Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kartezjusz2009

Zamieszcza historie od: 13 lutego 2018 - 13:11
Ostatnio: 1 marca 2024 - 15:42
  • Historii na głównej: 13 z 20
  • Punktów za historie: 1365
  • Komentarzy: 740
  • Punktów za komentarze: 3829
 

#90761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio na obiedzie rodzinnym spotkałem się z kuzynką. Ta od słowa do słowa przechodzi do informacji:
- A wiesz, ostatnio pogorszyło się u nas na wsi. Musimy z koleżankami ustawiać dyżury, która będzie w danym dniu pilnować naszych dzieci jak będą się bawić na boisku/placu zabaw.
- Ale dlaczego?
- No bo do Piekiełkowa (sąsiednia wioska) wprowadził się pedofil.
Ja wielkie zdziwienie o co chodzi, więc jej mąż mi wyjaśnił, że:
* Facet był skazany za pedofilię i odbywał karę więzienia.
* Został wypuszczony szybciej o bodajże 2 lata, za dobre zachowanie.
* Ma stały nadzór policji przez najbliższe kilka lat (dłużej niż te pozostałe 2 odsiadki).
* Informacje o tym wszystkim poszły nie tylko po wsi, ale po całej gminie i okolicy.
* Mimo, że facet nie zrobił niczego złego (od wyjścia z więzienia), to i tak jest narażony ciągle na pogróżki i niszczenie jego mienia (wybite szyby, obrzucone drzwi jajkami czy co tam jeszcze).

W dalszej rozmowie przekonałem ich, że dopóki facet niczego złego nie zrobił (po odsiadce), to krzywdzenie go zdecydowanie mu nie pomoże w dalszej resocjalizacji. Pokazałem też, że to, co robi lokalna społeczność to samosąd, który nie powinien mieć miejsca.

Czy ich przekonałem? Szwagier gdzieś tam przyznał mi rację, kuzynka była nieco mniej przekonana.

Oczywiście, żeby nie było, nie zanegowałem dodatkowej opieki nad dziećmi (ale nie było to tematem dalszej rozmowy).

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (103)

#86980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę drogą wojewódzką. Odcinek prosty, szeroka jezdnia, teren niezabudowany. Na liczniku 85-90 km/h, bo jadę pod słońce. Jest na tyle wysoko, że jeszcze oślepia, ale na tyle nisko, że nie da się go zasłonić i poprawić widoczności.

Widzę, że z naprzeciwka jedzie TIR* i widzę też, że jakiś wariat drogowy w dużym samochodzie wyprzedza. Trudno mi ocenić szybkość (słaba widoczność pod światło), ale oceniam, że będzie na trzeciego. Już chcę zjeżdżać, ale w ostatnim momencie zauważam idące dwie nastolatki poboczem.

Zahamowałem prawie do zera. Na szczęście za mną nikt nie jechał.

Historia jak jedna z wielu na tej stronie. Dla mnie osobiście pierwsza. Ale uświadomiła mi jedną rzecz.

Kiedyś tata mi tłumaczył (gdy jako dzieciak miałem duży zapał do nauki), że książki przekażą mi wiedzę. Dużo wiedzy. Ale nie przekażą mi doświadczenia - to muszę zdobyć sam.

Dzisiaj oprócz książek mamy Internet. Znalazłem kanał na YouTube gdzie obejrzałem kilka filmików z podobnymi sytuacjami na drodze. Dzięki temu wiedziałem, że może się zdarzyć taka sytuacja, jakie są standardowe rozwiązania i ich rezultaty. Jednym słowem - zdobyłem doświadczenie nie przeżywając konkretnej sytuacji bezpośrednio.

* - tak, wiem, że ciągnik siodłowy z naczepą ;)

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (126)

#86836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kuzynka pracuje w mieście, ale planowała urlop w swoim rodzinnym domu, u swoich rodziców - na wsi. Akurat się przydarzyło, że pierwsza tura wyborów wypadła podczas planowanego wypoczynku. Nie chciała jeździć wte i we wte, więc złożyła (terminowo) odpowiedni wniosek.

