzysąsiedzkie. Yhym, dobrze wiedzieć.

Oj... Teraz to mi żyłka zaczęła pulsować. Póki nie pękła poleciałam na parter. Po dłuższym dobijaniu się do pieczary smoka, dane mi było dopaść smoczycy. Powiedziałam, że to ostatni raz, gdy wyświadczam jej jakąkolwiek przysługę. Babka nie zaspokoiła mojej ciekawości odpowiedzią na pytanie - jak do świętego fistaszka była w stanie sama jedną lewą ręką nagotować żarcia dla połowy mieszkańców miasteczka! Usłyszałam: „No córka z zięciem byli, to ugościć musiałam. Rodzina to podstawa. Masz tu do prasowania kolejne bluzeczki i spódnice – takie plisowane, wiesz?”. I buch, worek ląduje pod moimi nogami w akompaniamencie trzasku drzwi. Cycki mi opadły. Worek zatachałam do domu.

Dzień 8 – Czaję się.

Dzieeń 9 – Kolejny dzień bez zakłóceń. Ignoruję domofon i pukanie. W dalszym ciągu się czaję.

Dzień 10 – Kolejny dzień czajenia się. Telefon i domofon wyłączam. Głośne pukanie skutecznie zagłuszają słuchawki. Nadal się czaję.

Dzień 11 – Czajenie się odniosło skutek. Jest! Dopadłam ją na podwórku. W szalonym pędzie, widząc przez okno dopadłam córkę sąsiadki. Nerwowo gestykulując chaotycznie streszczam co mi na wątrobie leży. Córka patrzy podejrzliwie, mam wrażenie, że próbuje sobie przypomnieć kontakt do najbliższego psychiatry. Bo jak to? U mamusi parę dni temu była, przez telefon sobie rozmawiają... ale jaka ręka? Przecież mamusia nie ma rączki w gipsie. Mało tego, na basenik i nordic walking sobie chodzi!

Echem? Przecież widziałam – ręka na temblaku, z domu jak wychodzi to też tak paraduje, więc jak? Sobowtór, duch?
Poszłyśmy razem na parter rozwiązać moje problemy z percepcją. Babuleńka po pytaniu córki przyznała, że to wszystko wymyśliła. Dlaczego? Ano dlatego, że córka regularnie wysyłała matuli pieniążki, aby sobie kogoś tam zatrudniła do ogarnięcia mieszkania. Przedsiębiorcza babcia wpadła na pomysł, że kupi sobie jakiegoś frajera łzawą historyjką. A za zaoszczędzone pieniążki zafundowała sobie karnet na basen, kijki do nordic walkingu i pewnie te przeklęte plisowane spódnice i bluzki z żabotami.

Nigdy więcej pomocy międzysąsiedzkiej.

Sąsiedztwo

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1045 (1129)

#28054

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja kuzynka, Eliza ma córkę, ówcześnie Kasia miała 5 lat. Eliza przechodziła właśnie przez bardzo ciężki rozwód, a jej prawie były mąż tłukł małej do główki różne głupstwa na temat prowadzenia się i uczuć mamusi.

Kasia od pewnego czasu wracała z przedszkola nieco osowiała, smutna. Nie chciała z mamą chodzić na spacery czy się z nią bawić. Eliza ciągle pytała co się stało, czy coś ją boli, jednak mała odpowiadała tylko "nic mamuś". Podpytywanie rodziny, znajomych, byłego czy przedszkolanek nie przyniosło odpowiedzi. Jednak gdy Eliza zauważyła, że mała pochlipuje w nocy w łóżku i się moczy(!) postanowiła, że za wszelką cenę wydobędzie od Kasi o co chodzi. W końcu, po długim czasie intensywnego przepytywania Kasia powiedziała "bo ty mnie mamuś nie kochasz i nie kochałaś!"

Eliza w szoku, pyta skąd ten pomysł? Dlaczego? Czy ktoś (w domyśle ZNOWU ex) jej tak powiedział? Kasia pokiwała główką, że to była pani Żmijka.

Pani Żmijka, stara panna 55+ jest psychologiem w przedszkolu do którego chodziła Kasia. Żmijka próbowała uleczyć psychikę dziecka po ciężkim rozwodzie, prowadząc z nią ciekawe konwersacje, o czym Eliza nie miała pojęcia.

Okazało się, że Żmijka na przesłuchaniu przekupuje dzieci Danonkami. Mała ich nie je, bo Eliza preferuje świadome żywienie, sama robi jogurty, masło, chipsy, chleb, itp. Dziecko opowiedziało o tym fakcie psycholożce, którą to bardzo oburzyło. Od niej właśnie dziecko usłyszało, że mamusia ma jej osobę i potrzeby głęboko w nosie.

Eliza wpadła w szał, z samego rana pognała do przedszkola w celu wydrapania komuś oczu. Pani Żmijka skomentowała to krótko:
- No... skoro pani nie karmi córki Danonkami, które mają witaminki i Ramą, która ma witaminki, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania tak delikatnego, młodego organizmu... to co z pani za matka?! Reklam pani nie ogląda? Wszyscy o tym wiedzą, tylko nie pani! W nosie ma pani swoją córkę... to oczywiste, że pani jej nie kocha! Opieka Społeczna jest już powiadomiona.

Eliza zrównała Żmijkę z ziemią. Jednak w domu zalała się łzami, w końcu zarówno ex, jak i jego rodzice szeptali Kasi podobne słowa. Mała ostatecznie im uwierzyła. W końcu co znaczą słowa mamusi, wobec tylu głosów wkoło.

Obecnie Kasia leczy się u rzetelnego psychologa i logopedy - w wyniku silnego stresu zaczęła się jąkać.

A ja się pytam co jest niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania tak delikatnego, młodego UMYSŁU?!

mijanie się z powołaniem

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 888 (968)

#15660

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez stałego klienta(K). Jest to starszy pan, lubiący wypić, jednak zadbany i trzeźwy umysłowo. Bardzo dobrze traktuje wszystkie kobiety, spokojnie można go nazwać dżentelmenem. Dodatkowo ów pan niestety nie radzi sobie materialnie i fizycznie, więc korzysta z pomocy opiekunki z Czerwonego Krzyża.
Pani opiekunka(O) chodziła regularnie do niego od około roku.
Po czym...

(O)Och... jakie teraz wszystko drogie, nie stać mnie nawet na nową bluzeczkę. Panie Kochany, nie mógłby pan pożyczyć mi kilka złotych?
(K) Dziecko drogie, nieba bym ci przychylił, ale emeryturę mam dopiero 10.
(O)Ale to za tydzień, nie skombinował by mi pan paru groszy.
(K)Niestety dziecko.
(O)No to może ja panu obciągnę i wezmę od pana za to tylko 20 złotych?
(K)Dziewczyno, jak można w tak młodym wieku! Nie wstyd ci! Co twoi rodzice by powiedzieli!?
(O)Phi... moje gardło, moja sprawa!

Tu pan skończył opowieść. Głupio mi się zrobiło, bo jednak dziewucha ta należy do mojego przedziału wiekowego 20 z vatem ;) Dziadunio jednak ciągnie swoje oburzenie.

(K)No ale jak tak można w tak młodym wieku tyle wódki pić i pieniądze na to pożyczać?!
(Ja)??? Ale jakiej wódki?
(K)Przecież obciąganie mi proponowała wspólne, to flaszeczkę wódki chciała.
(Ja)Nie powstrzymałam się i buchnęłam śmiechem. Nie proszę pana... ona chciała... no i wytłumaczyłam panu co znaczy obciąganie w dzisiejszych czasach.