Wszystko szło zgodnie z planem, była obecna na drugiej liście wyborczej (u rodziców), ale dostała informację, że widnieje też na liście w swoim miejscu zameldowania. Zdziwienie wielkie, no ale cóż - nie jej błąd.

Na drugą turę też planowała pojechać do rodziców (zgodnie z prawem powinna dwa razy głosować w tym samym miejscu), ale z ciekawości rano podeszła do lokalu wyborczego u siebie i tam oddała głos. Potem pojechała do swoich rodziców, ale tylko na obiad i kawę, bez głosowania - tak stwierdziła. Jej tata tylko dopowiedział, że sprawdził i nadal była na liście u niego, więc teoretycznie mogłaby głosować dwa razy.

Pozostają jednak nierozstrzygnięte pytania: Ile było taki przypadków jak ona (podwójne prawo do głosowania)? Ile z nich zachowało uczciwość i głosowało tylko raz, a ile dwa razy? Czy można gdzieś zgłosić taki przypadek opieszałości urzędników / dziury w systemie? I czy warto zgłaszać?

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (114)

#85633

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy kierowcy uważają, że zielona strzałka to pozwolenie na jazdę bezwarunkową.

Sytuacja miała miejsce już 3 razy, wszystko dokładnie w tym samym miejscu.

Z mojej strony jest zielone światło, pozwalające na skręt w lewo lub zawrócenie na skrzyżowaniu, a zielona strzałka kieruje z pasa prostopadłego w prawo. Za każdym razem chciałem zawrócić na skrzyżowaniu i trafić na prawy pas (dwupasmówki), bo chwilę później i tak skręcałem w prawo.
Dla lepszego zobrazowania, znalazłem niemal identyczne skrzyżowanie na mapach Google: https://www.google.com/maps/@51.7507622,19.4887983,17.5z .

Wszystkie trzy sytuacje wyglądały tak, że kierowca ruszający na zielonej strzałce wjeżdżał mi pod maskę samochodu, wymuszając pierwszeństwo. Za pierwszym razem krótko zatrąbiłem. Kierowca zatrzymał się i coś wymachiwał rękami (zapewne krzyczał, ale kompletnie nie słyszałem). Drugim razem odpuściłem, bo nie będę się kopał z koniem. Trzeci raz był zaskoczeniem dla "zielonostrzałkowca" - wcześniej patrzył w lewo, czy nic nie jedzie, a mu z prawej ktoś wjeżdża na skrzyżowanie.

Jako, że zawsze staram się szukać prawdy, zapytałem kolegów w pracy, co o tej sytuacji myślą. Zdania były podzielone, aż jeden z kolegów przyznał się, że był kiedyś instruktorem jazdy. Wyjaśnił, że owszem, mam rację - zielone światło jest pierwsze przed zieloną strzałką, ale "umowa dżentelmeńska" mówi, że jeśli to możliwe, powinienem ustawić się na lewym pasie. Czyli jakby był wypadek, to nie moja wina, ale zasadniczo nie bądźmy chamami na drodze.

Próba zastosowania tego w praktyce okazała się nie do końca udana - albo bym jechał bardzo powoli (i zwalniał bym innych kierowców), albo bym zahaczył o prawy pas. No i szybki manewr zjeżdżania z lewego na prawy pas też nie należy do najbezpieczniejszych. Podobne wyniki dała obserwacja innych zawracających w tym miejscu kierowców - też lądowali na prawym pasie.

skrzyżowanie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (88)

#85274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może to bardziej demotywator, a nie piekielna historia, ale lepiej sami oceńcie.

Od kilku lat wymagana jest od mieszkańców segregacja śmieci. Oczywiście wielu z nich tego nie robi i (podobno) takie zachowanie grozi mandatem.

Ale to jeszcze nie wszystko. Dzisiaj zauważyłem śmieciarkę i patrzyłem, co robią pracownicy. Zauważyłem, że do kontenera trafiają zarówno śmieci oznaczone jako „plastiki", jak i te oznaczone jako "papier". I to niesamowicie demotywuje. Bo po co ja mam segregować śmieci „niezmieszane”, skoro i tak trafiają do jednego wora?