(K)Naprawdę? Przecież tym to się te no... ehem... panie lekkich obyczajów zajmowały!
(Ja)Z tego co wiem to pełno dzisiaj takich (to smutna prawda znana w moim mieście) w takim wieku. Młodsze też się czasem tak zabawiają. Niestety.
(K)Pan przybrał kolor dojrzałej śliwki węgierki. Ze łzami w oczach, niemal krzycząc stwierdził, że nie myślał, że doczekał czasów, gdy kobieta sama o swoją godność walczyć nie potrafi. Tak tanio oddawać swoje wnętrze, takiemu starcowi. W głowie się nie mieści!

Od tamtej chwili miły, starszy pan, który często rzucał komplementami w stronę moją, innych pracownic i klientek stał się opryskliwym gburem, patrzącym na każdą kobietę, ba... dziewczynkę jak potencjalną kur... Nie mam mu tego za złe. W końcu taka jedna złamała mu serce.

Z tego co wiem, to Pan napisał skargę i dziewczyna już nie pracuje jako opiekunka.

sklep monopolowy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (656)

#13203

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie monopolowym. W asortymencie posiadamy szlachetny, wysokoprocentowy trunek zwany denaturatem.

W weekendy zawsze panuje chaos, ruch jest ogromy i ogarnięcie klientów, towaru i sklepu w jednym czasie graniczy z cudem. Zwłaszcza, że zawsze pracuję sama.

W pewien piątkowy wieczór grupka zacnych żulików wycieczkowców (czyli takich co nie mają swojego sklepu i miejsca a wałęsają się po różnych dzielnicach miasta) wpadła do sklepu. Kupują denaturat, na łebka po 0,5. Każdy z panów płacił swoimi drobniaczkami, które najpierw sam skrupulatnie obliczał a potem wręczał mi do sprawdzenia. Pierwszy stwierdził, że trzeba przetestować trunek. Nie robi to na mnie wrażenia, często zdarza się, że piją, wąchają czy klepią butelki, więc nie reaguję. Gdy kończyłam obsługiwać usłyszałam trzask zapałki i zapach siarki. Nie zdążyłam zareagować. Żulik dokonujący testu nalał sobie denaturatu z plastikowej butelki do plastikowego kapsla, którego dokładnie nie odkręcił po czym podpalił. Zakrętka zajęła się ogniem, przeszła do butelki. Poparzyło rękę żulika, który palący się „koktajl mołotowa” rzucił (chyba w odruchu) w moją stronę za ladę. Zajęły się plakaty reklamowe, od nich przeszło na papierosy, które trzymamy w gablotce. Ja rzucam się pędem po jakiś koc, aby ugasić pożar. Żulik sprawca w między czasie szybko opuścił sklep. Reszta żulików złapała za przeznaczone do sprzedaży 5 litrowe butle z wodą aby mi pomóc w gaszeniu.
Żuliki tłumaczyły kolegę, że producenci często dolewają wody do denaturatu i chciał on sprawdzić czy butelka zawiera spirytus!

Zniszczenia: moje poparzenia dłoni i spalenie włosów, okopcona ściana i sufit, kilkadziesiąt paczek po papierosach – spalonych i mokrych od wody, zniszczona boazeria i potłuczona szyba w gablocie (efekt „emocjonalnego” gaszenia).
Policja oczywiście przyjechała po moim telefonie, jednak do dnia dzisiejszego żulika nie ujęli, mimo podania namiarów.

Tak wiem, w sklepie powinna znajdować się gaśnica – po tym wydarzeniu nadal jej nie ma. Szef to żył,a a gaśnica kosztuje, lepiej opłacić panienki z sanepidu. Gadzina i tak wyszła na plus, bo dostała całkiem spore odszkodowanie za ten wypadek, oczywiście dzięki koloryzującemu rzeczoznawcy. No a mi do dzisiaj odrasta grzywka i czujniejszym okiem
spoglądam na dykciarzy.
----
Tak dla rozluźnienia to podam synonimy słowa denaturat wg mojej zacnej klienteli: dykta, dyktator, dyktatura, imperator, dętka, dinks, koniak na kościach, kostek, biała dama, szkieletorka, pychota, paligardziołko, siniaczek, gibaj, delirka, Gulgula. :)

sklep monopolowy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 592 (662)

1