A dlaczego uważam to wszystko za piekielne? Bo pamiętam czasy, kiedy nie było segregacji narzuconej odgórnie, a tylko kontenery typu dzwon i ludzie segregowali, ile się dało. Uważam, że lepiej jest edukować niż prawnie wymagać.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (140)

#85176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia https://piekielni.pl/85164 przypomniała mi moje perypetie na drodze.

Jechałem kiedyś z całą rodziną (2+3) do dziadków. Większość drogi autostradą. Dzieci małe, to starałem się jechać ostrożnie. Ale nie byłoby historii bez piekielnego kierowcy.

Pod koniec trasy trafiliśmy na korek. Korek był do bramek na autostradzie - pobranie bileciku na płatny odcinek. Punkt pobrania tekturki to były dwa pasy bez oznaczeń i dwa pasy via toll/via auto. 3 km wcześniej była informacja, że te dwa dodatkowe pasy są dla wszystkich. Mając te informacje wiedziałem, że prawy pas korka powinien być szybszy (3 bramki zamiast 1). Włączyłem kierunkowskaz i grzecznie zmieniłem pas na prawy. Miałem też na uwadze, że będą chętni na podobny manewr, niekoniecznie grzeczni (co chwila było słychać klakson). Znalazł się jeden i dla mnie: czarny Mercedes, bez kierunkowskazu, wciskający się na centymetry. Zareagowałem szybko: hamulec do końca i klakson. Chyba go nieco wkurzyłem, bo ten zamiast toczyć się dalej, na krótką chwilę zatrzymał się do zera i tak stał.

Ale spokojnie, stłuczki uniknąłem. Dojeżdżamy do rozwidlenia drogi i widok nie był zaskakujący: korek ciągnął się do nieoznaczonych bramek, a via toll był pusty (większość kierowców nie doczytała informacji o bramkach po prawej). Jak tylko dojechałem do właściwego miejsca (żeby nie jechać poboczem), ruszyłem do tych pustych bramek. Bilecik pobrałem bez problemu i jadę grzecznie dalej.

130 na liczniku, wyprzedzam tych nieco wolniejszych, jak ktoś szybszy, szukam wolnej na prawym pasie i puszczam. Wtem jeden z tych szybszych, jadący na oko 160 km/h, będąc na mojej wysokości, wjeżdża we mnie i ostro trąbi. Tak, to był ten sam, który wcisnął się na chama w korku.

Czy chciał mnie i całą moją rodzinę zabić?

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (131)

#85390

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu na spotkaniu rodzinnym przypomniano historię kuzyna z czasów liceum.

Choć cała rodzina jest raczej techniczna, kuzyn wykazywał także zainteresowanie w stronę artystyczną. Połączył swoje dwie natury w fotografii. Był (w sumie nadal jest) w tym całkiem dobry. Rodzina także wspierała ten kierunek i mimo epoki analogowych kliszy, dobry aparat i kilka rolek zawsze były w domu.

Pewnego razu miała się zdarzyć rzecz niezwykła: zaćmienie podczas letniego wschodu słońca. Nic, tylko wstać, wybrać się na wybraną miejscówkę ze statywem i uchwycić ten właściwy moment. Zdjęcie zrobione i, co tu ukrywać - wyszło super. Może nie jakiś National Geographic, ale i tak na bardzo wysokim poziomie.

Akurat się zdarzyło, że w szkole miała odbyć się wystawa/konkurs na prace zrobione przez uczniów. Technika dowolna, temat dowolny i takie tam. Oczywiście chłopak wiedział, co dać. Zdjęcie wywołane w dużym formacie, oprawione, oddane osobiście. Nauczycielka popatrzyła i stwierdziła, że to na pewno nie praca ucznia, że kupiona/wydrukowana/oszukana i jej nie wystawi. Kuzyn wrócił do domu, powiedział wszystko swoim rodzicom.

Potem były rozmowy między rodzicami a nauczycielką, wyjaśnienia i dopuszczenie pracy do konkursu, ale kuzyn i tak zrezygnował i nie chciał jej wystawić (taka była jego decyzja).

Z mojej perspektywy cała sytuacja była bardzo piekielna, bo wystawa miała pokazać, co uczniowie potrafią, a zamiast docenienia pracy ucznia, perełki wśród wszystkich prac, podcina się skrzydła. Wiem, że takie zdjęcie rzadko się zdarza (1 na 100 albo rzadziej), ale chyba właśnie o to chodziło, żeby odnaleźć talent, wiedzę i doświadczenie jednocześnie?

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (184)

#84676

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmawiałem ostatnio ze znajomą, nauczycielką muzyki w gimnazjum (tak, ostatni rocznik).

Dopytywanie uczniów, ustalanie ocen. No i trafiła się trójka takich, co mieli zaśpiewać piosenkę. Tekst zasadniczo powinien być znany, bo od lutego regularnie ćwiczony, ale jedna z uczennic go nie znała. Po krótkiej wymianie zdań nauczycielka chce wstawić ocenę adekwatną do znajomości tekstu, na co uczennica... mdleje.

Nie, to nie było udawane. Okno otwarte, szybko wróciła do "żywych". Potem pielęgniarka szkolna i powrót na zajęcia (nic wielkiego się nie stało). Podobno cała sprawa zahaczyła o interwencję wychowawcy, ale ocena była wystawiona z pełnym uzasadnieniem i podważyć jej się nie dało.

Przyszedł wieczór i nauczycielka miała wpisać oceny do dziennika elektronicznego. Coś ją podkusiło, żeby sprawdzić ogólne oceny tej uczennicy i wyszło, że jest to uczennica "szóstkowa", bez ani jednej niedostatecznej.

Prawdopodobnie ta była jej pierwszą w życiu.

___________
Przyp. red. - miałam wątpliwości co do piekielności historii, ale autor wyjaśnił je w komentarzach.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (120)

#84363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miejsce akcji: niewielka Biedronka. Jedno wejście i wyjście, niewielki przedsionek, a potem dwie pary drzwi: jedna żeby wejść do sklepu, druga żeby odejść od kasy. Czujnik drzwi wejściowych jest na tyle blisko wyjścia, że czasem ludzie wychodzący ze sklepu otwierają drzwi wejściowe.

Sytuacja pierwsza.

Wchodzę do sklepu jak zawsze, idę na wprost, widzę, że ktoś bierze cały karton czekolad Milka (40 tabliczek?). Myślę: Ooo... całkiem sporo, nietypowo. Patrzę kątem oka, a ktoś z zewnątrz wszedł do przedsionka, dał czujce na wejście sygnał i wyprowadził kolegę z czekoladami ze sklepu.

Zareagowałem poinformowaniem pracownika, że chyba im gwizdnęli czekolady.

Sytuacja druga: przed wejściem do sklepu widzę grupkę ludzi i ochroniarza rozmawiających. Mówię „dzień dobry”, wchodzę do sklepu, robię zakupy. Nic szczególnego. Stoję przy kasie i widzę, że ktoś idzie wzdłuż nich z całym kartonem jakiegoś koniaku. Znowu żółta lampka, bo facet się zachowuje dziwnie. Podszedł do wejścia, ale krąży z tym między półkami. Drzwi się otwierają i wychodzi. Ja od razu do kasjerki (akurat mnie zaczęła obsługiwać), że gwizdnęli im karton alkoholu. Ta zaczęła dzwonić po ochronę, ale nie zdążyła, bo ochroniarz wszedł z delikwentem pod linię kas. Po odłożeniu kartonu złodziej zaczął się szamotać, co pogorszyło sprawę (ochroniarz chyba przechodził szkolenie, bo obezwładnił delikwenta sprawnym ruchem).

Gdy odwiedziłem sklep któregoś dnia, zapytałem obsługującą mnie panią, jak się sprawa skończyła i jak mam reagować następnym razem. Ochroniarz widział gościa, zanim ukradł i jak tylko wyszedł ze sklepu ze skradzionym towarem, to go złapał.

Co do reagowania, dowiedziałem się, że nie mam robić absolutnie nic, żeby zatrzymać złodzieja. Mam tylko jak najszybciej poinformować obsługę sklepu o zaistniałej sytuacji.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (110)

#83274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś obiecałem sobie, że opiszę tę historię na piekielnych. Dzisiaj nie wydaje się ona być zbyt piekielna, ale może kogoś zainteresuje?

Syn, jak był malutki, dostał od dziadków pluszowego zwierzaka (na potrzeby tej historii: kotek). Mały, miły w dotyku, wręcz idealny. Młody nie odstępował go ani na krok, a zasypiał tylko gdy go głaskał. Pierwsza histeria była, gdy po kilku miesiącach zamiast białego futerka było szarobure i postanowiliśmy go wyprać. Oczywiście kotek mokry – syn w ryk. Jakoś z tego wyszliśmy (suszarka do włosów) i zapamiętaliśmy: kotek musi być, i być suchy.

Wiele miesięcy później poszliśmy na spacer zakończony zakupami w supermarkecie. Kotek poszedł z nami. Gdy już musieliśmy wychodzić, okazało się, że w wózku nie ma ukochanego pluszaka. "Huston mamy problem." Wróciłem do sklepu, obszedłem całą drogę, którą szliśmy, a tu kota nie ma. Pytałem w punkcie obsługi klienta - także nikt nic nie widział. Potem poszła żona. Chodziła nawet na czworaka, żeby widzieć pod regałami, czy nie ma go tam. Dzwoniłem do biura rzeczy zagubionych całego centrum handlowego - także brak zwierzaka. Najpewniej ktoś po prostu go wziął ze sobą do domu.

Sobotnie plany się zmieniły: trzeba szybko znaleźć zastępnik. Oczywiście w domu masa innych zabawek i żadne "nie jest moim kotkiem". No nic... może inny kotek? Może znajdziemy odpowiednio podobnego i dziecko nie zauważy? Szukamy po otwartych sklepach z zabawkami, a tam tylko po wcześniejszym zamówieniu przez Internet (czyli poczekamy kilka dni). Wieczór się zbliżał, a kotka jak nie było tak nie ma.

Pierwsza noc była okropna. Zapłakane dziecko, obecność mamy to za mało. Ale oczywiście żona spała praktycznie całą noc z synem. Kolejne noce były już lepsze, tym bardziej, że pojawiło się światełko w tunelu: dziadkowie zauważyli u siebie w sklepie podobnego pluszaka. Nawet więcej podobnych zabawek (na zapas?).

Jeszcze dzień, dwa i dziadek w chwili wolnego przyjechał ze znalezionymi zabawkami. Syn uprzedzony, ucieszony, że kotek się znalazł u dziadka. Ale jak dziadek przyjechał, to nie było "to ten", tylko "większy". Wmówiliśmy mu, że jak poprzedni się zgubił, to urósł i dziadek go znalazł. Pozostałe dwie zabawki były na tyle różne, że nie wzbudziły zachwytu, ale zwykłą radość (jednym kotkiem od razu podzielił się z siostrą). Kryzys zażegnany. Nowy kotek został nazwany imieniem starego, ale już nie zdrobniałym (tak jak "Kiciuś" - "Kicia") i przyjęty jako nowy pluszak do spania.

Gdzie tu piekielność? Z perspektywy czasu: nigdzie. Ale patrząc na uczucia z tamtych dni - wielka, nieświadoma piekielność osoby, która zabrała używaną zabawkę. Ile stresu nabawił się nasz syn, ile my i ile dziadkowie - to nasze.

A dlaczego akurat teraz (po wielu miesiącach) sobie o tym przypomniałem? Bo gdy przyjechała w odwiedziny ostatnio ciocia, to zapytała, czy to ten sam ukochany Kiciuś? No i syn sam odpowiedział, że nie, że poprzedni się zgubił, a ten - większy - przyjechał zamiast tamtego. W tym momencie ja z żoną zaczęliśmy zbierać szczęki z podłogi, że nasz syn, który nie miał wtedy nawet 3 lat dobrze pamiętał tamtą sytuację.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (195)